Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Pół nocne

Dystans całkowity:24534.97 km (w terenie 1759.30 km; 7.17%)
Czas w ruchu:1534:26
Średnia prędkość:15.99 km/h
Maksymalna prędkość:74.20 km/h
Suma podjazdów:50 m
Suma kalorii:33800 kcal
Liczba aktywności:218
Średnio na aktywność:112.55 km i 7h 04m
Więcej statystyk

Warmia Grudniowa I - Z północy do północy

Środa, 7 grudnia 2016 | dodano: 08.12.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Warmia

Przygotowania

Już dłuższy czas ciągnęło mnie do odwiedzin północy Polski. Mimo planów odwiedzenia tych stron, na ten rok już konkretnych, zostały one odłożone z powodu serii wypraw na południu. Rozważany był jeszcze jeden, jesienny wyjazd, plany pokrzyżowała seria chorób. Ostatecznie odbył się tego grudniowego dnia, czując zimną determinację i potrzebę jazdy. Przygotowania odbyły się poprzedniego dnia, zapakowując sporo ciuchów do sakwy.

Zaopatrzenie wyglądało w ten sposób: 4 pary skarpetek, w połowie przedzielone torebką foliową (mimo to palce trochę marzły); 2 jeansy, z okresu największego mojego obwodu; spodenki BBT i zwykłe, z nieco grubszego materiału (założone po kilku kilometrach); nogawki (które i tak się ściągały, ale rzadziej niż poprzednimi razami); kurtka gruba i lekka; rowerowe koszulki - zwykła, forumowa, zwykła, z długim rękawem (zepsuty suwak); bluza (suwak zaczynał się psuć); 3 kominiarki; 2 pary rękawiczek. Ten zestaw pozwalał mi jechać i praktycznie nie odczuwać skutków niskiej temperatury. Wieczorem doszedł jeszcze szalik, a późno w nocy, również luzem wrzuconą koszulkę, jako dodatkową obronę przed wiatrem. W sakwie były jeszcze 3 nadmiarowe ciuchy, które okazały się zbędne, ale mogły się przydać, gdyby wyjazd potrwał dłużej. Do tego mp3, aparat (który się zepsuł), kilka baterii, telefon, 10 tostów (+2 tuż przed wyjazdem), kilka wafli, ~5l wody (wróciło ~1,5, z powodu uzupełnienia zapasu o kranówkę) i standardowe zaopatrzenie rowerowe.

Podróż pociągami

Wyjazd autem z Kasią z rana. Wypakowanie w Modlinie, na początku Orzeszkowej. Zjazd do Dworca w Modlinie, przy Źródlanej zapinając hamulce, o których dopiero mi się przypomniało. Bilet do Korsz, z przesiadką w Olsztynie (całość przez Nasielsk, Nidzicę, Czerwonkę). Planowy przejazd między 8:30 a 11:55. Z powodu problemów w systemie, wydruk trochę potrwał, niecierpliwiąc dwóch klientów czekających za mną (przyszli w połowie procesu zakupu biletów). Ostatni z tych biletów został wydrukowany o 8:25. Na pociąg czekało się mniej niż 10 minut od wydruku. Miejsce od okna i obserwując mijające krajobrazy. Nie było to łatwe. Było mgliście, więc od Nasielska mi się nie chciał, odtąd zerkając tylko co jakiś czas. Tak jak na początku śniegu nie było widać, lub tylko cienką warstwę, tak w okolicach Olsztynka było go już całkiem sporo. Również na drogach. W co mi się zachciało wciągać. Tam może być jeszcze grubsza warstwa śniegu, drogi rzadziej używane, więc może też nie rozjeżdżonego. Na szczęście koło Olsztyna śnieg zaczął zanikać praktycznie do zera. Wysiadłszy, spacer na sąsiedni peron. Uprzednio pasażerkę zapytała mnie o odczytanie, z którego miał odjechać jej transport. Nie było wiele osób. Do Korsz jechało się jeszcze godzinę, a zza chmur wyłoniło się słońce.


09:09. Modlin. Ul. Elizy Orzeszkowej. Widok ku SE

Z Korsz do Sępopola

Dodatkowa odzież zaczęła być zakładana na 30-20km przed stacją. Podczas zjazdu z peronu, nikogo innego już tam nie było. Tory przedzielały szosę bardzo szeroko jak na tak niewielką miejscowość. Spowodowało to umieszczenie większej liczby szlabanów niż zazwyczaj się widuje. Dość szybki zjazd na asfaltową ścieżkę rowerową - fragment Green Velo. Przejazd nią do pobliskich Glitajn, skąd skręt w lewo. Trasa do Sępopola również była oznaczona jako GV, ale poza znakami nic przy niej z tego tytułu nie powstało. Zamiast tego ogólnodostępna droga z okropną, połataną nawierzchnią. W Bykowie przerwa na pierwszą przekąskę i założenie spodenek. W Sątocznie zwrócił moją uwagę stary kościół, a w Prośnie most i ruiny dworku widoczne z szosy. We wsi trwały jakieś roboty przy drodze. Tuż za wsią niewielki zagajnik osłaniał drogę przed słońcem, dzięki czemu był to najniebezpieczniejszy i najbardziej zimowy odcinek tej wyprawy - nawierzchnia, która wyglądała na oblodzoną, ale przejechana bez problemów, choć ostrożnie.


12:59. Start z peronu w Korszach


13:02. Korsze. DW 590. Parowóz Ol49-27, który zajmuje to miejsce od 2006r.


13:06. Korsze. Ścieżka rowerowa GV przy DW 590, biegnąca ku NE nad Korszynianką. W tle Glitajny z widocznymi budynkami PGR-u


13:32. Sątoczno. Tędy wytyczono fragment GV. Po prawej kościół pw. św. Chrystusa Króla z XIX w. Widok ku NW


13:32. Dawna zabudowa w Sątocznie


13:35. Most na rzece Guber. Dalej zabudowa Prosny. Widok ku W

Od Sępopola do Bartoszyc

Dojazd do Sępopola z trudem i był to pierwszy znak, że wyprawa będzie krótsza niż to było w planach. Miejscowość jakby idealnie wpasowana między rzeki, które w tym miejscu się łączyły. Przez moment zastanawiało mnie, czy od południa nie ma jakiegoś kanału, który tworzyłby z miasteczka wyspę. Długi rynek zakończony kościołem z pozostałościami murów miejskich. Drugi most i skręt koło cmentarza. Do Bartoszyc jazda trasą wzdłuż głęboko wciętej Łyny. Przeważnie nieznacznie pięła się w górę. Było ledwie kilka, ale zauważalnych obniżeń, m.in. na granicy gmin. Przerwa już w mieście, jeszcze przed kościołem i torami. Trochę podjadania i zerknięcie w mapę. W okolicy krajówki zjazd z asfaltu, wracając na niego na zjeździe za szkołą. Odtąd jazda DW 512.


13:57. Sępopol. Guber wpadający do Łyny. W tle kościół pw. św. Michała Archanioła z XVI w.


14:01. Sępopol. Wschodni przyczółek mostu, zniszczonego podczas IIWŚ


14:01. Sępopol. Kościół pw. św. Michała Archanioła z XVI w. i mury miejskie z XVI w.


14:21. Rusajny. Widok ku W


14:26. Obniżenie terenu na granicy gmin, pomiędzy wsiami Rusajny i Szylina Wielka


14:56. Bartoszyce. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela z XV w.

Od Bartoszyc do Górowa Iławieckiego

Na podjeździe za miastem zaczęło dokuczać kolano. Prędkość zmalała, a odległości miedzy wsiami wydawały się rosnąć w nieskończoność. Przerwa przed dworkiem w Tolku. Wieś z zakrętami i podjazdem. Znów jedzenie. Trwała nadzieja, że to już połowa DW do Górowa Iławeckiego. Koło lasu raz jeszcze przerwa. Przy wsi Piasek był las, rosnący tylko do brzegu niewielkiego, wijącego się dopływu Elmy. Przyjemny widok na koniec dnia. Zbliżał się zmierzch, więc już za wsią, po pokonaniu długiego podjazdu i walcząc z bardzo silnym wiatrem na twarz, nastąpiła przerwa pod lasem. Na szyję powędrował szalik, do tego mp3, przerwa na posiłek i odpoczynek. Przerwa trwała kilkanaście minut. Wciąż trzymała mnie nadzieja na rychłe dotarcie do Górowa Iławeckiego, a tu jeszcze 1/3 wojewódzkiej.


15:26. DW 512. Droga prowadząca na SW od wsi Spytajny


15:35. DW 512. Pół kilometra na NE od wsi Tolko. Droga do wsi Borki, nieco w lewo od lasu w centrum. Widok ku N


15:42. Tolko. Pałac rodu von Tettau z XVII w.


15:43. Tolko. Mural, na trzech budynkach po północnej stronie drogi, razem tworzący napis "PGR"


15:51. DW 512. Schron linii Trójkąta Lidzbarskiego, położony na NW od zabudowań wsi Tolko

Od Górowa Iławieckiego do Lelkowa nocą

Wjazd już w nocy. Na skrzyżowaniu konsternacja, bo wojewódzkie objeżdżały miejscowość. W centrum też nie lepiej więc zjazd na chodnik okalający staw. Pod jego koniec przyglądanie się mapie i wyjazd na Sikorskiego. Tam znak drogowy jasno wskazał kurs na Lelkowo. Długa ciemna trasa. Wsie najczęściej znajdowały się gdzieś obok, ale przynajmniej był jeszcze mniejszy ruch. W Kandytach skręt pod górkę i nawrót koło kościoła. W Stedze Małej krótka przerwa na posiłek. Z ulgą wjechało się do Lelkowa. Pół godziny straty przy telefonie, bo wyjazd odbył się bez doładowania i można było tylko odbierać rozmowy oraz nadawać pośredni sygnał z potrzebą o skomunikowanie. Nadeszła informacja, że od Bałtyku w istocie sunęło sporo chmur z opadami, jak było zapowiedziane. Tylko przyszły wcześniej. ICM wskazywał opady na godziny przedświtu, jednak przygnało je kilka godzin wcześniej.


17:32. Górowo Iławeckie. Ul. Nadbrzeżna. Widok ku NW


17:39. Górowo Iławeckie. Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z XIX w.


