Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wiekublog rowerowy

avatar erdeka
okolice Czerwińska

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12598 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy erdeka.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

2012 Maraton BB

Dystans całkowity:1060.50 km (w terenie 1.00 km; 0.09%)
Czas w ruchu:49:16
Średnia prędkość:21.53 km/h
Maksymalna prędkość:56.19 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:265.12 km i 12h 19m
Więcej statystyk

BBTOUR III - Wyżyny i góry

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, Maratony, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2012 Maraton BB, Z rodziną

2012.08.24 - 28 BBTOUR - cała trasa


Mimo snu, co jakiś czas niby to otwierałam oczy. Mignęło mi kilkoro pieszych, autobus i grupa rowerzystów, którzy nocowali we Wsole. Ocknęłam się po około godzinie. Początkowo jechałam wolno i z trudem, ale wnet się rozruszało. Chwila drzemki dała mi bardzo wiele. Było pochmurnie i wietrznie (z zachodu), ale z biegiem czasu rozjaśniało się i było coraz cieplej. Wiatr raczej wspierał niż przeszkadzał.

Przejazd przez Radom był utrudniony. Pochrzaniły mi się wiadukty. Zamiast w Słowackiego, skręt w Żeromskiego. Za torami udało mi się skapnąć, ze jest coś nie tak, ale nie chciało się cofnąć. Skręt w Piotrkowską, ale skończyła się dla mnie ślepo. Wyjechało na DK 9, którą dotarłam do właściwego skrzyżowania. Za miastem przymuszanie nóg do ciężkiej pracy. Wmawiało się sobie, że w Iłży zrobię sobie przerwę na posiłek, to odpoczną. Dzięki temu udało mi się dotrzeć na miejsce o 7:35 i nawet dogonić grupę z Yoshkiem. Problemem było to, że Punkt nie znajdował się w Iłży, lecz w Pastwiskach, 5,5km od zamku, wzbudzając we mnie poczucie, że przegapiło się go gdzieś. Na miejscu długo czasu się nie zagrzało, ledwie tylko zabrało się z bagażu co się chciało (koło Bydgoszczy już wziąć nic nie było można).

Do Ostrowca Świętokrzyskiego jechało się szybko, ale była jedna dłuższą przerwę, podczas której minęła mnie grupa pozostawiona po Iłżą. Gdy tylko wjechało się na koniec podjazdu za Ostrowcem Świętokrzyskiego, prędkość mi bardzo wzrosła. Duży w tym udział wiatru i wspaniałych zjazdów. Trudniejszy odcinek był tylko od Lipnika, gdy musiało się nieco z tym wiatrem powalczyć. O 12:34 znalazłam się w Borku Klimontowskim, gdzie doścignęła mnie rodzina, jadąca na metę. 10-15 minut przerwy by pogadać i napić kubek lub dwa herbaty. Potem zatrzymali się raz jeszcze przy stacji tuż za Wisłą i poinformowali o odległości, jaka dzieliła mnie do jadącej przede mną grupy, gdy dotarło tam godzinę później i wręczyli butelkę soku.

Przyspieszyłam i dzięki temu, o 14:10 we wsi Nowa Dęba dopadłam ową grupę, która kończyła posiłek na DK 11, położonej na 800km w restauracji Dębianka. Było miedzy nami kwadrans różnicy czasowej. Posiłek zjadło mi się szybko (w dwóch porcjach), szybko się ogarnęło (choć zeszedł mi pewnie z kwadrans) i ruszyło w podobnym czasie co ostatnia grupa. Zostało już tylko 200km, w tym jazda nocna. Tak naprawdę z górki, choć w góry... Ledwo opuściło się tę miejscowość i trzeba było dopompować koło. Zaczął się podjazd za nią, znów pompowanie. Coś było zdecydowanie nie tak. Zmieniło się dętkę, napompowało, ujechało się kawałek i ponownie spadek ciśnienia. Z połową ciśnienia jakie powinno się tam znajdować, z trudem przejechało się do Kolbuszowej, pragnąc bym nie złapał pełnego kapcia.

Skręciło się w Parkową, spytało przechodnia o sklep rowerowy i o dziwo był tam taki. Przejazd przez Plac Wolności i dotarło się do Piekarskiej, gdzie kupiło nową oponę, dętkę, szybko wymieniło zużyty sprzęt, i dostało pomoc w postaci powietrza ze sprężarki, by nie tracić czasu na pompowanie. Spędziło się tam 10-15 minut, opowiedziało w skrócie o swojej sytuacji i zostawiło graty do wyrzucenia. Problemem okazała się zużyta opona, która już wcześniej ukazywała pomarańczową warstwę. Takie coś było przez mnie widziane w oponie po raz pierwszy i wydawało mi się, że może była to forma samouzupełniania ubytków (nie była). Było po 16, może 16:30, gdy ruszyło się w dalszą drogę.

