Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wycieczka nie Wesoła

Sobota, 16 września 2017 | dodano: 17.09.2017Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie

Wyjazd o drugiej w nocy. Niby chłodno, ale w standardowym ubraniu nocnym nie było problemów. Jeśli porównać komfort termiczny do tego z 300km na wiosnę ubiegłego roku, albo noc podczas MPP, to teraz był luksusowy. Zapakowane dwa bidony wody i jeszcze trochę w zapasie. Do jedzenia połowa chleba, który należało dojeść. Wróciło z powrotem tyle, ile trzeba na cztery kromki. Nowa lampka tylna wyświeciła niemal do końca baterie ze starej, której uchwyt ułamał się podczas przejażdżki miesiąc temu. No i najwyższa pora zmienić klocki hamulcowe.
Ulice puste. Auta przejeżdżały rzadko. Ludzi prawie wcale. Czego innego spodziewać się o tej porze. Wpierw kierunek na wschód. Skręt w chodnik między blokami ulic Młodzieżowej i Nauczycielskiej. Nawrót na zachód, mostek i skręt do centrum. Na rogu jakaś para, chyba z wesela, miała chyba niezbyt ciekawą, choć też niezbyt głośną rozmowę. Dalej jazda wzdłuż torów, ale niezbyt zachęcające dźwięki dochodzące od strony peronu zmieniły mój kierunek jazdy. Sienkiewicz i Staszic pomogli wrócić na drugą stronę torów. Dalej Inżynierską do wojewódzkiej,  na nieciekawy już chodnik wzdłuż niej. Jak miesiąc temu, skręt w Ząbkowską, lecz tym razem bez zjeżdżania z niej. Dopiero po przejechaniu wiaduktu w Kochanowskiego i Popiełuszki. Na czas przejazdu Rychlińskiego, jazda chodnikiem i skręt w Moniuszki. Od ronda wprost na południe, przez chodniki osiedla i parku Szuberta, do przejścia kolejowego, które ongiś było przejazdem dla samochodów.

Po drugiej stronie przerwa przy mapie. Krótka, aby wstępnie zaplanować przejazd do Wesołej i ograniczyć jazdę Piłsudskiego jak tylko się da. No i podczas jazdy redukcja do zera, gdyż zamiast podążać na południe (poprzez Targową, Kwiatową i Szkolną) rower znalazł się na Szwoleżerów, zmierzając na wschód. Wypatrywanie jakiegoś skrętu na południe nie przyniosło efektu, bowiem nie zachęcał mnie stan tych dróżek. W końcu udało mi się dostrzec komin Ciepłowni Kawęczyn i bez sensu było się wracać. Wyjazd na nową ścieżkę przy odnowionej wojewódzkiej. Nie było we mnie chęci, by jechać nią taki długi odcinek na południe, więc znak, który zasugerował mi pobliski skręt na wschód, stał się ciekawszą alternatywą. Niestety, prowadził do ślepej części Zielonki Bankowej, gdzie znajdowało się kilka zakładów przemysłowych. Pamięć podpowiadała, że wystarczy pojechać wzdłuż torów i można będzie dotrzeć do Rembertowa, ale była jeszcze inna, asfaltowa trasa, na którą trwała chęć.

Wpierw przejazd przez tory po wijącym się podjeździe. Potem skręt w Wilsona i Paderewskiego, gdy ta pierwsza ukazała znak ślepej drogi. Dróżka się skończyła, pojawiła się las. No, to do Wesołej przez Rembertów doprowadzi mnie ta... droga? Mnóstwo rozjeżdżonego błota i głębokich kałuż, jednak bardziej przejezdna, niż dróżka przy torach w Kobyłce. Czasem koło traciło przyczepność i ślizgało się, lub nie mogło znaleźć oparcia w gruncie. "Ulica" Budnicza doprowadziła do pustej połaci terenu. Pustka może niezbyt dokładnie określa miejsce, pełne ziemi i resztek roślinnych, rozrzuconych wszędzie, czasem tworząc bruzdy, czasem dołki, czasem górki. I ten dziwny zapach, jaki się ze wszystkiego unosił. Tu już nie dało rady jechać. Tylko iść, ciągle iść. Od początku tej trasy, mamiły światła lamp w oddali, sugerujące ulicę z asfaltem. W czasie jazdy wydawało się, że są ciągle tak samo daleko i wcale się do nich nie przybliżam.

