Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Trochę historii

Sobota, 1 stycznia 2005 | dodano: 27.03.2015
W tym miejscu streszczam podróże i przygody na rowerze, jakie się przytrafiły od najmłodszych lat.

Pierwsze wyjazdy


Pierwszym rowerem szkoleniowym był Reksio w barwie szarej, firmy Romet. Na rowerze tym jeździło mi się przez kilka lat mniej więcej do 1-2 klasy podstawówki. Wtedy to podstawowym stał się fioletowy Agat tej samej firmy. Posłużył mi praktycznie przez całą podstawówkę i gimnazjum. Odbyła się na nim pierwsza wyprawa do Czerwińska, która odbyła się w ramach szkolnej wycieczki. Było to chyba w klasie 3. Podróż była wspaniałym przeżyciem i niecodziennym doświadczeniem. Do tamtej pory praktycznie nie zdarzyło mi się oddalać dalej, niż na 1 kilometr od domu, a krótkie przejazdy "krajoznawcze" odbywały się jeszcze może ze 2-3 razy. Dużo krótsze niż pierwsza wyprawa. Mimo wszystko, dalej trwały na nim jazdy do szkoły (minimum 2 kilometry dziennie i nie każdego dnia), a na jej terenie czasem, wraz z rówieśnikami, jadąc na rowerach ścigając się miedzy drzewami, na wydeptanych i wyjeżdżonych ścieżkach. Jako podstawowy środek transportu, służył mi dzielnie przez cały czas.

Pomijając wczesnoszkolny etap jazdy na rowerze i okres nauki samej kontroli tego pojazdu, pierwsze indywidualne wycieczki poza własną wieś zaczęły się w gimnazjum. Nie było to nic wielkiego. Ot, takie tam przejażdżki po gminie, rzadko przekraczające 30 kilometrów. Z biegiem czasu, wraz ze wzrostem ciekawości świata, oddalając się coraz dalej i dalej, czego głównym motorem był Atlas Polski, wyd. Copernicus, na mapach PPWK. Pod koniec gimnazjum po raz pierwszy udało mi się przekroczyć rowerem most nad Wisłą i dotrzeć do Sochaczewa. Udawało mi się wtedy przejeżdżać około 50-60 kilometrowe trasy, ale zawsze w kształcie zbliżonym do pętli. Powroty do domu były mocno styrane, ale z zadowoleniem. W tym okresie użytkowane były jeszcze 2-3 inne rowery, jakie pozostały z dawnych czasów, zmagazynowane wśród innych rupieci.

Moim głównym kierunek wyjazdów była północ, za Wisłę przejeżdżając bardzo rzadko, czego przyczyną było znacznie oddalenie od mostów i duży ruch samochodowy na trasach dojazdowych. Główne punkty orientacyjne, w ramach których się toczyły się moje wyjazdy, to Wyszogród, Płońsk i Nowy Dwór Mazowiecki. Przed liceum, zdarzały się też rzadkie wyjazdy na północny-zachód od Wyszogrodu, w okolice Małej Wsi. Zaczynając liceum, zwiększyła się też pokonywana odległość - do około setki. Poznawane były przez mnie miejscowości w pobliżu Płońska. Przełom nastąpił pod koniec 1 klasy, gdy pojawił się kolejny, długo służący mi rower - Delta (także Romet). Odwiedzone na nim został tereny od Płocka do Pułtuska, a na północy po Glinojeck. Pokonywane odległości dzienne dość szybko wzrastały ze 100, do nawet 180 kilometrów - za prawie każdym razem kończąc się styraniem. Po drugiej klasie wyjazdów było najmniej, większosć w kierunku Płońska.

Pierwsze te wyjazdy były przeprowadzone w dość prosty sposób:
- Wyjeżdżając z domu, trzeba się było starać, aby robić to jak najwcześniej i jak najszybciej, by nie budzić domowników. Gdy dochodziło do przebudzenia, następowała próżna kłótnia, po której i tak rozpoczynała się jazda w trasę. Raz zdarzyło się, ze rower został zamknięty, ale udało mi się odnaleźć klucz zapasowy.
- Na trasę zabierany był plecak i butelka wody. Zakupów raczej nie było. Przeważnie raz w ciągu kilku wyjazdów. Głównie wyjazdy były oparte na zapasach zabranych z domu. Przez pewien czas wykorzystywana była ręcznie robiona (ktoś znajomy taty) "sakwa" pod rurą górną, gdzie wożona była woda, choć czasem butelki te uderzały o kolana.
- W ramach zaopatrzenia przeważnie jechało ze mną 1,5 l wody. Czasem, gdy spodziewany był dłuższy wyjazd, nawet do 3 - 4l. Nie było miejsca na więcej. W ramach posiłków, głównie pół bochenka chleba i losową zawartość lodówki. Zazwyczaj był to ser i jakieś mięso. Bardzo rzadko zwykłe, przygotowywane zawczasu kanapki. Powód w pierwszym punkcie. Na śniadaniach dominowała jajecznica z sowitą ilością pieprzu.
- Z racji jazdy z plecakiem, często wypadało mi robić krótkie postoje, aby się napić. Krótkie posiłki w postaci kilku kęsów chleba, odbywały się co 5 - 8 kilometrów. Woda mniej więcej co 3 - 4. Ciepłych posiłków, nie licząc nagrzanej zawartości plecaka, brak.
- Raczej nie było tracenia czasu na siedzące postoje, zazwyczaj zaś po prostu spędzając je na jedzeniu, piciu i czytaniu mapy (o ile była zabrana) na stojąco. W ciągu dnia tylko 1-2 polegiwania przez kilka minut dla odpoczynku, przeważnie w późnych godzinach popołudniowych.
- Wyjazdy trwały do wieczora. Większość wypraw udawało mi się zakończyć jeszcze przed zmierzchem, w porze zachodów słońca. Pot wżerał się w skórę, a ciało wołało o wodę, która zazwyczaj kończyła się na 10-20 kilometrów przed powrotem. Tym bardziej motywowało mnie to do zakańczania wyjazdu i zwiększania tempa jazdy. Jedzenie zazwyczaj starczało do końca. Zaledwie 1-2; razy zdarzało mi się wracać o głodzie.