Nie zwracało się uwagi na trasę, na otoczenie. Pędziło się tak, by nadrobić stracony czas. Gdzie w głowie odnotowało się, że przejeżdżało się przez Głogów Małopolski po nowej obwodnicy, a szosa do Rzeszowa była potem prosta jak strzała. Stolicę Podkarpacia przejechało się w dużej części po ścieżkach. Oczywiście mnie to spowolniło, ale od ronda Pakosława można było bezproblemowo jechać szosą. Nawet światła były tym razem dość przychylne i stało się może ze 2-3 razy. Oczywiście przydało się doświadczenie z kurierki. Wyjechało się za centrum, wypadło na DK 19 i rozglądało się za kolejnym, 12 już PK na 860km.

Był tuż przed końcem Rzeszowa i początkiem Boguchwały. Zirytowało mnie jego położenie w środku zjazdu. Z ostrym hamowaniem skręciło się na podwórko, wpadło by podbić książeczkę z widniejącą od tej pory na niej godziną 18:35 i szybko przekąsiło to, co tam jeszcze zostało. Przesiedziałam tam może 5-10 minut, obserwując zamykanie punktu i czym prędzej pospieszyło na ostatnie 120km podróży. Żwawo dotarło się do Babicy i skręciło w Wyżne. Zachodzące Słońce było świadkiem mojego pełnego trudów wjazdu na 322 m n.p.m. (nieco ponad 100 m w górę od Babicy) za Niebylcem. Nie pamiętam nawet czy końcówkę podjeżdżało się czy szło.

Gdy byłam już na górze i pozostał mi już tylko zjazd, niestety, ale zdążyła zapaść konkretna noc. Chwyciło się lampkę w dłoń, a duszę na ramię i zjechało częściowo hamując na szosie, gdzie rower momentalnie przekraczał 40km/h i nie miał ochoty na prędkości niższe. Prędkość i światło lampki uśpiły moją czujność. Jechało się tak, jakby było się pod wpływem środków odurzających czy leków na uspokojenie (tak mi się wyobrażało ten stan). Dopadała mnie moja senność. Wyjechało się w Lutczy. Postój przy skrzyżowaniu, nie ogarniając, czy droga w którą skręciło, to ta w którą się miało jechać, czy właśnie z niej się przyjechało (Tak trudny był już mój stan po tylu kilometrach i godzinach jazdy). Na spokojnie przejechało się do Domaradza. Skręt w DW 886, która rozpoczynała się mostem nad Stobnicą, skrytą w czerni nocy, choć niewiele brakowało, bym go się ominęło i pojechało dalej. Tu na szczęście umysł w był już w miarę odpoczęty na tyle, by bezpieczniej kontynuować jazdę.

O 22:50 dostałam pieczątkę w DK 13. Była to remiza w pobliżu kościoła w Starej Wsi, części Brzozowa. Nim tam się trafiło, przyszło mi się skontaktować z Księgowym, który dał mi kilka niezbędnych podpowiedzi, tym bardziej że w moim stanie brakowało mi spostrzegawczości. Nawet minęło się to remizę i trzeba było się kawałek cofnąć. Remiza była położona w pewnym oddaleniu od szosy. Dojechało się, podbiło pieczątkę, podjadło, pogadało i nieco przejaśniło mi się na umyśle. Wzięło się dokładkę i niemal siłą się zmusiło, by opuścić tamto przyjemne i gościnne miejsce. Zostało jeszcze około 100km. Wyjechało się koło północy.

Przejazd przez Brzozów był dla mnie wyzwaniem ze swoimi podjazdami. W Humaniskach o mało nie wjechało do rowu, bo zaczął się okres przysypiania. Odtąd często jechało się z przymkniętym jednym okiem, umysłowo pracując na pół gwizdka, o ile aż tyle. Jechało się trochę jak na autopilocie. Cieszyły mnie, że minęły mnie może ze 2-3 auta, bo wtedy lepiej było przystanąć na poboczu, a przez to nieco odpocząć. W pewnej chwili nastąpił wjazd do Sanoka. Trochę znów mi przeszła senność. Pomagały w tym podjazdy, jakie się właśnie rozpoczęły na dobre. Gdy zjeżdżało się do Zagórza zaczął się etap przemarzania i to pomimo cienkiej, foliowej płachty, jaka była na bluzę narzucona. Długi podjazd do Postołowa mnie rozgrzał, a podjazd przez Lesko był jakiś mroczny, miasteczko opustoszałe, choć tej nocy najdokładniej się je zapamiętało. W Uhercach Mineralnych odliczanie odległość do Ustrzyk Dolnych, aby jakoś zająć uwagę i przetrwać trud. Zaczęły się też serie zjazdów. Z wolna zaczynało się też rozwidniać.

Punkt DK 14 odwiedzony o 5:19. Była ochota napić się czegoś ciepłego, lecz niczego nie było. Osoba na puncie zaproponowała, że mogę zostać i odpocząć (chyba nie wyglądało się najlepiej), no ale zostało mi ledwie 50 km, i to po drogach, które w większości już były przez mnie poznane w 2009r. Problemem było tylko zmęczenie, kolana i brak snu doprowadzający mnie do stanu spania za kierownicą. Dalsza trasa więc wyglądała tak, że kilka razy przyszło mi się zatrzymywać się na poboczu, na stojąco, by nieco przedrzemać, by mieć wystarczająco uwagi do dalszej jazdy. Kilka razy przymykało się oczy na zjazdach na kilka sekund, przez co raz zjechało się nieopatrznie na lewą stronę jezdnia, a kilkaset metrów dalej, w porę dostrzegło się jadące auto. Aż trzeba było przystanąć, a ta sytuacja nieco mnie otrzeźwiła.

