Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Z Księgowym

Dystans całkowity:11419.22 km (w terenie 852.00 km; 7.46%)
Czas w ruchu:663:44
Średnia prędkość:17.20 km/h
Maksymalna prędkość:75.46 km/h
Suma kalorii:5610 kcal
Liczba aktywności:95
Średnio na aktywność:120.20 km i 7h 08m
Więcej statystyk

Podczas Szosowej Włóczęgi

Sobota, 27 kwietnia 2019 | dodano: 14.06.2019Kategoria LSTR, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Księgowym, Z rodziną

Dnia poprzedniego autem wizyta w Legionowie, a następnie do Trzepowa, gdzie miała się odbyć Szosowa Włóczęga. Na miejscu była już większość zawodników z kilkunastu, niektórzy zaś mieli dotrzeć dopiero rankiem. Ostatecznie, chyba tylko jedna osoba nie przybyła. Po rozbiciu namiotu, czy raczej jego smętnych, wysłużonych resztek, długa kontemplacja na bujanej ławce, nasłuchując rechotu licznych żab i ciesząc się ciepłem ostatniej takiej, kwietniowej nocy. W międzyczasie w budynku trwała trochę taka rozmowa od strony organizacyjnej, mi nie znanej, a następnie wydanie małych pakietów startowych. Potem zachciało mi się trochę poleżeć w namiocie i już konkretniej przygotować miejsce do snu. Długo to nie trwało. Na koniec przyszła jeszcze pora na niewielkiego grilla, ale były spore trudności z jego rozpaleniem.

Pobudka wczesnym, sobotnim rankiem. W agroturystyce spokój i niespieszne przygotowania do trasy. Zaszedł nieprzyjemny incydent - niestety, jeden z tamtejszych kotów okazał się mieć ataki padaczki, co zdarzyło mi się widzieć po raz pierwszy w życiu. Na szczęście nie stało się nic faktycznie groźnego. Później pojawiło się kilku, brakujących zawodników. Spośród wszystkich, wpierw dwóch ruszyło na trasę, potem jeszcze nasz kolega P., który również postanowił wziąć udział w zabawie. Reszta udała się na śniadanie, po nim jeszcze trochę ogarniania i wreszcie start, przy czym powstała tylko jedna większa grupa, osób z rowerowej grupy z Sierpca, którzy sami organizują tam maratony od kilku lat, a na jednym zdarzyło się być i mi. Po nich nieco dłuższa przerwa, na którą ruszyło jeszcze małżeństwo, z czego to małżonek brał udział w większej części zabawy.


6:35.


6:35.

6:37.


6:39


06:40


7:21.


07:53.


08:05. Psy, aportujące kamienie


08:09.

08:13.


08:14.


08:42.


09:36.


09:39.


09:56.

Było ciepło, choć wietrznie. Jakąś godzinę później niebo zasnuło się chmurami, temperatura powoli spadła, aż w końcu, aby wyjść, lepiej było odziać się w bluzę i kurtkę. Czas upłynął mi w większości na czytaniu i nieznacznym zwalczaniu senności, która nadciągnęła nie wiem skąd. Później spacer wokół stawu, bardzo ważne rozmowy, a po nich powrót grupy z Sierpca. Ci w nagrodę dostali dyplomy i pamiątkowe kubki. W budynku trwało jeszcze trochę rozmów przy tej okazji, zgrywanie zdjęć, rozgrzanie po chłodnym wyjeździe, no i ostatecznie rozjazdy. Około godziny 18-19, tuż po ostatniej, sierpeckiej parze, przyszło ruszyć i mi, aby nie ryzykować ewentualnej jazdy w deszczu dnia następnego.

Trasa powiodła mnie ku S, przed lasem skręcając ku W, w Murowance zjeżdżając na piaszczystą, polną drogę. Stamtąd przez Pobyłkowo Małe ku W. Za Zalesiem Borowym koniec utwardzonej drogi, spacer przez łąki i pola, płosząc saren trochę. W jednym miejscu, nad Klusówką, obficie wypełnioną wodą, trzeba było przejść. Widać było odległy mostek, ale odgrodzony kanałkiem, z jeszcze istniejącym elementem śluzy. W niezbyt bezpieczny, raczej nieco akrobatyczny sposób, udało mi się przejść po niej wraz z rowerem, w czym pomogła barierka, stanowiącą dla mnie podporę przy okazji wykonywania kolejnych etapów przejścia. Po drugiej stornie już tylko spacer na most, pod górkę po kocich łbach i wreszcie asfalt. Potem to już tylko jazda przez Popowo Borowe do DW 632 i skręt do ronda na DK 62. Na tamtejszym przystanku koniec, przez ledwie kilka minut, z chłodu i zmęczenia odpoczywając pod drzewem, po czym udało mi się zakończyć wyjazd w aucie.


18:27. Trzepowo S. Jedno z licznych wyrobisk, które zapełniło się wodą. Widok ku SWW


18:30. Kapliczka na rozstaju dróg.


18:37. Pobyłkowo Małe NE. Polna droga z Murowanki. Dość sporo piachu. Widok ku SSW


18:53. Pobyłkowo Duże W. Kapliczka na rozstaju dróg. Po prawej droga do Ciepielina. Widok ku NW


18:57. Budy Pobyłkowskie. Most na Klusówce. Widok ku SWW


19:01. Kapliczka między Budami Pobyłkowskimi a Wólką Zaleską.


19:07. Wólka Zaleska. Jedna z ostatnich stodół krytych strzechą. Widok ku NW




19:20. Śluza na S dopływie Klusówki, będącym granicą między Zalesiem Borowym i Zabłociem, widocznym w tle. Widok ku SW


19:21. Śluza na S dopływie Klusówki, będącym granicą między Zalesiem Borowym i Zabłociem. Widok ku W


19:23. Dolina Klusówki, widziana ze śluzy ku E. Po lewej pola Powielina, po prawej Zalesia Borowego


19:25.Most na Klusówce, łączący Powielin i Zabłocie. Widok ku W


19:31. Powielin. Krzyż przy zjeździe w dolinę Klusówki. W centrum grupka drzew przy wspomnianej śluzie granicznej. Widok ku SSE


20:23. Koniec podróży na przystanku przy rondzie Dębe na DK 62. Widok ku E
Rower:Czarny Dane wycieczki: 24.93 km (4.00 km teren), czas: 01:47 h, avg:13.98 km/h, prędkość maks: 31.60 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Podczas Legionowskiej Katorgi

Sobota, 15 września 2018 | dodano: 09.11.2018Kategoria Maratony, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Warszawa, Z Księgowym

Początek dnia to deszcz. Nic przyjemnego. Okropna pogoda. Może lepiej sobie dać spokój i nie wsiadać na rower. No nie. Dziś wyjątkowo się przymuszę. Ubiór bojowo-deszczowy. Trasa taka, jak często ostatnio, czyli przez Smoszewo i późniejsze parowy. W nich przynajmniej lżej było znosić pogodę. Duży minus w tym, że koło Strugi od dłuższego czasu zalegało dużo piachu. który w okresie RMW1200 był wkomponowany w grunt i jeszcze przejezdny. W Wólce Smoszewskiej było po prostu szaro od deszczu. Znów jechać przez parowę i kombinować z przejazdem do Zakroczymia mi się nie chciało, więc asfaltem do krajówki, a potem w skrót na Duchowiznę. Skręt na Gałachy, mając na uwadze niezbyt bezpieczny, w taką pogodę, zjazd z krajowego wiaduktu nad S7. Prosty przejazd przez NDM do Czosnowa, a tam przerwa na pierwszym przystanku. Już się rozpogodziło i padać przestało. Pora trochę osuszyć buty. Po przerwie kurs Rolniczą, a potem prostą trasą do Łomianek. Pogoda zrobiła się tymczasem bardzo przyjazna.


13:10. Cząstków Mazowiecki po lewej, Polski po prawej. Nowa ścieżka rowerowa. Widok ku SE


13:13. Kraniec Cząstkowa Polskiego. Wjazd do Łomny. Budowa ścieżki w trakcie. Widok ku SE


13:20. Łomna-Las N za skrętem do Palmir. Widok ku SE


13:51.Łomianki. Zielone ogrodzenie przedszkola przy Warszawskiej 124. Jeszcze kilka lat wcześniej, było ono ozdobione różnymi postaciami z bajek lat 90' (m.in chomiki hamtaro). Niekoniecznie można było je nazwać odwzorowanymi dokładnie, ale nostalgiczne uczucia budziły. Widok ku SE

Wjazd do Warszawy z Dziwożonu do Parku Młocińskiego. Było trochę jazdy terenowej po niewyraźnie wydeptanych ścieżkach, nim udało się wydostać na większą pętlę w pobliżu większej polany z miejscami dla odpoczywających. Po drugiej stronie lasu przejazd chodnikiem do Abecadła, przez Farysa ku ścieżce rowerowej koło mostu, wyjeżdżając na Marymoncką. Tuż za niewielkim cmentarzem skręt w las, wyjeżdżając przy skrzyżowaniu z Przy Agorze. Dalej cały czas ścieżką po E stronie ulicy. Schodkowa kładka nad S8, przejazd prześwitem pod Marymoncką, Czaki, Urzędnicza, Drużbackiej, Mścisławska z przerwą na poprawki w rowerze.