Pierwsze wyjazdy pozarowerowe

Poza kwestiami rowerowymi, we wczesnej podstawówce przytrafiło się kilka szkolnych (o ile dobrze pamiętam, uczestniczyły dzieci z kilku pobliskich szkół) wycieczek autobusowych do Płocka (przeważnie do teatru w centrum). Pod koniec podstawówki z kolei odbyły się autobusowe wycieczki szkolne do Biskupina i Żnina (z bratem) z przerwą na zaporze we Włocławku, do Poznania i Kórnika oraz do Lichenia. Przynajmniej jedna taka wycieczka odbyła się też do Warszawy (pamiętam jedną na Zoo i basen). Krótki czas w okresie późnej podstawówki minął mi w szpitalu w Józefowie (stamtąd jedna wycieczka do Góry Kalwarii na basen i jedno wyjście na pobliski cmentarz). Oprócz tego były wyjazdy rodzinne po najbliższej okolicy w rozciągłości między Płockiem a Warszawą (m.in na targ w Broniszach, który w owym czasie był dużym, ogrodzonym placem z płytami betonowymi gdzieniegdzie, do Zoo, pamiętam że kilka razy było się w Muzeum Narodowym/Wojska Polskiego w dzieciństwie, z bratem, z mamą, z tatą, a także w PKiN na tarasie widokowym), z rzadka też do Płońska, a wyjątkowo w rejon Bydgoszczy (rodzina) i za Koronowo (rodzina) oraz do Siestrzeni (pogrzeb w 2003), w rejon Dąbrówki (rodzina, 2003), Wiskitek (rodzina. Pamiętam, że bratu uciekł wtedy balon i poszybował do góry, poza zasięg wzroku, chyba koniec podstawówki) i na drugą stronę Wisły (rodzina). Pamiętam też jeden wyjazd rodzinny do Ciechanowa po nowe auto (chyba pod koniec podstawówki), jeden wyjazd w okolice Leszna, Błonia lub Ożarowa z dziadkiem i mamą (2003 - wg mamy, do Zaborowa po pompę), a także do Wyszkowa z dziadkiem i mamą (raczej w gimnazjum) i prawdopodobnie jeden wyjazd z mamą do muzeum w Granicy k. Kampinosu (nie pamiętam wyraźnie tego wyjazdu, może był też z bratem i/lub tatą - w pamięci mam w zasadzie tylko niewyraźne wspomnienie wnętrza drewnianego budynku z wypchanymi zwierzętami, ale że nie pamiętam tego wystarczająco mocno, więc nie oznaczam).

W gimnazjum szkolne, autobusowe wycieczki: pod koniec 1 gimnazjum wycieczka do Krakowa i Zakopanego (była krótka przerwa na południe od Chęcin pierwszego dnia) z wizytą na Łysej Polanie, Gubałówce i dolinie Chochołowskiej; na początku 3 gimnazjum w Sudety (w rejon Karapacza ze Śnieżką (wjazd wyciągiem, zejście piesze) z noclegiem w "Wilczej Porębie" o ile mnie pamięć nie zawodzi) z krótkimi odwiedzinami Wrocławia (było to pierwszego dnia - odwiedziło się miejsce, gdzie nagrywano show "Bar"), wizytą w Czechach (skalne miasteczko) i w Dreznie (poza tym pamiętam jedno miejsce postojowe, gdzieś po drodze, dość rozległe, które chyba przypadkiem udało mi się raz odwiedzić rowerem). Prócz tego jedna wycieczka do rafinerii w Płocku, w klasie 2 lub 3 (pamiętam że dzień był pochmurny i mogło kropić, na terenie rafinerii chyba nawet się nie wysiadało z autobusu); jeden wyjazd do Małej Wsi (w drugiej, lub raczej trzeciej klasie, z jedną z nauczycielek historii (uczyła w klasie brata) i kilkoma innymi uczniami, jednym autem) i dwa wyjazdy w 2003 na drugi etap olimpiady (mam wątpliwości czy w ogóle powinno się mnie dopuścić na ten etap, a "opowiadania" napisanego na tej z polskiego żałuję) szkolnej (z polskiego do Ciechanowa i z geografii nie pamiętam gdzie, być może Płońsk). Były jeszcze wycieczki szkolne (z kin, pamiętam to na Sadybie (chyba dwukrotnie lub więcej) i to przy Chmielnej, blisko Marszałkowskiej (na pewno raz)) do Warszawy, z których (chyba w 3 klasie gimnazjum), najbardziej w pamięć zapadł mi pokaz filmu "Pasja" (łzy mi leciały w obfitości).