19:10. Lelkowo od E. Jak zwykle, pora zwolnić

Pieniężno nocą

Przez prawie bezludne obszary dojazd do Pieniężna. Mimo trudu ciała i wietrznych komplikacji, droga przynajmniej nieznacznie prowadziła w dół. Przed miastem znów wojewódzka zamierzała wywieść mnie z dala od zabudowy. Spodziewając się deszczu, rozważany był przez mnie jakiś posiłek, tak by przeczekać pierwsze silniejsze uderzenie. Rozważane też poszukanie noclegu. Te myśli były rozwiewane, mając nadzieję na szybsze ukończenie trasy, mając w perspektywie kolejny dzień w pełni deszczowy (wg prognoz). Po bruku podjazd na rynek, który był niesamowicie pusty. Trochę jak wiejskie, samodzielnie powstające na klepiskach boiska. Po wydeptanej ścieżce zjazd do Szkolnej, ruszając w Lidzbarską. Widać, że mój umysł już zamroczyło, bo nie skojarzył, że planowana trasa w ogóle na Lidzbark się nie kieruje. Licha mapa miejska też nie była zbyt pomocna. Jak to się stało, że zrodziła się myśl "przeciąć DW i dalej prosto", nie mam pojęcia. A DW właśnie na powrót miał być trzymany.

Nocna konsternacja

Wiatr trochę złagodniał ze względu na zmianę kierunku jazdy, ale tak miało być, bo trasa (właściwa) tak się wyginała. A może zaczął zmieniać kierunek? Miała być minięta jakaś wieś - och, tak. Właśnie mijało się kilka domów. Niebawem również druga - w połowie trasy. Była, ale nie o tej nazwie, jaka widniała na mapie. Wydawało się, że to może dwie wsie obok siebie, jedna za drugą, jak się zdarza. Podejrzliwy przejazd przez wieś, widząc asfaltowy skręt w prawo, pod górkę koło kościoła. Już za wsią, główna trasa skręcała łukiem do kąta prostego w lewo. Do tej pory wydawało mi się, że w tej wsi następuje rozjazd w kierunku przez mnie pożądanym oraz na Lidzbark. Według mapy, trasa miała wieść generalnie na południe, a nie ostro na wschód. W pobliżu, po prawej widoczne były światła odchodzące od Radziejewa. Kolejna wieś? Szosa przed Ornetą? Stop. Czytanie mapy nie pomogło, bo nie każda miejscowość na niej widnieje. Telefon. Powrót pod kościół. Telefon. Nie można było dojść do ładu, ale droga, która niby była oświetlona, wyglądała na brukowaną lub szutrową, więc uciekła spod rozważań, powrót na asfalt i dalej kontynuacja jazdy, uznając szosę za właściwy do tego kierunek.

Rozważanie dalszej trasy

Uspokoiło się. Wiatr pchał, choć we mnie siły nie było. Sporadycznie zawiewał nieco z boku. Przejeżdżając przez Lechowo, siedziała we mnie nadzieja, że jeszcze ta wieś i oto zaraz będzie Orneta. Jeszcze trochę kilometrów. Rondo. Znaki drogowe. Obawa, która narastała w związku z podejrzaną słabością wiatru wyszła z opozycji i przejęła ster myśli. Przerwa na przystanku. Przez moment rozważany sen, ale był to miejsce było za słabo odizolowane od zimna. Przepatrzywszy mapę, udało mi się zrozumieć błąd i ogarnęło mnie zwątpienie. Do tego miejsca, jeszcze rozważany był przeze mnie wariant jazdy z Ornety, jak np. skierowanie się do Pasłęka i łapanie pociągu z tamtych okolic. Zbłądzenie, pogoda, kondycja oraz niechęć do licznych przesiadek przeważyły decyzję na korzyść Olsztyna. Pozostawało jeszcze wybrać trasę - Orneta czy Lidzbark. Odległość porównywalna. Ostatnie ~20km nieznacznie bardziej z wiatrem przez Ornetę, ale za to ~15km TERAZ, albo Z wiatrem do Lidzbarka, albo przeciwnie. Do tego już był przeze mnie poznany odcinek Olsztyn - Dobre Miasto. Poznanie większej część nowego terenu było ważniejsze, niż dłuższy komfort jazdy z wiatrem.

W nocnym, grudniowym deszczu do Ornety 

No i się zaczął ostatni etap przygód tego dnia. Powoli zaczynało padać. Trochę deszcz, a trochę jakby śnieg w stosunku 8:1. W Miłakowie skręt na osiedle, przejazd za zabudową i o mało się nie zdarzyło mi się przewrócić przez to. Tamtejszy przystanek kusił. Znów mrok, znów pustki i niemrawy deszcz. Oto jakaś wieś, jak się okazało Mingajny. Przystanek i ostatnie dłuższa przerwa. Zawinięcie się folią NRC ile można, podczas przeczekania większego deszczu, jaki właśnie przechodził. Start ponowny, gdy się uspokoiło (ICM wieszczył ~1-2mm opady/h nad ranem, ~0,1mm przez kilka godzin i powtórka większych opadów wieczorem) mając nadzieję, że teraz będzie spokojniej. Oczywiście nie było. Ledwie udało się dotrzeć do lasu, gdy znów zaczęło mnie kąsać. Ten odcinek był wyjątkowo trudny, ze sporą dawką podjazdów, szybkich zjazdów, zakrętów i chyba śniegu na poboczu. Ewentualna gołoledź wzbudzała moje obawy. Las w końcu został za mną i pojawiła się tabliczka "Orneta". Na tym deszczu nawet nie było chęci wyjmować aparatu, który i tak zaczął odmawiać posłuszeństwa tuż po zmroku (problemy z wysuwaniem obiektyw i nie zamykanie się osłony obiektywu, w czym pomagało tylko mniej lub bardziej delikatne uderzanie całością - po wielu latach ostatecznie został spisany na straty). Ledwie pojawiły się domy, a tu nagle pojawił się szyld - noclegi. Namyślanie trwało może z minutę. Skręt, zapłata, umycie, wysuszenie i sen bez deszczu padającego na mnie.


00:23. Tak najlepiej spędzać deszczowe noce

Zaliczone gminy

- Korsze
- Sępopol
- Bartoszyce (W+M)
- Górowo Iławeckie (W+M)
- Lelkowo
- Pieniężno
- Orneta
Rower:Czarny Dane wycieczki: 127.00 km (1.00 km teren), czas: 09:08 h, avg:13.91 km/h, prędkość maks: 35.21 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Wtorek, 6 grudnia 2016 | dodano: 06.12.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Zwykłe przejażdżki

Podczas ostatniego nocnego wyjazdu, padła mi przerzutka. Co prawda tylko zginęła jedna z blaszek, ale sama w sobie już się trochę wyeksploatowała. Założona nowa, zmiana linkę i krańcowe pancerze do niej. Na raty, bo najpierw nie można było znaleźć pancerza, potem obcinarki, a ostatecznie również końcówek pancerzy. W ten sposób zabieg rozłożył się na kilka dni. Tego dnia rower został poskładany w całość i po wyregulowaniu przyszła pora na krótki test w nocy. Zimno okropnie.
Rower: Dane wycieczki: 0.65 km (0.00 km teren), czas: 00:03 h, avg:13.00 km/h, prędkość maks: 17.29 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Nocne otrząśnięcie

Poniedziałek, 21 listopada 2016 | dodano: 21.11.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie

Minął już ponad miesiąc, od kiedy ostatnio zdarzyło się jechać rowerem. Niestety, wkrótce po tamtym wyjeździe złapała mnie seria dolegliwości, przedzielona krótkimi przerwami bez nich. Albo pogoda się do tego nie nadawała, albo była dobra, ale ja nie w stanie do jazdy. Co prawda wciąż jeszcze odkasływane były resztki, po ostatniej, dłuższej infekcji, ale była we mnie nadzieje, że to koniec takich przygód na jakiś czas. Jechać chciało mi się już od kilku dni. Ostatnio w sobotę, ale deszcze które przywędrowały z południa, skutecznie mnie zniechęciły. Również przed tym wyjazdem jeszcze trochę wahania. Stan kondycji i zdrowia nie był pewny, ale jakoś się stało, że udało się ruszyć.

Była kilka minut przed północą, podczas wyjeżdżania na asfalt, okutawszy się w dwie koszule rowerowe, dwie zwykłe, sweter, bluzę i lekką kurtkę, nogi nogawkami i dwoma spodniami, a na głowie dwie kominiarki. Prowizorycznie zabrana została ciepła kurtka i nieco dłuższe spodenki. Skarpetek trzy pary (dołożyć jeszcze torebkę foliową i będzie komfortowo) Do jedzenia cztery tosty, pół batona, resztka znalezionych delicji, garść cukierków (te wrócił uszczuplone jeno o dwie sztuki). Wody tylko dwa bidony i dość skromna butelka z mocno rozcieńczonym syropem malinowym. Pogoda nieco zaskoczyło, bo było korzystnie, raczej ciepło, powietrze czyste i tylko w 4-5 miejscach doskwierał zapach dymu. Księżyc zbliżał się do nowiu, ale będąc w drugiej kwadrze, nadal zapewniał wystarczającą ilość światła. Mimo to, lampkę zdarzało się użytkować prawie cały czasy, wyłączając tylko na dużo spokojniejszych odcinkach. Niestety, w połowie nocnej jazdy, moc spadła dość znacznie. Do szukania dziury w całym już się nie nadawała, ale jako pozycyjne światło powinna. Najwidoczniej była niewidoczna dla niewielu najzatwardzialszych w wykorzystywaniu świateł długich, leczących kompleksy. Tyle opisu ogólnego.

W czasie przerwy od jeżdżenia, wyasfaltowano wreszcie drogę na Miączynie. Wcześniej widziana z auta, teraz można było ją wypróbować. Dwukrotnie. Z powrotem rower rozpędził się sam do 27km/h i nie mógł go dogonić pies, jeden z wielu, które czyhały na piaskach. Odtąd nie dane im będzie posmakować rowerzysty z górki zjeżdżającego. Prędkość zjazdowa mizerna, bowiem nie cały zjazd został wyasfaltowany. Wykonano odcinek od zakrętu przy dworku do małej parowy przy zakrętach. Pozostał prosty odcinek do centrum wsi, który póki co został poszerzony przy zabudowie, a nad ranem przystąpiono do montowania przepustu. Im szybciej to zrobią, tym lepiej, bo błoto jakie powstało na początkowym odcinku zjazdu, skutecznie utrudnia podróżowanie czymkolwiek poza czołgiem.

