Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

2 Osoby

Dystans całkowity:26525.91 km (w terenie 1765.95 km; 6.66%)
Czas w ruchu:1738:50
Średnia prędkość:15.25 km/h
Maksymalna prędkość:75.46 km/h
Suma kalorii:15203 kcal
Liczba aktywności:301
Średnio na aktywność:88.13 km i 5h 47m
Więcej statystyk

Testowa jazda

Sobota, 2 lipca 2016 | dodano: 03.07.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Rama przybyła w poniedziałek. Tego dnia jazda autem Kasią w Zielonce oraz Nieporęcie (wizyta u Księgowego i zakup napędu), z powrotem przez Pragę. Przez kolejne dni trwało składanie nowego roweru w kilku etapach. Wpierw korbę i bagażnik, z resztą wstrzymując się na jakiś czas. Główny czas składania przypadł na piątek, kiedy to maszyna stanęła na kołach, wymagając tylko drobnych poprawek, takich jak spiłowanie dolnej, prawej śrubki bagażnika, wyregulowanie kierownicy, tylnego hamulca, przerzutki tylnej i wymianę sztycy, która choć nadal się trzyma, to wyrobiły się w niej ząbki regulacyjne pod siodełkiem oraz część jego mocowania pękło.

Sporo czasu zeszło mi z przełożeniem suportu, trochę ze sterami, nieznacznie skracając pancerze wraz z końcówkami linek.Te do mniejszej ramy były nieco za długie i poprzez zdeformowanie utrudniałyby przepchnięcie przez pancerze. W sobotę przełożenie kaset. Stary Shannon doczekał dobrze sprawnego jeszcze starego napędu, a nowy nowego. Niestety podczas testów w S, spadł łańcuch i wkrótce dotarło do mnie, że czeka tu jeszcze wymiana ćwierci szprych. W to miejsce powędrowało koło zapasowe, ale nie można było znaleźć nypli, więc S póki co bez koła.

Wieczorny test roweru, jedyny mój wyjazd w czasie składania, wykazał, że trochę jeszcze przyda się wyregulować przerzutki, kierownicę, ale przede wszystkim zrobić coś ze sztycą i ewentualnie jej zaciskiem.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 1.42 km (0.00 km teren), czas: 00:07 h, avg:12.17 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Podjazdowo przez Kampinoską po AKD

Sobota, 21 maja 2016 | dodano: 21.05.2016Kategoria 2 Osoby, Podróżerowerowe.info, Wyprawki w regionie

Na kilka dni przed ową sobotą, Po. rozważał kilka możliwości wyjazdu i padło na Puszczę Kampinoską. Po raz drugi od około miesiąca, kiedy to przejeżdżał przez nią w ramach Krwawej Pętli. Szybko udało się ocenić, że w jeden z dwóch dni, jakie przeznaczy na wyjazd, prawdopodobnie będzie można przejechać wraz z nim.

Wyjazd o 6:30, po uprzednim zjedzeniu śniadania, zabraniu kilku kanapek i 3l wody. Trasa poranna była identyczna jak tydzień wcześniej. Jechało się wolniej, a w powietrzu nie było czuć wilgotności jak wtedy. Na Pradze widać było młodą sarnę, która wpierw skryła się w krzakach po lewej, potem chciała przedostać przez ogrodzenia po prawej, ostatecznie jednak biegła wzdłuż nich po drodze, aż zniknęła za zakrętem. Gdy i mój rower tam dotarł, zwierz ów zniknął gdzieś w dolinie Boguszynki (strumyk o długości ~9km, płynący przez Czerwińsk nie ma nazwy, ale najdalsze źródła znajdują się w Boguszynie Starym). Już na asfalcie przerwa, tam gdzie poprzednio, tym razem by dopompować powietrze, bo wydawało się, że opona jest nieznacznie miększa. Nie trwało to nawet 10 minut.

W Wyszogrodzie wysłany SMS by dać znać, gdzie już jestem. W Kamionie przejazd wzdłuż wału do mostu na Bzurze, gdzie stało paru facetów z wędkami. Tuż za nim skręt na wał po prawej. Jechało się między nieczynną linią kolejową i rzeką, podziwiając jej malownicze meandry, rozległe łąki i nasłuchując wyjątkowo aktywnych odgłosów przyrody. Wydaje mi się, że raczej zawsze zwracam na nie jakąś uwagę, ale naszło mnie odczucie, że zwierzęta były wyjątkowo ożywione w maju tego roku. Z drzewa odleciał ptak. Zapamiętane barwy czarna, żółta i jeszcze jedną. Wał wkrótce odbił od zarośniętego usypiska kolejowego, ominął Przęsławice, w końcu się urwał. Dość stromym zakończeniem zjechało się na łąkę i wydeptanym w trawie szlakiem przejechało do sosnowego młodnika, a za nim, kilkanaście metrów od asfaltu, trzeba było zejść pod koniec jazdy po piachu.


