Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

2010 Wyżyna Małopolska W

Dystans całkowity:378.00 km (w terenie 8.00 km; 2.12%)
Czas w ruchu:25:10
Średnia prędkość:15.02 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:189.00 km i 12h 35m
Więcej statystyk

Dwudniowa z Krakowa II - Do Brzezin

Sobota, 31 lipca 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2010 Wyżyna Małopolska W, Z rodziną

2010.07.30 - 31 Dwudniowa z Krakowa - cała trasa


Do centrum jechało się około godziny. W promieniach słońca, widać było to, co ongiś tylko w nocy. Tym razem wyjazd DK 42 w kierunku Końskiego. Przed opuszczeniem miasta leżąca przerwa na przystanku, kilkanaście minut walcząc ze snem. Gdy udało się zebrać siły do dalszej drogi, okazało się, że w samą porę, gdyż oto ktoś zmierzał na przystanek. Dalej spokojnie, w zmęczeniu przez ~20 kilometrów, które mi się dłużyły. W Rzejowicach skręt na północ, ale przed tym jeszcze sobie odpoczynek z podjadaniem porządniejszego śniadania. Tereny w tych rejonach były dość równinne, choć jakieś pagórki się zdarzały. Podjazdy nie takie ciężkie, ale przez zmęczenie ciężko mi było sobie z nimi poradzić.


Radomsko. Po lewej Muzeum Regionalne. Po prawej kościół pw. św. Lamberta. Widok ku N

Przez Wolę Przerębską do Gorzkowic, gdzie stał duży kościół. Nieco wcześniej mijało się dwoje ludzi na rowerach, z czego jeden to jakiś osobnik płci męskiej (brat/tata), a drugim była jakaś mała dziewczynka, która o mało nie nawinęła mi się pod rower. Gdy facet się zatrzymał, ona chyba chciała zrobić nawrót zataczając kółko, podczas ich wyprzedzania. Obyło się bez kolizji. Mijało się Niechcice. We wsi Tłuszczanek odbywały się piłkarskie zawody. Odpoczynek na przystanku, a gdy już się dalej ruszało, z przeciwległego w domu sołtysa dało się zauważyć osobę, która odchyliła firankę i mi się przyglądała. Gdy ów człek wiedział, że ja wiem, wnet szybko czmychnął. Przed wsią Bogdanów, zaczął padać deszcz. Silny. Kurtka. W Mąkolicach znalazło się schronienie w ruinie, gdzie przeminęło mi ponad pół godziny. O 14 czyli 24h od przekroczenia granicy Krakowa, przejeżdżając tuż koło żwirowni naliczonych zostało przez mnie 233 km.


Gorzkowice. Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Widok ku NNW


Dwór w Parzniewicach. Widok ku SSW

Gdy się przejaśniło, przez resztę trasy było spokojne i pogodnie. Przecięło się DK74, chwilę jadać po niej na wschód. Po tym czekała na mnie kamienisto-żwirowa droga, ciągnąca się przez 4km. Mijało się jakiegoś typka, który stał na drodze i ewidentnie chciał coś do mnie powiedzieć. Ja nie bardzo, więc zbliżenie nastąpiło w trybie przyspieszającego roweru, szybko go wymijając. Udało się tylko na zadane przez niego dzień dobry odpowiedzieć tym samym, słysząc z daleka, że coś jeszcze mówił. Na przystanku w Kamocinie ostatni popas z resztek jedzenia i zmiana skarpetek na suche. Mimo tego, że poprzedniego dna wyschły, to deszcz w Bogdanowie mi je ponownie załatwił. Dalsza jazda taka, że ledwo pamiętam co tam było. Generalnie płasko.