13:56. Łomianki. Nowa ścieżka do Dziwożony. Widok ku SE


13:57. Łomianki. W kraniec Dziwożony. Pomnik upamiętniający osoby rozstrzelane w tej okolicy w trakcie IIWŚ. Widok ku NE


13:57. Łomianki. W kraniec Dziwożony. Pomnik upamiętniający osoby rozstrzelane w tej okolicy w trakcie IIWŚ. Widok ku NE


14:25. Aleja Słowiańska w rozbudowie. W tle wiadukt Marymonckiej nad S8. Widok ku S


16:24. Przydatny punkt do pompowania kół. Garaż na rogu Mścisławskiej i Małogoskiej. Widok ku SE

Z Drohickiej przez parking na osiedlu Potok, po E stronie 8, kurs koło pomnika, przy 70 skręt do Tylżyckiej, za 11 chodnikiem, kawałek przez parking i znów Tylżycką, tym razem ku S do Gwieździstej i dalej przez światła. Przez Park wzdłuż wody, przy której N krańcu odbijając na wjazd na ścieżkę pod Parkiem Bielańskim. Prosty przejazd na drugą stronę Wisły. Ze Świderskiej w Porajów, skręcając ku N za blokami. Tu udało mi się zorientować, że odcinek tn był przez mnie nie tak dawno odwiedzany nocą, więc tym razem plac zabaw ominięty został od W. Gębicką do Atutowej, przy Świętosławskiego wjeżdżając na ścieżkę rowerową. Z niej skręt w Łączącą, uprzednio objeżdżając biedronkę od N. Przez Odkrytą problem z przejazdem, ze względu na spory ruch aut. Potem wjazd na wał.


16:26. Osiedle między Mickiewicza i Potocką. Chodnik przy pomniku przeedstawiającym Jezusa Chrystusa. Widok ku NW


16:34. Ścieżka pod Lasem Bielańskim, odchodząca od Gwiaździstej. Jeden z wariantów tras między Łomiankami i Warszawą, jakim zdarzało mi się dość często jeździć w 2008. Widok ku NW


16:49. Przy skrzyżowaniu ul. Antalla i ul. Porajów. Pomnik wyrażający wdzięczność Węgrom za pomoc udzieloną w czasie IIWŚ. Widok ku N

W Jabłonnej skręt w Parkową.Przy Modlińskiej remont chodnika po N stronie, więc jazda szosą. Skręt w Zacisze. Droga to specyficzna, ze względu na nieprzyjemny rodzaj wzmocnienia gruntowej nawierzchni. Na szczęście nie cała taka była, a wzdłuż zagajnika i nowego osiedla, jakie powstawało, był to zwykły asfalt. Z Mieszka I w Harcerską, z której przy 8 przejazd ku SE. Przejazd przez Targowisko Miejskie, wzdłuż 8 do Królowej Jadwigi, a potem Aleją 3 Maja, wzdłuż 17 do Żeromskiego. Tu rozpoczęły się krótkie poszukiwania. Żeromskiego, Reyomonta, 3 Maja, Kopernika, Siemiradzkiego, Rondo AK, Żeromskiego, Jagiellońska, 3 Maja, Reymonta, Kazimierza Wielkiego, Stefana Batorego, Rondo AK. Tu przerwa i telefon do Księgowego. Jeszcze tylko Siemiradzkiego, Jagiellońska i Krasickiego.


17:17. Jabłonna. Parkowa. Widok ku NE


17:19. Jabłonna. Pomnik Alfy i Skiby przy Szkolnej w pobliżu poczty. Widok ku N


17:26. Jabłonna. Zacisze koło Wiosennej. Widok ku NW


17:37. Legionowo. Żeromskiego 20A. "Orawka" z 1928r. Widok ku SE

Oto była baza w serwisie rowerowym. Akurat wybywało kilku z zawodników na kolejną pętlę. Księgowy zaczął chorować, więc ogarniał maraton nie w pełni sił. Gdy wybył ogarnąć dziecko, pilnować pomagał jeden znajomy, a inny miał w tym czasie imprezę rodzinną. Osób nie było dużo. 15 osób wystartowało w porannym deszczu, który lał przez pierwszą godziną. Większość ukończyła go przed moim przybyciem. Po zmroku ukończyła go rodzina z dzieckiem w wieku szkolnym. Niektórzy opowiadali o jakimś człowieku, chyba na leciwym rowerze, który przyłączył się to do jednych, to drugich i też robił tę pętlę, trochę dla towarzystwa, a trochę nie wiadomo po co. Około północy przybyli zawodnicy, którzy zrobili sobie przerwę w pobliżu, gdzieś poza bazą, lecz na szlak ruszyli już po tym, jak skończył się mój pobyt w bazie.


17:58. Baza I edycji LK w serwisie na Krasińskiego 23c . Widok ku SE


20:21. Ukończona pętla dla pary z dzieckiem


21:39. Większość czasu upłynęła w towarzystwie owego kota


21:54. No i się odbyło


21:55. Pamiątkowe dyplomy i część dostępnego zaopatrzenia

Po przedrzemaniu na siedząco, pora było ruszać. O ile w dzień było jeszcze dość ciepło, to noc chłodna. Bez rękawiczek ręce marzły. Skręt w Konarskiego, Tomczyńskiej, Schabowskiego, Kordeckiego, Parkowa, chodnikiem przy Jagiellońskiej, tunelem przejazd do Kolejowej. W Dąbrowie Chotomowskiej Wspólna, Poziomkowa przez las do Wiejskiej, w Krubinie Jeziorna i okrążenie remizy, w Janówku Pierwszym zjazd na parking koło kościoła. W NDM Ziemowita, Górska, z Inżynierskiej do Sempołowskiej chodnikiem między blokami i garażami z okrążeniem pieszego ronda przy drugiej z ulic. Z Modlińskiej do Partyzantów między 1 i 12. Od Przedszkola ku N w Sawy. Potem wzdłuż targowiska. W Zakroczymiu przez centrum. Trębki o świcie, gdy autem wracał też ktoś z dalszej rodziny. Koniec krajówką i przez Miączyn.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 133.45 km (11.00 km teren), czas: 07:30 h, avg:17.79 km/h, prędkość maks: 37.03 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Zaglądając na BBT2018

Niedziela, 26 sierpnia 2018 | dodano: 31.10.2018Kategoria 2 Osoby, 5-10 Osób, LSTR, Maratony, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Księgowym, Z rodziną

Pół godziny po północy. Start nadwiślańską trasą do Cz. Ziemia mokra od opadów z przechodzącego frontu. Akurat przeszła ostatnia intensywna chmura nad okolicami Wyszogrodu. Serwis z podglądem na pozycje uczestników BBT od kilku godzin nie działał, więc pozostało mi ruszyć trochę w ciemno. Przejazd Czerwińską i Mostową przez Wyszogród. Długa nocna do Iłowa. Tam krótka przerwa, druga, licząc wraz z Czerwińskiem. Chwile wahania. Sanniki czy Słubice... Tata kilka razy podawał mi pozycję Księgowego, który wg GPS, jechał w okolicy Soczewki. Nie wiedząc czy się nie miniemy i jak duże jest opóźnienie sygnału, lepiej było wybrać trasę przez Sanniki. Na krańcu Iłowa wesele, chyba na etapie wykupu panny młodej, lub raczej po, gdyż ta stałą z kilkoma osobami przy pobliskiej stacji, a tłumek na drodze przy sali weselnej. Ostrożnie, aby się z kimś nie zderzyć. Drugie wesele w Sielcach. Tu raczej spokojnie, kilka osób stało na dworze. Delikatny podjazd do wsi uzmysłowił mi, jak krucho z moją kondycją.

W Sannikach wątpliwości. Czekać tu, czy udać się do Gąbina. Niby niedługa trasa za mną, ale już ciężko. Za miejscowością tablica podająca, iż zostało 11 km. W tamtym czasie sporo. Noc pochmurna, księżyc skryty, ledwie czasem widać było jakieś przebłyski światła. Ciężka atmosfera. Z naprzeciwka jechali kolejni zawodnicy w sporych odstępach czasowych. W lesie w Konstantynowie z naprzeciwka jechała solidna grupa rowerzystów. Jak na te okolice, tu teren trochę się urozmaicał. Na ostatnim podjeździe, między lasem i Gąbinem, jeden z zawodników ubrany w biało-niebieski strój wzbudził we mnie wątpliwość. Czy to Księgowy, a ja gnam ostatnie kilometry do Gąbina, by potem gonić nie wiem jak długo, czy jeszcze jest on przed PK? Sam zaś PK znajdował się w części parku w pobliżu sali weselnej, której jeden z gości, w towarzystwie wsparcia, przy samochodzie miał syndrom "Idę - nie idę".


03:55. Gąbin. Powojenny kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy Warszawskiej. Widok ku SW


03:56. Gąbin. Mural historyczny na Warszawskiej 1. Widok ku SE

Od mojego przybycia, przyjechało kilka osób, nim ukazał się Księgowy. Z początku nie miał ochoty, ale w końcu przekąsił co nieco z PK i trochę odpoczął na siedząco. Gdzieś tam krążył jeszcze jeden forumowicz (chyba Mem.), ale został trochę dłużej. Księgowy ruszył. Ja z początku inną trasa, aby chociaż trochę nowych miejsc tu zobaczyć (Tylna z nawrotem koło Policji i cała Stodólna, która w W części środkiem mogła odprowadzać wodę w obniżeniu). Na DW 577 udało mi się wyjechać akurat po przejechaniu czwórki zawodników jadących razem. Przed lasem udało mi się ostatecznie do nich dołączyć i trzymać z tyłu tak, aby nie ingerować. Mimo utrzymywania prędkości ~25km/h, grupkę wyprzedził jeden, a później jeszcze dwóch zawodników (tyle pamiętam). Koło Konstantynowa dało się dostrzec tylne światło Księgowego, ale choć się zbliżaliśmy, to ciągle był daleko. Tuż przed samymi Sannikami, a po minięciu wciąż otwartej sali weselnej, znaleźliśmy się w jego pobliżu. Przyszła mi do głowy nadzieja, że może uda mu się z nimi połączyć i w większej grupie dotarliby do Łowicza, ale tuż przed i w trakcie manewru jechał po dłuższym pasie łaty, nie starając się jej ominąć. Doświadczenie podpowiadało, że nie jest to najlepszy znak. Niedługo po wyprzedzeniu przez grupę pojawiła się stacja, na którą zjechał i zorientował się, że jadę za nim od kilkunastu sekund.



03:59. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku. Widok ku SE


04:13. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku. Przybycie Księgowego. Widok ku N


04:17. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku. Widok ku SE


04:35. Gąbin. PK 9 na Starym Rynku.

