Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:4313.28 km (w terenie 410.50 km; 9.52%)
Czas w ruchu:217:17
Średnia prędkość:19.85 km/h
Maksymalna prędkość:65.75 km/h
Suma kalorii:6713 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:253.72 km i 12h 46m
Więcej statystyk

Podczas Legionowskiej Katorgi

Sobota, 15 września 2018 | dodano: 09.11.2018Kategoria Maratony, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Warszawa, Z Księgowym

Początek dnia to deszcz. Nic przyjemnego. Okropna pogoda. Może lepiej sobie dać spokój i nie wsiadać na rower. No nie. Dziś wyjątkowo się przymuszę. Ubiór bojowo-deszczowy. Trasa taka, jak często ostatnio, czyli przez Smoszewo i późniejsze parowy. W nich przynajmniej lżej było znosić pogodę. Duży minus w tym, że koło Strugi od dłuższego czasu zalegało dużo piachu. który w okresie RMW1200 był wkomponowany w grunt i jeszcze przejezdny. W Wólce Smoszewskiej było po prostu szaro od deszczu. Znów jechać przez parowę i kombinować z przejazdem do Zakroczymia mi się nie chciało, więc asfaltem do krajówki, a potem w skrót na Duchowiznę. Skręt na Gałachy, mając na uwadze niezbyt bezpieczny, w taką pogodę, zjazd z krajowego wiaduktu nad S7. Prosty przejazd przez NDM do Czosnowa, a tam przerwa na pierwszym przystanku. Już się rozpogodziło i padać przestało. Pora trochę osuszyć buty. Po przerwie kurs Rolniczą, a potem prostą trasą do Łomianek. Pogoda zrobiła się tymczasem bardzo przyjazna.


13:10. Cząstków Mazowiecki po lewej, Polski po prawej. Nowa ścieżka rowerowa. Widok ku SE


13:13. Kraniec Cząstkowa Polskiego. Wjazd do Łomny. Budowa ścieżki w trakcie. Widok ku SE


13:20. Łomna-Las N za skrętem do Palmir. Widok ku SE


13:51.Łomianki. Zielone ogrodzenie przedszkola przy Warszawskiej 124. Jeszcze kilka lat wcześniej, było ono ozdobione różnymi postaciami z bajek lat 90' (m.in chomiki hamtaro). Niekoniecznie można było je nazwać odwzorowanymi dokładnie, ale nostalgiczne uczucia budziły. Widok ku SE

Wjazd do Warszawy z Dziwożonu do Parku Młocińskiego. Było trochę jazdy terenowej po niewyraźnie wydeptanych ścieżkach, nim udało się wydostać na większą pętlę w pobliżu większej polany z miejscami dla odpoczywających. Po drugiej stronie lasu przejazd chodnikiem do Abecadła, przez Farysa ku ścieżce rowerowej koło mostu, wyjeżdżając na Marymoncką. Tuż za niewielkim cmentarzem skręt w las, wyjeżdżając przy skrzyżowaniu z Przy Agorze. Dalej cały czas ścieżką po E stronie ulicy. Schodkowa kładka nad S8, przejazd prześwitem pod Marymoncką, Czaki, Urzędnicza, Drużbackiej, Mścisławska z przerwą na poprawki w rowerze.


13:56. Łomianki. Nowa ścieżka do Dziwożony. Widok ku SE


13:57. Łomianki. W kraniec Dziwożony. Pomnik upamiętniający osoby rozstrzelane w tej okolicy w trakcie IIWŚ. Widok ku NE


13:57. Łomianki. W kraniec Dziwożony. Pomnik upamiętniający osoby rozstrzelane w tej okolicy w trakcie IIWŚ. Widok ku NE


14:25. Aleja Słowiańska w rozbudowie. W tle wiadukt Marymonckiej nad S8. Widok ku S


16:24. Przydatny punkt do pompowania kół. Garaż na rogu Mścisławskiej i Małogoskiej. Widok ku SE

Z Drohickiej przez parking na osiedlu Potok, po E stronie 8, kurs koło pomnika, przy 70 skręt do Tylżyckiej, za 11 chodnikiem, kawałek przez parking i znów Tylżycką, tym razem ku S do Gwieździstej i dalej przez światła. Przez Park wzdłuż wody, przy której N krańcu odbijając na wjazd na ścieżkę pod Parkiem Bielańskim. Prosty przejazd na drugą stronę Wisły. Ze Świderskiej w Porajów, skręcając ku N za blokami. Tu udało mi się zorientować, że odcinek tn był przez mnie nie tak dawno odwiedzany nocą, więc tym razem plac zabaw ominięty został od W. Gębicką do Atutowej, przy Świętosławskiego wjeżdżając na ścieżkę rowerową. Z niej skręt w Łączącą, uprzednio objeżdżając biedronkę od N. Przez Odkrytą problem z przejazdem, ze względu na spory ruch aut. Potem wjazd na wał.


16:26. Osiedle między Mickiewicza i Potocką. Chodnik przy pomniku przeedstawiającym Jezusa Chrystusa. Widok ku NW


16:34. Ścieżka pod Lasem Bielańskim, odchodząca od Gwiaździstej. Jeden z wariantów tras między Łomiankami i Warszawą, jakim zdarzało mi się dość często jeździć w 2008. Widok ku NW


16:49. Przy skrzyżowaniu ul. Antalla i ul. Porajów. Pomnik wyrażający wdzięczność Węgrom za pomoc udzieloną w czasie IIWŚ. Widok ku N

W Jabłonnej skręt w Parkową.Przy Modlińskiej remont chodnika po N stronie, więc jazda szosą. Skręt w Zacisze. Droga to specyficzna, ze względu na nieprzyjemny rodzaj wzmocnienia gruntowej nawierzchni. Na szczęście nie cała taka była, a wzdłuż zagajnika i nowego osiedla, jakie powstawało, był to zwykły asfalt. Z Mieszka I w Harcerską, z której przy 8 przejazd ku SE. Przejazd przez Targowisko Miejskie, wzdłuż 8 do Królowej Jadwigi, a potem Aleją 3 Maja, wzdłuż 17 do Żeromskiego. Tu rozpoczęły się krótkie poszukiwania. Żeromskiego, Reyomonta, 3 Maja, Kopernika, Siemiradzkiego, Rondo AK, Żeromskiego, Jagiellońska, 3 Maja, Reymonta, Kazimierza Wielkiego, Stefana Batorego, Rondo AK. Tu przerwa i telefon do Księgowego. Jeszcze tylko Siemiradzkiego, Jagiellońska i Krasickiego.


17:17. Jabłonna. Parkowa. Widok ku NE


17:19. Jabłonna. Pomnik Alfy i Skiby przy Szkolnej w pobliżu poczty. Widok ku N


17:26. Jabłonna. Zacisze koło Wiosennej. Widok ku NW


17:37. Legionowo. Żeromskiego 20A. "Orawka" z 1928r. Widok ku SE

Oto była baza w serwisie rowerowym. Akurat wybywało kilku z zawodników na kolejną pętlę. Księgowy zaczął chorować, więc ogarniał maraton nie w pełni sił. Gdy wybył ogarnąć dziecko, pilnować pomagał jeden znajomy, a inny miał w tym czasie imprezę rodzinną. Osób nie było dużo. 15 osób wystartowało w porannym deszczu, który lał przez pierwszą godziną. Większość ukończyła go przed moim przybyciem. Po zmroku ukończyła go rodzina z dzieckiem w wieku szkolnym. Niektórzy opowiadali o jakimś człowieku, chyba na leciwym rowerze, który przyłączył się to do jednych, to drugich i też robił tę pętlę, trochę dla towarzystwa, a trochę nie wiadomo po co. Około północy przybyli zawodnicy, którzy zrobili sobie przerwę w pobliżu, gdzieś poza bazą, lecz na szlak ruszyli już po tym, jak skończył się mój pobyt w bazie.


17:58. Baza I edycji LK w serwisie na Krasińskiego 23c . Widok ku SE


20:21. Ukończona pętla dla pary z dzieckiem


21:39. Większość czasu upłynęła w towarzystwie owego kota


21:54. No i się odbyło


21:55. Pamiątkowe dyplomy i część dostępnego zaopatrzenia

Po przedrzemaniu na siedząco, pora było ruszać. O ile w dzień było jeszcze dość ciepło, to noc chłodna. Bez rękawiczek ręce marzły. Skręt w Konarskiego, Tomczyńskiej, Schabowskiego, Kordeckiego, Parkowa, chodnikiem przy Jagiellońskiej, tunelem przejazd do Kolejowej. W Dąbrowie Chotomowskiej Wspólna, Poziomkowa przez las do Wiejskiej, w Krubinie Jeziorna i okrążenie remizy, w Janówku Pierwszym zjazd na parking koło kościoła. W NDM Ziemowita, Górska, z Inżynierskiej do Sempołowskiej chodnikiem między blokami i garażami z okrążeniem pieszego ronda przy drugiej z ulic. Z Modlińskiej do Partyzantów między 1 i 12. Od Przedszkola ku N w Sawy. Potem wzdłuż targowiska. W Zakroczymiu przez centrum. Trębki o świcie, gdy autem wracał też ktoś z dalszej rodziny. Koniec krajówką i przez Miączyn.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 133.45 km (11.00 km teren), czas: 07:30 h, avg:17.79 km/h, prędkość maks: 37.03 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Zaglądając na BBT2018

Niedziela, 26 sierpnia 2018 | dodano: 31.10.2018Kategoria 2 Osoby, 5-10 Osób, LSTR, Maratony, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Księgowym, Z rodziną

Pół godziny po północy. Start nadwiślańską trasą do Cz. Ziemia mokra od opadów z przechodzącego frontu. Akurat przeszła ostatnia intensywna chmura nad okolicami Wyszogrodu. Serwis z podglądem na pozycje uczestników BBT od kilku godzin nie działał, więc pozostało mi ruszyć trochę w ciemno. Przejazd Czerwińską i Mostową przez Wyszogród. Długa nocna do Iłowa. Tam krótka przerwa, druga, licząc wraz z Czerwińskiem. Chwile wahania. Sanniki czy Słubice... Tata kilka razy podawał mi pozycję Księgowego, który wg GPS, jechał w okolicy Soczewki. Nie wiedząc czy się nie miniemy i jak duże jest opóźnienie sygnału, lepiej było wybrać trasę przez Sanniki. Na krańcu Iłowa wesele, chyba na etapie wykupu panny młodej, lub raczej po, gdyż ta stałą z kilkoma osobami przy pobliskiej stacji, a tłumek na drodze przy sali weselnej. Ostrożnie, aby się z kimś nie zderzyć. Drugie wesele w Sielcach. Tu raczej spokojnie, kilka osób stało na dworze. Delikatny podjazd do wsi uzmysłowił mi, jak krucho z moją kondycją.

W Sannikach wątpliwości. Czekać tu, czy udać się do Gąbina. Niby niedługa trasa za mną, ale już ciężko. Za miejscowością tablica podająca, iż zostało 11 km. W tamtym czasie sporo. Noc pochmurna, księżyc skryty, ledwie czasem widać było jakieś przebłyski światła. Ciężka atmosfera. Z naprzeciwka jechali kolejni zawodnicy w sporych odstępach czasowych. W lesie w Konstantynowie z naprzeciwka jechała solidna grupa rowerzystów. Jak na te okolice, tu teren trochę się urozmaicał. Na ostatnim podjeździe, między lasem i Gąbinem, jeden z zawodników ubrany w biało-niebieski strój wzbudził we mnie wątpliwość. Czy to Księgowy, a ja gnam ostatnie kilometry do Gąbina, by potem gonić nie wiem jak długo, czy jeszcze jest on przed PK? Sam zaś PK znajdował się w części parku w pobliżu sali weselnej, której jeden z gości, w towarzystwie wsparcia, przy samochodzie miał syndrom "Idę - nie idę".


03:55. Gąbin. Powojenny kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy Warszawskiej. Widok ku SW


03:56. Gąbin. Mural historyczny na Warszawskiej 1. Widok ku SE

Od mojego przybycia, przyjechało kilka osób, nim ukazał się Księgowy. Z początku nie miał ochoty, ale w końcu przekąsił co nieco z PK i trochę odpoczął na siedząco. Gdzieś tam krążył jeszcze jeden forumowicz (chyba Mem.), ale został trochę dłużej. Księgowy ruszył. Ja z początku inną trasa, aby chociaż trochę nowych miejsc tu zobaczyć (Tylna z nawrotem koło Policji i cała Stodólna, która w W części środkiem mogła odprowadzać wodę w obniżeniu). Na DW 577 udało mi się wyjechać akurat po przejechaniu czwórki zawodników jadących razem. Przed lasem udało mi się ostatecznie do nich dołączyć i trzymać z tyłu tak, aby nie ingerować. Mimo utrzymywania prędkości ~25km/h, grupkę wyprzedził jeden, a później jeszcze dwóch zawodników (tyle pamiętam). Koło Konstantynowa dało się dostrzec tylne światło Księgowego, ale choć się zbliżaliśmy, to ciągle był daleko. Tuż przed samymi Sannikami, a po minięciu wciąż otwartej sali weselnej, znaleźliśmy się w jego pobliżu. Przyszła mi do głowy nadzieja, że może uda mu się z nimi połączyć i w większej grupie dotarliby do Łowicza, ale tuż przed i w trakcie manewru jechał po dłuższym pasie łaty, nie starając się jej ominąć. Doświadczenie podpowiadało, że nie jest to najlepszy znak. Niedługo po wyprzedzeniu przez grupę pojawiła się stacja, na którą zjechał i zorientował się, że jadę za nim od kilkunastu sekund.



03:59. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku. Widok ku SE


04:13. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku. Przybycie Księgowego. Widok ku N


04:17. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku. Widok ku SE


04:35. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku.

Tu przerwa. Kupił coś do picia. Niby energetyk, niby oranżada w puszcze. Przysiadł koło drzwi, oparłszy się o szklaną ścianę i przedrzemał około kwadransa, który raz był przerwany przez kierowcę ciężarówki, a potem przez sprzedającego (obaj otwierali drzwi, które automatycznie zamykały się z hałasem). Mimo to, po krótkotrwałym wstrząsie, głowa wnet zaczynała opadać na tułów. W końcu przyszła pora pobudki i ruszył dalej. Skręt w Wiejską i dalej na południe. Zaczęło kropić. Zrazu pojedyncze, bardzo rzadko uderzające krople, potem mała mżawka. Od Osmolina Księgowy się nieco ożywił. Drzemka też pomogła na tempo i sposób jazdy. W sporych odstępach czasu wyprzedziło nas kilka osób. Przed Małszycami nawet forumowi.

W końcu Łowicz. Skręt w Długą, koło kościoła w Stanisławskiego i już niebawem OSiR. Na terenie całego budynku było około 30-40 osób licząc z obsługą. Kilka osób drzemało po S stronie hali, odgrodzeni siatko-kotarą, część jadła i rozmawiała przy stole w NE części sali. Ludzie przychodzili, odchodzili. Kiepska pogoda w międzyczasie zamieniła się w mały, ale męczący deszcz. Czasem nieco bardziej intensywnie. Nic przyjemnego. Księgowy przespał się dwie godziny, w kącie najbardziej oddalonym od otwartych na halę drzwi i ostatecznie, z trudem postanowił zakończyć tu tę przygodę. Po zdaniu nadajnika, ruszyliśmy ku N.

06:56. Łowicz. Skrzyżowanie Długiej z Bonifraterską. Po lewej komenda policji. Widok ku SE


08:02. Łowicz. Korytarz przy szatniach w OSiR. Rowery zawodników na PK10

Na skrzyżowaniu okazało się, że nie mam telefonu. Szybki samotny powrót w prawdopodobne miejsce odłożenia, gdzie okazało się, że cały czas był ze mną, tylko ukrył się na plecach. Po tym wyjazd ku S, ku W i skręt w Sikorskiego. Dalej Starzyńskiego i niepotrzebnie w Klickiego, z fragmentem po ślepej szutrówce wzdłuż torów. Powrót i skręt w Tkaczew i 3 Maja. Dworzec PKP, który pozbył się niegościnnej kładki nad torami, był w trakcie remontu. Tory bliżej budynku były nowe, ale nieukończone. Księgowy zakupił bilet akurat na 10 minut przed odjazdem. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy na starym peronie, z nierównym podłożem i równie leciwym zadaszeniem, nim nadjechał pociąg z kilkoma rowerami w przedziale pod koniec składu, który częściowo wystawał poza peron.