W drugiej liceum jedna, jesienna (2005) wycieczka na Ukrainę do Lwowa (m.in. wizyta turystyczna w operze, w (chyba) cerkwi, na Zamkowej Górze, na cmentarzu Orląt Lwowskich) i z odwiedzinami w Olesku, Podhorcach, Złotowie podczas jednego z dni, a także chyba w jakimś kościele/klasztorze, gdzie stał kamień co do którego krążyły głupie podania. W drodze powrotnej krótkie zwiedzanie centrum Zamościa, a z trasy przez Polskę pamiętam fragment Lublina i uprawy chmielu. Prócz tego (w 2005 lub 2006 lub 2007) wycieczka/pielgrzymka do Częstochowy i Krakowa (nocleg w rejonie centrum Krakowa, pamiętam wyjście na pokaz w teatrze (chyba Słowackiego, a pokaz jakiś kryminalny, nie odbił mi się w pamięci), wizytę w Oświęcimu oraz w muzeum Sienkiewicza w Oblęborku (Oblęborek był pierwszego dnia wyjazdu)). Wiosną 2007 była wycieczka do opery w Warszawie ("Nabucco" - siedzieliśmy w ostatnich rzędach, a jeden kolega założył czerwoną bluzę dresową. Przed pokazem, z min. 2 osobami poszło się do pobliskiej restauracji, ale chyba bez zamawiania czegokolwiek - pamiętam, że ja na pewno nie, bo wysokie ceny mnie generalnie odstraszały). Były też kilka miejsc odwiedzonych podczas różnych wycieczek do Warszawy w okresie liceum  (ale wpisane tu łącznie (a niektóre może były podczas gimnazjum), jako, że zatarło mi się w pamięci, które miejsca były na których konkretnie wycieczkach): Wycieczka do muzeum Powstania Warszawskiego (okres liceum, z przerwą na posiłek w pobliskim barze orientalnym nieco na północ od muzeum); Wycieczka do cerkwi na Pradze, do kościoła protestanckiego przy Kredytowej, do meczetu w południowej części Warszawy i miejsca związanego z judaizmem, chyba na Młynowie (a możliwe że i w rejonie Grzybowskiej); Wycieczka do Sejmu (chyba 2006); Wycieczka do pałacu w Wilanowie (ze zwiedzaniem wnętrza; chyba 2006); Wycieczka do Zamku Królewskiego (chyba ze zwiedzaniem wnętrza lub kilku pomieszczeń); Wycieczka do Muzeum Archeologicznego przy metrze Ratusz Arsenał; Wycieczka do Muzeum Narodowego/Wojska Polskiego; Wycieczka do Muzeum techniki w PKiN i na taras widokowy w liceum. W (chyba pierwszej) liceum jednodniowa wycieczka do Opinogóry. W 2 liceum lub w pierwszym semestrze 3 klasy, była jednodniowa wycieczka autem, wraz z kolegą, jego bratem (kierowcą) i znajomą owego brata, do Olsztyna lub Kętrzyna (jeśli do Kętrzyna, to w Olsztynie zapewne nastąpiła krótka przerwa - niemniej, mam zanotowaną nierowerową obecność w Olsztynie w tym okresie).Pod koniec liceum (raczej 2006), jesienna wycieczka/pielgrzymka autobusowa do Świętej Lipki i Stoczka Warmińskiego wraz ze szkołą goławińską, z krótkim postojem (chyba) w Szczytnie w drodze powrotnej (było też jakieś lotnisko, chyba w Kętrzynie, na którym odbywało się jakieś wydarzenie, ale nasza grupa na to przybyła za późno). Były jeszcze pielgrzymki szkolne, autobusowe, z parafią smoszewską (możliwe że łączone z chociszewską) do Rostkowa (pieszy odcinek od Przasnysza), we wrześniu - moje uczestnictwo było na kilku, z czego jedna w 2003, a ostatnia w 2007 (pomiędzy tymi latami nie pamiętam i nie mam pewności czy w ogóle była tam moja obecność na pielgrzymce). Z pielgrzymek, pamiętam też uczestnictwo w pieszej pielgrzymce do Czerwińska nad Wisłą w okresie podstawówka/gimnazjum - nie wiem który to był rok, ale pamiętam, że część trasy wiodła asfaltem DK62 (pamiętam też, że dostrzegłam leżącą lub wprasowaną monetę, ale szłam dalej) na odcinku Zdziarka - Sielec.

LSTR


Kończąc liceum, wzrosło moje zainteresowanie internetem. Korzystając z jeszcze istniejącego w normalnej postaci serwisu "grono" zaczęło mnie zastanawiać, do których to wątków mogę się "zapisać". Tak wypadło, że skoro w sumie sporo jeżdżę rowerem, to może coś w tym kierunku. Zapisy na kilka gron tematycznych i rozpoczęcie poszukiwań ludzi z okolic, którzy też jeździli rowerem. W najbliższym moim otoczeniu nie było praktycznie nikogo, kto miałby ochotę jeździć na tak długie wyjazdy. Raz tylko z jednym kolegą z klasy, udaliśmy się na przejażdżkę po terenach na zachód od Płońska.

Gdy zbliżała się zima, a na gronie minęło więcej czasu, udało mi się dostrzec wpis Księgowego, który wspominał o zakładanej grupie rowerowej. Kilka razy pogadaliśmy przy pomocy serwisu i nadeszła zima. Tu większa koncentracja na przygotowaniach do matur, więc i internetowo niska aktywność. Po feriach nadeszła przyjemna wiosna. Przyszła pora by zajrzeć na stronę internetową, nowo powstałej grupy LSTR. Było to chyba 5 dni po jej uruchomieniu na serwerach OVH. Rejestracja i rozpoczęło się pisanie.