Tu przerwa. Kupił coś do picia. Niby energetyk, niby oranżada w puszcze. Przysiadł koło drzwi, oparłszy się o szklaną ścianę i przedrzemał około kwadransa, który raz był przerwany przez kierowcę ciężarówki, a potem przez sprzedającego (obaj otwierali drzwi, które automatycznie zamykały się z hałasem). Mimo to, po krótkotrwałym wstrząsie, głowa wnet zaczynała opadać na tułów. W końcu przyszła pora pobudki i ruszył dalej. Skręt w Wiejską i dalej na południe. Zaczęło kropić. Zrazu pojedyncze, bardzo rzadko uderzające krople, potem mała mżawka. Od Osmolina Księgowy się nieco ożywił. Drzemka też pomogła na tempo i sposób jazdy. W sporych odstępach czasu wyprzedziło nas kilka osób. Przed Małszycami nawet forumowi.

W końcu Łowicz. Skręt w Długą, koło kościoła w Stanisławskiego i już niebawem OSiR. Na terenie całego budynku było około 30-40 osób licząc z obsługą. Kilka osób drzemało po S stronie hali, odgrodzeni siatko-kotarą, część jadła i rozmawiała przy stole w NE części sali. Ludzie przychodzili, odchodzili. Kiepska pogoda w międzyczasie zamieniła się w mały, ale męczący deszcz. Czasem nieco bardziej intensywnie. Nic przyjemnego. Księgowy przespał się dwie godziny, w kącie najbardziej oddalonym od otwartych na halę drzwi i ostatecznie, z trudem postanowił zakończyć tu tę przygodę. Po zdaniu nadajnika, ruszyliśmy ku N.

06:56. Łowicz. Skrzyżowanie Długiej z Bonifraterską. Po lewej komenda policji. Widok ku SE


08:02. Łowicz. Korytarz przy szatniach w OSiR. Rowery zawodników na PK10

Na skrzyżowaniu okazało się, że nie mam telefonu. Szybki samotny powrót w prawdopodobne miejsce odłożenia, gdzie okazało się, że cały czas był ze mną, tylko ukrył się na plecach. Po tym wyjazd ku S, ku W i skręt w Sikorskiego. Dalej Starzyńskiego i niepotrzebnie w Klickiego, z fragmentem po ślepej szutrówce wzdłuż torów. Powrót i skręt w Tkaczew i 3 Maja. Dworzec PKP, który pozbył się niegościnnej kładki nad torami, był w trakcie remontu. Tory bliżej budynku były nowe, ale nieukończone. Księgowy zakupił bilet akurat na 10 minut przed odjazdem. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy na starym peronie, z nierównym podłożem i równie leciwym zadaszeniem, nim nadjechał pociąg z kilkoma rowerami w przedziale pod koniec składu, który częściowo wystawał poza peron.


10:33. Łowicz. Dworzec PKP w trakcie gruntownej przebudowy, po zdemontowaniu kładki dla pieszych, a w trakcie prac przy pierwszym peronie.


10:40. Łowicz. Pociąg powrotny Księgowego. Widok ku SW

Mój powrót to wyjazd z miasta przez drogę na osiedlu Tkaczew. Dalej wzdłuż Cmentarza i Seminaryjną pod krajówką i za tory. Skręt w Strzelecką. Ta przeszłą w szutrówkę do ul. Małuszyce, gdzie po zerknięciu w plan miasta, została przeze mnie obrana trasa ku E, a potem N. W Błędowi przerwa na przystanku. Uszczuplenie zapasu i odetchnięcie od jazdy w mżawce. Ciężko. Różyce-Żurawiniec, to skręt w prawo. Na krańcu wsi droga zmieniała kierunek na NE jak od linijki. Przecięła Kocierzew Południowy i zakończyła się przy cmentarzu w Kocierzewie Kościelnym. Tu linijka się skończyła, ale kurs pozostał ten sam, z drobnymi niuansami, aż do Giżyc. Tam krótki odcinek ku W i skręt na Henryków. Ta droga raz już była przez mnie przejechana. W drugiej połowie to szuter. Wyjazd na asfalt i skręt ku E, kończąc po drugiej stronie DK 50. Senność i zmęczenie dało się we znaki. Przynajmniej deszcz przestał padać



11:34. Błędów. Przerwa na przystanku. Widok ku NW


12:04. Kocierzew Kościelny przy cmentarzu. Widok ku NE


12:09. Kocierzew Kościelny. Wnętrze kościoła pw. św. Wawrzyńca Diakona i Męczennika


12:56. Henryków. Pomnik upamiętniający zbrodnię popełnioną przez wojska niemieckie, na tutejszych mieszkańcach w 1939 r. Widok ku SE


12:56. Henryków. Pomnik upamiętniający zbrodnię popełnioną przez wojska niemieckie, na tutejszych mieszkańcach w 1939 r. Widok ku SE


12:56. Henryków. Tablica informacyjna upamiętniająca zbrodnię popełnioną przez wojska niemieckie, na tutejszych mieszkańcach w 1939 r.


13:03. Droga graniczna między Henrykowem, Oluninem, Budami Iłowskimi i Starymi Budami, po stronie tej ostatniej z wsi. Widok ku NE


13:05. Siedlisko Jastrzębca między Henrykowem, Oluninem, Budami Iłowskimi i Starymi Budami, po stronie tej ostatniej z wsi


13:17. Stare Budy. Cmentarz poległych w Bitwie nad Bzurą


13:18. Stare Budy. Cmentarz poległych w Bitwie nad Bzurą


13:37. Młodzieszyn. Ul. Wyzwolenia przy DK 50 (po lewej poza zdjęciem). Widok ku NE
Rower:Czarny Dane wycieczki: 148.06 km (7.00 km teren), czas: 07:52 h, avg:18.82 km/h, prędkość maks: 45.05 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Szutry z okołogminnymi atrakcjami

Środa, 16 sierpnia 2017 | dodano: 01.12.2017Kategoria 2 Osoby, 3-4 Osoby, LSTR, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z Księgowym

Ustalenia na ten wyjazd odbyły się dwa dni wcześniej. Start o 7:30. Moja pobudka o 6, Kasia pół godziny później. Dzięki asfaltowi na podjeździe, dojazd do krajówki przez Miączyn skrócił się o około 10 minut. Jeszcze poczekać na asfalt ostatniego odcinka i będzie wspaniale. Z DK62 zjazd na Wólkę Przybojewską. Niedawno dociągnięto asfalt przez resztę wsi do betonowych płyt prowadzących w dół. Gdyby tak jeszcze ktoś się zabrał za modernizację tego krótkiego fragmentu, oraz asfaltowanie zjazdu i mostku po stronie gminy Zakroczym, to byłaby niezła trasa turystyczna, omijająca krajówkę, choć nadkładająca niecały kilometr. Na to jednak przyjdzie poczekać, bo o ile w Czerwińsku idzie ku lepszemu, to w sąsiednich...


08:16. Smoszewo. Gruntowa droga powiatowa 2418W do Mocht. Widok na Dolinę Wisły ku S. Widoczny wał w Starych Gniewniewicach (z prawej)

Ze Smoszewa przejazd parowami do Mocht, a z Wólki Smoszewskiej lasem. Wjazd północną dróżką za barierką skrytą, wydostając się na leśnej polanie skrzyżowań. Krótki spacer pod grób Cyganów, zamordowanych w 1944 przez wojska niemieckie. Wjazd do Zakroczymia, testując biedachodnik z żużlu. Wraz z tą inwestycją, z krajówki zniknęły naziemne oznaczenia pasa pieszo-rowerowego, jakim był pas serwisowy. Przerwa pod biedronką (zakupy, posiłek, telefon). Księgowy był już w NDM, wybierając jazdę pod Twierdzą. Zjazd do centrum Zakroczymia i zerknięcie do kościoła przy klasztorze kapucynów. Potem na Gałachy, gdzie już się spotkaliśmy we troje.


08:22. Mochty. Gruntowa droga powiatowa 2418W do Mocht. Wyjście z parowy graniczącej ze Smoszewem


08:33. Mochty. Gruntowa droga powiatowa 2418W do Mocht. Parowa po wschodniej stronie Strugi


08:59. Zakroczym. Duchowizna. Mogiła ~100 Romów, rozstrzelanych przez Gestapo w 1944.10.08

Przejechaliśmy parową Klasztorną do Okólnej. Swoją drogą, jazda parowami w tym czasie nie była najlepszym rozwiązaniem, bo po ostatnich deszczach wszędzie było mnóstwo luźnego piasku. Na Duchowiznie skręt w lewo, a pod lasem w prawo. Tam też trochę piasku. Raz jeszcze podjechaliśmy pod grób Cyganów i dojechaliśmy do polany. Tym razem pojechaliśmy na południe, zamiast wjeżdżać od zachodu. Na późniejszym rozjeździe obraliśmy drogę prawą i wyjechaliśmy we wsi na asfalt blisko skrętu w leśną drogę na działki.


10:05. Zakroczym. Północny zjazd Parowy Okólnej ku E


10:19. Zakroczym. Duchowizna. Początek lasu przy drodze do Henrysina. Miejsce jednego niedawnych wyrębów

Udaliśmy się na zachód, jednak nie zjeżdżaliśmy w pobliże cegielni. Odbiliśmy na Mochty N, wąską ścieżką z pokrzywami przedostaliśmy się koło PGR i nieco na południe od niego, zjechaliśmy w dół. Tamtą drogą kilka dni temu wypadło mi jechać po ciemku. Teraz można było w całej okazałości obejrzeć spory zalew, jaki ongiś powstał na Strudze. Jak na taką małą rzeczkę, zapora była całkiem spora. Miała być jedną z pierwszych polskich hydroelektrowni, lecz wszystko zaprzepaściła wojna. Jedyną pamiątką jest bezużyteczna zapora w lesie, którą można sobie przejść lub przejechać czymś lekkim. Po obu stronach obudowana uroczym, kamiennym murkiem. Sama woda zalewu, na sporej powierzchni porośnięta rzęsą w części południowej.