10:33. Łowicz. Dworzec PKP w trakcie gruntownej przebudowy, po zdemontowaniu kładki dla pieszych, a w trakcie prac przy pierwszym peronie.


10:40. Łowicz. Pociąg powrotny Księgowego. Widok ku SW

Mój powrót to wyjazd z miasta przez drogę na osiedlu Tkaczew. Dalej wzdłuż Cmentarza i Seminaryjną pod krajówką i za tory. Skręt w Strzelecką. Ta przeszłą w szutrówkę do ul. Małuszyce, gdzie po zerknięciu w plan miasta, została przeze mnie obrana trasa ku E, a potem N. W Błędowi przerwa na przystanku. Uszczuplenie zapasu i odetchnięcie od jazdy w mżawce. Ciężko. Różyce-Żurawiniec, to skręt w prawo. Na krańcu wsi droga zmieniała kierunek na NE jak od linijki. Przecięła Kocierzew Południowy i zakończyła się przy cmentarzu w Kocierzewie Kościelnym. Tu linijka się skończyła, ale kurs pozostał ten sam, z drobnymi niuansami, aż do Giżyc. Tam krótki odcinek ku W i skręt na Henryków. Ta droga raz już była przez mnie przejechana. W drugiej połowie to szuter. Wyjazd na asfalt i skręt ku E, kończąc po drugiej stronie DK 50. Senność i zmęczenie dało się we znaki. Przynajmniej deszcz przestał padać



11:34. Błędów. Przerwa na przystanku. Widok ku NW


12:04. Kocierzew Kościelny przy cmentarzu. Widok ku NE


12:09. Kocierzew Kościelny. Wnętrze kościoła pw. św. Wawrzyńca Diakona i Męczennika


12:56. Henryków. Pomnik upamiętniający zbrodnię popełnioną przez wojska niemieckie, na tutejszych mieszkańcach w 1939 r. Widok ku SE


12:56. Henryków. Pomnik upamiętniający zbrodnię popełnioną przez wojska niemieckie, na tutejszych mieszkańcach w 1939 r. Widok ku SE


12:56. Henryków. Tablica informacyjna upamiętniająca zbrodnię popełnioną przez wojska niemieckie, na tutejszych mieszkańcach w 1939 r.


13:03. Droga graniczna między Henrykowem, Oluninem, Budami Iłowskimi i Starymi Budami, po stronie tej ostatniej z wsi. Widok ku NE


13:05. Siedlisko Jastrzębca między Henrykowem, Oluninem, Budami Iłowskimi i Starymi Budami, po stronie tej ostatniej z wsi


13:17. Stare Budy. Cmentarz poległych w Bitwie nad Bzurą


13:18. Stare Budy. Cmentarz poległych w Bitwie nad Bzurą


13:37. Młodzieszyn. Ul. Wyzwolenia przy DK 50 (po lewej poza zdjęciem). Widok ku NE
Rower:Czarny Dane wycieczki: 148.06 km (7.00 km teren), czas: 07:52 h, avg:18.82 km/h, prędkość maks: 45.05 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Sierpecki Maraton 24H

Sobota, 27 maja 2017 | dodano: 28.05.2017Kategoria >10 osób, Maratony, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną

Rano zawiozła mnie do Sierpca mama. Jeszcze tylko zakupy przed samymi zawodami w pobliskim markecie.
Więc na wstępie, w moim wykonaniu nie było to 24h. Zabawa skończyła się po piątym okrążeniu, po którym podawano pomidorową, po czym przyszła pora zakończyć i ruszyć w stronę Drobina przez wsie. W zabawie brało udział około 100 osób. Trasa maratonu przebiegała jak poniżej:
- Start na rogu Piastowskiej i Świętokrzyskiej spod budynku Centrum Kultury i Sztuki
- Wzdłuż parku ze stawem Jeziórka, lekko pod górkę na przejazd kolejowy
- Ostry skręt w Staszica. Po drugim okrążeniu było tam trochę szkła, które chyba ktoś później uprzątnął.
- Wzdłuż torów ulicą Staszica, która w połowie była w nie najlepszej jakości. Po prawej trochę łat, po lewej w miarę równy, ciemniejszy pas asfaltu.
- Przy drugim przejeździe łączyła się z Dworcową. Trzeba było uważać na auta przy wjeździe, ale tylko raz trzeba mi się było pospieszyć.
- Pod koniec ulicy dworek po lewej, ukryty w parku za ogrodzeniem. Niebawem łuk w lewo, na którym automatycznie się przyspieszało min o 10km/h. teren trochę opadał. minusem była droga w prawo, z którego, lub w który coś mogło skręcać. Raz się trochę przyblokowało przez ciągnik, ale pojazdy w miarę szybko opuściły to miejsce
- Prosta, kończąca się łukiem ze spadkiem do mostu na Skrwie w Kwaśnie. Tam kilka razy zdarzało mi się mijać z jadącym z naprzeciwka x.. Podjazd za mostem łagodniejszy, zazwyczaj około 20-25km/h, powrotny poniżej 20km/h. Na mostku z powrotem plamy jakiejś utwardzonej ziemi czy betonu. Po północnej stronie widać wysoki młyn z wybitymi oknami (nie wszystkimi) i zaporę na rzece
- Podjazd ciągnął się w otoczeniu drzew i kończył tam, gdzie pojawiło się pole po prawej. Po lewej jeszcze ciągnęło się trochę drzew do Żochowa
- W Żochowie prosta. Sporo ludzi. Wywieszone pranie. Skręt z zachowaniem ostrożności. Niewielki sklepik i jakieś zaniedbane gospodarstwo przy skrzyżowaniu
- Trochę szybszy odcinek przy łuku w prawo. Trasa zniknęła w lesie
- Prawie dwa kilometry dalej skręt w lewo. Przez trzy okrążenia stali tam strażacy. Tuż przed tym miejscem baner, z ręcznie wymalowanym oznaczeniem skrętu. Czarne wypełnienie wielkiej strzałki. Niewielkie uszkodzenie nawierzchni po północnej stronie drogi.
- Chwilowe uspokojenie po zmianie kierunku jazdy i przyspieszenie w kierunku dopływu Skrwy. Przyjemny światłocień między iglastymi drzewami. Trochę gruzu po lewej stronie obniżenia terenu. Męczący podjazd. Z lewej spory obszar po wycince. Droga asfaltowa pełna wypukłości spowodowanych drążeniem korzeni. Niewielkich i dających się łatwo omijać.
- Wyjazd z lasu w Dobaczewie. Tuż przedtem kapliczka po prawej.  Teren praktycznie odsłonięty, wystawiony na hulanki wiatru. Szybki, choć łagodny zjazd w stronę rzeki. Znaczny łuk w prawo. Lekki podjazd i walka z wiatrem. Ostry skręt w Choczeniu przy kapliczce. Koło lasu sporo garbów.
- Grabówiec z ledwie kilkoma domami. Z jednego wypatrywało sporo dzieci. Skręt do Ligowa
- Okropny, dziurawy, łatany, nierówny odcinek do Punktu Kontrolnego.
- Punkt Kontrolny w Ligowie. Przy pierwszym i drugim okrążeniu korzystając z tamtejszego zaopatrzenia. Potem tylko pieczątka. Na ostatnim skusiła mnie herbatę i potrzebowa przerwy.
- Za Ligowem aromaty, chyba od północy. Długa, szybka, przeważnie prosta z wiatrem. Za Śniechami znów las
- Jedno obniżenie nad rzeczką. Podjazd mniejszy z spośród dotychczasowych. Niedaleko parking leśny po lewej. Wkrótce zamknięcie pętli przy skręcie na Dobaczewo.

Na pierwszym okrążeniu przemykanie do przodu, bo sporo osób jechało z dość niską prędkością. Koło Dobaczewa ktoś mnie wyprzedził, gdy prędkość mi zmalała, więc przyszła pora jechać za nim. Koło garbatego lasku jechało nas trzech, a w Grabówcu zaczął nas wyprzedzać "Włocławski Pociąg". Udało mi się dołączyć do nich do nich, trzymając się tak do Ligowa. Tam pora odpuścić, bo tętno za mocno skoczyło. Z oczu zniknęli mi dopiero na zakrętach w Śniechach. W Lesie chyba znowu się pod kogoś podłączenie. Nie wiem czemu, ale tam akurat często się zdarzało. Pod koniec pierwszego okrążenia jechał pociąg towarowy, szlaban zamknięty, wiec zgodnie z zaleceniem, tak jak kilka osób, przedostanie się przejściem pieszym pod torami.

Na drugim okrążeniu w lesie przed skrętem podłączenie do czterech osób, w tym dwóch we włocławskich koszulkach. Jechali spokojniej, a "Pociąg" robił swoje. Przejazd z nimi do Ligowa. Wcinając płaską bułkę z kruszonką, powrót do jazdy wcześniej niż oni, ale dogonili mnie gdzieś w lesie lub tuż za nim. Tu średnia kształtowała się na poziomie ponad 28km/h

Na trzecim okrążeniu, koło skrętu na Dobaczew jazda w pobliżu dwóch osób z Sierpca, ale za lasem odpadnięcie. Zaczynało mi doskwierać kolano, które najwidoczniej nie zregenerowało się od poprzedniego wyjazdu. Na mecie dłuższa przerwa.

Na czwartym okrążeniu przez krótki czas jazda w pobliżu dwóch osób z Sierpca. Na pustej przestrzeni doścignął mnie "niebieski wojownik z sakwą", trzymając się go do Ligowa. Później jeszcze trochę na odcinku leśnym i tuż za nim, gdy znów mnie doścignął. Na PK przyjechaliśmy praktycznie w ten sam czas. Znów trochę dłuższy odpoczynek, lecz krócej niż po poprzednim okrążeniu.

Na piątym jazda była w większości samotna. Na PK przerwa, trochę gadki. W tym czasie pieczątkę podbijał Piór., który rozpoczął nieco później i było to jego trzecie okrążenie. W lesie doścignął mnie ktoś na 26", więc tuż za nim udało mi się jechać do Żochowa. Podjazd za Skrwą 10km/h. Na tym okrążeniu zapadła decyzja o skończeniu maratonu. Na miejscu posiłek, uzupełnienie wody, medal.

Z miasta wyjazd Kasztanową, Kochanowskiego, Paderewskiego, Białobłocką. Długa i dość wolna jazda do Goleszyna. Po drodze raz mnie o mało ktoś nie uderzył, bo nie mógł wytrzymać zmniejszenia prędkości, gdy z naprzeciwka jechał sznur aut. W Białyszewie tragiczna nawierzchnia. Od Wawrzyna Kmiecego jej brak. Dalej Krajewice Małe, Rekowo, Majki Małe. Mnóstwo szutrów i niewiedza gdzie jestem. Wyjazd w Słupi na asfalt. Skręt w Petrykozy, polną drogą do Kosmaczewa, asfaltem przez Mańkowo, z fragmentem gruntu za ostatnim gospodarstwem. Koniec po zachodzie słońca na przystanku w pobliżu skrętu na Milewko. Tam podjechała po mnie Kasia.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 201.58 km (7.00 km teren), czas: 08:32 h, avg:23.62 km/h, prędkość maks: 48.56 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu

Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria >10 osób, >300, 3-4 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, Z rodziną

Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.

Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.

Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.

Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy


09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej


10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza

W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.

Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.


11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW


12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"

Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).

Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.

Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).

W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.


15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo

Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.


17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym

Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.

Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.

60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.

Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.

Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.

Zaliczone gminy

- Papowo Biskupie
Rower:Czarny Dane wycieczki: 307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h, prędkość maks: 65.75 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

II Kórnicki Maraton Turystyczny

Sobota, 6 sierpnia 2016 | dodano: 09.08.2016Kategoria 3-4 Osoby, Maratony, Nocne, Podróżerowerowe.info, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z rodziną

Udział w maratonie był przez nas zaplanowany już od kilku miesięcy. Z tego powodu inne możliwe plany nie zostały zrealizowane. Pod względem gminnym też nie wpadło wiele, ale nie było potrzeby. Dużo nowych tras, choć ~55km już kiedyś przez mnie przejeżdżanych. Nowa bluza z długi rękawem, rękawiczki i kominiarka zostały w domu. O ile bez dwóch ostatnich można się było bez większych problemów obyć, o tyle brak jeszcze jednej warstwy dawał mi się w nocy we znaki. Prognozy był stosunkowo zgodne z rzeczywistością - pogoda wyśmienicie nadawała się na maraton, z niewielkimi tylko uchybieniami. Początkowo były plany, aby dotrzeć w piątek i tam przenocować, lecz tamtego dnia tylko rower powędrował do auta, podczas bardzo wietrznej nocy, po czym naszła pora zdrzemnięcia się w godzinach 21 - 02. Kasi nie udało się przespać tak dobrze jak mi, za to nadrobiła wszystko w czasie podróży autem. Mnie z kolei często nachodziły przebudzenia w samochodzie, ale i tak już swoje zdarzyło mi się odsapnąć.

Od okolic Sochaczewa do Kutna przejeżdżaliśmy przez strefę opadową, a dalej było już sucho. Zastanawiało mnie, czy Księgowy da radę, bo warunki były niesprzyjające jego zamysłowi. Przez chwilę przemknęła mi myśl, że lepiej by było, aby podjechał pociągiem, a potem wracał na wschód z korzystnym wiatrem. Do Kórnika wjechaliśmy od Środy Wielkopolskiej, z jedną przerwą na króliczej stacji. Na miejsce dotarliśmy ok 6:45. Wjechaliśmy wąską dróżką w alei drzew, prowadzącą do bazy maratonu, leżącego na terenie OSiR. Ludzie już byli rozbudzeni, sporo dopiero przyjechało, teraz składając swoje rowery (tak jak i my). Trzeba było jeszcze poprawić trochę przerzutki i hamulce, po czym obie maszyny były gotowe. Jeszcze tylko pójść, aby podpisać oświadczenie, odebrać numerki i batony. Jeden z zawodników oddał swoje Kasi, twierdząc, że i tak ich nie zje.

Po kilkunastu minutach grupy ruszyły. Wpierw 500, a potem 300. Tempo było umiarkowane, i tak wszyscy kumulowali się na rynku koło ratusza. Grup stworzyło się 7, z czego trzy na 500. Wyczytywani kolejno zajmowali miejsce na improwizowanej linii startu  Jak zwykle, kilka osób się nie pojawiło. W grupie przed nami trafił się pierwszy kapeć, zmieniany ledwo po rozpoczęciu jazdy. Nasz start odbył się w ostatniej paczce, jadąc trasą niemal jak rok temu. Grupka rozpadła się już koło Śródki (w Dziećmierowie widać było trójkę wracających po coś, a ponownie nas minęli na wiadukcie nad autostradą). Do Kleszczewa jazda we dwójkę. Za wiaduktem dogonienie Ag., z którą odtąd udało się przebyć większą część trasy. We Wróblewie jeszcze jedna osoba, która przystanęła i oznajmiła nam o punkcie odpoczynkowym w Czerniejewie. Była jakaś nadzieja, że ich tam dogonimy.

W Kostrzynie pierwsza drobna pomyłka. Na szczęście nie było ich wiele. Przy rynku, drogę zasugerowała mi tabliczką oznajmującą skręt na Pobiedziska. Widać za szybko chciało mi się tam dotrzeć. Przejazd pod krajówką. Prawie do Słowackiego, gdzie szybko coś udało się przekąsić i zaraz zawrócić. Od Iwna zaczął się odcinek bardziej malowniczy, choć o kiepskiej nawierzchni. Kurtka powędrowała do sakwy. Za Kociałkową Górką pierwsze podjazdy i zjazdy wyższe od wiaduktów. Pośrodku lasu, przez który prowadziła droga, znajdowały się piękne bagna, które chyba wszyscy odnotowali. W Pobiedziskach bardzo krótki postój, a wnet rozpoczął się kolejny znany mi już odcinek trasy.


