Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

2011 Włochy

Dystans całkowity:4025.55 km (w terenie 12.00 km; 0.30%)
Czas w ruchu:293:40
Średnia prędkość:13.71 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:103.22 km i 7h 31m
Więcej statystyk

Do Rzymu i przez Alpy XXXIX - Bogatynia i koniec

Sobota, 13 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią, Z rodziną

2011.07.06 - 08.13 Do Rzymu i przez Alpy - cała trasa

Dzień 39

Do Bogatyni


6:28. Białopole. Po ostatniej nocy. Widok ku NE

Nasz sen nie był właściwie snem. To co udało się przespać, to jedynie cześć około północną. Między czwartą i szóstą następowały kolejne rozbudzenia, co przypominało zwykłą egzystencję pod śpiworem. Gdy zrobiło się nieco cieplej i widniej, zmieniło się część odzieży na świeżą. Czekało się na przyjazd rodziny, co miało nastąpić około 8-smej. Niestety mieli problemy z opuszczeniem Wrocławia. Ponadto wciąż padał deszcz, a niebo spowijały szare chmury. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, padła decyzja, by jednak ruszyć i dotrzeć przynajmniej do Bogatyni. Stało się to o 8:45. Do miasteczka dojechało się pół godziny później. Trochę pokropiło nas jeszcze. Najgorsze było kilka długich zjazdów, gdzie woda bryzgała na nogi, mocząc spodnie.


9:08. Wjazd do Bogatyni od W. Widok ku NEE


9:09. Wjazd do Bogatyni od W. Widok ku NEE

W miasteczku przerwa w Biedronce, gdzie zrobiło się niewielkie zakupy, m.in. lody. W drogę dalej o 9:45. Jedyne co się udało osiągnąć, to wyjechanie poza tereny zamieszkane i zatrzymanie się na ostatnim przystanku. Przed oczami wznosił się jakiś zakład, ktoś wiózł jedzenie w wielkim przenośnym garze na kółkach. Była 9:55. Rowery zostały rozłożone, zdjęte bagaże. Egzystencja przystankowa trwała prawie godzinę. O 10:48 zatrzymały się przed nami dwa auta, co uwieńczyło naszą podróż.

Epilog

Rodzina przyjechała w składzie: babcia i rodzice w fordzie oraz D. z E. w golfie, do którego też się wsiadło z nimi. Do Bogatyni dojechali od strony czeskiej. Nastąpiła chwila powitania. Pierwsze rozmowy na żywo. Włożenie bagażu potrwało chwilę, bowiem od zachodu nadciągnęły chmury z obfitymi opadami. Trwało to kilka minut, nim można było dokończyć dzieła. O 11 już się jechało i rozpoczęło szperanie wśród wiezionego jedzenia.

Droga na północ była pełna remontów i zrywanego asfaltu. Co chwila staliśmy na światłach ruchu wahadłowego i to przez kilkanaście kilometrów. Na domiar siąpiło z nieba. Gdy wreszcie skręciliśmy na wschód, rozpoczęliśmy etap jazdy przez wsie dolnośląskie, gdzie drogi były wąskie, kręte, co chwila biegnące w górę i w dół. Musieliśmy zatrzymać się na stacji, by babcia mogła odbyć rytuał cukrzyka. Wkrótce deszcz znów zaczął kropić, szybko się nasilając. Tak silnie lało, że od razu wpadliśmy do aut. Gdy nieco osłabł, D. poszedł do budynku, ale idąc tam się pośliznął, skutkiem wody na nawierzchni.

Ruszyliśmy po śniadaniu i uspokojeniu się opadów. Z biegiem czasu, droga intensywnie nabierała cech podgórskich i górskich. W pewnym momencie natrafiliśmy na remont i musieliśmy zrobi niewielkie objazd połączony z ominięciem przeszkody w postaci drogowców. Później przejechaliśmy przez miasteczko, a niedługo potem dotarliśmy do zamku Czocha.

Wjechaliśmy na parking. Zobaczyło się tabliczkę z cennikiem. Stróż zaśpiewał do nas dzień dobry, a D. odrzekł „dobry, dobry” i zrobiliśmy kółeczko. Wyjeżdżając dawaliśmy znaki by reszta zawróciła. Zobaczył to stróż i myślał, że to jego wołamy i zaczął iść ku nam. Nie skorzystaliśmy z parkingu. Chwilę potem znów jechaliśmy i zatrzymaliśmy kilka kilometrów dalej na poboczu. Później dotarliśmy do krajówki. Zjechaliśmy z niej, gdy poszukiwaliśmy jakiejś tamy, ale droga nas zawróciła w innym miejscu i daliśmy sobie spokój.

Przejechaliśmy przez Jelenią Górę i skręciliśmy na Szklarską Porębę. W miasteczku korki, mnóstwo ludzi i nie było miejsca do zaparkowania. Zatrzymaliśmy się pod dworcem kolei, wysiedliśmy rozprostować nogi. Mama miała nadzieję pojechać kolejką, ale nic z tego nie wyszło. Spędziliśmy tam kilkanaście minut. Było to około 14.

Zawiedzeni nadmierną turystycznością, skierowaliśmy się ku Karpaczowi, gdzie dotarliśmy po 15. O 15:30 zatrzymaliśmy się na parkingu, do którego strasznie długo nam się jechało i cały czas pod górkę, z licznymi zakrętami. Koszt był spory, ale jak na takie turystyczne regiony, to i tak dobrze, że coś było. Babcia została w samochodzie, a my poszliśmy do Świątyni Wang. Łaziliśmy tam między 16 i 16:30. Weszliśmy do środka, gdzie puszczono nagranie dźwiękowe, omawiające historię budynku i symbolikę wystroju. Całość, wraz z późniejszymi zakupami na straganach, skończyła się o 17.20 minut później znaleźliśmy się pod starą skocznią narciarską, na którą weszliśmy po opłaceniu biletów (mama została na dole). Śnieżki widać nie było, bo chmury ją przesłoniły. Nie dało się też wjechać kolejką, bo raz, że późno, a drugie za drogo.


15:57. Karpacz. Świątynia Wang. Widok ku SEE


16:18. Karpacz. Widok spod Świątyni Wang ku NNE






















Wyjazd zaczął się o 18:10, a po 15-20 minutach zatrzymaliśmy się na obiad. Podawano tam ryby ponoć z tzw. własnej hodowli. Kupiliśmy 1 wędzonego pstrąga, 3 grilowane, 2 zestawy dla D. E. oraz 1 indywidualny dla babci (po długim przez mamę namawianiu). Zajazd na wolnym powietrzu opuściliśmy o 20. Pozostały jeszcze dwa etapy podróży.

Pierwszy to wieczorna i nocna jazda do Wrocławia. Było niesamowicie wąsko i kręto, a prowadzący D., gdy głośniej śpiewał, to zaczynał szybciej jechać. Poprawiło się przed samym Wrocławiem. Wjechaliśmy na jakąś obwodnicę i było generalnie płasko. Około 22:40 dotarliśmy do mieszkającej tam ciotki. Posiedzieliśmy na górze przy herbacie i uzupełniając jej zapas w termosie do 23:30.

Około północy rozpoczął się etap drugi, podzielony na dwie części, rozdzielone snem. Wpierw mieliśmy problemy z wyjechaniem z Wrocławia, co rozwiązało się w kilka minut. Później jechaliśmy przez długi czas w stronę domu. Na polach powoli kładły się mgły, ale oddalaliśmy się od nich z czasem. Były plany, by znaleźć nocleg, ale po 1-2 nieudanych (drogich) próbach, zrezygnowaliśmy i zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu jeszcze przed Łodzią, gdzie wszyscy zasnęli około 3-4. Resztę trasy praktycznie całą mi się przespało. Pamiętam tylko migawki z okolic Łowicza i przebudzenie w naszych rejonach.