Wyjazd na DK 62. Kilka przerw na przystankach. Ten proceder trwał, aż do Dębę, dalej już rzadziej. Dojazd tam odbył się przez NDM, ale trasa nieco odbiegała od najprostszego wariantu. Zjazd na Stare Trębki, potem Tylną i Szkolną w Zakroczymiu, w Modlinie Bema z przejazdem przez "Osiedle lat" i fragment oświetlonego parku. Nawet nie chce mi się odnotowywać, ile razy już był tym roku przez mnie widziany. Tuż przed mostem zaczęło się kombinowanie przy siodełku ze skutkiem pozytywnym. NDM ulicami: Zachodnia, Targowa, Sukienna, Wybickiego, Focha, zaplecze nr 28, chodniki na Osiedlu przy Chemików (niepełne okrążenie nr 5), Górska, Towarowa oraz po raz pierwszy Przemysłowa. W Janówku wjazd na ogrodzony, teren (bramy był otwarte) przy Kwiatowej. Po raz pierwszy. Krubin po Witosa, Dolną z Kałuszyna do Skrzeszewa, Partyzantów na wojewódzką.


02:13. Zakroczym. Dom przy Warszawskiej 46, który płonął kilka dni wcześniej.

Po drugiej stronie zapory podkusiło mnie by podjechać po liściastej ścieżynce, wyjeżdżonej koło schodów. W połowie rower odmówił posłuszeństwa. Wiatr sprzyjał. Jeden pies gonił. Po powrocie na asfalt, od razu zaczęło mi się świetnie jechać. Tak dobrze, że dopiero w Chrcynnie trzeba było zjeść kanapki i założyć drugą kurtkę. Teraz ubrania zbliżały mnie wyglądem do czołgu, ale przynajmniej ciepło było. W Nasielsku zjazd i objazd od północy Osiedle Warszawska. Dalej Tylna, Kościelna, Cmentarna i powrót na wojewódzką. Przed wyjazdem, w zasadzie pewność dotyczyła tylko Nasielska jako celu, choć już jadąc, rozważany był też atak na południe. Myśli o jakichś terenowych dróżkach, ale woda na drogach i to co widać było na podjeździe w Miączynie, nie wróżyły pomyślności na drogach innych niż asfaltowe. Kolejnym celem okazało się Nowe Miasto, z perspektywą jazdy na Płońsk. Odcinek ten, w całości był odwiedzany przez mnie po raz pierwszy, a wcześniej tylko dwa razy przejechany, po raptem krótkich fragmentach. Od dawna mnie ta trasa korciła. Niestety była słaba - mnóstwo aut już jadących ku Warszawie oraz asfaltowa rynna z łatkami...


06:01. Nasielsk. Dom przy Kościelnej 19

W NM okrążenie kościoła, dojazd pod targowisko, a potem kierunek wprost na Miszewo Wielkie. Tam przerwa do świtu. Zaczęły się odcinki terenowe. Prawie wjechało się na asfalt w Krajęczynie, ale gdy tylko udało się spostrzec domy tuż po wyjechaniu z lasu, wnet do niego mnie przyciągnęło. Koło domków letniskowych zjazd w obniżenie. W istocie, były to chyba resztki starorzecza, teraz tworzące spory obszar podmokłości. Wydeptana ścieżka doprowadziła do tak jakby grobli, która mnie skusił, co było dobrym pomysłem. Potem mijało się kilka kolejnych domków, tym razem w otoczeniu suchego boru, gdzie w poszyciu więcej było mchów i roślin bardzo niskich, niż jakichś krzewów. Niedługo potem dojazd do asfaltu i wjazd do Jońca. Niewiele się zastanawiając, kurs na Popielżyn. Drogą tamtą zdarzyło mi się jechać tylko raz, w 2005 r. Wtedy dojazd do torów i nawrót. Tym razem naszła chęć, by poznać również drogę za torami. Zdziwiłi mnie, że te punkt znajdował się dość daleko, bo ongiś, wydawał się w raczej przeciętnej odległości. Potem kolejne zdziwienie. Spiętrzenie Naruszewki, niewielki staw, oraz stary młyn, w dobrym stanie.


09:30. Krajęczyn. Część wschodnia, położona na S od terenów letniskowych. Północny fragment mokradeł Chrapy. Widok ku E


09:30. Krajęczyn. Część wschodnia, położona na S od terenów letniskowych. Północny fragment mokradeł Chrapy. Widok ku E


09:38. Krajęczyn. Południowe zabudowania wsi przy drodze do Jońca. Widok z lasu ku W


09:44. Joniec. Wkra. Widok ku NW


09:47. Joniec. Dom po S stronie drogi do Popielżyna Górnego, ~200m ku E od cmentarza


10:01. Popielżyn-Zawady. Linia kolejowa nr 27. Widok ku S


10:03 Dobra Wola. Kapliczka z 9.06.1946 "Za odzyskanie wolności" ufundowana przez Dublewskich. W tle spiętrzenie wód Naruszewki na moście przy dawnym młynie. Dalej widoczne wschodnie zabudowania Adamowa. Widok ku W


10:04. Dobra Wola. Spiętrzenie wód Naruszewki za kapliczką. Widok ku W


10:18. Po lewej stronie drogi Nowa Wrona powiatu płońskiego, po prawej Nowa Wrona powiatu nowodworskiego. Mur stadniny postawiony ok. 2005-6 r. Na wprost droga wnet wyprowadza a DW 571. W drugą stronę do wsi Czarna. Widok ku N


10:32. Południowy koniec granicy miedzy obiema Nowymi Wronami. Pole po lewej znajduje się po stronie nowodworskiej. Las po prawej w całości znajduje się po stronie płońskiej, a jego południowy skraj wyznacza granicę powiatów. Widoczne po lewej dom z kolei należy o wsi Czarna w gminie Zakroczym. Las za domem rośnie we wsi Wola Błędowska, a jego zachodni kraniec pokrywa się z granicą gminy Pomiechówek. Podwójny las w centrum z kolei wyznacza wschodnią granicę wsi Czarna. Za nimi (po lewej) leży wieś Śniadowo, częściowo skryta za odległym lasem na horyzoncie. Widok ku S


10:38. Skrzyżowanie we wschodniej części wsi Czarna. W prawo droga do części zachodniej, w lewo do Woli Błędowskiej. Za zagajnikiem po lewej leżą tereny wsi Śniadowo. Las w centrum leży w NE części wsi Zaręby i W Śniadowa (niewielki, południowy fragment). Widok ku S


10:59. Zaręby. Główne skrzyżowanie. Droga na Wojszyce. W prawo na Smoły. Widok ku S


10:59..Zaręby. Główne skrzyżowanie. Droga na Smoły. Widok ku SW


11:00. Zaręby. Staw w pobliżu głównego skrzyżowania. Widok ku N

W nowej Wronie przypadkowa jazda zielonym szlakiem, choć dopiero w trakcie jazdy udało się dostrzec to oznaczenia. W Zarębach skręt na Smoły, a stamtąd do Korczewa z pominięciem wsi Wojny. Z Kroczewa na Gostolin, dalej Złotopolice i prawie udało się wjechać do lasu, gdy rower dostał zapaści - odkręciła się śrubka do kółeczka w wózku. Znalazła się tylko jedną z blaszek. Pozostał mi już tylko spacer i hulajnoga. Na szczęście do domu blisko, bo nie była to jazda, ani na Płońsk, ani na Warszawę. Była to jazda "na szczęście".


11:58. Główna droga przez las Złotopolicki ku S


12:07. Las Złotopolicki. Miejsce po wycince w południowej części lasu, przy głównej drodze. Widok ku N


12:09. Trochę dendrohistorii, nim pień zostanie przetworzony na inne produkty


12:14. Kamienica-Wygoda. Południowa strona lasu Złotopolickiego. Po prawej widoczna świeża wycinka. Na wprost gospodarstwo do tej pory skrywane przez ~1,4 ha obszaru, również niedawno wyciętych, (prywatnych) krzewów. Widok ku NW


13:07. Miączyn. Budowa asfaltowego odcinka (~1/4 km) wychodzącego ze wsi ku SW


13:15. Miączyn. Wciąż świeży asfalt na zakrętach, do tej pory szutrowego odcinka. Widok ku S


13:15. Miączyn. Asfalt w miejscu, gdzie do tej pory zaczynał się odcinek piaszczysty (piasek był transportowany przez wodę po opadach z drogi w parowie po prawej). Na prawo od drzewa, na tle lasu, ongiś stał dom, który niedawno rozebrano. Obok gruntowa dróżka biegnąca na wprost, która przed IIWŚ prowadziła do widocznego rzędu pojedynczych drzew, gdzie znajdowała się ówczesna droga, od NW omijająca dwór, aktualnie porzucona
Rower:Czarny Dane wycieczki: 128.30 km (22.00 km teren), czas: 08:52 h, avg:14.47 km/h, prędkość maks: 40.64 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dzicza noc

Piątek, 14 października 2016 | dodano: 14.10.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie

Rozpogodziło się, po ostatnich dzień w dzień deszczach. Nadeszły dni słoneczne, chłodne, z przymrozkami. Zastanawiało mnie, czy ruszyć na Warmię, a może z Kielc do Łodzi, lecz dawno porządnie nie zdarzyło mi się jeździć, a rower wymagał przetestowania przez dłuższy czas niż 5-10 minut. I dobrze się stało, że w pociąg nie przyszło mi wsiąść, bo przez połowę trasy bolało mnie kolano i jazda od Jabłonny nie była zbyt przyjemna. W kilka godzin po powrocie jeszcze dało o sobie znać zmęczenie dawno nie używanych mięśni. Ponadto był problem z zaśnięciem, przez co było tylko 6 godzin realnego snu. Mimo to, nie było odczucia senności na trasie. Rower zachowywał się ogólnie w porządku, jedynie drobne niedogodności z biegami (przerzutka [~12kkm]? manetki? [~23kkm]). Po raz pierwszy ubiór górny był taki jak trzeba, by nie przemarznąć z zimna i przepocenia w temperaturze 5-0  stopni. Składały się na niego koszulka i bluza rowerowa, koszulka zwykła, bluza i kurtka. Problemem były opadające nogawki, spodnie i skarpetki, które choć dwie na stopę, i tak nie zabezpieczyło mnie to przed przemarznięciem nad ranem.