09:56. Park Krajobrazowy Promno koło Kociałkowej Góry. Gonimy grupę. Widok ku E


09:56. Park Krajobrazowy Promno koło Kociałkowej Góry. Widok ku NE

Jazda "oby do Czerniejewa", gdzie miała być przerwa itp. Wjazd, przejazd, a tam głucho wszędzie (poza tubylcami). Odpoczynek na ławce w pobliżu kościoła, bo choć przyszło nam jechać wolniej, niż grupa przed nami, to nadal trochę za szybko na nasze możliwości. Oznakowanie na Wrześnię było tam trochę za bardzo mylące i ktoś z urzędu powinien się zainteresować i to poprawić. Za miasteczkiem odjazd trochę w przód i pogrążenie w myślach, szacunkach itp. Z prawej udało się dostrzec rowerzystę w lesie, przy wiacie z ławką. Później zaczął jechać z nami. Jak się okazało, był to Przemek, z którym wspólnie przejechaliśmy resztę maratonu. W poprzedniej miejscowości oddzielił się od grupy, a wspomniane oznakowanie wprowadziło go w błąd, kierując na Neklę.


10:20. Borówko. Koło skrętu do piaskowni firmy Kruszego Wielkopolskie Kopalnie sp. z o.o. Z trudem gonimy resztę. Widok ku SW


11:08. Czerniejewo. Centrum miejscowości. Niestety nie zastało się nikogo z innych zawodników, więc po przerwie jechało się już bez ścigania ich

Przez Wrześnię przejechaliśmy we czworo, z jednym postojem nawigacyjnym na rondzie przy Warszawskiej. Reszta przejazdu była bezproblemowa (pomijając stan nawierzchni) i nieco zbyt pospieszna. Za miastem Kasia zaczęła trochę zostawać w tyle. Na postoju w Gozdowie regulacja hamulca, który zaczął przycierać. Podróż wzdłuż Wrześnicy przebiegała malowniczo. Dolina rzeki głęboko wrzynała się w równinny teren, przez co znajdowaliśmy się jakby na pagórku z dobrym widokiem na tereny po drugiej stronie cieku. Przypominało mi to jazdę przez Wólkę Przybojewską w moich stronach.

Przez Ksawerów wyjechaliśmy w Pietrzykowie (aż do powrotu kilka razy zastanawiało mnie, czy pojechaliśmy zgodnie z mapą, czy trzeba było ruszyć przez Samarzewo). Tuż za rzeką przerwa na przystanku, tak jak rok temu, na wyprawie z pierwszego linka. W Ciążeniu wreszcie udało się ujrzeć pałac w pełnej krasie. Tym razem trasa minęła szybko, bo i w grupie, i z wiatrem, i za dnia. W Lądzie skręciliśmy na most za Wartę. Tam tereny bagniste, wybitnie niesprzyjające rozbijaniu namiotów. Mi i Kasi udało się dostać na tym odcinku przyspieszenia, choć mi większego, gdyż wnet miało się osiągnąć 100km, 1/3 trasy, oraz opuścić tereny zagrożone opadami wg prognoz sprzed dwóch dni.


13:27. Pałac w Ciążeniu

W Zagórowie przerwa na rynku i niewielkie zakupy. Tempo trochę spadło, częściej zaczęliśmy robić przerwy, choć w mojej opinii, trochę za mało. W Rzgowie mieliśmy skręcać na południe. Nim tak się stało, postanowiliśmy zrobić przerwę obiadową, tym bardziej że trafiła się okazja, a później raczej by nie było, aż do Pleszewa, gdzie już by się jej nie opłacało robić. Lokal był przygotowywany do wesela, ale znalazło się coś dla nas, więc uzupełniliśmy zużyte kalorie i mikroelementy. Były pyszne.


14:33. Zachodnie tereny wsi Skokum (widoczna po lewej). Pogoda do jazdy wyśmienita. Widok ku E


15:03. Rzgów. "Nadwarciańska" przy Targowej. Błogosławiony niech będzie posiłek temu maratonowi

Kolejna setka to walka z wiatrem do Grodźca - był boczny, a potem uciążliwy. Wyłączając się mentalnie, dopóki nie zjechaliśmy we Wronach. Była tylko jedna przerwa na przystanku w Białobłotach, a mój rower częściej jechał z tyłu, raz tylko wychodząc na czoło. W czasie przerwy, aż trzeba mi się było położyć, aby rozprostować trochę naprężenie w plecach. Odcinek ten został przez mnie przejechany w 2011 r. i też był męczący. Za Wronowem przejazd koło jakby rozkopanych wydm, a wnet wyjazd na DW 442. Jazda tam trochę się poprawiła, lecz nieznacznie i niedługo. W Choczy przejazd mostem, omijając centrum tejże miejscowości. Przerwa na skrzyżowaniu w Broniszewicach. Zmęczenie było wyraźne we wszystkich. Ścieżka rowerową, o lepszej jakości niż asfalt, przejechaliśmy do Czermina. Oczywiście ścieżka nie mogła w całości połączy obu wsi, ale tak to już jest...


17:32. Białobłoty. W połowie walki pod wiatr. Widok ku E


19:04. Broniszewice. Chocz no w prawo


19:04. Broniszewice. We troje choczcie. Widok ku SE

Przed wieczorem wjechaliśmy do Pleszewa i przygotowaliśmy do jady nocnej przy skrzyżowaniu z DK 12. Ag. odbiła pod Netto, potrzebując odpoczynku i rozważając, czy kontynuować dalszą jazdę MTB o bardzo grubych oponach. Był to ~175km. Już we trójkę wpadliśmy w prawie bezprzerwową jazdę na podjazdach do Dobrzycy. Tam krótki postój nawigacyjny. Koło Pleszewa widzieliśmy pasmo chmur kierujące się ku NEE, jednak im dalej na zachód byliśmy, tym bardziej było jasne, że zbliża się ku nam. Widać było padający z nich deszcz i choć były one interesujące, to również niepokojące. Zostało raptem 10 km do Koźmina Wielkopolskiego. Długa ciemna droga. Koło Mogiłki zaczynało kropić i zerwał się wiatr silny, jakby szkwałowy. Wiedząc, że to już blisko, ale w tych warunkach nadal było to dramatycznie daleko. Deszcz nie był na szczęście zbyt intensywny. Koło Orli pojawiła się tablica, oznajmująca przybycie do celu, jednak gałąź zasłoniła dalszą cześć tablicy, z liczbą kilometrów nas od niego dzielących. W samym Koźminie wjechaliśmy na ścieżkę, która nie była długa, ale stromo zakończona...


20:02Pleszew. Marszewska (z lewej) i DK 12. Pożegnanie Ag.. Widok ku E

W kilka chwil dostaliśmy się do Gościńca U Maćka, gdzie czekał na nas kotlet i herbata. Rowery zostały przed wejściem nawet nie pilnowane. Kto by chciał w taką pogodę się tam znaleźć. Pycha obiadokolacja, która pozwoliła otrząsnąć się ze zmęczenia, głodu i chłodu. Gdzieś odtąd Kasia zaczęła mieć problemy ze ścięgnami achillesa, co skończyło się kilkudniowym obrzękiem. Mnie na czas przerwy rozbolała głowa, ale jakoś udało mi się z tym poradzić. Przemek zjadł tylko sałatkę. Ubraliśmy się na ciepło i ruszyliśmy w gwieździstą noc po zawierusze. Wiatr nie przeszkadzał, czy raczej nie rzucał się w oczy. Od zajazdu odjechaliśmy chodnikiem do kociołbistej Podmiejskiej. Z Zamkowej udaliśmy się na zachód, lecz zanim przyszło mi sprawdzić koło torów, że trzeba skręcić na północ, już reszta wyjechała zanadto naprzód i udało mi się ich doścignąć w Staniewie. Stamtąd odbiliśmy dróżką na północ, wjechaliśmy na DW 438 i z ulgą zjechaliśmy  z niej w Borzęciczkach.

W Rusku chcieliśmy zatrzymać się na przystanku, ale pierwszy był przez kogoś okupowany. Nie wiedząc któż acz, pojechaliśmy dalej i wkrótce zatrzymaliśmy się na kolejnym, położonym za serią zakrętów, których w tej wsi było sporo. Ów osobnik z poprzedniego przystanku okazał się forumowym Bit.. Dobrze było ujrzeć kogoś jeszcze, na nocnym odcinku, bo odkąd zostało nas tylko troje, od rozdzielenia z Ag. jechało się jakoś mniej przyjemnie. W grupie siła itp. Dodatkowa osoba, dodatkowa motywacja i raźniejsza jazda nocą. Było mi zbyt zimno, więc kamizelkę z pleców powędrowała na przód, jako dodatkową warstwę ocieplenia pod kurtką. Pocieszający był też fakt, że zbliżaliśmy się do końca pierwszej ćwiartki ostatniego etapu, która wkrótce wypadła w Jaraczewie. By określić dalszy kierunek jazdy i zrobić krótką przerwę, zatrzymaliśmy się na właściwej ulicy. Z pobliskiego budynku dobywały się dźwięki wesela, ale śpiewak fałszował niesamowicie. Żal mi się zrobiło weselników i ludzi w sąsiednich kamienicach.

Przez Golę na Niedźwiady, gdzie zaczynała się dziwnie pokręcona trasa. Wpierw w totalnej ciemnicy przejechaliśmy do wsi Mchy, gdzie po krótkiej przerwie ruszyliśmy twardą szutrówką przez las. Krócej by było przez Ługi i chyba nie byłoby większej różnicy pod względem nawierzchni, ale narzekania i tak by pozostały, jakiej drogi by nie wybrał. Było tylko mniejsze zło. Było ciężko psychicznie. Las się ciągnął, a droga wciąż szła w górę, co się zdawało, że koniec, to okazywało się suchą plamą ziemi. W końcu był zjazd do Włościejewic i tam przed sklepem (już zamkniętym, ale z ławkami) zrobiliśmy przerwę. Nie wiem, czy mi się nie zdrzemnęło przy okazji. Dalej z Błażejewa do Kadzynia. Dolsk, połowa tego etapu, był już blisko. Po prawej można było ujrzeć tabliczkę "Nowieczek 2". Postój, sprawdzenie mapy, nawrót. Kasia była najbliżej właściwego zjazdu, więc nie musiała wiele się cofać.

Podjazdy i zakręty Ostrowieczna w nocy był cokolwiek ciężkie. Chyba tylko mi się udało podjechać je w całości, ale z trudem. Nie wiem. Trochę to trwało, a każdy kilometr do Dolska, ciążył coraz bardziej. W końcu wyjechaliśmy na DW 434 i swobodnie zjechaliśmy do centrum. Podjechaliśmy na stację kawałek dalej, lecz była zamknięta. Nici z czegoś ciepłego. Wróciliśmy na rynek i kontynuowaliśmy jazdę wg zaplanowanej trasy. Na podjeździe do Lubiatówka się rozdzieliliśmy. Przemek poczekał w centrum wsi, ja na łuku, a Bit. przedzwonił, czy jechać wprost, czy na Jaskółkę. Do Mełpina droga była pełna zakrętów, ale bez kombinowania. Jechaliśmy przez las. Nie chciało mi się już używać lampki, bo zaczynał zbliżać się świt. Tu jechaliśmy trochę rozbici, bo było sporo zjazdów i podjazdów.

W Kadzewie przerwa na przystanku. Już świtało, a mój umysł zaczynał odpływać. Jechało mi się jakby raz z wyłączoną lewą, a raz prawą półkulą. Takie odczucie. Przemek dotarł do DW 432 i słusznie nas stopował, bo była ścieżka po prawej. Nie udało mi się jej dostrzec. Trochę się nimi przejechaliśmy przez Śrem, ale nie za dużo - na początku, na moście i pod koniec. Reszta trasy albo ich nie miała, albo nie z tej strony, albo była to kwestia zmęczenia umysłu. No i z tego powodu ominęliśmy stację, która mogła być otwarta. Krótki postój, wpierw na początku ostatniej ścieżki, potem w lesie przed Lucinami, gdzie widać było parowanie znad "gorących" stawów i zaraz potem przerwa na przystanku za lasem. Tam trochę posiedzieliśmy, przekąsiliśmy, a Bit. musiał pozostać ze względu na problemy ze zdrowiem. Potem jechał już sam krótszą trasą. Przemek ruszył przodem, my niewiele później.


05:49. DW 432. Luciny. Pożegnanie z Bit.

Było zimno. Kierownica zachodziła rosą. Jeszcze tylko jeden las i już był Zaniemyśl. Na rozjeździe skręt do Przemka, który z kimś rozmawiał przy parku. Trzeba było zrobić jeszcze jedną, męczącą pętelkę. ~4km od na NE od ostatnich zabudowań Zaniemyśla skręt w lewo. Śnieciska z murem po prawej, stawy, drzewa, dworek i gorzelnia, na które nie ma sił i czasu by patrzeć. Skręt na Bożydar, potem Winna i Jeziorskie Huty. Wyjazd w Łęknie. Kasi ścięgna już dostały solidny wycisk i jeszcze musiały trochę popracować. Odliczane kilometry do Kórnika. Przemek pojechał przodem. Prędkość wynosiła ~10km/h, Na rynek udało się dotrzeć na kilka minut przed pełną dobą, od rozpoczęcia naszej pętli. Pełne 24h od tamtego momentu wypadało w pobliżu komisariatu (samo 24h od wyjazdu spod OSiRu wypadło gdzieś między Zaniemyślem i Bninem). Na światłach trzeba było odczekać jakiś czas, bo nie udało się zdążyć na zielonym. Potem już tylko ostatni fragment. W alejce czekał Przemek i we trójkę przejechaliśmy przez ogrodzenie bazy.


08:13 Rekordowa pętla przez Kórnik. Widok ku NW

Rowery zostały przed budynkiem. Wręczono nam, do tego doszedł "uścisk prezesa", a co najważniejsze - posiłek. Kasi głód już dawno dawał się we znaki, a z zapasów zostały ze dwie rozwalone kanapki na dnie sakwy. Kasia wpierw usiadła, potem położyła się na ławce na słońcu, a po przyniesieniu frytek, przeniosła się na hamak, gdzie spała, aż do przyjazdu rodziny. Nim przyszła pora wyruszyć do domu, przyszła pora na pożegnanie się z tymi, którzy tam jeszcze pozostali i zdarzyło mi się jeszcze ujrzeć przybycie Yoszka z uszkodzoną (niegroźnie) nogą. Potem zakupy w pobliskim markecie i w drogę. Kasia w samochodzie spała przez większość trasy, a mnie atakowało kilkukrotne przebudzenie. Znaczne rozbudzenie nastąpiło w zasadzie dopiero od Torunia (trasa powrotna przez Biskupin, Nieszawę, Włocławek). W domu około 22.

Tym wyjazdem Kasia ustaliła swoje rekordy:
315 km na raz
312 km w 24h podróży


Pamiątkowy kawałek metalu. Dobrze, że nie trzeba było w nim pokonywać całej trasy

Zaliczone gminy

- Zagórów
- Rzgów
Rower:Czarny Dane wycieczki: 316.58 km (5.00 km teren), czas: 17:44 h, avg:17.85 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Śląskie oczyszczenie V - II Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 2 kwietnia 2016 | dodano: 13.04.2016Kategoria 2 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2016 Górny Śląsk, >10 osób

Pobudka nadeszła wcześniej niż w planie. Była 6:30, a do startu jeszcze dużo czasu. Uaktywnił mnie ruch pierwszych obudzonych jednostek. Jak już się tak stało, to nie chciało mi się zasnąć ponownie. Trochę spacerowania, trochę leżenia. Komuś zagrała melodyjka. Kogoś nie zbudziła. Niektóre budziły nie tego, kogo trzeba.