07:51. Wał ~600 m od mostu w Kamionie. Z prawej kościół Świętej Trójcy z XVIII w. Z lewej MB Anielskiej z XV w. Widok na centrum Wyszogrodu (2km) ku NW.


07:52. Wał ~600 m od mostu w Kamionie. Widok na zabudowę przy rynku w Wyszogrodzie (2km) ku NW


07:55. Zakole Bzury. ~1km od mostu w Kamionie przy zmianie kierunku wału z SEE ku SSE. Po prawej widoczny maszt elektryczny w Witkowicach (Łaźni). Widok ku S


07:56. Zakole Bzury. ~1km od mostu w Kamionie (widoczny po prawej), za załomem wału z SEE ku SSE. Widok ku W

08:02. Starorzecze Bzury pod koniec wału w Przęsławicach. Na wprost dom w Łaźni, północnym przyczółku Witowic. Widok ku NW

Powrót w pobliże torów, zatrzymując się tuż za mostem do Łasic. Krótkie zdzwonienie - Po. znajdował się (jak i ja) nad Kanałem Kromnowskim. Z powodu zakrętów nie dało się rady zobaczyć. Po pięciu minutach już się witaliśmy i nie tracąc wiele czasu ruszyliśmy wspólnie po wale wzdłuż wspomnianego kanału do Górek (ich części północnej zwanej Piaseczno). Zdarzył się tam krótki, szybki odcinek asfaltowy, a chwilę potem szuter, mostek i wał ponownie. Odtąd jazda była trudniejsza, bo zielonym Kampinoskim Szlakiem Rowerowym (KRS) raczej mało kto jeździł w tej części KPN. Było na nim dużo trawy, ale wciąż był przejezdny. Cyrk zaczął się za DW 705. Szlak zjeżdżał z wału przy obniżeniu w Śladowie Górnym. Po prawej znajdowało się niewielkie gospodarstwo, a po lewej prosta, drewniana "bramka". Chwilę potem jazda wałem była praktycznie niemożliwa dla nas i zeszliśmy na jego północną stronę. Trochę po łące, trochę przez krzaki, po kilkuset metrach dotarliśmy do drewnianego mostku, jaki się tu gdzieś znajdował, ale nie nadawał się do wykorzystania. Był to jeden pień opatrzony lichą barierką, wyglądającą, jakby miała za moment trzasnąć. Drugi pień został ściągnięty, gdy nie nadawał się do eksploatacji i leżał obok. Bez rowerów - może i by się przeszło. Z rowerami - za duże ryzyko.


08:14. Most na Kanale Kromnowskim miedzy Przęsławicami (drugi brzeg leży na terenie Nowej Wsi Śladów) i wsią Łasice (za plecami). Widok ku N

Przedzieraliśmy się dalej wzdłuż wału. W pewnym miejscu się rozdzieliliśmy. Lepiej mi było wejść na górę, bo wydeptany przez wielu pieszych w trawie ślad, niż przedzierać przez krzaki na dole. Nie było tego długo i wnet zejście na dół. Pojawiła się niby-dróżka, którą pojechaliśmy na północ w kierunku wsi. Gdy zostawiliśmy za sobą ostatni zagajnik, skręciliśmy w prawo, by nawrócić do wału. Wracać było trzeba albo ciąć przez pole, czego lepiej było uniknąć. Przecięliśmy je w miejscu, gdzie ślady kół rozdzielały zboże od łanu dzikich rumianków. Wnet znalazł się kolejny mostek, tym razem z desek. Po południowej stornie kanału Po. zmieniał dętkę, gdyż w poprzednią wbił się kolec, a łatka nie chciała się trzymać.


09:01. Śladów Górny. Wzdłuż Kanału Kromnowskiego. ~300 m na W od skrętu wału ku NE. Widok ku E


09:05. Kromnów. W pobliżu skrętu wału ku NE. Uszkodzony mostek na Kanale Kromnowskim. Widok ku S


09:13. Kromnów. Pola w pobliżu skrętu wału ku E.