Wyjazd koło 20. Księżyc zbliżał się do pełni, więc było dość jasno. W Miączynie trwała modernizacja drogi do stanu wyasfaltowanego. Na ten moment zostały zrobione rowy, poszerzono całą drogę, usunięto trochę drzew i krzewów i wyrównano grunt. Prace wykonywano na odcinku od dawnej szkoły do końca zakrętów. Dzięki temu wreszcie będzie można spokojnie zjeżdżać, nie martwiąc się nagłym wychynięciem samochodów, psów oraz zakopania w piasku na sam koniec zjazdu. Po tych pracach do modernizacji pozostanie jeszcze jeden odcinek, prowadzący przez pola do centrum wsi.

Początkowo planem było trzymać się DK62, lecz ledwie po wyjechaniu nań, narosło odczucie, że nie ma we mnie jeszcze na nią gotowości, choć ostatnimi dniami ruch nie był zbyt obfity. Skręt na Wólkę Przybojewską. Również i tam trwał remont. Pracowano nad ostatnim odcinkiem drogi w stronę wschodniego krańca wsi. Nie rozwiąże to największego mankamentu, czyli zjazdowych zakrętów nad strumieniem, ale to leży w gestii sąsiedniej gminy. Przejazd przez Smoszewo i stamtąd wyjazd na DK62, z której nastąpił zjazd do lasu na Zakroczym. W mieście nowy dla mnie szlak, wydeptanego na miedzy koło jednego z gospodarstw. Dalej były Gałachy i centrum Modlina. Potem oba mosty i skręt na techniczną wzdłuż S7. Jazda nią trwała od DW 579 do końca ekspresówki.

Cofnięcie się do centrum Czosnowa. Z Gminnej do Rolniczej, tak jak ostatnim razem, lecz odwrotnie. Udało się dostrzec kilka uliczek, których wcześniej nie były przez mnie odnotowane, ale nie było tego dnia na nie ochoty. Przerwa na przystanku i pierwsze 1,5 z 4 tostów zniknęło ze smakiem. Z głównej trasy zjazd dopiero w Cienistą. Zdziwiło mnie to trochę, bo dość mechanicznie, odruchowo nastąpił wjazd na nią, również poprzednim razem przemierzaną. Nie trwało to długo. Skręt w gruntową drogę koło cmentarza, która ostatnio zwróciła moją uwagę. W Łomiankach jazda Zagłoby i Skrzetuskiego. Nawet Kmicic się załapał. Przecięcie Warszawskiej do Agawy. Wiosenną do Zachodniej, która była rozkopana. Jazda chodnikiem, podobnie jak pewien skuterzysta. Slalom Dolną, Wąską, Długą, Wiślaną, Akacjową i Partyzantów.

W Wólce Węglowej skręt w Dziekanowską. Gruntówką wzdłuż murów cmentarza na Wólczyńską i skręt w Loteryjki, by przebyć fragment, który ostatnio został przez mnie opuszczony. Przekąska. Dalej Wóycickiego, za stacją w gruntówkę do Trylogii, światła w pobliże McD. Skręt w Farysa i przerwa na Prozy. Nim tak się stało, wychynięcie zza drzew, po lewej dostrzegając rodzinę dzików w sumie 8-10 sztuk. Spacerowały sobie między ulicami i ścieżką rowerową. Gdy mnie dostrzegły, zeszły nieco w dół, a gdy i mi przyszło zmierzać w te stronę po ścieżce, te czmychnęły w nadwiślański las. Mostem rowerowym na drugi brzeg. Tam skręt na Osiedle Porajów. Miedzy osiedlami przejazd do pasażu Sławika, a potem wycofywanie przez teren Lidla do ścieżki przy Kukińskiego. Nie było to planowane czy świadome. Ot jazda tam, gdzie koła niosły. I bardzo się dłużyło. Tak, że zniknęła kolejną część kanapek.

Wzdłuż niedawno powstałego Traktu Nadwiślanego (ponad kilometr od Wisły, ale na fantazję nazewniczą nie ma rady) powrót do Światowida, by wkrótce ku północy ruszyć Milenijną. Przez 36 Pułku Piechoty Legii Akademickiej. Dalej była Pomorska, Majolikowa, Mehoffera. Przy Gospodzie Zbójnickiej poszukiwanie drogi prowadzącej na północ. Nie udało się jej znaleźć, bo jej nie było. W to miejsce poznane zostały wszystkie ulice odchodzące od Dyliżansowej i Osuchowską. Wąską ścieżką wyjazd na chodnik przy Modlińskiej. Skręt w Sprawną i Trąby (betonowe płyty). Powrót Aluzyjną. Kolejny zjazd w Jędrzejowskiego, Mielnicką i Szewelską. Przyrzeczem miał się odbyć powrót, ale te okolice były mi słabo znane, wiec kurs w stronę wału. Na skrzyżowaniu w prawo ku północy. Domów dużo nie było, a gdy te się skończyły, asfalt wraz z nimi. Droga była przejezdna, ale składała się z odcinka ku N, gdzie było więcej błota, oraz ku E, gdzie więcej było kałuż. Dużych na całą drogę, tak że lawirowało się po całej. Miejscami wyłaniały się betonowe płyty, chyba z otworami, lecz trudno było mi to stwierdzić. Mijało się tam ruiny, jak głosi internet, starej wózkowni. Drobna przekąska i połowa ciepłej wody z termosu.

Wyjazd tam, gdzie mi się wydawało, że wyjadę, czyli na początku obwodnicy Jabłonny. Nie było ochoty nią jechać, więc kurs przez centrum, z objechaniem ratusza od E ku N i W. Przy rondzie zjazd w Królewską, a potem Listopadową. Jazda odbyła się  teraz zupełnie nowymi dla mnie drogami (nie licząc krótkich odcinków i jednego przejazdu autem). Przy skręcie w Mieszka I kręcił się jakiś pies, a na Kisielewskiego kolejne dziki. Chrobrego była cała rozkopana od Hetmańskiej do lasu, więc skręt w kolejną. Prymasowska miała sporo małych, szutrowych dziur. W Chotomowie przejazd za rondo i skręt w Bziuka. Droga ta była kolejnym odcinkiem gruntowym z kałużami, ale nie takimi jak poprzednio. Pusta, tylko kilka domów, a reszta przy sąsiednich ulicach. Kończyła się wąskim skrętem w prawo między domami, trochę wzmocniona betonami.

Wydmy przejechane z trudem i tam zaczęły się boleśniejsze problemy z kolanem. Przerwa na przystanku w Skierdach. Widać tam było jedynego (poza mną) o tej porze rowerzystę, który zmierzał w odwrotną stronę. Oprócz niego kolejna grupę dzików, tym razem buszującą na chodniku wzdłuż DW 630. Rozważana było przeze mnie jeszcze jazda w kierunku Skrzeszewa i Dębe, albo chociaż na wał, ale spokój temu. Licząc na Bożą Wolę i tamtejszy płaski przejazd przez tory. Dalej wjazd do Okunina i trochę odpoczynku, obserwując ludzi zmierzających do pracy w pobliskich zakładach. Pojawiło się też więcej rowerzystów, bo nastał ranek. W NDM skręt w Nowołęczną i dalej wzdłuż torów. Także koło cmentarza. Wąska dróżka przejezdna, ale przy młodszym cmentarzu zbyt piaszczysta, wydeptana jak na plaży.


06:08. Nowy Dwór Mazowiecki. Narew o świcie. Widok ku E

Skręt w Mazowiecką, o mało się nie przewracając przez pośliźnięcie. Już raz było na tym wyjeździe w ten sposób, ale na plecach, więc lepiej, by obyło się bez powtórzeń. Prostym wariantem przejazd na drugi brzeg. Już się robiło jasno. Nie było ochoty na jazdę z porannymi autami, więc Modlin przejechany Obwodową. Wyjazd na DK62 koło cmentarza był niewielki, śmiech na sali, ale dla mnie stał się problemem. Potem jazda wzdłuż lotniska i techniczną przy S7 (ależ ona ma wertepy). Za Ostrzykowizną wjazd do lasu. Spacer przez jego część, ale mentalnie nie dało rady kontynuować dojścia do dróżki, wiec kurs do asfaltu. Trochę odpoczynku, opróżnienie reszty zapasów, dopicie ostatnich kropel wody z termosu, a kolano jako tako dawało radę przez resztę trasy.


08:41. Trębki Nowe. Skrzyżowanie w pobliżu dworu. Drobne naprawy nawierzchni (na drodze powiatowej, która wymaga generalnego remontu)

Do Trębek skrótem gruntowym. Skrzyżowanie koło remizy przechodziło jakiś remont. Dalej DK 62 z przerwą na przystanku w Goławinie. Skręt na Miączyn, gdzie dopiero teraz przecięta została trasa z pierwszych godzin wyjazdu, mimo kilku miejsc, gdzie różnica liczona była kilku-nastoma metrami. Odcinek w Miączynie był teraz przysypywany piaskiem i wyrównywany przez koparkę (tylko ona tam dziś była, ewentualnie auta z ziemią). Gdy tam się zjeżdżało, to tak właściwie tylko przez kilka metrów. Początek był potwornie zabłocony i rozjechany grubymi oponami, a piach kopny. Kolano nie miało ochoty na kolejną dawkę wysiłku. Przy płaskich zakrętach zdziwienie, bowiem zniknął jeden ze starszych, drewnianych budynków we wsi.


09:25. Miączyn. Budowa nawierzchni asfaltowej na zjazdowym odcinku z zakrętami


09:25. Miączyn. Tu kończą się zakręty i tu, (tymczasowo) miał zostać zakończony odcinek asfaltowy, na dłuższy czas pozostawiając sporą breję po ciężkim sprzęcie


09:26. Miączyn. Budowa nawierzchni asfaltowej na zjazdowym odcinku z zakrętami


09:27. Miączyn. Budowa nawierzchni asfaltowej na zjazdowym odcinku z zakrętami. Widok ku S


09:28. Miączyn. Budowa nawierzchni asfaltowej


09:28. Miączyn. Budowa nawierzchni asfaltowej na zjazdowym odcinku z zakrętami. Widok ku N


09:30. Miączyn. Budowa nawierzchni asfaltowej. Odcinek, gdzie zalegało najwięcej piachu. Widok ku N


09:34. Wychódźc E. Fundamenty rozebranego drewnianego domu, przy zakrętach w stronę Miączyna.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 134.84 km (18.00 km teren), czas: 08:43 h, avg:15.47 km/h, prędkość maks: 35.54 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Czwartek, 6 października 2016 | dodano: 07.10.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Zwykłe przejażdżki

Po zmroku ku Wiśle, by sprawdzić jezdność roweru. W bluzie, ale bez rękawiczek i w krótkich spodenkach. Zimno okropne po ostatnich kilkudniowych deszczach.
Rower: Dane wycieczki: 1.28 km (0.00 km teren), czas: 00:05 h, avg:15.36 km/h, prędkość maks: 23.47 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu

Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria >10 osób, >300, 3-4 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, Z rodziną

Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.

Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.

Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.

Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy


09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej


10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza

W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.

Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.


11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW


12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"

Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).

Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.

Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).

W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.


15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo

Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.


17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym

Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.

Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.

60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.

Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.

Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.

Zaliczone gminy

- Papowo Biskupie
Rower:Czarny Dane wycieczki: 307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h, prędkość maks: 65.75 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Czterodniowa Dwudniówka I - Doba podkarpacka

Środa, 31 sierpnia 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, >200, Gminy, 2016 Podkarpacie, Z rodziną

Streszczenie

Przyszła pora na zakończenie odcinka, który kilka razy wymykał mi się z rąk w poprzednich latach, jak również i w tym. Sama wyprawa wyszła dziwnie, jeśli trzymać się sztywnego podziału na dni, godziny itp., stąd taki, a nie inny tytuł. Mianowicie, przygotowania odbywały się 2016.08.30; drzemało się w pociągu nocnym; jechało przez niemal cały 2016.08.31 jako jeden dzień jazdy (wraz z jazdą nocną od pociągu do namiotu); 2016.09.01-02 jako drugi dzień jazdy - od rana jednego dnia, do wieczora dnia kolejnego; powrót zaś odbył się 2016.09.03. W sumie więc wyjazd ten jest opisany pięcioma datami, zawarł się w 4 doby, 3 dni zwykłe były rowerowe, przy czym należy je traktować jako dwa dni jezdne (czyli takie, które mogą trwać dłużej niż doba) rowerowo, oddzielone jednym noclegiem bez istotnych drzemek w międzyczasie, a ostatni dzień, to kilka godzin podróży rowerem w trybie hulajnogi, głównie spędzony w pociągach.

Przygotowania

Od paru dni zbierało się na wyjazd. Tak wołało ciało, które było jakby w ciągłej gotowości i wzmożony apetyt, nad którym ciężko było zapanować. Pogoda zapowiadała się dobra jak na koniec lata - słoneczny ciepły wyż, choć noce chłodne, później okazało się, że i mgliste. Za cel obrany został SE kraniec Polski, który wymagał (by było efektywnie) przedostania się tam pociągiem. Wpierw na Dworzec Wschodni. Tam bilet o 17:47, dnia 30 sierpnia, do stacji Rzeszów Główny (przez Dęblin, Lublin, Turbia, Grębów, Tarnobrzeg, Kolbuszowa). Planowy przejazd między 17:59 a 23:00.  Sam wyjazd obfitował w sporą, jak na tak krótki okres czasu, ilość zdarzeń.

Pociąg nocny

W przedziale jechało prócz mnie, czworo ludzi z rowerami, którzy najwidoczniej wrócili z Trójmiasta, a ściślej ze Szwedzkiego Potopu. Wysiedli parami w okolicach Tarnobrzega, na dwóch kolejnych stacjach. Gdy już nie było nikogo poza mną, przyszła pora przygotować się do nocnej jazdy. Koniec przejazdu za mniej niż godzinę. Trochę jeszcze siedzenia, trochę odpoczywania, póki był na to czas, bo noc i dzień czekały mnie męczące. W Kolbuszowej jeden facet trochę spóźnił się z opuszczeniem pociągu. Gdy dochodził do drzwi (ale jeszcze trochę brakowało), akurat były sygnał do odjazdu i maszyna ruszyła. Trochę spanikował, nie wiedział co począć i wyglądał tak, jakby rozważał, czy nie wyskoczyć, bo prędkość była jeszcze stosunkowo mała. Wskazany przez mnie guzik hamowania, pomógł mu uniknąć przykrych konsekwencji. Pojazd na szczęście nie wyjechał poza peron, więc skończyło się bezproblemowo.

Rzeszów

W Rzeszowie, start pół godziny przed północą. Po pierwsze, kurs na zachód, aby przeciąć trasy BBT i Samoklęsk, do tej pory biegnące równolegle tą samą ulicą, ale bez przecinania się - aż do Brzozowa. Nie było pewności, która ulica jest tą właściwą, więc przyszło liczyć na szczęście. Gdy wydawało mi się, że to już, przyszła pora zawrócić na wschód. Mijało się kebab, w którym się kiedyś przyszło się stołować. Mimo późnej pory, ulicami wciąż kręciło się sporo osób, choć ubogo, jeśli porównać z Wrocławiem czy Warszawą. Wyjazd na DK 4, aby odwiedzić Krasne, którego nie wiem jakim cudem nie udało się odwiedzić, mimo poprzedniej wizyty. Teraz z kolei wyszło za bardzo, bo jechało się i jechał, aż pojawiła się tablica kończącą. No i po co tyle się tłuczenia? Nawrót i przejazd z powrotem przez osiedle na św. Kingi, potem koło krajówki i różnymi innymi uliczkami, aż do wyjazdu w Budziwoju, gdzie narosły krótkie wątpliwości, w którą stronę się udać.


23:25.Rzeszów. Dworzec Główny. Początek jazdy


23:59. Krasne. Samotna plamka na mapie

Do świtu na SE od Rzeszowa

Od Tyczyna DW 878. Zrazu wątpliwości, bo była nadzieja na przejazd przez rynek, ale z drugiej strony nie było ochoty na tamtejszy podjazd. Cóż z tego, gdy na wojewódzkiej czekało mnie ich kilka i do tego dłuższych? Było ciemno, zimno, miejscami mgła. Aut jechało mało, lecz najwięcej w Dylągówce, gdzie trwał remont mostu i ruch puszczano wahadłowo. Nie było tam też już widać nikogo niezmotoryzowanego poza mną, nie tak jak w mieście, gdzie kręciło się takich wciąż sporo. Fragment DW 877, którym już ongiś zdarzyło się jechać. Ładny kawałek trasy, czy w dzień, czy w nocy. Niestety droga przez Jawornik już taka ładna nie była, ale przynajmniej szybko się nią przemknęło.

04:17. DW835. Granica gmin Hyżne i Jawornik Polski

Poranek w okolicach Kańczugi

W Kańczudze nad ranem. Ludzie już przebudzeni, okolica się ożywiła. W świetle dnia bardziej można się było przyjrzeć okolicy oraz ogrzać w słońcu, choć wciąż było jeszcze chłodno. Trochę dało się odczuć zmęczenie podjazdami, choć spać mi się nie chciało. Okolica między wsiami była bezludna, rolnicza. Wjazd do Markowej, a chwilę później Gaci.


05:59. DW 881. Kańczuga na W od miasta. Mgły poranne w dolinie Średniego Potoku. Widok ku NW


06:40. DW881. Granica gmin Kańczuga i Markowa.


06:51. Granica gmin Markowa i Gać. Widok ku E.


Gać. Tablica informacyjna

Okolice Przeworska

W Przeworsku skręt na Zarzecze, choć trochę się mi zajęło szukanie wyjazdu. Było sporo przerw. W samym centrum Zarzecza - trach! Zerwał się łańcuch i zakręcił na zębatce. Spacer na ławkę i rozpoczęcie napraw. Ręce zrobiły się okropnie brudne i trochę minęło czasu, na jako takie ich ogarnięcie.


 07.40. Wjazd do Przeworska z terenu gminy wiejskiej Przeworsk. Widok ku NNE


0742. Przeworsk. Kasztanowa 1E. Ruina. Widok ku SW


07:44. Przeworsk. Most im. majora Jana Gryczmana. Rzeczka pełna... Widok ku S


07:46. Przeworsk. Bazylika kolegiacka pw. Ducha Świętego


07:47. Przeworsk. Bazylika kolegiacka pw. Ducha Świętego


Granica gminy Zarzecze i miejskiej gminy Przeworsk. Widok ku SSE


08:20. Żurawiczki. Na horyzoncie wiatraki, ciągnące się przez wsie Wysoka, Sonina i Kosina, położonych w pobliżu Łańcuta. Widok ku W


08:25. Żurawiczki. Północny kraniec wsi. W tle Przeworsk. Widok ku N


Zarzecze. Widok ku S


Granica gminy Zarzecze i Pawłosiów


Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. Widok ku SE.
 
Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. Widok ku SW.


Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. W centrum kościół pw. Wszystkich Świętych w Siennowie. W tle wzniesienia w okolicy Pantalowic  Widok ku SWW.

Ruina cegielni w Jarosławiu

Przy wiadukcie ponad A4 przerwa na zrzucenie wszystkiego co nocne. Wjeżdżając do Jarosławia widoczny stał się interesujący komin. Gdyby zmęczenie było większe, zostałby zignorowany, ale tym razem udał się skręt w jego stronę. Minąwszy teren budowy cmentarza, przejeżdżało się przez pole koło wypasanych krów, po czym lądowało na dużym nieużytku. Sporo było tam gruzu, jakichś gałęzi, trochę kompostu i gratów. Zjazd w pobliże komina, stojącego blisko dwóch zrujnowanych budynków. Nie było ochoty włazić do środka, więc tylko przejażdżka i dalej w drogę.


10:23. Jarosław. Pozostałości dawnej cegielni w pobliżu torów, położone po S stronie Krakowskiej. Widok ku N


10:23. Jarosław. Pozostałości dawnej cegielni w pobliżu torów, położone po S stronie Krakowskiej. Widok ku N

Przez Jarosław

Zjazd dawną DK 94. Niestety na dołku były światła, zatrzymały się pojazdy, a ja wraz z nimi. Świetnie. Akurat przed męczącym podjazdem koło Klasztoru. Poprzednio Jarosław ledwie został przez mnie zahaczony. Tym razem udało się udać na rynek, który zaskoczył mnie swoimi otwartymi przestrzeniami i masą ludzi, jacy odwiedzali miasto w ten ostatni dzień ich wakacji. Z pewnością będzie mi się chciało wrócić tam jeszcze, aby jeszcze lepiej się rozejrzeć.


