Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2010

Dystans całkowity:341.45 km (w terenie 22.00 km; 6.44%)
Czas w ruchu:26:35
Średnia prędkość:12.84 km/h
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:48.78 km i 3h 47m
Więcej statystyk

Radzymin - Pierwszy śnieg na kołach

Niedziela, 28 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną

Kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Pochmurno. Słaby wiatr. Stosunkowo ciepło jak na zimę.

Wyjście koło godziny 11. Kurs do salki, skąd wrócił rower i po krótkim pożegnaniu rozpoczęła się jazda. Po drodze wejście do nieodległej Żabki i zakup 10 snickersów oraz jabłkowy sok. Po poukładaniu sobie tego trochę w sakwie, obrany został kurs ośnieżonym chodnikiem w stronę Kobyłki. Po przekroczeniu nieużywanych torów kolejowych okazało się, że jestem w okolicy glinianek, gdzie padło na jazdę drogą biegnącą w ich pobliżu. Była słabej, jeśli nie byle jakiej jakości, choć śnieg maskował dziury. Kilka razy mijało się wielkie kałuże, powoli i ostrożnie wyszukując najlepszej przez nie drogi. Po pewnym czasie nie dało już rady wytrzymać. Skręt w pierwszą lepszą drogę, odchodzącą mniej więcej prostopadle od niej. Stamtąd wjazd w zabudowę jednorodzinną, a potem jazda ulicą równoległą do głównej. Z tej też w końcu przyszło zrezygnować, by wychynąć na główną.

Uważając na jadące auta, powoli zmierzało się w stronę kościoła. Nim do niego się dojechało, spotkała mnie niespodzianka w postaci remontowanej drogi. Dzięki temu był wolny trakt i trochę spokoju. Dojazd do rond, zostawiając z boku kościół. Przejechało się wzdłuż jego murów ku północy i po kilku kilometrach jazdy przez miasto osiągnięta została granica lasu, gdzie droga diametralnie zmieniała swe oblicze. Sunęło się po trochę ubitym śniegu. Mijało się drzewa, w większości iglaste, świeżo pobielone spadłym tej nocy śniegiem. Pierwszy on, a jakże obfity, totalnie odmienił wygląd wszystkich miejsc, przez które się jechało. Było mi żal, że komórka mi padła, a w aparacie nie było baterii.

Przejazd przez las nie sprawił problemu. Gorzej za nim, gdy wjeżdżało się do wsi Czarna. Droga prowadził nieco pod górkę, po drodze bardzo wiejskiej i z mnogością kałuż, które trzeba było zręcznie wymijać. Za ogrodzeniami czaiły się ogromne psiska. Wkrótce dojechało się do części bardziej zabudowanej, i zastanawiając się dokąd dalej jechać. Spoglądając na mapę, dopijane zostały resztki kupionego kilka dni wcześniej tymbarka. Chłodnego, zimnego, ale za to odświeżającego mnie znacznie. Dalej do drogi, którą już kiedyś rower mnie prowadził – w pobliżu domu z wielkim malowidłem na ścianie i ronda prowadzącego do Wołomina. Nie tam wszakże moja podróż wiodła, więc zamiast tego została przecięta rzeka, po czym nastąpił skręt w pierwszą drogę po prawej.

Przez dłuższy czas jechało się potem generalnie w jednym kierunku - ciągle na północ. Droga była stosunkowo prosta. W tym czasie przecinało się wieś, która we wspomnianej wyżej wyprawie przejeżdżana była, lecz w przeciwną stronę (Kraszew). Zaraz za nią były ruiny jakiegoś domu piętrowego, w stanie przypominającym nie ukończą budowę. Dalej mijało się jakieś zakłady z dużymi silosami, zlokalizowane w lesie przy drodze. Zaraz za lasem przecięcie torów kolejowych i wjazd na rozległa równinę. Tak docierało się do Woli Rasztowskiej. Skręt na wschód, na drogę w kierunku Jadowa, powtarzając w ten sposób część trasy z nocnej podróży do Węgrowa. Z początku jechało mi się chodnikiem, aż po sklep, przy którym nastąpił zjazd na jezdnię. We wsi Roszczep skręt na jakąś boczną drogę. Wśród pól przykrytych śniegiem i lodem dojazd w okolice Zaścienia. Tam obrany został kurs na zachód, który był dla mnie wtedy tylko stroną prawą, bo nie do końca udawało mi się zorientować się w swoim położeniu.

Wkrótce ujrzana została Radzymińska. Wpierw jazda na wprost, ale tą drogą pewnie by się ciągnąło wzdłuż głównej trasy, gdy tymczasem chciało mi się poznać coś nowego. Nieco trzeba było wykręcić, póki było można. Jakiś typek przechodzący zagadał, że chyba rower dobry mam (jeśli dobrze dało mi się usłyszeć). W odpowiedzi usłyszał krótkie "nie". Przejazd wiaduktem na drugą stronę ekspresówki. Tam czekało mnie rondo i wybór padł na „prosto”, a więc Dąbrówkę, gdzie znajdowała się siedziba tamtejszej gminy. Stamtąd na południe do Chajęt, gdzie jechało się już odśnieżonymi chodnikami. Potem na zachód do Guzowatki, a tam już znów mnie nieco zdezorientowało, więc skręt w prawo, tak żeby pod żadnym pozorem nie dotrzeć do Radzymina.

Wkrótce okazało się, że jadę na północ, więc nie zbliżam się do domu. Trzeba było na jednym z kolejnych skrzyżowań skręcić w lewo. Nim się to stało, mijało się terene zrzutu czy przechwycenia Cichociemnych wraz z kamieniem upamiętniającym. Wkrótce skręt w Ostrówku w lewo. Jechało się nawet przyjemnie. Przede mną, jakichś dwóch tubylców na rowerach zostało wyminiętych przez mnie, gdy zatrzymali się pod jakimś domem, a chwilę potem skończyła się utwardzona droga i zaczęły szerokie zagłębienia po wielkich kałużach, tudzież zmarznięte błoto albo nie do końca zamarznięta woda. Nieco trzeba było zwolnić, a w krytycznych momentach niemal iść, dwa razy bowiem omal nie przyszło mi się przewrócić. Szczęśliwie, nie jechało się długo tą drogą, choć wprowadzała ona pewne urozmaicenia na trasie i wyjeżdżało się na asfalt, koło gospodarstwa we wsi Józefów.