Dojechaliśmy w słoneczny poranek między 8 i 11. Wypakowaliśmy bagaże i dokonaliśmy mycia. Przed tym, tata odwiózł dziadka, pilnującego domu pod nieobecność wszystkich. Po obejrzeniu pamiątek z Rzymu i monet, praktycznie wszyscy poszli spać, a ja do komputera, sprawdzając bieżące (i te nieco mniej) wydarzenia.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 8.55 km (0.00 km teren), czas: 00:40 h, avg:12.83 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXVIII - Do Polski

Piątek, 12 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Gminy, Z Kasią

Dzień 38

Mělnická kotlina

Pobudka, jedzenie i pakowanie potrwało niemal do 8smej. Podjadło się nieco śliwek, tak jak przed snem. Niestety, namiot znowu był pokryty ślimakami - na szczęście po raz ostatni. Wyszło się na drogą, którą niebawem dotarło się do tej, którą było w planie jechać. Nie była może zachwycająca, ani jakością, ani szerokością, ale z wolna można nią było jechać do domu. Początkowo zjeżdżamy w pobliżu Neratovic. Po pół godziny przekroczona została Łaba, mostem ukończonym w 1912 roku. Trochę na nas padało. Niedługo potem przerwa na przystanku, pod daszkiem powoli jedząc chleb z serem. Ruszyło się dalej o 9, mijając pomnik Husa.


9:36. Mělník. Śluza wodna Hořín z 1905 r. na kanale Mělník - Vraňany. Widok ku SSW

O 9:20 dojazd do Mělníka. Przerwa za kościołem, gdzie znajdowała się skarpa z roztaczającym się po horyzont ładnym widokiem. U podnóża płynęła Łaba, a z prawej części widać było odległe pasma gór České Středohoří. W oczy rzucała się przede wszystkim dużo bliższa góra Říp (456 m n.p.m.), będąca pozostałością wulkanu. Pobyt w mieście zajął nam 30 minut. Stara część położona była na wzgórzu, więc wpierw się trzeba było namęczyć, by potem zjeżdżać. Na skrzyżowaniu minęło się z dwójką starszych rowerowych podróżników, jadących w przeciwna stronę.


9:36. Łaba pod miastem Mělník. Mělnická kotlina. Widok ku SW


9:36. Mělník. Dolnooharská tabule. Z lewej góra Říp (456 m n.p.m.). Z prawej elektrownia Mělník nad Łabą. Widok ku NNW

Jechało się drogą wznosząca się kilkadziesiąt metrów nad rzeką. Była dość płaska z licznymi zakrętami. Dolina Łaby opuszczona w Liběchov, skracając ku północy. O 10:30 było się we wsi Želízy, w okolicy której znajdowały się różne skały o specyficznych nazwach, ale się ich nie oglądało. Kolejna godzina została spędzona jadąc powoli wznoszącą się drogą, poprowadzoną w dolinie rezerwatu Mokřady dolní Liběchovky. Z poziomu asfaltu, prawie nic tam interesującego nie było, poza licznymi drzewami, czasem polami i jeszcze rzadszą zabudową. Końcówka za wsią Deštná była najtrudniejsza, bo wymagała podejścia w górę.


10:09. Vehlovice. Elektrownia Mělník nad Łabą. Widok ku NWW


10:14. Liběchov. Kościół pw. św. Havla. Widok ku N

Ralská pahorkatina

Po opuszczeniu doliny przejechało się przez miasteczko Dubá. Dojechało się do niego zjeżdżając w dół i o mało nie wywalając się z drogi przez ciężarówkę, której kierowca chyba nawet nie zwrócił na nas uwagi, pędząc tuż za inną. Za miasteczkiem przerwa na stacji, gdzie chciało nam się uzupełnić wodę, ale tłumacząc się awarią, nie dali nam klucza. Jako że wody praktycznie nie było, dalsza jazda zdawała się ciężka, a z nieba lał się tylko upał. Szczęśliwie, jadąc drogą zamkniętą z powodu remontu, udało się natkną na przydrożne drzewa owocowe. Były tam dzikie gruszki, jabłka i śliwki w trzech odmianach. Minęło nam tam dużo czasu - jedząc je i ratując się tym samym przed wysuszeniem. Trwało to ponad pół godziny.


12:51. Między Dubá i Jestřebí. Od lewej: Maršovický vrch (495 (dawniej 515, zjedzone przez kamieniołom) m n.p.m.), Šedina (473 m n.p.m.), Berkovský vrch (480 m n.p.m.) i inne góry wulkaniczne na obszarze Dokeská pahorkatina. Widok ku E

Od 13 do 13:20 nastąpiła przeprawa przez niewielką doliną, której dołem płynął skromny ciek - Švábský potok, który był bardziej grząski niż mokry. Całą ta przeprawa z powodu wspomnianego wcześniej remontu. Okazało się - rozwalili mostek, próbując go ulepszyć. Niby był znak ostrzegający, ale poprzednie, jakie się spotykało na trasie, niewiele miały wspólnego z rzeczywistość. Tym razem nas zaskoczyli.


13:11. Okolice Chllum. Zamiast mostem, którego zbrakło, pieszo (nieco na W od mostu) przez Švábský potok. Widok ku SSW


13:50. Przy stawie rybnym Novozámecký na obrzeżach Záhradky. Widok ku NNE

O 14:30 wjechało się do Českej Lípy. Przejechana została tak szybko, jak się dało, bo nie można było i tu uzupełnić wody. Kolejno mijane krajobrazy były nieco przez nas pomijane umysłowo z powodu pragnienia. Liczne był tam niewysokie wzgórza. Ostatecznie, po 15 udało nam się wodę uzupełnić u jakiegoś człowieka, który wspominał, że był w Polsce. Niedługo potem przerwa na posiłek i kontakt z domem.


14:16. Česká Lípa. Po lewej Špičák (459 m n.p.m.). Widok ku NNE


14:42. Między Česká Lípa i Chotovice. České Středohoří i Lužické Hory. Widok ku NNE

Lužické hory

O 16:30 rozpoczęła się dla nas przeprawa przez pasmo górskie Lužické hory. Większość drogi pokonana została pieszo. W połowie drogi zaczęło lekko padać. Droga miała liczne serpentyny, choć nie takie jak w poprzednich dniach. Po drugiej stronie udało się znaleźc prawie godzinę później, po długim zjeździe. Skręt w prawo, w kierunku Dolní Podluží. Czekając na Kasię, widać było przejazd dużej liczby motocykli, prawdopodobnie z jakiegoś zlotu lub na objeździe. Zjeżdżając z niewielkiego wzniesienia, ale rozpędzając się ponad 30-40 udało mi się dostrzec biegnące sarny. Krzyk w stronę Kasi, by się zatrzymała. Niedługo później zwierzęta przebiegły przez drogę.


18:53. Między Großschönau i Bertsdorf-Hörnitz. Pěnkavčí vrch (792 m n.p.m.) i Vyhlídka (711 m n.p.m.). Granica dwóch państw i działów wodnych dwóch mórz. Widok ku SWW

Wjazd do Varnsdorf, gdzie nastała przerwa w markecie Penny, dokonując ostatnich zakupów. Przejazd przez miasteczko sprawił na nas wrażenia wycieczki "po zadupiach na krańcu świata" i czym prędzej się je opuściło. Część niemiecka sprawiała nieco lepsze wrażenie - bardziej zadbane. Za miasteczkiem czekał nas łagodny podjazd i obserwowanie ulewy na północ od nas, która podążała w tym samym kierunku.


19:07. Między Großschönau i Bertsdorf-Hörnitz. Żytawa, Kotlina Turoszowska i Pogórze Izerskie. Widok ku E

Przed Żytawą postój na wzniesieniu, skąd roztaczał się rozległy widok. Po kilku zdjęciach zjechało się do miasta. Po poszukiwaniach odpowiedniej trasy, w końcu udało się przekroczyć granicę. Ponownie w Polsce, podczas przekraczania granicy państw, powitano nas tęczą na niebie. Jechało się jeszcze może z godzinę do zmierzchu, by zatrzymać się na przystanku autobusowym, gdzie przeczekało się do rana. W nocy zaczęło padać.


19:39. Granica państw na Nysie Łużyckiej między Żytawą i Porajowem. Widok ku NNE


19:46. W pobliżu granicy państw na Nysie Łużyckiej między Żytawą i Porajowem (w tle). Widok ku NE


20:08. Między Sieniawką i Białopolem. Kopalnia Węgla Brunatnego Turów. Widok ku NNE

Zaliczone gminy

- Bogatynia
Rower:Zielony Dane wycieczki: 122.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:15.25 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXVII - Wyżyna Berounki

Czwartek, 11 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 37

Plzneňská pahorkatina

Przebudzenie po siódmej. Do 8:20 zdążyło się zwinąć namiot, oświetlani i ogrzewani przez poranne słońce. Pogoda była wspaniała. Wyjechało się na drogę, po czym wpadło kilka zdjęć w kierunku Pilzna. Teraz czekał nas szybki zjazd. We wsi chwilę czasu zajęło nam określanie właściwego kierunku. Potem kolejny zjazd i w następnej wsi zdjęcie zamku/dworku Nebilovy. Później przejazd przez las, prawie do krajówki. Kilkadziesiąt metrów dalej zjazd z niej, kontynuując objeżdżanie Pilzna. Zjeżdżając w dół, po drodze już nie najlepszej jakości, można było pozwolić sobie na nieco większe prędkości.