Bogdanów. Kościół pw. Trójcy Przenajświętszej. Widok ku NNW


Między Zaborowem i Kamocinkiem. Widok ku NNE


Okolice Modlicy. Widok ku N

W końcu dojechało się do Tuszyna - miejscowość tuż przed Łodzią. Skręt na Modlnicę i przed wsią, na słoneczku przyszło mi zdrzemnąć się przez godzinę. Po obudzeniu telefon po transport i kurs najpierw przez Kalinko i Romanów do Andrespola, a potem skręt w kierunku Łodzi. Odbijało się w Gajcego ku NE, przez Jordanów dostając się do Brzezin. Droga była makabryczna, ale w dół. W Brzezinach jeszcze się trochę kręcenia i wyjazd na DW 704, trasą do Łowicza. Spotkanie nastąpiło przy umówionym znaku granicznym, po czym rower powędrował do auta. Nie było już we mnie chęci i sił, by poświęcać kolejną noc na jazdę drogą, którą i tak już była przejeżdżana – zarówno dniem jak i nocą, bo na nowe trasy sił brakło tym bardziej.


Łódź. Gajcego. Widok ku NE


Małczew. Widok ku SSE


Brzeziny. Staszica. Widok ku SSW

Wyjazd: 6:50
Radomsko do przerwy: 7:30 - 7:55
Wyjazd z Radomska: 8:21
Przerwa Kodrąb: 9:30-50
Przerwa przy zawodach: 11:25-11:45
Deszcz i krótka przerwa na znalezieni trasy: 12:45
Przerwa Mąkolice: 13-13:50
Przerwa Kamiocin: 14:55-15:20
Drzemka Modlnica: 16:55-17:55
Koniec za Brzezinami: ~20

Jazda: 10:30 h
Przerwy: 3:25h

Zaliczone gminy

- Kodrąb
- Masłowice
- Gorzkowice
- Rozprza
- Wola Krzysztoporska
- Grabica
- Tuszyn
- Rzgów
- Brójce
- Andrespol
- Łódź (Andrzejów 10/36)
- Nowosolna
Rower:Zielony Dane wycieczki: 139.00 km (4.00 km teren), czas: 10:30 h, avg:13.24 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dwudniowa z Krakowa I - Do Radomska

Piątek, 30 lipca 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria >200, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2010 Wyżyna Małopolska W, Pół nocne, Warszawa

Do Warszawy i Kraków

Była to pierwsza wyprawa ułożona pod gminy. Trasę sklejona tak, by zapełnić luki między wyprawami z 2008. No nie przespana nocy. W jej trakcie trwało pakowanie i przygotowywanie jedzenia. O 4 rano wyjazd z domu, tuż przed wschodem słońca. Było chłodnawo, lecz dość ciepło jak na ostatnie noce. Jazda trwała prawie bez zatrzymywania. Przejazd przez Zakroczym, obwodnicą Modlina docierając do NDM, gdzie udało się poznać kilka nowych ulic. Po jakimś czasie udało się dotrzeć do Jabłonny. Spieszyło mi się, bo pociąg do Krakowa (na stację Kraków Główny) miał ruszyć o 7:48. Ekspresowy czyli droższy (bilety były chyba zamówione przez tatę Kasi dzień wcześniej).

Do Warszawy udało mi się dotrzeć około 6:30. Trochę odpoczynku, ale nie można było się rozleniwiać. Prawie cały czas udało się trafiać na zielone światło. Mijało się wielkie doły, jakie wykopano na ulicach, lecz nie wiem w jakim celu. Zerwany pas jezdni, pod którym odsłaniała się stara, wybrukowana kamieniami droga. O 7:00 przy elektrociepłowni na Żeraniu. 7:20 między mostem Gdańskim i cerkwią. Na Wschodnim 10-15 minut przed odjazdem. Prawie od razu do maszyny. Były problemy z włożeniem roweru przez drzwi, ale jakoś dało radę i po jakimś czasie udało się nam zasnąć.