10:39. Jarosław. Ul. Krakowska. Po prawej kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.



10:40. Jarosław. Ul. Krakowska. Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.


10:40. Jarosław. Ul. Krakowska. Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.


10:47. Jarosław. Mapa starówki.


10:50. Jarosław. Ratusz z XVII w.


10:51. Jarosław. Cerkiew Przemienienia Pańskiego z XVIII w.


Ruina przy centrum Piekarskiej. Rozebrana w ciągu 2016-2018. Następnie w m.in. jej miejsce postała rozległa galeria handlowa. Widok ku NE

Miasto opuszczane w kierunku Widnej Góry, a potem skręt na Chłopice (bez wjazdu do centrum miejscowości), potem odbijając pod A4 ku Jankowicom. Drogą polną skrót do Rudołowic, choć były to trudne, szutrowe podjazdy, zjazd po płytach i dłuższa przerwa na polu, za krzakami, m.in. na ochłonięcie w cieniu. Temperatura powietrza była dość znaczna.


11:28. Widna Góra. Pogoda wyjątkowo dobra, jak na ostatni czas. Widok ku SW


Długa jazda do Przemyśla

Roźwienicę mijało się szybko, ale przerwy się zagęściły. Było wyraźnie trudno. W Bystrowicach szybki zjazd. Za Tyniowicami podjazd polną drogą w pobliże ruin wieży zamkowej w Węgierce. Potem do Pruchnika z ładnym, stromym rynkiem. Przejazd na drugą stronę rzeki, skąd wracało się na DW 881. Ta trasa miała wyjątkowo ładne krajobrazy, dużą część prowadziła jakby grzbietem wzgórz. Tylko co z tego, jeśli nie było sił ich podziwiać... Styrały mnie podjazdy, w Żurawicy stromy zjazd ze schodami jak do Jeleniej Góry. Niebezpiecznie. Dalej miała być jazda na Bolestraszyce, ale w to miejsce wpadł skręt na Buszkowice. Na głównej trwał remont i pękł mi łańcuch. Wpadły różne uliczki, tu i tam, przejazd koło Dworca Głównego w Przemyślu, a z miasto wyjazd ścieżkami wzdłuż DK 28. W końcu się skończyły, a mi pozostało zjechać na asfalt.


13:58. Roźwienica. Widok na Cząstkowice ku W. Na horyzoncie las Gaj, wzdłuż którego biegnie granica powiatów. W oddali po lewej, widoczne wzniesienia Pogórza Dynowskiego w okolicy Manasterza


14:24. Widok na lewą stronę zdjęcia

14:24. Widok na prawą stronę zdjęcia 


14:25. Roźwienica. Na horyzoncie Pogórze Dynowskie, w centrum zdjęcia reprezentowane przez Górę Iwa (406 m n.p.m., 7 km) wznoszącą się nad Pruchnikiem. Widok ku SW


14:42. Węgierka. Basteja z XV w.


14:54. DW881. UM Pruchnik. Widok ku SW


14:56. Pruchnik. Budynek na NE od ratusza


14:56. Pruchnik. Rynek. Widok z DW881 ku SSW


15:00. Pruchnik. Rynek. Widok ku N


15:29. Granica gminy Roźwienica z gminą Rokietnica 


15:31. Granica gminy Roźwienica z gminą Rokietnica


16:01. Rokietnica (z przystanku w rejonie Żarkówki). Z lewej południowe zabudowania (Parcelacja; 4 km) i las w Boratyniu (5 km). Na horyzoncie po lewej trochę ukryty las (8km) przy północnej granicy Chłopowic. W centrum widoczna kapliczka (5 km) na cmentarzu komunalnym przy wsi Dobkowice (schowane po prawej) wraz z wieżą telekomunikacyjną PLAYa (na tej samej działce). Nieco na prawo las Garby (7 km). Bardziej w oddali ledwo dostrzegalne kominy Huty Szkła Jarosław z 1974r., od lat '90 w posiadaniu koncernu Owens-Illinois. Po prawej Las Okrągły (7 km). Widok ku NE


16:54. Żurawica. Niebezpiecznie schodkowana droga. z której łatwo wypaść. W tle Płaskowyż Chyrowski


17:26. Buszkowice. Cmentarz wraz z kościołem pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej.


18:06. 22 Stycznia. Widok na południowy brzeg Przemyśla, widoczny z północnego brzegu Sanu. Widok ku SE


18:22. Przemyśl. DK 28. Wiadukt z 1897r. położony nad torami. Po lewej przedwojenny kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy

Problemy z łańcuchem za Przemyślem

Początkowa jazda z przeciętną prędkością. Na trasie znajdowało się jeszcze dwóch rowerzystów, z czego jeden pędził koło 30km/h. Przybyło mi sił i udało się wyprzedzić pierwszego, by potem utrzymywać ~200m do szybszego, ale bliżej nie było ochoty się zbliżać. W Medyce skręt na północ. Mijało się Leszno, potem Nakło. Ponownie zerwał się łańcuch. Nie było we mnie pomysłu, co o tym myśleć, tym bardziej, że na poprzedniej wyprawie zastanawiało mnie, czemu dawno żaden łańcuch mi nie pękł. A tu nie dość, że pękł, to i kilka razy. Tym razem okazało się, że przed Przemyślem tak jakby wyrobił się gwint ośki jednego z oczek. Teraz było już ciemno i przez przypadek zostało go mniej o cztery ogniwa. Mało tego - wydawało mi się, że został przeplecony przez przerzutkę przednią, a nic takiego nie miało miejsca. Nie chciało już mi się tego poprawiać, bo a nuż będzie za krótki łańcuch, albo znów coś pójdzie nie tak. W końcu, nie udało mi się zaznać snu już od ponad 36h, z czego prawie doba minęła w podróży rowerem.


18:38. DK 28. Wschodni kraniec Przemyśla. Z lewej widoczny ten wolniejszy ze wspomnianych rowerzystów

Nocleg


19:13. Leszo. Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W


19:54. Stubno. Wjazd od południa.

Start po awarii zaczął się na najmniejszej z zębatek. Przerzutka trochę o nią ocierała, ale wystarczyło ją naciągnąć maksymalnie, by był spokój. Z tyłu wszystko działało, wiec nie było większych problemów z dalszą jazdą. Przejazd ponad A4 i skręt do Nienowic. Teoretycznie niepotrzebnie i niezgodnie z zamysłem, ale ostatecznie było w porządku. Raz tylko wjechało się w ślepą uliczkę, prowadzącą ku łąkom nad rzekę, a potem z powodzeniem można było rozłożyć się z namiotem.

Zaliczone gminy

- Krasne
- Jawornik Polski
- Kańczuga
- Markowa
- Gać
- Przeworsk (W+M)
- Zarzecze
- Pawłosiów
- Chłopice
- Roźwienica
- Pruchnik
- Rokietnica
- Medyka
- Stubno
Rower:Czarny Dane wycieczki: 223.85 km (5.00 km teren), czas: 14:43 h, avg:15.21 km/h, prędkość maks: 52.27 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki VI - Do Wrocławia

Wtorek, 23 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk

Budząc się rano i zwijając namiot, za ogrodzeniem koło nas przejechało auto. Dwukrotnie. Mimo to pakowanie odbyło się bez pośpiechu. W Ozorkowicach przejazd koło dworku, ale choć miał zachowane ściany, to był słabo widoczny poprzez rośliny. Nie poświęcając mu czasu więcej, niż zdjęcia z drogi. W Pegowie przerwa na śniadanie. Przedtem też kilka postojów, m. in., by zerknąć na tamtejszy dworek, też opuszczony, ale nadal w dobrym stanie. Do kolejnego miasta przejazd szybki i wnet udało się zakupić, tak pożądany smar. Do tego krótkie zakupy, podczas których w spokoju ów smar moglem nanieść przed sklepem.



09:04. Ozorkowice. Ruiny pałacu z XVIII w.


09:25. Fragment Zajączkowa


09:35. Pęgów. Pałac z początku XX w.

Od razu lżej i lepiej się jechało. Z Obornik Śląskich spory podjazd, a potem teren zróżnicowany, głównie w dół. Od wsi Wilkowa zjazd był bardziej intensywny, a jazda przez lasy na tych odcinkach przyjemna. Za Golą, po prawej widoczna była kopalnia kruszywa. Zapewne na potrzeby S5, która wkrótce została przez nas przecięta po tymczasowej drodze wzdłuż przyszłego wiaduktu. Wjazd do Prusic. Zerknięcie do kościoła w remoncie, przejazd przez rynek, a do kolejnego kościoła już wejść się nie dało. Przyszło nam przebyć całą alejkę Lipową z kamieniem św. Jadwigi i zrobić przerwę przy wyjeździe z miasta. Było mi jakoś gorąco, słabo i pojawiła się potrzeba zatrzymywania na każdym przystanku jaki się pojawiał (na szczęście nie robiąc tego). Trudno stwierdzić jednoznacznie, o co chodziło, gdyż gorączki chyba nie było (o ile termometr działał właściwie), a choroba po powrocie się nie pojawiła. Może to kwestia zmęczenia po wyjeździe do Oleśnicy i jazdy na suchym łańcuchu? W każdym razie nie było we mnie siłach do dalszej jazdy, co widać było przez cały dzień.


11:21. Krościna Mała. Budowa S5 między Prusicami i Golą. Widok ku SE


11:31. Prusice. Rynek. Widok ku NE


11:39.Prusice. Kamień św. Jadwigi (ten w środku) w alei Lipowej

Po długiej jeździe "gdzieś" udało się osiągnąć wieś Skokową, gdzie trwał remont nawierzchni. W Strupinie przerwa w pobliskim parku. Może coś od bólu by mi pomogło, choć bólu jako takiego nie było. Odpoczynek trwał, aż udało mi się jakoś dojść do siebie, choć najchętniej byłoby zasnąć. Dalej był plany, aby jechać przez Sławocice, ale ostatecznie skończyło się na trzymaniu DW 339. Przed Warzęgowie stojący posiłek z rozległym widokiem ku NW. Chwilę potem zjazd. Kolejna przerwa w Straszowicach i ostateczne podjecie decyzji o zakończeniu wyprawy, przebiegu trasy itp. Pierwotnie miało to być objechanie reszty gmin na Dolnym Śląsku. Wczoraj plan się zachwiał, ze względu na wieści z Mazowsza, więc trzeba było to skrócić do Kłodzka. Tego dnia miała pozostać jazda do Wałbrzycha, skąd ewentualnie trzeba by złapać pociąg najpóźniej w ciągu 24 godzin. Jazda do Wołowa ukazała, że byłaby to trudna sztuka.


