Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

>10 osób

Dystans całkowity:4960.38 km (w terenie 484.00 km; 9.76%)
Czas w ruchu:275:41
Średnia prędkość:17.99 km/h
Maksymalna prędkość:65.75 km/h
Suma kalorii:3431 kcal
Liczba aktywności:38
Średnio na aktywność:130.54 km i 7h 27m
Więcej statystyk

Pogrzeb babci Jasi

Czwartek, 1 sierpnia 2024 | dodano: 01.08.2024Kategoria >10 osób, Z rodziną
Druga połowa czerwca upłynęła pod ciężarem burz spędzonych w domu. Na przełomie czerwca i lipca babcia miała dodatkowe problemy zdrowotne (bardzo wysokie cieśnienie i problemy z żołądkiem). Skutkiem tego dwukrotnie przyjeżdżało pogotowie i raz pojechaliśmy do gastrologa, gdzie dostała zalecenie/skierowanie do szpitala. Tam okazało się, że miała niedoleczone zapalenie płuc (ale małe), które udało udało się zaleczyć. Wydawało się, że wkrótce opuści szpital i będzie mogła wrócić do swojego pokoju, który na początku lipca został gruntownie odmalowany i oczyszczony przez tatę i brata. W tym też okresie rower poszedł do serwisu a odebrany około 12. Poza tym była w tym czasie dwukrotna (8 i 11) wizyta na wydziale. Do jazdy na rowerze nie miałam ochoty ze względu na stan babci. Wraz z mamą i wujkiem, a czasem z tatą jeździliśmy autem do Warszawy do Szpitala Wolskiego, gdzie kurowała się babcia. Wydawało mi się, że wnet wróci do domu i będzie lepiej, ale okazało się inaczej. Wkrótce okazało się, że miała napady zwracania treści pokarmowej, nerki się zepsuły i miała niedobór sodu, przez co po pewnym czasie majaczyła (m.in. coś o Powstaniu Warszawskim). Dostała kroplówkę, nie mogła nic jeść, bo zwracała, nie oddawała moczu i w końcu zapadła w śpiączkę, podczas której dostawała morfinę na uspokojenie i coś na sen.

28 lipca, w bardzo wietrzny dzień, pojechałyśmy z mamą i wujem. Na parkingu koło szpitala dostrzegłam księdza który wsiadała do auta i naszła mnie myśl, że być może był po wizycie na geriatrycznym. Z babcią nic się nie poprawiało, więc po ok. godzinie pojechałyśmy do domu wuja na obiad przed kolejnym powrotem do domu (przejeździłyśmy prawie cały miesiąc), mając nadzieję, że jutro będzie to kolejny z dni walki o zdrowie. Ok. 16:30 do mamy zadzwonił nieznany numer, jak się wnet okazało, ze szpitala. O 16:22, wg dokumentów lekarskich, babcia odeszła z tego świata. Pojechaliśmy znów z wujkiem, który musiał wymienić koło na zapasowe, gdyż złapał kapcia. Znowu pojechaliśmy do szpitala, zabraliśmy rzeczy babci, której ciało przewieziono do osobnego pomieszczenia.

Nazajutrz z mamą i tatą pojechaliśmy do szpitala po sprawy związane z dokumentami. Ciało babci zostało przeniesione do kaplicy. Potem była wizyta w USC na Bielanach. Później długi powrót, jak ostatnio zwykle zakorkowaną w związku z prowadzonym remontem trasą nr7. Wizyta u księdza w Chociszewie. Potem do zakładu pogrzebowego w Wyszogrodzie. Tam otrzymaliśmy nekrologi do rozwieszenia (tablice przed kościołem, przed cmentarzem, przed sklepem w Chociszewie, na drzewie przy początku DW565 oraz na drzewie przy krzyżówkach) jeszcze tego samego dnia, po czym wreszcie do domu, by odpocząć.

31 lipca ciało babci zostało sprowadzone do kaplicy w kościele w Czerwińsku. Popołudniem odbyło się czuwanie różańcowe w kilka osób. Wieczorem przybyło wujek z Ustki.

1 sierpnia z rana pojechaliśmy raz jeszcze do kaplicy. Tym razem po pewnym czasie zamknięto trumnę i przewieziono ją do kościoła w Chociszewie, by była na 11. Po Mszy konduktem powędrowaliśmy na cmentarz gdzie ciało babci spoczęło w już od lat istniejącym grobie (znajdowało się tam już ciało dziadka, który zmarł w Święta Bożego Narodzenia w 2009 roku). Na stypę pojechaliśmy do Zakroczymia. Osób na posiłku ok. 43-44, ale w kościele i na cmentarzu sporo więcej. Koniec stypy ok. 16:30. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do dziadka na Trębkach, który też chciał wziąć udział w pogrzebie, ale spadł ze schodków prawie miesiąc temu. Wzruszył się. Potem jeszcze chwilę spędziliśmy u cioci i tam dało się słyszeć wyjące syreny (Godzina W). Potem jeszcze wizyta u księdza po dokument, że pogrzeb się odbył i przyszła pora wymienić kartki z informacją o pogrzebie, na kartki z podziękowaniami.



Rower: Dane wycieczki: 1.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg:0:00 km/h, prędkość maks: km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Sierpecki Maraton 24H

Sobota, 27 maja 2017 | dodano: 28.05.2017Kategoria >10 osób, Maratony, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną

Rano zawiozła mnie do Sierpca mama. Jeszcze tylko zakupy przed samymi zawodami w pobliskim markecie.
Więc na wstępie, w moim wykonaniu nie było to 24h. Zabawa skończyła się po piątym okrążeniu, po którym podawano pomidorową, po czym przyszła pora zakończyć i ruszyć w stronę Drobina przez wsie. W zabawie brało udział około 100 osób. Trasa maratonu przebiegała jak poniżej:
- Start na rogu Piastowskiej i Świętokrzyskiej spod budynku Centrum Kultury i Sztuki
- Wzdłuż parku ze stawem Jeziórka, lekko pod górkę na przejazd kolejowy
- Ostry skręt w Staszica. Po drugim okrążeniu było tam trochę szkła, które chyba ktoś później uprzątnął.
- Wzdłuż torów ulicą Staszica, która w połowie była w nie najlepszej jakości. Po prawej trochę łat, po lewej w miarę równy, ciemniejszy pas asfaltu.
- Przy drugim przejeździe łączyła się z Dworcową. Trzeba było uważać na auta przy wjeździe, ale tylko raz trzeba mi się było pospieszyć.
- Pod koniec ulicy dworek po lewej, ukryty w parku za ogrodzeniem. Niebawem łuk w lewo, na którym automatycznie się przyspieszało min o 10km/h. teren trochę opadał. minusem była droga w prawo, z którego, lub w który coś mogło skręcać. Raz się trochę przyblokowało przez ciągnik, ale pojazdy w miarę szybko opuściły to miejsce
- Prosta, kończąca się łukiem ze spadkiem do mostu na Skrwie w Kwaśnie. Tam kilka razy zdarzało mi się mijać z jadącym z naprzeciwka x.. Podjazd za mostem łagodniejszy, zazwyczaj około 20-25km/h, powrotny poniżej 20km/h. Na mostku z powrotem plamy jakiejś utwardzonej ziemi czy betonu. Po północnej stronie widać wysoki młyn z wybitymi oknami (nie wszystkimi) i zaporę na rzece
- Podjazd ciągnął się w otoczeniu drzew i kończył tam, gdzie pojawiło się pole po prawej. Po lewej jeszcze ciągnęło się trochę drzew do Żochowa
- W Żochowie prosta. Sporo ludzi. Wywieszone pranie. Skręt z zachowaniem ostrożności. Niewielki sklepik i jakieś zaniedbane gospodarstwo przy skrzyżowaniu
- Trochę szybszy odcinek przy łuku w prawo. Trasa zniknęła w lesie
- Prawie dwa kilometry dalej skręt w lewo. Przez trzy okrążenia stali tam strażacy. Tuż przed tym miejscem baner, z ręcznie wymalowanym oznaczeniem skrętu. Czarne wypełnienie wielkiej strzałki. Niewielkie uszkodzenie nawierzchni po północnej stronie drogi.
- Chwilowe uspokojenie po zmianie kierunku jazdy i przyspieszenie w kierunku dopływu Skrwy. Przyjemny światłocień między iglastymi drzewami. Trochę gruzu po lewej stronie obniżenia terenu. Męczący podjazd. Z lewej spory obszar po wycince. Droga asfaltowa pełna wypukłości spowodowanych drążeniem korzeni. Niewielkich i dających się łatwo omijać.
- Wyjazd z lasu w Dobaczewie. Tuż przedtem kapliczka po prawej.  Teren praktycznie odsłonięty, wystawiony na hulanki wiatru. Szybki, choć łagodny zjazd w stronę rzeki. Znaczny łuk w prawo. Lekki podjazd i walka z wiatrem. Ostry skręt w Choczeniu przy kapliczce. Koło lasu sporo garbów.
- Grabówiec z ledwie kilkoma domami. Z jednego wypatrywało sporo dzieci. Skręt do Ligowa
- Okropny, dziurawy, łatany, nierówny odcinek do Punktu Kontrolnego.
- Punkt Kontrolny w Ligowie. Przy pierwszym i drugim okrążeniu korzystając z tamtejszego zaopatrzenia. Potem tylko pieczątka. Na ostatnim skusiła mnie herbatę i potrzebowa przerwy.
- Za Ligowem aromaty, chyba od północy. Długa, szybka, przeważnie prosta z wiatrem. Za Śniechami znów las
- Jedno obniżenie nad rzeczką. Podjazd mniejszy z spośród dotychczasowych. Niedaleko parking leśny po lewej. Wkrótce zamknięcie pętli przy skręcie na Dobaczewo.

Na pierwszym okrążeniu przemykanie do przodu, bo sporo osób jechało z dość niską prędkością. Koło Dobaczewa ktoś mnie wyprzedził, gdy prędkość mi zmalała, więc przyszła pora jechać za nim. Koło garbatego lasku jechało nas trzech, a w Grabówcu zaczął nas wyprzedzać "Włocławski Pociąg". Udało mi się dołączyć do nich do nich, trzymając się tak do Ligowa. Tam pora odpuścić, bo tętno za mocno skoczyło. Z oczu zniknęli mi dopiero na zakrętach w Śniechach. W Lesie chyba znowu się pod kogoś podłączenie. Nie wiem czemu, ale tam akurat często się zdarzało. Pod koniec pierwszego okrążenia jechał pociąg towarowy, szlaban zamknięty, wiec zgodnie z zaleceniem, tak jak kilka osób, przedostanie się przejściem pieszym pod torami.

Na drugim okrążeniu w lesie przed skrętem podłączenie do czterech osób, w tym dwóch we włocławskich koszulkach. Jechali spokojniej, a "Pociąg" robił swoje. Przejazd z nimi do Ligowa. Wcinając płaską bułkę z kruszonką, powrót do jazdy wcześniej niż oni, ale dogonili mnie gdzieś w lesie lub tuż za nim. Tu średnia kształtowała się na poziomie ponad 28km/h

Na trzecim okrążeniu, koło skrętu na Dobaczew jazda w pobliżu dwóch osób z Sierpca, ale za lasem odpadnięcie. Zaczynało mi doskwierać kolano, które najwidoczniej nie zregenerowało się od poprzedniego wyjazdu. Na mecie dłuższa przerwa.

Na czwartym okrążeniu przez krótki czas jazda w pobliżu dwóch osób z Sierpca. Na pustej przestrzeni doścignął mnie "niebieski wojownik z sakwą", trzymając się go do Ligowa. Później jeszcze trochę na odcinku leśnym i tuż za nim, gdy znów mnie doścignął. Na PK przyjechaliśmy praktycznie w ten sam czas. Znów trochę dłuższy odpoczynek, lecz krócej niż po poprzednim okrążeniu.

Na piątym jazda była w większości samotna. Na PK przerwa, trochę gadki. W tym czasie pieczątkę podbijał Piór., który rozpoczął nieco później i było to jego trzecie okrążenie. W lesie doścignął mnie ktoś na 26", więc tuż za nim udało mi się jechać do Żochowa. Podjazd za Skrwą 10km/h. Na tym okrążeniu zapadła decyzja o skończeniu maratonu. Na miejscu posiłek, uzupełnienie wody, medal.

Z miasta wyjazd Kasztanową, Kochanowskiego, Paderewskiego, Białobłocką. Długa i dość wolna jazda do Goleszyna. Po drodze raz mnie o mało ktoś nie uderzył, bo nie mógł wytrzymać zmniejszenia prędkości, gdy z naprzeciwka jechał sznur aut. W Białyszewie tragiczna nawierzchnia. Od Wawrzyna Kmiecego jej brak. Dalej Krajewice Małe, Rekowo, Majki Małe. Mnóstwo szutrów i niewiedza gdzie jestem. Wyjazd w Słupi na asfalt. Skręt w Petrykozy, polną drogą do Kosmaczewa, asfaltem przez Mańkowo, z fragmentem gruntu za ostatnim gospodarstwem. Koniec po zachodzie słońca na przystanku w pobliżu skrętu na Milewko. Tam podjechała po mnie Kasia.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 201.58 km (7.00 km teren), czas: 08:32 h, avg:23.62 km/h, prędkość maks: 48.56 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Zlot w Krzętowie III - Spływ Pilicą

Sobota, 20 maja 2017 | dodano: 01.07.2017Kategoria Podróżerowerowe.info, Samotnie, Wyprawy po Polsce, 2017 Łódzkie S, >10 osób

Pobudka wcale nie taka późna. Wcześniej nawet, niż wyznaczona budzikiem. W namiocie było bardzo ciepło, trochę duszno. W końcu pogoda dopisywała. Pora wygrzebać się ze śpiwora. Oj, dawno nie było w nim takiego leżenia w środku dnia. Przybyła już większość uczestników zlotu. Niektórzy jeszcze jechali, niektórzy byli tylko dziś. Nie wszystkim się poszczęściło, by przybyć na rowerze. Zdarzyło się kilka mniej lub bardziej ciężkich kontuzji. Chyba na żadnym wcześniejszym zlocie nie było tylu poszkodowanych. Wieczorem wyczekiwane przeze mnie ognisko. Kilka osób straciło część prowiantu w ogniu. Z północnej flanki dobiegały dźwięki piosenek.  Zagrzebanie się w sen dopiero chyba około drugiej.