06:32. O poranku


19:12 (dnia poprzedniego) Lista punktów do zdobycia, które otrzymaliśmy jeszcze poprzedniego dnia, wraz z numerem startowym, batonem i napojem.

Z biegiem czasu powstawało coraz więcej osób, z tych które przespały na hali dzisiejszą noc. Grup TP100 na hali spała lub leżakowała do około 20-21 dnia poprzedniego, gdyż po tym czasie wyruszyli na swoje trasy, podwiezieni busem w góry. Byli więc już od kilku godzin na nogach, a w górach wciąż zalegał śnieg. Nasz start miał się rozpocząć o 7, ale m.in. z powodu błędu na mapie, odprawa techniczna trochę się przeciągnęła.

Wyruszyliśmy jakoś po 7:30. Większość udałą się na południe. Grupka północna liczyła nie więcej niż 10 osób. Tempo początkowe przekraczało 30km/h i trochę było wspomagane wiatrem ze wschodu. Grupka podzieliła się na 2-3 części, a mi udało się utrzymać za pierwszą trójką. W Zabrzegu skręciliśmy w Sikorskiego, a grupka zaczynała się bardziej rozwlekać. Z ulicy Do Zapory pierwsi zjechali w kierunku rzeki. Przejazd wiódł po skraju pola i rowu z drzewami. Przy brzegu wpierw 2 udało się w dobra stronę, ale z powodu mgły, wszyscy skierowali się w przeciwną, nie osiągnąwszy celu. po kilkudziesięciu metrach powrót i odkrycie betonowego cokołu. Znacznik zwisał nad wodą, przymocowany do poręczy.


07:52. Zabrzeg. Ul. Do Zapory na W od skrętu z Grzybową. Poranne mgły w drodze do PK 28

Po przebiciu karty i wpisaniu godziny (a niektórzy tylko poprzez skorzystanie z telefonu), każdy wracał tą samą drogą na szosę. Z naprzeciwka pojawiło się kilka spóźnionych osób. Jako, że moje ruszenie z punktu, było ostatnim, nie udało się już dostrzec nikogo na asfalcie. Skręt w prawo, do korony zapory i wzdłuż niej przejazd po trochę błotnistej, ciężkiej dróżce gruntowej. Lepiej by było jechać po zaporze, gdzie leżał asfalt, ale nie było jak wjechać, a wprowadzać było za wysoko na tak krótki odcinek. Minęła mnie dwójka rowerzystów. Już w lesie skręt w prawo i wypatrywanie odpowiedniego skrętu w lewo. Ten znajdował się przy niewielkich stosach drewna. Zgodnie z mapą - skręt w bardziej wyraźną, lewą odnogę i wnet dostrzec można było ekipę, z którą mnie poniosło na pierwszy z punktów. Długo krążyli, nim znaleźli oczko w środku lasu, z częściowo zniszczonym pomostem. Mgła się w tym czasie znacznie przerzedziła i zaczęły do nas docierać wyraźne promienie słońca. Po powrocie do rowerów, moim zamiarem było przejechać w przód, drogą, którą przybyła kolejna dwójka zawodników, ale bardzo szybko ten pomysł został porzucony, po to, aby wrócić tą samą, asfaltową dróżką, którą się przyjechało. Mijało się pokaźną grupkę kolejnych zawodników, których część ominęła skręt przy drewnie, co udało mi się dostrzec podczas odwracanie. Przed wyjazdem z lasu przegoniła mnie dwójka zawodników.


08:21. PK 11. Poranny przymrozek na starym pomoście przy nieistniejącej Gajówce Zalew

Po wjechaniu na drogę w Czarnolesie, okazało się, że w jej połowie stał pojazd, który przekładała pnie drzew na stos. Gdy robotnik wstrzymał pracę, udało się przemknąć z lewej strony drogi, przechodząc na krawędzi rowu. Dalej było już łatwo. Tuż za lasem, skręt na samym początku wsi Zamachy - w prawo. Wzdłuż kanałku dojazd do ambony wiedząc, że był to wjazd nie w tą drogę co trzeba. Pieszy marsz przez las, do drogi położonej kawałek na wschód i powrót na skraj lasu, by tam szukać ogrodzenia. Tam już kręciło się przy nim kilku poszukiwaczy, i nawet po obejściu całości, ciężko było się domyślić, że ów punkt był tak naprawdę bliżej, niż się wydawało. Po zaliczeniu, szybki marsz miedzy drzewami do roweru. Już na asfalcie jazda z vo.ma., który na halę przybył jako ostatni z forum. Przy poszukiwaniu tego punktu dotarł wcześniej, ale niepotrzebnie dotarł do końca ul. Św. Huberta. Początkowym planem było od razu udać się na PK25, ale szybko przekonał mnie jego pomysł, by wcześniej skręcić po PK 10.

Tuż za Iłownicą kurs na wprost, a on skręcił w prawo. Po chwili stwierdzeni, że to nie będzie najkrótsza trasa, on że jego nie będzie najłatwiejsza. Spotkaliśmy się przy rozstaju i mimo wszystko, razem pojechaliśmy główną. Na podjeździe jak zwykle - ja z tyłu. Ponownie się spotkaliśmy w lesie, podczas zjazdu po PK, zatrzymując się przed zwalonym pniem, a vo.ma właśnie wracał do drogi. Przedtem mijało się jeszcze ze dwóch zawodników, również powracających na trasę. Przejazd do Rudzicy, gdzie w trakcie wyjmowania mapy z kurtki, przy okazji wyleciała mi na ulicę karta. Nawrót, lecz trzeba było przepuścić auto, które oczywiście po niej przejechało i odrzuciło w nieco innym kierunku. Została schowana głębiej.

Zjazd Spółdzielczą i potem Dębową. Bardzo szybki odcinek i bardzo męczący podjazd zaraz po nim. W Kęcikach znów dało się dostrzec vo.ma, gdy ten wyjeżdżał z dróżki od PK 24 i kierował się po PK 6. Wnet skręt i na hamulcach dojazd do nieco wydeptanej trasy przed przepustem. Szybko zdobyty PK i krótka analiza mapy. Nie było ochoty wracać się stromym podjazdem, wiec dalej prosto. I tak trzeba było podjeżdżać, ale przynajmniej nie było wiadomo co mnie czeka. Gdy asfalt zaczął skręcać w lewo, dalsza jazda gruntową, trawiastą drogą na wprost. Na skróty przedostajac się na szosę w północnym skraju wsi Goruszki. Szybko przez Kowale i Pierściec. Przez Dworską, Leguś i Brzozową dojazd do Partyzantów. Wąska asfaltowa droga. Wpierw mały zagajnik, trochę otwartej przestrzeni po lewej i konieczność przejechania między ciągnikiem i rowem. Przed ścianą lasu skręt w lewo i długa prosta, która potem przecinała las, już jako droga leśna, prawie nie istniejąca. Dostrzegalne były domy po drugiej stornie lasu, po czym wyjeżdżało się na dróżkę. Skręt na północ. Dróżka znów schowała się w lesie i zmieniła w dość zabłoconą. Jakoś udało się przejechać do ambony i PK 23.

Wyjazd na asfalt, który poprowadził mnie na północ wzdłuż kanałku i krawędzi lasu. Bez problemu przejechało się przez Odblaski i Kasztanową (położoną powyżej otaczającego terenu). Jarzębinową wyjazd na główną przez Chylińskie, ale z rozpędu skręt w prawo i dopiero na granicy gmin nawrót, równocześnie żując baton. Prosty skręt na Kradziejów i zjazd z asfaltu  lewo. PK 15 był tuż tuż. Podczas powrotu dotarł vo.ma. Popędził po PK, a ja wprost na zachód. Szutrowa dróżka wiodła po wale stawu. Gdy skręciła na południe, w pewnym momencie trzeba było odbić w lewo. Niewielką metalową kładka przejazd na druga stronę kanałku i wyjazd w Mnichu na Powstańców Śląskich. Dojazd do głównej, gdzie z prawej nadjechał vo.ma. Skręt w lewo, na kolejnym rozwidleniu w prawo. Przy jeszcze następnym wpadliśmy w konsternację, ale pojechaliśmy jak podpowiadała intuicja. Nie dopilnowaliśmy mapy.

Droga wiodła przez Nędzę,ale bardzo nie podobało mi się, że zaczyna skręcać na południe, gdy trzeba nam było jechać na wschód. vo.ma oddalił się na wprost, a ja w lewo, potem w prawo w Świerkową, która doprowadziła mnie do lasu. Przypadkiem przejazd przez czyjeś gospodarstwo, choć mapa wskazywała drogę wprost do lasu i dalej. Dalej na południe do drogi, która miała doprowadzić mnie na wprost do PK 21. Było na niej dużo błota i miejscami lepiej było prowadzić rower obok. Będąc w połowie drogi od granicy lasu do PK, udało się dostrzec czerwoną kurtkę vo.ma, który wracał na rower. Trochę przyspieszyło tempo. Na miejscu okazało się, że slalomami płynęła sobie rzeczka (o czym była mowa w komunikacie technicznym), lecz była dość głęboka i nie było mostu (o czym nie udało mi się dosłyszeć). Nie tracąc czasu, dalej w prawo, w kilku miejscach zastanawiając się nad przekroczeniem wody, ale brzeg był stromy i błotnisty, dzień był zbyt chłodny, woda zbyt zimna, a maraton miał jeszcze trochę potrwać, więc raczej by nie udało się zdążyć wyschnąć przed nocą, a straciłoby się na komforcie, a przez to i tempie jazdy. Jeszcze gdyby pieszo, to raczej bez wahania można by spróbować przejść po leżących w korycie pniach drzew, ale nie widać było możliwości przeprowadzenie przy nich roweru bez zamoczenia się.


12:15. PK 21. Zakola rzeczki Bajerka miedzy Nędzą i Zastawiem

Na szczęście kawałek na południe znajdował się drewniany mostek, więc szybko udało się zdobyć PK, a potem zajadać czekoladą, jadąc po szutrówce na północ. Po wydostaniu na główną, tuż za lasem skręt w prawo w Zieloną. W porę udało się spostrzec się, że planowana przeze mnie dróżka jest na skraju lasu, a nie w jego środku (w tym czasie, vo.ma jechał tą właśnie drogą, z powodu złego odczytanie mapy, która w tym miejscu była ucięta i łatwo wprowadzała w błąd). Po wyminięciu kilku pieszych zawodników, wjazd do lasu na Zieloną Grobel, która z powodu niesamowitej ilości gruzu, jaką była utwardzona, zapadła mi w pamięci jako Grobel Czarcia. Wyjazd na asfalt w Pod Grobel, a przy kapliczce skręt w prawo. Minęło się kolejnych pieszych, zgarnęło PK 25 i weszło na koronę zapory.


13:20. Zarzecze. Nad Zbiornikiem Goczałkowickim, po odwiedzeniu pobliskiego PK 25. Widok ku NE


13:35. Droga przez Zarzecze po PK 20. Tu mijało się sporo zawodników pieszych i rowerowych.


13:59. Pod Strumieniem. Ambona przy PK20.

Po niej przejazd przez pół kilometra, lecz mi się nie szacowało. Dalsza jazda nie byłaby zbyt efektywna, więc kolejnym zjazdem powrót na asfalt. Znów mijało się kilku zawodników, pieszych i rowerowych. Asfaltowa dróżka często się wiła, a ja moje tempo było dobre. W Zabłociu kończyła mi się woda. Przed rzeką skręt w prawo i łatwo osiągalna ambona przy PK 20. Odjeżdżając, widać było vo.ma, który dopiero dotarł na miejsca, czym wywołał trochę mojego zdziwienia (wydawało mi się, że był już przede mną). Wjazd do Strumienia, gdzie przyszła pora zrobić niewielkie i szybkie zakupy w sklepie na Łuczkiewicza.


14:16. Strumień. Rynek. Po zakupach.


14:31. PK 7. Kamień graniczny w lesie między Zbytkowem i Jarząbkowicami

Po krótkiej tej przerwie przejazd przez rynek i Pocztową. Koło torów znów udało się dostrzec vo.ma, więc zachciało mi się go doścignąć. Jadąc >30km/h, udało się go dogonić przed światłami, ale jemu udało się przejechać z rozpędu na pomarańczowym, a mnie już zatrzymało czerwone. Po drugiej stronie skręt w Prostą, dostrzegając go na skraju lasu. W swoim tempie jechaliśmy wąską, nieco błotnistą dróżką, potem wydostaliśmy na przecinkę, przez którą biegła linia wysokiego napięcia. Odnalezienie PK 7 nie było zbyt trudne, ale kłopotliwe, ze względu na brak porządnej drogi w pobliżu. Wróciliśmy na skraj lasu, po czym udaliśmy się w prawo, dróżką, która biegła prawie dokładnie na południe, a w dalszej części była tak błotnista, że lepiej było prowadzić.


15:07. PK 27. Paśnik w Lesie Makowina między Rychułdem i Nowym Światem

W miarę wspólnie przejechaliśmy przez Bąków, lecz na długiej prostej trochę zostało mi się z tyłu. W Rychułdzie skręt jak najprostszą drogą i wjazd do lasu. Paśnik znalazł się szybko, choć pojechaliśmy o jeden skręt za daleko. Wyjechaliśmy na Uroczą, do asfaltu docierając po miedzy. Szybko, lecz spokojnie przejechaliśmy przez Pruchnę do skrętu na Kopaninę. Tuż za właściwym skrętem spostrzegliśmy, że oto go ominęliśmy. Polną drogą zjechaliśmy do lasu. Po prawej dostrzegliśmy nasyp i zaczęliśmy krążyć w jego okolicy, poszukując PK 2. Wróciliśmy na rowery i na następnym skrzyżowaniu skręciliśmy w lewo i oto wnet ukazał się nam kolejny nasyp. Znów zaczęliśmy poszukiwania i był to ten właściwy.


15:57. Dębowiec. Rajska. Po zdobyciu PK2 i w drodze po PK 12. Na horyzoncie masyw Klimczoka (1117 m n.p.m.). Widok ku E

Wyjechaliśmy na główną, prowadzącą przez las na południe. Było trochę podjazdów. Na mostku dostrzegliśmy znacznik PK, ale zapewne nie z naszego maratonu, albo nie z naszej kategorii. Minęliśmy kilku zawodników i skręciliśmy w stronę, z której przybyli. Zjechaliśmy na poziom stawów i wjechaliśmy na szuter, odbijający od asfaltu. Na podjeździe vo.ma orzekł brak powietrza i poprosił kogoś, kto akurat tam się znajdował, o możliwość skorzystania z pompki samochodowej. Zamiast tego użyczono mu powietrze z kompresora. Przejechaliśmy przez las do PK 12, po czym wyjechaliśmy na asfalt po drugiej stornie lasu. Wjechaliśmy do Simoradza, a na ostrych zakrętach o mało nie zdarzyło mi się wypadnięcie z trasy w skutek dużej prędkości, nabranej na zjeździe. Wyjechawszy na Główną, udaliśmy się na zachód, a następnie podjazdem do Hersztówki. Tam się rozdzieliliśmy i z dużym wysiłkiem udało mi się podjechać na szczyt podjazdu. Czuć było, jak mnie oblał zimny pot. Zjazd do Iskrzyczyna, skręt w Ładną i prawie-dróżka w lewo do lasu. Ledwo-ścieżynką wzdłuż strumienia. Wnet widać było i vo.ma, i Tu.. Poszukiwania jeszcze trwały. Po nich, Tu. udał się w przeciwnym do nas kierunku, a my każdy swoim tempem po PK 8.