Od Lutowisk udało się rozbudzić w sposób wystarczający, aż do końca maratonu. Było już na tyle słonecznie, że aż się w folii było mi za gorąco, jednak nie chciało mi się tracić czasu na jej ściąganie. Nie było czasu na patrzenie na zegarek. Trzeba było pędzić ile sił, których było mało. Meta była tuż, tuż. Przejechało się przez Pszczeliny. Jazda wijącą się drogą, po lewej mając strumień Wołosaty. Raz wyjechało się spośród drzew, lecz była to tylko wieś Bereżki. Las ciągnął się nie mając końca i nie wiadomo mi było, czy to ja jadę tak wolno, czy też to meta jest jeszcze tak daleko. Wtem udało się dojrzeć rowerzystę. Była we mnie pewność, że to jakiś zawodnik. Nie próbowało się nawet go wyprzedzić, ale obecność innego człowieka w pobliżu dodała więcej siły, by choć zmniejszyć odległość do niego. Poskutkowało. Ponadto nawet nie zwracało się już uwagi na kolejne zakręty i odległość. Liczyło się tylko nie stracić drugiego człowieka z oczu, aż do końca maratonu.

Była 8:32 wjechałam z rozpędu na żwirkowatą linię mety. Nie zwalniałam do końca, pamiętając przypadek z Wolbórza, gdy to dotarło się na 1 minutę przed końcem czasu. Tym razem udało się dotrzeć na ok. pół godziny przed limitem czas, a równocześnie przekraczając metę na jakieś 1-2 minuty za wspomnianym zawodnikiem. później się okazało, że czas mojego przejazdu był nieco krótszy niż jego, gdyż ów był z grupy OPEN. Na mecie można było choć trochę odpocząć, usiąść przy stole na zewnątrz budynku i chwilę przysnąć, aby nieco dojść do siebie. Przebranie się w świeższe ciuchy, jakiś posiłek i poszukiwanie swojego bagażu, który gdzieś się zawieruszył w wozie transportowym. Nie było we mnie specjalnie siły na rozmowy, choć odpoczynek pozwolił mi na zachowanie przytomności umysłu i bezproblemowe patrzenie. Od 10 do 11 trwało podsumowanie maratonu, rozdanie medali i mnóstwo zdjęć.


Książeczki na mecie




Zebrane punkty kontrolne i czas ich odwiedzenia


Pamiątkowe medale

Podsumowanie i Epilog

Udało mi się. Przejechałam przez Polskę ze Świnoujścia w Bieszczady w ciągu 71 godzin i 24 minut, choć zakładany było dotarcie w pełne 72 godziny. Niedopatrzenie stanu technicznego przyczyniło się do utraty przynajmniej 1-2 godzin, lecz i tak się powiodło. Rzeczywista przebyta droga wg mojego licznika wyniósł 1049,2 km. Przez jakiś miesiąc czy dwa odczuwalne były jeszcze problemy z nerwami dłoni (odczuwanie mrowienia w niektórych, trwające przez min. miesiąc), związane z tak długą jazdą i trzymaniem ich w niemal jednakowej pozycji. Innych powikłań nie udało się odnotować.

O maratonie tym udało mi się posłyszeć po raz pierwszy w 2007 roku, w czasie mojej pierwszej wielodniowej wyprawy rowerowej i kilka razy rozważane/marzone było, aby spróbowaniem swych sił podczas takiej trasy. Udało się to osiągnąć. Były pomysły by pewnego razu jeszcze powtórzyć taki maraton, lecz po maratonie w 2012 padła decyzja, skupić się na odwiedzeniu wszystkich gmin w Polsce, a tym samym poznać ten kraj w całości, przynajmniej w skali co do jednej gminy.

Z forum, wraz ze mną (lecz dużo wcześniej) dotarli również Y., Ro., Wa., Wi., O._T., Ric. i To. Tr. wycofał się w Toruniu i tym razem maratonu nie ukończył

W drogę powrotną autem zabraliśmy Y. z rowerem. Ledwie wsiedliśmy do auta, gdy zasnęliśmy. Krótkie moje obudzenie się nastąpiło około przed 14:30, by powiedzieć rodzicom, że trzeba odstawić Y. na pociąg z Lublina i wtedy rozpoczęła się kolejna, tym razem samochodowa, walka z czasem. Kolejne moje przebudzenie na granicy województw. Pociąg z Lublina zdążył odjechać, gdy tylko wjeżdżaliśmy do miasta. Skierowaliśmy się na Warszawę bez zjeżdżania w bok. Wieczorem dojechaliśmy do Ryk i zajechaliśmy na tamtejszy dworzec, położony odludnym miejscu, z dala od centrum miejscowości. Błyskawicznie wypakowaliśmy rower i bagaż Y.. Szybkie założenie kół i bieg ze wszystkim na peron, gdzie właśnie dojeżdżał pociąg. Udało się w ostatniej chwili, choć przypadkiem zamieniliśmy kaski, co stało się motywem do kolejnego rychłego wyjazdu rowerem na wschód. Resztę drogi i po powrocie sen trwał długo i bezwzględnie. Po przebudzeniu stan mój przypominał stan wraku, który mimo to dobrnął do portu.