Na szczęście, tuż za pustką ukazała się gruntowa dróżka przy owych lampach, jakaś siatka bez bramy, młode drzewka za nią. Pewnie wkrótce przejdzie w asfalt, tylko przejdę przez pokrzywy i jeżyny. Na szczęście długie spodnie skutecznie ograniczyły dostęp tych roślin do mojej skóry. Z ulgą można było powitać dróżkę. I barak. I ciężkie maszyny. I kolejny barak. I psa... Dużego... Powolny skręt za rogiem drzew, które wyglądały, jakby były wyjęte z ziemi w donice, czekając na zasadzenia lub przesadzenie w inne miejsce. Psisko ujadało, ale trzymało się daleko. Było puszczone luzem, ale nie wiadomo, czy nagle coś mu nie odbije. Z wolna do kolejnego rogu zagajnika, lecz skręt tuż przed nim. Dalej była siatka i nie można było wydostać się w pobliże domów, które było widać ze sto metrów dalej ku wschodowi. Trzeba się było wrócić między drzewami, do przejścia przez siatkę. I do pokrzyw. I do jeżyn.

Widząc domy, kurs w ich kierunku. Przypadkiem spłoszyła się bażancica, która z furkotem odleciała przed siebie. Na wszelki wypadek lepiej było obejść jej dotychczasowe miejsce pobytu. Kilka razy niewiele mnie dzieliło poślizgnięcia, a ilość kolców nie zachęcała mnie do prowadzenia roweru, wiec spory kawałek trzeba go było nieść, albo ryzykować dziurę w oponie. Kilka razy przeszły przez spodnie, zostawiając krwawą pamiątkę na kilka dni. Za linią drzew kolejne jeżyny... Lepiej było kluczyć między drzewami i gałęziami. Długo to już na szczęście nie trwało i ukazała się łąka. Na niej ścieżka po przechodzących grzybiarzach lub zwierzętach. Doprowadziła mnie do ścieżki już wydeptanej. Po prawej było światło i domy. Wreszcie. Był to Mokry Ług. Z jakiegoś powodu, wydawało mi się, że jadąc w prawo, dotrze się do wojewódzkiej, więc wystarczy jechać w lewo. Po pewnym czasie dało się dojrzeć komin ciepłowni. Coś nie tak. I wiem co. Nie chce mi się wracać. Zaraz była ulica Pastuszków i tabliczka, zwiastująca powrót do Zielonki. No i tyle wyszło z planowanego wyjazdu do Wesołej. To pierwsze znaczenie tytułu wyjazdu.

Skręt we Wrzosową i schodkowo, ulicami ku NW, koło kościoła, koło boiska. Waryńskiego ku północy. Mijało się sklep ogrodniczy. Dopiero wtedy udało mi się poznać, na jakiej ulicy mijał mi czas. Krótka jazda poboczem i skręt w Wilsona. 11 Listopada do Wojska Polskiego i skręt w drogę przez osiedle, wiodące ku E i N. Później Wschodnią i Turowską na Ossowską. Cała nawierzchnia płytowa, przechodziła modernizację do asfaltowej. Postęp prac taki sobie. Trochę chodnika po lewej, miejsce pod ścieżkę rowerową, a główna część jeszcze trochę poczeka. Przemęczenie się do Kobyłki. Tam okrążenie kościoła od W i wyjazd ku NE. Potem skręt w szutrową Weissa. Załuskiego też w remoncie, ale ona była asfaltowa, a dla odmiany będzie bardziej asfaltowa. Skręt w Sławkowską. Stromy, wąski, gruntowy lub piaszczysty podjazd. Zjazd podobny, lecz szerszy, gdyż auta jakoś musiały wyjeżdżać. Skręt w Wiosenną. Gdy łamała się ku SW, trochę cofania i skręt ku N. Droga prowadziła do domu, ale była terenowa ścieżka w prawo. Za ogrodzeniem w lewo, ale kończyła się bramą i ogrodzeniem czyjegoś prywatnego terenu. A ja wewnątrz niego. Nawrót i na wschód. Drewniane, prowizoryczne ogrodzenie i wąskie przejście na drogę. Wyjazd na Lwowską i bez kombinowania przez Piłsudskiego ku N.