Kolejny odcinek to droga którą jechała grupa LSTR w czasie Okrążenia Zalewu Zegrzyńskiego, kiedy to pierwszy raz przejeżdżało się w tym gronie. Tylko odwrotnie i z pewnymi modyfikacjami. Trasa przez Kuligów, wsie tuż nad Bugiem, gdzie do rzeki było nawet mniej niż 100 metrów od drogi, a sama osada wyglądała nieco jak ośrodek domków letniskowych. Nawet autobusy miejskie tam jeździły. W Kuligowie w czasie tamtej wyprawy przyszło mi wyjechać z trasy, która wtedy biegła wzdłuż Bugu po zapiaszczonych drogach. Dalej toczyło się przez wydmę w jakimś lesie, przez wieś z jeziorkiem od północy, zapewne starorzeczem. Ostatecznie, gdy zapadał zmrok, dotarło się do Załubic, gdzie nastały przygotowania do jazdy nocnej. Potem czekała mnie droga do Beniaminowa. Po ciemku jechało się przez las z lodem i śniegiem na jezdni oraz poboczu. Od ronda jazda ścieżką rowerową, mimo że była cała ośnieżona. Przejazd przez most nad Kanałem Żerańskim i przecięcie zegrzyńskiego ronda. Za nim zjazd na ścieżkę i telefon do domu.

Były jeszcze jakieś siły, ale nie chciało mi się dalej w zimnie jechać po drodze, która znana już mi była aż za dobrze. Dojazd do Wieliszewa, zjazd na drogę w kierunku Komornicy i skręt w lewo na ostatnim możliwym skrzyżowaniu, tak żeby wyjechać na główną trasę jeszcze w Wieliszewie. Pożegnane zostało osiedle z bloków. Do rond dojazd ścieżką. Jeszcze raz kontakt z domem i zjazd z drogi w połowie odcinka od rond do wiaduktu nad niczym. Odśnieżony został rower i zdrapany lód, który zdążył się miejscami utworzyć. I tak czekało się jeszcze niecałe pół godziny, nim można było wsiąść do auta.


W domu, nazajutrz po powrocie
Rower:Zielony Dane wycieczki: 69.00 km (0.00 km teren), czas: 06:00 h, avg:11.50 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Warszawa - Gdy ręka w kole ląduje

Sobota, 27 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną

Sucho, zimno, bez śniegu. W nocy pierwsze opady. Wiatr ze wschodu.

Tata podwiózł mnie do Modlina. Wysadził mnie koło ronda, blisko przystanku od północy. Szybkie przygotowanie i dalej przez NDM, kręcąc uliczkami części północnej. Mijało się targowisko (koło parkingu przerzucając rower przez barierkę, bo ktoś tak zaparkował, że przejść nawet się nie dało, a była tam droga na chodnik) i tamtejsze osiedla. Dojazd do torów przy ul. Leśnej. Przed nimi zjazd w lewo na wschód i dalej wzdłuż nich po drodze terenowej – wtedy z zamarzniętymi i zamarzającymi kałużami. Mijało się po lewej domy, a kilka metrów dalej mały lasek. Po lewej widać było jakaś wydmę chyba, na której ów lasku wyrósł. Tam przerwa i przebranie, bo masywna kurtka była mi nieco nazbyt ciepła. Zmieniła się konfiguracja ciuchów i było mi nieco lżej, ale też odrobinę za chłodno jak okazało się w dalszej trasie.


NDM. Linia kolejowa na E od Leśnej, po S stronie Lasu Księża Góra. Widok ku E

Jechało się dalej wzdłuż torów. Lasek miał może 50 metrów przy tej drodze. Po lewej zakłady przemysłowe z wysokim kominem, ogrodzone betonowym murem. Droga prowadziła coraz bardziej w dół, a tory dalej płasko po nasypie. Wokół mnie pojawiła się sucha, brązowa roślinność na terenach nieużytków między poprzednim zakładem i kolejnym, w którego stronę się jechało. Wzdłuż bocznicy kolejowej, ale chyba od dawna nieużytkowanej. Stał tam mały domek, zapewne dla dróżnika czy stróża jakiegoś, ale był opuszczony. Przejście koło niego i dalej na nasyp, by po krótkim z rowerem pojedynku na torach, przejść na drugą stronę. Tam była gruntowa dróżka pod nasypem, którą kontynuowała się ta jazda. Po lewej stronie torów nadal ciągnęły się przemysłowe. Chemię było czuć mocno, stosownie do rodzaju tego zakładu. Z niemałym trudem udało się dotrzeć do asfaltu. Skręt o 90 stopni, w kierunku południowym.


Teren Góry S, w pobliżu granicy z NDM i Bożą Wolą. Dębowa przy przejeździe kolejowym. Po prawej zakłady Reckitt Benckiser. Widok ku NWW

Niebawem pojawiła się Boża Wola, gdzie powstawało sporo nowych domów. Skręt w drugą ulicę po lewej, która była lichej jakości, ale była też pierwszą z tej strony, po której można było się przedostać do równoległego asfaltu. W Janówku Drugim w prawo i tą samą trasą, którą wraz z Kasią na wiosnę z wracało się z Legionowa. Mijało się sklep, w którym się zaopatrywaliśmy w lody, w czasie wyjazdu LSTR po okolicznych fortach. Wyprzedzone zostało dziecko jadące na rowerze, który przy pomocy chyba trzech rurek, miał dospawany drugi rower. Dojazd tam, gdzie kończyła się droga z kostki. Koło domu z charakterystycznym dachem skręt w prawo, po niewielkim podjeździe zatrzymując się, aby znowu przebrać, tym razem cieplej. Przejazd przez dość płaski teren. Na horyzoncie widać było drogę po lewej z kilkoma domami, gdzie też mnie poniosło. Przez Trzciany jechało się krótko, bo niebawem nastąpił wjazd w obszar leśny. Tam czekały mnie wyzwania związane z omijaniem różnorakich kałuż o różnym stopniu zmrożenia. Ostatecznie wyjechało się koło (chyba) leśniczówki. Było to w okolicach Rajszewa i tam też wyjechało się na trasę główną.

Dalej do Jabłonny. Podczas przejeżdżania przez las, nucąc sobie, nawet na głos w pewnym momencie coś pod nosem, w pewnym momencie nagle wyminęła mnie dwójka kolarzy. Lekko mnie to speszył, ale potem nic mnie to już nie obchodziło. Przed światłami wjazd na chodnik i dalej do świateł. Przerwa na przystanku, wypicie herbaty z termosu i dalej do Warszawy boczną ścieżka. Na pierwszym skrzyżowaniu (przy ul. Przyrzecze) przejazd na drugą stronę i tamtędy do fortu Piontek. Nasepnie ul. Prząśniczek do Czeremchowej, a potem do Mehoffera. Jadąc wśród drzew wyjechało się niedaleko dworca kolejowego, po czym przejeżdżało na drugą stronę. Tam w prawo w Polnych Kwiatów. Na skrzyżowaniu z Wałuszewską jakieś roboty drogowe. Możliwe, że kanalizacja. Dalej była Żyrardowska, z której nastąpił skręt w prawo, a kolejna Zegarynki, którą jechało się na wschód. Skręt w Ciupagi, przejazd obok zakładu karnego, za którym skręt w lewo, w gruntową drogę. Chwile tak jechało się, nim na ziemi oczy wypatrzyły porzuconą torbę z kartridżami do jakiegoś pegasusa czy innej maszyny.