Krakowskie dworce

Zanim wjechało się do Krakowa, pociąg stał trochę czasu w szczerym polu, ale w końcu się ruszył i udało się go opuścić na Dworcu Głównym. Zjazd windą, mijając miejsce na podłodze, gdzie swego czasu drzemało się po katorżniczym wyjeździe do Krakowa. Pieszo na PKS, a kiedy Kasia kupowała bilet, mi pozostało wypakować jej rzeczy i gruntownie przepakować sakwy. Aby nie obcierać nogi, tak jak na początku lipca - na prawą stronę powędrowała sakwa mniejsza. Trzeba było jeszcze poszukać właściwego przystanku. Okazało się, że dworzec PKS był dwupoziomowy i trzeba było zjechać windą. Tam bus już stał i zbierał bagaże do środka. Jacyś ludzie chcieli przetransportować rower, co im się udało. Kierowca tylko poinformował groźnym głosem, że do bagażnika wkłada się tylnym kołem do środka pojazdu, a więc prostopadle do kierunku jazdy, po to żeby można było włożyć więcej bagażu. Kasia pojechała do Krościenka, a ja na rowerze przez Kraków.

Przez Kraków

Najpierw trzeba było przedostać się na drugą stronę torów (tj. na zachód). Pieszo przez galerię handlową, rozważając, czy aby czegoś nie zjeść, ale pomimo dużego głodu udało się powstrzymać. Najpierw trzeba było się wydostać. Udało się znaleźć windę. Omijało się Barbakan i pomnik na placu Matejki. Kręcenie rożnymi uliczkami, gdzie trwały remonty, aż dojechało się do wypatrzonego wcześniej w necie sklepu rowerowego "mbike". Szybko udało się kupić lampkę. Sam sklep jest ciekawie zrobiony, bo wyglądał jak na jakimś straganie w zaułku, z jednym wejściem przez bramę na korytarz-dziedziniec. Kolejny punkt wycieczki to szukanie baterii, bo te które zostały zabrane, wnet mi padły. I tak to trwało, aż zaczęło padać, a gdy się udało kupić akumulatorki, to też się okazały padnięte (mogło chodzić o coś w ustawieniach aparatu, albo po prostu były to padnięte baterie). W końcu mi się udało kupić sprawne. Nim tak się stało, udało mi się posilić bardzo tanio, bo w sumie za 9,80 - dwie porcje naleśników (razem 6 sztuk) ze śmietaną i serem w jakimś barze mlecznym przy ul. Wybickiego. O dziwo, mimo wcześniej odczuwanego głodu, ostatni z nich ledwo udało się wcisnąć. Smakowało i zapełniło żołądek. Ciepłe jedzenie odtąd nie było przez mnie jedzone, aż do samego domu. Ostatni punkt podczas pobytu w Krakowie, to zakupy w Żabce, gdzie zostały zrobione ostatnie zakupy. 6 czekolad i tyleż samo misio-żelek, duża Mirindę, która dopełniła zasobów picia wraz z napojem, 3Cytryny oraz i trzema butelkami wody z domu (2 gazowane). Była też jakaś kartka na którą się zbierały punkty za zakupy (chyba z kilka miesięcy później wymienione na maskotkę, o ile mnie pamięć nie myli).


Kraków. Barbakan. Widok ku SWW

Szlak przez miasto: DG - Worcella - Zacisze - plac Matejki - św. Filipa - Słowiańska - Krowoderska - Szlak - Łobzowska (chodnikiem, mbike) - Axentowicza - Kujawska - Mazowiecka - Aleja Kijowska (chodnikiem) - Wrocławska - Wybickiego (Jadłodajnia, chodnikiem) - Łokietka (przy blokach i chodnikiem) - Wyki (baterie i trochę chodnika) - Pachońskiego (Żabka)