Trasa również przechodziła modernizację, ale kosmetyczną. No a ścieżka rowerowa, nie dość że z kostki, to na skrzyżowaniach, wołała o pomstę do nieba. Wyjazd w Czarnej. Przerwa przy budynku z malunkiem przedstawiającym Bitwę Warszawską. Tam krótkie przekąszenie, a następnie wjazd do Helenowa. Potem na wschód i tuż za miejscowością wsiąknięcie w lesie. Terenowa dróżka doprowadziła do rzeki Czarnej, a nieco później do wojewódzkiej, gdzie już mi się zdarzyło być, także zamykając niewielką pętlę. W międzyczasie przerwa i świt. Powrót na południową stronę rzeki i skręt w Czarnieckiego. Na jej krańcu gruntowy Gościniec biegnący na południe. Na rozjeździe kontynuacja wprost, po gorszej, terenowej, ale dość malowniczej trasie. Za lasem cmentarz, a tuż za nim skręt na zachód i wnet znów lądowanie w lesie.

Mijało się jakieś zapuszczone gospodarstwo. Wygląda jak ruina, ale równocześnie nie zdziwiłoby mnie, gdyby ktoś tam sobie urzędował, o czym świadczyła wygnieciona trwa. Mogła też świadczyć o badaczach ruin, przypadkowych turystach, ale nie interesowało mnie to. Dalej jakiś niebieski samochód, rozjazd, skręt w prawo i wyjazd na Piastowską. Oczom mym ukazała się budowana obwodnica. Termin otwarcia, przynajmniej do jazdy, zapowiedziano na kolejny miesiąc. Sądząc po tym, co było widać, całokształt prac jeszcze trochę się przeciągnie. W Nadmie skręt w Szkolną, niemal do tabliczki zwiastującej koniec wsi. Dalej była zakaz wjazdu i plac budowy obwodnicy. Bardzo dużo piasku. Wycofanie się i skręt w ul. Jaworówkę. Doprowadziła mnie do wojewódzkiej.

Nie było we mnie chęci na jazdę wśród aut, tym bardziej, że znam też jakość tej trasy, która prosi o remont. Udało się wypatrzyć leśną ścieżynkę, która doprowadziła do nieco lepszej, a ta cofnęła mnie do Nadmy. Do wsi wszakże wjazd się nie odbył, lecz kontynuowana była trasa na południe, po szerokiej, leśnej drodze. Niemal dwa kilometry trasy prostej jak strzała. Łamała się dopiero na wydmie. Można było podejść po piachu w górę, albo odbić w lewo, łagodniejszym podjazdem. wybór padł na opcję nr. 2. Za załomem wydmy ukazało się zwalone drzewo, a dróżka rozdzielała na prawo, po dość piaszczystej dróżce, albo w lewo, po nieco wilgotnej, lecz utwardzonej gruzem. Na niewielkim łuku rower zrobił nie pamiętam co, ale skończyło się lądowaniem na ziemi. Amortyzując upadek, trafił się kamień, który akurat trafił dokładnie w zewnętrzne wgłębienie prawego kolana. Dokładnie to miejsce, które mi najczęściej dokucza. Oto drugie wytłumaczenie tytułu.

Trzeba było trochę posiedzieć. Trochę odpocząć. Później ostrożnie wstać. Nie bolało zbyt mocno, ale było czuć. Z początku ostrożny spacer. Przy ruchu, wymagającym włożenia więcej siły, tam gdzie było więcej piachu, ból się nieznacznie nasilał. Powoli udało się dojść na twardsze podłoże i z wolna ruszyć. Noga w pozycjach maksymalnego wyprostowania i zgięcia, po chwili zaczynała sygnalizować swoje. Na spokojnie udało się przybyć do Horowego Bagna, wyjeżdżając na wojewódzką przy tabliczce z mapą. W okolicy kręciło się mnóstwo grzybiarzy. Skręt drogą na Marki. Z Głównej w Cegłową. Tu ból dał o sobie znać bardziej. Skręt na gruntową dróżkę, przy której stały kosze na śmieci, biegnącą koło jeziora Czarnego. Przy pomniku rozstrzelanych w 1944 skręt na południe. Kolejna przerwa, krótki posiłek, a potem kurs do obwodnicy. Nim się pojawiła, za mną szedł człowiek z dwoma psami. Choć ten wołał za puszczonym wolno, ów szedł za mną. Tuż przed wejściem na obwodnicę, prawie obudziła się w nim jego natura, bo wydał nieprzyjemny odgłos. Na szczęście przestał za mną podążać, a wyjazd się zakończył, nie dopisując trzeciego znaczenia do tytułu wpisu. Zjazd obwodnicą, przejazd przez kilka kolejnych ścieżynek osiedla na wydmie i powrót drogą od południa, z trudem niosąc rower po schodach.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 62.59 km (15.00 km teren), czas: 04:39 h, avg:13.46 km/h, prędkość maks: 33.11 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

K o m e n t a r z e
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zywal
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]