Skręt na wschód, w drogę prowadzącą do nowo budowanych domów. Niestety była to ślepa droga. Nie poddając się, spacerem przez suche zarośla traw i innych chwastów, przechodząc od tyłu innego, nieco wcześniej wybudowanego, małego osiedla kilku domków, na którego drogę udało się dostać niebawem. Gdy już się wsiadło na rower, nie minęło pięć minut, gdy nastąpiło przewrócenie się w przód. Trzy ostatnie palce prawej dłoni wylądowały w obracającym się kole, ale też udało się szybko je wyciągnąć. Jakoś się udało pozbierać, ale ręka bolała tak, że ledwo dało radę nią ruszać, a palcami nie chciało mi się ryzykować. Dojazd do Płochocińskiej. Na światłach, stojąc na chodniku, udało się zdjąć rękawiczkę i oglądać swoje poszkodowania. W kilku miejscach była uszkodzona skórę, ale nie było poważniejszych ran. Palce bolały nadal, a choć można było nimi poruszać, to przez ponad miesiąc odczuwalny był jeszcze ten upadek, gdy za mocno ścisnęło się, albo coś nie tak zrobiło z którymś z palców.

Przejazd nad kanałkiem, ale jechało tak dużo aut, że trochę mi się przemarzło, nim udało mi się skręcić w lewo z chodnika. Zaraz potem skręt w Warzelniczą i jakąś drogą z kostki do Ostródzkiej. Mijało się salon kosmetyczny "Kleopatra", a potem skręt w Leona Berensona. Droga ciekawa, wijąca się, a przede wszystkim - w ciągu kilku lat, mniej więcej równolegle z budową obwodnicy Jabłonny, powstało tam osiedle, którego nie było na zabranej na drogę mapie. Gdy udało się dotrzeć do ul. Kątów Grodziskich, przejechało się za jakimś sklepem i dalej parło na wschód. Do Marek wjazd ulicą T. Kościuszki. Dalej Sosnową, przecięcie Radzymińskiej, jazda Szkolną, wjazd w Ząbkowską. Skręt w Mazurską i wyjazd koło cmentarza. Dalej wzdłuż granicy lasu do Zielonki i jeszcze mała runda przez ulicę Warmińską w zachodniej Zielonce. Dojazd do Kasi, zostawiając rower w salce. Potem pociągiem do Wileńskiego i stamtąd 178 na Ursus prawie do końca trasy, by dotrzeć do koleżanki na jej urodziny.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 47.00 km (0.00 km teren), czas: 03:30 h, avg:13.43 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka - Porażka

Czwartek, 25 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią, Z rodziną

Pochmurno i zimno. Pobutka rano, ale mimo to zbyt późno. Zamiarem moim było dotrzeć na ćwiczenia czwartkowe, chcąc tam dotrzeć rowerem. Zamiar się nie powiódł. Pół godziny upłynęło jadąc pod wiatr, aby dotrzeć do miączyńskiego podjazdu i wtedy przypomniało mi się, że nie została zabrana jakaś ważna rzecz. Wkurzyło mnie to. Powrót do domu nieco szybciej, z wiatrem i upływającym czasem. Z szcunków - minimalna szansa, by dotrzeć rowerem na czas, ale też chyba tylko wtedy, jakby była ładna pogoda, a rower sprawny w pełni. Wyprawa nie wypaliła. Z tatą do Zakroczymia, w pościg za autobusem. Poranne wydarzenia odcisnęły piętno na nastroju tego dnia, a na zajęcia i tak się nieco spóźniło. Wieczorem kręgle ze znajomymi Kasi.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 3.45 km (0.00 km teren), czas: 00:20 h, avg:10.35 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka - Miączyńskie wąwozy

Niedziela, 21 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki

Początek dnia

Pogodnie i przyjaźnie. Mało chmur. Po wstaniu, siedziałam przy kompie, jak zwykle w jesienno-zimowej porze. Grzebiąc w internecie, danych i innych sprawach, przyszło na myśl, że warto byłoby się wybrać gdzieś na chwilę. Słońce przyświecało, ale mi się nie chciało wyjść. Księgowy gdzieś z Agą jechali daleko, jak mi oznajmił poprzedniego wieczoru. Informacja ta nie wywarła silnego efektu, ale tak mnie natchnęło, że jednak też się ruszę na rower. Raczej nie wydawało mi się, że pojadę bardzo daleko, więc po prostu miały mnie ponieść koła. Nie było zupełnie pomysłu dokąd się udać (co nie było niczym nowym - zwykle preferowane było przez mnie spontaniczne wybieranie dróg podczas jazdy). Padło na to, by jechać wpierw w stronę Wisły.


DW 565. Widok ku NNW

Nad Wisłą

Przejazd przez całą dzielącą mnie od niej odległość, ale nie wyjeżdżając wprost z asfaltu, tylko skręcając w lewo, by przejechać przez drogę z kilkoma domkami nad Wisła, znajdującymi się zaraz za wałami. No i tam spotkała mnie niespodzianka w postaci wielkiego psiska, które popędziło za mną. Byłoby dobrze, gdyby tylko droga miała tam jakąkolwiek kontynuację, ale urywała się w polu. Wjechało się na ugorującą ziemię, kręcąc na najmniejszych biegach, starając się nie tyle uciekać, co jechać cały czas. W pewnym momencie pies na chwile odszedł ode mnie, a ja ziuu z roweru. Powoli przechodząc przez pole, dotarło się do wału. Wejście na niego i po zrobieniu zdjęcia, dalej na wschód. Obserwowało się jesienni usypiającą roślinność i wody rzeki po prawej.


Wałem w stronę Miączyna. Widok ku NW

Miączyn na wschód od dworku

Na końcu wału jazda wzdłuż ogrodzenia dość nowo pobudowanego domu. Zjazd z wału ma wschód, na drogę wzdłuż odgrodzenie owego domku. Poprzednia droga (którą wędrowało się podczas szkolnych wycieczek) w tamtym miejscu znalazła się na terenie działki owego domu. U krańca nowszej dróżki dojechało się do postawionego, niewielkiego osiedla domków jednorodzinnych. Po powrocie, w internecie udało się dostrzec, że są tam plany ewentualnego postawienia kolejnych domów, bo działki są regularnie podzielone i tylko czekają na chętnych. Póki co, w tym miejscu były chyba jakieś nieużytki, rosły jakieś chwasty, tak jak od dawna tam było. Nawet gdy w podstawówce chodziliśmy w te strony na wycieczki, na ogniska czy inne zajęcia szkolne. Opowiadano na tych wycieczkach, że w tym rejonie znaleziono kiedyś urny z prochami osób, że kamienie, które były w okolicy i stanowiły tam tak jakby murek, były odstrzeliwane uprzednio w kamieniołomach i widoczne były ślady podłużnych wgłębień na bocznej ścianie przynajmniej jednego z nich.