Tu pragnę oficjalnie przeprosić, gdyż maraton nie był przeze mnie przebyty zgodnie z regulaminem - w okolicach Klimontowa i Tarnobrzegu napiłam się herbaty i soku, który przywieźli rodzice (a więc "osoby trzecie"), gdy przypadkiem spotkali mnie na trasie. Fakt ten został przeze mnie zatajony przez lata i czułam pewien niesmak do siebie za zatajenie, może drobnostki, lecz rzucającej cień na uczciwość moją i uczciwość przebytego maratonu. Ponadto w Mszczonowie przejechałam krajówką, zamiast ul. Żyrardowską, jak przebiegała ustalona trasa. Potem próbowałam przejechać kilka kilometrów po Mszczonowie "za karę", lecz i tak nie poinformowałam organizatora maratonu o zmianie trasy mojego przejazdu, co być może powinno poskutkować doliczeniem dodatkowych, karnych minut, a skutkiem tego również i być może dyskwalifikacji z maratonu - szczególnie z powodu faktu zatajenia tych zdarzeń, a więc niehonorowego zachowania. Pozostałe zasady regulaminu były przeze mnie przestrzegane, o ile mnie pamięć nie myli.
Także przepraszam publicznie i imo, powinno się nałożyć dyskwalifikację przejazdu maratonu BBt 2012.


Zaliczone gminy

- Lipnik
- Klimontów
- Koprzywnica
- Łoniów
- Tarnobrzeg
- Baranów Sandomierski
- Nowa Dęba
- Majdan Królewski
- Cmolas
- Kolbuszowa
- Głogów Małopolski
- Trzebownisko
- Rzeszów
- Boguchwała
- Czudec
- Niebylec
- Strzyżów
- Domaradz
- Jasienica Rosielna
- Olszanica
Rower:Zielony Dane wycieczki: 416.00 km (1.00 km teren), czas: 18:31 h, avg:22.47 km/h, prędkość maks: 56.19 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

BBTOUR II - Etap równinny

Niedziela, 26 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, Maratony, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2012 Maraton BB

Przebudzenie około 2 w nocy. Sama drzemka nie trwałą nawet tyle czasu, bo trochę trwało, nim skończyły się próby naprawy i mocowania lampki. Odtąd w nocy jechało się trzymając ją w ręce opartej na kierownicy. Chwilę się rozgrzewało, jeszcze coś przekąsiło, popiło i wsiadło na rower, powoli przebierając nogami, dopóki nie ogrzało się i wpadło w rytm. Było chłodnawo. Mgła gęstniała i bardziej posuwała się na wschód. Około 2:30 jechało się przez Nakło nad Notecią. Za Strzelewem szczególnie mglisty i zimny zjazd z dwoma znacznymi zakrętami. Prawie godzinę zeszło mi, by dotrzeć do 4 PK w Kruszynie. Był to Motel Złota Karczma "Chata Skrzata" przy krajówce, pod numerem 33. W środku zalegało kilkunastu jeśli nie kilkudziesięciu zawodników. Trochę trwało, nim o 3:23 znalazło się osobę z pieczątką i można było jechać dalej. Swoje już się "odespało".

Przed Bydgoszczą skręt na obwodnicę i pojechało się ścieżkami, gdy tylko się pojawiały. W Białych Błotach wyjazd na DK5, gdzie udało się spostrzec błąd i wrócić się na właściwy kurs. Na skrzyżowaniu z DK 25, choć trzeba było wzdłuż niej jechać, to problemu z nawigacją już nie było, ale 2-3 innym zawodników taka pomyłka zawiodła na Złotniki Kujawski i nadkładali drogi do Torunia. Gdy kończyła się jazda obwodnicą schowaną wśród lasów, powoli zbliżał się poranek. W porannej szarówce przebrnęło się przez Andersa w Toruniu i zatrzymało się dopiero tuż za miastem, w karczmie "Zwierzyniec". Ta mieścił się 5 PK, położony na 381 km trasy BBTour. Podbiło się pieczątkę o 7:50 i spędziło tam prawie godzinę na regenerację sił i posiłek. Niepotrzebnie wzięło się ze sobą trochę za dużo jedzenia na zapas, ale było to podyktowane niepewnością, czy nie powtórzy się sytuacja jak w Pile. Gdyby nie przerwa na burzę i ta w Toruniu, wpadłaby mi kolejna 400tka w ciągu 24h, a tak zabrakło raptem ~15km

