Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wiekublog rowerowy

avatar erdeka
okolice Czerwińska

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12598 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy erdeka.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2010

Dystans całkowity:547.70 km (w terenie 23.00 km; 4.20%)
Czas w ruchu:35:30
Średnia prędkość:15.43 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:91.28 km i 5h 55m
Więcej statystyk

Środek Polski II - Przez Włocławek

Piątek, 24 września 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria 2 Osoby, LSTR, Wyprawy po Polsce, >200, Gminy, Z Księgowym, 2010 Środek Polski

2010.09.23 - 24 Środek Polski - cała trasa


Nocleg

Bezchmurnie. Wiatr z południa i nieco od wschodu, wieczorem słabszy. Ciepło. Noc była zimna, jednak ubrania i śpiwory zapewniły dostateczne, choć nie najlepsze warunki snu. Długo nie zasypialiśmy gadając, przy czym moje wypowiedzi co chwila były podkreślane kolejnymi smarknięciami. Kilka razy zdawało nam się, że słyszeliśmy psy i jakieś maszyny. Do głowy przychodziły mi pomysły, że może za drzewami zaraz był jakiś dom, a my śpimy prawie pod ogrodzeniem, którego nie zauważyliśmy rozbijają się tam o zmierzchu. Szczęśliwie, domy były wystarczająco daleko i w końcu zapadliśmy w sen, w tę świetliście księżycową noc. Mój był przerywany rozwijającą się chorobą oraz szukaniem jak najlepszej i najcieplejszej kompozycji mojego ciała z ubraniami i śpiworem. Pogoda tego dnia była podobna do czwartkowej. Noc powrotna z początku cieplejsza, zimno zrobiło się pod koniec podróży.


Nocleg w Orszewicach. Widok ku NW

Góra Świętej Małgorzaty

Zebraliśmy się stosunkowo sprawnie, jednak rekordów prędkości tu nie biliśmy. W oddali, w pobliżu wczorajszej trasy, znajdowało się gospodarstwo, na zapleczu którego ludzie ładowali coś na tira. Byłoby jak dla mnie wszystko w porządku, gdyby odległość była trochę większa. W mojej opinii mogliśmy być łatwo zauważeni, co motywowało mnie do jak szybszego zwijania się stamtąd. Ruszyliśmy polną drogą, co z rana nie było takie proste. Droga dochodziła do innego gospodarstwa, więc kilkanaście metrów przed nim, czmychnęliśmy w pole i tak doszliśmy do asfaltu. Stamtąd powoli wtoczyliśmy się do Góry Św. Małgorzaty, jak zwała się miejscowość. Przybyliśmy dokładnie w chwili, kiedy dzwonił pierwszy dzwonek na lekcje. Nie nasze. Zatrzymaliśmy się w tamtejszym barze, gdzie Księgowy zamówił sobie herbatę i hamburgera. Po chwili zastanowienia również i mnie poniosło do środka, ale po herbatę i zapiekankę. Jedliśmy na dworzu. To znaczy Księgowy jadł. Gdy zapiekanka była gotowa, to w ciągu minuty, może pół, bardzo szybko w każdym razie zniknęła. Herbata znikała wolniej. Cieszył mnie ten zakup, zdrowie moje bowiem pogarszało się i dało się odczuć to wyraźnie.

Wzgórze kościelne w Górze Świętej Małgorzaty

Po posiłku spacer na wzgórze czy raczej pagórek, utworzony wieki temu, na którym wznosił się kościół. Podeszliśmy z rowerami po stromym zboczu. Księgowy próbował podjechać, lecz pokonały go krawędzie, jakby po schodach i dołączył do mnie w powolnym, pieszym szturmie. Na górze wiało szczególnie silnie i gdyby nie drzewa, które otaczały teren kościoła, to zupełnie by nas przewiało. Minusem było to, że jedyne miejsce z którego rozciągał się wspaniały widok na rozległe połacie równin, oczywiście był zasłonięty. Może gdyby wejść na wieżę, to by był lepszy. W celu zrobienia panoramy, poszukaliśmy innego miejsca i weszliśmy na „zaplecze” terenu kościelnego, od południowej strony, zaraz za pomieszczeniami księdza. Zajrzeliśmy jeszcze do wnętrza kościoła - tylko przedsionek był otwarty. Po tych atrakcjach zjechaliśmy utwardzonym podjazdem o dużej stromiźnie.


Góra Świętej Małgorzaty. Widok ku NW


Góra Świętej Małgorzaty. Widok ku SW


Góra Świętej Małgorzaty. Widok ku SSE

Kolegiata w Tumie

Płaską, prostą drogą mijaliśmy kolejne domu z czerwonej cegły. Dojechaliśmy do tak znanej z polskiej historii (czy raczej podręczników) wsi Tum. Rozpoznaliśmy ją przede wszystkim po zagęszczeniu domostw wspomnianych wyżej. Sprawiała wrażenie bardzo niewielkiej. Naszym celem oczywiście była kolegiata, więc podjechaliśmy pod nią niemal na sam koniec wsi. Wyjazd na przód. Objechało si tyle, ile się dało cały zabytek. Czasem trzeba było iść, bo od zachodu było wąskie przejście między murem i ogrodzeniem domu, a od południa pola. Od strony drogi teren pokrywała łąka z licznymi kopcami kretów. Budowla została obficie obfotografowana, jednak przybyliśmy za wcześnie, gdyż dla zwiedzających była otwierana od 11. Przyjechała tam również wycieczka autobusem, ale im też się nie udało. W odległości kilku metrów stał mniejszy i nowszy od tamtego kościół. Wyjazd na krajówkę był krótki, może około kilometra od kolegiaty. Przed naszymi oczami widoczne były zabudowania Łęczycy. Widać ją było również z terenu koło kolegiaty i tam było to milsze dla oka niż z głównej drogi do miasta. Tam zamiast drogi i drzew w jezdni, przed miastem widać było pola i lasy.


Tum. Po lewej kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej i św. Aleksego. Widok ku W


Tum. Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej i św. Aleksego. Widok ku SWW


Tum. Kościół pw. św. Mikołaja. Widok ku NNW


Tum. Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej i św. Aleksego. Widok ku NW

Dziwny ktoś w Łęczycy

Zatrzymaliśmy się pod zamkiem, który leżał niedaleko od pierwszych zabudowań. Akurat wychodziła stamtąd wycieczka z podstawówki. Przeczekaliśmy i podjechaliśmy do wjazdu, gdzie uwieczniliśmy nasz pobyt w tym miejscu. Ruszyliśmy w poszukiwaniu bankomatu dla Księgowego, apteki dla mnie i sklepu z jedzeniem dla nas. Bankomat znalazł się przy rynku, ale innego banku, niż on potrzebował, więc gdy znaleźliśmy sklep, w pobliżu którego stał ten właściwy bankomat, Księgowy nieco się zirytował. Zrobiliśmy małe zapasy, głównie picia, zjedliśmy po jakimś wypieku, pączku, drożdżówce czy innym jakimś (mi się trafiło chyba coś z białym serem). Wcześniej udało się kupić w aptece gripex, a podczas pakowania podeszła do mnie jakaś starsza kobieta i się pytała czy pale papierosy. Totalnie nie było mi wiadome o co jej chodziło. W życiu zdarzyło mi się spróbować zapalić 2-3 razy i to na długo przed tą wyprawą. Smród wydostający się z papierosów mnie odrzuca, wywołuje rodzaj nerwowego duszenia. Miejsca nasycone dymem papierosowym wywołują chęć natychmiastowego opuszczenia takiego miejsca, a ewentualny pobyt na siłę w takich miejscach, najczęściej wymaga zakrywania się ciuchem czy czymś, by choć w ten sposób odfiltrować część tego okropieństwa. Niestety, nie z własnej woli zdarzało mi się przebywać w pomieszczeniach, nasyconych dymem papierosowym, i nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Na moją przeczącą odpowiedź zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, pozostawiając mnie w zmieszaniu (dziwny ktoś, kto zadaje dziwne i głupie pytania ni tąd ni z owąd...), podczas zbliżania się w stronę sklepu.