Miączyn SW. Osiedle domków nad Wisła. Widok ku SEE


Miączyn SW. W prawo dojazd do osiedla domków nad Wisłą. Na wprost droga do wyrobiska nad Wisła. Widok ku SSW

Osiedle i wyrobisko nad Wisłą w Miączynie

Dojazd do osiedla i skręt na północ. Jadąc przez nieużytki docierało się do parowy o ponad dwumetrowej głębokości. Dołem chyba biegła jakaś ścieżka lub dróżka. Nie schodziło się w dół, tylko wzdłuż niego na wschód. Wjazd w wysokie chwasty o cienkich łodygach i białych wiechach. Przebrnęło się przez nie do skrzyżowania. Te rozchodziło się w kilka stron. Na północ droga prowadziła na wysoczyznę po utwardzonej nawierzchni. Ku wchodowi biegła droga przez las, łącząc się w pewnym momencie z wcześniejszą. Od zachodu byłą to tylko niby droga, a na południe prowadziła nad Wisłę. Od niej dalej, jadąc po nawierzchni utwardzonej, skręcało się w prawo, tak jak utwardzenie biegło. Można było jechać też prosto w dół, po drodze polnej. Utwardzenie zamieniło się w drogę betonową, z takiej jakby kostki z dziurami, po której nie jechało się za dobrze. Dojechało się nią do jednego z domków. Podjeżdżało się pod bramę i zaraz potem zaczął się spacer wzdłuż ogrodzenia na wschód. Tak dotarło się pod drugi domek, a psy mieszkańców na mnie szczekały hałaśliwie. Stamtąd tak jakby powrót do zjazdu nad Wisłę. Zjazd i przejazd koło piasków, w których jak wieść niesie, przed wielu laty bawiło się dwóch chłopców, kopali w nim, po czym ich przysypało i udusiło.


Miączyn. Kilkadziesiąt lat temu, te zwały ziemi przysypały dwóch chłopaków ze skutkiem śmiertelnym. W tle ściana lasu z parowami. Widok ku NE


Miączyn. Kilkadziesiąt lat temu, te zwały ziemi przysypały dwóch chłopaków ze skutkiem śmiertelnym. Po lewej widoczny jeden z domków osiedla nad Wisłą. Widok ku NW

Parowy w Miączynie

Objechało się to smutne miejsce, wchodząc na jeden z wyższych puntów porośnięty lasem. Od tamtej pory łaziło się po lesie przez dłuższy czas. Wpierw dostrzec można było na górce pozostałości ogniska. Zejście na dół po przeciwnej stronie. Przedzieranie przez krzaki. Ogólnie było tam dość wilgotno i czuć to było po liściach. Zejście do wąwozu, który tym razem miał ponad 5 metrów głębokości. Rozpoczęło się przemieszczanie na północ, aż się dotarło do interesująco wyglądającego skrzyżowania wąwozów. Nie wspinając się w górę, można było wrócić ku Wiśle, udać się ku północy 3-4 trasami lub przemieszczać się na osi wschód-zachód. Padło na ostatnią opcje, tak by się nie cofnąć. Wkrótce potem wyjście z dna i wjazd na drogę, która prowadziła do jakiegoś gospodarstwa.


Miączyn S. Widok ku SW


Miączyńskie parowy nad Wisłą

Okolice drogi powiatowej

Przyszło wreszcie wracać. Wyjazd lichą drogą terenową z błotem, prowadzącą do gruntowej drogi powiatowej przez Miączyn, ale nie dość tego. Zjazd pierwszą, utwardzoną (choć nie asfaltową) drogą po lewej stronie, prowadzącą do osiedla nad Wisłą. Wyjechało się na skrzyżowaniu, wcześniej już opisanym niedaleko osiedla i nieużytków. Wtedy była odwiedzona odnoga W i S, a wjechało się odnogą N. Pozostało więc poznać odnogę ku E - była to dróżka leśna przez błota. Po drodze wypadła mi butelka wody, którą została zabrana na wszelki wypadek, choć woda i tak nie została użyta podczas wyjazdu. Widać było też w błocie tropy jakichś kopytnych. dróżką tą wnet skręciło się ku N, powracając na wspomnianą wyżej utwardzoną drogę w pobliżu skrzyżowania (tego leśnego odcinka z ową utwardzoną drogą, na jej łuku ku N i ku W. Powrót na górę do drogi powiatowej.

Zjazd do skrzyżowania w pobliże piasków (o genezie fluwialnej) u wylotu parowy. Po NE jego stronie stała kapliczka. Ku południu i zachodowi była to właśnie droga powiatowa, a ku północy droga w parowie, prowadząca na wysoczyznę i pola. Na zachód droga, którą pierwszy raz mi się jechało. Mijało się dom przypominający trochę stylem jednorodzinny blok z okresu PRL. Dalej jazda wzdłuż ogrodzenia z siatki metalowej, za którą hasało dużo, dużych psów. Ogrodzenie ciągnęło się przez około 230 metrów, a ku północy podobnie. Blisko ćwierć tego ogrodzonego terenu to las. W rejonie zachodniego ogrodzenie, mniej więcej na osi N-S, granica wsi.

Okolice parowy w pobliżu granicy Wychódźca i Miączyna

Mijało się z jakimiś ludźmi, którzy wózek pchali lub ciągnęli oraz samochód, który z naprzeciwka jechał, mimo że droga to licha była. Jak wkrótce się okazało, była jeszcze gorsza. Stała się drogą tylko polną. Po prawej uprawy truskawek, nieco dalej widoczna zachodnia granica działki z lasem i psami. Po po lewej były drzewa, za nimi zaś duża parowa. Głębsza niż te nad Wisłą. Droga którą się podążało opadła w dół, tworząc niewielką dolinkę. Jednocześnie las był już mniejszy, wielkości kilku drzew, więc można było przejść na sąsiednie pole. Zejście z biegiem dolinki, bo nie chciało mi się wędrować dalej ku N. Trzeba było ominąć wielką kałużę, a w chwilę potem z pola wjechało się na drogę polną, zmierzając znów w stronę Wisły. Po prawej (zachodniej) trochę się teren wznosił, po lewej (wschodniej) wpierw widać było kontynuację dolinki, a nieco dalej już zbocza parowy oraz drzewa po jej wschodniej stronie. Po wschodniej stronie ściany owych drzew przejeżdżało się uprzednio ku N. Ktoś minął mnie ciągnikiem wkrótce po moim zjawieniu się na tej drodze.


Pola w pobliżu granicy (drzewa po prawej) między Wychódźcem i Miączynem. Widok ku N

Wspomnienie

Co ważne, koło tej parowy zdarzyło mi przechodzić w zimę 2007 czy 2008. Poniosło mnie wtedy na pieszą wycieczkę, idąc polami na wysoczyźnie przez ten wąwóz i drzewa, potem w stron nowych osiedli, za którymi dogonił mnie brat, i następnie cały czas już wzdłuż Wisły we dwójkę się szło. Doszliśmy do Miączynka, kilka razy się o mało nie przewróciliśmy na lodzie, goniły nas jakieś psy mniejsze. Przekraczaliśmy wielką Parowę Plebańską i wracaliśmy główną polną trasą miączyńską. Nogi były wtedy od butów nieco uszkodzone. Mama kiedyś opowiadała też, że dawniej chodziła w tych (abstrahując od parowów na granicach wsi) rejonach, gdy robiła jakiś spis bardzo wiele lat wcześniej.