10:42. Mochty N. Wąska ścieżynka wśród pokrzyw, prowadząca do dawnego PGR


10:44. Mochty N. Zapora i most na Strudze


10:46. Mochty N. Postępująca eutrofizacja na stawie (~2,5 ha) dolnego odcinka rzeki Strugi


10:45. Mochty N. Droga między Mochtami N a Jaworowem. Widok ku E


10:46. Mochty N. Kanał odpływu wody ze stawu

Przejechaliśmy przez Jaworowo, na asfalt w stronę Smoszewa. Tuż za mostkiem skręciliśmy w polną dróżkę po prawej, nie docierając do wsi. Nawróciliśmy w stronę DK62 i przejechaliśmy do Lasu Złotopolskiego. Do Złotopolic nie wjechaliśmy. W połowie lasu skręciliśmy w lewo. Przecięliśmy dróżkę, która była przez mnie przejechana w maju. Teraz trwała przy niej wycinka pojedynczych drzew. Pojedynczych, bo główna wycinka odbyła się już jakiś czas temu, pozostawiając liczne prześwity, albo bezleśne przestrzenie. Dróżka skończyła się rozjazdem w kierunku SE-NW. Była to granica lasu starego i młodego. Wybraliśmy zwrot bardziej północny. Koło mokradła w lewo, co skończyło się przedzieraniem przez pokrzywy. Na szczęście nie trzeba było zsiadać z roweru, więc smaganie było bardziej szybkie, niż bolesne. Chociaż głosy niosły się wśród drzew...


11:25. Kamienica-Wygoda. SW skraj Złotopolickiego Lasu

Asfaltem dojechaliśmy do Karnkowa. Skierowaliśmy się ku SE i zaraz potem na SW. Przejechaliśmy szutrem, którym wyrównano tę drogę rok czy dwa temu. Na krzyżowaniu Kasia udała się do domu, a my odbiliśmy w prawo dróżką, która przy każdym domu wygląda, jakby tam miała się kończyć. W Przybojewie uzupełniliśmy kalorie i wodę. Za dworkiem skręt na Kuchary-Skotniki do Radzikowa. Podjechaliśmy do kościółka, zjechaliśmy przy kurhanie, a wzdłuż remizy udaliśmy się na południe. Potem odbiliśmy na podjazdy Starego Boguszyna i tak wjechaliśmy do Raszewa Włościańskiego.


12:29. Radzikowo na E od DW570. Droga wyznaczająca granicę między Starym R. (po lewej) i R. Scalonym (po prawej)

Ruszyliśmy na SW i dotarliśmy do Grodkowa. Była to moja kolejna wizyta na terenie dworskim, po pierwszej w 2015 jak i rok później, na początku 2016. Przez miejscowość tę zdarzało mi się przejeżdżać już w okresie okołolicealnym, nie zdając sobie sprawy z istnienia tam takiej ciekawostki. Przerwa pod oficyną była krótka. Potem przejazd przy stawie i powrót do Raszewa przez Rostkowice. Tu dał nam znać wiatr. Że wieje z kierunku powrotnego i nie będzie litościwy. Przez Sobanice i Łazęki wjechaliśmy do Srebrnej. Tu nastąpiło maksimum upału. Zniknęliśmy w Strzembowskim Lesie, wydostając się z niego miedzy Drochowem i Kryskiem. Dzięki temu było chłodniej i wiatr nie przeszkadzał.


13:03. Gródkowo. Oficyna dworu Dziewanowskich


13:09. Rostkowice (Bielice). Droga z Grodkowa do Raszewa Włościańskiego. Widok ku N


13:24. Droga z Raszewa Dworskiego do Nowych Sobanic. Ostatnia nią moja jazda w gimnazjum. Widok ku NE


14:15. Las Strzembowski. Droga w NE części lasu, między leśniczówką Tustań i Drochowem


14:21. DW571. Z Drochowa w stronę Kryska

W Krysku skręt na szutrówkę koło żwirowni. Od południa objazd stawu w ostatnim wyrobisku. Potem zjazd na szuter do Olszyn. W lesie przed tą wsią, dłuższy postój z tych w terenie. Wyjazd na asfalt w Zdunowie. Szybki przejazd do Kroczewa, gdzie pora na drugą przerwę pod sklepem. Potem wzdłuż S7, odebranie forumowej księgi (przekazując ją Księgowemu, choć nie pamiętam czy od razu, czy w Legionowie), przejazd przez rondo w Zakroczymiu, Modlin, DW630, Jabłonna, 13 kilowy Shell w Legionowie, po czym rozdzieliliśmy się pod Księgowym blokiem. Przejazd przez osiedle do drogi przy torach. Krótka jazda przez park, by ominąć korek aut, czekających na przejazd po otworzeniu szlabanu. Następnie Plantową i Roi, w której połowie nastąpił wjazd na ledwo widoczną ścieżynkę przez las. Wpierw ku E, lecz wnet skręt ku NE. Po zjeździe trzeba było się zatrzymać, by obejść zwalone drzewo. Skręt ku E i wnet ukazała się DW 632.


14:30. Krysk (wschodni). Droga z Kryska do Starych Olszyn. Widok ku SE


15:09. Kroczewo. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela z XVI (prezbiterium z apsydą, zakrystia i kaplica)/XXw.


15:09. Kroczewo. Dom nr 31, pełniący funkcję sklepu spożywczego w latach X, od lat zamknięty. Dach runął w bieżącym roku


17:09. Legionowo. Ul Plantowa. Osiedle Nowy Bukowiec, wybudowane w 2011r.

Skręt przed rondem w Józefowie. Kurs przez Michałów-Grabinę, dalej Długorzeczną, Olesin, Kroczewska. Potworne dziury przy cmentarzu w Markach. Dalej Lisa Kuli z Kujawską do Zielonki. Tam przerwa do nocy, a po niej pętla: Mazurska, LK, całą Orzeszkowej, Fabryczną, Dolną, Letnią, Inżynierską, Piastowską, Sienkiewicza, Łukasińskiego, targ, park, Długa i Młodzieżowa.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 171.31 km (53.00 km teren), czas: 09:49 h, avg:17.45 km/h, prędkość maks: 43.63 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu

Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria >10 osób, >300, 3-4 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, Z rodziną

Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.

Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.

Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.

Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy


09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej


10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza

W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.

Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.


11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW


12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"

Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).

Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.

Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).

W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.


15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo

Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.


17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym

Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.

Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.

60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.

Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.

Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.

Zaliczone gminy

- Papowo Biskupie
Rower:Czarny Dane wycieczki: 307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h, prędkość maks: 65.75 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wąwozy z Księgowym

Wtorek, 3 maja 2016 | dodano: 15.05.2016Kategoria 2 Osoby, 3-4 Osoby, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z Księgowym Uczestnicy

W ciągu tygodnia, poprzez forum odezwał się do mnie Księgowy, proponując wspólny wyjazd majowy, poprzedzony pytaniem, co w tym czasie robię (czy gdzieś wyjeżdżam, czy jestem na miejscu). Początkowo, wraz z Kasią, były plany na wyjazd w tereny między Wrocławiem i Łodzią. Prognozy nie były zbyt optymistyczne, zapowiadając deszcze i zbyt niskie temperatury, jak dla dwójki osób, które dopiero co wyszły z choroby, o osłabionych organizmach, i wciąż smarkających, i pokasłujących. (Choroba przyszła ~1 tydzień po powrocie z wyprawy).

Jako że plany się zmieniły, z czym nie było problemów, bo (prawie) zawsze można (a czasem trzeba) zrobić coś w zamian. W niedzielę autem na działkę, z powrotem jeszcze przed wieczorem (który na szczęście był coraz późniejszy). Po powrocie udało się spostrzec, że Księgowy również nie próżnował i zaliczył terenowy wyścig pod Legionowem. Zastanawiało mnie, czy taki rajd nie wyczerpie sił z przejazdu, jaki chciało mi się mu zafundować, a o jaki niejako sam się prosił.

Poniedziałek minął pracująco przy pięknej pogodzie. Byłby to dobry dzień na wspomniany wyjazd, ale istotna była jednak kwestia potrzeby regeneracji (czy potrzebną była czy nie) po jeździe na piaskach. Po swoim wysiłku, sen nadszedł niemal od razu. Kilka minut po obudzeniu przyszłą pora włączyć forum, gdzie dosłownie przed chwilą zjawił się i Księgowy. Przez (jeszcze działające) GG domówiliśmy szczegóły:
- start 8:10 Modlin (pierwotnie proponował 10. Lekko tylko mnie zdziwiło, że skróci dojazd pociągiem)
- spotkanie w Zakroczymiu
- bierze tylko plecak i jego zawartość
- trasa do Czerwińska i z powrotem (pierwotnie miał być Wyszogród, a w razie dobrej pogody i tempa, w głowie wisiała aktywna trasę i w tym wariancie)

Jako że swoje udało mi się przespać, to przed kompem przeciągnęło mi się do rana (możliwe, że tylko z krótką drzemkę - bezpośrednio po rozmowie, a z pobudką tuż przed północą. Niejasne wrażenie, którego stan faktyczny uleciał z pamięci). Maszyna liczącą zasnęła przed 6, maszyna piekąca poszła w ruch, ogrzewając kilka tostów (z których dwa zostały zjedzone przed podróżą), a maszyna jeżdżąca czekała na przygodę, której nie zaznała od prawie miesiąca. Zabrane dwa czekoladowe wafle, zostały zjedzone dopiero po powrocie, po obudzeniu się), oraz butelkę wody (dręczyła wątpliwość, czy nie zabrać drugiej, a i tak zniknęło tylko pół). Na krótkie spodenki powędrowały stare już, długie, a na rowerową koszulkę - bluzę.