Kolejna wczesna pobudka. Przed budzikiem. Widać, wczorajszy sen popołudniowy też zrobił swoje. Spacerem po obozowisku, trochę ogrzania na słońcu. W końcu, razem z większością, ruszyło się ku głównemu budynkowi. Tam nastąpił podział na grupki jadące rowerami i grupę kajakową. Nie było we mnie ochoty, by jechać, ale za to pojawiła się na pływanie. Do tej pory tylko raz zdarzyła mi się taka okazja, jednak w owym czasie nie wykorzystana. Tym razem się udało i wielce mnie to uradowało. Kolano też zdążyło przy okazji odpocząć. Samo przygotowanie wyglądało tak, że miało nas płynąć około 8-10 osób, a nagle okazało się, że ponad 20. Ciągle rosła grupa kajakowa. Nie było jednego pojazdu do przewozu, wiec przewieziono nas chyba w czterech grupach. Ma miejscu jeszcze trzeba było poczekać kilka minut na samochód z kajakami. W tym czasie trochę się spaceru pobliską dróżką, a tuż przede mną leniwie pełzł zaskroniec, który momentalnie przyspieszył, gdy moje stopy znalazły się kilka metrów od niego.

Startowaliśmy z Maluszyna. Zdarzyło mi się tam być kilka lat temu, most taki charakterystyczny, a tego dnia po prostu mi to wyleciało z głowy. Dopiero po powrocie do domu, udało mi się zorientować co i jak. Spływ odbył się w kajaku z Wiew., która w trakcie spływu objaśniała mi, co i jak należy robić na wodzie. Nie były to zbyt skomplikowane rzeczy, ale pozostała jeszcze kwestia przekucia ich w praktykę. Z tym już było trochę więcej problemów, ale zdarzały się takie momenty, gdy wiosłowało się synchronicznie. Dobrze mi szło na prostych odcinkach, ale gdy nagle trzeba było np. dwukrotnie wiosłować z tej samej strony, zamiast naprzemiennie, gdzieś gubił mi się rytm. W drugiej połowie z tego powodu dość często znosiło nas na zakrętach. Najlepiej mi minął odcinek spokojny, edukacyjny i tak bardziej wśród wszystkich, który trwał do dwóch postojów w Sudzinku (7,5 i 8 km), w czasie których grupą wyszliśmy na brzeg. Wcześniej mieliśmy jeden postój na skraju lasu (5,5km), blisko drogi do wsi Dąbrowa. Tam tylko kilka osób zeszło na ląd. No i no tego jeden postój na wodzie w pobliżu wsi Kąty (3,5km), gdy pojawiła się bardzo malownicza skarpa, przy której odbyła się jedna z sesji fotograficznych.

Drugi odcinek wspominam dobrze, jako ten, gdzie po przerwach udało mi się "poczuć" wiosło i chyba tam najczęściej udawało mi się złapać rytm. Trwało to mniej więcej do połączenia z rzeką Czarną (12km) lub może krócej. Niestety grupka trochę się porozpadała, a pogoda zaczynała wyglądać, jakby za kilka godzin lub w każdej chwili, mogło przyjść zapowiadane załamanie pogody, jednak na szczęście, wcale nie było u nas prognozowanych burz. No i trzeci odcinek do końca. Rzeka była szeroka. Wolniejsza, trzeba było bardziej machać wiosłem. Do tego wiatr nieźle dmuchał. Ból w mięśniach nie był przez mnie odczuwany, czy innych problemów, ale wpierw odpadło mi trochę sił psychicznych, opadała koncentracja, często zaburzał mi się rytm i dostosowanie się do niego wyczerpywało sił, a potem trzeba było robić sobie przerwy dla rąk, choć zbyt późno udało mi się zorientować. Gdzieś w Bobrownikach dopiero mi to przeszło przez myśl, ale było już tak blisko końca (choć jeszcze nie wiadomo jak długo), a pogoda trochę mnie martwiła, więc bardziej mnie to motywowało do płynięcia, niż do myślenia o ewentualnej dłuższej przerwie (kilka razy następowały krótkie przerwy przy brzegu).

Wylądowało się kajakiem na plaży, gdzie opalało się kilkoro forumowiczów. Jeszcze tylko umyć zabłocony kajak i zanieść na teren ośrodka. Potem na rower, by podjechać do sklepu, zjeść dwa lody jeden po drugim, a także kupić zupkę błyskawiczną, na ten i kolejny dzień. No i czipsy z serkiem wiejskim (pomysł na taką kombinację jedzenia pokazała Kasia chyba w 2010), jako uzupełnieni soli, której niedobór dawał się we znaki od wczoraj. Przy okazji udało mi się poznać asfaltową część Stodolnej, okrążyć kościół (co zdziwiło mnie, plebania była jednym budynkiem, połączonym z kościołem), dojechać Leśną do ostatnich zabudowań, a gdy już zamieniała się w polną, wjechać w pobliską ślepą uliczkę i zjechać do obozowiska od zachodu (gdy kończyły się zabudowania, ku wschodowi prowadziła gruntowa droga na skraju zdziczałego parku dworskiego, którą to wyjeżdżaliśmy uprzednio autem na kajaki). Chociaż nie czuć było jakiegoś wielkiego styrania, to kajaki były dla mnie na tyle sporym wysiłkiem, że potrzeba było trochę czasu, aby dojść do siebie. Dalej panorama zlotowa, ognisko, obserwowanie (bo ich nie piłam) jak wędrowały wina domowej roboty, waxognisko. Do namiotu wędrówka chyba gdzieś wpół do czwartej .

Zlot ten był pierwszym po dwuletniej przerwie. Po długim czasie udało się zobaczyć wreszcie tyle znajomych twarzy. Sporo się można było nasłuchać, trochę nagadać. Spośród tych ponad 100 osób, prawie wszystkie były przez mnie kojarzone lub przynajmniej znane z innych wyjazdów i zlotów. Po raz pierwszy za to, może to zasługa wcześniejszego przybycia, czując się tak trochę swojsko. Na mój pierwszy zlot udało mi się dotrzeć dopiero na ostatnie ognisko. Na drugi zlot bardzo późno, choć na ognisko pierwsze. Podczas trzeciego można było spokojnie wymarznąć podczas psiej pogody. Kolejne dwa przepadły z braku czasu. Może na kolejny wreszcie dojadę z jakąś grupką? Grunt, że ten dał mi wiele dobrego samopoczucia i lekko podbudował mój nastrój. No i ręce mi się potwornie spiekły, acz to raczej neutralne zdarzenie.


11:42. Krzętów. Chata u Brata. Budynek w północnej części terenu ośrodka


12:08. Krzętów. Pole biwakowe w południowej części terenu ośrodka


12:09. Krzętów. Plaża nad Pilicą


07:50. Krzętów. Miejsce na ognisko


07:51. Krzętów. Tradycyjny baner forum 


07:57. Krzętów. Sala rekreacyjna/stołówka w części biwakowej. Za ścianą po prawej znajduje się kuchnia


07:59. Krzętów. Droga łącząca pole biwakowe z głównym budynkiem noclegowym


23:15. Krzętów. Jeszcze trochę ognia przed snem 


00:51. Krzętów. Proces reformowania butelki szklanej w wyniku termicznej kijoplastyki


01:25. Krzętów. Jeszcze trochę ognia przed snem


01:31. Krzętów. Jeszcze trochę ognia przed snem


01.31. Krzętów. Jeszcze trochę ognia przed snem
Rower:Czarny Dane wycieczki: 5.12 km (3.00 km teren), czas: 00:21 h, avg:14.63 km/h, prędkość maks: 29.30 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu

Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria >10 osób, >300, 3-4 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, Z rodziną

Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.

Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.

Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.

Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy


09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej


10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza

W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.

Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.


11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW


12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"

Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).

Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.

Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).

W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.


15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo

Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.


17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym

Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.

Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.

60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.

Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.

Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.

Zaliczone gminy

- Papowo Biskupie
Rower:Czarny Dane wycieczki: 307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h, prędkość maks: 65.75 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie V - II Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 2 kwietnia 2016 | dodano: 13.04.2016Kategoria 2 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2016 Górny Śląsk, >10 osób

Pobudka nadeszła wcześniej niż w planie. Była 6:30, a do startu jeszcze dużo czasu. Uaktywnił mnie ruch pierwszych obudzonych jednostek. Jak już się tak stało, to nie chciało mi się zasnąć ponownie. Trochę spacerowania, trochę leżenia. Komuś zagrała melodyjka. Kogoś nie zbudziła. Niektóre budziły nie tego, kogo trzeba.


06:32. O poranku


19:12 (dnia poprzedniego) Lista punktów do zdobycia, które otrzymaliśmy jeszcze poprzedniego dnia, wraz z numerem startowym, batonem i napojem.

Z biegiem czasu powstawało coraz więcej osób, z tych które przespały na hali dzisiejszą noc. Grup TP100 na hali spała lub leżakowała do około 20-21 dnia poprzedniego, gdyż po tym czasie wyruszyli na swoje trasy, podwiezieni busem w góry. Byli więc już od kilku godzin na nogach, a w górach wciąż zalegał śnieg. Nasz start miał się rozpocząć o 7, ale m.in. z powodu błędu na mapie, odprawa techniczna trochę się przeciągnęła.

Wyruszyliśmy jakoś po 7:30. Większość udałą się na południe. Grupka północna liczyła nie więcej niż 10 osób. Tempo początkowe przekraczało 30km/h i trochę było wspomagane wiatrem ze wschodu. Grupka podzieliła się na 2-3 części, a mi udało się utrzymać za pierwszą trójką. W Zabrzegu skręciliśmy w Sikorskiego, a grupka zaczynała się bardziej rozwlekać. Z ulicy Do Zapory pierwsi zjechali w kierunku rzeki. Przejazd wiódł po skraju pola i rowu z drzewami. Przy brzegu wpierw 2 udało się w dobra stronę, ale z powodu mgły, wszyscy skierowali się w przeciwną, nie osiągnąwszy celu. po kilkudziesięciu metrach powrót i odkrycie betonowego cokołu. Znacznik zwisał nad wodą, przymocowany do poręczy.


07:52. Zabrzeg. Ul. Do Zapory na W od skrętu z Grzybową. Poranne mgły w drodze do PK 28

Po przebiciu karty i wpisaniu godziny (a niektórzy tylko poprzez skorzystanie z telefonu), każdy wracał tą samą drogą na szosę. Z naprzeciwka pojawiło się kilka spóźnionych osób. Jako, że moje ruszenie z punktu, było ostatnim, nie udało się już dostrzec nikogo na asfalcie. Skręt w prawo, do korony zapory i wzdłuż niej przejazd po trochę błotnistej, ciężkiej dróżce gruntowej. Lepiej by było jechać po zaporze, gdzie leżał asfalt, ale nie było jak wjechać, a wprowadzać było za wysoko na tak krótki odcinek. Minęła mnie dwójka rowerzystów. Już w lesie skręt w prawo i wypatrywanie odpowiedniego skrętu w lewo. Ten znajdował się przy niewielkich stosach drewna. Zgodnie z mapą - skręt w bardziej wyraźną, lewą odnogę i wnet dostrzec można było ekipę, z którą mnie poniosło na pierwszy z punktów. Długo krążyli, nim znaleźli oczko w środku lasu, z częściowo zniszczonym pomostem. Mgła się w tym czasie znacznie przerzedziła i zaczęły do nas docierać wyraźne promienie słońca. Po powrocie do rowerów, moim zamiarem było przejechać w przód, drogą, którą przybyła kolejna dwójka zawodników, ale bardzo szybko ten pomysł został porzucony, po to, aby wrócić tą samą, asfaltową dróżką, którą się przyjechało. Mijało się pokaźną grupkę kolejnych zawodników, których część ominęła skręt przy drewnie, co udało mi się dostrzec podczas odwracanie. Przed wyjazdem z lasu przegoniła mnie dwójka zawodników.


08:21. PK 11. Poranny przymrozek na starym pomoście przy nieistniejącej Gajówce Zalew

Po wjechaniu na drogę w Czarnolesie, okazało się, że w jej połowie stał pojazd, który przekładała pnie drzew na stos. Gdy robotnik wstrzymał pracę, udało się przemknąć z lewej strony drogi, przechodząc na krawędzi rowu. Dalej było już łatwo. Tuż za lasem, skręt na samym początku wsi Zamachy - w prawo. Wzdłuż kanałku dojazd do ambony wiedząc, że był to wjazd nie w tą drogę co trzeba. Pieszy marsz przez las, do drogi położonej kawałek na wschód i powrót na skraj lasu, by tam szukać ogrodzenia. Tam już kręciło się przy nim kilku poszukiwaczy, i nawet po obejściu całości, ciężko było się domyślić, że ów punkt był tak naprawdę bliżej, niż się wydawało. Po zaliczeniu, szybki marsz miedzy drzewami do roweru. Już na asfalcie jazda z vo.ma., który na halę przybył jako ostatni z forum. Przy poszukiwaniu tego punktu dotarł wcześniej, ale niepotrzebnie dotarł do końca ul. Św. Huberta. Początkowym planem było od razu udać się na PK25, ale szybko przekonał mnie jego pomysł, by wcześniej skręcić po PK 10.