Epilog dnia

W miarę jak się zbliżało do ujścia parowy, poziom drogi i dna się wyrównał. Dno dotychczas raczej bezdrzewne, w końcówce było obrośnięte jakimiś krzewami i może pojedynczymi drzewami. Nosiło też wyraźne oznaki miąższej warstwy materiału fluwialnego, który się tam osadził. Polna droga prowadziła pozornie na czyjeś gospodarstwo. Wywoływało to we mnie obawy, lecz szczęśliwie wyjechało się na asfalt koło domów po E stronie drogi przy zakrętach. Ostatecznie, jadąc już szosą, wróciło się do domu. Droga prowadząca do tej ostatniej parowy od dawna mnie intrygowała, a nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się odważyć, aby się tam przejechać rowerem.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 9.00 km (0.00 km teren), czas: 00:45 h, avg:12.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Z Zielonki przez Zaborze

Piątek, 19 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria 2 Osoby, LSTR, Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Pół nocne, Z Kasią, Z Księgowym, Warszawa, Wyprawki w regionie

Na początku słonecznie. Przed wieczorem coraz bardziej pochmurno. W nocy mgła.

Rankiem rowery zostały odpięte w miarę szybko, żeby nikt nas o nic nie pytał. Podeszło się do ryneczku, Kasia pojechała zostawić rower u wujka. Ja w kierunku Ząbek. Przejazd drogą koło kościoła, kanałek i jazda Jagiellońską, a następnie Mazowiecką pod lasem. Przejście na drugą stronę ul. Piłsudskiego i zjazd na leśną drogę. Z niej wjazd w las i jak to bywa w takich sytuacjach – kręcenie się tak, by nie potrafić tego łatwo opisać. Więc szczegóły pominę. Było widoczne, że ten obszar złożony był w przytłaczającej większości z brzóz. Od jednego z głównych traktów krótka dróżka odchodziła do młodnika, od którego jazda prowadziła już na przełaj. Skończyła się na asfalcie w pobliżu torów. Jadąc dalej na zachód, skręt w działki niedaleko leśniczówki, z których trzeba się było wycofać, bo nie chciało mi się jechać w tę stronę, a tworzyła się nadzieja na łatwy przejazd do reszty miasta. Skręt jeszcze w ul. Rychlińskiego, która była remontowana. Stamtąd w ul. Orzeszkowej ku normalnej trasie. Dalej w Batorego i koło szkoły wjazd w uliczko-chodnik, a następnie ulicami Dąbrowskiego i Łąkową jazda koło domów jednorodzinnych, aż do Klamrowej. Skręt w nią z powodu ogrodzenia ogródków działkowych. W tym miejscu widać było jakąś ruinę i ogólnie lekkie zaniedbanie od strony działek. Leninowską dojazd do Działkowej, a trzymając się pobocza udało się dotrzeć do Radzymińskiej.


Las między Ząbkami i Zielonką, ok. 400 m po W stronie DW 631. Widok ku NWW

Kolejny etap lawirowania uliczkami: Kościerska, Ładna, Gniazdowska, Korzystna, Mleczna, Zarębska, Blokowa, Bohuszewiczówny, Mleczna, Warsa, Guliwera, Sawy, Rolanda, Reichera, Drewnowskiego, Rolanda, Gilarska i w końcu Św. Wincentego. Chwilę czekania, nim Kasia dojechała po tym, jak pomyliła autobusy i po czym nastąpił spacer do C. Po niecałej godzinie dojechał na Bródno Księgowy. Z mojej strony nastąpił wtedy wyjazd na skrzyżowanie z Budowlaną, gdzie miał już być i czekać, lecz się pomylił i czekał przy Smoleńskiej, prawie na początku Cmentarza. Poczekawszy chwilę, następnie się ruszyło już we dwie osoby, gadając po trochu. Ścieżkami i chodnikami Budowlanej oraz Chodeckiej. Wiaduktem pieszo-rowerowym przejazd nad Trasą Toruńską i ulicą Ojca Aniceta niejako uciekając przed koparką, którą ostatecznie puściło się przodem. Droga była zbyt wąska, jak na mijające się później auta. Zmieniło się trasę na Zbyszka z Bogdańca, którą dojeżdżało się do Białołęckiej. Pod koniec ulicy Zbyszka mijało się grupkę dzieci, chyba na wycieczce po okolicy. Dwójka, która szła w pewnym oddaleniu od reszty, zachowywała się nieco zwierzęco.


Gilarska między Rolanda i Świętego Wincentego. Widok ku NW

Początek Białołęckiej przejechany poboczem, potem normalnie. Za kanałem jazda ulicą Cieślewskich. W pobliżu aresztu, przed Księgowym (który się wkurzył) przejechał samochód, który zbyt gwałtownie skręcił i się na nas wpychał. Następne ulice to Zegarynki, Pionierów i Ołówkowa, gdzie się postój. Podczas sprawdzania trasy przeze mnie, Księgowy miał lekką scysje z Agą przez telefon, bo się spieszyliśmy w jej stronę. Miał wziąć z Jabłonny pojemnik na jajka, żeby zabrać od rodziny Agi. Nie udało się z powodu niedostatecznej ilości czasu na ten zabieg.

Pojechaliśmy dalej wzdłuż torów kolejowych na północ i skręciliśmy do lasu. Po jakimś czasie wjechaliśmy na betonowe płyty, którymi zdarzyło się jechać rok wcześniej w deszczu i gdzie sprezentowany został kapeć w kole. Ciężka jazda skróciła nam pozostałą odległość no i obyło się bez awarii. Dotarliśmy do drogi na Augustów i znaleźliśmy się na drugiej stronie dzięki pasom dla pieszych, położonych po naszej prawej stronie. Przejechaliśmy Aleją Sybiraków i wjechaliśmy na tereny koło ogrodzenia po lewej stronie. Wyjechaliśmy na chodnik nieco dalej. Gdy od południa pojawił się wyjazd z ulicy, przejechaliśmy na stronę północną, ominęliśmy robotników, którzy wykopywali ziemie przy rurze, co wyglądało tak jakby jeden wrzucał coś z jednej strony, a drugi, oddalony o 5 metrów dalej wybierał to co doleciało. Nie było tak, ale takie można było odnieść wrażenie.