Zamek w Łęczycy. Widok ku NEE


Łęczyca. Ratusz. Widok ku NWW


Łęczyca. Rynek. Widok ku NW


Łęczyca. Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku NW

Od Łęczycy ku NW

Wyjechaliśmy z miasteczka, choć z trudem, ze względu na sporą liczbę aut jadących główną. Gdy nam się to udało, ruszyliśmy drogą, która była położona dość wysoko ponad powierzchnię otaczających ją pól. Odcinek ten, do następnego skrzyżowania wydawał się podróżą przez pustkowia na rubieżach cywilizacji. W Topoli wmanewrowaliśmy się na pas do skrętu w lewo i po pojawieniu się zielonego światła ruszyliśmy tamże. Zaraz potem skręciliśmy w prawo na Kłodawę. Zrobiło się nieco ciężej. Odczuliśmy siłę wiatru z południa. Niedługo po skręcie w prawo, zatrzymała się jakaś kobita pytająca nas o drogę do D... Udzieliliśmy wskazówek utwierdzając ją, że dobrze myślała, którą trasa jechać. Przejechaliśmy przez Siedlec, gdzie wpierw pojawiły się drzewa po lewej, sugerujące mi myśl, że za nimi stać musiał dworek, którego nie ujrzeliśmy. Dalej stał budynek, kiedyś będący chyba młynem, a jeszcze dalej kościół po prawej. Niedaleko czekał nas podjazd, którym ostatecznie opuściliśmy płaską równinę. Co prawda wyjechaliśmy nieco wyżej, ale krajobraz nadal nie był nazbyt wyraźnie zarysowany. W zasadzie było widać tylko było brak totalnej płaskości obszaru. Później gdzieniegdzie także pagórki i doliny.


Między Dąbiem i Siedlecem. Widok ku NNW


Między Jackowem i Jaworowem. Widok ku NW


Granica województw między Radzyniem i Rycerzewem. Widok ku NW

Okolice Kłodawy

Przejechaliśmy jeszcze kilka wiosek, jeden większy las, gdzie człowiek z naprzeciwka idący poboczem, zapytał mnie czy idzie w stronę parkingu. Szczęśliwie 50-100 metrów wcześniej udało mi się kątem oka zarejestrować obecność takiego, więc uzyskał potwierdzenie. Za lasem ukazała się wreszcie wyraźniejsza rzeźba terenu, dużo pól, dużo zbóż i czasem domy. Przecięliśmy tory. Po lewej stronie drogi zobaczyliśmy w oddali napis. Nie byliśmy w stanie go odczytać, ale jak się słusznie domyślaliśmy, okazał się on należeć do budowli zakładu wydobyci soli w Kłodawie. Wkrótce po tym dogoniliśmy ciągnik, a że jakoś tak się nabrało rozpędu, to i przyszło go wyprzedzić. Przerwa na rozjeździe, czekając na Księgowego, który został za maszyną. Ciągnik wyprzedził moje stanowisko oczekiwania, a Księgowy nieco później.


Kłodawa. Kopalnia Soli. Widok ku SWW

Razem przejechaliśmy na drugą stronę DK 92, skąd z łatwością dotarliśmy na rynek. Odpoczęliśmy na ławce, posilając się po raz pierwszy od Łęczycy. Stamtąd skierowaliśmy się do wyjazdu ku NE. Jechaliśmy urokliwymi wioskami z niezłą drogą i ładnymi widokami. Raz mieliśmy incydent, że robotników samochody stały na całej szerokości drogi, z czego jeden zatrzymał się "na moment" i przed chwilą musiał nas wyprzedzić. Musieliśmy jakoś sobie poradzić i ominąć przeszkodę. Później droga nas prowadziła kolo piaskowni, gdzie stały wielkie kopce wydobytego surowca, wyglądające niemal jak piramidy, a wrażenie to potęgowały jasne barwy, silnie odbijające promienie słońca. Przejechaliśmy przez szutry w lesie i po kilku kilometrach dojechaliśmy do Przedeczy, miejscowości ze starym, zalatującym gotykiem kościołem i jeziorem o ~2km długości. W tym czasie trwały jakieś roboty drogowe w mieście, a przed kościołem ustawiał się konwój pogrzebowy. Na rynku skręciliśmy ku północy, przy czym ja trochę później, by jeszcze zrobić zdjęcia. Księgowego udało się dogonić na lekkim podjeździe u wylotu z miejscowości. Potem jechaliśmy długo i monotonnie, ledwo rejestrując otoczenie.


Zbójno. Widok ku W


Przedecz. Kościół pw. Świętej Rodziny. Widok ku W

Na północ do Włocławka

Zatrzymaliśmy się przy sklepie Cettach i zrobiliśmy krótki-dłuższy odpoczynek na zjedzenie kilku słodkich przekąsek. Zmęczenie się z nas wydostawało. Dalej zauważaliśmy bardziej czerwone płaty ziemi na niewielkich pagórkach, wszystkie mniej więcej na tej samej wysokości, niżej których była jaśniejsza ziemia. Nasze umysły pobudził zjazd w dolinę jeziora Kromszewickiego i uciążliwy podjazd do Chodeczy. Gdy tylko wydostaliśmy się na płaskie, od razu pojechaliśmy dalej nie oglądając się za siebie. Przez 20km jechaliśmy praktycznie bez zatrzymywania, skupiając się na samej jeździe po bardzo równinnym, ale wysoko położonym obszarze. Zatrzymaliśmy się dopiero w Kruszynie i odpoczywaliśmy na przystanku. Z wioski czekał nas zjazd do przedmieść Włocławka i postanowiliśmy jechać główną drogą.


DW 269. Granica województw między Chrustowem i Cettami. Widok ku NEE

Przerwa we Włocławku

Do miasta wjechaliśmy główną trasą. Skręciliśmy w prawo i dalej jechaliśmy ścieżką, która nagle zamieniła się w chodnik i to taki niezbyt fajny. Skończyło się to przejazdem na lewą stronę, gdy dokładnie na ukos wypatrzyliśmy pizzerię DaGrasso. Oczywistą rzeczą – zmęczeni po tak długiej podróży posililiśmy się tam, pół na pół, dużą hawajską z frutti di mare. Wykorzystaliśmy tamtejsze WC i nieco wypoczęliśmy , a w każdym razie najedliśmy. Po przerwie przemieszczaliśmy się ulicami: Zbiegniewskiej, Robotnicza, Kapitulna (która pod koniec była potwornie rozkopana), skręciliśmy w Kilińskiego przejeżdżając nad małą rzeczką i wjeżdżając w Toruńską, którą jechaliśmy rzecz jasna w stronę Torunia. Po kilometrze upewniliśmy się, że to nie tędy droga. Dowiedzieliśmy się tego u tubylca, po czym wróciliśmy do miejsca, gdzie mogliśmy odbić, by wciąż widząc Wisłę, dobrnąć do mostu Rydza-Śmigłego. Jakoś tak wyszło, że jazda tymi drogami omijała całe stare miasto, które samo w sobie pozostało mi nieznane. Zasugerowało mi to powrót, gdy będę w okolicy. Przejechaliśmy most. Księgowy podsumował, że lepiej to wygląda niż z zapory, po której już kiedyś jechał. Faktycznie, widok był ładny, zwłaszcza w stronę, gdzie Wisła zmierzała.