Po przymusowej przerwie ruszyliśmy na południe. Chwilę zatrzymaliśmy się przy piwnicy, jaka pozostała po gospodarstwie, które zniknęło jeszcze przed rozpoczęciem moich wypraw. Wróciliśmy na KSR jadąc na zachód. Skręciliśmy na szlak pieszy zielony, by wnet dać się pochłonąć przez podjazdy i zjazdy między Górą Czerwińską, Białymi Górami i Wilczą Górą, koło Wilczych Tułowskich wjeżdżając na szlak czerwony i odtąd zmierzając na wschód. Owe "góry" to w istocie wydmy o dobrym, nierozjeżdżonym stanie podłoża. Widoki, szczególnie wczesną wiosną, są po prostu świetne.

W pobliżu Góry Kapturowej okazało się, że mam przekręcony licznik - skutek intensywnej, dynamicznej jazdy, połączonej z omijaniem korzeni i niewielkich kałuż piachu. Nie wiem jak długo taka jazda trwała, jednak szacuję, że około kilometra, trochę może mniej, może więcej. Ów brakujący odcinek do sumy dodany. Od Famułek Królewskich przemieszczaliśmy się żółtym łącznikowym (przy krzyżu skręcającym w prawo) wprost do Gorzewnicy, gdzie zrobiliśmy drobne zakupy. Zagadało do nas dwóch rowerzystów, którzy oczekiwali na dwójkę towarzyszy, z którymi mieli się spotkać, ale jeszcze na nich się nie natknęli.


10:55. Gorzewnica. Droga na wale przy KK, odbijająca od drogi ku S. Szlak rozjechany przez konie, z którego zrezygnowaliśmy. Widok ku SE

Z asfaltu zjechaliśmy kawałek dalej, wjeżdżając do Piasków Poduchownych. Ominęliśmy tym samym ~1,5km KSR - piaszczystego i skopanego przez konie. Ich ślady widać było często i gęsto. Tak tutaj, tak wcześniej, tak i później. Niebieskim szlakiem dojechaliśmy do znaku na skrzyżowaniu szlaków w Posadzie Cisowe. Stąd zrobiliśmy pętlę. Żółtym szlakiem (z mostkiem drewnianym nad Kanałem Łasicą) do Zamościa. Przejechaliśmy przez wieś trochę się rozdzielając. Robiąc sporo zdjęć trzeba mi potem nadganiać, by nie być z tyłu. Krótka przerwa na drugim, porządnym moście z przepustem nad KŁ. Zaskroniec płynący w kanale. Dalej szlakiem czerwonym do zakończenia pętli. Spod znaku udaliśmy się w ostatnią drogę, zmierzając ku północy wzdłuż Poleskiej Góry. Przerwę zrobiliśmy na ławce w pobliżu uroczyska Denny Las.


11:49. Posada Cisowe. Start i koniec pętli do Zamościa. Widok ku S


12:04. Kanał Łasica. Mostek z zakazem jazdy rowerem. ~1km ku NE od zabudowań Zamościa. Widok ku SSW


12:05. Kanał Łasica. Widok ku E


12:05. Kanał Łasica. Widok ku W


12:25. Zamościańska Droga. Śluza na Kanale Łasica. Widok ku E

Po odpoczynku, pierwszym na którym zaczął być odczuwalny przebyty dystans i głód, wciąż mając jednak spory zasób energii do jazdy, skierowaliśmy się na OOŚ Rybitew. Krótki odcinek jechaliśmy po Wilkowskiej Drodze. Chyba najlepszej szutrówce w Polsce, bo podobne kojarzyły mi się ze Szwecją. Na szlaku za OOSR natknęliśmy się na grupki ludzi w czerwonych ubraniach, wędrujący z psami. Jakieś zawody? Szkolenie w terenie? Przebiliśmy się na południe przez Rezerwat Wilków i prawie wyjechaliśmy na asfalt. Nim tak się stało, po prawej i po lewej widoczne były dwie dróżki na wydmy. Po. zaczął zmierzać na ten zachodni, ale gdzieś w połowie stwierdził, że to nie ten. Zjechaliśmy bliżej asfaltu i okazało się, że właśnie tam znajdował się podjazd na szlaku niebieskim (ten wcześniejszy był dodatkowo nieźle rozjechany i piaszczysty).

Udaliśmy się w górę. Szlak pokonaliśmy w całości na tym odcinku, kończąc go koło Wilkowskiej Góry. Kilka razy rower trzeba było pchać, a raz czy dwa robił to też i Po. Przemieszczanie się tam było jednym z lepszych pomysłów. Widok z wysokości ~30 metrów ponad poziomem pobliskiej wsi, dobra jazda terenowa i dodatkowo nowy odcinek do oznaczenia na mapie (po równolegle biegnącym asfalcie już kiedyś przyszło mi się przemieszczać). Po zjechaniu na utwardzoną nawierzchnię udaliśmy się na wschód. Dłuższa przerwa na posiłek przy sklepie w Starej Dąbrowie, oferującym swojską kiełbasę, darmowy grill i piwo z beczki. W międzyczasie przybyło dwóch innych rowerzystów, którzy odpoczywali na podwórku, gdzie wcześniej podążyła para pieszych turystów. My pozostaliśmy na ławkach przy drodze.