8:19. Okolice noclegu miedzy Háje i Netunice. Švihovská vrchovina. W centrum w tle Pilzno. Widok ku N


8:19. Okolice noclegu miedzy Háje i Netunice. Pilzno. Widok ze zbocza wzgórza Hájsko (520 m n.p.m) ku N


8:36. Zamek Nebílovy z początku XVIII w. Widok ku S

W Šťáhlavach oczekiwanie przy przejeździe kolejowym, gdzie ustawiło się całkiem sporo aut. Potem trzeba było podjeżdżać lub podchodzić, przed słońcem ukrywając się wśród drzew. Ze wzgórza po raz ostatni widoczne było Pilzno. Czekał nas jeszcze jeden długi zjazd do Rokycan, gdzie urządziło się śniadanie na przystanku. Była 10:20. Po przerwie przejazd przez miasto, bez głębszych refleksji nad nim. Tuż za miastem dało się zauważyć pomnik, wskazujący na linię, bądź miejsce, spotkania się armia wschodu i zachodu pod koniec IIWŚ. Dalej jechało się na wschód, drogą biegnącą wzdłuż ekspresówki, co jakiś czas się z nią przeplatającą. Było nam stosunkowo gorąco. Wiatr wiał zza naszych pleców, a czas zdawał się upływać powoli. Niezmiernie mnie zdziwiło, gdy o 12 okazało się, że do Pragi zostało już tylko około 60 km. Całkowicie zmieniło to plan na ten dzień, w którym to Pragę miało się zwiedzać dopiero kolejnego ranka.

Brdská oblast

Niedługo potem zatrzymujemy się na przystanku, by odpocząć i uzupełnić zapas wody u ludzi z naprzeciwka. Po przerwie zjeżdżamy w dół, by znów wjechać na te samą wysokość, po czym okazuje się, że trasa którą się jechało, jest w pewnym stopniu nieprzejezdna. Trwał właśnie jakiś remont i przejazd pod ekspresówką był zajęty przez robotników. Trafiło się akurat na moment, gdy przewozili coś pod nimi, niesamowicie kombinując swoim pojazdem, by pomieścić się między różnymi przeszkodami. Gdy skończyli, przemknęło się wśród nich, by ruszyć dalej. Po niedługiej chwili, przejechało się przez niewielką osadę Żebrak, gdzie w oczy rzucał się (bardziej) kościół i (nieco mniej) zbór husycki. Zaraz za nią, wiaduktem wróciło się na południową stronę. Przestrzeń szeroko i daleko się otworzyła. Na północy widoczny był zamek na wzgórzu. Przed Zdicami ponowny powrót pod wiaduktem na północną cześć, ciągnąc się nią do Beroun. Droga do tego miasta była bardziej zróżnicowana - częste podjazdy i zjazd o dość znaczne wysokości - szczególnie przed Kraluv Dvor.


12:47. Cerhovice. Widok ku NNE


13:13. Wiadukt między Žebrák i Zdice. Widok ku NE


13:46. Levin. Widok na miasta Králův Dvůr i Beroun ku NE


13:48. Levin. Widok na miasta Králův Dvůr i Beroun. Widok ku NE

Praga

Pół godziny jazdy później, dotarło się do granicy Pragi. Była 16. Po 40 minutach, głównie wypełnionych przez jazdę w dół i omijanie dziur w jezdni, dojechało się nad Wełtawę. Drogi w centralnej części miasta w większości były brukowane i okropnie się po nich jechało.


17:02. Praga. Most Legií. Widok na most Karola ku NNE


17:29. Praga. Plaża w pobliżu muzeum Franza Kafki. W tle kopuła kościoła pw. Františka z Assisi. Widok ku SE


17:44. Praga. Most Karola. Wełtawa w Pradze. Widok ku S

Kurs ku północy na Małą Stranę. Przejazd koło ambasady polskiej i muzeum Franza Kafki. Pieszo przez Most Karola, wypełniony ludźmi, sprzedawcami jakichś badziewi lub rysowników/malarzy. Czasem zdarzył się muzyk. Co kilka metrów mijało się kolejne wielkie rzeźby. W połowie drogi dało się słyszeć:
- O! Jacyś podróżnicy. Ciekawe z jak daleka jadą...
- Z Polski. -
rzucam nagle.
- Z Polski... Z POLSKI?!
Potem przez chwilę się z nimi pogadało, ogólnie streszczając wyprawę.

Po drugiej stronie mostu kurs na wielki plac, którym próbowało się przejść. Stało tam niestety dużo ludzi pod kościołem. Zdziwiło nas, co też oni tam robią. Chwilę potem, o osiemnastej, z góry dobiegł nas dźwięk trąbki i wysłuchany został utwór, który zebrał gromkie owacje. Gdy tylko się skończył, tłum od razu ruszył z miejsca. Trudno było się przemieszczać. W pewnym momencie trzeba było się zatrzymać, aby na kogoś nie najechać, ale ów jegomość był zbyt zajęty patrzeniem wszędzie, byle tylko nie koło siebie. Zawadził nogą o przednie koło, spojrzał się pogardliwie i niby strzepnął coś ze spodni, tak jakby on nie był winien swego czynu.


18:01. Zegar astronomiczny "pražský orloj" z 1410 r. na ścianie Ratusza Staromiejskiego. Widok ku N

Pokręciło się tam jeszcze 20 minut, aż dojechało się do mostu, którym przejechało się na drugą stronę. Próba opuszczenia miasta trwała do 19:40. W międzyczasie doszło do manewru zmiany pasa jezdni w niedozwolonym miejscu w okolicach ślimakowych wiaduktów, potem robiąc przerwę na jedzenie i ewentualne odjechanie policji, która mogła nas zauważyć (a również przejeżdżali i nawet chyba zatrzymali się w pobliżu). Nie było pewności, więc lepiej było nie ryzykować. Potem długo wchodziło się pod górkę. Kolejna część próby wyjazdu skończyła się pomyślnie, ale nie tak szybko. Poniosło nas w północno-wschodnią cześć miasta, mijało się podmiejskie osiedla i dotarło w rejon wiejski, ale nie tą drogą, którą planowało się wybyć. Kluczyło się do zapadnięcia zmroku. Tereny co prawda były miłe dla oka, ale już niezbyt widoczne. Dzień zakończył się po 21, rozstawiając namiot pod śliwą (czerwoną) około 500 metrów od drogi. Na 90% nie było nas widać od strony drogi, a 10% dopełniało maskujące ubarwienie namiotu. Nawiązało się ponowny kontakt z domem, tym razem ustalając plan powrotu.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 130.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:16.25 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXVI - Las Bawarski/Szumawa

Środa, 10 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 36

Landkreis Regen

Najzimniejszy nocleg. W pełnym ubraniu przespało się noc w śpiworach. Zza przystanku co chwila wydostawało się chłodne i wilgotne powietrze z płynącego tam strumienia Höllbach. Wymarzło się, ale jakoś też się odpoczęło, choć z przerwami. Ruszyło się dopiero po 7 rano, uprzednio trochę się rozciągając. Forma była tragiczna. Idąc powoli w górę, przebyło się spory odcinek nowo położonego asfaltu. Po prawie 4 kilometrach można było wsiąść na rowery.


6:50. Zimny nocleg na przystanku w Häckermühle

O 10 wjazd do Regen, po południowej stronie rzeki Schwarzer Regen. Odbicie na południe ulicą Rinchnacher Straße, zatrzymując się w McD. Wreszcie była okazja napić się czegoś ciepłego, odbijając tym sobie chłód noclegu. Odpoczynek trwał około pół godziny, w trakcie którego zaplanowało się kolejne posunięcia na mapie. Powrót na trasę E53 po wschodniej stronie miasta. Tuż za strumieniem Rinchnacher Ohe trzeba było skręcić w prawo, ze względu na zakaz jazdy rowerem.


9:58. Regen nad rzeką Schwarzer Regen. Widok ku N

Przejechało się przez Rinchnachmündt do Schweinhütt. Niosła nas rowerowa ścieżka, biegnąca w pobliżu krajówki. Po 11 wjechało się do Zwiesel. Miasto przejechane zostało po północnej stronie rzeki, przekraczając ją na drugim moście od południa i wracając z powrotem ostatnim. Powtarzało się tym samym przebieg czerwonego szlaku rowerowego, biegnącego przez miasto. Przerwa nastąpiła na ostatnim przystanku, gdzie odpoczywało się kilkanaście minut.