Tuż za Iłownicą kurs na wprost, a on skręcił w prawo. Po chwili stwierdzeni, że to nie będzie najkrótsza trasa, on że jego nie będzie najłatwiejsza. Spotkaliśmy się przy rozstaju i mimo wszystko, razem pojechaliśmy główną. Na podjeździe jak zwykle - ja z tyłu. Ponownie się spotkaliśmy w lesie, podczas zjazdu po PK, zatrzymując się przed zwalonym pniem, a vo.ma właśnie wracał do drogi. Przedtem mijało się jeszcze ze dwóch zawodników, również powracających na trasę. Przejazd do Rudzicy, gdzie w trakcie wyjmowania mapy z kurtki, przy okazji wyleciała mi na ulicę karta. Nawrót, lecz trzeba było przepuścić auto, które oczywiście po niej przejechało i odrzuciło w nieco innym kierunku. Została schowana głębiej.

Zjazd Spółdzielczą i potem Dębową. Bardzo szybki odcinek i bardzo męczący podjazd zaraz po nim. W Kęcikach znów dało się dostrzec vo.ma, gdy ten wyjeżdżał z dróżki od PK 24 i kierował się po PK 6. Wnet skręt i na hamulcach dojazd do nieco wydeptanej trasy przed przepustem. Szybko zdobyty PK i krótka analiza mapy. Nie było ochoty wracać się stromym podjazdem, wiec dalej prosto. I tak trzeba było podjeżdżać, ale przynajmniej nie było wiadomo co mnie czeka. Gdy asfalt zaczął skręcać w lewo, dalsza jazda gruntową, trawiastą drogą na wprost. Na skróty przedostajac się na szosę w północnym skraju wsi Goruszki. Szybko przez Kowale i Pierściec. Przez Dworską, Leguś i Brzozową dojazd do Partyzantów. Wąska asfaltowa droga. Wpierw mały zagajnik, trochę otwartej przestrzeni po lewej i konieczność przejechania między ciągnikiem i rowem. Przed ścianą lasu skręt w lewo i długa prosta, która potem przecinała las, już jako droga leśna, prawie nie istniejąca. Dostrzegalne były domy po drugiej stornie lasu, po czym wyjeżdżało się na dróżkę. Skręt na północ. Dróżka znów schowała się w lesie i zmieniła w dość zabłoconą. Jakoś udało się przejechać do ambony i PK 23.

Wyjazd na asfalt, który poprowadził mnie na północ wzdłuż kanałku i krawędzi lasu. Bez problemu przejechało się przez Odblaski i Kasztanową (położoną powyżej otaczającego terenu). Jarzębinową wyjazd na główną przez Chylińskie, ale z rozpędu skręt w prawo i dopiero na granicy gmin nawrót, równocześnie żując baton. Prosty skręt na Kradziejów i zjazd z asfaltu  lewo. PK 15 był tuż tuż. Podczas powrotu dotarł vo.ma. Popędził po PK, a ja wprost na zachód. Szutrowa dróżka wiodła po wale stawu. Gdy skręciła na południe, w pewnym momencie trzeba było odbić w lewo. Niewielką metalową kładka przejazd na druga stronę kanałku i wyjazd w Mnichu na Powstańców Śląskich. Dojazd do głównej, gdzie z prawej nadjechał vo.ma. Skręt w lewo, na kolejnym rozwidleniu w prawo. Przy jeszcze następnym wpadliśmy w konsternację, ale pojechaliśmy jak podpowiadała intuicja. Nie dopilnowaliśmy mapy.

Droga wiodła przez Nędzę,ale bardzo nie podobało mi się, że zaczyna skręcać na południe, gdy trzeba nam było jechać na wschód. vo.ma oddalił się na wprost, a ja w lewo, potem w prawo w Świerkową, która doprowadziła mnie do lasu. Przypadkiem przejazd przez czyjeś gospodarstwo, choć mapa wskazywała drogę wprost do lasu i dalej. Dalej na południe do drogi, która miała doprowadzić mnie na wprost do PK 21. Było na niej dużo błota i miejscami lepiej było prowadzić rower obok. Będąc w połowie drogi od granicy lasu do PK, udało się dostrzec czerwoną kurtkę vo.ma, który wracał na rower. Trochę przyspieszyło tempo. Na miejscu okazało się, że slalomami płynęła sobie rzeczka (o czym była mowa w komunikacie technicznym), lecz była dość głęboka i nie było mostu (o czym nie udało mi się dosłyszeć). Nie tracąc czasu, dalej w prawo, w kilku miejscach zastanawiając się nad przekroczeniem wody, ale brzeg był stromy i błotnisty, dzień był zbyt chłodny, woda zbyt zimna, a maraton miał jeszcze trochę potrwać, więc raczej by nie udało się zdążyć wyschnąć przed nocą, a straciłoby się na komforcie, a przez to i tempie jazdy. Jeszcze gdyby pieszo, to raczej bez wahania można by spróbować przejść po leżących w korycie pniach drzew, ale nie widać było możliwości przeprowadzenie przy nich roweru bez zamoczenia się.


12:15. PK 21. Zakola rzeczki Bajerka miedzy Nędzą i Zastawiem

Na szczęście kawałek na południe znajdował się drewniany mostek, więc szybko udało się zdobyć PK, a potem zajadać czekoladą, jadąc po szutrówce na północ. Po wydostaniu na główną, tuż za lasem skręt w prawo w Zieloną. W porę udało się spostrzec się, że planowana przeze mnie dróżka jest na skraju lasu, a nie w jego środku (w tym czasie, vo.ma jechał tą właśnie drogą, z powodu złego odczytanie mapy, która w tym miejscu była ucięta i łatwo wprowadzała w błąd). Po wyminięciu kilku pieszych zawodników, wjazd do lasu na Zieloną Grobel, która z powodu niesamowitej ilości gruzu, jaką była utwardzona, zapadła mi w pamięci jako Grobel Czarcia. Wyjazd na asfalt w Pod Grobel, a przy kapliczce skręt w prawo. Minęło się kolejnych pieszych, zgarnęło PK 25 i weszło na koronę zapory.


13:20. Zarzecze. Nad Zbiornikiem Goczałkowickim, po odwiedzeniu pobliskiego PK 25. Widok ku NE


13:35. Droga przez Zarzecze po PK 20. Tu mijało się sporo zawodników pieszych i rowerowych.


13:59. Pod Strumieniem. Ambona przy PK20.

Po niej przejazd przez pół kilometra, lecz mi się nie szacowało. Dalsza jazda nie byłaby zbyt efektywna, więc kolejnym zjazdem powrót na asfalt. Znów mijało się kilku zawodników, pieszych i rowerowych. Asfaltowa dróżka często się wiła, a ja moje tempo było dobre. W Zabłociu kończyła mi się woda. Przed rzeką skręt w prawo i łatwo osiągalna ambona przy PK 20. Odjeżdżając, widać było vo.ma, który dopiero dotarł na miejsca, czym wywołał trochę mojego zdziwienia (wydawało mi się, że był już przede mną). Wjazd do Strumienia, gdzie przyszła pora zrobić niewielkie i szybkie zakupy w sklepie na Łuczkiewicza.


14:16. Strumień. Rynek. Po zakupach.


14:31. PK 7. Kamień graniczny w lesie między Zbytkowem i Jarząbkowicami

Po krótkiej tej przerwie przejazd przez rynek i Pocztową. Koło torów znów udało się dostrzec vo.ma, więc zachciało mi się go doścignąć. Jadąc >30km/h, udało się go dogonić przed światłami, ale jemu udało się przejechać z rozpędu na pomarańczowym, a mnie już zatrzymało czerwone. Po drugiej stronie skręt w Prostą, dostrzegając go na skraju lasu. W swoim tempie jechaliśmy wąską, nieco błotnistą dróżką, potem wydostaliśmy na przecinkę, przez którą biegła linia wysokiego napięcia. Odnalezienie PK 7 nie było zbyt trudne, ale kłopotliwe, ze względu na brak porządnej drogi w pobliżu. Wróciliśmy na skraj lasu, po czym udaliśmy się w prawo, dróżką, która biegła prawie dokładnie na południe, a w dalszej części była tak błotnista, że lepiej było prowadzić.


15:07. PK 27. Paśnik w Lesie Makowina między Rychułdem i Nowym Światem

W miarę wspólnie przejechaliśmy przez Bąków, lecz na długiej prostej trochę zostało mi się z tyłu. W Rychułdzie skręt jak najprostszą drogą i wjazd do lasu. Paśnik znalazł się szybko, choć pojechaliśmy o jeden skręt za daleko. Wyjechaliśmy na Uroczą, do asfaltu docierając po miedzy. Szybko, lecz spokojnie przejechaliśmy przez Pruchnę do skrętu na Kopaninę. Tuż za właściwym skrętem spostrzegliśmy, że oto go ominęliśmy. Polną drogą zjechaliśmy do lasu. Po prawej dostrzegliśmy nasyp i zaczęliśmy krążyć w jego okolicy, poszukując PK 2. Wróciliśmy na rowery i na następnym skrzyżowaniu skręciliśmy w lewo i oto wnet ukazał się nam kolejny nasyp. Znów zaczęliśmy poszukiwania i był to ten właściwy.


15:57. Dębowiec. Rajska. Po zdobyciu PK2 i w drodze po PK 12. Na horyzoncie masyw Klimczoka (1117 m n.p.m.). Widok ku E

Wyjechaliśmy na główną, prowadzącą przez las na południe. Było trochę podjazdów. Na mostku dostrzegliśmy znacznik PK, ale zapewne nie z naszego maratonu, albo nie z naszej kategorii. Minęliśmy kilku zawodników i skręciliśmy w stronę, z której przybyli. Zjechaliśmy na poziom stawów i wjechaliśmy na szuter, odbijający od asfaltu. Na podjeździe vo.ma orzekł brak powietrza i poprosił kogoś, kto akurat tam się znajdował, o możliwość skorzystania z pompki samochodowej. Zamiast tego użyczono mu powietrze z kompresora. Przejechaliśmy przez las do PK 12, po czym wyjechaliśmy na asfalt po drugiej stornie lasu. Wjechaliśmy do Simoradza, a na ostrych zakrętach o mało nie zdarzyło mi się wypadnięcie z trasy w skutek dużej prędkości, nabranej na zjeździe. Wyjechawszy na Główną, udaliśmy się na zachód, a następnie podjazdem do Hersztówki. Tam się rozdzieliliśmy i z dużym wysiłkiem udało mi się podjechać na szczyt podjazdu. Czuć było, jak mnie oblał zimny pot. Zjazd do Iskrzyczyna, skręt w Ładną i prawie-dróżka w lewo do lasu. Ledwo-ścieżynką wzdłuż strumienia. Wnet widać było i vo.ma, i Tu.. Poszukiwania jeszcze trwały. Po nich, Tu. udał się w przeciwnym do nas kierunku, a my każdy swoim tempem po PK 8.

Przejazd po płytach betonowych, jakie rzekomo stanowiły szlak rowerowy wzdłuż stawów. Wyjazd na Topolową w Kostkowicach, gdzie rowerami bawiła się dwójka dzieciaków. Kurs na południe. Kolejny PK miał znajdować się w lesie i jedna z dróg wiodła właśnie przez niego, ale była terenowa i raczej stromo w górę. Zamiast tego okrążenie wzniesienie przez Parszywiec i pieszo do grobu, który znajdował się naprawdę blisko od asfaltu. Potem zjazd do wsi Ogrodzona, gdzie jeden z zawodników był zagadywany pod sklepem przez tubylca. Dla pewności, warto było zapytać kogoś stamtąd, o najkrótszą drogę na Godziszów i nie okazało się, że przypuszczenia były słuszne. Różnica była taka, że wedle porady, trzeba było przejeżdżać przez gospodarstwo, a tak tak mi przyszło się przemieszczać, mijało się każde z boku. Sporo pieszo. Wjazd na dróżkę pod Chełmem, a potem kurs szutrem jeszcze bardziej w górę. Wejście do lasu i trochę przedzierania przez krzaki, w końcu wychodząc na łąkę, którą jeszcze trzeba się było dostać na szczyt, gdzie jeszcze znajdował się punkt bufetowy. Rozmawiając, zniknęła prawie całą reszta mlecznej czekolady, jaka tam została, a także sporo pepsi i wody.


18:34. Godziszów. Z lewej wzgórze (388 m n.p.m.) z PK 18. Widok z Góry Chełm (464m n.p.m.) ku N.