Przejazd po płytach betonowych, jakie rzekomo stanowiły szlak rowerowy wzdłuż stawów. Wyjazd na Topolową w Kostkowicach, gdzie rowerami bawiła się dwójka dzieciaków. Kurs na południe. Kolejny PK miał znajdować się w lesie i jedna z dróg wiodła właśnie przez niego, ale była terenowa i raczej stromo w górę. Zamiast tego okrążenie wzniesienie przez Parszywiec i pieszo do grobu, który znajdował się naprawdę blisko od asfaltu. Potem zjazd do wsi Ogrodzona, gdzie jeden z zawodników był zagadywany pod sklepem przez tubylca. Dla pewności, warto było zapytać kogoś stamtąd, o najkrótszą drogę na Godziszów i nie okazało się, że przypuszczenia były słuszne. Różnica była taka, że wedle porady, trzeba było przejeżdżać przez gospodarstwo, a tak tak mi przyszło się przemieszczać, mijało się każde z boku. Sporo pieszo. Wjazd na dróżkę pod Chełmem, a potem kurs szutrem jeszcze bardziej w górę. Wejście do lasu i trochę przedzierania przez krzaki, w końcu wychodząc na łąkę, którą jeszcze trzeba się było dostać na szczyt, gdzie jeszcze znajdował się punkt bufetowy. Rozmawiając, zniknęła prawie całą reszta mlecznej czekolady, jaka tam została, a także sporo pepsi i wody.


18:34. Godziszów. Z lewej wzgórze (388 m n.p.m.) z PK 18. Widok z Góry Chełm (464m n.p.m.) ku N.


18:42. Godziszów. Kamieniołom wapienia w górze Chełm. Tuż przy PK 3. Z lewej Równica (885m n.p.m., 8 km), w centrum Ustroń (6 km), z prawej Pasmo Czantorii (10 km). Widok ku SE


19:09. Widok z PK 5 w Międzyświeciu. Z lewej Pasmo Czantorii (12km). Z prawej Góry Chełm (464m n.p.m.; 4 km). Widok ku S

Po ochłonięciu, pora na strój nocny i zjazd do PK 3, gdzie przyszło spotkać dwójkę z TP100, którzy poprzedniego dnia przybyli do bazy zaraz po mnie. Właśnie schodzili z tego punktu. Gdy już przekuta została moja karta i zjechało się z mocno zaciśniętymi resztkami hamulców, wydostało się na asfalt, którym trzeba było przejechać jeszcze pół kilometra, by dopiero wtedy ich wyminąć. Przez Kisielów przejazd do Międzyświecia. Zjazd w Głęboką na wysokość strzelnicy i pieszo po PK 5. Opuszczając to stanowisko, zbliżając się do głównej, widać było, że zmierzała tam jedna z zawodniczek. Szybki zjazd do Skoczowa, a potem do Podgórza, gdzie skręt w Dębinie do Dworcowej. Ulicą tą do jej końca w Zalasie, po czym już po zmroku w las. Przespacerowanie do jego drugiej krawędzi, z pewnością, że PK 6 właśnie tu się znajduje i to całkiem blisko. Po dokładniejszym obejrzeniu mapy, trzeba było wziąć rower i przejść z nim do drogi asfaltowej po drugiej stronie, a PK zgarnąć przy okazji tego marszu. Gdy już koło niego się przechodziło, okazało się, że był całkiem blisko ściany lasu. Wydostawszy się na drogę, zniknęło co nieco z zapasów z PK B.

Przy Głównej w Podgórzu mijało się kogoś z TP, który był ostatnim zawodnikiem, jakiego widać było na trasie. Kurs do Jasienicy, jednak tym razem droga była łatwiejsza niż wczoraj, gdyż nie padał deszcz i wiadomo było też czego spodziewać się od tamtejszych podjazdów. Przemknęło się nimi bardzo szybko i płynnie. Na jednym z nich ktoś krzyknął z samochodu, jak to się zdarza, gdy ktoś jest szurnięty. Gdy w Jasienicy skręcało się w lewo, to wjechało na chodnik, który dnia poprzedniego nie był przez mnie przejechany, a który i tak miał mnie przeprowadzić tunelem pod S1. Ścięcie trasy przez stację paliw i dalej dokładnie tą samą trasą przez Międzyrzecze, jak wczoraj. Tu też podjazdy przestały być ciężkie i wymagające. Tym razem bez zjazdu główną do Międzyrzecza, lecz skręt w lewo, drogą która poprzedniego dnia mnie nęciła. Jak się okazało, wiodła przez jakiś dawny PGR, który wciąż był jakoś wykorzystywany. Za późno było, by wracać pod górkę, więc dalej parcie do przodu z zaciśniętymi hamulcami. Zjazd do otwartej bramy, a jakaś kobieta rzuciła coś w stylu "czemu się tu tak jeździ w kółko". Coś odpowiedziawszy mało znaczącego, nie można było zahamować, by wyjaśnić sprawę, więc po prostu nawrót na bucie w lewo i dalej pod górkę ul. Spółdzielczej. Jak się później okazało, nie tylko mi przyszło tamtędy zjeżdżać.

Do PK13 podjazd najpierw od strony bramy PGR, ale wnet nawrót i zjazd, by zdobyć go z dołu, od zachodu. Rowerem został na polnej drodze i z godzinę chyba trwało łażenie w te i z powrotem, by odnaleźć punkt na ogrodzeniu, który okazał się być przytwierdzony do wewnętrznego. Była ~21:46 i było coraz mniej czasu na powrót. Na pewno już nie na jazdę do kolejnego z pobliskich punktów i podobnie długie poszukiwania. Przejazd Pszeniczną do Kościelnej. Wyjazd na asfalt i dalej ile sił jeszcze w nogach. Do bazy udało się dotrzeć w kilka minut po 22. Jeszcze wpisanie godzin na podstawie zdjęć, z odwiedzin PK. Długopis wypisał mi się przy PK 20. Po załatwieniu formalności jeszcze kurs na posiłek z kilkoma dokładkami. Siedziało mi się tak do późna w nocy, gadając trochę z różnymi zawodnikami, po czym sen. Dziś woda pod prysznicem była już ciepła, choć dla mnie starczyło raczej już tylko letniej. Dobre i to.


21:46. Międzyrzecze Górne. PK 13. Nieszczęsne ogrodzenie wewnętrzne przy starej prochowni nieczynnej bazy wojskowej

Zaliczone gminy

- Goczałkowice-Zdrój
- Chybie
- Pawłowice
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 146.12 km (40.00 km teren), czas: 10:31 h, avg:13.89 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Maraton Podróżnika

Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano: 08.06.2014Kategoria >300, >10 osób, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2014 Ziemia Lubelska W Uczestnicy

Jedno słowo, jakim można opisać poranek to "kolejki". Z bazy wyjechaliśmy ok. 7:30. Po przegrupowaniu pod kościołem, gdzie wyłoniły się tymczasowe grupy, wyruszyliśmy tuż przed 8. Start z pierwszą grupą. Była to dla mnie jedyna szansa, by nie odpaść już na początku. Stało się to dosyć rychło. Tak samo jak na Brevecie w 2012, z grupą udawało się utrzymać przez 10km. Potem ta odjechała mi na podjazdach za Sawicami, które choć niezbyt wielkie, to wystarczające, by zostawić mnie z tyłu. Udało utrzymywać się za nimi w odległości do 300 - 500m. Po kolejnych 5 kilometrach, w Paprotni, udało dołączyć się do ekipy Waxowej. Przejazd taki do Kukawek, gdzie na dziurawym i lichym asfalcie, udało się przebić do pierwszej grupy, do której akurat się zbliżyliśmy. Parę kilometrów przed Mordami na przód, zatrzymując dopiero na skrzyżowaniu. Potem, aż do Łukowa, równo z grupą.


"Skrzeszew E". Mglisty początek. Widok ku SW


Skrzeszew. Miejsce startu. Po lewej kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Widok ku E


Sawice-Dwór N. Widok ku W


Paprotnia. Po 16 km. Widok ku SW


W Łęczyckach. Widok ku SEE


Granica gmin Mordy i Zbuczyn. W centrum Czuryły. Widok ku SW


Kościół pw. św. Stanisława i Aniołów Stróżów. Widok ku NWW

W Łukowie postój. Trochę podjedzenia, popicia i dalej przed siebie. Nie chciało mi się długo i bezczynnie siedzieć. Za świdrami dogonił mnie mieszkaniec Świdnika, jadący na terenowych oponach. W lesie się zatrzymał, a ja dalej. Mój postój z kolei wypadł dopiero za Wojcieszkowem, w pobliżu lasu. Zniknęła tabliczka czekolady. Trochę rozciągania. W tym czasie przegoniło mnie czwórka rowerzystów, a w oddali, na horyzoncie dało się dojrzeć resztę, w postaci sunącej chmary maszyn. Dogonili mnie za Horodzieżą. Na czele jechała grupa Waxa, z którą udało się przejechać przez Serokomlę z prędkością ponad 40km/h. Na wyjeździe czekał jednak podjazd i stopniowo ściągało mnie do tyłu. 4 kilometry dalej prześcignął mnie ostatni, samotnie jadący człowiek z tej grupy. W Annopolu już ich nie było widać.


Postój w Łukowie, na placu u zbiegu DW 806 i DK 63. Widok ku NWW


Postój w Łukowie, na placu u zbiegu DW 806 i DK 63. Widok ku E

W Kocku zatrzymał się Robert i ktoś jeszcze. Po ominięciu ich, za Kockiem znów się zrównaliśmy. Później, w 4 osoby, wyjechaliśmy na DK 19 w Bykowszczyźnie. Wtedy znów samotnie. Skręt za Firlejem w kierunku Kozłówki. Asfalt nieco kiepski. Prędkość spadła do 22-25 (z grupą 26-28 z porywami do ponad 30km/h). W Lesie tuż przed Kamionką dało się zobaczyć kolejną grupę, jadącą za mną. W Kamionce dojazd do jadących na przedzie i wspólnie zjechaliśmy na punkt postojowy, na stacji benzynowej kilkaset metrów od pałacu w Kozłówce. Tam uzupełnienie wody i trochę jedzenia.

Stamtąd start znów wcześniej, lecz nie wśród pierwszych. Grupa (znów Waxa) dogoniła mnie na początku lasu. Wspólnie przejechaliśmy przez tamtejszą dziurawą drogę oraz Dąbrówkę, zaopatrzoną w liczne zakręty. Na podjeździe do Kawki znów z tyłu. Wyjazd na DW 809, uprzednio wyprzedzony przez kolejną grupę. Na podjeździe za Wolą Krasienieńską, wyprzedził mnie chyba Olo. Przed Smugami wyminięcie Pająka, który złapał kapcia. W międzyczasie, mnie wyprzedziło kilku pojedynczych zawodników. Nieco mnie wymęczył dojazd do Lublina. Przejazd przez niego dość wolno, w dodatku trzeba się było zatrzymywać na każdych światłach, oprócz jednego, które spojrzało swym łaskawym zielonym okiem. Znów przyspieszenie na pasie serwisowym za miastem. W Strzeszkowicach dogoniło mnie dwóch i od tamtej pory moja pozycja była ostatnia.

Postój w Niedrzwicy, gdzie odpoczynek trwał prawie godzinę. Nieco tylko bardziej udało się wypocząć, lekko najeść oraz przygotować, choć nie dokładnie, do jazdy nocnej. Dalej jazda była powolna na podjazdach i jeszcze w miarę żwawa na zjazdach. Przed Zaraszowem widać było grupę kilku rowerzystów, jadących z naprzeciwka. Pierwszy, który wyprzedzał ich o 5 minut drogi, zainteresował się rowerzystami, jakich spotkał na swej trasie, oraz zapytał, czy ów maraton to kwalifikacja do BBT. W Wysokim życzenia udanej trasy od dzieci, które bawiły się w pobliżu kościoła.


DW 834. Do Bychawy (w centrum). Widok ku E

Wyjazd na trasę DW 835. Trwał tam remont nawierzchni i dość długie odcinki jednego pasa były zerwane. Ruch wahadłowy mi nie przeszkodził, gdyż i tak prawie nikt tamtędy nie jechał. Skręt na Turobin, a po dość długim czasie skręt na Radecznicę. Potem pagórkowatym terenem przejazd przez Latyczyn i Chłopków do Komodzianki. Wymęczył mnie długi podjazd do Teodorówki, a potem w pocie, zjazd z dużą prędkością do Smorynia. Jadąc do Gorajca trzeba było włożyć sporo dodatkowej energii, tak by zdążyć przed zmrokiem, który z wolna zapadał nad okolicą. Podjazd pokonany w większości pieszo. Z prędkością 6km/h udawało się podjeżdżać rowerem, gdy teren był łagodniejszy.


Dragany E. Remont DW 835. W tle wzniesienia ponad Tarnawą Dużą. Widok ku S


Tarnawa Mała. DW 848 po zjechaniu z DW 835.


Wjazd do Radecznicy z Zaporza. Widok ku SSE


Chłopków. Podjazd do Komodzianki. Roztocze Gorajskie. Widok ku NWW


DK 74. Tuż za granicą powiatów między wsiami Smoryń i Gorajec-Zastawie. W tle Roztocze Szczebrzeszyńskie. Widok ku SEE

Do Szczebrzeszyna wjazd już po ciemku, ale większość zjazdów udało mi się pokonać na pełnym gazie, wykorzystując ostatnie promienie słońca. Szczebrzeszyn tonął w ciemności, rozświetlany światłem latarni. Im bliżej Zamościa tym ciemniej. W końcu udało mi się dotrzeć pod zajazd, ale że nikogo tam nie było i czasu szkoda, skończyło się na uzupełnieniu wody z butelki do bidonu i przekąsce z sakwy. Skręt na Nielisz. Przed lasem narastało odczucie opadania z sił. W Nieliszu wyjazd na totalnie pustą trasę 837. Jechało mi się już strasznie wolno i słabo. Miejscami widoczne był mgły. Siły opadały gwałtownie. Jedyna chęć, to dotrzeć jeszcze do Żółkiewki, nim całkiem ulecą. Pojawienie się wreszcie niebieskiej tabliczkę dotarło do mnie z ulgą. Wkrótce przyszła pora się zatrzymać przy przystanku we wsi Gany. Nie było ławki tylko jakieś worki z piaskiem, tworzących swoisty mur. Była 23:51. 1,5 godziny później, podjechała Kasia, po moją, wymarzniętą, zmęczoną i obolałą gminozbieraczową osobę. Rankiem było czuć wysiłek, jakim obciążone były kolana, choć nie można tego porównać do BBT. Suma Przerw ~1,5h w tym jedna trwająca ~1h


DK 74. Zjazd do Szczebrzeszyna. Widok ku SE


DW 837. Wjazd do gminy Żółkiewka między wsiami Równianki i Gany. Widok ku W

Zaliczone gminy

- Paprotnia
- Radecznica
- Szczebrzeszyn
- Sułów
- Nielisz
- Rudnik
- Żółkiewka
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 309.56 km (0.50 km teren), czas: 14:30 h, avg:21.35 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Radlin II - "IV Maraton w Radlinie"

Sobota, 22 czerwca 2013 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, Maratony, >10 osób, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Księgowym, 2013 Górny Śląsk Uczestnicy

Pobudka
Jak można się stosunkowo łatwo domyślić, nocleg nie należał do przyjemnych, wygodnych i ciepłych. Mimo, iż budzik nastawiony na 6:00, z powodu chłodu poranka pobudka o 5:00, drzemiąc 2h. Tak więc mój zasób snu, licząc od czwartkowego poranka, wynosił:

3h po złożeniu roweru
1h tuż przed wyjazdem
1h przespane w aucie oraz w pociągu na stojąco z oparciem o ścianę
2h przed maratonem

Sumarycznie - 7h snu (haha)

Słońce już wstało, lecz powietrze wciąż było chłodne. Po zdjęciu foliowej peleryny przeciwdeszczowej, szybko przyszło mi tego pożałować na zjeździe. Szczęśliwie, tuż za nim czekał mnie powolny, rozgrzewający podjazd przez las, do części Rybnika wzdłuż ul. Niepodległości. Niebawem przejazd przez DK 78 i już w Radlinie, skręt w ul. Mariacką. Po lewej widać było ciąg budynków kopalni "Marcel".