Tak w 2007 przechodzimy do tej bardziej nowożytnej historii. Pojawił się wpis o planowanej wycieczce i miała się rozpocząć moja pierwsza wycieczka z grupą, ale nikogo nie było w umówionym miejscu. Potem pojawiła się druga okazja, prawie miesiąc później, ale znów nikogo nie było na miejscu. Pogoda była sprzyjająca, choć zimna, więc rozpoczął się w pościg. Udało mi się dopaść wycieczkowiczów, którzy przeoczyli moje zainteresowanie wyjazdami i tak udało się oficjalnie dołączyć do LSTR. Mimo to nie było kolejnych udziałów i realnych kontaktów z mojej strony przez ponad pół roku, poświęcając ten czas na matury i kilka pomniejszych wyjazdów jeszcze w starym stylu.

Latem rozpoczęła się pierwszą wyprawę. Nie dość, że wielodniową, to od razu zagraniczną. Organizowała je grupa Limes z Płońska, której członkowie nastawieni byli głównie na wyjazdy sportowe z MTB w roli głównej. Po raz pierwszy przydarzyło mi się nocować pod namiotem i nauczyć się całkiem sporo rzeczy typowo wyprawowych. Przy okazji również złapać pierwsze przeziębienie w trakcie podróży. Pół miesiąca po powrocie, po raz pierwszy w życiu udało mi się przekroczyć pierwsze 200km. Próby odbywały się jeszcze przed podróżą do Wilna, ale nie wyszło. Kolejne pół miesiąca i po raz pierwszy od długiego czasu, udało się spotkać dużą część LSTR, na wyjeździe do Puszczy Kampinoskiej. Później wyjazd do Kazimierza nad Wisłą, wspólny wyjazd w okolicach Wieliszewa, Dębego i Janówka i poznawanie Warszawy z roweru samotnie, na Masach Krytycznych lub z poszczególnymi osobami z grupy.

Trwało to do maja 2008. Wtedy wraz z Księgowym udaliśmy się pociągiem do Kielc i przez kilka dni jeździliśmy po Górach Świętokrzyskich. Prawie miesiąc później większą grupą udaliśmy się do Gostynina z noclegiem na kampingu nad jeziorem. Na początek lata nastąpił mój pierwszy udział w dwóch maratonach na orientację. Było to w okolicach Piastowa i Wolbórza. Nawet nie ma co wspominać klasyfikacji, bo czego można oczekiwać, jeśli dopiero się doświadcza takich rzeczy pierwszy raz w życiu. Czym innym natomiast jest powrót z ostatniego z maratonów, gdy po raz pierwszy w życiu udało mi się przekroczyć 300 kilometrów w ciągu doby. Tego rekordu długo nie udało mi się przeskoczyć.

Rekord najwidoczniej zmotywował Księgowego, bo oto prawie dwa tygodnie później, razem ruszyliśmy do Krakowa. Pierwotnym celem był Hel, ale prawdziwym zamiarem było spróbowanie swoich sił na długodystansowej trasie, z bagażem ograniczonym do minimum. Pojechaliśmy z wiatrem... Z biegiem czasu i wzrostem doświadczenie, takich katorżniczych wyjazdów z wolna przybywało w kolejnych latach.

Po powrocie trochę opadły mi siły i rozpoczęło się jeżdżenie w okolicy i rozwijając znajomość z fortami w naszym regionie. Wyjazdy przede wszystkim kilkuosobowe były takim ciekawym, lokalnym punktem w historii LSTR, choć trwały kilka dni w ciągu całego lipca. Nie ukrywam, że duży wpływ na ich zaistnienie był wyjazd LSTR do Janówka we wrześniu 2007. W międzyczasie trafiła nam się jeszcze Mazovia 24h, gdzie nasza grupa brała udział w kategoriach solowych. Maraton zapamiętany został przeze mniej jako niezwykle interesujące doświadczenie jeżdżenia w dość trudnym terenie, w upale, z piachami, w nocy, przy lichym oświetleniu. Przede wszystkim bardzo pozytywnie. Pod koniec wakacji przytrafiły mi się jeszcze dwie kilkudniowe wyprawy LSTR: na Suwalszczyznę i ponownie w góry Świętokrzyskie, ale z wizytą na Jurze. W tym okresie też zainteresowała mnie grą "Waypointgame", polegającą na szukaniu nalepek z kodami, umieszczonych w ciekawych, dziwnych lub niebezpiecznych miejscach. Przez kolejne jesienne i zimowe miesiące były zbierane przeze mnie dość często.

Grupa LSTR, głównie w postaci Księgowego, nawiązała kontakt z Warszawską VBT. Ludzie tam jeżdżący, byli nieco od nas młodsi, ale równie "rowerowi". Czasem spotykaliśmy się z nimi na Masach Krytycznych, które ja przez mnie były odwiedzane już rzadziej, koncentrując się raczej na przeżyciu studiów. Poza tym, wraz z kilkoma osobami ze studiów, na własną rękę poznawaliśmy Warszawę. Parę razy z rowerami, ale w większości pieszo z wykorzystaniem komunikacji miejskiej. Komunikacją zbiorową, w grupie, udało mi się odwiedzić Toruń i Kraków, a także przez około tydzień zwiedzać Helsinki wraz z epizodem w Sztokholmie, przy okazji raz pierwszy płynąc promami i lecąc samolotem.