18:42. Godziszów. Kamieniołom wapienia w górze Chełm. Tuż przy PK 3. Z lewej Równica (885m n.p.m., 8 km), w centrum Ustroń (6 km), z prawej Pasmo Czantorii (10 km). Widok ku SE


19:09. Widok z PK 5 w Międzyświeciu. Z lewej Pasmo Czantorii (12km). Z prawej Góry Chełm (464m n.p.m.; 4 km). Widok ku S

Po ochłonięciu, pora na strój nocny i zjazd do PK 3, gdzie przyszło spotkać dwójkę z TP100, którzy poprzedniego dnia przybyli do bazy zaraz po mnie. Właśnie schodzili z tego punktu. Gdy już przekuta została moja karta i zjechało się z mocno zaciśniętymi resztkami hamulców, wydostało się na asfalt, którym trzeba było przejechać jeszcze pół kilometra, by dopiero wtedy ich wyminąć. Przez Kisielów przejazd do Międzyświecia. Zjazd w Głęboką na wysokość strzelnicy i pieszo po PK 5. Opuszczając to stanowisko, zbliżając się do głównej, widać było, że zmierzała tam jedna z zawodniczek. Szybki zjazd do Skoczowa, a potem do Podgórza, gdzie skręt w Dębinie do Dworcowej. Ulicą tą do jej końca w Zalasie, po czym już po zmroku w las. Przespacerowanie do jego drugiej krawędzi, z pewnością, że PK 6 właśnie tu się znajduje i to całkiem blisko. Po dokładniejszym obejrzeniu mapy, trzeba było wziąć rower i przejść z nim do drogi asfaltowej po drugiej stronie, a PK zgarnąć przy okazji tego marszu. Gdy już koło niego się przechodziło, okazało się, że był całkiem blisko ściany lasu. Wydostawszy się na drogę, zniknęło co nieco z zapasów z PK B.

Przy Głównej w Podgórzu mijało się kogoś z TP, który był ostatnim zawodnikiem, jakiego widać było na trasie. Kurs do Jasienicy, jednak tym razem droga była łatwiejsza niż wczoraj, gdyż nie padał deszcz i wiadomo było też czego spodziewać się od tamtejszych podjazdów. Przemknęło się nimi bardzo szybko i płynnie. Na jednym z nich ktoś krzyknął z samochodu, jak to się zdarza, gdy ktoś jest szurnięty. Gdy w Jasienicy skręcało się w lewo, to wjechało na chodnik, który dnia poprzedniego nie był przez mnie przejechany, a który i tak miał mnie przeprowadzić tunelem pod S1. Ścięcie trasy przez stację paliw i dalej dokładnie tą samą trasą przez Międzyrzecze, jak wczoraj. Tu też podjazdy przestały być ciężkie i wymagające. Tym razem bez zjazdu główną do Międzyrzecza, lecz skręt w lewo, drogą która poprzedniego dnia mnie nęciła. Jak się okazało, wiodła przez jakiś dawny PGR, który wciąż był jakoś wykorzystywany. Za późno było, by wracać pod górkę, więc dalej parcie do przodu z zaciśniętymi hamulcami. Zjazd do otwartej bramy, a jakaś kobieta rzuciła coś w stylu "czemu się tu tak jeździ w kółko". Coś odpowiedziawszy mało znaczącego, nie można było zahamować, by wyjaśnić sprawę, więc po prostu nawrót na bucie w lewo i dalej pod górkę ul. Spółdzielczej. Jak się później okazało, nie tylko mi przyszło tamtędy zjeżdżać.

Do PK13 podjazd najpierw od strony bramy PGR, ale wnet nawrót i zjazd, by zdobyć go z dołu, od zachodu. Rowerem został na polnej drodze i z godzinę chyba trwało łażenie w te i z powrotem, by odnaleźć punkt na ogrodzeniu, który okazał się być przytwierdzony do wewnętrznego. Była ~21:46 i było coraz mniej czasu na powrót. Na pewno już nie na jazdę do kolejnego z pobliskich punktów i podobnie długie poszukiwania. Przejazd Pszeniczną do Kościelnej. Wyjazd na asfalt i dalej ile sił jeszcze w nogach. Do bazy udało się dotrzeć w kilka minut po 22. Jeszcze wpisanie godzin na podstawie zdjęć, z odwiedzin PK. Długopis wypisał mi się przy PK 20. Po załatwieniu formalności jeszcze kurs na posiłek z kilkoma dokładkami. Siedziało mi się tak do późna w nocy, gadając trochę z różnymi zawodnikami, po czym sen. Dziś woda pod prysznicem była już ciepła, choć dla mnie starczyło raczej już tylko letniej. Dobre i to.


21:46. Międzyrzecze Górne. PK 13. Nieszczęsne ogrodzenie wewnętrzne przy starej prochowni nieczynnej bazy wojskowej

Zaliczone gminy

- Goczałkowice-Zdrój
- Chybie
- Pawłowice
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 146.12 km (40.00 km teren), czas: 10:31 h, avg:13.89 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawka nad Tanwią

Sobota, 19 marca 2016 | dodano: 13.04.2016Kategoria Wyprawy po Polsce, Samotnie, Podróżerowerowe.info, >10 osób, Gminy, Z Kasią, 2016 Roztocze

Nieco ponad tydzień po sylwestrze padła propozycja kolejnej wyprawki forumowej na Roztoczu. Pierwsza propozycja zakładała nocleg w Podsosinie i trasę wyprawki skierowaną na terenach na wschód od niej. Pomysł nawet przypadł mi do gustu, wszak było tam jeszcze trochę luk pośród gmin, a i forumowiczów od dawna nie było okazji ujrzeć. Chętnych trochę się zebrało, więc baza została ostatecznie ulokowana we wsi Budziarze, położonej bardzo blisko Tanwi. W międzyczasie kilka osób się rozmyśliło, ale nadal było to więcej ludzi niż rok temu. Nasze plany również się wyklarowały i można było potwierdzić nasz udział na tydzień przed wyjazdem. Na nieszczęście zbiegło się to z chorobą Kasi, która przezdrowiała na czas wyjazdu, ale stan taki utrzymywał się jeszcze w jakiś czas po powrocie. Aktywność zarazków w otoczeniu, była odczuwana również przez mnie, choć na szczęście nie przyszło mi wylądować w łóżku z gorączką. Mimo to, wydawało mi się, że jestem o włos od zachorowania.

Piątek

Bagaże i rowery zapakowane do auta w czwartek (męcząc się ze sprężarka, by napompować koło Kasi, a ostatecznie robiąc to pompką). O 13:30 wyjazd z Rajszewa, gdzie odstawił mnie tata. Przejazd do Zielonki, gdzie nastała kilkugodzinna przerwa. Z pamięci uleciało, że w piątek są największe korki i trochę potrwało, nim przejechało się DW 631 do Korkowej, gdzie uliczkami Weselną, Bychowską i Kościuszkowców dotarło do DK2. Odtąd płynnie, standardową DK17. W korku raz jeszcze w Kołbieli (na wszystkich mnie usypiało, gdyż noc była nieprzespana, poświęcając ją na napisanie kilku opisów z 2011r.).

Paliwo uzupełnione zostało w okolicy Markuszowa, gdzie przyszła pora na krótką przerwę. W Lublinie skręt koło zamku na południe, a dalsza trasa odbyła się tą samą drogą, którą po raz pierwszy przyszło mi jechać z Biłgoraja do Lublina w 2009 r. Niestety, nawierzchnia nie była lepsza od tamtej pory, z wyjątkiem chlubnego wyjątku od okolic Wysokiego ku południu (remontowana w 2013 r., w czasie MP, będąc przyczyną częściowej zmiany zaplanowanej trasy). W samym Biłgoraju zmiany głównej trasy również rzucały się w oczy i to pomimo nocnej pory. Przy wyjeździe, na samej granicy miasta, widać było aq. i To.S. Skręt na Dereźnię, a potem wprost do Rudy Solskiej. Tam skręt w lewo i prosta droga do miejscówki, do której prowadziła tragiczna dróżka. Pogoda była wietrzna, zimna, choć cieplejsza niż rok temu, a od wjechania do lubelskiego, kilkukrotnie widać było na szybach deszcz (większy rozpoczął się dopiero na ostatnich kilometrach).

Trafiło się od razu. Była około 21:30. Z niższego budynku wyszedł D.M. i kilka innych osób. Nie przerywając rozmowy, od razu trzeba było zabrać się za założenie kół do rowerów i wyjęcie bagaży. Byli już prawie wszyscy. aq. i To.S.  przybyli w pół godziny po nas. Około 23 w Zamościu wysiedli Zb. i M.d., po których po 22 wyjechali Wi. i Tr. (za dnia przyjechali na miejsce prawie jako pierwsi, jadąc przez Stalową Wolę niemal wprost z domu tegoż ostatniego). Rozmawialiśmy w głównym pokoju dopóki nie przyjechali ostatni jeżdżący tej nocy wyprawkowicze, co stało się dopiero o 2:15 (Tr. ~5 minut wcześniej). Z trójki, która również mogła się pojawić, zjawił się tylko endriu68 (rankiem, na pierwszą połowę trasy standardowej), a Pablo przejeżdżał w pobliżu w drodze do Lwowa. Powoli się rozchodząc, spotkanie na tę noc zakończyliśmy po 3. Kieliszek alkoholu poprawił mój stan, gdyż jedno oko zaczynało łzawić i zbierało mi się na mokry katar z tej samej strony. Nazajutrz było sporo lepiej, choć czuć było, że pierwotny plan, by zostać w tych stronach dzień dłużej, skończyłby się czymś cięższym, niż tylko przeziębieniem.

Sobota


Pobudka po 9. Kasia nieco później. Na dole siedziało mi się w stanie nieco osowiałym, podjadając lekkie śniadanie i przysłuchując się rozmowom przy stole. Kasia ostatecznie również zdecydowała się spróbować wyjechać wraz z grupą, pomimo osłabienia odporności i jeszcze niedoleczonej choroby. Miała być zrobiona panoramka, lecz wszyscy czekali na Żu., który długo nie wracał ze sklepu i została przesunięta na następny dzień. Utworzyły się dwie grupy. Grupa, która skończyła piątkową jazdę o drugiej w nocy + Żu. (na pętlę przez Zwierzyniec - Krasnobród - Józefów), oraz "reszta" (pętla Biszcza-Harsiuki-Sól). Koło sklepu w Rudzie Solskiej, Kasia oceniła, że przy aktualnym zdrowiu i pogodzie jednak nie da rady i odłączyła się, wracając do domku, by tam odpocząć, przespać się i poczytać, równocześnie pilnując nalewek.

Wyjazd pół godziny przed nimi, ruszając główną, leśną drogą, z zalegającym miejscami piaskiem, która prowadziła mnie na zachód. Raz rower się nieco wkopał w piach, ale pozostałe łachy przejeżdżało się bez większych problemów. Przy ostatnich zabudowaniach Budziarzy, droga była poszatkowana wybijającymi się korzeniami drzew, które lepiej było przejechać ostrożnie (nie ufając ostatnio załatanej dętce). Wyjechawszy na asfalt, kurs na południe, gnając wraz z siłą wiatru. Droga delikatnie się wznosiła. Przy UG w Biszczy skręt na zachód. Krótki zjazd, a potem długi podjazd, spowalniany wiatrem. Przerwa koło kulminacji, by zrobić kilka zdjęć odległych terenów.


10:08. Droga między centrum Budziarzy i tej wsi zachodnim przysiółkiem. Widok ku SW


10:15. Tanew. Widok z mostu w Wólce Biskiej ku E


10:33. Biszcza. Przedwojenny kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego, przez pierwszych 7 lat służący jako cerkiew. Widok ku SW


10:47. Najwyższe miejsce podjazdu z Biszczy ku W. Widok na pogranicze Płaskowyżu Tarnogrodzkiego (pierwszy plan, do lasu po lewej) i Równiny Biłgorajskiej (w tle, za lasem po lewej). Widok ku NE

Na skrzyżowaniu za lasem skręt w lewo. We wsi skręt w prawo. Przyjazd pod UG Potok Wielki. Zapadła decyzja, by nie skręcać na Szyszków, lecz pojechać przez Lipiny Dolne. W Krzeszowie Górnym dostrzec można było tablice gminne, lecz naszła obawa, czy aby nie odjechało mi się za daleko od właściwego Krzeszowa oraz czy zdążę do Harasiuków, by spotkać się z resztą grupy. Dwukrotnie doszedł sygnał od D.M., lecz zauważony został dopiero po kilku minutach od zakończenia połączenia. W Podolszynie Ordynackiej tubylcza kobiety, rozwiała moje obawy, co do ewentualnego nie odwiedzenia ostatniej z gmin w tej okolic, a wkrótce widać już było tabliczkę zakańczającą Krzeszów. Niestety, postawioną zbyt wcześnie od północy, by było to prawdą, gdy spojrzy się na mapy.


11:09. Potok Górny. Miejsce upamiętnienia powstańców styczniowych przy UG. Widok ku E


11:41. Jasiennik Stary. Jeden z drewnianych domów między remizą i oczkiem wodnym we wsi. Widok ku S


12:09. Podolszynka Ordynacka. Wyjazd na DP 1069R

Kurs na NE. Wiatr przestał mi przeszkadzać, choć wciąż trochę dokuczał. Jeden męczący, jak na te porę roku, podjazd i długie minuty oraz kilometry powoli uciekające za mną. Jazda pędem, choć na tyle rozsądnie, by nie zachorować. Z ciekawszych obiektów - w Hucisku ładny, stary budynek przy skrzyżowaniu, a za wsią Kusze całkiem nowy most nad rzeczką Borowina. Jego remont był przyczyną złego wytyczania trasy przez niektóre serwisy mapowe. Dalej była las, za którymi widać było Harasiuki. Naszło pragnienie, by trochę odpocząć. Naszły myśli, by zapytać ludzi przy drodze, ewentualnie w sklepie, czy widzieli może grupkę rowerzystów, ale ostatecznie mi się nie chciało. Zamiast tego objazd kościoła, z zajrzeniem do środka, gdyż miał otwarte drzwi, a w okolicy raczej niewiele było mi znanych.