Włocławek. Przebudowa Kapitulnej. Widok ku NE


Włocławek. Wyszyńskiego. Ujście Zgłowiączki do Wisły. Widok ku N


Włocławek. Most Marszałka Rydza-Śmigłego. Widok ku SE

DK67 do Lipna

Po drugiej stronie czekał nas podjazd rodem z gór. Najniższe biegi i do przodu. Udało się jechać cały czas, aż zrobiło się na tyle płasko, by nie musieć się znów męczyć. Księgowy został nieco z tyłu. Jechaliśmy dalej w stronę Lipna, a po słońcu już było widać, że zbliża się zmrok. Obszar był nieco pagórkowaty, ale poza jednym jeziorem Ostrowite, nie udało mi się zarejestrować ich więcej. Pod względem psychicznym, jechało się nam niemal tak, jak do samego Włocławka, kiedy to znużeni jechaliśmy i jechaliśmy.


Bogucin. DK 67. Widok ku N


Fabianki. DK 67. Widok ku NNE


Krzyżówki. DK 67. W centrum Jezioro Ostrowite. Widok ku SSE

Okolice Lipna

Lipno osiągnęliśmy przed zmrokiem. Miasteczko w sporej i rozległej dolinie  Do centrum same zjazdy, tylko rynek i obrzeża na wzniesieniach. Zajechaliśmy na jeden z placyków, gdzie było dużo ludzi, ale gdy Księgowy zwęszył naciągacza, wnet ruszyliśmy. Przejechaliśmy rzeczką Mień i zatrzymaliśmy się pod sklepem, gdzie chciało mi się po prostu usiąść na chodniku i zacząć odpoczywać, wpatrując się w mapę. Trwało to kilka minut. Ruszyliśmy w górę, z mi zachciało się nieco rozruszać nogi i dostać się na pieszo. Górą biegła krajówka, której trzymaliśmy się przez kilka kolejnych godzin nocnych. Przed wyjazdem z miasta zajechaliśmy na stację, gdzie Księgowy zaopatrzył się w Tigera – jego ulubiony wtedy napój na nocną jazdę. Po zakupie Tigera ruszyliśmy na jazdę przez ponad pół nocy.

Różne pomysły na tę wyprawę

Teraz kilka słów odnośnie planów wyprawy. Przedwczoraj, w czasie rozmowy wpierw ustalaliśmy, że pojedziemy byle gdzie. Potem trwało precyzowanie, że od nas możemy pojechać, albo na SWW, albo NW, a potem się zobaczy, jak będziemy jechać i którędy wracać, ważne żeby dotrzeć jak najdalej w oznaczonym czasie. Gdy tak się dalej dyskutowało, przyszło mi na myśl, że można by oba warianty połączyć i tak wyszedł szkic pętli przez Włocławek. Na Google Earth i innych serwisach można było przejrzeć sposoby dojazdu do miasta i z grubsza udało się to zrealizować. Modyfikacje nastąpiły od lasu za Wyszogrodem do Piątku, ale mniej więcej się pokrywały. We Włocławku zupełnie schrzaniliśmy, ale dzięki temu poznaliśmy inne obszary, których być może byśmy nigdy nie zobaczyli. Do Lipna szkic zakładał jazdę bardziej przez wioski, a z Kłodawy powinniśmy skręcić w inną drogę tak, żeby nie trafiać na główną. Mimo tych incydentów, wciąż było dobrze. Z Lipna chciało mi się jechać dalej na północ, nawet do Działdowa, tak, żeby po raz pierwszy jednego dnia odwiedzić cztery województwa, ale skończyło się na trzech, z czego po raz pierwszy poniosło mnie rowerem do wielkopolskiego i na Kujawy. Pierwszy nocleg wypadł pomyślnie, mniej więcej tak jak w szacunkach. Jeśli chodzi o noc drugiego dnia, to sprawa wyglądała tak: Księgowy chciał nazajutrz być już u A.. Oznaczało to, że rozważał powrót szynobusem z Sierpca. Gdybyśmy przenocowali po drodze, wsiadłby na tory, a mi pozostało wracać samotnie. Pasowało mi to, ale też było stratne, bo mogliśmy zamiast tego udać się jeszcze trochę w kierunku północnym i tam przenocować. Księgowy przejechałby do Sierpca ze 30km następnego dnia, a przeze mnie zostałyby odwiedzone jeszcze rejony Działdowa, dopiero wtedy wracając. Ten plan był wykonalny, jednak padło na wariant alternatywny. Zamiast nocować, moglibyśmy od razu ruszyć nocą. W ostateczności i tak gdzieś byśmy rozbili obóz. W ten sposób osiągnęliśmy swoje cele o własnych siłach, z czego mnie przywiało do domu w stanie osłabienia, chorując w następne dni.

DK10 od Lipna do Góry

Szczęśliwie przyświecał nam księżyc, ale dopiero po północy bardziej to zauważyliśmy. Z Lipna wyjechaliśmy o zmroku i przez kilkanaście kilometrów było nawet dobrze. Na jakimś przystanku krzyczały jakieś dziewczyny, którym Księgowy coś odkrzyknął. Gdy w lesie zobaczyliśmy po prawej coś w rodzaju postoju z ławeczką i daszkiem, zjechaliśmy tam i przygotowaliśmy się do dalszej drogi, zakładając odblaski, lampki i rozruszaliśmy się przed nocą. Z początku jechaliśmy przed siebie tak jak do Lipna i Włocławka, ale w miarę zbliżania do domu, postępu nocy i zmęczenia, coraz bardziej rozwiązywały się nam języki. Przynajmniej ustępowało znużenie. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na przystanku, żeby odpocząć. Dość szybko dotarliśmy do Sierpca, gdzie staliśmy koło cmentarza. Gdy zobaczyliśmy zbliżających się ludzi, mimo wszystko postanowiliśmy ruszyć i ewentualnie zatrzymać w innym miejscu. W ten sposób Sierpc pożegnaliśmy i ku Drobinowi zdążaliśmy. Ten etap odbył się w pobliżu już przejechanej przeze mnie trasy, leżącej nieco na północ. Sam Drobin ominęliśmy bardzo szybko.

Przerwa w Górze i w Dzierzążni

Kolejnym punktem była stacja paliw przed lasem, o tej porze zamknięta, położona jakiś kilometr od Góry. Nieco się rozprostowywaliśmy i wkrótce znów pędziliśmy. Podjechaliśmy pod Górę i znaleźliśmy się na odcinku do Płońska, który już był mi znany, choć jeszcze nie o tej porze. Wpierw było pusto i bezludnie, lecz wnet zaczęło się pojawiać więcej domów, aż powstał niemal pełen ich ciąg wzdłuż szosy. Tak powitaliśmy Dzierzążnię, gdzie mieszkała znajoma, u której kiedyś przyszło mi być na dwóch ogniskach w liceum. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, która podczas licealnych ognisk była punktem zaopatrzenia. Księgowy chciał  kupić coś do picia. Nie podobało mu się otoczenie i przebywający tam o tej porze ludzie, którzy niemile kojarzyli mu się z miastami.

Kurs na Nacpolsk

Wnet ruszyliśmy dalej, skręcając na Nacpolsk. Nie włączaliśmy świateł, poza krótkimi momentami. Było naprawdę jasno. Ten odcinek toczył się stosunkowo szybko, ale bardziej z powodu naszego zaangażowania w gadanie i wspominanie rożnych historii z życia, niż w skutek tempa jazdy. Przez to niemal nie zauważyliśmy kilku dużych i szybkich psów. Wpierw były to odległe odgłosy z prawej strony, tak psa, jak i łańcucha. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie lokalizacja, jaką przypisywaliśmy tym odgłosom. Najbliżej położone nam gospodarstwo leżało jakieś sto metrów przed nami, tuż koło drogi, kolejne widoczne było z pół kilometra w głębi pól. Odgłosy pochodziły właśnie od strony pól i mieliśmy pewność, że ani nie z pierwszego podwórka, ani nie z tych odległych, bo na to był zbyt donośne.