Tyle z właściwej jazdy przez miasto. Przejechało się przez tory, ale nie tam, gdzie znajdował się przejazd, tylko po stronie prawej od zakrętu. Tak jakby nie jechało się wedle biegu drogi, ale prosto przed siebie. Księgowy wszystko starał się zrobić na rowerze, we mnie więcej ostrożności. Potem jechało się na północ, wzdłuż linii kolejowej, po ścieżce wychodzonej czy też wyjeżdżonej. Księgowy wspominał że jeździł tędy w młodości i że jako dziecko na tej linii wsiadał ze znajomymi, na wolno sunący pociąg towarowy i tak jeździli kilkaset metrów, po czym wyskakiwali. Najpierw wywalali rowery do „strefy zrzutu”, a później sami opuszczali maszyną. Raz się okazało, że pociąg ich wyrolował i pojechali dalej niżby chcieli.

Droga biegła po raczej pustym terenie, z rzadka porośniętym krzakami czy pojedynczymi drzewami. Po lewej były domy, w pewien sposób odgradzające się od torów, bardziej poprzez sposób zabudowania niż budowę ogrodzeń. Gdy za bardzo się zbliżyło do drogi, pojawiło się terenowe skrzyżowanie i skręt w prawo. Mijało się „strefę zrzutu” i wjeżdżało do małego lasu. Jadąc wzdłuż południowej krawędzi wewnątrz lasu, oddalało się od torów. Wyjazd na szuter i znów rozpoczęło się zbliżanie do torów, ale już ich nie było widać. Droga nieco się wzniosła, nim się wyjechało na główną w Łajskach. Skręt w lewo i dojazd do ronda, gdzie kiedyś Kowal, w czasie okrążania go, przytarł pedałem o krawędź albo asfalt, aż iskry poszły.

Kurs na północ, a przed torami skręt w lewo. Jechało się po niemal pustych obszarach w stronę Narwi. Minęło nas tylko kilka aut, mimo że teoretycznie nie powinni się tam poruszać, bo była to droga techniczna dla pojazdów zmechanizowanych. Przecięło się odcinek NDM – Wieliszew, lądując w pobliżu wodociągów. Skręt w lewo, a gdy skończyło się ogrodzenie, nastała dłuższa przerwa. Adam gada i jje. Ja słucham i jem. Po przerwie wjazd w las i tak dojechało się do domków działkowych nad zalewem, a nieco dalej do plaży i wału, którym pojechało się na zachód, przeciwnie do niegdysiejszej trasy Mazovii 24h.

Wyjazd na zaporę w Dębę i prosto na Nasielsk. Za lasem skręt na Nunę. Zaczął się etap wiejski, wprost do celu prowadzący, tak jak poprzednio na wiosnę podczas w Wielkanocy. Dojechało się tam już po zmroku około 16:30. Poczęstowano nas kotletami z ogórkami i ziemniakami. Z godzinę przesiedziało się, jeśli nie więcej. Wyjazd w księżycową już noc i jazda w stronę w Wkry, jak na wiosnę, ale bez zjeżdżania na dół, tylko od razu na południe wzdłuż rzeki. Droga był szutrowa albo kałużowa, z ewentualnymi kamieniami. Była to jazda bez świateł lampek, z powodu względnej jasności nieba. Dojazd do Goławic, gdzie nastąpiło rozstanie. Powiodło mnie na drugi brzegu Wkry, a przejeżdżając nad nią, nieco mnie wyziębiło. Po drugiej stronie skręt ku południu. Jechało się prawie w kompletnych ciemnościach, nie licząc księżyca i miejscami stojących lamp, jeśli była akurat jakaś wioska. Mijało się oświetlony ośrodek turystyczny. Gdy droga zmieniła bieg na wschód, przyszła pora na przerwę przy skrzyżowaniu. Byłą tam mała ruina, ale tylko powierzchowne zerknięcie i nawrót. Skrzyżowanie składało się z asfaltowej drogi od strony rzeki i terenowych od południa i zachodu. Skręt w ten pierwszy. Była to trasa opadająca w dół, ale z taką obfitością kałuż, że spadło moje dość szybkie dotychczas tempo.

Pierwszy etap był bezludny całej okazałości. W oddali, po lewej i po prawej był las, a między nimi i drogą tylko pola. Las po prawej był położony wyżej, a w lewo teren opadał. Płożyła się też obficie mgła. Sprawiało to niesamowite wrażenie w księżycowym blasku. Drugi etap ciągnął się wzdłuż domów, raz drogą szutrową, raz asfaltową. Kolejny był znów względnie pusty – jazda wzdłuż granicy pól wielkiego gospodarstwa. Wyprowadziło mnie do czegoś wyglądającego na kanał, ale nie było mi wiadome, czy coś tam płynęło. Było tam za to dużo śmieci wyrzuconych przy przejeździe. Po drugiej stronie znajdowała się ogromna kałuża, w którą prawie nastąpiło przewrócenie. W powietrzu unosił się fetor. Może dlatego nazywają ten obszar „Odpadki”.

Wyjazd na drogę do Zakroczymia, na której co chwila się trzeba było stawać. Zjazd z niej na trasę wzdłuż DK 7, tę przekraczając wiaduktem bardziej północnym. Dalej wzdłuż 7, kierując się w stronę Kroczewa, ale skręt w pierwszą w lewo i prawie polna drogą wyprowadzając mnie bliżej Trębek. Tam nastąpiło pewne zwątpienie w siły - nie wiedząc czy dojadę do domu, czy może tata gdzieś przejedzie (jak się okazało nieco wcześniej faktycznie przejeżdżał), ale ostatecznie udało się dojechać po nieszczęsnej DK 62. Koniec jak zwykle przez Miączyn.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 98.50 km (22.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.07 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Zielonki przez Warszawę

Czwartek, 18 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Pół nocne, Z Kasią, Z rodziną

Pochmurno, mżawka, zimno. Wieczorem sucho. Opad ponownie przed północą.

Pobudka dość późno, za oknem szara pogoda. Przygotowało się kanapki na śniadanie, trochę herbaty i skromne zapasy powędrowały do sakw. Ze wszystkim do forda, by przed 12 wysiąść pod koniec Modlina. Chwilę trwało nim się udało załadować wszystko na rowery. Przejazd przez oba mosty. Nad rzeką unosiła się mgła, albo to opad był tak drobny, że zdawał się być chmurą. W taką pogodę dojechało się do Czosnowa, gdzie wjechało się w ślepą dróżkę po prawej, która rozbiegała się na kilka odnóg. Dopóki tam nie powstała S7, dróżkami tymi można się byłoby wydostać, ale współcześnie trzeba było zawrócić.