11:20. Zwiesel. Widok ku NE

Dalsza trasa prowadziła nas w górę, jednak pozwalała jechać. Dzięki ścieżce, także obyło się bez problemów z ruchem ulicznym. W spokoju można było zająć się walką ze zmęczeniem, jaki jeszcze pozostał po noclegu. Około 12:30, tuż za Ludwigsthal przejechało się przez parking pod głównym ośrodkiem Nationalpark Bayerischer Wald. To samo miejsce odwiedzone zostało później w 2013 roku, w ramach wyjazdu studenckiego. Odtąd jechało się już ulicą.

Czechy

O 13:20, przejeżdżając przez Bayerisch Eisenstein, wkroczyło się do miejscowości Železná Ruda po czeskiej stronie granicy. W oczy rzucało się sporo różnych turystycznych obiektów. Ogólnie wszystko to, co znajdowało się przy prawie każdym przejściu granicznym. Od miasta pokonało się jeszcze około 5 kilometrów, nim (w dużej mierze pieszo) osiągnięta została kulminacja trasy, położonej na ponad 1030 m n.p.m. Teren był tu lesisty i wyludniony. Szybki zjazd i kolejne krótkie podejście do mniejszej kulminacji, a już o 15 rozpoczął się początek długotrwałego zjazdu. Początkowo lesisty krajobraz, szybko ustąpił w łąkom i pastwiskom. Teren stał się trochę bardziej płaski, lecz tylko do wsi Čachrov. Stamtąd prowadził drugi ostry zjazd, który zakończył się w Vrhaveč o 16:15, po około 20 kilometrach od kulminacji. Przerwę urządziło się na pierwszym lepszym przystanku po drodze.


15:58. Čachrov. Janovický úval. Widok ku NNW

Klatovská kotlina

O 17:20 przejeżdżało się przez Klatovy i jego brukowaną starówkę. Tuż za miastem przerwa na stacji benzynowej, gdzie spędziło się blisko godzinę. Kontakt z rodziną w kwestii powrotu, tak naprawdę odzywając się po raz pierwszy od naszego wyjazdu (pomijając SMS).


17:22. Rynek w Klatovy. Widok ku NNW

W dalszą trasę wyruszyło się o 18:20. Droga była płaska, krajobraz przyjemny dla oka. Z wolna zbliżał się wieczór. Po tych wszystkich dniach spędzonych na południu, wreszcie czuć było, jakby już się prawie było w Polsce.


19:52. Długa prosta do Přeštice. Widok ku NNE

O 20 przejeżdżało się przez Přeštice. Do miasteczka prowadziła długa prosta, zwieńczona męczącym, choć krótkim podjazdem, jeśli porównać go do pozostawionych za nami. Za centrum skręt na wschód. Oglądając zachód słońca i księżyc w pełni, przejechało się przez Střížov na niewielkim podjeździe.


20:02. Přeštice. Barokowy kościół pw. Nanebevzetí Panny Marie. Widok ku NNE

Był już chłodny wieczór, gdy mijało się Vodokrty, skąd trzeba było wejść dodatkowe 120 m w pionie. Pod koniec tego marszu, na skrzyżowaniu we wsi Háje, do uszu naszych dotarł niepokojący dźwięk, tak dobrze znany mi ze wsi. Było już bardzo ciemno, warkot ów dochodził od strony drogi, w którą zamierzało się udać. Przeczekało się na poboczu kilka minut, gdy pojawiły się światła reflektorów, a z tuż za nim korowód kilku pojazdów rolniczych, wraz z kombajnem i stalowymi wozami załadowanymi po brzegi. Kilometr za wsią można było rozłożyć się z namiotem na łące koło pola. Niesamowicie jasny księżyc umilał zaśnięcie, zakłócane jedynie przez odgłosy wyjących psów.


20:11. W centrum Přeštice i kościół pw. Nanebevzetí Panny Marie. Widok ku SWW
Rower:Zielony Dane wycieczki: 122.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:15.25 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXV - Niederbayern

Wtorek, 9 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 35

Landkreis Freising

Mokry namiot nie należy do najprzyjemniejszych obiektów, do zapakowanie w sakwy. Tym bardziej, gdy uprzednio ponownie trzeba pozbyć się z niego ślimaków. Z powodu opadów powietrze było trochę chłodne, a nawierzchnia jeszcze nie zdążyła wyschnąć. Od początku wiatr nam sprzyjał. Silny, przemieszczający się w tym samym kierunku. Dzień był słoneczny, pełen cumulusów. Początkowo wiodła nas trasa nr 11. Przed Langenbach zjechało się na drogę po lewej stronie. Po godzinie podróży, wjechało się tam do centrum i zjadło śniadanie na ławeczce w pobliżu ratusza. Na trasę nr 11 powróciło się po przejechaniu nad nią z ulicy Mosburger Straße z niewielkim podjazdem. Po nieco ponad kilometrze zjechało się na drogę wzdłuż głównej trasy.

W Moosburg odbicie od niej, gdyż podążało się za biegiem drogi. Z tego powodu pojechało się ulicami Kreuzstraße i KanalStraße z półkilometrowym odcinkiem po południowej stronie kanału Amper-Überführungs. Później kolejnymi, Gärtnerstraße i Jägerstraße wróciło się na trasę 11. Tuż za rzeką Isar, przejechało się na drogę po lewej stronie trasy. Dojazd nią do Degernpoint, do momentu, gdy zakończyła się w polu. Cofnięcie o niewielki odcinek, po czym kurs na północ.

Dojechało się do Werkkanal, przejeżdzając nad nim kilometr dalej na wschód. Odtąd wiódł nas rowerowy szlak D11. Po drugiej stronie czekał nas rozjazd z asfaltem na północ i szutrem na wschód. Później długo rozpamiętywało się tę rozmowę:
- Dokąd jedziemy?
- W lewo...
- To dobrze, że nie w prawo.
- ...To znaczy w prawo.


Przejechało się na południową stronę Alter Werkkanal, a w chwilę później nad Mittlere Isar. Potem wzdłuż trasy 92, tuż przed kanałem przedostając się na drugą stronę pod wiaduktem. Przejechało się przez Shapolterau i Weixerau. Drogą nad kanałem do Eching i wnet powrót w pobliże trasy nr 11.

Landkreis Landshut

O 12 dobrnęło się do Landshut. Za nami do miasta dobrnęła też deszczowa chmura z obfitymi opadami. Przerwa w zadaszonym pomieszczeniu w pobliżu Zeughaus. Znajdowała się tam elektroniczny przewodnik po mieście i okolicach, z ograniczonym dostępem do internetu. Jedynie udało mi się zorientować w pogodzie na najbliższe dni. Przeczekało się tam z pół godziny, po czym jechało się wzdłuż rzeki.

Zgubił się ślad szlaku rowerowego, który i tak odbijał w innym kierunku, niż dla nas odpowiedni. Drugim mostem wjechało się na Mühleninsel, a wyjechało kolejnym, w pobliżu dużego parkingu. Bocznymi ulicami dojechało się do trasy nr 299, pod którą przejeżdżało się, korzystając ze ścieżki rowerowej. Tuż przed tym, chwilę trwało motanie się, nim udało nam się w tym miejscu zorientować.


12:33. Landshut. Heilig-Geist-Kirche z XV w. Widok ku SEE

Skręt w Eischfeldstraße do Blumenstraße. Wnet dojeżdżało się do drogi wzdłuż trasy nr 15. Wiodła nas przez około 2 kilometry. Przy wiaduktach zamieniło się ją na towarzystwo trasy St2074. W pobliżu Unterahrain rzucała się w oczy mała elektrownia atomowa Isar. W pobliżu nastała krótka przerwa.


13:33. Wattenbacherau. Elektrownia atomowa Isar w Unterahrain. Widok ku SEE

Landkreis Dingolfing-Landau

Odcinkiem, ponad 20 km przez serię miasteczek, dojechało się do Dingolfing. Tam nasza trasa trochę odbiła od głównej i wróciło się na nią, po 2km kręcenia po uliczkach przemysłowej części miasta. Pod koniec Dingolfing przerwa w cieniu. Tuż po tym przejazd na północną drogę. Na trasę główną wróciło się w Gottfriedingerschwaige, 4 kilometry dalej. W Peigen odwiedziny markecie, gdzie zakupiło się jedzeni i baterie. Wreszcie można było wrócić do standardowego trybu robienia zdjęć. Na rynku w pobliskim Pilsting, można było usiąść na przystanku i załadować świeże baterie do aparatu, a jedzenie w nas. Bardzo cieszyła nas słoneczna pogoda i to, że potężna chmura z deszczem podążyła bardziej południową trasą.