Nocny atak psów

Z początku zbagatelizowany został ten problem, mając swoje doświadczenia z psami i rowerem. Księgowy miał swoje, więc traktował to zdarzenie odmiennie. Wyszło na jego, gdy okazało się, że dźwięk kieruje się w naszą stronę, pobrzękując ciągnącym się łańcuchem niczym pies Baskervillów. Urwane bydle goniło nas. Wnet ukazało swą masywną budowę, która jawiła się naszym oczom w półmroku lekko zadrzewionej drogi. Księgowy zaczął się oddalać gwałtownie. Ja bardziej powoli, zależnie od tempa pościgu. Bestia goniła wytrwale i zajadle dotrzymywało mi kroku. W pewnym momencie, nieco mnie już wkurzyło. Wydarł się ze mnie zachrypnięty ryk, który miał nieco zmieszać paskudę, a zarazem udało mi się w ten sposób poznać kiepski stan mojego zdrowia. Wkrótce potem udało mi się dogonić Księgowego. Byliśmy porządnie zmęczeni ucieczką, choć mi udało się zachować nieco więcej sił, nie zrywając się tak nagle. Mimo wszystko, dało się odczuć tę przygodę na późniejszym etapie. Przebrnęliśmy do Nacpolska, a tempo wyraźnie spadło.

Nocny powrót

Minęliśmy Żukowo i skręciliśmy na Srebrną. Jazda w tę stronę, pod względem zmęczenia kojarzyła mi się z powrotem z Jury, tuż przed Księgowego praktykami we wrześniu 2008, gdy jechaliśmy ledwo, ledwo. Można by rzec, że teraz było podobnie. Zatrzymaliśmy się na poboczu niedaleko wsi i odpoczywaliśmy, ostatni raz wspólnie w tej podróży. Usiedliśmy i zbieraliśmy siły do ostatniego etapu. Przez Srebrną przemknęliśmy szybko, bo pamiętany był przez mnie jeden z dawniejszy pościg psów z tej okolicy, a mieliśmy już dosyć ich na tę noc. Wjechaliśmy w las i powoli doczłapaliśmy się do skrzyżowania, gdzie po kolejnych kilku chwilach się pożegnaliśmy i udaliśmy w swoje strony. Księgowy turlał się do Naruszewa, a stamtąd przez Przyborowice i Goławice do A., gdzie dojechał okrutnie wymęczony. Ja na południe, obserwując mgłę płożąca się w lesie i gdzieniegdzie na polach. Warstwa jej cienka, wprowadzać mogła w nastrój tajemniczości. Rozważane było, którą drogę obrać, tak żeby się już bardziej nie męczyć, aby skrócić resztę trasy. Skończyło się tak jak wtedy, gdy pierwszy raz przekroczyło się 200km jednego dnia. Za Radzikowem, przed wyrobiskami piasku, skręt w pola w stronę lasku, a za nim pagórkiem z piachem od południowej strony. Przeturlanie przez polne drogi do Chociszewa i przejazd przez wieś, by ominąć DK 62. Ostatnie chwile spędzone zjeżdżając w dolinę Wisły, docierając pod bramy domu. Następne kilka dni trwało chorowanie.

Zaliczone gminy

- Łęczyca (M+W)
- Daszyna
- Grabów
- Kłodawa
- Przedecz
- Chodecz
- Choceń
- Włocławek (W+M)
- Fabianki
- Lipno (W+M)
- Skępe
- Szczutowo
Rower:Zielony Dane wycieczki: 255.00 km (0.00 km teren), czas: 14:00 h, avg:18.21 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Środek Polski I - Do Piątku

Czwartek, 23 września 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria 2 Osoby, LSTR, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Księgowym, 2010 Środek Polski

Preludium wyprawy

Dzień był chłodny, jednak cieplejszy niż poprzednie. Zachmurzenie 1/8. Dzięki słonecznemu ciepłu, nawet pomimo wiatru, przyjemnie jechało się na krótki rękaw. Sam wiatr był mocny, ale niewiele zwalnialiśmy, nawet gdy wiał w twarz. Poprzedniego dnia zaczęła się choroba. Udało mi się o tym dowiedzieć dopiero na trasie, ale dopiero po powrocie dopadło mnie skutecznie.

Księgowy napisał po południu dzień wcześniej, że potrzebuje kogoś, aby zrobić wypad rowerowy na 2-3 dni, nie wiadomo gdzie. Tylko się spakować i wsiąść na rower. Tego dnia trzeba było pomóc przy robieniu fundamentów do ogrodzenia, więc rozmowa toczyła się z dłuższymi przerwami. Chciało mi się coś jeszcze porobić przy tej robocie nazajutrz, ale okazało się, że nic z tego. Tak więc można było poświęcić czwartek na rozpoczęcie podróży, choć lepiej jednak, aby wyruszyć w piątek. Ten termin odpadał z powodu niedzielnego maratonu, na którym Księgowi mieli wydać 100zł bon, jaki dostali jakiś czas temu na objeździe trasy. Ustaliliśmy więc, że jedziemy tak jak ruszyliśmy.

DK62 do Wyszogrodu

Księgowy ruszał z Zaborza, dużo wcześniej niż ja. Ja po śniadaniu i po przygotowaniu kanapek na drogę. Była 9:30, a tuż po 10 udało się dotrzeć na miejsce spotkania, docierając tam trasą wzdłuż Wisły. Do Czerwińska dotarliśmy w podobnym czasie. Podjechaliśmy pod sklep blisko przychodni, gdzie zachciało mi się kupić picie, z czego dwa to soki jabłkowe. O ile na początku jeszcze jakoś dało rade je pić, o tyle w dalszej podróży powalał mnie zapach i smak chemii. Jakoś udało się to wypić, ale z trudem i niechęcią. Gdy staliśmy i zajadaliśmy się świeżo kupionymi wafelkami, ktoś rzucił do mnie zawołał. Po odwróceniu się, okazało się, że był to znajomy z czasów gimnazjum oraz liceum. Zamieniło się kilka słów i poszedł w swoją stronę. Kilka minut później jazda DK 62 na zachód. Mimo zwykle dużego ruchu na tym odcinku, w związku z remontem w okolicach Zakroczymia, tym razem było odrobinę spokojniej.


DK 62. Zjazd ku granicy gmin Czerwińsk i Wyszogród. Widok ku SWW

Przez Wisłę w Wyszogrodzie

Dość sprawnie przemknęliśmy przez Wyszogród, jadąc mniejszymi uliczkami, by zjechać na most po wydeptanej ścieżce. Jazda niezbyt bezpieczna, jeśli nie zna się tego zjazdu albo po prostu nie uważa, zwłaszcza gdyby tam było okropne błoto. Na moście wyminęliśmy jakąś osobę na rowerze, choć ciężko jest tam zmieścić dwóch rowerzystów obok siebie. Po drugiej stronie, skręciliśmy w prawo na pierwszym skrzyżowaniu i szukaliśmy jakiejkolwiek drogi w las. Wkrótce ją dostrzegliśmy i rozpoczęła się podróż przez leśne ostępy.

Leśne piachy

Początkowo trasa nie przyniosła żadnych trudności. Po lewej zarośnięta drzewami wydma, środkiem nieco zabłocona droga, a po prawej zalane i zabagnione obszary, z nieco zazielenioną wodą. Gdy nadarzyła się okazja w postaci ścieżki przez wydmę, skorzystaliśmy z niej i przespacerowaliśmy się przez nią z rowerami. Na drugim zboczu chwilę odpoczęliśmy. Wszędobylski piach przeszkadzał nam w dalszej jeździe, więc trochę jadąc, trochę maszerując, spacerowaliśmy, obserwując grzyby różnego rodzaju. Trochę dalej zauważyliśmy ludzi, którzy na owe grzyby się wybrali. Pospiesznie trwało przemieszczanie się się po leśnym poszyciu, by jak najszybciej ich wyminąć. Księgowy oddalony o jakieś 100 metrów, został w tym czasie zagadany przez jedną z grzybiarek, która zapytała go, co mamy w sakwach. Na odpowiedź iż, jest to sprzęt podróżniczy,  odrzekła "to dobrze, że nie grzyby". Powiało grozą...