Radlin. W tle KWK Marcel. Widok ku SW


Radlin. Mariacka. Po lewej kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W

Mariacką dojazd do centrum. Mijało się MOSiR. Potem zachciało mi się zerknąć na kawałek miasta, by zorientować się relacjach przestrzennych. M.in skręt w kierunku osiedli, gdzie czekał mnie trud przejazdu po starej kostce. Na ścianach budynków osiedli widniały leciwe, geometryczne wzory.


Radlin. Osiedle przy Ściegiennego. Widok ku SE

Po tej krótkiej rundzie przerwa na ławce przed MOSiRem. Przez większość czasu trwały moje próby zebrania jakiejkolwiek energii przed maratonem, a przynajmniej, by nie stracić jej zbyt wiele. Zdrzemnąć się nie udało.

Przed Startem

O 7, jedząc resztki wczorajszej kanapki, trwała obserwowanie wznoszenie dmuchanej bramki startowej. Niedługo później naszły siły by zgłosić swoją obecność i rozejrzeć się w terenie. Podjazd do schodów, wpłata kaucji za dyskietko-plakietkę i odebranie świadczenia w postaci koszulki, dwóch map i numerka wraz z zipami. Zaraz potem regulacja siebie, roweru i ekwipunku. Powrót na ławkę. W czasie zakładania numeru startowego podjechał nr 74, z którym się rozmawiało do momentu, gdy zaczął padać rzadki, slaby deszcz. Wtedy to trzeba było podjechać pod budynek.


Proszek z mikroelementami do rozpuszczania w bidonie

O 9 na stole pojawiła się woda oraz izotonik w proszku, więc nadeszła pora, by kontynuować przygotowania. Tymczasem zawodników przybywało i przybywało. Ostatni odnotowywali swoją obecność na listach. Moja torebka z niepotrzebnym na trasie sprzętem została na miejscy. Niespodziewanie, odnalazł mnie ktoś z forum (nie pamiętam już kto), a niedługo potem pojawił się z Księgowym. Wnet udało się dołączyć do reszty ekipy z którą przybył.

Po kilku minutach pogawędki, wraz ze wszystkimi udaliśmy się na schody. Oto nadszedł czas dla fotoreporterów. Gdy wszyscy nasycili się zdjęciami i zawodnicy zaczęli się rozchodzić, okazało się, że "PRO" fotograf będzie robił zdjęcie dopiero teraz. Zaraz po ostatnim jego zdjęciu ruszyliśmy na pętlę honorową ulicami Radlina. Wróciliśmy na pięć minut przed startem pierwszej grupy. Niektórzy tubylcy okazywali zainteresowanie, to mniejsze, to większe, to z zaciekawieniem, to ze śmiechem. Jeszcze tylko kilka minut minęło mi na rozmowach i fotografiach

PIERWSZE OKRĄŻENIE

Moje miejsce było w trzeciej grupie. Godzina 10:10 - start zasygnalizowany dzwonkiem ręcznym. Ruszyliśmy. Jazda przez miasto na początku nieco nieskładna. Pomimo kierowania ruchem, nadal trzeba uważać na auta. Zostawiliśmy za sobą kościół, łuk w prawo i długa prosta przez skrzyżowanie. Prędkość ponad 40km/h. Lekko, łatwo, nieco z górki.


Radlin. Mariacka. Po lewej kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W

Nie minęło wiele czasu, gdy od grupy odbiło do przodu 2-3 zawodników. Z tyłu zostało kilku innych. Udawało mi się trzymać w grupie centralnej, składającej się z 7-8 osób.


Pszów (Wrzosy). Widok ku NW

Po 10 minutach trzeba było odrobinę zwolnić, przez co grupka uciekła mi o 100m. Wtedy udało mi się dołączyć do kogoś, kto też jechał nieco z tyłu. Na zakręcie w Pszowie część osób pojechało za daleko i się wracali. Inni zwolnili, wykonując manewr skrętu. Tam na powrót udało się dogonić grupę. Jechaliśmy mniejszą, połataną drogą. Przyspieszenie na zjeździe, skutkujące wyprzedzeniem paru osób. Dalej był skręt. Prędkość spadła o 10km/h, by zorientować się w dalszym kierunku jazdy. Strzałka i pozostali, swoją jazdą wskazywali naprzód. Jechało się siłą rozpędu. Nie udało mi się spostrzec progu zwalniającego...

Czy raczej spostrzec, ale zbyt późno...

Udało mi się jeszcze trochę zredukować prędkość, ale wciąż za mało. Najazd na próg, nieznaczne wyskoczenie rowerem w górę i lądując ledwo udało mi się utrzymać równowagę. Lewą ręką udało się chwycić ramię baranka pod dziwnym kątem, co na zwykłej kierownicy, by to się nie udało. Prawą chwycić klamkę hamulca (na klasycznym szosowym też by nie wyszło, gdyż oba ruchy były przypadkowe) i zredukować pęd do 10km/h. Mało brakowało, a i mnie wpisanoby na listę kontuzjowanych tego dnia i to ledwie po 20 minutach od startu. Szybko się udało otrząsnąć i wrócić do siebie. Trzymanie się grupy trwało, niestety, tylko do podjazdu w Pszowie. Lepiej przygotowana grupa mnie wyprzedziła, ale nikt nie zniknął z mojego pola widzenia. Skręt tam gdzie pozostali i gonienie reszty z prędkością ponad 50km/h z górki, szybko zmierzając w kierunku DW 936.

Zmniejszyła się odległość do 100m. Niestety przyszła pora wjechać na DW 936. Tuż przed skrzyżowaniem zatrzymało się auto, więc nie można go było ominąć, nie redukując równocześnie prędkości. Chcąc wjechać na drogę, trzeba było jeszcze poczekać na przejazd auta jadącego od wschodu. Udało się oszacować, że gdyby nie ów pierwszy wóz, można by było od razu wkroczyć na DW 932 z odpowiednią prędkością do pościgu. W tym czasie pozostali odjechali już o 500m. Podjęcie dalszego pościgu nie odniosło skutku, gdyż na podjeździe w Syryni straciło się jakiekolwiek szanse na dogonienia ich.

Na podjeździe w Grabówce doścignął mnie jeden zawodnik, który swoją obecnością zmotywował mnie do większego wysiłku, lecz zaraz potem doścignęła mnie czołówka grupy 4. Prześcignęli mnie na podjeździe, lecz w Lubomi znajdował się zjazd, gdzie z kolei mi udało się wysunąć na prowadzenie. Gdy teren znów stał się równinny, zbiliśmy się w grupkę, którą dotarliśmy do mostu przed Raciborzem. Niewiele dalej nr 60 stracił bidon. Zatrzymanie, podniesienie i pogoń za nim, aż do świateł, tuż przed mostem na Odrze, bidon trzymając jedną ręką, aż udało mi się go przekazać. W mieście grupka się rozproszyła i na podwójnym rondzie jechało mi się samotnie. Nad rzeką trwał festyn, impreza jakaś. Czekał mnie długi, mozolny podjazd.

Jadąc przez kolejne 30 kilometrów do Głubczyc, wyprzedzały mnie kolejne grupy startowe. Kilka razy nastąpiły moje próby, aby do nich dołączyć, ale podjazdy skutecznie powiększały różnice odległości. Koło Rakowa chwilowe zejście z roweru, by rozprostować mięśnie i skonsumować część wafla. Wtedy wyprzedziła mnie kolejna grupa. Przez Boborów przejazd w towarzystwie nr 74, w okolicach Babicach zaś z man222. Nim wjechaliśmy na DW 416, we wsi Bernacice czekał nas przejazd po asfalcie gorszej jakości. Nieco mnie to spowolniło.


Między Pawłowem i Makowem. Widok ku E


Maków. W tle kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Widok ku NWW

PAGÓRKI Z B DO C

Do Głubczyc dojazd ok. 12:40 Zjazd w lewo, na teren szkoły. Od razu rzuciło mnie na kanapki, bowiem skromne śniadanie dało o sobie znać jeszcze przed Raciborzem. Lekkie ssanie wzrastało powoli, ale trzeba było je zagłuszyć przynajmniej do punktu B. Uzupełnienie zapasy wody i siedzenie na murku, zajmując się konsumpcją. Właśnie mnie zastanawiało, jak daleko jest Księgowy i już miał być słany sms z informacją o osiągniętym Pkt B, gdy ten nagle przyjechał około 5-10 minut po mnie.


Głubczyce. PK na terenie Specjalnego Ośrodka Szkolno - Wychowawczego. Widok ku NEE

Od jednego z organizatorów dało się słyszeć, że wkrótce mają pojawić się banany. Trwało więc oczekiwanie na nie, mając nadzieję, że wkrótce ruszę. Niestety transport nie dochodził. Zajęło mnie pożeranie wypatrzonych drożdżówek z owocowym wkładem - pyszna dawka cukru. Jako że owoce wciąż nie doszły, warto było jeszcze odwiedzić toaletę. Potem transport już się zjawił na miejscu. Zabrane dwa na zapas, wypity jeszcze spory haust wzmocnionej izotonikiem wody, zaraz po tym uzupełniając bidon do pełna. Ruszyliśmy. Adam się trochę niecierpliwił, ale nie tylko on. Gdyby banany czekały na punkcie, od razu byłoby się w trasie. Wszak jazda bez zabezpieczenia energetycznego jest ryzykowna :D Straciło się tak około pół godziny, co nieco mnie zawiodło.

Przez miasto jechaliśmy we dwoje. Na wyjeździe połączyliśmy się z niewielką grupką. Przez Grabniki jechaliśmy 30-32km/h. Ze mną na czele, póki było płasko. Zaraz za wsią, na kolejnych podjazdach powoli zwiększała się odległość i jechało mi się coraz bardziej w tyle, wciąż zachowując jednak prędkość w przedziale 20-30km/h. Grupka powoli zwiększała odległość ode mnie. W okolicy Ucieszkowa udało się dostrzec już jedynie koszulę Księgowego, oddaloną o około 400m, znikającą zaraz za zakrętem. Tu jednak nastąpiła zmiana krajobrazu - teren wpierw łagodnie, później nieco gwałtowniej opadał w dół. Udało się pocisnąć do 50km/h. W odcinku między Ucieszkowem i Pawłowiczkami momentalnie udało się wyprzedzić Księgowego i siłą rozpędu, lekko tylko zwalniając, wpaść w zakręt ku NE. Powoli wytracała się prędkość tak, aby Księgowy mnie dogonił - razem łatwiej jechać, jak zresztą zakładaliśmy jeszcze przed maratonem.

Ostatnie podjazdy na tej trasie pokonywaliśmy obaj dość mozolnie. Przed skrętem na Gierałtowice upewnialiśmy się co do przebiegu trasy na podstawie wydrukowanej kartki. GPS Księgowego mówił jedno, a znaki drugie. Ok. "To dobry kurs - jedziemy". W oczy rzucały mi się duże dziury w nawierzchni - szczęśliwie, występowały tylko przez kilkanaście metrów.


Pomylony skręt z DW 38 do Przedborowic. Widok ku SSE

W Długomiłowicach ponownie zastanawialiśmy się nad kierunkiem jazdy. Tu dogonił nas jakiś zawodnik i pojechaliśmy wspólnie. Rozpędzenie na podjeździe. Przez wieś przejechało nas w sumie czworo zawodników. Skręciliśmy w lewo za kościołem, w dość niepozorną dróżkę. Tu też sformowaliśmy się i pojechaliśmy razem do Ciska. W okolicy mostu nad Odrą, każdy jechał już swoją prędkością, a odległości nieco się wydłużyły.

Przed Bierawą zatrzymaliśmy się na moment. Księgowy coś robił, a dla mnie była to okazja na spokojnie się napić. Poprzednia dwójka nas wyprzedziła. Gdy dojechaliśmy do wioski i jakiś tubylec zapytał na o coś. Wtedy wydawało mi się, że mówił po niemiecku. Księgowy twierdził, że ów pytał, czy jedziemy do Rud, co zabrzmiało mi jako jako "do rut?", chwilę potem nucąc "Do... Do rut... Do rut miś..." na nutę Rammstein ;D

Do Solarni ponownie, to zbliżaliśmy się do owej dwójki, którzy jechali oddzielnie, to znów oddalaliśmy. W owej wsi zatrzymał nas zamknięty przejazd kolejowy. Akurat powoli jechał pociąg towarowy... Nie mitrężąc czasu pora usiąść i wszamać oba banany. Kończył się posiłek w tym samym czasie, gdy szlaban zaczął się unosić. Ruszyliśmy do Kuźni Raciborskiej. Z Kuźni do Rud jechaliśmy większość czasu tylko we dwójkę, choć i tamci byli w pobliżu. Pot nas zalewał, gdy wpadło się do punktu kontrolnego C.

MĘCZĄCE C DO A

Uzupełniliśmy wodę. Potem oczekiwanie przy rowerze, powoli sącząc picie, aż Księgowy opłucze się, zachęcony przez Władcę Punktu C. Znajdowaliśmy się kilkanaście metrów od drogi, koło jakiegoś baru, ze stolikami rozstawionymi na świeżym powietrzu. Na miejscu kręciło się sporo zawodników. Niektórzy jedli, inni pili. Większość rozmawiała, część szykowała się do drogi.

Księgowy gotów, więc plecak na plecy i w drogę. Było gorąco, ale znośnie. Z Rud jechaliśmy wciąż pod górkę. W lesie można było się rozpędzić na łagodnym zjeździe. Do Jankowic kolejny podjazd, w dodatku brak pobocza.

Za Szymocicami skręt w lewo. Gdyby nie strzałka, można by się zdrowo pomylić. Teren był płaski i jakoś tam się jechało. Ktoś nas wyminął. Przejechaliśmy przez tory kolejowe. Koło dworca skręt w prawo - kolejny morderczy podjazd. Księgowy dotarł prawie do szczytu, gdy mi ledwo udało się wyminąć skręt na Adamowice. Pogoń za nim, aż do skrzyżowania w Łyskach. Przemknął przez nie, a kilkanaście sekund później uczynić to samo. Udało się go dogonić i prześcignąć, mając 62,2 km/h na liczniku. Niestety, zaraz potem był podjazd... i znów z tyłu.

Z kolejnych 10 km odnotowane jako: mnóstwo zjazdów i podjazdów w terenie zabudowanym. Po lewej kościół na wzgórzu, z ciekawymi kopułami. W Rydułtowie mały placyk i kolejny kościół, z czerwonej cegły. Wjazd do Radlina poprzedzony skrzyżowaniem T-kształtnym, gdzie skręcaliśmy w prawo, a zaraz potem długi, stromy podjazd, poprzedzony krótkim mostem.

Asfalt tych ostatnich 10 nie był najlepszej jakości, szczególnie na zjeździe do Rydułtowy. Na odcinku tym, raz ja na czele, raz Księgowy, lecz tendencja zajmowania pozycji na czele, wzrastała na korzyść Księgowego. Na metę wjechał jakieś pół minuty przede mną. Odległość z C do A zajęła nam dwa razy więcej czasu, niż wynikało to z szacunków.

DRUGIE OKRĄŻENIE

Do startu była we mnie gotowość od razu po uzupełnieniu wody. Trwało oczekiwanie, aż Księgowy nieco odpocznie, więc w tym czasie udało się zjeść zupę i odwiedzić WC. Po powrocie rozmawiał przez telefon w pozycji horyzontalnej. Dokonawszy ostatnich poprawek, zachciało mi się ruszyć wcześniej. Minęło mi około 30 minut "na Punkcie".

Start o 18. Pomimo starania się, by pędzić, nie udało się jechać więcej niż 30km/h. Odcinek do Pszowa, poprzednio pokonany tak szybko, że nie udało się go zarejestrować, teraz ukazywał pojedyncze domy i ludzi, zamiast zabudowy i tłumów. Podczas zjeżdżanie, o mało się nie doszło do przewrócenia. Do świadomości doszło, że z aktualną prędkością i moimi możliwościami, nie będę wstanie przebyć kolejnych 150km o czasie. Z Pszowskiego zjazdu jechało się już tylko 38km/h. Nie można się było zmusić do ciśnięcia. Na podjazdach było niewiele gorzej, w stosunku do poprzedniego okrążenia.