17:12. Ścieżka za Pilsting. W tle góry Lasu Bawarskiego. Widok ku NE

Dość żwawo trwało przemieszczanie się w kierunku Wallersdorf. Tym żwawiej, im bliżej znajdowała się kolejna chmura deszczowa, która tym razem ewidentnie znajdowała się na kursie kolizyjnym z nami. W chłodnej atmosferze i ciemnym otoczeniu, przejeżdżało się przez miasto, na szybko wybierając kolejne ulice. Było już pewne, że chmura przejdzie nad nami i że niosła ze sobą burzę.

Landkreis Deggendorf

Dramatycznie zwiększyło się tempo, bijąc rekordy prędkości na płaskim terenie w czasie tej wyprawy. Dwa kilometry za miastem, w Haunersdorf, zastanawiało na, czy nie szukać schronienia w pobliskim przejeździe pod wiaduktem kolejowym. Przejechało się połowę trasy i raz dwa zawróciło. Chmura była ogromna, a trudno przewidzieć jakiego rodzaju burza to będzie. Miejsce nie nadawało się na schron. Kolejne dwa kilometry dalej było Otzing. Skręt na południe, po 100 metrach schraniając się na przystanku o najlepszej ekspozycji, jaką mógł mieć.


18:02. Burza między Haunersdorf i Otzing. Widok ku NEE

Było po 18. Od czasów gradu w Słowenii, była to najsilniejsza burza w tej wyprawie. Przeczekało się prawie godzinę do momentu, aż uspokoił się opad deszczu. W międzyczasie można było zajadać się kremem czekoladowym, kupionym w Peigen. Na początku pod przystanek schroniły się dwie młode Niemki. Pogadały, popaliły papierosa i uciekły dalej w deszczu, gdy już minęła największa nawałnica.


18:53. Burza nad Dunajem i Lasem Bawarskim. Widok sprzed Plattling. Widok ku NE

Przed 19 jechało się w ślad za chmurą, która oblekła niebo w różnych odcieniach szarości. Po godzinie, po przejechaniu przez Plattling, Shiltorn, Fischerdorf, przekroczyło się Dunaj. Na moście gadanie z lokalnym rowerzystą, który być może chciał nam jakoś pomóc, ale przyszło nam się od tego wykręcać potrzebą dalszej jazdy, jak najdłużej możemy.


19:25. Plattling. Zjawisko mammatus przy cumulonimbusie. Widok ku E


19:53. Dunaj w Deggendorf. Widok ku NW

Przejechało się przez centrum Deggendorf i skręt w trasę St2135. Czekało nas jeszcze 5 kilometrów marszu, który zakończył się na przystanku, bo nie wypatrzyło się dobrego miejsca na rozłożenie namiotu. Sił oczywiście już zbrakło, a było grubo po zapadnięciu nocnych ciemności. Ostatecznie miasto opuściło się o 20:30.


20:01. Centrum Deggendorf wraz ratuszem z 1535 r. Widok ku N
Rower:Zielony Dane wycieczki: 135.50 km (1.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:16.94 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXIV - Oberbayern

Poniedziałek, 8 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 34

Landkreis Weilheim-Schongau

O poranku przed 9 rano - ślimaki. Mokro i wilgotno po nocnych opadach. Na niebie pełno chmur,ale słonecznie. Z biegiem czasu coraz bardziej. Było chłodno, więc jechało się w kurtkach i bluzach przez prawie całą trasę. W gruncie rzeczy nie padało, lecz wędrowały po niebie chmury, którym na tym zależało. Głównie na południe od Ammersee.

Kilka minut po starcie nastąpiła przerwa w markecie przed Schongau. Próba pozbycia się nadmiaru plastikowych butelek, w maszynie przystosowanej do ich zbierania i zamiany na eurocenty, z jakiegoś powodu nie chciała ich przyjąć. Dodam, że butelek tych było około 10. Po zakupach podjadło się trochę w ramach śniadania i pojechało do centrum miasta. Przejechało się całą Münzstraße od północy. Po szybkim, ostrym zjeździe, przejechało się na wschodnią stronę rzeki Lech.

Dalej ponad dwukilometrowe podejście i takiż zjazd przez las. Jechało się na północny wschód przez urokliwe, obficie zielone, pagórkowate tereny wiejskie. Tuż za Sankt Leonhard Im Forest czekał nas największy zjazd o około 200 metrów w dół, zakończony w pobliżu Zellsee. Około 12 mijało się DLR Bodenstation Weilheim (ZDBS), gdzie stało kilkanaście różnego rodzaju anten satelitarnych. Chwilę potem wjechało się w krótką, asfaltową wijącą się leśną dróżkę. Potem wśród pól do Wielenbach.


11:07. Okolice Sankt Leonhard Im Forst. Widok ku SE


11:48. Okolice Lichtenau. DLR Bodenstation Weilheim (ZDBS). Widok ku NE


12:59. Pähl. Dolina rzeki Amper w kierunku Raisting. W centrum stacja radarowa. W tle stoki morenowe. Widok ku SWW

Landkreis Starnberg i München

Kurs do Pähl. Tam pod górkę, ale z tego pomysłu lepiej było się wycofać. Między rozsianymi gospodarstwami dojechało się do trasy St2056. Podążało się nią, jadąc ścieżką przy wschodnim brzegu Ammersee do Herrsching. Tam krótka przerwa. Odcinek w pobliżu Pilsensee główną trasą. Na ścieżkę ponownie, między końcówką Seefeld i początkiem Weßling. Tuż za miasteczkiem zakupy i przejazd aż do lotniska całą ulicą Argelsrieder Feld, która była strefą niskich biurowców.


13:20. Między Aidenried i Wartaweil. Trasa nad Ammersee. Widok ku N

Przejechało się przez Oberpfaffenhofen koło lotniska i kopalni kruszywa. Później przez Gauting i Neuried do południowych dzielnic Monachium. Platllinger Straße na północ do skrętu Höglwörther Straße. Później kolejno Johann Clanze Straße, Passaurestraße, Margaretenstraße, Lindwurmstraße pod torami i przejechało się przez wschodnią część otwartej przestrzeni Theresienwiese. Objechało się kościół pw. St. Paul i dalej ulicą Schwantalerstraße.


18:22. Monachium. Plac Theresienwiese. W centrum kościół pw. Sankt Paul z lat 1892-1906. Na lewo od niego Olympiaturm (291 m). Widok ku N

Dotarło się do dwupasmówki, którą następnie podążało się na północ do Oskar-von-Miller-Ring, skręt na wschód do Isar, przejazd ścieżką do Isarring, skręt w Ungerstraße ku północy. Wjazd na trasę 11 i wyjazd nią przez serię podmiejskich miasteczek. Podróż zakończyła się tuż przy trasie E53 przed Achering. Z wolna się rozpadało.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 126.00 km (1.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:15.75 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXIII - Przez Allgäu

Niedziela, 7 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 33

Landkreis

Budziło się kilkukrotnie, ale ostatecznie około siódmej lub ósmej. Zmieszanie wzbudzał fakt, że ciągle padał deszcz, a zmieniała się co najwyżej jego intensywność. Przesiedziało się na ławce chowając pod śpiworami, bo powietrze było chłodne, a nam nie chciało się ruszać. Tym bardziej, że nie zapowiadało się na rozpogodzenie. Niebo było szare. Kolejne fale chmur przetaczały się nad doliną, zostawiając po sobie mokry ślad. Noc, jaką się spędziło, nie należała do najprzyjemniejszych i dziwne, że nie odczuwało się po niej większego zmęczenia. Gdy do 10 nie przestało padać, trzeba było się w końcu ruszyć. Ociągając się, zabezpieczone zostały buty torebkami foliowymi, wszytko zostało spakowane, zjedzone to, co było pod ręką i o 10:20 ruszyło się w drogę. Wyczekało się momentu, gdy przestało lać i wtedy pożegnane zostało suche schronienie.