12:25. Hucisko. Budynek poprzedniej szkoły podstawowej, która przeniosła się do budynku oddanego do użytku w 1994 r. (widoczny po prawej). Widok ku N

Krótka przerwa i bijatyka z myślami. Ile kilometrów będzie trzeba nadrabiać samotnie? Ile czasu walczyć z wiatrem, nim ujrzę resztę. Ostatecznie, przyjazd był na wyprawę "forumową", nie zaś "indywidualną". Za mostem jazda zgodnie z mapą, mając nadzieję, że nie postanowili skrócić podróży jadąc główną na Biłgoraj. Znak oznajmiał "Janów Lubelski 45". Droga wiodła na wprost. Asfalt wciąż młody. Podjazd, który wyssał większość sił. Telefon i uspokojenie. Z prawej duży, wykarczowany obszar (zdjęcia ukazywały, iż było to wcześniej rzadkie i młode zalesienie). Ponad drogą cmentarz z lewej. Śmieci z niego po prawej. Pomnik. Przystanek. Przerwa...

Czekanie trwało pół godziny, zjadając większość zasobów. Skrywając się za przystankiem, trochę można było odpocząć, jednocześnie starając się rozgrzać na promieniach słońca. Czuć było jak bardzo wychłodzona była odzież na wysokości klatki piersiowej, powodując niemiłe wrażenie. Grupa przybyła o 13:40. Jak się okazało, sporo czasu zeszło im przy sklepach, a początkowo dwukrotnie zmieniali trasę, walcząc z GPS i trochę z terenem, raz piaszczystym, raz podmokłym. Po krótkiej przerwie przy przystanku, dojechaliśmy do Huty Krzeszowskiej. Tam zmieniliśmy kierunek jazdy.


13:40. Między Gozdem, Hutą Nową i Hutą Krzeszowską. Widok ku SE


13:42. Przerwa przy-przystankowa. Widok ku SE


13:46. Huta Krzeszowska. Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Święta z XVIII w.

W trakcie jazdy, grupka podzieliła się na mniejsze, odległe części. Niepotrzebna, choć krótka przerwa w Hucie Starej, gdzie nastąpiły pytania do tubylca, o drogę na Sól. Przejechaliśmy pod wiaduktem kolejowym, a teren za nim był podmokły po obu stronach drogi. Droga nieznacznie wiodła w górę i było chłodnawo. Zatrzymaliśmy się przy sklepie pod koniec wsi Ciosmy. Stamtąd każdy jechał trochę tak jak chciał. Wpierw wiadukt i długa, wijąca się droga wśród drzew. Ostry skręt drogi w lewo i wnet koniec lasu. Na skrzyżowaniu w prawo, a zaraz potem asfalt się urywał. Zastąpiła go droga gruntowa wiodąca w pola. Zamiast zmierzać wprost do właściwej drogi, ruszyliśmy po krawędzi pól ku południu. Grunt stawał się coraz bardziej błotnisty i mokry, wiec wreszcie skręciliśmy w lewo. Wjazd na szutrówkę, gdzie nieco spłoszył się koń z jeźdźcem.


13:50. Huta Podgórna. Widok ku W


14:02. Huta Stara. Kurzynka. Widok ku S


14:17. Ciosmy. Przerwa przy sklepie Cio Smaczek


14:42. Las między (gdzieś w połowie) wsiami Ciosmy i Dąbrowica


14:54. Kolonia Sól. N przysiółek wsi graniczący z Dąbrowicą. Widok ku SE


14:59. Przez pola do centrum Soli. Widok ku SE

Na asfalt wyjechaliśmy przy cmentarzu. Udaliśmy się w prawo i jechaliśmy aż do pizzerii Safari. Lokal mały, ale pizza dobra i duża (choć jakby się czepiać, to może ciasto było zbyt mało słone). Spędziliśmy tam godzinę. Mi przypadła pizza nietypowa, bo z łososiem i śliwkami. Pycha. Pierwotny plan zakładał jazdę przez Majdan Nowy, ale skróciliśmy końcówkę. Znów ruszyliśmy, trochę na zasadzie "każdy sobie". Nieco dalej na południe zakupy uzupełniające w sklepiku z punktem pocztowym. Potem skręt do wsi Ruda-Zagrody i Ruda-Solska. Wraz z Kv. zostaliśmy trochę z tyłu, prowadząc rozmowę o owocach. Przed 17 zjechaliśmy wszyscy do Budziarzy, poza grupą "roztoczańską" oczywiście, która przybyła o 18:45. Do domku wjechaliśmy po dróżce, o lepszej jakości niż ta, którą przyjechało się autem. Nawierzchnia asfaltowych dróg, którymi jechało się tego dnia, była miejscami bardzo słaba.


16:15. Sól. Posiłek w Pizzerii Safari

Po powrocie, przez kilka godzin każdy odpoczywał we własnym zakresie i doprowadzał się do porządku. Rowery spakowane w kilka minut po odstawieniu sakw do budynku. Z czasem dochodzili kolejni wyprawkowicze. Z początku trochę mi się przysypiało i informacje dochodziły do mnie piąte przez dziesiąte. Dopiero po kilku cienkich, ale ciepłych herbatach, a później i pierogu biłgorajskim, jakoś udało mi się dojść do siebie. Wszyscy rozeszli się dość wcześnie. Najdłużej przesiedzieliśmy z D.M. i Żu., rozchodząc się tuż przed północą. Sen nadciągnął równie szybko, jak dnia poprzedniego.

Niedziela

Pobudka 5-10 minut po 8 rano. Wyraźnie odczuwalne było zmęczenie górnej części pleców, nabyte od pozycji na rowerze, która dawno nie była przyjmowana z takim wysiłkiem. Na dole dojadanie części zapasów z sakwy. Wkrótce wylegliśmy, w celu zrobienia panoramki. Powietrze było wilgotne, a przez to przeszywające, choć teoretycznie cieplejsze. W nocy spadło trochę śniegu, który szybko stopniał. Zaraz po zdjęciach wyjechali Wi z Żu., którzy chcieli odwiedzić Lwów. Tuż przed nami wyjechali aq., To.S i Ro., zmierzając w kierunku Lublina (autem minęło się ich na łuku przed Rudą Solską), a wcześniej, w swoje strony udali się M.d ze Zbyszkiem, Kv. oraz ruf.. Pozostali na miejscu jeszcze D.M., aq., Tr. i Pa7 (który sporo myślał nad trasą powrotną w swoim tempie i był namawiany przez innych, by z nimi ruszył). Cu. jak i my wyjechał autem.


08:32. Budziarze. Staw w "Agroturystyce nad Tanwią"

Przez Sól główną do Huty Krzeszowskiej. Dalej Maziarnia, Golce, do Jarocina, gdzie przyszło wykręcać przy zalewie. Wjazd na krajówkę. W Modliborzycach sprowadzano bardzo długie "palemki" do parku. Dalsza trasa wiodła przez Potoki do Trzydnika i Oblęcina (tak jak w latem 2013, lecz o przeciwnym zwrocie). Krajówka do Annopola i skręt na północ. Za Józefowem nad Wisłą również fragment trasy z lata 2013, ale o kilka dni wcześniejszej. W Kamieniu przejazd nowym mostem, za którym wjechało się do Solca nad Wisłą. Tam około półgodzinna przerwa i spacer blisko skarpy.


12:31. Solec nad Wisłą. Łąki w Dolinie Wisły o nazwie Łążek. U dołu widoczna Krępianka, płynąca ku lewej stornie zdjęcia. Po lewej ulica Zamkowa, a za żółtym domem Struga. Widok z placu kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny ku E


12:33. Solec nad Wisłą. Ruiny murów zamku z XVI w. Widok ku N

Zjazd do przeprawy promowej w Kłudziu, skąd po płytach betonowych podjazd z powrotem do bardziej przelotowych, wiejskich asfaltów. Przez Boiska wyjazd na trasę z maja 2013. Zjazd do Janowca. Autem trochę pokręcenia na dole, po czym po kocich łbach wjazd pod zamek. Tam udało się dotrzeć około 14:20, czyli blisko zamknięcia, więc udało się go zwiedzić dość pospiesznie, a pobliski dworek to już na ostatni gwizdek. Widok z najwyższego dostępnego punktu ładny, choć zbyt zamglony, by widzieć coś daleko i wyraźnie. Silny i zimny wiatr. Wychodząc, zaczynał być przez mnie odczuwalny zbliżający się ból głowy, więc zarówno dworek, jak i spichlerz dosłownie został obejrzany błyskiem. W samochodzie jakoś udało się zneutralizować ból do nieco przeciętnej wartości. Wyjazd na krajówkę w Górze Puławskiej. W Zwoleniu zakupy i lek na ból. Przeszło w ciągu pół godziny do prawie nieodczuwalnego stanu, choć nie udało mi się spostrzec, kiedy wjechało się do Radomia.


14:01. Janowiec. Powiśle. Zamek z XVI w. Widok ku N


14:14. Janowiec. Wejście na zamek ku W


14:19. Janowiec. Dziedziniec zamku. Po prawej budynek muzeum


14:19. Janowiec. Zachodnia część zamku


14:25. Janowiec. Dziedziniec zamku widziany z 1 piętra ku S


14:30. Janowiec. Dziedziniec zamku widziany z 3 piętra ku W


14:31. Janowiec. W centrum widoczna zachodnia krawędź Skrapy Dobrskiej (w większości ukrytej za wzniesieniem). Dolina Wisły widziana z 3 piętra zamku SE


14:33. Janowiec. Dziedziniec zamku widziany z 3 piętra ku SW


14:33. Janowiec. Dolina Wisły widziana z 3 piętra zamku ku SW

DK 7 do Warszawy. Za Tarczynem zadzwonił Do. i jakiś czas później spotkaliśmy się z nim w barze na Banacha, docierając tam niemal w tym samym czasie. Pogadaliśmy trochę na bieżące tematy z życia, wpadliśmy do akademika, tam przenosząc dalszą rozmowę, wychodząc po 20. Warszawa opuszczona Prymasa 1000lecia i dalej DK 7. Po powrocie do domu pokaz zdjęć. Sen niedługo po tym, a bliżej poranka pobudka, wciąż odczuwając jeszcze ból głowy.

Obecni na wyprawce: Cu., Żu., ja, Kasia, Zb, Kv., eh., aq., Wi, Pa7, M.d, ruf., Tr., Ro., To.S, D.M.

Zaliczone gminy

- Biszcza
- Potok Górny
- Harasiuki
- Krzeszów
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 83.32 km (6.00 km teren), czas: 04:38 h, avg:17.98 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Maraton Podróżnika

Sobota, 7 czerwca 2014 | dodano: 08.06.2014Kategoria >300, >10 osób, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2014 Ziemia Lubelska W Uczestnicy

Jedno słowo, jakim można opisać poranek to "kolejki". Z bazy wyjechaliśmy ok. 7:30. Po przegrupowaniu pod kościołem, gdzie wyłoniły się tymczasowe grupy, wyruszyliśmy tuż przed 8. Start z pierwszą grupą. Była to dla mnie jedyna szansa, by nie odpaść już na początku. Stało się to dosyć rychło. Tak samo jak na Brevecie w 2012, z grupą udawało się utrzymać przez 10km. Potem ta odjechała mi na podjazdach za Sawicami, które choć niezbyt wielkie, to wystarczające, by zostawić mnie z tyłu. Udało utrzymywać się za nimi w odległości do 300 - 500m. Po kolejnych 5 kilometrach, w Paprotni, udało dołączyć się do ekipy Waxowej. Przejazd taki do Kukawek, gdzie na dziurawym i lichym asfalcie, udało się przebić do pierwszej grupy, do której akurat się zbliżyliśmy. Parę kilometrów przed Mordami na przód, zatrzymując dopiero na skrzyżowaniu. Potem, aż do Łukowa, równo z grupą.


"Skrzeszew E". Mglisty początek. Widok ku SW


Skrzeszew. Miejsce startu. Po lewej kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Widok ku E


Sawice-Dwór N. Widok ku W


Paprotnia. Po 16 km. Widok ku SW


W Łęczyckach. Widok ku SEE


Granica gmin Mordy i Zbuczyn. W centrum Czuryły. Widok ku SW


Kościół pw. św. Stanisława i Aniołów Stróżów. Widok ku NWW

W Łukowie postój. Trochę podjedzenia, popicia i dalej przed siebie. Nie chciało mi się długo i bezczynnie siedzieć. Za świdrami dogonił mnie mieszkaniec Świdnika, jadący na terenowych oponach. W lesie się zatrzymał, a ja dalej. Mój postój z kolei wypadł dopiero za Wojcieszkowem, w pobliżu lasu. Zniknęła tabliczka czekolady. Trochę rozciągania. W tym czasie przegoniło mnie czwórka rowerzystów, a w oddali, na horyzoncie dało się dojrzeć resztę, w postaci sunącej chmary maszyn. Dogonili mnie za Horodzieżą. Na czele jechała grupa Waxa, z którą udało się przejechać przez Serokomlę z prędkością ponad 40km/h. Na wyjeździe czekał jednak podjazd i stopniowo ściągało mnie do tyłu. 4 kilometry dalej prześcignął mnie ostatni, samotnie jadący człowiek z tej grupy. W Annopolu już ich nie było widać.