Dojazd do DK7 i przejazd na drugą stronę. Jechało się drogą biegnącą wzdłuż tej trasy. W okolicach za Intercars'em, gdzie droga była dawniej poszarpana dziurami, teraz pokryta była grubą warstwą, jakby mocno ubitej ziemi z żużlem albo innym paskudztwem. Tam gdzie koła aut wyjeździły teren było płasko, a tam gdzie nie, to pozostała taka tarka, jaka zostaje na szutrze po przejeździe równiarka do dróg. Potem było na szczęście lepiej. W Łomiankach jechało się dalej, równoległą do krajówki, aż do skrzyżowania z Wydmową, z której po kilkunastu metrach wjechało się w Dolną. Na skrzyżowaniu za nami trwały jakieś roboty drogowe, więc żadne auta nam nie przeszkadzały. Potem wjazd w wątpliwej jakości ulicę Stary Tor, gdzie dziury i kałuże skutecznie nas spowolniły. Ulicą Pancerz powrót do DK7. Jadąc poboczem wjechało się do Warszawy. Potem skręt w prawo, w Heroldów i trasą koło Huty do metra.

Wyjście na stacji Ratusz Arsenał i chodnikiem przy Solidarności, dojechało się do muzeum Niepodległości. Tam przejazd na drugą stronę i dalej Bielańską, przez Plac Piłsudskiego, po czym wjazd boczną bramą na wydział. Tam ćwiczenia, na które nastąpiło spóźnienie o kilka minut, a trwały od 15 do 18. Po skończonych zajęciach w stronę Placu Zamkowego. Skręt w Miodową i zaraz potem w stronę teatru. Niebawem w prawo i zjazd na Trasę W-Z. Przejazd pod Zamkowym Placem, wjazd na chodnik za przystankami i dalej Radzymińską, którą było nieco ciężko jechać, trudno się zgrać z drogą. Za wiaduktem kolejowym skręt w prawo i po kilku kolejnych, trudnych manewrach, przejechało się ulicą Księcia Ziemowita, przechodzącą w Swojską, na końcu której się odbyła przerwa. Chwilę potem jechało się Janowiecką w prawie kompletnych ciemnościach, mijając kolejne działki o wątłej renomie.

Ostatecznie dojechało się do Ząbek na ulicy Warszawskiej. Zjazd w Chełmżyńską, a potem były kolejno: Szwolażerów, Kołłątaja, Sikorskiego. W związku z przebudowami dróg pod lasem: w Sosnową, Okrzei, Zieleniecka, znów Szwoleżerów i prosto do końca Ząbek. Trwała potem jazda ciemnym poboczem ul. Piłsudskiego do najbliższego zjazdu w prawo. Wśród latarni o pomarańczowym blasku przecinało się tereny zakładowe i dojeżdżało do torów kolejowych, do tego samego miejsca, gdzie zimą wyszło się na światło po nocnej wędrówce w lesie. Wyniosło nas do Zielonki Bankowej. Dalej Waryńskiego i Chopina na północ, potem Kopernika i Skargi. Rowery zostały przypięte do ogrodzenia plebanii, jako że tam byłyby chyba najbezpieczniejsze. Nim to się stało, przyjechał jeden z księży i trwało zwlekanie, aż nie zniknął z horyzontu.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 48.00 km (0.00 km teren), czas: 04:00 h, avg:12.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Z Jabłonny - Poparapetowo

Niedziela, 14 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria LSTR, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z Księgowym

Piękny słoneczny dzień. Stosunkowo ciepło, jednak w cieniu wyraźnie zimniej. W nocy ewidentnie zimno.

Wstaliśmy nieco późnym, bo już jesiennym rankiem. Poprzedniego wieczora przybyliśmy we czworo do Księgowych (w sumie było nas 6 osób) na parapetówkę i do 3 nad ranem jeszcze co poniektórzy nie spali, nocne prowadząc rozmowy. Docierając na miejsce, zabrany został ze mną rower – rodzice mnie podwieźli do Jabłonny, bo padał duży deszcz. Wszyscy pieszo odprowadziliśmy się na przystanek w stronę Żerania, a potem jeszcze mój powrót do Księgowych. Trochę pogadaliśmy, tak mniej więcej do 13-14. W tymże czasie trzeba było wyjeżdżać, żeby zdążyć przed zapadającym około 16 zmrokiem.

Po starcie okazało się, że jest mały problem, bo coś mi się w napędzie zaczęło klinować. Musilem jeszcze się zatrzymać na moment, żeby obejrzeć problem i go naprawić. Łańcuch mi się nie wrzucił na odpowiednią tarczę, a jak był wtedy tak zużyty, że środkowe nie działały. Jadąc powoli jakoś udało się dojść z tym do ładu. Kurs w stronę lasku na północ od osiedla. Cały czas jechało się utwardzoną nawierzchnią. Gdy dojechało się do zalesienia, okazało się że znajdują się tam odgrodzone domy i przejazdu nie ma. Jechało się więc wzdłuż ich południowej granicy po ścieżce terenowej, na której leżało wiele liści.

Dojazd do uliczki, którą raz przyszło mi jechać z Pawłem, a raz samotnie w nocy, przez nieużytki w stronę Księgowego osiedla. Kurs  ku głównej trasie, ale skręt w prawo, w uliczkę Spokojną, ostatnią przed wjazdem. Gdy się skończyła - znowu w prawo i tak obwodnicą, niejako dla rowerów, przejeżdżało się przez tory, omijając wiadukt. Przy tym wszystkim widać było suchą szosę, z tylko miejscowymi śladami nie wyschniętego, nocnego opadu. Za torami skręt we Wrzosową, dróżkę prowadzącą do ruin kasyna (waypointa) i innych ruin, wcześniej położonych, które odwiedziliśmy jeszcze w 2008. Teraz były zrównane z ziemią. Po błotnistej drodze, zaraz potem skręt na północ. Wkrótce jechało się po kostce, aż do wyjazdu koło ruin koszar.

Przejazd DW 632 i dalej do centrum miasta. Mijało się kościółek, dalej wąską uliczką, wijącą się nieco wyżej niż reszta miasta. Ostatecznie wyjechało się Tatrzańską i przejeżdżając na drugą stronę krajówki. W pewnej odległości mijało się dawny dom Księgowego, skąd w stronę torów. Przejazd na drugą stronę, jedno skrzyżowanie, a na kolejnym skręt ku północy, by mniejszymi uliczkami (Okrzei, ruina na skrzyżowaniu, Projektowana) wyjechać w pobliżu ciepłowni. Potem przejazd do zachodniej wylotówki na Łajski, która w gruncie rzeczy nie była mi znana. Nie została przejechana i tym razem, lecz została przecięta, wjeżdżając w niewielkie, starsze osiedle. Droga skończyła się ogrodzeniem długiego budynku. Chodnikiem pod najbliższym blokiem, by potem nieco zawrócić się. Skręt na północ, przy ruinie jakiegoś lokalu (chyba gastronomiczny).