Wiosną 2009 nasza grupa zaopatrzyła się w sakwy od Crosso, w ramach planowanej na lato wyprawy do Szwecji. Z LSTR spotkania raczej rzadko, raptem kilka razy. W maju mój pierwszy, samotny katorżniczy wyjazd. Przypominał trochę podróż z Warszawy do Bocheńca na jesieni oraz moje powroty z Bocheńca po katordze do Krakowa i z MułJucznego. Była to trasa w Bieszczady, podzielona na dwa etapy. Pierwszy zajął mi dwa dni, w czasie których zwiększył się mój własny rekord - 470 km w ciągu 48h. Powrót z kolei zajął mi cztery dni. Inspiracją do wyjazdu była majówka Księgowego w Tatrach i niezrealizowany w liceum zwykły plan grupowego wyjazdu w ten rejon. Po miesiącu, w trzy osoby: Ja, Księgowy i Rafał "Rowerowy", odprowadzeni przez grupy LSTR i VBT gdzieś na Białołęce, ruszyliśmy do Białegostoku w ramach kolejnego katorżniczego wyjazdu. W Białymstoku się rozdzieliśmy, udając się do domu na swój sposób. Przełom lipca i czerwca minął mi na praktykach studenckich pod Płockiem i na Mazurach. Pękła mi rama w Viperze i po powrocie złożyliśmy z (w znacznym udziale) Księgowym kolejną maszynę - "Accent Shannon". Rowery Accent był dość popularne w LSTR. Bardzo popularne...

Kiruna i Rzym


Latem 2009 przez dwa tygodnie trwała wyprawa wraz z Księgowym do Sztokholmu, a potem moja, indywidualna kontynuacja, dalej do Kiruny i Helsinek, wracając przez Wilno i Mazury - około 40 dni jazdy, kilka tysięcy kilometrów (określone przez mnie w zaokrągleniu jako "Dookoła Bałtyku", choć Zatoka Fińska została ścięta promem, zamiast jechać przez Rosję). Po powrocie rozpoczął się mój samotny katorżniczy wyjazd po północno-zachodnim Mazowszu, co skończyło się kontuzją kolana, które od czasów liceum i tak nie było w nienajlepszej kondycji, wielokrotnie przeszkadzając na wyjazdach. W tym okresie zakończyło istnienie forum LSTR, co nie oznaczało końca wspólnych wyjazdów i spotkań, ale stały się one od tej pory niezmiernie rzadkie. Był to też z mojej strony okres zaniechania pisania na bikestats. Choć może lepiej napisać - dodawania wpisów z suchymi statystykami, bo teksty tworzone były przede wszystkim na forum i do szuflady. Od tego momentu tylko do szuflady.

Dopiero wiosną 2010 (na zimę, wyjątkowo śnieżną, było kilka pieszo-autobusowych, turystycznych wyjazdów (Okęcie; Kazurka; Młociny; Kawęczyn; Gocław) po Warszawie, w tym raz do Muzeum Ewolucji w PKiN (acz nie mam pewności, czy nie było to później)) ponownie udało mi się skorzystać z roweru na poważnie. Było to w okresie Wielkanocy, choć kolana nadal nie były w najlepszym stanie. Z tego powodu, majówka wraz z Kasią wypadła nam na spokojnie, tylko w okolice Węgrowa (a i to nie było pewne czy w ogóle). Było to kilka krótkich tras, dla mnie raczej rekonwalescencyjnych, tyle że w deszczu. Nie było wiadome, jak sobie poradzę przez kilka dni rowerem pod rząd, więc obyło się bez szarżowania w nowe i wymagające rejony. W czerwcu wracała normalna sprawności, a na początku lipca wypadła  wyprawa w rejon Pińczowa, by odbyć studenckie praktyki. Korzystając z rowerów, by lepiej poznać region, oraz odwiedzić Pieniny i Jurę. W sierpniu ponowne przemieszczanie się w tych stronach: Kraków - Łódź w dwa dni, oraz z domu do Krościenka w dni cztery. We wrześniu Księgowy namówił na wspólny wyjazd do Włocławka w stylu katorżniczym podzielonym na 2 dni. By to mój pierwszy, intensywniejszy wyjazd LSTR od czasu kontuzji, a skończony przeziębieniem.

Podróże w 2011 zaczęły się od wyprawy w kierunku Węgier. Z powodu wypadku Kasi, pierwsza skończyła praktycznie się tego samego dnia, w okolicach Węgierskiej Wólki. Tydzień później samotnie udało mi się pojechać nad Bałtyk i wrócić na kołach. Całość w niecałe cztery dni. Na początku lipca, już razem, rozpoczęła się wyprawa do Rzymu. Kilka dni przed nami, na podobną wyprawę udali się Księgowi. PiM autem z rowerami pojechali do Chorwacji. Naszą wyprawę udało się zakończyć w 40 dni. We wrześniu wyjazd do Bydgoszczy i Poznania, po odbiór kilku części do roweru. Każdego dnia zwiększał się dzienny przebieg, ostatniego pokonując swój rekord, przejeżdżając ponad 360 km w ciągu doby. W kategorii 48 godzin podróży, również się zwiększyła - do 570 km (poprzedni ustanowiony na Wyprawie w Bieszczady 2009). Na początku jeszcze jesieni dwie małe wyprawy w kierunku górnej Wisły - w okolice Kraśnika i Pionek. Rok zakończył się niespodziewaną wyprawką do Zielonej Góry, w czasie której udało mi się poznać sporo osób z forum podróżerowerowe.info. Od tamtej pory rozpoczęło się korzystanie z tej formy rowerowej integracji.