Postój w Łukowie, na placu u zbiegu DW 806 i DK 63. Widok ku NWW


Postój w Łukowie, na placu u zbiegu DW 806 i DK 63. Widok ku E

W Kocku zatrzymał się Robert i ktoś jeszcze. Po ominięciu ich, za Kockiem znów się zrównaliśmy. Później, w 4 osoby, wyjechaliśmy na DK 19 w Bykowszczyźnie. Wtedy znów samotnie. Skręt za Firlejem w kierunku Kozłówki. Asfalt nieco kiepski. Prędkość spadła do 22-25 (z grupą 26-28 z porywami do ponad 30km/h). W Lesie tuż przed Kamionką dało się zobaczyć kolejną grupę, jadącą za mną. W Kamionce dojazd do jadących na przedzie i wspólnie zjechaliśmy na punkt postojowy, na stacji benzynowej kilkaset metrów od pałacu w Kozłówce. Tam uzupełnienie wody i trochę jedzenia.

Stamtąd start znów wcześniej, lecz nie wśród pierwszych. Grupa (znów Waxa) dogoniła mnie na początku lasu. Wspólnie przejechaliśmy przez tamtejszą dziurawą drogę oraz Dąbrówkę, zaopatrzoną w liczne zakręty. Na podjeździe do Kawki znów z tyłu. Wyjazd na DW 809, uprzednio wyprzedzony przez kolejną grupę. Na podjeździe za Wolą Krasienieńską, wyprzedził mnie chyba Olo. Przed Smugami wyminięcie Pająka, który złapał kapcia. W międzyczasie, mnie wyprzedziło kilku pojedynczych zawodników. Nieco mnie wymęczył dojazd do Lublina. Przejazd przez niego dość wolno, w dodatku trzeba się było zatrzymywać na każdych światłach, oprócz jednego, które spojrzało swym łaskawym zielonym okiem. Znów przyspieszenie na pasie serwisowym za miastem. W Strzeszkowicach dogoniło mnie dwóch i od tamtej pory moja pozycja była ostatnia.

Postój w Niedrzwicy, gdzie odpoczynek trwał prawie godzinę. Nieco tylko bardziej udało się wypocząć, lekko najeść oraz przygotować, choć nie dokładnie, do jazdy nocnej. Dalej jazda była powolna na podjazdach i jeszcze w miarę żwawa na zjazdach. Przed Zaraszowem widać było grupę kilku rowerzystów, jadących z naprzeciwka. Pierwszy, który wyprzedzał ich o 5 minut drogi, zainteresował się rowerzystami, jakich spotkał na swej trasie, oraz zapytał, czy ów maraton to kwalifikacja do BBT. W Wysokim życzenia udanej trasy od dzieci, które bawiły się w pobliżu kościoła.


DW 834. Do Bychawy (w centrum). Widok ku E

Wyjazd na trasę DW 835. Trwał tam remont nawierzchni i dość długie odcinki jednego pasa były zerwane. Ruch wahadłowy mi nie przeszkodził, gdyż i tak prawie nikt tamtędy nie jechał. Skręt na Turobin, a po dość długim czasie skręt na Radecznicę. Potem pagórkowatym terenem przejazd przez Latyczyn i Chłopków do Komodzianki. Wymęczył mnie długi podjazd do Teodorówki, a potem w pocie, zjazd z dużą prędkością do Smorynia. Jadąc do Gorajca trzeba było włożyć sporo dodatkowej energii, tak by zdążyć przed zmrokiem, który z wolna zapadał nad okolicą. Podjazd pokonany w większości pieszo. Z prędkością 6km/h udawało się podjeżdżać rowerem, gdy teren był łagodniejszy.


Dragany E. Remont DW 835. W tle wzniesienia ponad Tarnawą Dużą. Widok ku S


Tarnawa Mała. DW 848 po zjechaniu z DW 835.


Wjazd do Radecznicy z Zaporza. Widok ku SSE


Chłopków. Podjazd do Komodzianki. Roztocze Gorajskie. Widok ku NWW


DK 74. Tuż za granicą powiatów między wsiami Smoryń i Gorajec-Zastawie. W tle Roztocze Szczebrzeszyńskie. Widok ku SEE

Do Szczebrzeszyna wjazd już po ciemku, ale większość zjazdów udało mi się pokonać na pełnym gazie, wykorzystując ostatnie promienie słońca. Szczebrzeszyn tonął w ciemności, rozświetlany światłem latarni. Im bliżej Zamościa tym ciemniej. W końcu udało mi się dotrzeć pod zajazd, ale że nikogo tam nie było i czasu szkoda, skończyło się na uzupełnieniu wody z butelki do bidonu i przekąsce z sakwy. Skręt na Nielisz. Przed lasem narastało odczucie opadania z sił. W Nieliszu wyjazd na totalnie pustą trasę 837. Jechało mi się już strasznie wolno i słabo. Miejscami widoczne był mgły. Siły opadały gwałtownie. Jedyna chęć, to dotrzeć jeszcze do Żółkiewki, nim całkiem ulecą. Pojawienie się wreszcie niebieskiej tabliczkę dotarło do mnie z ulgą. Wkrótce przyszła pora się zatrzymać przy przystanku we wsi Gany. Nie było ławki tylko jakieś worki z piaskiem, tworzących swoisty mur. Była 23:51. 1,5 godziny później, podjechała Kasia, po moją, wymarzniętą, zmęczoną i obolałą gminozbieraczową osobę. Rankiem było czuć wysiłek, jakim obciążone były kolana, choć nie można tego porównać do BBT. Suma Przerw ~1,5h w tym jedna trwająca ~1h


DK 74. Zjazd do Szczebrzeszyna. Widok ku SE


DW 837. Wjazd do gminy Żółkiewka między wsiami Równianki i Gany. Widok ku W

Zaliczone gminy

- Paprotnia
- Radecznica
- Szczebrzeszyn
- Sułów
- Nielisz
- Rudnik
- Żółkiewka
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 309.56 km (0.50 km teren), czas: 14:30 h, avg:21.35 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Radlin II - "IV Maraton w Radlinie"

Sobota, 22 czerwca 2013 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, Maratony, >10 osób, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Księgowym, 2013 Górny Śląsk Uczestnicy

Pobudka
Jak można się stosunkowo łatwo domyślić, nocleg nie należał do przyjemnych, wygodnych i ciepłych. Mimo, iż budzik nastawiony na 6:00, z powodu chłodu poranka pobudka o 5:00, drzemiąc 2h. Tak więc mój zasób snu, licząc od czwartkowego poranka, wynosił:

3h po złożeniu roweru
1h tuż przed wyjazdem
1h przespane w aucie oraz w pociągu na stojąco z oparciem o ścianę
2h przed maratonem

Sumarycznie - 7h snu (haha)

Słońce już wstało, lecz powietrze wciąż było chłodne. Po zdjęciu foliowej peleryny przeciwdeszczowej, szybko przyszło mi tego pożałować na zjeździe. Szczęśliwie, tuż za nim czekał mnie powolny, rozgrzewający podjazd przez las, do części Rybnika wzdłuż ul. Niepodległości. Niebawem przejazd przez DK 78 i już w Radlinie, skręt w ul. Mariacką. Po lewej widać było ciąg budynków kopalni "Marcel".


Radlin. W tle KWK Marcel. Widok ku SW


Radlin. Mariacka. Po lewej kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W

Mariacką dojazd do centrum. Mijało się MOSiR. Potem zachciało mi się zerknąć na kawałek miasta, by zorientować się relacjach przestrzennych. M.in skręt w kierunku osiedli, gdzie czekał mnie trud przejazdu po starej kostce. Na ścianach budynków osiedli widniały leciwe, geometryczne wzory.


Radlin. Osiedle przy Ściegiennego. Widok ku SE

Po tej krótkiej rundzie przerwa na ławce przed MOSiRem. Przez większość czasu trwały moje próby zebrania jakiejkolwiek energii przed maratonem, a przynajmniej, by nie stracić jej zbyt wiele. Zdrzemnąć się nie udało.

Przed Startem

O 7, jedząc resztki wczorajszej kanapki, trwała obserwowanie wznoszenie dmuchanej bramki startowej. Niedługo później naszły siły by zgłosić swoją obecność i rozejrzeć się w terenie. Podjazd do schodów, wpłata kaucji za dyskietko-plakietkę i odebranie świadczenia w postaci koszulki, dwóch map i numerka wraz z zipami. Zaraz potem regulacja siebie, roweru i ekwipunku. Powrót na ławkę. W czasie zakładania numeru startowego podjechał nr 74, z którym się rozmawiało do momentu, gdy zaczął padać rzadki, slaby deszcz. Wtedy to trzeba było podjechać pod budynek.


Proszek z mikroelementami do rozpuszczania w bidonie

O 9 na stole pojawiła się woda oraz izotonik w proszku, więc nadeszła pora, by kontynuować przygotowania. Tymczasem zawodników przybywało i przybywało. Ostatni odnotowywali swoją obecność na listach. Moja torebka z niepotrzebnym na trasie sprzętem została na miejscy. Niespodziewanie, odnalazł mnie ktoś z forum (nie pamiętam już kto), a niedługo potem pojawił się z Księgowym. Wnet udało się dołączyć do reszty ekipy z którą przybył.

Po kilku minutach pogawędki, wraz ze wszystkimi udaliśmy się na schody. Oto nadszedł czas dla fotoreporterów. Gdy wszyscy nasycili się zdjęciami i zawodnicy zaczęli się rozchodzić, okazało się, że "PRO" fotograf będzie robił zdjęcie dopiero teraz. Zaraz po ostatnim jego zdjęciu ruszyliśmy na pętlę honorową ulicami Radlina. Wróciliśmy na pięć minut przed startem pierwszej grupy. Niektórzy tubylcy okazywali zainteresowanie, to mniejsze, to większe, to z zaciekawieniem, to ze śmiechem. Jeszcze tylko kilka minut minęło mi na rozmowach i fotografiach

PIERWSZE OKRĄŻENIE

Moje miejsce było w trzeciej grupie. Godzina 10:10 - start zasygnalizowany dzwonkiem ręcznym. Ruszyliśmy. Jazda przez miasto na początku nieco nieskładna. Pomimo kierowania ruchem, nadal trzeba uważać na auta. Zostawiliśmy za sobą kościół, łuk w prawo i długa prosta przez skrzyżowanie. Prędkość ponad 40km/h. Lekko, łatwo, nieco z górki.


Radlin. Mariacka. Po lewej kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W

Nie minęło wiele czasu, gdy od grupy odbiło do przodu 2-3 zawodników. Z tyłu zostało kilku innych. Udawało mi się trzymać w grupie centralnej, składającej się z 7-8 osób.


Pszów (Wrzosy). Widok ku NW

Po 10 minutach trzeba było odrobinę zwolnić, przez co grupka uciekła mi o 100m. Wtedy udało mi się dołączyć do kogoś, kto też jechał nieco z tyłu. Na zakręcie w Pszowie część osób pojechało za daleko i się wracali. Inni zwolnili, wykonując manewr skrętu. Tam na powrót udało się dogonić grupę. Jechaliśmy mniejszą, połataną drogą. Przyspieszenie na zjeździe, skutkujące wyprzedzeniem paru osób. Dalej był skręt. Prędkość spadła o 10km/h, by zorientować się w dalszym kierunku jazdy. Strzałka i pozostali, swoją jazdą wskazywali naprzód. Jechało się siłą rozpędu. Nie udało mi się spostrzec progu zwalniającego...

Czy raczej spostrzec, ale zbyt późno...

Udało mi się jeszcze trochę zredukować prędkość, ale wciąż za mało. Najazd na próg, nieznaczne wyskoczenie rowerem w górę i lądując ledwo udało mi się utrzymać równowagę. Lewą ręką udało się chwycić ramię baranka pod dziwnym kątem, co na zwykłej kierownicy, by to się nie udało. Prawą chwycić klamkę hamulca (na klasycznym szosowym też by nie wyszło, gdyż oba ruchy były przypadkowe) i zredukować pęd do 10km/h. Mało brakowało, a i mnie wpisanoby na listę kontuzjowanych tego dnia i to ledwie po 20 minutach od startu. Szybko się udało otrząsnąć i wrócić do siebie. Trzymanie się grupy trwało, niestety, tylko do podjazdu w Pszowie. Lepiej przygotowana grupa mnie wyprzedziła, ale nikt nie zniknął z mojego pola widzenia. Skręt tam gdzie pozostali i gonienie reszty z prędkością ponad 50km/h z górki, szybko zmierzając w kierunku DW 936.

Zmniejszyła się odległość do 100m. Niestety przyszła pora wjechać na DW 936. Tuż przed skrzyżowaniem zatrzymało się auto, więc nie można go było ominąć, nie redukując równocześnie prędkości. Chcąc wjechać na drogę, trzeba było jeszcze poczekać na przejazd auta jadącego od wschodu. Udało się oszacować, że gdyby nie ów pierwszy wóz, można by było od razu wkroczyć na DW 932 z odpowiednią prędkością do pościgu. W tym czasie pozostali odjechali już o 500m. Podjęcie dalszego pościgu nie odniosło skutku, gdyż na podjeździe w Syryni straciło się jakiekolwiek szanse na dogonienia ich.

Na podjeździe w Grabówce doścignął mnie jeden zawodnik, który swoją obecnością zmotywował mnie do większego wysiłku, lecz zaraz potem doścignęła mnie czołówka grupy 4. Prześcignęli mnie na podjeździe, lecz w Lubomi znajdował się zjazd, gdzie z kolei mi udało się wysunąć na prowadzenie. Gdy teren znów stał się równinny, zbiliśmy się w grupkę, którą dotarliśmy do mostu przed Raciborzem. Niewiele dalej nr 60 stracił bidon. Zatrzymanie, podniesienie i pogoń za nim, aż do świateł, tuż przed mostem na Odrze, bidon trzymając jedną ręką, aż udało mi się go przekazać. W mieście grupka się rozproszyła i na podwójnym rondzie jechało mi się samotnie. Nad rzeką trwał festyn, impreza jakaś. Czekał mnie długi, mozolny podjazd.