Cały dzień był pogodny. Do Włocławka dojazd o 11:04. Był to dojazd problematyczny. 20 km odcinek wzdłuż budowanej autostrady A1 niezmiernie mi się dłużył, a pierwsze kilometry po mieście były po masakrycznej nawierzchni. Na szczęście Pk 6 przy placu Solidarności, był obecny, aktywny, i wrzał humorem. Było tam kilku tych, którzy minęli mnie, gdy odpoczywało się w Toruniu. Zjadło się coś ciepłego i po krótkim postoju pojechało się ulicą Wyszyńskiego i Płocką dalej na wschód. Nie przytoczę, jak wiele było obecnej mojej uwagi w czasie jazdy wzdłuż Wisły. Trasę znało się z podróży autem, ale teraz, po raz pierwszy rowerem, nie było zbyt wielu punktów, gdzie można było uchwycić coś wzrokiem. Dopiero Nowy Duninów zwrócił moją uwagę, a wkrótce skręt w Soczewce na SE. Dość powiedzieć, że wyminął mnie ksiądz na poziomce, podczas przerwy by m.in poprawić swoje kolano, klęcząc na poboczu, a on zatrzymał się, pytając o mój stan itp. Chwilę pogadaliśmy, z moich ust padły moje szacowanie dotyczące czasu przejazdu, średnich i godzin zamknięcia punktów. Nie było ochoty przechodzić drugiej Piły. Gdy pojechał, zrobiło się jeszcze krótki, szybki spacer po lesie, po czym pozostało dalsze męczenie trasą nadwiślańską .

Dzięki skrętowi z Soczewki do Sędenia Małego, można było dociągnąć trasę do miejsca w lesie, gdzie zawróciliśmy w czasie podróży do Gostynina w 2008r. Były to już w moje rejony, więc odczuło się pewną ulgę. Do Łącka przejazd ścieżkami. Podobnie do samego Gąbina. Równolegle do mnie przemieszczała się zwarta grupka, którą minęło się na noclegu przed Bydgoszczą i we Włocławku. Pierwsi dojechali do Gąbina, lecz w PK 7 na stacji odpoczywaliśmy już wspólnie. Było to o 14:50. Ruszyliśmy w podobnym czasie, choć odpoczywanie moje trwało krócej. Nie minęło wiele czasu, gdy za miasteczkiem odskoczyli w przód. Jadąc do Żyrardowa przez Sochaczew, wyłączyła mi się uwaga. Średnia prędkość zjechała do 17km/h, a chwilowa nie była wiele lepsza. PK 8 na stacji, przy wjeździe do miasta, odwiedziło się o 19:08.

W Mszczonowie pojechałam chyba nie tak jak trzeba. Warszawską cofniecie się do centrum, skręt we Wschodnią i kontynuowanie zwyczajnie. Na wyjeździe z miasta przygotowanie się do nocy, bo ta złapała mnie w czasie jazdy przez ową miejscowość. Z trudem przejechało się krajówką do Grójca. Aut było więcej niż do tej pory, ale to już wiedziało się, jak tu jest. W Grójcu jakby odzyskał świadomość. Trochę wróciło sił, ale kolana dawały znać. Zgodnie z mapą przejechało się przez centrum do Kępiny. Nie było pewności, gdzie znajdował się przejazd pod DK 7, ale szczęśliwie trafiło się bez straty czasu, choć sam podjazd w Grójcu mnie wymordował. W jednej z kolejnych wsi pogonił mnie pies wielkości owczarka niemieckiego, jeśli nie on sam. Niezmiernie mnie uradowało, że postanowił mi dopingować w trakcie nieznacznego podjazdu, gdy równocześnie zjechało mi ciśnienie w przednim kole. Ujechało się na bezpieczny dystans, by zabrać się za zmianę dętki. Z powodu mojego zmęczenia i niedawnej akcji trochę to potrwało. Skończyło się około północy.

Znów na kołach, wnet zjazdem dojechało się do Przybyszewa i skręciło w lewo. Łagodny podjazd i kwadrans do Falęcic. Raz jeszcze przejechałam przez Białobrzegi, lecz tym razem przyszło poruszać się drogami równoległymi do DK 7. Skręt do wsi Sucha i krótki postój. Od Kamienia jechało dość żwawo, co chwila zastanawiając się nad kierunkiem jazdy, lecz jadąc wciąż przed siebie, jak nakazywała intuicja. Zawiodła mnie w Jedlińsku, gdy nie dostrzegło się drogi wzdłuż DK7, którą można było kontynuować jazdę. Wpierw musiało się przejechać 400 metrów po krajówce, a potem wjechało na 100 m w głąb ulicy Targowej. Nie było widać, że można bezproblemowo jechać po DK 7, gdyż ne było alternatywy ani zakazu. Spędziło się tam dobre 20-30 minut na komunikacji telefonicznej i gonitwie myśli (po ~45 godzinach od porządnego snu). W końcu z trudem ruszyło jedyną drogą wśród rozlewisk i ujrzało się tabliczkę z nazwą "Wsoła". Odtąd wypatrywanie hotelu z 9 PK, ale jego ani widu, ani słychu. Potem się okazało - był prawie ostatnim budynkiem w tej miejscowości.