14:17. DW 339. Warzęgowo. Po prawej odległe Chwałkowice przy DW 338 i Wzgórza Wińskie. Widok ku W


14:17. DW 339. Warzęgowo. Kościół w Wińsku (11 km). Widok ku NW


14.18. DW 339. Warzęgowo. Po lewej Wińsko (11 km). Na horyzoncie po lewej linia pojedynczych drzew, rosnących wzdłuż drogi przez Kleszczowice. Widok ku NW

Tuż za lasem zjazd na teren opuszczonego gospodarstwa (folwark? PGR?), gdzie trochę nam zeszło na spacer. Kasia ruszyła w dół pierwsza, a ja kilka minut później. Trochę mi się poprawiło, ale tempo nadal było bez zmian. W Wołowie zerknięcie tylko na rynek (kręcił się tam też jakiś sakwiarz). Dalej jazda na Brzeg Dolny (prawie cały czas jadąć po ścieżce lub chodniku). Chwila szukania mostu na mapie i wnet wjazd na niego po szerokiej, asfaltowej ścieżce rowerowej. Doprowadziła nas spokojnie i wygodnie do Klęki, gdzie przyszło nam znów odpocząć. W Miękini skręt na Mrozów, dalej Krępice i długa jazda DK 94. Na szczęście za Leśnicą pojawiła się ścieżka, którą udało się dostać do centrum. Czasem zmieniały się strony jazdy, dwa razy przejazdy pod ulicami i raz pokropił drobny deszcz, ale udało się dotrzeć na główny rynek już wieczorem. Krótkie rowerowe kręcenie po nim, zakupie dwóch książek na drogę (jedną udało mi się skończyć pociągu, a drugą doczytać do połowy), znów pokręcenie rowerami (koło katedry), zakupy na drogę, a potem kolacja.


15:30. Wołów (Gródek) na E od Wołowskiej Góry (142 m n.p.m.). Ruiny dawnego PGR. Widok ku NE


16:16. Wołów. Zamek. Widok ku SE


17:46.Droga rowerowa z Brzegu Dolnego do Klęki. Skrzyżowanie ze zjazdem do tej wsi 1 km dalej. Widok ku S


17:47. Droga rowerowa z Brzegu Dolnego do Klęki. Na horyzoncie Ślęża

Ponowna jazda, wpierw Świdnicką, potem Oławską, Kołłątaja, Kościuszki, Piłsudskiego i na dworzec. Podróż była praktycznie skończona. Co do biletów - teoretycznie moglibyśmy spróbować pojechać za niecałe dwie godziny, ale na nie ani biletów z rowerami nie można było dostać, ani oświadczenia, że nie możemy ich kupić. Kolejny, koło 4 rano był z tych drogich, a nasz, ruszający przed 7, na szczęście miejsca na rower posiadał. Noc była trudna, bo trzeba było pilnować rowerów podczas czytania książki, a i tak kilka razy zdarzyło mi się przysnąć. Koło 3 "poproszono nas" o zabranie rowerów, bo ponoć jakiś zakaz (nie gwałtownie, ani jakoś szczególnie uparcie). Niby, że są na nie gdzieś stojaki, ale co mi po nich, gdy od lat nie wożę zapięcia i było na nich mnóstwo bagażu, którego się nie przypina do stojaka. Ktoś się odezwał i skomentował zaistniałą sytuację, porównując do wózków inwalidzkich, które mają takie same koła, tylko inaczej ułożone, a mogą się poruszać na terenie dworca. Jakiś czas później, do poczekalni przybyło dwóch głośnych, młodych i naprutych, poszukujących towarzystwa do rozmowy, lecz nie w nas, a że wszyscy zaspani, to szybko poszli. Było, nie było (kolejny przykład, gdy ustalający zasady nie mają styczności z życiem, a poszkodowani są wykonawcy i owych zasad ofiary) resztę nocy  tak przyszło nam spędzić w tym samym miejscu. Na peron spacerem dopiero na ~20 minut przed przyjazdem pociągu. Wjazd windą, która z powodzeniem pomieścił osakwiony rower bez kombinowania. Na dworzu było zimno i całe szczęście, że długo nie trzeba było czekać.


19:25. Wrocław. Warciańska przy A8. Niespodziewane zgromadzenie rowerzystów. Z lewej Stadion Miejski, wybudowany rok przed EURO'12. Widok ku NE


20:43. Wrocław. Nocą na rynku


21:14 Wrocław. Kolacja z Dominium na drogę.


22:08. Wrocław. Główny


22:14. Wrocław. Kasy biletowe na dworcu PKP


22:13. Wrocław. Hala dworca PKP. Widok ku SEE

Zaliczone gminy

- Oborniki Śląskie
- Prusice
- Wołów
- Brzeg Dolny
- Miękinia
- Wrocław
Rower:Czarny Dane wycieczki: 102.42 km (1.00 km teren), czas: 06:54 h, avg:14.84 km/h, prędkość maks: 41.71 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki V - Wzgórza Trzebnickie

Poniedziałek, 22 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk

Trochę się wyjeżdżać nie chciało, bo jeszcze było pochmurno, a z drugiej strony chciało, bo takie nic-nie-robienie męczyło. Książki niestety musiały wrócić autem, bo bez sensu wozić je ze sobą przez kilka dni na rowerze. Kurs do Sycowa. Zaraz za wiaduktem skręt w lewo, wjeżdżając do parku, co można było zrobić dwa dni temu. Dojazd prawie do zabudowań, cofnięcie, ominięcie stawu od południa. Z Leśnej ku północy i dalej skręt w Daszyńskiego, a następnie Kossaka. Kurs do Twardogóry.


09:14. Z pokoju widok ku E


10:00. Altanka raz jeszcze


10:09. Syców. Przedłużenie Granicznej. Droga do parku

Pierwszy był długi podjazd przez Święty Marek z kościołem na szczycie. Potem zjazd przez las i przerwa w Biskupicach. Stąd miała być jazda na wprost, lecz wyszedł nam skręt na Dziesławice, aby przeciąć gminę Międzybór. We wsi Węgrowa, przerwa na przystanku, w czasie której można było trochę naciągnąć szprychy. Przejazd do Bukowiny Sycowskiej i zaraz skręt w lewo. Droga poprowadził nas w las i tak miało być. Na jednym zjeździe Kasia trochę zakopała się w piasek i  przewróciła. Chwilę potem wcinała pobliskie jeżyny (mi nie smakują). Koło leśniczówki skręt w lewo. Kawałek normalnej szutrówki, a potem prowadzenie w górę po jeszcze mokrym piasku, jaki spłynął po ostatnich deszczach. Niepotrzebnie minęło nam tam mnóstwo czasu, ale wreszcie udało się ujrzeć świeży asfalt w Goli Wielkiej. Jeszcze chwila i powrót na szlak, zaplanowany jeszcze w domu.


10:34. Święty mocny. Widok ku NWW


11:18. Dziesławice. Kościół z XVII w.

Droga prowadziła trochę w górę, trochę w dół. Urokliwie wiodła nas przez buczynę. Łańcuch nieprzyjemnie rzęził, domagając się swojej porcji smaru, który przez nieuwagę pozostał w aucie. Miał tak się dopominać przez dzień cały. W miasteczku okrążenie zamkniętego kościoła, przejazd większość Ogrodowej, zjeżdżając z niej, by dostać się w okolice ratusza, a potem małego kościółka na zboczu. Podjazd do pałacu, a potem, z wolna, główną trasą na północ. Zaczynało się rozpogadzać. Zaraz za Twardogórą przerwa na posiłek. Przystanek bez kosza, ale przynajmniej ławki były. W Goszczu kręcenie po terenie pałacu, którego 1/4 była w ruinie (akurat część główna i najładniejsza), odgrodzona betonowymi płytami od przypadkowych turystów. Reszta służyła jako mieszkania i była w przyzwoitym stanie.


11:57. Z Bukowiny Sycowskiej do Goli Wielkiej. Widok ku NE


13:11. Twardogóra. Ratusz z początku XX w.


13:20. Twardogóra. Pałac z XVIII w.


13:56. Goszcz. Brama wjazdowa do pałacu.


13:58. Goszcz. Najgorzej zachowana, główna część pałacu


14:01. Goszcz. Herb Reichenbachów (hrabiowski) w zrujnowanej oficynie pałacu

Jazda po DW 448 ciągnęła się niemiłosiernie. Za Brzostowem ciekawe stawy i lasy. W Krośnicach przerwa w sklepie. W Wierzchowicach zerknięcie do kościoła, choć już miał zostać pominięty, ale warto było się zatrzymać. Za wsią dłuższa przerwa na trawie, by konsumować posiłek po podjeździe. Stamtąd gruntówką (początkowo po betonowych płytach) zjazd do drogi, w którą wypadało nam skręcić koło kościoła lub nieco wcześniej. Dalej był Świebodów, fragment DK 15 i skręt na Łazy Wielkie. W Krzyszkowie skręt w prawo po kostkobrukowej drodze, która ciągnęła się przez cały las. Tam przepatrzenie mapy i uświadomienie, jak blisko mamy do Trzebnicy, gdzie może tam dałoby radę znaleźć serwis. Z tego powodu od Czeszowa do Zawoni pędząc na ile pozwalało zmęczenie i suchy łańcuch. Trzeba było się dostać się w zasięg internetu, aby odnaleźć adres serwisu. Było na wszystko niestety za późno. Z Zawoni zostało jeszcze przynajmniej pół godziny po pagórkach. Ładny był z nich widok. Jazda dość pospieszna, ale już nie tak, jak wcześniej. Skrzypienie brzmiało koszmarnie. Kurs na rynek, gdzie w pobliskim lokalu przyszła pora na obiadokolację, jednocześnie szukając informacji i położenia innych serwisów, które mogły się znaleźć wzdłuż zaplanowanej na następny dzień trasy. Począwszy od Obornik Śląskich, już tam udało się znaleźć jeden. Mając świadomość rychłego zakończenia problemu z napędem, z radością znikał nasz głód, zaspokajany przez jedną z najlepszych pizz jakie udało nam się do tej pory spróbować.