Jadąc przez kolejne 30 kilometrów do Głubczyc, wyprzedzały mnie kolejne grupy startowe. Kilka razy nastąpiły moje próby, aby do nich dołączyć, ale podjazdy skutecznie powiększały różnice odległości. Koło Rakowa chwilowe zejście z roweru, by rozprostować mięśnie i skonsumować część wafla. Wtedy wyprzedziła mnie kolejna grupa. Przez Boborów przejazd w towarzystwie nr 74, w okolicach Babicach zaś z man222. Nim wjechaliśmy na DW 416, we wsi Bernacice czekał nas przejazd po asfalcie gorszej jakości. Nieco mnie to spowolniło.


Między Pawłowem i Makowem. Widok ku E


Maków. W tle kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Widok ku NWW

PAGÓRKI Z B DO C

Do Głubczyc dojazd ok. 12:40 Zjazd w lewo, na teren szkoły. Od razu rzuciło mnie na kanapki, bowiem skromne śniadanie dało o sobie znać jeszcze przed Raciborzem. Lekkie ssanie wzrastało powoli, ale trzeba było je zagłuszyć przynajmniej do punktu B. Uzupełnienie zapasy wody i siedzenie na murku, zajmując się konsumpcją. Właśnie mnie zastanawiało, jak daleko jest Księgowy i już miał być słany sms z informacją o osiągniętym Pkt B, gdy ten nagle przyjechał około 5-10 minut po mnie.


Głubczyce. PK na terenie Specjalnego Ośrodka Szkolno - Wychowawczego. Widok ku NEE

Od jednego z organizatorów dało się słyszeć, że wkrótce mają pojawić się banany. Trwało więc oczekiwanie na nie, mając nadzieję, że wkrótce ruszę. Niestety transport nie dochodził. Zajęło mnie pożeranie wypatrzonych drożdżówek z owocowym wkładem - pyszna dawka cukru. Jako że owoce wciąż nie doszły, warto było jeszcze odwiedzić toaletę. Potem transport już się zjawił na miejscu. Zabrane dwa na zapas, wypity jeszcze spory haust wzmocnionej izotonikiem wody, zaraz po tym uzupełniając bidon do pełna. Ruszyliśmy. Adam się trochę niecierpliwił, ale nie tylko on. Gdyby banany czekały na punkcie, od razu byłoby się w trasie. Wszak jazda bez zabezpieczenia energetycznego jest ryzykowna :D Straciło się tak około pół godziny, co nieco mnie zawiodło.

Przez miasto jechaliśmy we dwoje. Na wyjeździe połączyliśmy się z niewielką grupką. Przez Grabniki jechaliśmy 30-32km/h. Ze mną na czele, póki było płasko. Zaraz za wsią, na kolejnych podjazdach powoli zwiększała się odległość i jechało mi się coraz bardziej w tyle, wciąż zachowując jednak prędkość w przedziale 20-30km/h. Grupka powoli zwiększała odległość ode mnie. W okolicy Ucieszkowa udało się dostrzec już jedynie koszulę Księgowego, oddaloną o około 400m, znikającą zaraz za zakrętem. Tu jednak nastąpiła zmiana krajobrazu - teren wpierw łagodnie, później nieco gwałtowniej opadał w dół. Udało się pocisnąć do 50km/h. W odcinku między Ucieszkowem i Pawłowiczkami momentalnie udało się wyprzedzić Księgowego i siłą rozpędu, lekko tylko zwalniając, wpaść w zakręt ku NE. Powoli wytracała się prędkość tak, aby Księgowy mnie dogonił - razem łatwiej jechać, jak zresztą zakładaliśmy jeszcze przed maratonem.

Ostatnie podjazdy na tej trasie pokonywaliśmy obaj dość mozolnie. Przed skrętem na Gierałtowice upewnialiśmy się co do przebiegu trasy na podstawie wydrukowanej kartki. GPS Księgowego mówił jedno, a znaki drugie. Ok. "To dobry kurs - jedziemy". W oczy rzucały mi się duże dziury w nawierzchni - szczęśliwie, występowały tylko przez kilkanaście metrów.


Pomylony skręt z DW 38 do Przedborowic. Widok ku SSE

W Długomiłowicach ponownie zastanawialiśmy się nad kierunkiem jazdy. Tu dogonił nas jakiś zawodnik i pojechaliśmy wspólnie. Rozpędzenie na podjeździe. Przez wieś przejechało nas w sumie czworo zawodników. Skręciliśmy w lewo za kościołem, w dość niepozorną dróżkę. Tu też sformowaliśmy się i pojechaliśmy razem do Ciska. W okolicy mostu nad Odrą, każdy jechał już swoją prędkością, a odległości nieco się wydłużyły.

Przed Bierawą zatrzymaliśmy się na moment. Księgowy coś robił, a dla mnie była to okazja na spokojnie się napić. Poprzednia dwójka nas wyprzedziła. Gdy dojechaliśmy do wioski i jakiś tubylec zapytał na o coś. Wtedy wydawało mi się, że mówił po niemiecku. Księgowy twierdził, że ów pytał, czy jedziemy do Rud, co zabrzmiało mi jako jako "do rut?", chwilę potem nucąc "Do... Do rut... Do rut miś..." na nutę Rammstein ;D

Do Solarni ponownie, to zbliżaliśmy się do owej dwójki, którzy jechali oddzielnie, to znów oddalaliśmy. W owej wsi zatrzymał nas zamknięty przejazd kolejowy. Akurat powoli jechał pociąg towarowy... Nie mitrężąc czasu pora usiąść i wszamać oba banany. Kończył się posiłek w tym samym czasie, gdy szlaban zaczął się unosić. Ruszyliśmy do Kuźni Raciborskiej. Z Kuźni do Rud jechaliśmy większość czasu tylko we dwójkę, choć i tamci byli w pobliżu. Pot nas zalewał, gdy wpadło się do punktu kontrolnego C.

MĘCZĄCE C DO A

Uzupełniliśmy wodę. Potem oczekiwanie przy rowerze, powoli sącząc picie, aż Księgowy opłucze się, zachęcony przez Władcę Punktu C. Znajdowaliśmy się kilkanaście metrów od drogi, koło jakiegoś baru, ze stolikami rozstawionymi na świeżym powietrzu. Na miejscu kręciło się sporo zawodników. Niektórzy jedli, inni pili. Większość rozmawiała, część szykowała się do drogi.

Księgowy gotów, więc plecak na plecy i w drogę. Było gorąco, ale znośnie. Z Rud jechaliśmy wciąż pod górkę. W lesie można było się rozpędzić na łagodnym zjeździe. Do Jankowic kolejny podjazd, w dodatku brak pobocza.

Za Szymocicami skręt w lewo. Gdyby nie strzałka, można by się zdrowo pomylić. Teren był płaski i jakoś tam się jechało. Ktoś nas wyminął. Przejechaliśmy przez tory kolejowe. Koło dworca skręt w prawo - kolejny morderczy podjazd. Księgowy dotarł prawie do szczytu, gdy mi ledwo udało się wyminąć skręt na Adamowice. Pogoń za nim, aż do skrzyżowania w Łyskach. Przemknął przez nie, a kilkanaście sekund później uczynić to samo. Udało się go dogonić i prześcignąć, mając 62,2 km/h na liczniku. Niestety, zaraz potem był podjazd... i znów z tyłu.

Z kolejnych 10 km odnotowane jako: mnóstwo zjazdów i podjazdów w terenie zabudowanym. Po lewej kościół na wzgórzu, z ciekawymi kopułami. W Rydułtowie mały placyk i kolejny kościół, z czerwonej cegły. Wjazd do Radlina poprzedzony skrzyżowaniem T-kształtnym, gdzie skręcaliśmy w prawo, a zaraz potem długi, stromy podjazd, poprzedzony krótkim mostem.

Asfalt tych ostatnich 10 nie był najlepszej jakości, szczególnie na zjeździe do Rydułtowy. Na odcinku tym, raz ja na czele, raz Księgowy, lecz tendencja zajmowania pozycji na czele, wzrastała na korzyść Księgowego. Na metę wjechał jakieś pół minuty przede mną. Odległość z C do A zajęła nam dwa razy więcej czasu, niż wynikało to z szacunków.

DRUGIE OKRĄŻENIE

Do startu była we mnie gotowość od razu po uzupełnieniu wody. Trwało oczekiwanie, aż Księgowy nieco odpocznie, więc w tym czasie udało się zjeść zupę i odwiedzić WC. Po powrocie rozmawiał przez telefon w pozycji horyzontalnej. Dokonawszy ostatnich poprawek, zachciało mi się ruszyć wcześniej. Minęło mi około 30 minut "na Punkcie".

Start o 18. Pomimo starania się, by pędzić, nie udało się jechać więcej niż 30km/h. Odcinek do Pszowa, poprzednio pokonany tak szybko, że nie udało się go zarejestrować, teraz ukazywał pojedyncze domy i ludzi, zamiast zabudowy i tłumów. Podczas zjeżdżanie, o mało się nie doszło do przewrócenia. Do świadomości doszło, że z aktualną prędkością i moimi możliwościami, nie będę wstanie przebyć kolejnych 150km o czasie. Z Pszowskiego zjazdu jechało się już tylko 38km/h. Nie można się było zmusić do ciśnięcia. Na podjazdach było niewiele gorzej, w stosunku do poprzedniego okrążenia.

W Lubomli przerwa na chwilę na przystanku. Telefon do Księgowego. Jeśli był niedaleko, jak mi si wydawało, to sobie trochę odpocznę, aż mnie dogoni i we dwoje byśmy zwiększyli tempo. Zjeżdżał właśnie z Pszowa... Rozłączyliśmy się, a mnie naszło stwierdzenie, że jest jeszcze daleko, więc pojadę dalej swoim tempem, aż się nie spotkamy.

Dojazd do Raciborza, przejazd przez miasto. Impreza nad Odrą się skończyła. Co chwila oglądanie, czy nie widać Księgowego gdzieś na horyzoncie. W moich myślach dojrzewała myśl, o bezsensowności starania się o ukończenie drugiej pętli, bo nie wykrzeszemy dostatecznej prędkości, by tego dokonać na czas, potrzebny do zaliczenia. Wyjazd z Raciborza. Ponowne powitanie wielkiego podjazdu. Jadąc za ostatnimi budynkami mieszkalnymi, ponowne telefonowanie do Księgowego. Już był w Raciborzu, tak jak mi się wydawało.

Dogonił mnie pod koniec odcinka o mniejszym nachyleniu. W milczeniu udało się dotrzeć do szczytu. Jadąc dalej, już na standardowych, równinnych przełożeniach, bez zużywania litrów powietrza, wyłożona została moja propozycja:
- Nie mieliśmy szans ukończyć o czasie drugiej pętli, bez włożenia w to nadzwyczajnego wysiłku.
- Włożyć go nie mogliśmy, bowiem Adam już był styrany po pierwszej pętli, podobnie we mnie nie było wiele sił od samego rana, w związku z małymi dawkami snu, otrzymanych ubiegłymi nocami i podróżą.
- Albo odbijemy na północ teraz, zaraz za Raciborzem, albo dotrzemy do punktu B, tam się odklikamy, coś zjemy, odpoczniemy i skrócimy trasę powrotną.
Cel był następujący - Trasa maratonu przebiegała przez około 15 gmin. W okolicach Raciborza, dwie z nich pozostawały samotne. Jeśli nie zmodyfikować trasy samowolnie, nie było szans ich odwiedzić. Oczywiście, z trasy zjechalibyśmy równocześnie informując o tym organizatorów. Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie wpierw odwiedzić punkt w Głubczycach, napić się i zjeść oraz tam podjąć decyzję.


Między Dzielowem i Baborowem. Widok ku NEE

Za namową Księgowego, po drodze zatrzymaliśmy się w dwóch miejscach. Na pierwszym udało się dokonać kilku telefonów, by ocenić jak wygląda moja sytuacja w kontekście powrotu oraz zbiorów gmin. Na drugim udało się rozprostować trochę kręgosłup na świeżo skoszonej trawie. W sumie spędziliśmy na nich 15-20 minut. Było mi już wszystko jedno, w jakim czasie dotrzemy na metę, jeśli i tak nie zostaniemy sklasyfikowani do 300km.

Po postoju zrobiło się chłodno, ale jazda na powrót rozgrzewała ciało. Na ziemi widać było plamy, po przechodzących wcześniej opadach. Gdzieniegdzie rozpoczęło się nocne, imprezowe życie. Do Głubczyc wjechaliśmy po zmroku.

NOCNA JAZDA

Na punkcie kontrolnym spędziliśmy 30-40minut. Uzupełniliśmy zapasy na dalszą, drogę, trochę przekąsiliśmy na miejscu. Napiliśmy się gorącej herbaty. Dużą część tego czasu Księgowy przegadał, od stojącej tam kobiety dostając łatkę gaduły. Mi zachciało się spróbować określić granice gmin, ale komputer nie otwierał nic przydatnego. W międzyczasie wpadła grupka pędząca na 450km i zaraz po uzupełnieniu zapasów ruszyli dalej. Adam stwierdził, że pojedzie pełną pętle. Nie było we mnie przekonania co do słuszności tej decyzji. Żal mi się zrobiło dwóch osamotnionych jednostek administracyjnych. Mimo to pojechaliśmy razem.