Start miał wypaść o 6, lecz kwadrans minął, nim udało się znaleźć kask. Kolejny kwadrans na dojazd do DK 62. Tam pustki niesamowite. Wreszcie można było sobie zdrowo użyć na tej trasie. Żwawo, ale bez spinania, aż pod las na Ostrzykowiznie. W trakcie tej jazdy nastała jedynie krótka przerwa postojowa na przystanku w Emolinku, choć już za podjazdem kusiło mnie na kolejną. Przed samym lasem udało się dostrzec pieszą, zarośniętą ścieżynkę między drzewami, która mogła wyglądać też jak szlak zwierzęcy. Wypatrzona już ładnych kilka lat temu, ale dopiero teraz udało mi się o niej przypomnieć ponownie. Myśląc, że mam jeszcze sporo czasu do przyjazdu i zdążę, zachciało mi się w las zagłębić, by potem do dworca w Modlinie dotrzeć, nim wieloletni towarzysz podróży tam wysiądzie.


06:32. DK 62. Miączyn. Widok ku NE

O! Jakie było moje zdziwienie, gdy ledwie wjechawszy do lasu, przejechało się sto metrów, by zatrzymać, się napić po raz drugi czy też trzeci. Tchnęło mnie, coby na komórkę zerknąć, może zapytać jak przygotowania, czy nie będzie opóźnienia. SMS przed minut czterema dostarczony został, iże o godzinę wcześniej Księgowy przybędzie, czy za kolejnych minut kilkanaście. W te pędy odpowiedź o położeniu udzielona, w sakwę komórka wrzucona i po leśnej drodze naprzód ruszając.

Dróżka raczej wąska, niezbyt trudna.
Nie przypominała ulic Bródna.
Tu z prawej dwa wyrębiska,
gdzie nowe nasadzono młodniska.
Rozorane były przez dziki fragmenty,
za nimi w lewo, na szerszą dróżkę skręty.
Wyjazd tak wiosenny, tak bardzo poranny,
przypomniał mi niejeden licealny.
Tam już tempo szybko wzrosło
I na asfalt wnet wyniosło.

Dostawczym autem wyprzedził mnie prawie-sąsiad. Nim wyjechało się na DK62, skręt na gruntową niby-dróżkę, koło świeżo budowanych dwóch domów, przy niewielkiej stacji z paliwem. To koło nich wyjazd na kontrapas, gdzie od roku nachodziły myśli, by tam przejechać, a później mogło nie być okazji. Po szacowaniu tempa mojego, przypuszczalnego Księgowego, udało mi się ustalić, że miejsce spotkania powinno wypaść koło znanej z innych wyjazdów dziury w ogrodzeniu nad trasie pod Cytadelą. Rozważany skręt na Gałachy i oczekiwanie w tamtym miejscu zostało wykreślone (co pociągnęłoby również brak podjazdu z doliny Wisły i być może  pętlę na mapie z odstającym, niezbyt ładnie wyglądającą kikutem trasy w tejże wsi). Kurs przez wiadukt koło Statoilu, a przy lotnisku trafiło się zielone. Skręt koło cmentarza do centrum Modlina.

Bez przejeżdżania za mury twierdzy, ostrożnie, na hamulcach zjechało się stromą ścieżynką sprowadzającą mnie z poziomu szosy na poziom ogródków działkowych. Początkowo było wąsko, lecz wnet pożegnane zostały liche zabudowania, koło których walały się masy śmieci. Niedawno przebiegała tędy trasa maratonu, na pewno w kategorii FUN, jak głosiła nie zdjęta jeszcze plansza ze strzałką. Zjazd tą samą drogą, którą ongiś podjeżdżaliśmy (po błocie i lodzi) zimą, gdy (aglomeracyjne) Mazowsze odwiedzała Ma..fa. Teraz jechało mi się tedy co najmniej po raz trzeci, po raz pierwszy zaś chyba całość z górki. Sporo hamowania, Raz przyblokowało mi się przednie koło, o mało nie wylatując z roweru, gdy na drodze sytuacja się lekko skomplikowała, a na sam jej koniec zaatakowała mnie hopka i mulda, tuż przed ogrodzeniem małej oczyszczalni. Obyło się bez strat w ludziach i sprzęcie oraz nie ucierpiało żadne zwierzę czy roślina.

Przerwa przy barierce nad Wisłą. Napiwszy się, do dłoni powędrowała komórka, a z tej telefonowanie do Księgowego, który czekał już pod mostem S7, tak więc różnica czasu, między przybyciem na skrzyżowanie przy oczyszczalni, a jego samego, wynosiła może kilka sekund. Jeszcze wyprzedziło się dwójkę wędkarzy, którzy w czasie postoju odeszli od Wisły i również zmierzali pod most, gdzie oczekiwały ich dwa auta. Była ~7:40, gdy nastąpiło rowerowe spotkanie*. Powitanie nie trwało długo. Księgowy wcześniej sugerował, by zjechać na Kępę Gałaską, lecz według mojej opinii, lepiej ją odwiedzić na innym wyjeździe, w innym terminie i poświęcając czas na jazdę tylko w okolicy Zakroczymia, pamiętając zmęczenie, jakie towarzyszyło mi w czasie wizyty tam latem 2008, a także korzystając z doświadczeń innych wyjazdów czy spacerów na łachy w bliższej okolicy.


07:41.Zakroczym (Utrata). Kilkadziesiąt metrów ku W od przejazdu pod mostu S7. Widok ku W

Tak czy siak, z ruszyliśmy gruntówką do asfaltu, którym zaczął się zwodniczy podjazd. Nie raz już nim zdarzało mi się jeździć, lecz nigdy specjalnie się do jego opisu nie przykładając, więc kilka słów napomknę. Po raz pierwszy przyszło mi nim zjechać na początku 2008, podczas poznawania pierwszych trasa dojazdowych (i powrotnych), łączących dom i Warszawę. Położony tam asfalt sugerował, że wylano go niemal bezpośrednio na betonowych płytach, leżących na prostopadle do osi jezdni. I to już całkiem sporo lat temu, sądząc po jego jakości (nową nawierzchnię położono jakoś w latach 2011/2). W tamtym czasie uwaga nie kierowała się u mnie na ten aspekt, lecz w całości pochłaniał ją pierwszy, zarejestrowany przeze mnie na liczniku, zjazd z prędkością ponad 60 km/h. Odcinek zapamiętany na przyszłość, czasem wykorzystywany, podczas omijania centrum Modlina, aby przejechać (tak jak Księgowy na dzisiejszym wyjeździe) dróżką pod Cytadelą. Lub częściej - na odwrót.


07:43. Podjazd przez Utratę. Widok ku W

Wtedy to szybki zjazd, stawał się męczącym podjazdem, który zawsze podjeżdżało się na najniższych biegach, czasem wężykiem, a czasem i zsiadając. Regułą już było, że ostanie metry pokonywane były tak, jakby ze mnie uleciała cała siła, łapiąc przy tym wielkie hausty powietrza. Wspominania "zwodniczość" - w dolnej części znajduje się niewielkie zagłębienie, które przełamuje ciągłość zjazdu/podjazdu, optycznie zwiększając jego nachylenie i długość. Zwodnicze jest też fizycznie, gdyż operując na tych cięższych przełożeniach (a przynajmniej umiarkowanych) w czasie jazdy zachodnim, krótkim "zjazdkiem", można łatwo się zapomnieć i nie zredukować w porę biegów. Zmiana między wygodnymi na danym odcinku biegami jest tam dość nagła. W drugą stronę nie stanowi to takiego problemu, bo "zjazdek" da radę się pokonać z rozpędu, aczkolwiek redukcja i tak winna zajść, gdyż do nierównej gruntówki też niedaleko.

Tyle z wynurzeń o podjeździe. Rozmawiając przejechaliśmy południowymi trasami Gałach (zachowując ciągłość jazdy drogą). Wracając na główną przez wieś, ominęliśmy tym samym jedną z mniejszych parowów, po czym skręciliśmy w kolejną drogę po lewej, już po drugiej stornie parowy. Przejechaliśmy koło ciągu kilku domostw i pola sałaty pod folią. Wróciliśmy na główną. Zjechaliśmy do obniżenia, by zatrzymać się przy barierce, a następnie zejść do parowy, która była przeze mnie przejechana prawie pół roku temu, by spotkać się z Damianem. Zjazd był dokładnie w drugą stronę. Potem podjazd Parową Płocką (nieznanym do tej pory dla mnie, a planowanym głównym odcinkiem), w trakcie którego przypowieść "O nieogarniętych lokatorach" przerywana była moimi wstawkami "lewo-prawo". Tuż za zabudowaniami odcinek piaszczysty i mnóstwo gałęzi. Praktycznie pieszo przeszliśmy resztę parowy, raz jeszcze tylko wsiadając na rowery. Spostrzegłszy, że licznik nie zarejestrował jakiegoś odcinka, od nie wiem którego miejsca (po raz drugi), więc w irytacji został wyjęty i wrzucony do sakwy.


08:11. Duchowizna. Zjazd do skrzyżowania z drogą nad Wisłę


08:13. Duchowizna. W pobliżu wyjazdu z parowy przy terenach letniskowych widok ku W

Przecięliśmy drogę dojazdową do gospodarstwa na skarpie, jadąc prawie tuż przed nosem powoli zjeżdżającego dostawczaka. Dalej był zjazd przez wąwozy koło ogródków działkowych, gdzie przypowieść była przerywana zwiększającymi się odległościami na zjazdach. Przez Wólkę Smoszewską jechało się wygodniej niż dotychczas, gdyż droga została pokryta szutrem. Ciemnym, dość zbitym. Dotarliśmy do wsi północnej części wsi Mochty. Mochtami nazywano malutką, nadwiślańską wieś odgrodzoną (z grubsza) parowami od Smoszewa i Wólki Smoszewskiej, w XIX zamieszkiwaną przez ludność pochodzenia olenderskiego, choć nazwa jest dużo starsza. Raczej powstała dość późno, możliwe że XIX lub nawet XX w.