10:19. Dolina rzeki Weißach. Przed wyruszeniem w drogę. Widok ku NW

Zrazu jechało się po płaskim, ale wnet trzeba było zjechać nieco w dół do Oberstaufen, która nosiła znamiona wypoczynkowej, lub nieco bogatszej niż okoliczne. Niestety, deszcz lał regularnie i ani myślał się rozpierzchnąć. Wydostanie się stamtąd wymagało długiej i powolnej jazdy w górę, podczas gdy woda pokrywała całą drogę, kilkukrotnie wypływając z rowów na drugą stronę silniejszym strumieniem i osadzając na jezdni piach.

Była to okropna mordęga, każdy centymetr okupiony dużym kosztem psychicznym i nieco mniejszym fizycznym. W gruncie rzeczy nie można było się nawet zatrzymać, żeby buty nie zmokły bardziej niż musiały. Po dość długiej wędrówce, która wydawała się wiecznością, dojechało się do trasy 308, biegnącej po wzgórzu, dużo wyżej niż miasto. Przerwa nastąpił na poboczu przed wkroczeniem na nią. Po pięciu minutach stania i analizowania mapy w deszczu, ruszyło się z jej biegiem. Droga okrążała górę Staufner Berg (1032 m n.p.m.) od południa i kontynuowała bieg ku wschodowi. Tuż za nim rozpościerała się szeroka płaska dolina, zamknięta dość niskimi pasmami wzgórz, na których zatrzymywały się chmury.

Jechało się przed siebie, bez zaangażowania myślowego. Buty powoli przemakały. Niebawem widoczne stało się, po lewej stronie drogi, jezioro Großer Alpsee, a nieco dalej pierwsze zabudowania Immenstadt, miasteczka, w którym była nadzieja znaleźć jakiś sklep. Kurs do centrum, ale było totalnie wyludnione. Przejechało się koło kościoła i wyjechało z powrotem ku trasie przelotowej. Wpierw czekał nas zjazd, a wkrótce potem ostry podjazd. Dojechało się do ronda. Sugerując się jakąś reklamą, rozpoczęły się poszukiwania jakiegokolwiek marketu z jedzeniem. Kurs na wprost, lecz raczej kończyła się tam strefa zabudowana. Nawrót do ronda, przejeżdżając koło marketu, ale budowlanego. W załamani, zadecydowało się, by opuścić miasto.

Przejechało się nad rzeką Iller. Wszelkie widoczne wzgórza były skryte za warstwami kropel deszczu. Tam gdzie było płasko, horyzont ginął w szarości. Zjechało się z trasy, uprzednio trzymając się ścieżki po lewej stronie jezdni i przejeżdżając przez niewielki obszar domków w Rauhenzell. Trzeba było trochę podjechać w górę. Ostatecznie dojechało się do szerokiej krajówki, na którą nie można było wstąpić bezpośrednio z naszej ścieżki.

Przejechało się nad nią, a po drugiej stronie skręt w prawo, wnet chroniąc się w tunelu dla małych pojazdów pod drogą. Rozpoczęła się pierwsza przerwę, w czasie której nieco się udało przesuszyć i pozbyć nadmiaru wody z butów. Oczywiście, uzupełniło się też nieco paliwa w żołądkach. Nieco wcześniej mijało się innego rowerzystę. Zadało się mu pytanie, czy trasa prowadzi do kolejnej dla nas miejscowości, mówiąc tylko " Kempten". Zapewne zrozumiał to jako niemieckie "walczyć" i przytaknął z uśmiechem, nie wskazując drogi do miasteczka, gdzie chciało się udać. Żaden z nas się nie zatrzymał.


12:40. Przerwa za Immenstadt, tuż przy trasie 19. Widok ku N

Postój trwał może 15, może 30 minut. Zarówno czas, jak i zorientowanie przestrzenne w tamtych warunkach były słabe do określenia. W gruncie rzeczy, jechało się prawie na oślep, bez bieżącego sprawdzania mapy. Intuicja przydawała się bardziej niż kiedykolwiek. W zniechęceniu, w końcu się ruszyło. Trzymało się ścieżki, prowadzonej po prawej stronie jezdni. Teren poza drogą był płaski, nieco zalesiony i zdawało się obficie nasiąknięty wodą lub po prostu bagienny. Po kilkunastu minutach, widoczność znacznie wzrosła. Nawet się nie udało połapać kiedy.

Wjeżdżało się na intensywnie pagórkowaty obszar. Wszędzie było zielono, deszcz bardzo osłabł, aż w końcu zostały na niebie tylko przypominające o nim chmury. Do kolejnej, widocznej osady trzeba było wejść pod górę o około 50-100 metrów. Gdy nadarzyła się okazja, znów usiadło się na przystanku, gdzie dokonana została kolejna rewizja mokrych butów i skarpetek. Chciało mi się też uzupełnić wodę z pobliskiego kraniku, takiego jak w Alpach, ale napisane było, iż tamtejsza się do tego się nie nadaje.

Przez większość Rettenberg przeszło się, przy okazji rozgrzewając mokre spodnie. Pod koniec mijało się jakiś niewielki, zdaje się browar, a zaraz za nim czekało nas spore podejście. Potem przez dłuższy czas jechało się po bardzo szerokiej, zielonej dolinie. Niebo zdążyło się rozpogodzić, lecz wciąż było chłodno. Później czekało nas kolejne podejście, lecz tym razem dłuższe i nie wiadomo było, kiedy miało się skończyć. Minęło się niewielką osadę, która ledwo odcisnęła się w pamięci, w przeciwieństwie do widoków, jakie roztaczały się od północy.


14:40. Między Kranzegg i Wertach. W tle po lewej masyw Edelsberg (1630 m n.p.m.); po prawej masyw Starzlach Berg (1585 m n.p.m.), a w centrum, nieco po lewej, Kühberg z tegoż masywu. Widok ku SEE

Od grzbietu swobodnie zjeżdżało się na południową stronę, jadąc w kierunku wschodnim. Spadek nie był stromy, ale pozwalał utrzymać znaczną prędkość bez potrzeby wysilania się. Zrazu otwarta przestrzeń ustąpiła drzewom, wpierw z prawej, a w końcu po obu stronach. Zrobił się płasko, lecz nadal jechało się nieznacznie w dół. Przerwa nastąpiła dopiero przed rondem, gdyż udało się dostrzec tam mapę, która pozwoliła lepiej zrozumieć sytuację w jakiej się było. Rondo zostało objechane, skręcając w lewo, przejechało się przez Wertach, złożone z dość nowych domów. Pod koniec miejscowości ujrzało się market, ale niestety - zamknięty z powodu niedzieli.

Przecięło się trasę B310 i jechało na północny-wschód jedną z podrzędniejszych, a mimo to dobrych tras. Objeżdżało się jezioro Grüntensee, po jego południowej stronie, którego nie widziało się z powodu drzew i domków letniskowych. Droga to wznosiła się, to opadała, przy czym były to wysokości rzędu 10 metrów.

Landkreis Ostallgäu

Bez większych problemów dojechało się do Nesselwang, położonego w dolinie rzeki Mühlbach. Tam wjechało się na trasę 309, pomimo wskazówek tubylca informującego, że była też droga lokalna prowadząca od razu do miasta. Zamiast tego zjechało się serpentyną, przy okazji robiąc ładne zdjęcie. W miasteczku pękła mi do reszty ochronka na prawą manetkę. Dosyć szybko opuściło się miasteczko, zatrzymując się na przystanku, po pokonaniu około 50 metrowego zbocza doliny. Siedząc, nakładło się papieru do butów, aby odsączały wodę i ogólnie było w nich bardziej komfortowo.


15:35. Nesselwang. W tle pasmo Ammergauer Alpen nad jeziorem Weißensee i kryjące zamek Neuschwanstein. Widok ku SEE

Kolejny odcinek można określić jako rozległy, trochę pofałdowany teren, z obfitością łąka, często lasów, rzadko zwykłych pól. Na horyzoncie południowym, dość dobrze widoczne były Alpy. Uogólniając - krajobraz ładny, bez szczególnych, charakterystycznych miejsc. Wsie mijało się prędko.


16:55. Wimberg. W tle góry w NE Allgäuer Voralpen östlich der Iller. Widok ku SSW

Przed 18 dojazd do większego miasteczka Marktoberdorf. Znalazł się bar wietnamski i zamówiło się po porcji kurczaka w sosie (w plastrach). Skonsumowany został z radością. W tle słychać było dźwięki z anime, oglądanego przez jakieś dziecko (może pracowniczki, może właścicielki - nie wiem, a pytań o to nie było z naszej strony). Po posiłku szybko się udało zebrać i miasto opuścić, gdy zaczynało kropić.