Rok 2012 zaczął się od wyprawy (nie na rowerze) po Bawarii, trwającej dwa tygodnie. Na majówkę, wraz Kasią rozpoczęła się wycieczka w cztery dni do Gdańska. Kilkanaście dni później samotnie udało mi się pokonać pół Polski, aby dotrzeć na zlot forum w Kotlinie Kłodzkiej. Zacząły mnie nachodzić myśli, aby się poważnie zastanowić nad wzięciem udziału w BBtour 1008. Wcześniej zalegało to na granicy świadomości i nieświadomości od roku 2007. W połowie lipca, przez ponad tydzień trwały moje jazdy po Śląsku i na Podhalu. Pod koniec lipca udział w Brevecie na Mazurach. Przejechane przeze mnie zostało ~600km w 38h, bijąc przy okazji swój rekord dobowy (ponad 400km) i dwudniowy, które utrzymywały się od września 2011. Dzięki temu udało się zdobyć kwalifikacje do BBT 2012.

Prawie dwa tygodnie sierpnia, minęły mi wraz z Kasią na wyprawie z Konina do Legnicy, a następnie na wschód, w kierunku Kraśnika. Po tygodniu przerwy rozpoczął się w BBT, gdzie udało mi się dojechać z czasem ~71:30 godzin, ~pół godziny przed limitem czasu. Rekord trzydniowy (min. 200 km każdego dnia, a w tym wypadku 300 km) został ustanowiony. We wrześniu skromna wyprawa na wschód i południe od Siedlec, a wkrótce potem wyprawa z forum do ruin Bornego Sulimowa. Ostatnia wyprawa tego roku, to wyjazd z dwoma kolegami ze studiów do Olsztyna.

Gminy


Jazda ukierunkowana i optymalizowana pod tym kątem, zaczęła się jeszcze przed BBT, w czasie wypraw po południowych regionach Polski w 2010, ale były to tylko pierwsze symptomy. Jesienne wyprawy roku 2012 również noszą w sobie tego oznaki.

Początek 2013 przywitał nas długo ciągnącą się zimą, która to była bardziej mroźna, niż śnieżna. Wróciła mi ochota do pisania relacji z wyjazdów, parę miesięcy wcześniej zaczynając od wrzucania statystyk z szuflady na BS. Zimne noce zniechęciły mnie do wyruszania w dłuższe trasy, aż do końca kwietnia. W międzyczasie zachciało mi się kilku wyjazdów w kierunkach północnych, w tym jeden z noclegiem pod namiotem. W majówkę - kurs, aby odwiedzić gminy nadwiślańskie od Radomia po Połaniec, przy okazji zagłębiając się w tereny pogórza między Grybowem i Sanokiem. Sam Beskid Niski został zostawiony na inną okazję. Wyprawa miała być ewentualnie rozszerzona o nieodwiedzone gminy w Świętokrzyskim, które były dość rozproszone. Wyprawa została nagle urwana, z powodu kilku kłopotliwych kleszczy i niewprawnego ich usuwania. Koniec maja poświęcony na zlot i uzupełnienie gmin między Olsztynem i Ełkiem. Na 4 dni wyprawy, w trzech udało mi się przekroczyć 200 km. Miesiąc później Maraton w Radlinie. Niezbyt dla mnie udany. Od BBT skończyła się dla mnie dobra passa. Przy okazji powstał też nowy rower z którym było chyba więcej problemów, niż korzyści.

Początek lipca zaplanowany został jako początek mniejszej lub większej zagranicznej wyprawy na południe od Polski, jednak wszystko skończyło się pod Przemyślem. Po tygodniu od jej zakończenia rozpoczęła się czterodniówka przez Zieloną Górą, która skończyła się w Poznaniu. Również przerwana z powodu awarii. Sierpień spędzony w okolicach, prawie bez roweru. Pod jego koniec miała się rozpocząć wyprawa na Śląsk, z powodów techniczno-motywacyjnych przerwana po kilkudziesięciu kilometrach. Pięć dni później przełamała zła passa (lecz nie w kwestii maratonów), wybierając się na tereny Pomorza, po wielu dniach zakończona dopiero w Gorzowie Wielkopolskim - z powodu awarii. Jesień upłynęła pod znakiem Veturilo i kilku wyjazdów po Puszczy Kampinoskiej. Odechciało mi się zamieszczania zdjęć na picassie, przewidując dalszy niekorzystny dla mnie rozwój tej platformy. Odtąd zaczął się okres skupienia na intensywnym naprawianiu swojego BS.

Przez pierwszą połowę 2014 roku udało mi się codziennie wyjść na przejażdżkę rowerem, nawet jeśli dopadała mnie choroba. Pomagała w tym ciepła zima, choć sam pomysł nie był dobry. Towarzyszyła temu raczej niska odpornością i kolejne ataki przeziębień. Można powiedzieć, że rozwinęło się ogólne osłabienie (o prawdopodobnych początkach jeszcze w 2013) podczas tego i następnego roku, ale mimo to, udało się zrobić kilka większych tras. Pierwszy wyjazd na początku marca - okolice Gdyni. Praktycznie do lipca brak czasu na cokolwiek, więc i z wyjazdami ubogo. Udało się wykrzesać czas i siły na Deszczowy Zlot i Maraton Podróżnika. Po pierwszym wyjeździe złapało mnie przeziębienie, które nie do końca wykurowało się w pełni do drugiego. Trasa na Zlot to uzupełnianie odosobnionych gmin od Warszawy do Krakowa oraz całkiem sporo na Śląsku.