08:24. Mochty. Południowa strona cegielni

Krótką przerwę zrobiliśmy przy skarpie nad brzegiem Wisły, koło dawnej cegielni. Stamtąd wyjechaliśmy singlową ścieżynką miedzy ogrodzeniami, która biegła ku północy. Był to nie przejechany do tej pory fragment dróżki, nie tak dawno odkrytej. Następnie odwiedziliśmy ruiny PGR i zjechaliśmy/podjechaliśmy koło stawu. Tym razem chciało mi się zrobić, jakieś porządniejsze niż ostatnio zdjęcia, a także poznać kontynuację dróżki na wprost. Tak też zrobiliśmy, a wkrótce wychynęliśmy na fragment DK62, kończąc "Zakroczymski etap terenowy". Skończyła się też przypowieść, zniechęcająca mnie do wynajmowania komuś mieszkania, gdyby takowe było przeze mnie posiadane i naszła mnie na to chęć.


08:28. Ścieżka z centrum Mocht, po E stronie ogrodzenia dawnego PGR. Widok ku SW


08:31. Mochty N. Budynek PGR


08:33. Mochty N. Jezioro na Strudze. Widok ku W

Z asfaltu zjechaliśmy na Jaworowo-Trębki Stare. Była to pierwszy skręt w lewo, opatrzony zieloną tabliczką, a wieś jeszcze na początku XIX w. była porośnięta lasem, którego szczątki zachowały się przy parowach tudzież wąwozach, (dużym i zwartym) reliktem którego pozostał las koło Złotopolic. Po lewej mijaliśmy boisko w zagłębieniu terenu. Zagłębienie to (o powierzchni ~300x300 m w kształcie trapezu) było najprawdopodobniej miejscem wydobycia surowca dla odwiedzonej już cegielni. Na skrzyżowaniu obraliśmy kurs na zachód, przejeżdżając przez wieś. Gdy za zabudowaniami, dróżka łukiem skręcała na NE do szosy, rzutem na taśmę orzekając, by skręcić w lewo i tak zjechaliśmy do parowy, do której droga nie chciała nas wprowadzić,bo wolała ukazać nam ją od góry. Zjechaliśmy dopiero w kolejną, większą, o przebiegu NW-SE. Skręt w prawo i we w miarę oczyszczanym miejscu przeszliśmy na jej drugą stronę. nie dało rady podjechać.

Znów na "równinie" przedzieraliśmy się pieszo z rowerami przez krzaki, nieco klucząc, nim wyszliśmy na polną dróżkę. Dobrze że rośliny jeszcze nie były zbyt bujne, bo zeszłoby tam dużo więcej czasu. Z pola zjechaliśmy na standardową dróżkę między Smoszewem a Mochtami. Gdy pojawiły się zabudowania po lewej skręciliśmy w lewo przez nieużytek, by zjechać na dawne osiedle domków fińskich (gdzie mieszkali niemieccy lotnicy). Tuż za nimi pętla obiadowa (tfu) przez ogrodzone ogródki działkowe (druga wizyta) i zjazd (na końcówce sprowadzając) nad Wisłę koło pałacu (co nie zostało zrobione poprzednim razem, ze względu na krzaczory). Około 9 trochę odpoczęliśmy tam na ziemi, a Księgowy uzupełniał kalorie (mi już nie trzeba było :P ). Powrót w górę był trudny, niemal przełajowy. Nim opuściliśmy Smoszewo, na moment zatrzymaliśmy się przy dawnym ośrodku dla uchodźców, a potem (jadąc przez północną krawędź boiska) pod kościół.


08:59. Smoszewo. Ścieżka miedzy dworkiem (po prawej) i domami letniskowymi. Widok ku S


09:00. Smoszewo. Brzeg Wisły między dworkiem i domami letniskowymi. Widok ku E

Zjazd na granicy gmin pozytywnie mnie zaskoczył, bo onegdaj była to tragiczna, betonowowo-kamienisto-dziurowa droga. Teraz nawieziono szutrową warstwę, która powinna trochę wytrzymać, nim stanie się jak poprzedniczka. Może do tej pory gmina Zakroczym znajdzie środki, by wyłożyć tam asfalt, który były w sam raz dla pobliskich mieszkańców (wszak do Smoszewskiej parafii należą, mimo przynależności do różnych UG), a i na rower mógłby tędy prowadzić porządny szlak turystyczny wzdłuż Wisły (byle nie jakaś śmieszka rowerowa, bo na tutejszych, spokojnych, wiejskich drogach to byłby zbędny wydatek).

Szutrówką do Miączynka, zjazd pod betonach i szutrówka przez wieś na zachód. Podjazd wzdłuż parowy na północ i za laskiem wzdłuż niego na wschód, a potem spacer po miedzy, omijając wielkie psisko z pobliskiego domostwa. Wyjechaliśmy na dróżkę, na skrzyżowaniach dwa skręty w lewo i ściana lasu przy wąwozie. Musieliśmy przejść spory kawałek na wschód, by dojść do zjazdu, raz przeze mnie odwiedzonego. Wtedy trafiło się bezpośrednio po dróżce polnej, teraz rosło na niej zboże więc nie wypadało, stąd nadłożenie drogi.


09:39. Parowa Plebańska, graniczna między Miączynem (po prawej) i Miączynkiem (po lewej). Widok w stronę Wisły ku SE


09:46. SE kraniec Miączyna (-Bank). W centrum widoczne zwężenie Wisły tam, gdzie rozdzielają się fragmenty DW 565. Widok ku SW

Grunt był bardziej mokry niż poprzednio, w jednym miejscu z zalegająca cienką warstwą wody. Zniknęły badyle, które utrudniały jazdę w połowie zjazdu, a całość wystrojona była w majowe zielenie, zamiast grudniowych brązów. Po pewnym czasie dotarliśmy na brzeg Wisły i rozpoczął wzdłuż niego się spacer na 3/4 km. Był męczący jak zwykle,ale łatwiejszy, bo i roślinność jeszcze nie wybujała. Trafiło się natknąć na węża, prawdopodobnie zaskrońca (tych żyje tu masa. Raz jeden wszedł nam do garażu, innych gatunków nie stwierdzono). Gdy trafiła się okazja, skręciliśmy w prawo i jeszcze trochę pojeździliśmy po parowach, by wydostać się na nowe (choć już swoje lata ma) osiedle Miączyna od strony NE. Przejazd i przemarsz przez nieużytek i wyjazd szutrówką koło dworku. Raz dwa popędziliśmy do domu, gdzie wkrótce czekał na nas kotletowy posiłek.

Po przerwie dołączyła Kasia. Odtąd jechało mi się w lekkim ubraniu, choć bluza do sakwy powędrowała. Podjazd DW 565, skręt na Borek, zjazd przez żwirownię i wychynięcie na drogę przez Wilkówiec. Na rondzie kapliczka w prawo pod górkę i za lasem skręt w lewo, wzdłuż jego północnej granicy. Poszczekiwania psów z sąsiedniego gospodarstwa ("on się bawić tylko chce") i zjazd "Wąwozem Dużym". Będąc już na dole skręt na zachód wzdłuż "Alejki Obserwowanych Kłód". Pod koniec przejazdu przez las natrafiliśmy na kolejnego zaskrońca (niewiele brakowało, a by udało się zdążyć zrobić zdjęcie). Dalsza podróż wzdłuż Wisły potoczyła się lekko i szybko.


11:22. Wychódźc. Nieczynna kopalnia żwiru, która rozpoczęła wydobycie w PRL. Widok ku NE


11:38. Droga przez parowe graniczną między Wychódźcem (po lewej) i Wilkówcem (po prawej). Dnem okresowo płynie rzeczka z Chociszewa. Widok ku SW


11:40. Ostatni odcinek drogi przez Wilkówiec. Za lasem zaczyna się Zdziarka. Po prawej zaledwie odrobina wyciętych z tego lasu drzew, które przez pewien czas składowano w tym rejonie. Widok ku W


11:48. Zdziarka przy stadninie koni. Widok ku SWW


11:52. Zdziarka SW. Drewniany dom i kapliczka z figurką Chrystusa Frasobliwego. Widok ku NNW

Na drewnianej kładce w Czerwińsku okazało się, że brakuje jej paru desek, ale nadal jest przejezdna na spokojnie (woląc rower przeprowadzić). Wzdłuż Wisły przejechaliśmy aż po betoniarnię, a potem nawrót na klasztor. Księgowy wykorzystał do podjazdu chodnik wzdłuż klasztoru, przez co na górze był nieco później niż my. Krótka przerwa na tarasie widokowym i chodu, bo czas uciekał nieubłaganie. Od cmentarza skręt w lewo przez szutrówkę, na której każdy jechał sobie, bo każdy w swoim tempie walczył z wiatrem, do tej pory nieodczuwanym, bo w plecy. Przecięliśmy DK62, by pojechać przez Sielec.


11:52. Wjazd do Czerwińska nad Wisłą od strony Zdziarki. Widok ku W


12:03. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą. Widok ku NW


12:15. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą widziany z placu przy Muzeum Etnograficznym na terenie klasztoru. W oczy rzuca się czerwony dach domu przy Klasztornej 5. Na horyzoncie Czerwińskie Góry. Widok ku SE

Na niebie panoszyło się coraz więcej, coraz większych chmur, które trochę poburkiwały. Droga była ciężka do jazdy (zmiana nawierzchni i szuter musi tam swoje odleżeć). Wręcz (i wnóż) umordowana. Może to tylko wrażenie, więc sprawdzę to za czas jakiś, gdy nie będzie błędu pomiarowego ze strony wiatru. Przy kapliczce na granicy Komsin/Wilkowuje Kasia odłączyła się, by przez Chociszewo dotrzeć do domu (zdążyła tuż przed deszczem). Już we dwójkę ujechało się 1,5km na północ, podjazd na "Pagórek" w Kolonii Wilkowuje, Roguszyński szuter (też umordowanie) i przed kapliczką skręt na północ, by od razu wyjechać w Nowym Przybojewie. Tam się pożegnaliśmy. Księgowy popędził na wprost do DK62, a ja przez Goworowo, za którym zaczęło kropić (jadąc, bluza powędrowała na grzbiet), od Chociszewa padało, a ostatnie kilometry lało (choć nie tak bardzo, jak podczas wielu innych burz, gdy faktycznie LAŁO ). O 13:22 dojazd do domu na mokro, choć na szczęście ani trochę nie ociekając.