Była 3:45. Weszłam do środka. leżało tam całkiem sporo osób, odpoczywających w rożnych miejscach. Ze znanych sobie rozpoznałam jeszcze aktywnego Y.. Podbiłam książeczkę i napiłam się trochę ciepłego picia, jakie było w środku do dyspozycji. Przesiedziałaem z godzinę nim się dogrzało i ruszyło dalej. Powoli zbierało się na świtanie. Ledwie wjechało do Radomia. Ścięło mnie fizycznie i psychicznie. Znalazło się jakiś przystanek, do którego z ledwością dojechałam. Usiadło się i momentalnie zasnąło.

Zaliczone gminy

- Sicienko
- Nowa Wieś Wielka
- Solec Kujawski
- Wielka Nieszawka
- Aleksandrów Kujawski (W)
- Raciążek
- Waganiec
- Lubanie
Rower:Zielony Dane wycieczki: 342.00 km (0.00 km teren), czas: 16:00 h, avg:21.38 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

BBTOUR I - Przez Pomorze Zachodnie

Sobota, 25 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >200, Maratony, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2012 Maraton BB

Pobudka po 6 rano. W nocy przechodziły opady. powietrze chłodne, rześkie. Pochmurno, ale jasno. Na zewnątrz wyszliśmy o 7:10. W kilka minut dojechaliśmy do przeprawy promowej, gdzie miał nastąpić "Start Honorowy", czyli przemowa i symboliczny wystrzał armatni wraz z przejazdem wszystkich na miejsce startu zasadniczego. Na listę obecności udało mi się wpisać tuż po Y. Schowałam bluzę do sakwy i wraz ze wszystkimi oczekiwanie na ów start. Trzeba było jeszcze zamontować nadajnik GPS, schowany w trójkątnej sakwie pod ramą.


Nocleg w Zespole Szkół Morskich im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Widok ku SWW


Przeprawa promowa. Widok ku SW

Ruszyliśmy o 8:00. Chmarą przetoczyliśmy się Fińską, skręciliśmy w Duńską i zatrzymaliśmy na rozległym terenie w pobliżu terminalu promowego. Do tego miejsca przejechało się nieco ponad 3 kilometry. Pierwsze ruszały grupy kategorii OPEN. Jadąc w kategorii SOLO było jeszcze trochę czasu, wiec to się pogadało, to poprawiało coś przy rowerze, to porobiło zdjęcia. O 8:50 ruszyli pierwsi przedstawiciele mojej kategorii Każdego z nas puszczano co minutę. Grupy w Open, liczące 5 osobników, co 5 minut. Moja kolej nadeszła o 9:05. Za mną zostały 2-3 osoby, w tym koleś z SOLO, który w ostatniej chwili musiał zmieniać dętkę, ale po prostu przesunięto go na koniec startujących.



Ruszyłam po DK 3 dość żwawo, lecz wnet tempo spadło do standardowego. Koło Łunowa wyprzedzili mnie ostatni zawodnicy i w zasadzie tyle ich widziało. Droga przez las niesamowici mnie demotywowała. Pół godziny później przejazd wiaduktem nad Lubiewem i zjazdem do Międzyzdrojów. Był to łagodny i przyjemny dla oczu podjazd, choć mnie spowolnił. Po 20 kolejnych minutach dojechało do Dargobądza i z przyjemnością zostawiło za sobą tamtejsze lasy.


DK 3 za węzłem Międzyzdroje. Widok ku SE

O 10:10 przejazd mostem w Wolinie nad Dziwną. Już i to dobrze, że średnia była ~25k/h. W Troszynie strata cennego czasu, gdyż nie ogarnąło, którędy należało jechać. Wjazd do wsi, cofnięcie do wiaduktu nad krajówką i zjazd w szutrową, równoległą do DK 3. Jadąc wzdłuż niej dotarło się do ronda, nieco na północ od węzłów zjazdowych. Na rondzie skręt w DW 108 i co pocieszające, nie było się tam samotnie, choć nie wiedziało się, czy kogoś się wyprzedziło, czy ów się pogubił. Faktem, że znów wyprzedzono mnie.


Dziwna w Wolinie. W centrum skansen. Widok ku SSE


Resko. DW 152. Widok ku E

O 10:55, w ostatniej chwili zatrzymał mnie szlaban na przejeździe kolejowym we wsi Wysoka Kamieńska. I tak było szczęście, że nie jechał żaden towarowy. Wykorzystało się ten czas, by coś przekąsić i chwilę się rozprostować. Dalsza droga co chwila zmieniała kierunek O 11:18 rzuciło się okiem na mijany pałac w Gadomiu. 10 minut później  wjazd do lasu za Golczewem. Wkrótce zaliczyło się gminę Gryfice, jadać po jej krawędzi, jaką stanowił ten odcinek szosy. Odnotowało się, by w przyszłości mimo wszystko wjechać do samego centrum owej gminy.