Od Krakowa do przeprawy przez las

Na granicy Krakowa ostatnie poprawki przy rowerze, rozgrzewka i w długą. Pierwsze 20km prowadziło do Skały. Może ze 2-3 razy zjechało się krótko w dół, a tak to cały czas raczej łagodny podjazd. Na początku szło mi dobrze, nachylenie takie, że nawet się pędziło. Potem zrobiło się stromiej, gdy tylko stromizna robiła się okropna, zaczynało tworzyć się tyle potu, że trzeba było zdjąć kurtkę. Przewieszona została przez kierownicę, bo nie chciało mi się przerywać jazdy. Gdzieś po drodze mijało się malucha, którego kierowca, starszy jegomość, zbierał złom z pobocza. Po lewej widać było głęboko ukrytą dolina Prądnika. Na asfalcie znajdowały się pozostałości po deszczu, jaki przechodził tutaj w czasie mojego krakowskiego posiłku. Zjeżdżając do Skały, ochlapały mi się nogawki.


DW 794. Wyjazd z Krakowa do gminy Zielonki. Widok ku NNW


DW 794. Januszowice S przy granicy gmin. Widok ku NEE

Nawet nie chciało mi się zatrzymywać. Od rynku natychmiast na wschód. Trzy kilometry zjazdu minęły błyskawicznie. W jego trakcie przyszło mi otworzyć lewą sakwę, gdzie znajdowała się mapa - trzeba było szukać drogi, w którą należało skręcić na północ. Pojawił się skręt na Minogę. Jadąc powoli, mapę wędrowała z powrotem, ale zamknąć sakwy już mi się nie udało, bo zaczął się spadek, a asfalt sugerował pełne skupienie na omijaniu dziur i garbów. Do tego na dole ostre zakręty i jeszcze jeden zjazd, na którym już trzeba było hamować – najbardziej stromy i z solidnym zakrętem. Jak się można spodziewać, zaraz potem czekał mnie podjazd. Gdy go się udało pokonać można było już podziwiać okoliczne pagórki i żałować, że jadę samotnie. Warto zjechać z krajówek, zboczyć między wsie i pola, gdzie wszystko wygląda tak malowniczo. Nawet asfalt o tysiącach barw, nawierzchnia niczym tort.


DW 794. N kraniec wsi Cianowice. Widok ku W


Minoga. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Widok ku N

Podróż tam polegała na prawie ciągłym trzymaniu mapy i analizie, gdzie to ja mam skręcić. Do tego kilka zjazdów i podjazdów (na jednym z nich, na chwilę trzeba było podeprzeć się nogą przy zmianie biegu, a innym razem, gdy spadł mi łańcuch, udało się założyć go, wrzucając wyższy bieg – dziw ten zaskoczył mnie niezmierne, pierwszy raz bowiem mi się taka akcja zrobiła). Tak dojechało się do Charsznicy. W jej rejonach, gdy podjazd się zdarzał, to był łagodniejszy i krótszy niż poprzednie, a później było raczej płasko. Od jakiegoś czasu widać było, że jest straszne zamglenie w powietrzu i słabo widać miejsca znacznie oddalone. Stan ten utrzymywał się również następnego dnia, aż do wieczora. Kilka kilometrów dalej zaczęło padać i choć trwało to tylko kilka kilometrów, to przyszło mi odziać się w kurtkę.


Minoga N. Podjazd do Barbarki. Widok ku NNE


Gołyszyn S. Podjazd z Barbarki. W tle Dolina Dłubni. Na horyzoncie, po lewej wzgórze na którym leży Koniusza, po prawej lesiste wzgórza po SW stronie Słomnik. Widok ku SE