Spędziliśmy tam 1,5 km nim wydostaliśmy się na skraj lasu i ujrzeliśmy łąki wraz z zaroślami o jasnobrązowych barwach. Skręciliśmy ku zachodowi, tak jak prowadziła droga. Przejechaliśmy skrawek lasu z komarami i znów znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Droga prowadziła koło dwóch gospodarstw, więc zastanawialiśmy się czy, nie okaże się to ślepa. Mimo to postanowiliśmy i tak tam ruszyć. Szczęśliwie nie trzeba się było wysilać i dalsza droga rzeczywiście istniała. Zaraz doprowadziła nas do lasu i ponownie się w nim skryliśmy, pomykając na zachód. W miejscu, gdzie widoczna była zmianę w struktury lasu, pojawiło się rozjazd. Tam udaliśmy się ku południu i tak dotarliśmy do Nowej Wsi – osady bardzo skromnej, która liczyła nie więcej niż 30 osób. Znajdowały się tam stawy z hałdami ziemi odsypanymi dookoła.

W bezliku wsi

Jeszcze chwilę nam zeszło nim wyjechaliśmy na asfaltową drogę w Łaziskach. Rozpoznawana była przez mnie trasa, jedna z poprzednich, tak rzadkich w tym rejonie podróży. Odpoczęliśmy na przystanku, przypominając sobie pewne zdarzenia i osoby z przeszłości, które gdzieś znikły zmieniając się nie do poznania. Wszamaliśmy małe co nieco (ja trochę większe) i powoli ruszyliśmy asfaltem na zachód. Za wsią zjechaliśmy w pola, docierając do lasu, w którym się pokręciliśmy, nim  z niego znaleźliśmy wyjście. Przez pola dotarliśmy do Lubatki, zjeżdżając w dół po uformowanej ścieżce. Dotarliśmy do rozjazdu i po krótkim namyśle wybraliśmy prawo. W ten sposób dojechaliśmy do większej drogi – asfalt z Iłowa na Sochaczew. Nie ujechaliśmy wiele. Prawie natychmiast przejechaliśmy na drugą stronę.


Ruinka w Łaziskach. Widok ku SW

Kolejny odcinek był ze świeżo położonego asfaltu. Było go akurat tyle by starczyło do ostatniego domu, a że chat niewiele, to i zaraz się skończył. Tam znów ruszyliśmy na ścieżkę polną. Powoli dotarliśmy do wsi Piskorzec, gdzie na asfalt wróciliśmy koło sadu. Nim tak się stało, mieliśmy opcję, aby pojechać wśród owocowych drzew, ale droga wydała się podejrzana – tak, jakby urywała się niedługo potem. Wybraliśmy więc bezpieczniejszy wariant i po kilku metrach znów pojawił się upragniony asfalt. Dojechaliśmy do skrzyżowania kolejnej trasy - z Iłowa  na południe. W Brzozowa Starego przejechaliśmy za DW 577 i udaliśmy się do Brzozówka. W tym czasie jechało nam się ciężej. Powoli odczuwaliśmy trudy podróży z silnym wiatrem wiejącym z południa i południowego wschodu. Ciągła jazda w takich warunkach sprawiła, że mimo pozornie dobrej jazdy, upływ sił był znaczniejszy i nie od razu widoczny. Co i rusz zmienialiśmy kierunek, podziwiając przy tym czerwieniejące się jabłka w sadach, a także prowadząc rozmowy dotyczące poprzedniego roku, wydarzeń od wyprawy bałtyckiej.


Między Brzozowem i Brzozowem Starym. Widok ku S


Maurzyce. DK 92. Międzywojenny, zabytkowy most. Widok ku NNW

W pewnym momencie wydawało mi się, że dotarliśmy do już znanego mi miejsca. Nie było we mnie jednak pewności, aż do momentu, gdy udało się zerknąć w mapę. Faktycznie – przyszło mi być tam dwa lata wcześniej, wracając z odwiedzin dworku w Studzieńcu (aktualnie odnawianego). Jadąc przez Osiek i wsie okoliczne wsie, walczyliśmy z wiatrem dmącym centralnie na twarz. Naprawdę mocno dmuchało. Zatrzymaliśmy się pod wiejskim sklepem, gdzie Księgowy zrobił drobne zakupy, a niedługo potem wypadła 13stka. Oczekując, zachciało mi się poleżeć na ziemi i odpoczywać. Wnet skręciliśmy w prawo do Chąśna Drugiego. Z początku droga wyglądała tak, jakby się kończyła na czyimś podwórku, lecz po krótkim rekonesansie okazało się, że można nią dalej jechać. Była to wąska asfaltowa dróżka koło domów, która wyglądała jak asfaltowy chodnik w mieście. Dalej przejechaliśmy do Niedźwiady, w której przecinaliśmy linię kolejową i wyjechaliśmy na DK 2. Łowicz postanowiliśmy zostawić z boku.


Sadowo (Ostrowce). Widok ku NNW

Podróże w czasie
Przed nami, jakby na wzgórzu, w oddali zamajaczył kościół i zabudowania. Wiadomym było, że Łowicz zostawiliśmy z boku, ale nie było mi wiadomo co to może być za miejscowość. Ostatecznie, nie było dla mnie wiadome, czy to my jakimś dziwnym cudem jedziemy do Łowicza, czy gdzieś indziej. Wiele nie ujechaliśmy krajówką, gdyż niebawem odpoczęliśmy na skrzyżowaniu, z którego chwilę potem zjechaliśmy w kierunku Maurzyc, a potem przemieszczaliśmy się wzdłuż doliny Bzury, co było nużące.

W końcu dotarliśmy do Soboty, a Księgowy zaczął się bawić w kamerzystę. W wiosce jakieś dzieci pod sklepem nam dzieńdobrzyły, a my pojechaliśmy przez rynek, a potem rzeczkę, jadąc w stronę Walewic. Nie wjeżdżaliśmy tam jednak i przekroczyliśmy kolejną, małą rzeczkę z równie małym mostkiem. Zaraz potem ukazała się mała dróżkę poprowadzona przez Marywil. Za wioską, tuż pod lasem skręciliśmy w lewo. Urokliwa trasa, która przypominała nieco niemieckie ścieżki rowerowe, wiodła przez Helin. Po prawej zagajniek, nieco dalej, po lewej las. Droga była mokra, co mnie zdziwiło, bo nie padało. Na kolejnym skrzyżowaniu zdecydowaliśmy się pojechać w lewo i ominęliśmy skręt o gorszej nawierzchni, w prawo pośród domów. Padło na nią podejrzenie, że może się kończyć w gospodarstwie lub inny ślepy sposób. W prawo skręciliśmy na kolejnym skrzyżowaniu i po krótkiej jeździe okazało się, że drogą o gorszej nawierzchni też byśmy tu dotarli, tylko przez inne wsie. Było to w okolicach Emilianowa. Kolejna droga pod lasem, którą jechaliśmy, również miała mokre ślady.