17:51. Posiłek w Marktoberdorf

Znowu marsz pod górkę, ale już za nim poszło gładko. Trasa 472 przypominała tą sprzed miasta. Na niebie tylko chmury wciąż pokrywały całe niebo. Skończyła się jazd po kolejnych dwóch godzinach. Była 20:20, gdy rozstawiało się namiot w pobliżu kukurydzy, ukrywając przed ewentualnym wzrokiem z drogi (na dodatek lokalnej i rowerowej). Chmury miały specyficzny, niebieski niczym woda, kolor.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 95.00 km (0.00 km teren), czas: 09:00 h, avg:10.56 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXII - Liechtenstein

Sobota, 6 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 32

Szwajcaria - Liechtenstein

O 8:45 wyjazd w drogę, po uprzednim uporaniu się ze ślimakami na namiocie. Poranek był ciepły, suchy i słoneczny, zupełnie nie przypominając dnia poprzedniego. Przejechało się przez Maienfeld. Po około kilometrze marszu pod górkę, nastała przerwa na wspaniałym parkingu przy fontannie Heidi. Były tam toalety, ławeczka, dużo przestrzeni i sporo głazów. Spędziło się tam blisko godzinę na doprowadzaniu się do porządku, śniadaniowaniu i odpoczywaniu po przeżyciach dnia poprzedniego. W międzyczasie autokarem przyjechała wycieczka z Japonii, a jedna z turystek postanowiła z nami chwilę porozmawiać.


08:45. Landquart. Zbocza masywów górskich: po lewej Hochwang (2534 m n.p.m.), po prawej zachmurzonego Calanda (2805 m n.p.m.). W centrum masyw Fulhorn (2529 m n.p.m.), u stóp którego leży Chur. Widok ku S


08:47. Po prawej Jenins u stóp góry Vilan (2377 n.p.m.). W centrum Regitzer Spitz (1135 m n.p.m.). W tle po lewej masyw Alvier (2343 m n.p.m.). Widok ku N


09:12. Ratusz w Maienfeld. Widok ku NW


09:45. Fontanna Heidi pod Maienfeld. Widok ku NEE

Z dużo większym optymizmem ruszyło się dalej. Tuż po 11 przekroczyło się St. Luzisteig Pass (713m n.p.m.) i pojechało w dół Wjechało się do Liechtensteinu. O 11:42 przekroczona została granicę Vaduz. Z tego niewielkiego kraju wyjechało się 12:42. Trasa nasza była tam w większości płaska, z niewielkimi podjazdami.


11:03. Granica między Austrią i Liechtensteinem. Twierdza St. Luzisteig z XVIII w. Po prawej Wörznerhorn (1713 m n.p.m.). W tle po lewej łańcuch górski Alviergruppe; w centrum Alpstein. Widok ku NNW


11:10. Po lewej zamek Gutenberg w Balzers. W tle po lewej szczyt Gauschla (2310 m n.p.m.). Po prawej Alvier (2343 m n.p.m.). Widok ku NW


11:53. Vaduz. Zamek książęcy. Widok ku SE


12:14. Schaan. Łańuch górski Alpstein. Widok ku NW

Austria - Niemcy

Przed granicą Austriacką nie było pewności, czy nie czeka nas aby jakaś kontrola graniczna. W końcu Liechtenstein nie należał do UE. Na szczęście obyło się bez tego i wkrótce udało się zrobić pierwsze od Aosty zakupy. Pierwsze od 400 kilometrów, podróżując w górach przez 4 dni. Nie ukrywam, że przez ten czas, nieodnawiane zapasy kurczyły się nieubłaganie. Żywność oszczędnie się racjonowało tak, by starczyła nam do tego momentu. Lekki głód stale nam towarzyszył. To co najbardziej utkwiło w pamięci, to niesłychanie śmierdzący, ale równie niesłychanie smaczny ser, który był tym lepszy, im było cieplej.


13:27. Feldkirch. Po prawej Katzenturm z 1507 r. W tle Altes Steinle (617 m n.p.m.). Widok ku NEE

Cały czas trzymało się się trasy 190. Głównie ścieżkami rowerowymi. Jedynie w Dornbirn chwilowo odbijało się ulicami Doktor-Anton-Schneider i Ludwig-Kofter. Za miastem skręt w trasę nr 200 do Shwarzarch. Dojechało się do Helbernstraße, gdzie udało się zorientować, co do niewłaściwości obranego kierunku. Pytając miejscowych, zawróciło się do Tobelstraße, którą raz jeszcze ruszyło się w góry. Co było do przewidzenia - pieszo. Od Abershwende byla przyjemność zjechać przez 4 kilometry, by rozpocząć kolejne podejście pod Hittisau. Później do wieczora już tylko się zjeżdżało. Na tym etapie widać było, z wolna zachmurzające się za nami niebo i odległe chmury kłębiaste, zwiastujące deszcz, a po jakimś czasie burze na południu.


18:48. Sankt-Annakapelle w Lingenau. Po lewej stoki grzbietu Rotenberg (974 m n.p.m.) W centrum Koppachstein (1537 m n.p.m.). Po prawej Hittisberg (1328 m n.p.m.). Przy prawej krawędzi wzniesienia otaczające Ittensberg. Widok ku E

O 20 przekroczyło się granicę Austriacko - Niemiecką, wstępując do Bawarii. W przygranicznej wiosce Aach trwał festyn i słychać było muzykę w wykonaniu muzyków ze straży pożarnej. Jechało się dalej powoli, poszukując miejsca na nocleg. Ostatecznie, przerwa nastąpiła na drewnianym przystanku. 100 metrów za nami stał jakiś domek. Przynajmniej 500 metrów przed nami stały, prawdopodobnie małe ośrodki wypoczynkowe, pod postacią miejsc noclegowych. Dalej była dolina niczym z okolic Gór Świętokrzyskich. O 21 zaczęło padać. Przekąsiło się niewiele i przysnęło.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 100.00 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.29 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXXI - Kanton Graubünden

Piątek, 5 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 31

Oberalppass

Obóz opuszczony o 9:05. Nim się ruszyło, podziwiany był poranek w dolinie Urserental, którą spływała rzeka Reuss. Na dobry początek dnia rozgrzewka w postaci marszu, przez ponad 7 kilometrów. Teren ponad poziom doliny był zamglony, czy może raczej zachmurzony. Tereny były puste, obsiane kamieniami i łąkami, na których pasły się zwierzęta hodowlane. Wędrowało się małą doliną strumienia Oberalpreuss, wypływającego z strong>Oberalpsee. Droga nad jeziorem była schowana w prawie kilometrowym tunelu galeriowym.


8:26. Andermatt w dolinie Urserental. Przy lewej krawędzi stoki Gemsstock (2961 m n.p.m). Po lewej Winterhorn (2661 m n.p.m). W centrum Stotzigne Firsten (2747 m n.p.m). Na prawo od niego zjazd z Furkapass (2436 m n.p.m). Po prawej, SE grzbiet masywu Dammastock. Widok ku SE


9:05. Salbitschijen (2981 m n.p.m) i zachmurzony Rorspitzli (3220 m n.p.m) z masywu Fleckistock (3417 m n.p.m). Widok ku NNW

Przed 10:30 dotarło się do Oberalppass (2046 m n.p.m.), gdzie stało kilka mniej lub bardziej turystycznych budynków i kręciło się sporo ludzi. Również na rowerach. Nie traciło się wiele czasu i wnet wsiadło się na rowery, zmierzając na drugą stronę przełęczy.


10:26. Przełęcz Oberalppass (2046 m n.p.m.). W tle Piz Cavradi (2612). Widok ku SSE


10:39. Zjazd z przełęczy Oberalppass (2046 m n.p.m.). W tle Pazolastock (2740 m n.p.m.). Widok ku W

Bezirk Surselva i Imboden

Najbardziej stromy etap zakończył się tuż przed Putnengia (1450 m n.p.m). Trwał niecałe 10 kilometrów i był trochę łagodniejszy niż wczorajszy. Tym razem jechało się razem, nie oddalając zbyt daleko. Przerwa na poboczu, gdzie ugotowało się budyń z żelkami. Nie zmieniło to nic w smaku, ale stanowiło ciekawe zastępstwo makaronu, którego już nie gotowało się do końca tej wyprawy. Ciepły posiłek rozgrzał nas i można było ruszyć dalej.