13:03. Nowe Przybojewo. Droga do Goławina koło gorzelni. Widok ku SEE


*Pierwsze od prawie dwóch lat. Poprzednio, razem jeździliśmy w czasie Maratonu Podróżnika w 2014, które i tak nie było miejscem do rozmów i wspólnej wycieczki "tak naprawdę", jak to drzewiej bywało. Ostatnią "wycieczkę" taką mieliśmy w trakcie IV Maratonu w Radlinie w 2013, gdzie wspólnie wykręciliśmy (w przybliżeniu i sumując) nieco ponad jedno okrążenie. Do tego doliczę ze swojej strony, przytłaczające wręcz skupienie się (w kontekście wyjazdów rowerowych) przez ostatnie lata, niemal tylko i wyłącznie na odwiedzaniu gmin, do tej pory nie odwiedzanych (czy to w solo czy w duecie). Jako że w zaliczaniu gmin jestem u kresu, a jazda tak "zdobywcza", niemal bez kontaktów (na rowerze) z bliższymi i dalszymi znajomymi jest niesamowicie (pod tym względem) męcząca, wreszcie mogę zacząć częściej "skupiać się" na tutejszych okolicach, ponownym poznawaniu terenów w promieniu 100km od domu.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 80.00 km (50.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:16.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Maraton Podróżnika

Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano: 08.06.2014Kategoria >300, >10 osób, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2014 Ziemia Lubelska W Uczestnicy

Jedno słowo, jakim można opisać poranek to "kolejki". Z bazy wyjechaliśmy ok. 7:30. Po przegrupowaniu pod kościołem, gdzie wyłoniły się tymczasowe grupy, wyruszyliśmy tuż przed 8. Start z pierwszą grupą. Była to dla mnie jedyna szansa, by nie odpaść już na początku. Stało się to dosyć rychło. Tak samo jak na Brevecie w 2012, z grupą udawało się utrzymać przez 10km. Potem ta odjechała mi na podjazdach za Sawicami, które choć niezbyt wielkie, to wystarczające, by zostawić mnie z tyłu. Udało utrzymywać się za nimi w odległości do 300 - 500m. Po kolejnych 5 kilometrach, w Paprotni, udało dołączyć się do ekipy Waxowej. Przejazd taki do Kukawek, gdzie na dziurawym i lichym asfalcie, udało się przebić do pierwszej grupy, do której akurat się zbliżyliśmy. Parę kilometrów przed Mordami na przód, zatrzymując dopiero na skrzyżowaniu. Potem, aż do Łukowa, równo z grupą.


"Skrzeszew E". Mglisty początek. Widok ku SW


Skrzeszew. Miejsce startu. Po lewej kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Widok ku E


Sawice-Dwór N. Widok ku W


Paprotnia. Po 16 km. Widok ku SW


W Łęczyckach. Widok ku SEE


Granica gmin Mordy i Zbuczyn. W centrum Czuryły. Widok ku SW


Kościół pw. św. Stanisława i Aniołów Stróżów. Widok ku NWW

W Łukowie postój. Trochę podjedzenia, popicia i dalej przed siebie. Nie chciało mi się długo i bezczynnie siedzieć. Za świdrami dogonił mnie mieszkaniec Świdnika, jadący na terenowych oponach. W lesie się zatrzymał, a ja dalej. Mój postój z kolei wypadł dopiero za Wojcieszkowem, w pobliżu lasu. Zniknęła tabliczka czekolady. Trochę rozciągania. W tym czasie przegoniło mnie czwórka rowerzystów, a w oddali, na horyzoncie dało się dojrzeć resztę, w postaci sunącej chmary maszyn. Dogonili mnie za Horodzieżą. Na czele jechała grupa Waxa, z którą udało się przejechać przez Serokomlę z prędkością ponad 40km/h. Na wyjeździe czekał jednak podjazd i stopniowo ściągało mnie do tyłu. 4 kilometry dalej prześcignął mnie ostatni, samotnie jadący człowiek z tej grupy. W Annopolu już ich nie było widać.


Postój w Łukowie, na placu u zbiegu DW 806 i DK 63. Widok ku NWW


Postój w Łukowie, na placu u zbiegu DW 806 i DK 63. Widok ku E

W Kocku zatrzymał się Robert i ktoś jeszcze. Po ominięciu ich, za Kockiem znów się zrównaliśmy. Później, w 4 osoby, wyjechaliśmy na DK 19 w Bykowszczyźnie. Wtedy znów samotnie. Skręt za Firlejem w kierunku Kozłówki. Asfalt nieco kiepski. Prędkość spadła do 22-25 (z grupą 26-28 z porywami do ponad 30km/h). W Lesie tuż przed Kamionką dało się zobaczyć kolejną grupę, jadącą za mną. W Kamionce dojazd do jadących na przedzie i wspólnie zjechaliśmy na punkt postojowy, na stacji benzynowej kilkaset metrów od pałacu w Kozłówce. Tam uzupełnienie wody i trochę jedzenia.

Stamtąd start znów wcześniej, lecz nie wśród pierwszych. Grupa (znów Waxa) dogoniła mnie na początku lasu. Wspólnie przejechaliśmy przez tamtejszą dziurawą drogę oraz Dąbrówkę, zaopatrzoną w liczne zakręty. Na podjeździe do Kawki znów z tyłu. Wyjazd na DW 809, uprzednio wyprzedzony przez kolejną grupę. Na podjeździe za Wolą Krasienieńską, wyprzedził mnie chyba Olo. Przed Smugami wyminięcie Pająka, który złapał kapcia. W międzyczasie, mnie wyprzedziło kilku pojedynczych zawodników. Nieco mnie wymęczył dojazd do Lublina. Przejazd przez niego dość wolno, w dodatku trzeba się było zatrzymywać na każdych światłach, oprócz jednego, które spojrzało swym łaskawym zielonym okiem. Znów przyspieszenie na pasie serwisowym za miastem. W Strzeszkowicach dogoniło mnie dwóch i od tamtej pory moja pozycja była ostatnia.

Postój w Niedrzwicy, gdzie odpoczynek trwał prawie godzinę. Nieco tylko bardziej udało się wypocząć, lekko najeść oraz przygotować, choć nie dokładnie, do jazdy nocnej. Dalej jazda była powolna na podjazdach i jeszcze w miarę żwawa na zjazdach. Przed Zaraszowem widać było grupę kilku rowerzystów, jadących z naprzeciwka. Pierwszy, który wyprzedzał ich o 5 minut drogi, zainteresował się rowerzystami, jakich spotkał na swej trasie, oraz zapytał, czy ów maraton to kwalifikacja do BBT. W Wysokim życzenia udanej trasy od dzieci, które bawiły się w pobliżu kościoła.


DW 834. Do Bychawy (w centrum). Widok ku E

Wyjazd na trasę DW 835. Trwał tam remont nawierzchni i dość długie odcinki jednego pasa były zerwane. Ruch wahadłowy mi nie przeszkodził, gdyż i tak prawie nikt tamtędy nie jechał. Skręt na Turobin, a po dość długim czasie skręt na Radecznicę. Potem pagórkowatym terenem przejazd przez Latyczyn i Chłopków do Komodzianki. Wymęczył mnie długi podjazd do Teodorówki, a potem w pocie, zjazd z dużą prędkością do Smorynia. Jadąc do Gorajca trzeba było włożyć sporo dodatkowej energii, tak by zdążyć przed zmrokiem, który z wolna zapadał nad okolicą. Podjazd pokonany w większości pieszo. Z prędkością 6km/h udawało się podjeżdżać rowerem, gdy teren był łagodniejszy.


Dragany E. Remont DW 835. W tle wzniesienia ponad Tarnawą Dużą. Widok ku S


Tarnawa Mała. DW 848 po zjechaniu z DW 835.


Wjazd do Radecznicy z Zaporza. Widok ku SSE


Chłopków. Podjazd do Komodzianki. Roztocze Gorajskie. Widok ku NWW


DK 74. Tuż za granicą powiatów między wsiami Smoryń i Gorajec-Zastawie. W tle Roztocze Szczebrzeszyńskie. Widok ku SEE

Do Szczebrzeszyna wjazd już po ciemku, ale większość zjazdów udało mi się pokonać na pełnym gazie, wykorzystując ostatnie promienie słońca. Szczebrzeszyn tonął w ciemności, rozświetlany światłem latarni. Im bliżej Zamościa tym ciemniej. W końcu udało mi się dotrzeć pod zajazd, ale że nikogo tam nie było i czasu szkoda, skończyło się na uzupełnieniu wody z butelki do bidonu i przekąsce z sakwy. Skręt na Nielisz. Przed lasem narastało odczucie opadania z sił. W Nieliszu wyjazd na totalnie pustą trasę 837. Jechało mi się już strasznie wolno i słabo. Miejscami widoczne był mgły. Siły opadały gwałtownie. Jedyna chęć, to dotrzeć jeszcze do Żółkiewki, nim całkiem ulecą. Pojawienie się wreszcie niebieskiej tabliczkę dotarło do mnie z ulgą. Wkrótce przyszła pora się zatrzymać przy przystanku we wsi Gany. Nie było ławki tylko jakieś worki z piaskiem, tworzących swoisty mur. Była 23:51. 1,5 godziny później, podjechała Kasia, po moją, wymarzniętą, zmęczoną i obolałą gminozbieraczową osobę. Rankiem było czuć wysiłek, jakim obciążone były kolana, choć nie można tego porównać do BBT. Suma Przerw ~1,5h w tym jedna trwająca ~1h


DK 74. Zjazd do Szczebrzeszyna. Widok ku SE


DW 837. Wjazd do gminy Żółkiewka między wsiami Równianki i Gany. Widok ku W

Zaliczone gminy

- Paprotnia
- Radecznica
- Szczebrzeszyn
- Sułów
- Nielisz
- Rudnik
- Żółkiewka
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 309.56 km (0.50 km teren), czas: 14:30 h, avg:21.35 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przed Maratonem

Piątek, 6 czerwca 2014 | dodano: 08.06.2014Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2014 Ziemia Lubelska W

Autem do Skrzeszewa

Pogoda pochmurna i dość chłodna. Start w ciągu dnia. Jechało się z Kasią autem. Jakoś po południu zakupy przed wyprawą w markecie w Markach (część NE miasta). Trasa do Skrzeszewa (w rejonie Siedlec), przemieszczając się głównymi drogami przez Jadów, Węgrów i Sokołów Podlaski. Dojazd ok. 17:30, a na miejscu czekało już kilka osób. Dom, gdzie miała być baza był jeszcze zamknięty, ale po kilku minutach przybył właściciel i weszło się do środka. Tam budynek cierpiał na problemy techniczne natury wodno-kanalizacyjnej. Z wolna zaczął padać deszcz, który ścigał nas jeszcze w czasie dojazdu. W deszczu tym też zdarzyła mi się krótka (4 km), przejażdżka na zakupy do Skrzeszewa i z powrotem.