W Lubomli przerwa na chwilę na przystanku. Telefon do Księgowego. Jeśli był niedaleko, jak mi si wydawało, to sobie trochę odpocznę, aż mnie dogoni i we dwoje byśmy zwiększyli tempo. Zjeżdżał właśnie z Pszowa... Rozłączyliśmy się, a mnie naszło stwierdzenie, że jest jeszcze daleko, więc pojadę dalej swoim tempem, aż się nie spotkamy.

Dojazd do Raciborza, przejazd przez miasto. Impreza nad Odrą się skończyła. Co chwila oglądanie, czy nie widać Księgowego gdzieś na horyzoncie. W moich myślach dojrzewała myśl, o bezsensowności starania się o ukończenie drugiej pętli, bo nie wykrzeszemy dostatecznej prędkości, by tego dokonać na czas, potrzebny do zaliczenia. Wyjazd z Raciborza. Ponowne powitanie wielkiego podjazdu. Jadąc za ostatnimi budynkami mieszkalnymi, ponowne telefonowanie do Księgowego. Już był w Raciborzu, tak jak mi się wydawało.

Dogonił mnie pod koniec odcinka o mniejszym nachyleniu. W milczeniu udało się dotrzeć do szczytu. Jadąc dalej, już na standardowych, równinnych przełożeniach, bez zużywania litrów powietrza, wyłożona została moja propozycja:
- Nie mieliśmy szans ukończyć o czasie drugiej pętli, bez włożenia w to nadzwyczajnego wysiłku.
- Włożyć go nie mogliśmy, bowiem Adam już był styrany po pierwszej pętli, podobnie we mnie nie było wiele sił od samego rana, w związku z małymi dawkami snu, otrzymanych ubiegłymi nocami i podróżą.
- Albo odbijemy na północ teraz, zaraz za Raciborzem, albo dotrzemy do punktu B, tam się odklikamy, coś zjemy, odpoczniemy i skrócimy trasę powrotną.
Cel był następujący - Trasa maratonu przebiegała przez około 15 gmin. W okolicach Raciborza, dwie z nich pozostawały samotne. Jeśli nie zmodyfikować trasy samowolnie, nie było szans ich odwiedzić. Oczywiście, z trasy zjechalibyśmy równocześnie informując o tym organizatorów. Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie wpierw odwiedzić punkt w Głubczycach, napić się i zjeść oraz tam podjąć decyzję.


Między Dzielowem i Baborowem. Widok ku NEE

Za namową Księgowego, po drodze zatrzymaliśmy się w dwóch miejscach. Na pierwszym udało się dokonać kilku telefonów, by ocenić jak wygląda moja sytuacja w kontekście powrotu oraz zbiorów gmin. Na drugim udało się rozprostować trochę kręgosłup na świeżo skoszonej trawie. W sumie spędziliśmy na nich 15-20 minut. Było mi już wszystko jedno, w jakim czasie dotrzemy na metę, jeśli i tak nie zostaniemy sklasyfikowani do 300km.

Po postoju zrobiło się chłodno, ale jazda na powrót rozgrzewała ciało. Na ziemi widać było plamy, po przechodzących wcześniej opadach. Gdzieniegdzie rozpoczęło się nocne, imprezowe życie. Do Głubczyc wjechaliśmy po zmroku.

NOCNA JAZDA

Na punkcie kontrolnym spędziliśmy 30-40minut. Uzupełniliśmy zapasy na dalszą, drogę, trochę przekąsiliśmy na miejscu. Napiliśmy się gorącej herbaty. Dużą część tego czasu Księgowy przegadał, od stojącej tam kobiety dostając łatkę gaduły. Mi zachciało się spróbować określić granice gmin, ale komputer nie otwierał nic przydatnego. W międzyczasie wpadła grupka pędząca na 450km i zaraz po uzupełnieniu zapasów ruszyli dalej. Adam stwierdził, że pojedzie pełną pętle. Nie było we mnie przekonania co do słuszności tej decyzji. Żal mi się zrobiło dwóch osamotnionych jednostek administracyjnych. Mimo to pojechaliśmy razem.


Głubczyce. Długa wizyta na PK

Na drugim czy trzecim podjeździe padła mi bateria w mp3. Krótki postój, chcąc sprawdzić czy to nie chwilowa usterka, ale prawda była okrutniejsza - czekała mnie dalsza jazda w mroku nocy. Nie pozostało mi nic więcej, niż słuchać szumu wiatru wśród listowia. W międzyczasie Księgowy odskoczył dość znacznie w przód. Widać było już tylko jego światełko mrugające dwa podjazdy dalej. Trzeba go było gonić. W pamięci widniały obrazki pokonywania tego odcinka za dnia oraz trwała pamięć o długim zjeździ, gdzie go uprzednio udało się wyprzedzić. Tak też było i tym razem.

Pędząc wśród dźwięków nocy zwiastujących burzę, metr po metrze, udawało się zbliżyć do Księgowego. Znów udało się go dopaść  na wjeździe do Pawłowiczek. Od tej pory trzymaliśmy się tak jak i za dnia, dość blisko na trasie, gadając o rzeczach najróżniejszych. Co chwila zwracał moją uwagę szum drzew zwiastujących burzę. Pierwsze błyski udało się dostrzec chyba w Naczysławkach, nie było jednak słychać grzmotów. Tłukłt mnie myśli, czy będą to zwykłe wyładowania między chmurami, czy może lunie na nas ściana wody. Jak się okazało, resztę podróży spędziliśmy spokojnie, bez udziału nieprzyjemnych zjawisk atmosferycznych. W Dziergowicach powoli zaczęła wychodzić ze mnie potrzeba snu. Jadąc przez lasy otaczające Kuźnię Raciborską, myśli stały się wolniejsze, słowa wydobywały się mniej składnie. Pod koniec lasu, kilka kilometrów przed Rudą, co chwila przymykając oczy na czas 2-3 chwil. Gdy wyjechaliśmy w teren zabudowań, wróciło więcej świadomości.

Wreszcie dotarliśmy do punktu C. Ponownie w ciągu tej doby. Na miejscu nie chciało mi uzupełniać wody. To co było w bidonach wystarczyło do końca. Księgowy oporządzał się, a mnie zmuliło na ławce. Po chwili trzeba było wyciągnąć kartę i się odklikać. Tam udało się wypić zimną herbatę. Słuchając dyskusji Księgowego z jednym z organizatorów, powoli zaczął się mój odpływ. Przyszło mi się zdrzemnąć na siedząco na kilka minut. Nie wiem ile ich upłynęło czasu. Trzeba było odziać się w folię przeciwdeszczową, gdyż było mi zimno. Po drzemce wróciła pełna świadomość oraz duża część sił potrzebnych do jazdy po ostatnich górkach. Sposób przejazdu ostatniego odcinek przypominał ten za dnia - zmienne tempo i niewiele uwagi włożonej w rozglądanie się.

Z zasadniczych różnic - Księgowy zatrzymał się w okolicy dworca przed Łyskami, a mi pozostało tymczasem cisnąć na podjeździe bardzo intensywnie. W rezultacie był tam lepszy czas niż za dnia. Na zjeździe za Łyskami poprzestał już jedynie na 50km/h. Na kolejnym podjeździe Księgowy znów nieco mi odszedł. W ciągu dalszej jazdy utrzymywała się stała odległość w przedziale 300-200m. Za kościołem w Rydułtowych znów jechaliśmy we dwoje do końca. Ostatni podjazd do centrum Radlina wzięty siłą. Na metę wjechaliśmy najpierw ja, potem Księgowy. Po krótkim ogarnięciu coś się zjadło, by potem położyć i się zdrzemnąć. Czekała mnie jeszcze droga powrotna. Księgowy po oporządzeniu skoczył na jeszcze jedną krótką pętlę po okolicy, by pobić swój dobowy rekord życiowy.

Zaliczone gminy

- Rybnik
- Radlin
- Wodzisław Śląski
- Pszów
- Lubomia
- Kornowac
- Racibórz
- Pietrowice Wielkie
- Baborów
- Głubczyce
- Pawłowiczki
- Reńska Wieś
- Cisek
- Bierawa
- Kuźnia Raciborska
- Nędza
- Lyski
- Gaszowice
- Rydułtowy
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 322.00 km (0.00 km teren), czas: 16:30 h, avg:19.52 km/h, prędkość maks: 62.20 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Radlin I - Przed maratonem

Piątek, 21 czerwca 2013 | dodano: 26.06.2013Kategoria Maratony, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2013 Górny Śląsk, Warszawa, Z rodziną

Przygotowania

Dzień ubiegły cały przepracowany (pomijając przerwy wszelkiego rodzaju). Powrót do domu około 21 - koło wejścia stała kartonowa paczka zawierająca ostatnie części potrzebne do złożenia roweru - Wreszcie! Po krótkim ogarnięciu siebie i przesyłki, można było przystąpić do składania nowego roweru. Cały zabieg trwał od około 22 w czwartek do 6 rano w piątek. Do 9 trwała "sucha" regulacja linek, zakładanie owijek, kompletowanie sprzętu na wyprawę. Sen trwał raptem 3 godziny - do 12. Przygotowany sprzęt powędrował do plecaka. Sprawdzenie ostatnich informacji w internecie, drukowanie mapek itp. Niespodziewanie nadeszła godzina 14 - czas wyruszać do Warszawy na pociąg o 18:35

Lecz zaczął padać deszcz...
Grzmot i piorun też...

Lepiej było odwlec moment wyjazdu, lecz pogoda się nie uspokoiła. Przyjechał brat i postanowiliśmy, że mnie odwiezie. Znów drzemka. Sen był niespokojny. Po obudzeniu zmęczenie. Dokonane zostały ostatnie poprawki w ekwipunku...

Transport


O 17 wyjechaliśmy. W związku z korkami, spowodowanymi wyjeżdżającymi z miasta autami, lepiej mi było teraz wysiąść na Górczewskiej, tuż koło sklepu rowerowego. Dokupiony drugi bidon i już można było ruszać na dworzec... ale udało mi się spostrzec, że nie mam kasku... Szybki nawrót do sklepu, szybkie przymierzanie i szybki powrót na trasę.

Z początku jechało się chodnikiem, by móc wyregulować przerzutki. Koło wiaduktu kolejowego zjazd ku granicy ogródków działkowych i w miejscu, gdzie nie można było dostrzec dalszej ścieżki, przejście przez tory w kierunku osiedla. Potem przerzut roweru przez resztkę betonowego ogrodzenia, przebycie kilkunastu metrów w chaszczach i dalej na ścieżynkę. Szybko na południe, wyjeżdżając na ul. J.Olbrachta. Przecięcie parku im. Powstańców Warszawy docierając do Wolskiej. Jeszcze kilka minut jazdy i widać było już Dworzec Zachodni. Bilet kupiony o 19:22 do stacji Katowice (przez Idzikowice i Zawiercie). Pociąg, jak się okazało, miał 40 minut opóźnienia do startu. Szczęśliwie dla mnie, stał już na stacji, więc można było wejść do środka. Standardowo - nie było przedziału rowerowego. W tym czasie nad Warszawą przechodziła kolejna burza - pioruny waliły naprawdę blisko, zapewne na Odolanach i Woli, bo huk grzmotów brzmiał jak wystrzał armatni.

W Katowicach


Z pociągu wysiadka o 22:15 w Katowicach. Atakował mnie głód i trzeba było uzupełnić drugi bidon na dalszą trasę. Kurs na Dworzec. Do wyboru było McD, SubWay i coś mi nieznanego. Najlepszą opcją była solidna kanapka z SB, której 1/5 powędrowało ze mną przez dalszą trasę, jedząc ją w ramach śniadania. Pół godziny później można było ruszać.


Dworzec Główny w Katowicach. Widok ku W


Dworzec Główny w Katowicach. Widok ku S

Na zewnątrz, mnóstwo młodych i nieco "starszych" młodych ludzi, chodziło tu i ówdzie. W Katowicach trwała imprezowa noc. Co chwila mijało się jakąś knajpę i ludzi zachowujących się głośno, jednak bez ekscesów. W dużej mierze sprawiali wrażenie przyjezdnych. Niebawem ukazała się "Żabka". Przed nią ustawiła się spora kolejka, drzwi bowiem były odgrodzone kratami, poprzez które odbywał się handel. Po chwili wahania i mnie tam poniosło, gdyż trzeba mi było płynów na drogę. Nie można było ryzykować odwodnienia przed maratonem. Choć już zaryzykowane zostało niewyspanie.


Katowice. Słowackiego. Żabkowe zakupy. Widok ku E

Po dobrych 15 minutach wysłuchiwania list zakupów, składających się w większości z alkoholu i fajek ( choć nie wszystkie ich dotyczyły), udało się kupić jedynie 1,5l butelkę niegazowanej wody o nieznanej marce, bowiem butelka ta została wyrzucona zaraz po przelaniu zawartości w bidony. Zakup uzupełniony został jeszcze butelką Coli 0, w objętości 1 litra, wyjętej z lodówki (noc była ciepła i nieco parna). Innego napoju o tej samej objętości - nie było. Butelka weszła do plecaka, mimo oporów jakie stawiała reszta ekwipunku.

Podróż nocą


Spod Żabki start po 23. Jak się okazało, wkrótce potem miała zostać zamknięta na noc, więc mi się poszczęściło. Przejazd ul. Słowackiego kierując się ku DK 84. W pociągu plecak został przetrząśnięty kilkanaście razy. Zapomniane zostało najważniejsze - mapa planowanego dojazdu i powrotu, a także mapy zasięgów gmin. Dalsza trasa przebiegała z nakierowywaniem telefonicznym i intuicyjnym, tak jak zwykle w podobnych sytuacjach, gdy potrzeba mi było opuścić miasto precyzyjnie obraną trasą.

Przez pierwsze kilometry, towarzyszyło mi stosunkowo dużo aut oraz TIRów. Z biegiem czasu, zbliżając się do Radlina, a godzina była coraz późniejsza, widać było, że ruch samochodowy praktycznie zamierał. Wielokrotne przerwy na poboczu, dokonując poprawek w rowerze. Szczególnie dotyczyły one siodełka. Po niecałej godzinie jazdy dojazd do Mikołowa, a około 0:45 podziwianie światła, umieszczonego na kominach elektrowni, których czerwony blask mieszał się z dymem, mgłą, czy chmurami (czego nie udało mi się stwierdzić).


DK 81 omijająca Łaziska Górne. Elektrownia Łaziska. Widok ku SSE

O 1:15 wjazd w granice administracyjne Żor. Zjazd z głównego kursu, w kierunku ryneczku. Z centrum wyjazd o 1:40. Między 2:15 i 2:30 dojazd do Jankowic, uprzednio opuszczając Świerklany. Dalej drogą zorientowaną na zachód. W odległości 3,5 km od trasy 78, zjazd w kierunku południowym, by potem legnąć na ziemi, zakładając wszystko, co mogło utrzymać moją temperaturę oraz chronić przed komarami.


Żory

Zaliczone gminy

- Mikołów
- Łaziska Górne
- Orzesze
- Żory
- Świerklany
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 57.00 km (1.00 km teren), czas: 03:10 h, avg:18.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

BBTOUR III - Wyżyny i góry

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, Maratony, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2012 Maraton BB, Z rodziną

2012.08.24 - 28 BBTOUR - cała trasa


Mimo snu, co jakiś czas niby to otwierałam oczy. Mignęło mi kilkoro pieszych, autobus i grupa rowerzystów, którzy nocowali we Wsole. Ocknęłam się po około godzinie. Początkowo jechałam wolno i z trudem, ale wnet się rozruszało. Chwila drzemki dała mi bardzo wiele. Było pochmurnie i wietrznie (z zachodu), ale z biegiem czasu rozjaśniało się i było coraz cieplej. Wiatr raczej wspierał niż przeszkadzał.