Wysoka Kamieńska. DW 108. Widok ku E

Pałac w Gadomiu. DW 108. Widok ku NEE

11:58 Truskolas. Okolica były tam rozległym i pustymi obszarem rolniczym, które wręcz prosiło się o jakiś nocleg w namiocie. Przejazd niewielkim wiaduktem nad torami. Niemal przed chwilą udało się dostrzec dwójkę rowerzystów skręcających w ulice Kolejową, kilkaset metrów nim sam się tam znalazło. Wjazd do pierwszej miejscowości z punktem kontrolnym, jaką były Płoty, odwiedzone o 12:31. Dostało się pieczątkę, wpis i posiłek, który naprędce wszamało się. Gdy tam się przebywało może przez minutę, dostrzegło się w sumie z pięciu uczestników, przy czym tylko z dwójką wystartowało w podobnym czasie. Jedną z tych osób wyprzedziło się kilka minut później (jak się okazało, pozostawała za mną w odległości 10-30km do czasu, gdy miała pierwszy nocleg w Pile. Dojechała długo po zamknięciu mety). Drugi osobnik znajdował się przez pewien czas nawet w zasięgu wzroku, ale też dość szybko się oddalił.

12:42 przejeżdżałam przez Jarzysław. Droga doń prowadziła pod górkę, na które nastąpiły wspomniane wyżej przetasowania. 13:04 przejeżdżało się przez centrum Reska, a o 13:39 przyszedł SMS od Księgowego, który przyłapał mnie na kilkuminutowej przerwie przy lesie za wsią Starogard. O 14 dotarcie do granicy z sąsiednią gminą Łobez, a o 14:38 dotarcie do tejże miejscowości. Przy torach pojechało się ulicę za daleko, kontynuując Krasickiego i Sawickiej na powrót do DW 148. Tuż za miastem ujrzało się rowerzystów, również jadących w jakimś maratonie, lecz raczej lokalnym. Jechali w przeciwną stronę, przez co zaczęło się zastawianie, czy aby ja dobrze się przemieszczam. Odpozdrawiałam i jechało się dalej.

O 15:04 na kolejnej granicy gmin, tuż za wsią Zajezierze. W tym rejonie podjazdy były znacznie wyraźniejsze i bardziej dawały mi w kość. Na szczęście do samego Drawska Pomorskiego prowadził stromy zjazd. Dojazd do krajówki, skręt pod zamknięty market i o 15:26 pieczątka wraz z drożdżówką i przekazaznie informację samotnie stojącej kobiecinie o 1-2 zawodnikach, jacy mogli zostać za mną. Wyjazd na krajówkę i wnet skręt w DW 175. Teren lesisty i mocno pofałdowany. Sporo drobnych zakrętów. Psychika wyłączyła się na rzecz muzyki i podśpiewywania.


Drawsko Pomorskie. DW 148. Widok ku SE


Drawsko Pomorskie. DW 148. W tle kościół pw. Zmartwychwstania Pańskiego. Widok ku SE

Z lasu wyjazd o 16:34 w Poźrzadle Wielkim. O 17 przemknęło się przez Kalisz Pomorski. Po pół godzinnej jeździe DK 10 wjechało się do powiatu Wałeckiego. Za Mirosławcem przyszedł SMS z informacją o zjeździe z trasy za Wałczem, gdzie pomyliły się masy zawodników. O 19:00 przerwa w sklepie w Lubnie. Oszacowałam, że mogę nie zdążyć do Piły na cokolwiek i będę musiał jechać o suchym pysku. Zakupiło się 3-5l picia i coś na ząb, na czas nocnej jazdy. Przez Wałcz przejazd w porze wieczornej. Poniekąd dzięki SMSowi wzrosła czujność w momencie skrętu, lecz trzeba mi było dodatkowo się upewnić telefonicznie (nadal jadąc), by pojechać właściwie.


DK 10 pod Kaliszem Pomorskim. Widok ku NEE


Granica powiatów między Krężnem i Łowiczem Wałeckim. Widok ku NE


Granica gmin między Jabłonowem i Lubnem. Widok ku SE

O 20:06 przejeżdżam przez granicę województw miedzy wsią Dobino i Pluty. Na wojewódzkiej w Szydłowie, po zjeździe, przysposobienie się do jazdy nocnej, gdyż była już najwyższa na to pora. Łapał lekki chłodek. Pół godziny później było się już w Pile, po ~230km, lecz bezskutecznie szukało się miejsca, gdzie mógłby się znajdować punkt kontrolny. Zjeżdżało się prawie dwa kilometry w pobliżu ronda Solidarności, nim przyszło mi zadzwonić do organizatorów, by otrzymać od nich zwrotną informacją, aby podstemplować książeczkę w jakimś sklepie. Jedynym otwartym był monopolowy. Pospieszne wyjaśnienie w czym rzecz. Pośpiech, z uwagi na zmarnowany czas, co mogło wyglądać dość podejrzanie, jednak uzyskało się stempel i ruszyło w dalszą drogą, zdwajając wysiłki, które do tej pory nieco się zmniejszyły. Straciło się pól godziny, a może całą...