16:08. Wierzchowice. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny z XVIII w. Niepozorny z zewnątrz, ale...


16:08. Wierzchowice. ...kościół z całkiem efektownym wnętrzem.


19:17. DK 430. Między Zawonią i Trzebnicą. Z lewej widoczny kościół w Masłowie. Za wsią (tylko), na skraju widoczności, odległe Wzniesienia Sułowskie (na lewo od wieży kościoła; ~24 km), koło Miłosławic, oraz Wzgórza Cieszkowskie (na prawo od wieży kościoła; 30 km) rozpoczynające się ponad Miliczem. Zabudowania Masłowa kończą się odrębnym przysiółkiem w centrum zdjęcia, ulokowanym na wschodnim brzegu rzeki Mleczna. Dokładnie ponad nimi dostrzec można odległe Wzgórze Joanny (230 m n.p.m.; 20 km). Po prawej Kałowice. Ponad nimi, wyraźnie zarysowane szczyty (z lewej) Łaźniki (235 m n.p.m) i (z prawej) Gęślica (241 m n.p.m; 19 km), która jest najwyższym szczyt Wzgórz Krośnickich, zamykających 2/3 widocznego od prawej horyzontu. Nieco na prawo od szczytów widoczna "polana", zajmowana przez pola wsi Łazy Wielkie. Na prawo od owej wsi rosną Lasy Kubryckie. Poniżej, aż do Masłowa, Lasy Złotowskie. Na lewo od "polany", aż do granicy zdjęcia i dalej rosą Lasy Milickie. Za wzgórzami rozpościera się Kotlina Milicka. Widok ku NE


20:11.Trzebnica. Pizza On The Way

Z miasta wyjazd Chrobrego. Długi podjazd i długi zjazd do DK 5. Było już ciemno, ale widać było budowany równolegle odcinek S5. Tegoroczne plany o odwiedzeniu budowanych tras szybkiego ruchu zawiodły. Wpierw zjazd dość łagodny, lecz wnet stromizna i długość zjazdu rozdzieliła nas. Prędkość spadła dopiero przed Wisznią Małą. Gdzie nie wiem, bo ciemność i liczne światła aut jadących z naprzeciwka, skutecznie uniemożliwiały rozglądanie się gdzie indziej, niż na nawierzchnię, tudzież w kierunku przyszłej S5.

Pierwszy skręt był właściwy, choć trzeba było się jeszcze upewnić na mapie. Zmęczenie wychodziło. Jeszcze Strzeszów. Jeszcze kilka obrotów korbą i oto pojawiła się kępa drzew, którą w Trzebnicy udało się wypatrzyć przez internet. Koło drzew się nie dało, bo był tam wał ziemny, ale za nim już z powodzeniem się udało. Trzeba było tylko przedrzeć się przez prawie dwumetrowe chwasty, wydeptać miejsce na obóz i uważać by nie wpaść na ogrodzenie, które było obok. W czasie rozkładania namiotu, na sąsiednie pole przyjechał ciągnik, tak więc ostrożnie, by nie hałasować zbytnio.

Zaliczone gminy

- Twardogóra
- Krośnice
- Zawonia
- Trzebnica
- Wisznia Mała
Rower:Czarny Dane wycieczki: 105.79 km (9.00 km teren), czas: 06:56 h, avg:15.26 km/h, prędkość maks: 48.82 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki II - Wzgórza Ostrzeszowskie

Piątek, 19 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 5-10 Osób, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Po dniu wczorajszym ból i zakwasy się szerzyły. Mimo to, trzeba było zrobić zakupy, a że Syców raptem kilka minut drogi, więc z ociąganiem, wyruszyliśmy po 14. Po drodze przejechaliśmy dwa podjazdy, z czego jeden będący wiaduktem nad S8 (będą się przewijać jeszcze kilka razy, bo nie było innej, w miarę prostej alternatywy). W miasteczku zakupy w licho zaopatrzonym sklepie przy głównej. Dalej okrążenie kościoła, po czym rozpoczęliśmy poszukiwania zamku. Przejechaliśmy za starówkę, skręt w lewo. Zaraz wjechaliśmy do parku, drewnianą ścieżka okrążyliśmy pagórek i wróciliśmy się wzdłuż stawu.


15:18. Syców. W parku

Krótka przerwa przy mostku, potem wjazd na asfaltową ścieżkę i powrót do centrum. Przejechaliśmy koło kolumienek, wyjechaliśmy przy dawnym ewangelickim kościele. Rynek, JPII, Okrężna, kończąca się zabudowaniami, jednak dla rowerów był przejazd. Zgodnie z zaleceniami z kiosku na rogu ruszyliśmy Ogrodową. Przejechaliśmy przez dawne tereny zabudowań stajennych, które do tej pory najbardziej przypominał coś, co można uznać za zamek. To nie było to i szukaliśmy dalej. Przez park ruszyliśmy na południe, zerknęliśmy na mauzoleum i liczyliśmy, iż może coś trafi się jeszcze dalej na południe. Wyjechaliśmy koło stawu i zaczęliśmy wracać. Sprawdziliśmy co piszą w internecie - z zamku pozostały jedynie kolumienki, przy których już jechaliśmy. Trud poszukiwań na marne, ale wynagrodziła to lepsza znajomość tejże miejscowości od tej pory.


15:25. Syców. W parku


15:37. Syców. Tu ongiś stał zamek


15:38. Syców. W parku


16:06. Syców. Mauzoleum Bironów z XIXw. leżąca w południowej części parku


16:12. Syców. Staw za parkiem

W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy w markecie. Mi przypadło pilnować rowerów, a potem się rozdzieliśmy. Moja trasa przewidywała zbieranie gmin. Wpierw szybko do Pisarzowic, gdzie przerwa na obejrzenie ruiny kościoła. Następnie jazda do Ligoty, aby zerknąć na ruiny grobowca Königa, którego pałacyk znajdował się w pobliżu, lecz tam już mi się nie chciało zjeżdżać. Powrót na DW 449. Zaczął się bardziej stromy podjazd, a zaraz potem szybki zjazd do Kobylej Góry. Tylko po to, by kolejny się rozpoczął tuż za nią. Zdecydowanie dobrze, że grupowy przejazd odbył się tylko w Sycowie.


17:27. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:28. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:30. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:31. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


18:01. Ligota. Pozostałości Grobowca Königa


18:09. Ligota. Na pamiątkę dwóch kompanii Powstańców Wielkopolskich


18:14. Kobyla Góra. Centrum

Pędząc na zjazdach koło stawów, auto jadące z naprzeciwka wyprzedzało inne, ale na szczęście szybko dokończyło manewr, nim postanowiło mnie zmieść. Ostrzeszów powitany dość szybko, tak jak i szybko przejechane przez rynek ku północy. Planowane jeszcze Doruchów i Grabów, lecz byłby to zbyt późny powrót. Za miastem jazda ścieżką. Może nie jakąś ekscytującą, ale była długa i nie zmieniała stron, prócz końcówki, lecz tam już znów jechało się po asfalcie. Do Mikstatu dojazd (boczną szutrówką) z dobrym czasem i tam krótka przerwa. Telefon mój zapragnął sam nawiązywać rozmowy, lecz skutecznie udało mi się wybić mu te zachcianki. Sama miejscowość leżała w obniżeniu, lecz nie chciało mi się zjeżdżać, by nie musieć z powrotem się wspinać. Zjazd od razu w stronę Antonina.


18:43. Ostrzeszów. Ratusz


19:26. Mikstat. Widok spod cmentarza na centrum


19:30. Mikstat-Pustkowie. Zjazd do Antonina. Widok ku W

DW 447 długo prowadziła przez las, tak że zbyteczne było rozróżniani czy to jeszcze dzień, czy zaraz zapadnie noc. W istocie, było jeszcze trochę czasu na jazdę w świetle naturalnym. Objazd pałacu myśliwskiego Radziwiłłów, który zrobił na mnie wrażenie więcej niż pozytywne. Niestety ruch na krajówce sprawiał zgoła odmienne. Koło stacji rzucił mi się w oczy kamping. Opuszczony. Wnet zjazd, by się przespacerować. Było już na tyle późno, że nie robiło to różnicy. Na terenie stała recepcja, budynek do higieny i kilka domków w różnych kolorach. Teren pod namioty porastały kilkunastoletnie drzewa. Dużo czasu tam nie było sensu spędzać, bo i nie było po co.


19:50. Antonin. Pałac myśliwski Radziwiłłów z XIXw.


19:54. Antonin. Tu ostrożnie


19:56. Antonin. Plan campingu


19:56. Antonin. Recepcja


20:00. Antonin. I seria domków


20:05. Antonin


20:06.Antonin. Opuszczony camping 

Kurs DK 26, oczywiście już z oświetleniem gotowym do boju. Teren leśny przed Chojnikiem zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a auta nie ułatwiały. Na polach i łąkach zdawała się zawisać mgła w księżycową noc. Z ulgą pojawił się Międzybórz, gdyż odtąd pojawiał się skręt na planowane, lokalne drogi. Tempo trochę spadło, dając trochę sposobności na odpoczynek po dotychczasowej jeździe. Za miasteczkiem podjazd do Kraszowa. W powietrzu smród dymu, ale za to widać było odległe światła Ostrowia Wielkopolskiego (lecz nie z centrum, gdzie zasłaniały gospodarstwa). Tuż za wsią wreszcie wylądowała kurtka na grzbiecie. Było zimno. Spodni długich nie było. Długa trasa przez las, ale spory zjazd. Łapał mnie jakiś kryzys, co było skutkiem jazdy na opuszczonym siodełku (sztyca opadła o ~4cm). To udało się dostrzec nazajutrz. Syców przejechany głównymi, odbijając jeno w Waryńskiego i Garncarską. Po powrocie głód zmusił mnie do ataku na jedzenie, bo od rozdzielenie chyba nic mi się nie trafiło zjeść i trochę mnie ten wyjazd zmordował.

Zaliczone gminy

- Syców
- Kobyla Góra
- Ostrzeszów
- Mikstat
- Przygodzice
- Sośnie
- Międzybórz
Rower:Czarny Dane wycieczki: 94.90 km (4.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:18.13 km/h, prędkość maks: 50.33 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)