Pierwszy tydzień lipca - pomyślne oczyszczenie z gmin leżących między Toruniem i Gorzowem Wielkopolskim. W połowie lipca szybkie wykańczanie gmin pogranicza z Białorusią, jednak wciąż widniała duża plamą w okolicach Biebrzy. Na początku sierpnia - zaliczenie gmin na zachód od Jeleniej Góry i Przemkowa. Wciąż braki w Lubuskim i okolicach Legnicy. Potem dużo różnych spraw i na kolejna wyprawę udało się wyjechać dopiero pod koniec września. Załatany został rejon Biebrzańskiego Parku Narodowego i przy okazji trochę marznąć.

W drugim tygodniu października odbyła się ostatnia wyprawa w tym roku, a rower wyciągnąć udało mi się jeszcze tylko raz - w grudniu. Wyczyszczone wtedy zostały gminy w Wielkopolsce, na północ od równoleżnika przebiegającego przez Poznań, a przy okazji prawie wszystkie w Lubuskim oraz ostatnie gminy w zachodniopomorskim, które to stało się pierwszym skompletowanym województwem. Wyprawa połączona z wizytą na wyprawce forumowej, co 3-4 dni łapiąc kapcia. Było chłodno, trochę deszczowo, choć akurat w czasie wyprawki były najcieplejsze dni i noce.

Zima w 2015 ponownie była ciepła, ale ten rok pod względem jazdy na rowerze upłynął bardzo słabo. Odczuwany był przez mnie pewien przesyt jazdy w stylu "podróż pod wcześniej zaplanowaną trasę", co chyba jest główną przyczyną słabych wyników. Każdy wyjazd, poza zaplanowanymi pod gminy, był praktycznie spontaniczny i zawierający dużo odcinków terenowych. Dzięki czemu udało mi się poznać wciąż nieodkryte przez mnie tereny, o których nie przyszło mi do głowy pojęcia, a każdy taki wyjazd trochę poprawiał samopoczucie. Wyjazdy zaplanowane - przeciwnie.

Wiosną były to wyjazdy głównie w swoich okolicach. Wyjazdy po gminy były krótkie i z wykorzystaniem auta, przy okazji innych okoliczności. Tak zapełniła się dużą luka na północ od Torunia, dwie gminy koło Kwidzyna i jedną koło Mławy. Przed nimi była także wyprawka po Roztoczu, jednak tak deszczowa, że nie udało się zrealizować planów innych, niż minimalne. Jeden, krótki wyjazd przypadł na czas zaćmienia słońca

Wyjazdy letnie, wszystkie przypadły na czas upałów. Pierwsza, tygodniowa, pozwoliła mi uzupełnić brakujące gminy między Warszawą i Krakowem. Poza jedną... Pod koniec lipca, dwa dni pozwoliły zakończyć województwo mazowieckie i podlaskie. Pierwszy tydzień sierpnia pozwolił pozaliczać gminy na północ między Lublinem i Chełmem. Dwa tygodnie później - wyprawa z Zielonej Góry pod Konin. Pierwsze oznaki jesieni, długie jazdy nocne i zakończenie zdobywania lubuskiego. W połowie września przez 4 dni uzupełniane były gminy między Chełmem i Zamościem, a także przyszło pora, na tak jakby pożegnanie się z namiotem, który służył od maja 2011 roku. Teoretycznie. W praktyce, jeszcze trochę posłużył. W listopadzie wyjazd autem pod Kraków, z noclegiem w Gdowie, ale tylko jeden dzień był sowicie rowerowy, a pozostałe to zwiedzanie okolic z użyciem samochodu i własnych stóp. W grudniu - wyjazdy tylko po okolicach, ale o dziwo, udało mi się przejechać więcej kilometrów niż w czerwcu.

Po wyjazdach roku 2016 roku, podobnie jak poprzedniego widać jakiś rodzaj i zmęczenia, i znużenia. Oprócz tych przejechanych w okolicach, żaden nie miał swojego początku z domu, a wszystkie były z wykorzystaniem aut lub pociągów. Inaczej byłoby już dla mnie zbyt trudno. Udało się odbyć więcej różnych tras w najbliższej okolicy, ale wciąż za mało. Rok ten był niesamowicie nocny: 7 wyjazdów do świtu i 26 nocy niepełnych. Źle to podziałało na odbiór wypraw, gdyż była to niemal połowa wyjazdów tego roku. Zdecydowanie za mało słońca. Pierwsza część roku była dość pomyślna. Udało mi się wyzerować gminy w śląskim, sporo w opolskim, ponownie odwiedzić Świnną Porębę, jeszcze przed zalaniem oraz po raz pierwszy Nieboczowy, o takim samym statusie. Przy okazji tego wyjazdu także wziąć udział w maratonie na orientację, z trudem przetyrać się przez pierwsze 300 km w tym roku no i był to pierwszy, wielodniowy wyjazd w zimnej jeszcze porze roku. Ze spotkań - ponownie na Roztocze, a także w duetach - raz z Podjazdy oraz osobno z Księgowym.