14:35. Górki. Szlak na wydmach ze Starej Dąbrowy (za plecami). Widok ku W

15:38/. 15:38. Niebieski szlak. Kościelna Droga (wschodnia) do Pamiątkowej Góry. Widok ku NNW

Po przerwie skręciliśmy w las koło pobliskiego ośrodka ZHP. Szlakiem niebieskim dotarliśmy do KSR. Trzymając się nadal niebieskiego przejechaliśmy asfaltami Cybulic Dużych, szutru do Małocic i  kolejnego asfaltu przez Adamówek, gdzie odbiliśmy od szlaku na pierwszym skrzyżowaniu. Pod lasem wróciliśmy na KSR, którym dotarliśmy do Palmir. Jazda wzdłuż północnej granicy OOŚ Kaliszki była trudna, bo cały środek był piaszczysty, a nam pozostały krawędzie (przez większość czasu lepsza była chyba ta północna). Krótki odcinek po asfalcie i zjazd na szlak czarny do cmentarza w Palmirach. Przerwa przy tam postawionej wielkiej i znanej mi już mapie KPN.

17:07. Bagna kilkaset metrów ku E od cmentarza w Palmirach. Widok ku S


17:16. Przerwa pod mapą przy cmentarzu w Palmirach

Ostatni odcinek to jazda czerwonym szlakiem (bagna przy grobli były wyjątkowo suche), przerwa na ławce przy skrzyżowaniu ze szlakiem zielonym, w który skręciliśmy chwile potem. Żółtym szlakiem wjechaliśmy na krótki fragment czarnego, wyjechaliśmy na ulicy Łuże. Skręciliśmy w dróżkę, która według mojej pamięci, miała zaprowadzić nas wprost na dojazdówkę do AKD i tak się stało. Zatrzymaliśmy się przy niskim budynku, po czym Po. zszedł na dół i zaczął eksplorować podziemia Atomowej Kwatery Dowodzenia. Dawno tam nie mnie nie było, ale nie było we mnie potrzeby, by tam zejść. W pobliżu kręciło się sporo mniej lub bardziej turystów.

Trochę grzebania przy lampce (znów problem z przewodzeniem prądu na styku z bateriami) i wpadły mi do ręki małe cukierki, jakie zalegały w sakwie od wyprawy na Polesie. Były lekko zdeformowane, ale nadal jadalne. Przydały się, bo już od poprzedniej przerwy zaczęło ze mnie wypływać zmęczenie, które w AKD nie miało specjalnie dużych barier. Na etapie planowanie wydawało się, że dojadę do tego miejsca, skąd wycofam się do domu (rozważane też Cybulice i okolice Leoncina, gdyby jazda po puszczy szła mi słabo tego dnia). Rozmowy tego dnia układały się gładko, choć odcinki przejechane z różnym tempem, głównie na zjazdach, oczywiście je przerywały. Podobnie gdy wzrastało zmęczenie - znany towarzysz, który lubi się dołączyć do jazdy tym chętniej, im bliżej jej końca.


18:27. AKD i koniec podróży po Puszczy

Rozdzieliśmy się na pobliskim skrzyżowaniu dróg. Pożegnanie krótkie, szybkie. Po. spieszył się do Izabelina, by natrafić na otwarty sklep, by zrobić zakupy. W "cywilizacji" wjazd na ścieżkę przy Wiślanej. Krótki fragment między Modrzewiową i Długą przebyty miedzy ogrodzeniem i drzewami (jakby mało mi było jazdy terenowej). Zachodnia>Sierakowska>wzdłuż DK7>Wiklinowa> Rolnicza. W sklepie ABC przy skrzyżowaniu z ulicą Przy Jeziorze niewielkie, ale słodko-pieczywne zakupy. Odczuwane było przez mnie, że jeśli tego nie zjem, to jazda będzie albo męczarnią, albo zakończy się kilka kilometrów dalej. Dzięki przyjemnemu, choć skromnemu posiłkowi, żołądek przestał nukać i jęczeć. Dzięki temu naszła nawet ochota, by po raz pierwszy zjechać na tereny dawnego PGRu przy dawnej pętli autobusu trasy Ł w Łomnie Las, rozwalonego dopiero przed paru laty.