Sobota. Kościół pw. św. apostołów Piotra i Pawła. Widok ku NNE

Ostatni etap błądzenia to przejazd przez las w miarę porządną drogą, wyjazd wśród pól i spokojne zwieńczenie manewrów na DW 703. Tą ruszyliśmy na zachód, nim jedna to nastąpiło, zjechaliśmy do sklepu, jaki się po drodze trafił. Nie było mi wiadome, jak daleko jeszcze do Piątku, ale wiadomo było, że już niedaleko. Zmęczeni, odsapnęliśmy na ławeczkach i wszamaliśmy małą kolacyjkę. Mi zachciało się kupić wielki bochenek okrągłego chleba, który i tak wrócił ze mną do domu. Po posiłku wstaliśmy do dalszej jazdy i zrobiło nam się zdecydowanie chłodno. Wnet rozgrzała nas jazda, a monotonia kolejnych kilometrów zaskoczyła nagłym pojawieniem się tablicy „PIĄTEK”. Chwila wahania, w która teraz stronę mamy się udać.  W mig rozwiał ją atlas i intuicja. Wnet zajechaliśmy na ryneczek i przyszła pora na zdjęcia przy pomniku geometrycznego środka Polski. Pora była już późna, bo wieczorna, więc nie mitrężyliśmy czasu resztek dnia i od razu ruszyliśmy w dalszą drogę ku Łęczycy.


Sobota. Bzura. Widok ku W


Piątek. Geometryczny Środek Polski. Widok ku N

Na talerzu

Z początku czuć było się właśnie tak. Zrobiło się widocznie, totalnie płasko. Tylko w oddali gospodarstwa i pustki pól. Chwilę potem wjechaliśmy w szpaler drzew, a dalsza jazda ukazała niezmierną płaskość, równinność, monotonię przestrzeni. Pól zbożowych nie było, a przynajmniej nie rzucały się w oczy. Przytłaczały za to areały upraw warzywnych. Nie pamiętam, by po drodze pojawiły się jakiekolwiek podjazdy.

Ujechaliśmy dobre 10 kilometrów i zastanawialiśmy się nad noclegiem, ale wymienione wyżej właściwości regionu, kryły też jedną zasadniczą komplikację – drzewa były nieliczne i nie było żadnego lasu w zasięgu wzroku. Powoli, po lewej, na horyzoncie ukazała się dziwna wypukłość w rzeźbie. Coś, co wyglądało jak spore wzgórze, w naszych oczach urosło niemalże do ogromnego szczytu pośród morza, zdumiewało swoją obecnością w tak dennym obszarze. Przede wszystkim rodziło pytanie - skąd się tu wzięło? Tymczasem koła sunęły dalej i naszym bystrym oczom ukazała się spora kępa drzew po lewej. Na pierwszym skrzyżowaniu ruszyliśmy w ich stronę i zatrzymaliśmy się na poboczu. Tam podziwiając zachód słońca, w czasie Księgowego rozmowy przez telefon, wyczekiwaliśmy na moment, w którym moglibyśmy spokojnie przejść przez pole ku drzewom.


DW 703 na W od Piątku. Widok ku W

Gdy tak się stało i przyglądał się im, wydały mi się podejrzane. Czemu zachowano taką sporą kępę drzew, w obszarze tak rolniczym? Wygląd drzew nasunął mi tylko jedną myśl – tam musi być bardzo mokro. Podeszliśmy bliżej i okazało się, że szerokość drzewostanu jest stosunkowo cienka i zaraz nim znajdował się obrośnięty krzewami staw. Drzewa i krzewy wewnątrz tej masy pozostały niezbadane. Zaraz za stawem znaleźliśmy płaską przestrzeń, osłoniętą w 70% przed dostępem z zewnątrz, a tym bardziej przed oczami innych. Tam też rozbiliśmy namiot.


Orszewice przed noclegiem. Widok ku W

Zaliczone gminy

- Chąśno
- Zduny
- Bielawy
- Piątek
- Góra Świętej Małgorzaty
Rower:Zielony Dane wycieczki: 118.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:14.75 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Praktyki w Świętokrzyskim V - Powrót przez Iłżę (+praktyki w Warszawie)

Poniedziałek, 20 września 2010 | dodano: 12.03.2022Kategoria >10 osób, 2010 Świętokrzyskie, Z Kasią
Wyjazd z Sandomierza do Krzemionek Opatowskich gdzie była wycieczka pod ziemią. Przy okazji wypadły mi pieniądze (kieszeń w spodenkach była dziurawa z jednej strony), ale jeden kolega znalazł ich część i oddał. Przed albo po Krzemionkach, na kilka minut nastąpiła przerwa gdzieś w polach, by pokazać nam jakąś formę geomorfologiczną. Potem kurs do Iłży, gdzie nastąpił spacer po ruinach zamku.  W miasteczku tym była też przerwa na obiad (z Kasią odwiedziło się jadłodajnię z plackiem węgierskim, a później jeszcze kupiło zapiekanki pod zamkiem). Dalej krajówką (po drodze mijało się dwa TIRy z rozbitymi kabinami, stojące na poboczu) do Warszawy, gdzie nastąpił zasadniczy koniec tej wyprawy.


10:16. Krzemionki Opatowskie


10:57. Krzemionki Opatowskie


10:59. Krzemionki Opatowskie


14:36. Iłża. Widok z zamku ku NWW

2010.09.27

Bezsensowne (jako część studiów, z mojej perspektywy) praktyki ankietowe na Bródnie... Jedna część polegała na siedzeniu przy komputerach (chyba były jakieś drobne problemy techniczne), a druga na łażeniu po małych rejonach Warszawy, dzwoniąc do mieszkań, by przeprowadzić badania ankietowe. Aby zebrać mniej więcej wymaganą liczbę ankiet, zeszło nam o godzin wieczornych, a z jednego bloku nas wyproszono gdzieś w połowie pięter (tłumaczenia nic nie dały).


13:48. Brudne auto na Bródnie


15:50. Bródno. Widok ku SW


15:51. Bródno. Widok ku SSW


15:51. Bródno. Widok ku NWW
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: min/km, prędkość maks: min/km
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Praktyki w Świętokrzyskim IV - Sandomierz

Niedziela, 19 września 2010 | dodano: 12.03.2022Kategoria 2010 Świętokrzyskie, >10 osób, Z Kasią, Wyprawy po Polsce
W Sandomierzu zaczęło się od spaceru wąwozem ku centrum. Zerknięcie do bazyliki, ponownie wąwóz, przejście w pobliżu zamku, spacer podziemiami miasta i obiad w pobliżu rynku. Potem autobusem ku SW, po drodze zatrzymując się przy odsłonięciu profilu glebowego - wysokości kilku metrów, a następnie dłuższe zwiedzanie kościoła i klasztoru w Koprzywnicy. Po powrocie do Sandomierza nastąpiła jeszcze wycieczka po Górach Pieprzowych o zmierzchu.


10:37. Sandomierz. Ratusz. Widok ku NNE


11:22. Sandomierz. Długosza. Widok ku E


11:31. Sandomierz. Długosza. W tle Góry Pieprzowe. Widok ku NEE


15:36. Sandomierz. Rynek. Po wycieczce podziemiami. Widok ku SEE


16:58. Koprzywnica. Organy w kościele pw. Matki Bożej Różańcowej


17:26. Koprzywnica. Klasztor cysterski przy kościele pw. Matki Bożej Różańcowej


18:26. Kamień Łukawski. Góry Pieprzowe


18:52. Kamień Łukawski. Góry Pieprzowe. Widok ku S
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: min/km, prędkość maks: min/km
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Praktyki w Świętokrzyskim III - Do Sandomierza

Sobota, 18 września 2010 | dodano: 12.03.2022Kategoria 2010 Świętokrzyskie, >10 osób, Z Kasią, Wyprawy po Polsce
Wyjazd z noclegu w Chęcinach. Wpierw kurs do rezerwatu Góra Rzepka  (mniej niż 1 km na W od zamku w Chęcinach), potem Rezerwat przyrody Góra Zelejowa (ok. 2,5 km na N od zamku w Chęcinach). Po zejściu na południe, do drogi, by czekać na autobus, widać było kilka sztuk barszczu Sosnowskiego. Potem była długa jazda na wschód (Trasa przez Kielce - o 13:02 przy skrzyżowaniu DW761 i DW762), podczas której nastąpiła przerwa, by zobaczyć torfowisko. Trzeba było udać sięna  jakąś odległość od szosy (chyba we wsi Widełki przy DW764 w rejonie Rakowa, ale gwarantować nie mogę) ku S, a niektórzy zbierali trochę grzybów. Potem kurs do Szydłowa (spacer przez stare miasto i wizyta w kościele pw. Świętego Władysława w E części starówki), stamtąd Ujazd (zamek Krzyżtopór) i koniec na noclegu w Sandomierzu (internat przy Wojska Polskiego 22, ok. 1km na N od starówki). Potem czas wolny, indywidualny. Wieczorem zdaje się krótki spacer w kierunku Bramy Opatowskiej (raczej tego, a nie następnego dnia). Pamiętam też, że były jakieś komplikacje z jazdą autobusem przez miasto, przez co jechało się fragmentem ul. Armii Krajowej, lub ul. Koseły, lub obiema.