Przejazd przez Radom był utrudniony. Pochrzaniły mi się wiadukty. Zamiast w Słowackiego, skręt w Żeromskiego. Za torami udało mi się skapnąć, ze jest coś nie tak, ale nie chciało się cofnąć. Skręt w Piotrkowską, ale skończyła się dla mnie ślepo. Wyjechało na DK 9, którą dotarłam do właściwego skrzyżowania. Za miastem przymuszanie nóg do ciężkiej pracy. Wmawiało się sobie, że w Iłży zrobię sobie przerwę na posiłek, to odpoczną. Dzięki temu udało mi się dotrzeć na miejsce o 7:35 i nawet dogonić grupę z Yoshkiem. Problemem było to, że Punkt nie znajdował się w Iłży, lecz w Pastwiskach, 5,5km od zamku, wzbudzając we mnie poczucie, że przegapiło się go gdzieś. Na miejscu długo czasu się nie zagrzało, ledwie tylko zabrało się z bagażu co się chciało (koło Bydgoszczy już wziąć nic nie było można).

Do Ostrowca Świętokrzyskiego jechało się szybko, ale była jedna dłuższą przerwę, podczas której minęła mnie grupa pozostawiona po Iłżą. Gdy tylko wjechało się na koniec podjazdu za Ostrowcem Świętokrzyskiego, prędkość mi bardzo wzrosła. Duży w tym udział wiatru i wspaniałych zjazdów. Trudniejszy odcinek był tylko od Lipnika, gdy musiało się nieco z tym wiatrem powalczyć. O 12:34 znalazłam się w Borku Klimontowskim, gdzie doścignęła mnie rodzina, jadąca na metę. 10-15 minut przerwy by pogadać i napić kubek lub dwa herbaty. Potem zatrzymali się raz jeszcze przy stacji tuż za Wisłą i poinformowali o odległości, jaka dzieliła mnie do jadącej przede mną grupy, gdy dotarło tam godzinę później i wręczyli butelkę soku.

Przyspieszyłam i dzięki temu, o 14:10 we wsi Nowa Dęba dopadłam ową grupę, która kończyła posiłek na DK 11, położonej na 800km w restauracji Dębianka. Było miedzy nami kwadrans różnicy czasowej. Posiłek zjadło mi się szybko (w dwóch porcjach), szybko się ogarnęło (choć zeszedł mi pewnie z kwadrans) i ruszyło w podobnym czasie co ostatnia grupa. Zostało już tylko 200km, w tym jazda nocna. Tak naprawdę z górki, choć w góry... Ledwo opuściło się tę miejscowość i trzeba było dopompować koło. Zaczął się podjazd za nią, znów pompowanie. Coś było zdecydowanie nie tak. Zmieniło się dętkę, napompowało, ujechało się kawałek i ponownie spadek ciśnienia. Z połową ciśnienia jakie powinno się tam znajdować, z trudem przejechało się do Kolbuszowej, pragnąc bym nie złapał pełnego kapcia.

Skręciło się w Parkową, spytało przechodnia o sklep rowerowy i o dziwo był tam taki. Przejazd przez Plac Wolności i dotarło się do Piekarskiej, gdzie kupiło nową oponę, dętkę, szybko wymieniło zużyty sprzęt, i dostało pomoc w postaci powietrza ze sprężarki, by nie tracić czasu na pompowanie. Spędziło się tam 10-15 minut, opowiedziało w skrócie o swojej sytuacji i zostawiło graty do wyrzucenia. Problemem okazała się zużyta opona, która już wcześniej ukazywała pomarańczową warstwę. Takie coś było przez mnie widziane w oponie po raz pierwszy i wydawało mi się, że może była to forma samouzupełniania ubytków (nie była). Było po 16, może 16:30, gdy ruszyło się w dalszą drogę.

Nie zwracało się uwagi na trasę, na otoczenie. Pędziło się tak, by nadrobić stracony czas. Gdzie w głowie odnotowało się, że przejeżdżało się przez Głogów Małopolski po nowej obwodnicy, a szosa do Rzeszowa była potem prosta jak strzała. Stolicę Podkarpacia przejechało się w dużej części po ścieżkach. Oczywiście mnie to spowolniło, ale od ronda Pakosława można było bezproblemowo jechać szosą. Nawet światła były tym razem dość przychylne i stało się może ze 2-3 razy. Oczywiście przydało się doświadczenie z kurierki. Wyjechało się za centrum, wypadło na DK 19 i rozglądało się za kolejnym, 12 już PK na 860km.

Był tuż przed końcem Rzeszowa i początkiem Boguchwały. Zirytowało mnie jego położenie w środku zjazdu. Z ostrym hamowaniem skręciło się na podwórko, wpadło by podbić książeczkę z widniejącą od tej pory na niej godziną 18:35 i szybko przekąsiło to, co tam jeszcze zostało. Przesiedziałam tam może 5-10 minut, obserwując zamykanie punktu i czym prędzej pospieszyło na ostatnie 120km podróży. Żwawo dotarło się do Babicy i skręciło w Wyżne. Zachodzące Słońce było świadkiem mojego pełnego trudów wjazdu na 322 m n.p.m. (nieco ponad 100 m w górę od Babicy) za Niebylcem. Nie pamiętam nawet czy końcówkę podjeżdżało się czy szło.

Gdy byłam już na górze i pozostał mi już tylko zjazd, niestety, ale zdążyła zapaść konkretna noc. Chwyciło się lampkę w dłoń, a duszę na ramię i zjechało częściowo hamując na szosie, gdzie rower momentalnie przekraczał 40km/h i nie miał ochoty na prędkości niższe. Prędkość i światło lampki uśpiły moją czujność. Jechało się tak, jakby było się pod wpływem środków odurzających czy leków na uspokojenie (tak mi się wyobrażało ten stan). Dopadała mnie moja senność. Wyjechało się w Lutczy. Postój przy skrzyżowaniu, nie ogarniając, czy droga w którą skręciło, to ta w którą się miało jechać, czy właśnie z niej się przyjechało (Tak trudny był już mój stan po tylu kilometrach i godzinach jazdy). Na spokojnie przejechało się do Domaradza. Skręt w DW 886, która rozpoczynała się mostem nad Stobnicą, skrytą w czerni nocy, choć niewiele brakowało, bym go się ominęło i pojechało dalej. Tu na szczęście umysł w był już w miarę odpoczęty na tyle, by bezpieczniej kontynuować jazdę.

O 22:50 dostałam pieczątkę w DK 13. Była to remiza w pobliżu kościoła w Starej Wsi, części Brzozowa. Nim tam się trafiło, przyszło mi się skontaktować z Księgowym, który dał mi kilka niezbędnych podpowiedzi, tym bardziej że w moim stanie brakowało mi spostrzegawczości. Nawet minęło się to remizę i trzeba było się kawałek cofnąć. Remiza była położona w pewnym oddaleniu od szosy. Dojechało się, podbiło pieczątkę, podjadło, pogadało i nieco przejaśniło mi się na umyśle. Wzięło się dokładkę i niemal siłą się zmusiło, by opuścić tamto przyjemne i gościnne miejsce. Zostało jeszcze około 100km. Wyjechało się koło północy.

Przejazd przez Brzozów był dla mnie wyzwaniem ze swoimi podjazdami. W Humaniskach o mało nie wjechało do rowu, bo zaczął się okres przysypiania. Odtąd często jechało się z przymkniętym jednym okiem, umysłowo pracując na pół gwizdka, o ile aż tyle. Jechało się trochę jak na autopilocie. Cieszyły mnie, że minęły mnie może ze 2-3 auta, bo wtedy lepiej było przystanąć na poboczu, a przez to nieco odpocząć. W pewnej chwili nastąpił wjazd do Sanoka. Trochę znów mi przeszła senność. Pomagały w tym podjazdy, jakie się właśnie rozpoczęły na dobre. Gdy zjeżdżało się do Zagórza zaczął się etap przemarzania i to pomimo cienkiej, foliowej płachty, jaka była na bluzę narzucona. Długi podjazd do Postołowa mnie rozgrzał, a podjazd przez Lesko był jakiś mroczny, miasteczko opustoszałe, choć tej nocy najdokładniej się je zapamiętało. W Uhercach Mineralnych odliczanie odległość do Ustrzyk Dolnych, aby jakoś zająć uwagę i przetrwać trud. Zaczęły się też serie zjazdów. Z wolna zaczynało się też rozwidniać.

Punkt DK 14 odwiedzony o 5:19. Była ochota napić się czegoś ciepłego, lecz niczego nie było. Osoba na puncie zaproponowała, że mogę zostać i odpocząć (chyba nie wyglądało się najlepiej), no ale zostało mi ledwie 50 km, i to po drogach, które w większości już były przez mnie poznane w 2009r. Problemem było tylko zmęczenie, kolana i brak snu doprowadzający mnie do stanu spania za kierownicą. Dalsza trasa więc wyglądała tak, że kilka razy przyszło mi się zatrzymywać się na poboczu, na stojąco, by nieco przedrzemać, by mieć wystarczająco uwagi do dalszej jazdy. Kilka razy przymykało się oczy na zjazdach na kilka sekund, przez co raz zjechało się nieopatrznie na lewą stronę jezdnia, a kilkaset metrów dalej, w porę dostrzegło się jadące auto. Aż trzeba było przystanąć, a ta sytuacja nieco mnie otrzeźwiła.

Od Lutowisk udało się rozbudzić w sposób wystarczający, aż do końca maratonu. Było już na tyle słonecznie, że aż się w folii było mi za gorąco, jednak nie chciało mi się tracić czasu na jej ściąganie. Nie było czasu na patrzenie na zegarek. Trzeba było pędzić ile sił, których było mało. Meta była tuż, tuż. Przejechało się przez Pszczeliny. Jazda wijącą się drogą, po lewej mając strumień Wołosaty. Raz wyjechało się spośród drzew, lecz była to tylko wieś Bereżki. Las ciągnął się nie mając końca i nie wiadomo mi było, czy to ja jadę tak wolno, czy też to meta jest jeszcze tak daleko. Wtem udało się dojrzeć rowerzystę. Była we mnie pewność, że to jakiś zawodnik. Nie próbowało się nawet go wyprzedzić, ale obecność innego człowieka w pobliżu dodała więcej siły, by choć zmniejszyć odległość do niego. Poskutkowało. Ponadto nawet nie zwracało się już uwagi na kolejne zakręty i odległość. Liczyło się tylko nie stracić drugiego człowieka z oczu, aż do końca maratonu.

Była 8:32 wjechałam z rozpędu na żwirkowatą linię mety. Nie zwalniałam do końca, pamiętając przypadek z Wolbórza, gdy to dotarło się na 1 minutę przed końcem czasu. Tym razem udało się dotrzeć na ok. pół godziny przed limitem czas, a równocześnie przekraczając metę na jakieś 1-2 minuty za wspomnianym zawodnikiem. później się okazało, że czas mojego przejazdu był nieco krótszy niż jego, gdyż ów był z grupy OPEN. Na mecie można było choć trochę odpocząć, usiąść przy stole na zewnątrz budynku i chwilę przysnąć, aby nieco dojść do siebie. Przebranie się w świeższe ciuchy, jakiś posiłek i poszukiwanie swojego bagażu, który gdzieś się zawieruszył w wozie transportowym. Nie było we mnie specjalnie siły na rozmowy, choć odpoczynek pozwolił mi na zachowanie przytomności umysłu i bezproblemowe patrzenie. Od 10 do 11 trwało podsumowanie maratonu, rozdanie medali i mnóstwo zdjęć.


Książeczki na mecie




Zebrane punkty kontrolne i czas ich odwiedzenia


Pamiątkowe medale

Podsumowanie i Epilog

Udało mi się. Przejechałam przez Polskę ze Świnoujścia w Bieszczady w ciągu 71 godzin i 24 minut, choć zakładany było dotarcie w pełne 72 godziny. Niedopatrzenie stanu technicznego przyczyniło się do utraty przynajmniej 1-2 godzin, lecz i tak się powiodło. Rzeczywista przebyta droga wg mojego licznika wyniósł 1049,2 km. Przez jakiś miesiąc czy dwa odczuwalne były jeszcze problemy z nerwami dłoni (odczuwanie mrowienia w niektórych, trwające przez min. miesiąc), związane z tak długą jazdą i trzymaniem ich w niemal jednakowej pozycji. Innych powikłań nie udało się odnotować.

O maratonie tym udało mi się posłyszeć po raz pierwszy w 2007 roku, w czasie mojej pierwszej wielodniowej wyprawy rowerowej i kilka razy rozważane/marzone było, aby spróbowaniem swych sił podczas takiej trasy. Udało się to osiągnąć. Były pomysły by pewnego razu jeszcze powtórzyć taki maraton, lecz po maratonie w 2012 padła decyzja, skupić się na odwiedzeniu wszystkich gmin w Polsce, a tym samym poznać ten kraj w całości, przynajmniej w skali co do jednej gminy.

Z forum, wraz ze mną (lecz dużo wcześniej) dotarli również Y., Ro., Wa., Wi., O._T., Ric. i To. Tr. wycofał się w Toruniu i tym razem maratonu nie ukończył

W drogę powrotną autem zabraliśmy Y. z rowerem. Ledwie wsiedliśmy do auta, gdy zasnęliśmy. Krótkie moje obudzenie się nastąpiło około przed 14:30, by powiedzieć rodzicom, że trzeba odstawić Y. na pociąg z Lublina i wtedy rozpoczęła się kolejna, tym razem samochodowa, walka z czasem. Kolejne moje przebudzenie na granicy województw. Pociąg z Lublina zdążył odjechać, gdy tylko wjeżdżaliśmy do miasta. Skierowaliśmy się na Warszawę bez zjeżdżania w bok. Wieczorem dojechaliśmy do Ryk i zajechaliśmy na tamtejszy dworzec, położony odludnym miejscu, z dala od centrum miejscowości. Błyskawicznie wypakowaliśmy rower i bagaż Y.. Szybkie założenie kół i bieg ze wszystkim na peron, gdzie właśnie dojeżdżał pociąg. Udało się w ostatniej chwili, choć przypadkiem zamieniliśmy kaski, co stało się motywem do kolejnego rychłego wyjazdu rowerem na wschód. Resztę drogi i po powrocie sen trwał długo i bezwzględnie. Po przebudzeniu stan mój przypominał stan wraku, który mimo to dobrnął do portu.

Tu pragnę oficjalnie przeprosić, gdyż maraton nie był przeze mnie przebyty zgodnie z regulaminem - w okolicach Klimontowa i Tarnobrzegu napiłam się herbaty i soku, który przywieźli rodzice (a więc "osoby trzecie"), gdy przypadkiem spotkali mnie na trasie. Fakt ten został przeze mnie zatajony przez lata i czułam pewien niesmak do siebie za zatajenie, może drobnostki, lecz rzucającej cień na uczciwość moją i uczciwość przebytego maratonu. Ponadto w Mszczonowie przejechałam krajówką, zamiast ul. Żyrardowską, jak przebiegała ustalona trasa. Potem próbowałam przejechać kilka kilometrów po Mszczonowie "za karę", lecz i tak nie poinformowałam organizatora maratonu o zmianie trasy mojego przejazdu, co być może powinno poskutkować doliczeniem dodatkowych, karnych minut, a skutkiem tego również i być może dyskwalifikacji z maratonu - szczególnie z powodu faktu zatajenia tych zdarzeń, a więc niehonorowego zachowania. Pozostałe zasady regulaminu były przeze mnie przestrzegane, o ile mnie pamięć nie myli.
Także przepraszam publicznie i imo, powinno się nałożyć dyskwalifikację przejazdu maratonu BBt 2012.


Zaliczone gminy

- Lipnik
- Klimontów
- Koprzywnica
- Łoniów
- Tarnobrzeg
- Baranów Sandomierski
- Nowa Dęba
- Majdan Królewski
- Cmolas
- Kolbuszowa
- Głogów Małopolski
- Trzebownisko
- Rzeszów
- Boguchwała
- Czudec
- Niebylec
- Strzyżów
- Domaradz
- Jasienica Rosielna
- Olszanica
Rower:Zielony Dane wycieczki: 416.00 km (1.00 km teren), czas: 18:31 h, avg:22.47 km/h, prędkość maks: 56.19 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)