Orląt Lwowskich w pobliżu kościoła pw. Matki Boskiej Fatimskiej. W centrum zakręt w Tatrzańską. Widok ku NNE


Legionowo. Olszankowa. Ciepłownia "PEC". Widok ku NNW

Można jednoznacznie określić kolejny etap, jako droga bez asfaltu. Jadąc jeszcze wśród domów, docierało się do lasu, który graniczy z Legionowem od północy. Droga była przystosowana dla aut, bo szeroka. Wo wznosiła się, to opadał, choć cień drzew nieco mnie wychłodził. Ciepło było jedynie wtedy, kiedy na mnie przyświecało, choć ogólnie dzień był przyjemny. Za lasem dość rozproszona zabudowa Skrzeszewa. Wyjazd w pobliżu rond i dalej na północ. Ulica Kościelna – poprzednim razem jechało się nią wraz z Księgowym i P. w okresie wielkanocnym. Tym razem, po skręcie w prawo na kostkę, jeszcze raz w prawo i dalej gładkim asfaltem, mając za sobą pięknie przyświecające słońce. Było wybitnie pusto i jedynie na horyzoncie widoczna była ściana lasu. Stało ledwie kilka domów gdzieś w oddali. Wkrótce nieco się to zmieniło. Pojawiły się domy po lewej stronie i kilka odchodzących dróżek, na które kusiło mnie, aby tam wjechać.


Kałuszyn E w pobliżu Legionowa. Leśna droga prowadząca do Skrzeszewa, odchodząca od Alei Róż, przechodząc przez Perzowy Kieszek. Widok ku NNW

Wyjazd na główną do Dębego, w pół drogi między rondami i skrętem na Komornicę, tak więc nadłożyło się nieco drogi. Przejazd przez zaporę szosą. Po wjechaniu na wysoczyznę rozglądanie za drogą w lewo. Gdy do takiej się udało dotrzeć, trzeba było szukać momentu, by na nią zjechać, bo jeździło sporo aut. Na poboczu stał jeden, którego chyba dopadła awaria. Nowy odcinek wiódł mnie przez wsie nadnarwiańskie. Dosłownie "nad", gdyż wszystkie były ulokowane na wysokim brzegu. Od dawna zastanawiało mnie, co jest w tym rejonie, gdy jeździło się w stronę Serocka i z powrotem. Na całym odcinku było mokro, z rzadka trochę nawierzchni było suchej. Niewiele było też asfaltów. Pierwsza wieś należała do tych bardziej wysuszonych i utwardzonych. Była też nieco monotonna. Wpierw kilka domów, potem zdecydowanie bardziej otwarte przestrzenie i wysuszone niskie rośliny. Miejscami widywało się sady. Z naprzeciwka jechały jakieś dzieciaki.


Droga do DK 62, na odcinku w pobliżu granicy między wsiami Wójtostwo SE i Stare Orzechowo E, w pobliżu granicy z Dębe W. Widok ku NW

Na pewnym skrzyżowaniu, gdzie jedna droga prowadziła na pola w prawo, a druga nie wiadomo gdzie, choć raczej w dół, wybierając wariant pierwszy, bo nie chciało mi się ryzykować zjazdu nad rzekę. W ten sposób poniosło mnie na miejscami błotnistą drogę. Mijało się bardzo dużą kałuże w pobliżu gospodarstwa, lecz stopniowo obszar się wznosił, był mniej nasiąknięty, a teren bardziej trawiasty. Tak wyjechało się na krajówkę. Przejazd przez wieś, która znajdowała się w rozległym obniżeniu na tej trasie i skręt w lewo. Dojazd do wsi bardziej zalanej od innych. Od rzeki stały domy, a po drugiej stronie pola i sady podtopione. Również kapliczka tam stojąca była zalana. Wkrótce asfalt się skończył, a zaczęła męczarnia przez drogę, którą spływała woda i to w ilościach, może nie przytłaczających, ale sporych. Maksimum opadów było chyba nocy, sądząc po jej wyglądzie. Trzeba było iść, bo rowerem się nie dało przejechać. Chcąc zrobić zdjęcie, w tym celu wychodząc w pole, to grunt niemal się pode mną zapadał.


Stare Orzechowo. DK 62. Przebieg dawnej linii kolejowej z Legionowa do Nasielska. Widok ku SE


Stare Orzechowo. Droga z DK 62 do nadrzecznej części wsi. Widok ku S


Stare Orzechowo SW w pobliżu z Nowym Orzechowem SE. Po prawej Rurociąg Przyjaźń na pozostałościach kolejowej linii z Legionowa do Nasielska. Widok ku SEE

Kolejny wyjazd na krajówkę i zaraz potem znów lewo. Droga terenowa skończyła się w gospodarstwie, więc te trzeba było obejść z boku przez grząskie pole, aż do drogi przez wieś. Tam widziało się, że po lewej stronie, w miejscu głębokiego wąwozu, nasypywano dużo ziemi, a i tak deszcze w nich wyryły spore rowy. Wkrótce znów trzeba było wrócić na krajówkę i zaraz potem ponownie skręcić w lewo. Odcinek był krótki – kilkaset metrów na zachód, rozjazd, gdzie spływała woda, mnie poniosło w lewo, ale nawrót, gdy droga okazała się gwałtownie opadać. Główna. Z niej w lewo i od tamtej pory widać ją było dopiero w Pomiechówku. W międzyczasie jechało się po zakałużonym asfalcie, który zamieniło się na biegnący po dużym łuku szuter, gdzie mijało się idącą spacerem rodzinkę. I znów wjazd na asfalt. Droga w dół. Nieco szybciej jechało się przez Czarnowo, mającą trochę bardziej zróżnicowany charakter przestrzenny, aż do rozjazdu, gdzie droga w lewo prowadziła na tereny zalewowe, a wąska uliczka w prawo, pomiędzy domami pod górkę i trochę w błocie.


Nowe Orzechowo. Droga do centralnej, nadrzecznej cześć wsi. Widok ku S


Nowe Orzechowo. W centralnej, nadrzecznej części wsi. Widok ku S


Kikoły E. Widok ku SWW


Droga między Kikołami i Czarnowem. Widok ku SWW


Czarnowo S. Widok ku SWW

Wyjazd koło bramy ogrodów działkowych. Dalej jazda ścieżko-chodnikiem przez Pomiechówek. Za Wkrą skręt lewo, przed torami w prawo i zakupy w sklepie. Popas największy na trasie. Zmiana ciuchów na jazdę nocną i w drogę. Dalej wzdłuż krajówki na tyle daleko, na ile było można, ale po tej samej trasie. Skręt w prawo, kilka kilometrów przed Modlinem. Przejazd jakąś zapuszczoną okolicą, którą jechało się raz i to bardzo dawno temu, jeszcze za dnia. Dojazd do nieco większej drogi, skręt w prawo, chwilę potem w lewo. Skończył się asfalt. Skończyły domy. Jazda po ciemku wśród pól. Z początku dobrze. W pobliżu murów lotniska błoto. O mało nie przyszło mi się wywalić. Przejazd koło cmentarza i wyjazd na trasę z Pomiechówka, którą się poprzednio jechało. Przed wjazdem na obwodnicę Modlina przerwa, żeby się posilić na poboczu. Kolejny etap – tzw. wykończeniówka – obwodnica, wiadukt i DK 62 ze zjazdem na Trębki.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 66.50 km (0.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:13.30 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)