Podjazd z Gołczy do Cieplic. Widok ku NNW


Zjazd z DW 783 do Witowic. Dolina Szreniawy. Widok ku NNE


Miechów-Charsznica. Kościół pw. Matki Bożej Różańcowej. Widok ku NWW

Przeprawa przez las

Wg planu, we wsi Kępie trzeba było skręcić na Żarnowiec. Miała to być szutrowa droga koło lasu. Rzeczywistość była gorsza. Skręt na tę drogę był jeszcze we wsi, ale mi zachciało się jednak trzymać asfaltu, który bliżej lasu zaczął skręcać na południe. Po prawej pojawił się polny zjazd na prawo, ale nie przypominał mi tego ze zdjęć, no i ukazały się mokradła. Do głowy przyszła mi myśl, że tamta droga może przez nie prowadzić i w rezultacie ugrzęzłoby się w błocie. Tak wiec przyszło mi się dalej trzyać dalej asfaltu, który wnet przeszedł w szuter z obfitością kamieni. Po minięciu ostatnich, samotnych stojących domów, wsiąkało się w las. Droga była taką tylko z nazwy. Zarośnięta trawą, dalej pojawiła się woda. Wydawało mi się, że pochodziła z ostatnich opadów i po prostu sobie zalegała. Nie zaniepokoiło mnie to, ale trudno było przez to przebrnąć. Drogę zagrodziły mi drzewa i trzeba było z roweru zsiąść, by móc się dalej przemieszczać. Gdyby tylko można to było zrobić tak łatwo, jak to powiedzieć. Nade mną krążyło ze 20 końskich much. Tych bestii paskudniejszych od much i komarów, których nie da się po prostu przepłoszyć. Jak się nie zabije, to nie dadzą spokoju. Latały tak, że nie dawało się rady nawet ich walnąć. Wymęczyły mnie przeokropnie. Żeby zrobiło się weselej, nagle pojawiły się szerokie kałuże, które trzeba było omijać. Przejście nad rzeczką, w której leżało różowe wiaderko, brnąc dalej. Miejscami woda przybierała pomarańczową, czy wręcz czerwonawą barwę, będąc przy tym niesamowicie klarowną i przejrzystą.


Kałuże w lesie Staszyn. Widok ku W

W końcu przyszło załamanie. Gdy do tej pory rower był pchany poprzez wodę, w zagłębieniach po kołach cięższych pojazdów, idąc po względnie suchym brzegu, nieraz skacząc i biegnąc. Kilka razy rower o mało mi się nie przewrócił, a to z oczywistych względów było jak najmniej pożądane. Buty mi się trochę zamoczyły. "To nic, zaraz przeschną, jak tylko znów wsiądę”. Roje much nie dawały spokoju. Komarów w porównaniu z nimi było ledwie kilka. W pewnym momencie to już nie były kałuże, ale bajorka. Stało się to, czego lepiej było uniknąć i przyszło mi biegnąć poprzez wodę, szukając co bardziej suchych fragmentów oraz kęp roślin. Niewiele to dało, ale przynajmniej kostki były suche. Po głowie przelatywały obawy, czy to była faktycznie woda, a nie bagna. W końcu jakoś udało się wyjść z tego piekielnego lasu. Przedarcie się przez niego zajęło mi około 15 - 20 minut, które się dłużyły okropnie. Wszystko w pośpiechu. Nie było czasu na zastanowienie, ledwo tylko 3 zdjęcia udało się zrobić, raz przystając na łyk wody. Nie była to jednak jeszcze pora na odpoczynek. Woda co prawda za mną, ale i w butach, a na dodatek jeszcze ścigały mnie bestie. Szybko na rower, uciekając prawie kilometr, nim przestało się je widzieć. Wtedy można było zdjąć buty, skarpetki, wszystko wyżąć, poczekać aż trochę to przeschnie, a przy okazji wreszcie odpocząć i podjeść.

Po przeprawie przez las

Była to moja pierwsza przerwa po czterech godzinach podróży i przejechanych od Krakowa 50km. Nim dojechało się do lasu, nie nastąpiła żadna przerwa, a tylko raz przyszło mi się podeprzeć. Po przerwie pora na Żarnowiec, małe miasteczko i mało w nim czasu. Od razu kurs na Koryczany. Było dosyć jasno, bo to co miało padać, to już spadło i się nieco rozpogodziło. Nadal jednak było widoczne zamglenie, które nasiliło się po kolejnych kilkunastu kilometrach, gdy we wsi Krzelów mijało się duże stawy na Mierzawie, prawym dopływie Nidy, który w tych stronach miał swe źródła. Odbywało się tu tak intensywne parowanie, że nawet asfalt zawilgotniał. Przejeżdżało się między nimi ku północy. Wpierw asfaltem, później szutrówką "tysiąca i jednej kałuży".