8:40. Chęciny. Widok z noclegu ku SWW


9:33. Chęciny. Rezerwat Góra Rzepka. Widok ku NE


11:54. Chęciny NW (Zelejowa). Rezerwat przyrody Góra Zelejowa. Na pierwszym planie lasy porastające Pasmo Bolechowickie. Dalej, centrum, w promieniach słońca, wieś Zawada, a po prawej (za gałęzią) Szewce. Za obiema wsiami Pasmo Zgórskie: za wsią Szewce ocienione stoki Belni (362 m n.p.m; 4 km); w centrum nieco z prawej niewybitne wzgórze (302 m n.p.m.; 3,8 km), za którym widać bardziej wybitne, ocienione wzgórze Moczydło (317 m n.p.m. 4,7 km) zwane Górą Jaworzyńską; w centrum, nieco z lewej ocieniona Skwarnia (317 m n.p.m; 3,9 km), a po lewej, w promieniach słońca, Plebańska (342 m n.p.m; 4,1 km). W głębi, w centrum (widoczny na zdjęciu jako biała plamka) kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Piekoszowie (ok. 7km). Na horyzoncie: z lewej Pasmo Obleborskie, reprezentowane przez Baranią Górę (426 m n.p.m.; 16,8 km) pokrytą lasem; w centrum, nieco na prawo od kościoła, Wzgórza Kołomańskie (ok. 22 km), zamykające dolinę Bobrzy w rejonie Ćmińska Rządowego; po prawej stronie zdjęcia i wschodniej stronie doliny Bobrzy, Wzgórza Tumlińskie (ok. 15 km). Już poza prawym kadrem przebiega S7. (współrzędne orientacyjne,  wg układu 1992 (EPSG 2180): 50° 49' 08" N, 20° 27' 25" E). Widok ku NNNE (lewy kadr prawie dokładnie ku N)


12:13. Chęciny NW (Zelejowa). Rezerwat przyrody Góra Zelejowa. W tle po prawej wieś Zawada. (współrzędne wg układu 1992 (EPSG 2180) 50° 49' 08,9" N, 20° 27' 24,6" E). Widok  ku N


14:16. Żurawina


15:37. Szydłów. Skały pod kościołem pw. Wszystkich Świętych. Widok ku SEE


16:53. Ujazd. Zamek Krzyżtopór. Widok ku NW
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: min/km, prędkość maks: min/km
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Praktyki w Świętokrzyskim II - Święty Krzyż i Miedzianka

Piątek, 17 września 2010 | dodano: 12.03.2022Kategoria 2010 Świętokrzyskie, >10 osób, Z Kasią, Wyprawy po Polsce
Z rana kurs do Nowej Słupi. Tam wizyta w Muzeum Starożytnego Hutnictwa Świętokrzyskiego, a potem podejście na Łysą Górę, spacer po tamtejszym kościoła i muzeum, a także rzut oka na gołoborza. Stamtąd kurs autobusem na zachód, wejście do kamieniołomu Zygmuntówka, a wkrótce potem wizyta w Muzealnej Izbie Górnictwa Kruszcowego w Miedziance, po czym nastąpiło wejście na szczyt tamtejszej góry w godzinach wieczornych. Zejście nieco po 19. Zdaje się, że to tego dnia, po powrocie do bazy noclegowej, poszło się z Kasią na wielką pizzę w Chęcinach.


11:31. Nowa Słupia. Muzeum Starożytnego Hutnictwa Świętokrzyskiego. Widok ku SSE


11:36. Nowa Słupia. Muzeum Starożytnego Hutnictwa Świętokrzyskiego. Pozostałości dawnych  dawnych dymarek


13:13. Święty Krzyż. W tle Pasmo Jeleniowskie. Widok ku SEE


13:16. Święty Krzyż. Kościół pw. Trójcy Świętej


13:20. Święty Krzyż. Kaplica Krzyża Świętego (kaplica Oleśnickich)


14:35. Święty Krzyż. Widok ku NNE


14:35. Święty Krzyż. Gołoborza. Widok ku N


16:29. Chęciny N (Sitkówka). Kamieniołom Zygmuntówka mniej więcej w środku Czerwonej Góry (326 m n.p.m.), kilkadziesiąt metrów na SW od szczytu. Miejsce wydobycia zlepieńcy cechsztyńskich (zygmuntowskich) w okresie od przed XVI w. do końcówki XX wieku. Stąd pochodzi trzon oryginalnej (z 1643 r.) kolumny Zygmunta w Warszawie (leżącej po S stronie Zamku Królewskiego w Warszawie). Widok mniej więcej ku SEE


17:24. Miedzianka. Stara kopalnia w Miedziance, po E stronie Rezerwatu Góra Miedzianka. Na terenie owej kopalni utworzona została Muzealna Izba Górnictwa Kruszcowego. Widok mniej więcej ku NW
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: min/km, prędkość maks: min/km
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Praktyki w Świętokrzyskim I - Do Chęcin

Czwartek, 16 września 2010 | dodano: 12.03.2022Kategoria 2010 Świętokrzyskie, >10 osób, Z Kasią, Wyprawy po Polsce
Wyjazd rozpoczął się rankiem, zmierzając wpierw do Radomia, gdzie mieliśmy spacer po Grodzisku Piotrówka. Potem kurs do Kielc, odwiedzając Kadzielnię oraz Rezerwat Wietrznia, no i mając czas na indywidualną przerwę obiadową (ta była w centrum, chyba w jakimś barze mlecznym) w międzyczasie. Noc ta i kolejna, minęły w nam w szkolnym schronisku młodzieżowym.


6:42. Chmielna o poranku w dniu wyprawy lub w przeddzień (możliwy błąd daty tego zdjęcia).  Widok ku NE


10:48. Radom. Grodzisko Piotrówka


11:03. Radom. Grodzisko Piotrówka


12:05. Radom. Grodzisko Piotrówka (nie pamiętam czyje ©)


13:48. Kielce. Kadzielnia


13:48. Kielce. Kadzielnia


14:05. Kielce. Kadzielnia. Widok ku NNE


15:20. Kielce. DW 762. Dworzec autobusowy. Widok ku NEE


17:52. Kielce. Rezerwat Wietrznia. W centrum komin elektrociepłowni. Widok ku NNW


17:59. Kielce. Rezerwat Wietrznia. Widok ku NWW


18:00. Kielce. Rezerwat Wietrznia. Po prawej komin elektrociepłowni. Widok ku NW


18:01. Kielce. Rezerwat Wietrznia. Widok ku N


18:08. Kielce. Rezerwat Wietrznia


21:44. Chęciny. Widok ku SWW
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: min/km, prędkość maks: min/km
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka - Na autobus

Środa, 15 września 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Zwykłe przejażdżki, 2 Osoby, Z Kasią

Pochmurno, mżawka, zimno. Zachmurzenie 8/8
Wyjazd na kilkanaście minut przed planowanym, przedpołudniowym odjazdem autobusu. Jechało się dość żwawo. Po dotarciu na tereny wiejskie Chociszewa, nastąpił skręt w lewo. Pomysł nie do końca dobry. W najniższym punkcie było okropne błoto. Dojechało się do celu od południa, a następnie w drogę na przystanek. Autobusu nie było. Dopiero pojawił się jakiś busik pół godziny później. Powrót samotny, prowadząc oba rowery. Z początku jechało się swoim, ale przed zjazdem lepiej mi jednak było usiąść na niższy i ze sprawniejszymi hamulcami. Tak wróciło się z obydwoma. Przesiedziało się w domu do 14, następnie ruszając jeszcze raz tą samą trasą, by sprawdzić, czy coś się nie zgubiło. Następnego dnia rozpoczął się wyjazd wydziałowy w Góry Świętokrzyskie. A tamten autobus istniał tylko na rozkładzie.
Rower: Dane wycieczki: 7.50 km (0.00 km teren), czas: 00:30 h, avg:15.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Płońska przez Kobylniki

Poniedziałek, 13 września 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria 2 Osoby, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną

Pochmurnie, ale jasno, nieco chłodno.