Głubczyce. Długa wizyta na PK

Na drugim czy trzecim podjeździe padła mi bateria w mp3. Krótki postój, chcąc sprawdzić czy to nie chwilowa usterka, ale prawda była okrutniejsza - czekała mnie dalsza jazda w mroku nocy. Nie pozostało mi nic więcej, niż słuchać szumu wiatru wśród listowia. W międzyczasie Księgowy odskoczył dość znacznie w przód. Widać było już tylko jego światełko mrugające dwa podjazdy dalej. Trzeba go było gonić. W pamięci widniały obrazki pokonywania tego odcinka za dnia oraz trwała pamięć o długim zjeździ, gdzie go uprzednio udało się wyprzedzić. Tak też było i tym razem.

Pędząc wśród dźwięków nocy zwiastujących burzę, metr po metrze, udawało się zbliżyć do Księgowego. Znów udało się go dopaść  na wjeździe do Pawłowiczek. Od tej pory trzymaliśmy się tak jak i za dnia, dość blisko na trasie, gadając o rzeczach najróżniejszych. Co chwila zwracał moją uwagę szum drzew zwiastujących burzę. Pierwsze błyski udało się dostrzec chyba w Naczysławkach, nie było jednak słychać grzmotów. Tłukłt mnie myśli, czy będą to zwykłe wyładowania między chmurami, czy może lunie na nas ściana wody. Jak się okazało, resztę podróży spędziliśmy spokojnie, bez udziału nieprzyjemnych zjawisk atmosferycznych. W Dziergowicach powoli zaczęła wychodzić ze mnie potrzeba snu. Jadąc przez lasy otaczające Kuźnię Raciborską, myśli stały się wolniejsze, słowa wydobywały się mniej składnie. Pod koniec lasu, kilka kilometrów przed Rudą, co chwila przymykając oczy na czas 2-3 chwil. Gdy wyjechaliśmy w teren zabudowań, wróciło więcej świadomości.

Wreszcie dotarliśmy do punktu C. Ponownie w ciągu tej doby. Na miejscu nie chciało mi uzupełniać wody. To co było w bidonach wystarczyło do końca. Księgowy oporządzał się, a mnie zmuliło na ławce. Po chwili trzeba było wyciągnąć kartę i się odklikać. Tam udało się wypić zimną herbatę. Słuchając dyskusji Księgowego z jednym z organizatorów, powoli zaczął się mój odpływ. Przyszło mi się zdrzemnąć na siedząco na kilka minut. Nie wiem ile ich upłynęło czasu. Trzeba było odziać się w folię przeciwdeszczową, gdyż było mi zimno. Po drzemce wróciła pełna świadomość oraz duża część sił potrzebnych do jazdy po ostatnich górkach. Sposób przejazdu ostatniego odcinek przypominał ten za dnia - zmienne tempo i niewiele uwagi włożonej w rozglądanie się.

Z zasadniczych różnic - Księgowy zatrzymał się w okolicy dworca przed Łyskami, a mi pozostało tymczasem cisnąć na podjeździe bardzo intensywnie. W rezultacie był tam lepszy czas niż za dnia. Na zjeździe za Łyskami poprzestał już jedynie na 50km/h. Na kolejnym podjeździe Księgowy znów nieco mi odszedł. W ciągu dalszej jazdy utrzymywała się stała odległość w przedziale 300-200m. Za kościołem w Rydułtowych znów jechaliśmy we dwoje do końca. Ostatni podjazd do centrum Radlina wzięty siłą. Na metę wjechaliśmy najpierw ja, potem Księgowy. Po krótkim ogarnięciu coś się zjadło, by potem położyć i się zdrzemnąć. Czekała mnie jeszcze droga powrotna. Księgowy po oporządzeniu skoczył na jeszcze jedną krótką pętlę po okolicy, by pobić swój dobowy rekord życiowy.

Zaliczone gminy

- Rybnik
- Radlin
- Wodzisław Śląski
- Pszów
- Lubomia
- Kornowac
- Racibórz
- Pietrowice Wielkie
- Baborów
- Głubczyce
- Pawłowiczki
- Reńska Wieś
- Cisek
- Bierawa
- Kuźnia Raciborska
- Nędza
- Lyski
- Gaszowice
- Rydułtowy
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 322.00 km (0.00 km teren), czas: 16:30 h, avg:19.52 km/h, prędkość maks: 62.20 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na zlot mazurski III - Puszcza Borecka

Sobota, 18 maja 2013 | dodano: 26.06.2013Kategoria >10 osób, Podróżerowerowe.info, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2013 Mazury

Po przyjeździe sen naszedł mniej więcej w ciągu 1-2 godzin. Pobudka około 7. Po godzinie kilkuosobowy przejazd do sklepu w Orłowie. Tuż po godzinie 10 grupa zlotowa wreszcie wyruszyła. Na skrzyżowaniu tuż przed ośrodkiem udaliśmy się na północ. Droga oczywiście szutrowa. Asfaltów tego dnia było jak na lekarstwo. Pół kilometra dalej wjechaliśmy do Puszczy Boreckiej.


Główny budynek bazy zlotu. Widok ku W


Centrum zlotu. Widok ku SW


Orłowo. Widok ku N

Po 6 kilometrach wyjechaliśmy w Wolisku. Chwilowe zamieszanie nawigacyjne i zebranie się wszystkich jadących. Od zachodu okrążyliśmy zagrodę żubrów i podjechaliśmy do platformy widokowej. Pobyt trwał do 11:30 i tam nastąpił pierwszy podział grup. Drugi odbył się niebawem - ujechaliśmy ~4km na północ i przystanęliśmy na granicy powiatów. Po krótkiej opowieści nastąpiło drobne zamieszanie, gdy grupy obierały dalszą trasę. Część pojechała na zachód do do Kruklanek. Przyszło mi tam dwukrotnie, więc tym razem przyszła pora jechać w kierunku wschodnim.


Puszcza Borecka w okolicy Lipowa, zmierzając z Orłowa do Woliska. Widok ku N


Wolisko. Zagroda Żubrów. Widok ku S

Szybko, z wysokimi prędkościami przejechaliśmy do Czerwonego Dworu, gdzie zatrzymaliśmy się na przerwę pod sklepem. Trwało to ~40 minut. Kilka osób odłączyło się jadąc po gminy kawałek na wschód. Reszta nas udała się w kierunku SE do wsi Mazury, a potem przez Rogojny do piaszczystego lasu na południu. Za Jelonkiem odbiliśmy na północ, by podjechać do mogiły żołnierzy wyklętych, położnej na niewielkim pagórku. Wróciliśmy na poprzedni kurs, przejechaliśmy przez Gajrowskie i na powrót byliśmy w Orłowie. Zatrzymaliśmy się pod tym samym sklepem co rano. W bazie byliśmy przed 15.


Kaplica pw. św. Huberta w Czerwonym Dworze. Widok ku SSW


Mazury. Most między jeziorami Łaźno i Birek. Widok ku NEE


Droga z Rogojn do Jelonka. Widok ku W


Przed sklepem w Orłowie. Widok ku NNE

Grupa Kruklańska wróciła godzina po nas. Przez większość czasu odpoczywanie w namiocie albo przysłuchiwanie się innym zlotowiczom. Większość korzystała z pobliskiego jeziora. Po 18 wykonano zdjęcia do panoramy zlotowej. Po 20 przeszła silna burza, która o mało nie zepsuła planów ogniskowych, które jednak się powiodły. Przesiadywanie do 23-24 nim nadszedł sen przed długą podróżą powrotną.


Centrum zlotu. Widok ku S


Jezioro Łękuk. Widok ku NNW


Nad Jeziorem Łękuk. Widok ku NE


Ognisko zlotowe

Zaliczone gminy

- Kowale Oleckie
Rower:Zielony Dane wycieczki: 46.50 km (35.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:15.50 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

X wrzosniowa wyprawka III - Kłomino

Sobota, 22 września 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >10 osób, Podróżerowerowe.info, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2012 Kujawy, Pałuki, Krajna

Pobudka około 9:30. Wspólnie przesiedzieliśmy do 11:15, gdy to dopiero ruszyliśmy po spakowaniu namiotów i zjedzonych posiłkach. Przejechaliśmy 300 metrów do szosy i zawróciliśmy nad Gwdę. Zjechaliśmy pod most uszkodzony przez wojska niemieckie, wycofujące się w II 1945r. Plan nie do końca się powiódł, gdyż most stał do czasu naszej wizyty, choć był przechylony kierunku północnym. Przerwa przy tym obiekcie trwała kwadrans, po czym wróciliśmy na asfalt, by ruszyć na zachód. Nie było ochoty po raz trzeci jechać tym samym fragmentem wojewódzkiej, więc z rowerem na nasyp, którym udało się ujechać z pół kilometra, do miejsca, w którym wyjechaliśmy z obozu na szosę.


Miejsce noclegu w pobliżu DW 189 nad Gwdą. Widok ku NNW


Miejsce noclegu w pobliżu DW 189 nad Gwdą. Widok ku N


Miejsce noclegu w pobliżu DW 189 nad Gwdą. Widok ku NW


DW 189. Widok ku SSE


Nad Gwdą. Ruiny mostu wysadzonego podczas IIWŚ. Widok ku SE


DW 189. Wjazd do Jastrowia. Widok ku NWW

O 11:50 zatrzymaliśmy się w Jastrowiu pod biedronką przy Słowackiego. Udaliśmy się na zakupy w dwóch turach. Zeszedł mi kwadrans, po czym rozpoczął się krótki, samotny etap jazdy do wsi Pniewo, by zaliczyć gminę Okonek. Spieszyło mi się, by jak najszybciej znów jechać z grupą, która wyruszyła mniej więcej wtedy, gdy udało mi się dotrzeć do wsi. Nie można było zawrócić, gdyż nadłożyłoby się czasu i drogi. Zamiast tego, lepiej było zaryzykować przejazd przez las.


Jastrowie. Skrzyżowanie DW 189 i DK 11. Widok ku SWW


Pniewo. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Widok ku NEE

Za ostatnimi domami Pniewa skręt w lewo, w bardzo lichą drogę polną. Dojazd do polnej, w którą można było skręcić nieco wcześniej. Kurs na zachód, przecinając las i lądując na jego skraju. Powrót do poprzedniego skrętu, by dość dziką dróżką skręcić na południe. Po pewnym czasie droga była bardziej przejezdna, choć tylko dla roweru. Mijało się zagłębienia ze stawami, droga była nieco błotnista. Wyjazd na skraj lasu, skręt na zachód przed młodnikiem. Przejazd między polami do zagajnika, za którym wjazd na bardziej normalną drogę leśną. Skręt na SE, a chwilę potem w SW i prawie 2 km dalej wyjazd na skraju Brzeźnicy. Przejazd dróżką na SE wzdłuż krawędzi drzew. Po 13 przejazd przez ową wieś, koło kościoła skręcając na zachód.

Będąc na asfalcie znów zwiększyła się prędkość i udało się dogonić tyły grupy w lesie za Brzeźnicą-Kolonią. Wnet zaczęło się piesze zwiedzanie okolicznych bunkrów, między którymi przemieszczaliśmy się rowerami po terenowcy drogach, miejscami bardzo zapiaszczonymi. Pobyt w tej części lasów trwał blisko godzinę, po czym wróciliśmy do szosy. Przed 15 znaleźliśmy się w Sypniewie, gdzie ujrzeliśmy dużą grupę rowerzystów. Kilkoro z nas zamieniło kilka słów z paroma osobami od nich, nim pojechaliśmy dalej na północ.

Po 20 minutach jazdy kostką i szutrem leśnym, dotarliśmy do Kłomina. Opuszczoną miejscowość z kilkoma blokami, pełnymi gruzu, graffiti i szkła, której budynki był stopniowo rozbierane na przestrzeni lat. W czasie naszej wyprawy, na dobrą sprawę ostała się przynajmniej jedna ulica z owymi budowlami. Weszliśmy do najbardziej wysuniętego na południe. Sesja zdjęciowa i przerwa na burzę. Pogaduchy, posiłki itp. Była we mnie ochota wyciągnąć śpiwór i się przespać. Padały również propozycje, by tu spędzić nocleg. Nawałnica rozpoczęła się o 16, choć grzmieć zaczęło, gdy wjeżdżaliśmy do lasu (do MW dzwonił Podjazd z informacją o właśnie nadciągającej chmurze). Mocno lało z pół godziny, po czym zrobiło się chłodno, mokro i wilgotno. Deszcz się utrzymywał jeszcze przez jakiś czas.


Kłomino. Widok ku SSW


Kłomino. Widok ku S


Kłomino. Widok ku SW


Kłomino. Widok ku SWW




Kłomino. Widok ku NNE


Kłomino. Widok ku SEE


Kłomino. Widok ku NNW

Wyjechaliśmy ~17:30. Cofnęliśmy się kilometr do leśnego skrzyżowania i skręciliśmy na południe. Kolejnych 5 kilometrów z trudem dojechaliśmy do Nadarzyc. We wsi kilka ostatnich zakupów. Słabo się robiło na myśl o rozbijaniu namiotu w takich warunkach. 1,5 km na północ znaleźliśmy pole namiotowe, gdzie rozłożyliśmy namioty i rozpaliliśmy ognisko wliczone w cenę pobytu, które zaczęliśmy około 19:30, a trwające do północy.


Nad Rozlewiskami Nadarzyckimi


Nad Rozlewiskami Nadarzyckimi

Zaliczone gminy

- Okonek
- Borne Sulimowo
Rower:Zielony Dane wycieczki: 54.60 km (15.00 km teren), czas: 03:10 h, avg:17.24 km/h, prędkość maks: 34.81 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)