11:41. Obiad przed Putnengia w Szwajcarii


11:59. Dolina rzeki Vorderrhein. Od lewej miejscowości: Rueras, Tujetsch, Sedrun. Po lewej masyw Oberalpstock (3328 m n.p.m.). Widok ku NE

Początkowo droga wiodła łagodnie przez alpejskie miejscowości w okolicy Tujetsch, co trwało jednak tylko przez około 5 kilometrów. Około 12:40 przejeżdżało się przez Disentis/Mustér z charakterystycznym opactwem Benedyktyńskim (od 720 r.). Swobodna jazda skończyła się tuz za Ilanz (~710 m n.p.m.). Przez 8 kilometrów szło się do Flims (~1130m n.p.m.). Tam przypadkiem udało się znaleźć, leżącą na ziemi monetę ½ franka szwajcarskiego, wędrującą do skromnej kolekcji z wyprawy.


12:39. Disentis/Mustér. Opactwo Benedyktyńskie założone w 720 r. Widok ku NNE

Dzień ogólnie był dość pochmurny, jednak z biegiem czasu coraz bardziej szary. Od Flims jechało się w deszczu, z początku niewielkim, później większym, aż do formy pośredniej. Od Trin (~900 m n.p.m.) rozpadało się na tyle mocno, że zamiast zjeżdżać, zeszło się z rowerów, sprowadzając je po mokrej nawierzchni. Deszczu nie było sensu przeczekiwać. Nie zapowiadało się na rychły koniec.

Chur

Swobodnie jechało się od okolic Tamins (~650 m n.p.m.). Powoli, walcząc z deszczem, dojechało się do Chur, wjedżając tam do centrum. Jeździło się głównie ścieżkami i chodnikami, a woda była wszechobecna. Dodatkowo, gdy podczas opuszczania miasta wzdłuż trasy nr 13, Kasia się przewróciła, to nasza odporność psychiczna sięgała najniższych wartości na całej wyprawie. Gdy wyjechało się już z miasta, to deszcz trochę osłabł, lecz nadal stanowił nieprzyjemny element podróży. Rozbiło się jeszcze przed zachodem słońca, którego i tak nie było widać. Skryły nas przydrożne drzewa tuż za Landquart. Nasze ciała były mokre. Zziębnięte. Psychika zszargana chyba jak nigdy wcześniej.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 109.00 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:15.57 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXX - Furkapass

Czwartek, 4 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 30

Bezirk Östlich Raron i Goms

Start o 8:20. Dolina była już dość wąska. Udało się nam przejechać kilka kilometrów, nim zsiadło się na serpentynach w Deisch. Dalej było nieco łatwiej, już wystarczająco by jechać. Po drodze mijało się kilka drewnianych domów, wybudowanych w starym, alpejskim stylu. Powtórka spacerowa tuż za miasteczkiem Fiesh.


9:56. Grengiols u stóp masywu Bättlihorn (2992 m n.p.m.) w dolinie Rodanu. Widok ku SW


10:20. Tradycyjna zabudowa w Lax. Widok ku NW


11:27. Między Fiesch i Niederwald. Widok ku NE


11:47. Tradycyjna zabudowa w Blitzingen. Widok ku NW


12:28. Między Reckingen i Münster. Widok ku NE

Pierwszą dłuższą przerwę urządziło się w Münster przed godziną 13. Za miasteczkiem stosunkowo krótki, łagodny, ale najdłuższy tego dnia zjazd w kierunku przełęczy.


12:39. Tradycyjna zabudowa w Münster. Widok ku N


12:46. Wnętrze kościoła w Münster


13:31. Z Obergesteln do Oberwald. W tle pasma gór Muttenhörner (3099 m n.p.m.) oraz odleglejsze Dammastock (3630 m n.p.m.). Widok ku NE

Od Oberwald pieszy marsz. Wędrowało się północnym brzegiem Rodanu, poprzez malowniczą dolinę z serpentynami. Trudził nas ten spacer. Ciągle odliczało się, jak jeszcze daleko do przełęczy. Nieco poniżej poziomu drogi biegła linia kolejowa, a jeszcze niżej sam Rodan, jeszcze w postaci strumienia. Przeszło się tak sześć kilometrów. Weszło się z poziomu ~1400 do 1750 m n.p.m. co zajęło nam niespełna 1,5 godziny. Nagrodziło nas to wspaniałym widokiem, podczas wejścia do Gletsch.


15:12. Ostatni odcinek serpentyn do Gletsch. W tle serpentyn na przełęcz Grimselpass (2165 m n.p.m.) na stokach Hohhoren (2771 m n.p.m.). Widok ku N


15:34. Gletsch (osada na wysokości około 1800 m n.p.m.) i źródło Rodanu w masywie Dammastock. Po prawej przełęcz Furkapass (2436 m n.p.m). Widok ku NE

W Gletsch udało dowlec się za skrzyżowanie z trasą nr 6, biegnącą przez Grimselpass (2164 m n.p.m.) w kierunku Brienz. Zeszło się tam w prawo, do niewielkiego parku, gdzie można było posiedzieć blisko godzinę na ławeczce i zbierać siły. Podjadło się przy okazji i uzupełniło wodę. W pobliżu znajdowało się kilku innych rowerzystów, ale nie było sił, by zagadywać. O 16:40 znów w trasie. Znów pieszo. Mijali nas szosowcy. Po godzinie doszło się na wysokość lodowca Rhonegletscher. Tam przerwa na tarasie koło restauracji Belvédère (2270 m n.p.m.), by go obejrzeć z bliższej odległości. W ramach posiłku zjadło się pierwszą w życiu ciecierzycę z puszki. Przerwa trwała około pół godziny.


17:35. Początek Doliny Rodanu. Z lewej droga prowadząca z Gletsch ku Furkapass (2436 m n.p.m). Z prawej ku Grimselpass (2165 m n.p.m.). Widok z Belvédère (2270 m n.p.m.). Widok ku SW


17:53. Rhonegletscher. Widok ku NNW

Prawie godzinę później zawędrowało się już na Furkapass (2436 m n.p.m), drugą co do wysokości przełęcz na tej wyprawie. Dochodziła godzina 19. Trzeba było ubrać się w kurtki. Duża wysokość i obecność lodowca znacznie obniżały temperaturę.


18:51. Przez Furkapass (2436 m n.p.m) do doliny Urserental. Po lewej dolina prowadząca do Oberalppass (2046 m n.p.m.). Widok ku NEE


18:54. Zjazd z Furkapass (2436 m n.p.m) w dolinę Urserental. Z lewej Galenstock (3586 m n.p.m.) oraz Gross i Chli Bielenhorn (3210 i 2940 m n.p.m.). Widok ku NE

Kanton Uri

Najwspanialszy na całej wyprawie zjazd o długości ~10 km do poziomu poniżej 1600 m n.p.m. trwał prawie godzinę. Kasia jechała ostrożnie, a mnie poniosła trasa. Co jakiś czas, raczej ostrożnie używało się hamulców, co kilka minut zatrzymując się, by i one, i obręcze mogły się nieco schłodzić. W tych przerwach z wolna docierała Kasia, a po chwili znów niosło mnie dalej. Najdłuższa 1-3 km odległość miedzy nami pojawiła się na serpentynach w rejonie Hostetten.

Słońce powoli chowające się za górami, oświetlało wschodnie zbocza doliny rzeki Reuss, a obszar nasłonecznienia dość szybko się przemieszczał i z wolna przyciemniał. Gdy razem udało się zjechać, na dole wciąż było jeszcze jasno, choć oświetlane były już tylko najwyższe partie gór. Kilkanaście minut później, zjeżdżając łagodnie pochyloną drogą, dojechało się do Andermatt na ~1450 m n.p.m. Przejeżdżało się przez centrum, gdy z wolna narastała wieczorna szarówka.


20:09. Dolina Urserental. W centrum Rienzenstock (2962 m n.p.m.). W tle za nim masyw Piz Giuv (3096). Po prawej dolina prowadząca do Oberalppass (2046 m n.p.m.). Widok ku NE

Kurs do trasy nr 19, rozpoczynając kolejny marsz, tym razem w poszukiwaniu noclegu, którego nie udało nam się znaleźć przez ostatnią godzinę. Po dwóch kilometrach przeszło się przez tunel, a za nim trochę się cofnęło udeptaną ścieżką, która biegła po jego zewnętrznej stronie. Kilkanaście metrów dalej udało się rozłożyć z namiotem na wysokości 1620 m n.p.m. Było po 21.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 78.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:9.75 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)