Swój żywot przy okazji zakończył najbardziej awaryjny z rowerów. Z jego części, dość szybko wymienianych, powstał następca, ponownie na ramie Shannon. Lato przeminęło na wykańczaniu S-SE krańca gmin Polski, w rejonie Karpat, w kilku wyprawach od Krakowa po Zamość. Końcówka, to dość niespodziewany, lekki wyjazd w okolice Wrocławia i dużo wcześniej planowany maraton 300km w Kórniku. Miedzy wyprawami kilka rodzinnych wyjazdów samochodowych. Na powitanie jesieni Maraton Północ-Południe: rezygnacja z powodu awarii i kontuzji. Potem wynikłe z tego komplikacje, a w rezultacie strata przede wszystkim namiotu, śpiworu i sakwy dzięki pewnej firmie przewozowej. Dalej była wyjątkowo uporczywa seria chorób, która trzymała mnie ponad miesiąc, z krótkimi tylko przerwami. Ostatni wyjazd trafił mi się rzutem na taśmę, w niekorzystnych dniach pełnych deszcz, wiatru i kontuzji, ale z determinacją, aby spróbować. Ostatecznie, rok ten ponownie nie przyniósł mi satysfakcji pod względem wyjazdów, czując bardziej, że się zmuszam (przez siebie) do trzymania się dość sztywnych planów. Udało mi się praktycznie ukończyć uzupełnianie wpisów od 2010 do współczesności, by w kolejnym roku na warsztat wziąć 2007 i 2008, a także kilkanaście wpisów 2009. Dodawanie zdjęć zapewne potrwa natomiast ze dwa lata.

Rok 2017 to Xlecie od zapoznania się z LSTR, pierwszych wypraw z namiotem i pierwszego przekroczenia 200 km w ciągu doby. Zmieniło się sporo, bo tak jak przez pierwsze lata dość często zdarzało mi się jeździć nie-samotnie i liczba takich wyjazdów rosła, tak potem zaczęła maleć i, nie ukrywając, zaczęło mi ich brakować. Zima była bardzo trudna. Wiosną udało mi się dokończyć odwiedzanie większości gmin w centrum kraju. Wpierw w majówkę, na pograniczy łódzkiego i wielkopolskiego, a wkrótce potem jadąc z Konina na zlot nad Pilicą, przemieszczając się przy S granicy łódzkiego. Tu po nim krótki maraton w Sierpcu, na którym jednak zabrakło mi sił i zakończył się dla mnie wieczorem. W lipcu odbyły się dwie wyprawy. Podczas pierwszej udało mi się dokończyć odwiedzanie gmin śląskich. Podczas drugiej ostatnią resztkę, położoną u ujściu Wisły. Tym samym udało mi się zakończyć odwiedzanie wszystkich gminy Polski, kończąc ten rodzaj przygody z rowerem i przechodząc w tryb spokojnego podziwiania świata, już bez potrzeby kolekcjonowania gmin, co stało się bardzo ciążące. Pozostały czas tego roku upłynął na poznawaniu okolic, trochę Warszawy, oraz jednym, grudniowym wyjeździe do Krakowa, co było wystarczającym obciążeniem, aby wracać pociągiem.

...

Rok 2018 upłynął na rozpoczęciu załatwiania różnych spraw życiowych. Nieco więcej niż w ostatnich latach wyjazdów w kierunku Płońska, podobne jak zazwyczaj w kierunku Warszawy, oraz kilka do Łodzi. Przy całym moim zmęczeniu, które kilka razy doprowadziło do przerwania jazdy, udało się jakoś zrobić trzy trasy przekraczające 200 km. Ostatnia jesienią, podczas której udało mi się przejechać obwodnicą Radomia przed otwarciem, ale powrót musiał odbyć się już pociągiem. Poza kilkoma wyjazdami, wszystkie trasy wypadły mi po Mazowszu, głównie we własnej okolicy.

Rok 2019 zaczął się z pozoru lepiej, a trwał i zakończył źle.

Rok 2020 to depresja, rozpacz. Jesienią nawrócenie i częste wyjazdy na Msze Św.

Rok 2021 to intensywne (na miarę sił i możliwości) porządkowanie, walka z nałogami. Sama z siebie nie daję rady. Nawet modląc się (szczerze mówiąc, nie widzę u siebie jakiegoś szczególnego talentu do długich, kwiecistych modlitw i najczęściej modlitwa ma formę aktów strzelistych i "Ojcze Nasz"), znów upadam. Po Wielkanocy uczestnictwo we Mszach Święte głównie poprzez transmisję internetowe, bardzo rzadko telewizyjne, fizycznie nie opuszczając okolic domu. Jesienią dopadła jakaś choroba - chorowanie przypominało mi chorowanie na grypę. Od czasu choroby, po dość krótkiej ekspozycji na zbyt duże zimno zaczynam kasłać przez 1-2 dni, zdarza się, że robi mi się gorąco (można chyba określić to jako stan zapalny, tym bardziej, że czasem odczuwam dyskomfort ze strony niektórych węzłów chłonnych), a przejście takiego stanu odczuwam mniej więcej po 3 dniach.

Rok 2022 to dokańczanie porządkowania (zdaję sobie sprawę, że wszystkiego co bym mogła i tak nie dam rady uporządkować), dalsza walka ze wspomnianymi nałogami (na początku było bardzo źle, ale nadal modlę się i ogólnie widzę poprawę) oraz oczekiwanie na zakończenie tragedii jakiej doświadczam żyjąc na tym świecie. Żyję nadzieją, zgodną z katolickim wyznaniem wiary.

Rok 2023 to przejście ze stanu depresji ciężkiej na umiarkowaną. Poprawiły się też wyniki tarczycowe. Waga natomiast osiągnęła 142 kg - nie polecam. Rowerowo to "tyle, o ile" - nad Wisłę kilka razy i ciężko pod górkę. Z wieści lokalnych, trwa modernizacja DK7 od Płońska do Czosnowa do rangi S7. Także gmina dostała dofinansowanie na budowę kilku nowych asfaltów w gminie. Zwieziono też mnóstwo kamieni na modernizację wału, ale póki co niewiele zrobiono.
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

K o m e n t a r z e
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa oscsi
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]