Po półtorej godziny osiągnęłam Wyrzysk. Przez miasteczko przejazd dość wolny. Zjazd był chłodny, a podjazd powolny. Będąc za miastem dostrzegło się niepokojące objawy na nocnym niebie. zaczynało się trochę ciężko jechać. Przejazd przez Sadki i przerwa na przystanku w Śmielinie. Niefortunnie oparło się rowerem, tak że się przewrócił, a mocowanie lampki pękło. Pełno negatywnych myśli, się przysiadło, podjadło i przymknęło oczy. Padał deszcz, a na drugim brzegu Noteci błyskały pioruny, które spostrzegło się wcześniej. Postanowienie, by przeczekać deszcz i odpocząć, ale lekko i powierzchownie się zdrzemnęło. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ocknięcie nastąpiło około drugiej w nocy i zdziwiło mnie, jak szybko minął mi czas?


Noc w okolicy Nakła nad Notecią

Zaliczone gminy

- Międzyzdroje
- Wolin
- Golczewo
- Gryfice
- Płoty
- Resko
- Łobez
- Drawsko Pomorskie
- Kalisz Pomorski
- Mirosławiec
- Wałcz (W+M)
- Szydłowo
- Piła
- Kaczory
- Miasteczko Krajeńskie
- Białośliwie
Rower:Zielony Dane wycieczki: 293.50 km (0.00 km teren), czas: 14:00 h, avg:20.96 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przed BBTOUR - Świnoujście

Piątek, 24 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >10 osób, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2012 Maraton BB, Z rodziną

Rodzina podwiozła mnie do Sochaczewa. Bilet kupiony o 8:24 do stacji Świnoujście (przez Łowicz, Kutno, Poznań, Krzyż Wielkopolski Szczecin, Wysoka Kamieńska). Wsiadło się w pociąg około godziny 9. Tak się złożyło, że kilku zawodników jadący tym pociągiem zajmowało 2 przedział. Ze znanych mi osób byli Wilk i Transatlantyk. O 16 dojechaliśmy do Świnoujścia. Z dworca raz dwa wsiedliśmy na prom. Zwartą kolumną przejechaliśmy przez Plac Wolności, Grunwaldzką do Grodzkiej i Gdyńskiej, gdzie w budynku 28 znajdowała się baza maratonu. Po zgłoszeniu obecności otrzymywaliśmy numer startowy (mój na plecy "20" i na rowerze "16" - z niewiadomych powodów dostałam różne i w kolorze sugerującym, że jadę po raz kolejny (a było to pierwszy mój udział w tym maratonie), lecz nie przyniosło to żadnych komplikacji), książeczkę z mapę (w której brakowało kilku stron), miejscem na pieczątki i kuponami żywnościowymi do wykorzystania pod Iłżą (nie zostały przez mnie wykorzystane), zipy, torebki na rzeczy transportowane samochodem technicznym.





Dworzec Świnoujście. Widok ku NEE


Świnoujście. Widok ku NWW

Od 18 do 20 trwała odprawa techniczna na sali gimnastycznej w w szkole podstawowej nr 4 im. Mamerta Stankiewicza, w trakcie której przedstawiono nam przebieg trasy z ustnymi adnotacjami, a także przebieg rozpoczęcia maratonu. Po wszystkim ludzie się porozjeżdżali. Wraz z jednym rowerzystą na Cannondale'u zrobiliśmy zakupy w pobliskim sklepie i zdaliśmy sprzęt dodatkowy do samochodu. Potem ulicami Poznańska, Kołłątaja, Grunwaldzka, Marynarzy i wzdłuż wybrzeża na prom. Barlickiego w Ludzi Morza i zatrzymaliśmy się przy Jana Sołtana. Znajdował się tam Zespół Szkół Morskich im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. W internacie tejże szkoły znaleźliśmy nocleg, co zaproponował, ów rowerzysta jeszcze na zachodnim brzegu. Przystało się na to z ochotą, choć również z pewnymi wątpliwościami. Wstępnie planowało się przespać gdzieś w terenie, gdyby nie udało mi się znaleźć miejsca przy ulicy Gdyńskiej, gdzie spała większość zawodników.

Do internatu dojechaliśmy o 21, lecz sporo czasu zeszło ze znalezieniem osoby odpowiedzialnej za przydzieleni pokoju i pobieranie opłat. O tej porze nie spodziewał się nowych gości. Trochę kłopotów sprawiła też wspinaczka z rowerami po schodach. Wpierw weszliśmy na ostatnie piętro północnej klatki schodowej, a gdy ta okazała się zamknięta, przeszliśmy do klatki południowej. Przeszliśmy całe ostatnie piętro, zeszliśmy, wróciliśmy się do pierwszej klatki i weszliśmy na właściwe, wysokie piętro i zaraz weszliśmy z rowerami do pokoju o 21:40. Trochę jeszcze pogadaliśmy i zasnęliśmy.


Nocleg przy ul. Ludzi Morza

Zaliczone gminy

- Świnoujście
Rower:Zielony Dane wycieczki: 9.00 km (0.00 km teren), czas: 00:45 h, avg:12.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)