Droga między Jelczą i Żarnowcem. Las Staszyn i przebyta przezeń droga. Widok ku E


Żarnowiec. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Widok ku SE


Droga z Karczowica do Mstyczowa, tuż za granicą województw. Widok ku NNW


Droga przez las w okolicy Bugaja


Podjazd z Raszkowa do Wielopola. Po lewej las Borki. Nieco w prawo - las Celiny. Widok ku W

Jazda nocna do noclegu przystankowego w Wygodzie

O zachodzie słońca mijało się Słupię, a o zmroku, tuż przed zapadnięciem ciemności, dojeżdżało do Szczekocin. Przed miastem, nim wyjechało na krajówkę, trwała przerwa na odpoczynek i posiłek przed nocną jazdą oraz przygotowanie roweru do boju. Żwawo udało się przemieścić po raz drugi przez to miasteczko (poprzednio we wrześniu 2008), gdzie nastąpił skręt na Częstochowę. Nocna dłużyła mi się droga. Z mp3 w uszach. Wszędzie mgła, która sprawiała, że co chwila trzeba było przecierać twarz i nogi, na których osadzała się woda. Mgła widzialna była nawet pomimo mroku, który przez nią stawał się jeszcze większy, gęstszy, potężniejszy. Co jakiś czas mijały mnie samochody, obszczekiwały psy, chyba raz nawet goniły. Jeden chyba oberwał z buta. Szybkie przemieszczenie przez Lelów i późnej czekało mnie 6-7 km jazdy wśród lasów. Tam przeszył mnie dziwny, potężny lęk. Lasy razem z mgłą, sprawiały ponure wrażenie, a jedyne światło pochodziło z lampki. Jej światło mnie utrzymywało. Z radością przyszło powitać światła Janowa, w którym nastąpiło przystanięcie na kilka minut, by zjeść czekoladę i przeczytać mapę. Zmiana kierunku na północny. Jeszce raz trzeba było przejechać przez las, mówiąc sobie, że w dzień wyglądałby lepiej. Przejazd przez Przyrów i Dąbrowę Zieloną. Chyba po pierwszej udało się wjechać do łódzkiego województwa ustalając, że szukam już jakiegoś przystanku. Udało się znaleźć – 3 km przed Radomskiem, na granicy z lasem, pod koniec wsi Wygoda. Nazwa zachęcająca, więc sen trwał do 6:30.


Janów. DK 46 przy Kościuszki. Widok ku SSW

Odległość: 232,5 24h
- do Dworca Wschodniego: 59,1
- od Krakowa do Radomska: 172,5
Jazda: 14:40
- Warszawa: 3:10
- Kraków: 40 min
- Z Krakowa: 12:50
Przerwy: 70 min od Krakowa

Do Warszawy: 4:xx - 07:30
W Krakowie: 11:30 - 14:00
Do lasu z wodą: 14:00 - 17:40
Wyjście z lasu: 17:55 + przerwa 20min do 18:20
Przerwa Szczekociny: 20:32 - 20:51
Przerwa Janów: 23:00 - 23:07
Przerwa gdzieś po drodze: 1:02 - 1:18
Nocleg przed Radomskiem: 02:07

Zaliczone gminy

- Gołcza
- Charsznica
- Kozłów
- Żarnowiec
- Sędziszów
- Słupia
- Janów
- Przyrów
- Dąbrowa Zielona
- Żytno
- Gidle
Rower:Zielony Dane wycieczki: 239.00 km (4.00 km teren), czas: 14:40 h, avg:16.30 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)