Zaczęło się dość późno, bo koło 13. Kurs do Chociszewa. Przez Wilkowuje przejazd do DW 570 koło wyrobisk piasku i prosto do Garwolewa. Zdziwiło mnie, gdyż większa część trasy wyłożona była nowym asfaltem. Dalej z Garwolewa do Raszewa, a tam na skrzyżowaniu w lewo. Na końcu wsi udało się wybrać drogę, która prowadziła przez błota. Zupełnie tak, jakby nie było tam drogi, a równocześnie była. Duże kałuże przebyte zostały z trudem, a na lewo widać było staw. Dalej droga wyglądała, jakby prowadziła do gospodarstwa. Znam ja sytuacje, gdzie tak jest faktycznie, jednak tym razem było szczęście i bez kolizji udało się ominąć je z boku. Ten rejon sprawiał wrażenie, jakby jechało się w okolicy prawie bez cywilizacji.


Droga z Chociszewa do Kolonii Wilkowuje., tuż za granicą wsi. Widok ku NW


Purchawki na morenie komsińskiej

Wyjazd na DK 50. Było to jakiś kilometr przed Kobylnikami. Kurs w ich stronę i przerwa pod kościołem, wcześniej omijając roboty drogowe. Skręt na zachód, w drogę koło cmentarza. Koło lasu pokusiło nas, aby skręcić w prawo, drogą prowadzącą w pola. Zejście z maszyn, by ciągnąć je pod górkę. Niebawem udało się dotrzeć do skraju lasu i rozpocząć polowanie na maślaki, których udało się znaleźć całkiem sporo. Ponadto zachciało mi się wejść na ambonę (choć była w kiepskim stanie) i podziwiać okolicę. Potem jeszcze przerwa na chwilę, gdy udało się dostrzec jeżyny. No i potem zniknąć w lesie.


Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Widok ku E


Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Widok ku SE


Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Czubajka kania


Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Lakówka ametystowa

Po jego północnej stronie, oblepieni pajęczynami i z elementami lasu gustownie wkomponowanymi w nasze uczesanie, ucieszył nas widok pól. Jechało się więc tam dostępnymi drogami, aż udało nam się osiągnąć asfalt, a chwilę potem i sklep, w którym sprzedawczyni coś do nas zagadywała - skąd jedziemy i tego typu rzeczy. Zakupy udało się zrobić, wnet zatrzymując na najbliższym przystanku, by skonsumować posiłek. Na pierwszy rzut poszły chipsy i coś słodkiego (m.in. "jeżynki”). W międzyczasie łaził tam sobie drogą jakiś facet, kilka razy w obie strony i tak spoglądał na nas co chwila. W końcu ruszył dalej, a i my zaraz potem w drogę. Skręt w prawo, a ów również tam stał swoim autem i znów łaził.

Droga przecinała kanałek, będący dopływem Mołtawy, tu płynący jakby między dwoma pagórkami. Było na niej sporo dziur. Dojechało się do Osieka - wioski z kilkoma blokami, gdzie przejeżdżało się m.in. przy okazji podróży LSTR do Płocka, a i w okresie licealnym się zdarzało. Teraz skręt na północ, do centrum wsi nie zajeżdżając. Przed kolejną (Krubice Stare), już mi nieznaną, czuć było, jakby w okolicy znajdowało się wysypisko. Dalej prawie same pola - mijało się zbiory (chyba) buraków, usypanych w pokaźne stosy. Droga doprowadziła nas do szosy w Worowicach, leżących niedaleko Kucic, oddzielone granicą powiatów. Kucice zostały z boku i zamiast zjechać na dół ku północy, pojechało się na wschód do Starego Gumina. Nie był to dla mnie znany odcinek i nie było mi wiadomo jak tam jechać oraz dokąd się dojedzie.

Na drodze w kierunki Przemkowa trzeba było zawrócić przez psy i była to ślepa droga. Skręt w pole, niebawem przechodząc przez mostek nad kanałem. Szło się polami do drogi, a na niej już prosto do Skrzynek. Niebawem dojechało się do Płońska. Gdy była możliwość, to zjechało się na chodnik. Dalej w pobliże dworca PKS, zaglądając do pamiętnego mi kebabu, gdzie jednym posiłkiem udało się najeść wspólnie, na całą dalszą część podróży. Minęło tam może z pół godziny. Na ławkach przed budynkiem siedziała lokalna paczka, w środku jeszcze z dwóch mężczyzn. Przycupnęło się zaraz za schodami na dworzu. Kebab z oliwkami i fetą jako dodatkami, zasmakował Kasi.

Na trasę powrotną kurs na Krysk. Były małe kłopoty z wydostaniem się z miasta. Była już ciemna noc, a przejazd przez DK 10 do łatwych nie należał. W rezultacie czekało się kilka minut, nim nadarzyła się okazja. Dalej jechało się przeważnie w totalnych ciemnościach, przerywanych przez sporadycznie ukazujące się lampy lub światła domów. Przerwa pod kościołem w Krysku, oświetlała nas tam stojąca lampa, podczas oczekiwania na na przyjazd samochodu. Tam też skończył się wyjazd. Tylko Kasia miała lampkę. Baterie w aparacie były słabe. Nazajutrz w końcu udało się odkopać wielki głaz z pola, z pomocą ciągnika go wyciągając.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 68.00 km (23.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:13.60 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka - Z awarią

Niedziela, 12 września 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Zachmurzenie 8/8, ale jasno. Chłodno.

Trasa przez Borek, przejazd przez strumyk z Chociszewa. Mijało się "tam gdzie nas kiedyś psy goniły" i dojeżdżało do lasu. Tam skręt na południe, jadąc wzdłuż jego granicy. Przejazd przez pole. Na drodze skręt w stronę DK 62, ale jak już się dojechało w stronę zabudowań, to znów skręt, tym razem lewo. Gdy droga zmieniała bieg na południowy, kontynuowana była jazda na zachód przez pole, gdzie zebrano zboże. Właściwie to się szło. Okrążało się  mały las, przeszło koło wykopanego dołu gdzie znajdowała się woda na dnie. Niebawem dojechało się do głównego wjazdu do Zdziarki. Kurs na południe, wjeżdżając w drogę zachodnią, docierając do wzgórza, gdy od roweru odkręcił się pedał. Nie można go było przykręcić, więc wracało się prawie najkrótszą droga. Raz idąc, raz jadąc, pedałując tylko jedną stroną, to zamieniając się rowerami.

Co do zmiany trasy, to zjechało się w drogę, która prowadziła jak najbliżej skarpy, a od strony Wisły była zabudowana. Była ślepa, więc do drogi przeszło się przez pola. Później, przed gospodarstwem z wielkimi psami, skręt w stronę lasu i zejście na dół, potwornie zarośniętym wąwozem. Końcówka już błaha.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 14.70 km (0.00 km teren), czas: 01:00 h, avg:14.70 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)