Drohiczyn. Kościół pw. św. Wszystkich Świętych. Widok z krańca ul. Bohaterów Września ku SSE

Wieczorem do Drohiczyna i z powrotem

Przed wieczorem, gdy już się uspokoiło, przyszła pora udać się do Drohiczyna. Kawałek drogi w kierunku mostu, w towarzystwie jednego z zawodników, który pozostał na W brzegu. Droga mi się nieco dłużyła. W Drohiczynie skręt między zabudowania Łozińskiego do końca Bohaterów Września na obrzeżach miasteczka. Krótki nawrót, by następnie wyjechać polną Zachodnią, biegnącą w dół. Była bardzo nierówna i nieco błotnista. Docierała ona do polnego szutru, który wyprowadził mnie na DK62 w pobliżu niewielkiego kanałku. Powrót o zmroku, wcześniej zatrzymując się na dłużej na moście, w celu wykonania kilku zdjęć. Tymczasem wzdłuż rzeki i na polach pojawiła się już mgła. W bazie siedzenie prawie do północy, po czym sen (część w budynku, część chyba w namiotach, my w aucie).


Tonkiele. Zachód nad Bugiem. Widok ku NWW


Część z maszyn zawodników

Zaliczone gminy

- Repki
- Drohiczyn
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 26.10 km (4.00 km teren), czas: 01:25 h, avg:18.42 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na zajęcia i z powrotem

Czwartek, 24 października 2013 | dodano: 25.10.2013Kategoria Z Kasią, 2 Osoby, Samotnie, Warszawa, Zwykłe przejażdżki, Z Księgowym, Z rodziną

Dzień pochmurny. Trasa Standardowa Modlińska + wzdłuż 7, wariant Czosnów. Przez Łomianki również wzdłuż 7. Do Słowackiego z wykorzystaniem ścieżek rowerowych. Przejazd koło dworca Gdańskiego i Miodową na Kampus. Tam dłuższa chwila rozmów, przyczepienie roweru i spacer na zajęcia.


Goławin E. DK 62. Widok ku SEE

Po 20 druga część jazdy. Kasia na Veturilo do Wileńskiego (Bednarską i przez park). Odbicie w Jagiellońską i dalej ku Jabłonnej. Nie było we mnie ochoty na jazdę z autami. Na miejscu pogawędka z Adamem w korytarzu. Dalej asfaltem przez wydmy do NDM. Od Rajszewa po ścieżce. W NDM, tuż za wiaduktem, objazd zabudowań po jego zachodniej stronie, położone przy Starostwie Powiatowym. Końcówka ulicą Partyzantów, przez most i tuż za rondem w auto.


Stacja Veturilo na krańcu Traugutta przy Krakowskim Przedmieściu. Widok ku SWW


Krakowskie Przedmieście przy UW. Widok ku NNE


Rajszew. Ścieżka wzdłuż DW 630. Widok ku NWW
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 100.00 km (2.50 km teren), czas: 05:07 h, avg:19.54 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Radlin III - Po Maratonie

Niedziela, 23 czerwca 2013 | dodano: 26.06.2013Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Księgowym, 2013 Górny Śląsk, Z rodziną

2013.06.21 - 23 IV Maraton w Radlinie - cała trasa


Po powrocie około godzinę trwało oporządzanie się. Udało się znaleźć przytulny kącik koło okna i zasnąć. Sen to był lekki, często przerywany. Ostatecznie udało mi się odpowiednio odpocząć. Pobudka już po powrocie Księgowego - dokonał życiówki, zdobył kilka gmin.

Po jakimś czasie spacer na zewnątrz. Zachciało mi się usiąść przed wejściem, trochę podjeść, wypić herbatę, trochę pogadać. Na koniec odkleić plaster z palucha i prowizoryczne oczyścić go z ropy (pamiątka z powrotu ze zlotu w maju. Wyjątkowo brzydko się goiło, a w czasie maratonu czasami przeszkadzało. Szczęściem większość paskudztwa zeszła jeszcze przed maratonem, bo w stanie początkowym, możliwe że nie dałoby rady wystartować)

Potem kurs do sali, gdzie kilka minut później nastąpiło wręczenie nagród. Nagrody zostały przekazane na ręce Djt. i Eran. Jazda z pucharkiem w ręku, byłaby czymś masakrującym na trasie, jaka została przez mnie później obrana. Dzięki wielkie.


Radlin. Główne wejście MOSiRu od wewnątrz. (po maratonie wypadło mi drzemać przy południowym oknie widocznym na zdjęciu). Widok mniej więcej ku W


Radlin. Hala sportowa w MOSiR.


Radlin. MOSiR. Pucharki przed rozdaniem

Podsumowując maraton. Trasa mi się podobała, ale nieco zaskoczyła. Nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej być w tym rejonie. Prawdę powiedziawszy, wydawało mi się, że rzeźba terenu niewiele będzie się różnić od tej, jaka została napotkana w czasie Brevetu 600 na Mazurach. Trochę mi się pomyliło. W związku z tym oraz z moim stanem psychofizycznym tego dnia, zamiast zakładanych 450km można było dobić co najwyżej do 380 w ciągu 24h. Nic by to jednak nie zmieniło, więc zostało tylko tyle ile udało mi się osiągnąć.

Niestety na metę dotarliśmy 2h po czasie, więc nie zmieściliśmy się w limicie 300km w 16h. Przerzucono nas do kategorii 150km w 8h. Dobre i to. Co do organizacji samego maratonu, to oceniam na plus. Jedyne co mi nie pasowało to, ów wspomniany brak bananów w Głubczycach oraz zimna herbata w nocy w Rudej. Tak więc wielkie dzięki za organizację i przygotowanie tego Maratonu.

POWRÓT
Po przekazaniu nagród i krótkiej rozmowie kurs w kierunku Jejkowic. W czasie jazdy przechodziła nad tymi okolicami chmura z rzadkim deszczem. Nie udało się nawet zmoknąć. Przejazd przez Jejkowice i wjazd do Rybnika od zachodu. Bez mapy trochę to trwało, nim naszła mnie pewność, którędy dotrę do Gliwic. Jazda krajówką nieco mnie wymęczyła. Było odrobinę zbyt gorąco, ale chłodniej niż w czasie maratonu. No i przeszkadzały liczne podjazdy.


Rybnik. Energetyków. W tle PGE Energia Cieplna. Widok ku N

Z krajówki skręt na Wilczę, w kierunku Knurowa. O jedno skrzyżowanie za wcześnie, ale dzięki temu mijało się stary pałacyk oraz drewniany kościół. Uderzyło mnie, że był to chyba dzień zbierania śmieci, gdyż żółtych i niebieskich toreb, było pod każdym domem mnóstwo. Za Knurowem krótka przerwę pod autostradą. Niedługo potem wizyta w sklepie, gdyż skończyło mi się picie. Był apetyt na tamtejszy hotdog.


Wilcza. Kościół pw. św. Mikołaja. Widok ku SE


Knurów. DW 921. Widok ku NEE


Knurów. A1 w pobliżu DW 921. Staw Moczury. Widok ku N

Po kilku godzinach udało się zaliczyć Zabrze oraz Gliwice. Przez oba miasta mi się dłużyło. Z ciekawostek, udało się zaobserwować paskudny bruk koło stadionu oraz dwa interesujące kościoły. Tu też nastąpiło telefonowanie z rodziną - już wyjechali z domu.


Wjazd do Gliwic z Zabrza. Widok ku W


Gliwice. Chorzowska. Kościół pw. św. Świętej Rodziny. Widok ku SSE


Gliwice. Skrzyżowanie DW 901 z Floriańską. Kościół pw. św. Bartłomieja. Widok ku SSW

Dalej przez Pyskowice w kierunku Olesna. Na szczęście teren był już bardziej równinny. O 8:25 przejazd przez wieś Sieroty. Od tego momentu, ze zmęczeniem trzeba było jechać cały czas na stojąco i praktycznie nie można było inaczej z powodu trudności fizjologicznych.

O 23:05 dojazd do miejscowości Dobrodzień. Po roku od ostatniej wizyty. Dojazd do ronda, przez które wtedy przyszło mi przejeżdżać, zatoczenie kółka i zakończenie wyprawki koło charakterystycznego i wielokolorowo oświetlonego budynku, położonego przy północnym wylocie z miejscowości. Po 15 minutach podjechał po mnie brat i mama. W domu byliśmy około 4 rano. Po przemarznięciu od porannego chłodu, po prysznicu od razu trzeba było się zagrzebać w łóżku.

Zaliczone gminy

- Jejkowice
- Pilchowice
- Knurów
- Gierałtowice
- Zabrze
- Gliwice
- Pyskowice
- Toszek
- Wielowieś
- Zawadzkie
- Kolonowskie
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 123.00 km (0.40 km teren), czas: 07:00 h, avg:17.57 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)