W Czosnowie zjazd na ścieżkę. Tę zablokował mi jakichś facet, najprawdopodobniej pijany, bo stał pośrodku z tępym, niewiedzącym o co chodzi, wyrazem wzroku. Nieco dalej zjazd na moment do parku przy UG. Za miejscowością przyszła mi myśl, że dawno nie przyszło mi jechać "Tunelem PrzedCzosnowskim" (Tudzież ZaCzosnowskim, ale że moje postrzeganie jest Czerwińskocentryczne bardziej niż Warszawskocentryczne, więc przy takiej a nie innej nomenklaturze pozostanę). W trakcie redagowania starych opisów sprzed miesiąca wpadł mi m.in. ten, w którym przyszło mi przejeżdżać pod nim w okresie przed powstaniem ścieżki przez Czosnów.

W Kazuniu przejazd ulicą Ordona. W sam czas, by trafić na końcowy etap budowy nowego budynku, położonego w połowie tej ulicy. W Modlinie ulicą Prądzyńskiego do Obwodowej, na niej telefon. Naprzeciwko parkingu przy cmentarzu skręt w drogę przez działki, dokańczając objazd "ronda przy kamieniu", dalej Gałachy, koło słupa przejazd na DK 62 i koniec wyjazdy przy Biedronce. Pakowanie roweru do auta i zakupy. Nie było już chęci, by trwonić kolejne siły na ostatni, tak standardowy odcinek, gdy jutro tych sił trzeba by do innych, nierowerowych zajęć.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 158.00 km (95.00 km teren), czas: 10:45 h, avg:14.70 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Terenowe jazdy Sochaczew - Legionowo

Piątek, 13 maja 2016 | dodano: 14.05.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną Uczestnicy

Tekst rozpoczęty po czterech godzinach mocnego snu (i jednej na rozbudzenie wraz z  posiłkiem), po którym jeszcze trochę dośpię. Zacząć może by należało od pewnego skrótu. W piątek wypadał dzień wolny, odetchnięcie przed całym, corocznym zamieszaniem, jakie wkrótce nastąpi. Na dzień ten mieliśmy spotkać się w Warszawie na rpg w godzinach popołudniowych. Dzień wcześniej popołudniowy wysiłek nierowerowy (i męczący, bo po ~4 godzinach snu) i przed powrotem do domu przypadkowe natknięcie się na dwa ptasie gniazda tuż przed zasiedleniem lub po opuszczeniu, które i tak by nie przetrwały. W nocy sporo czytania, pewna potrzeba snu, ale gdy w końcu przyszło położyć się około 3-4, nadal nie można było zmrużyć oka.

Wstępne przepatrzenie trasy przejazdu (rozważając trasę przez Czosnów lub Leszno, gdyby za bardzo mi się przysnęło i trzeba by się spieszyć). Do tego rozważanie, czy nie uderzyć na Wyszków albo po prostu przez okolice Radzymina, lecz stanęło na wariancie Sochaczewskim. Na mapie tras już przejechanych udało się dostrzec, że tereny położone pomiędzy DW580 i DK92 zjeżdżone zostały krótkimi odcinkami NS i ledwie krótkimi fragmentami WE. Padło na spontaniczne eksplorowanie tamtejszych dróżek w stronę Warszawy. Powrót już dzień wcześniej określony został mniej więcej przez Legionowo, z możliwością rozszerzenia o Nasielsk (gdyby warunki i kondycja pozwalały, by spróbować dociągnąć do 200km).

Po przeleżeniu kilka minut, przyszła pora zabrać się zrobienie kanapek na trasę, spakować rzeczy do sakwy (map nie biorąc, bo i po co). Może zasnę później, to po przebudzeniu przynajmniej tylko chwycę sakwę i w drogę. W trakcie przygotowań czas mijał, a mi przyszło się pogodzić, że znów czeka mnie podróż w niewyspaniu. Od pierwszych wypraw zdarzało mi się tak zarwać noc. Choć nie było to jakoś specjalnie odczuwalne, to ciało najwyraźniej samo szykowało się do drogi, nieraz nie dając mi porządnie odpocząć.

Po jajecznicy, ubraniu w cieplejsze ciuchy oraz włączeniu mp3 z nowymi utworami, start tuż przed 5. Świtało i z wolna się rozjaśniało. W powietrzu czuć było wilgoć po opadach dnia poprzedniego. Dzięki nim, gruntowe odcinki miały lepszą gęstość, a rower jechał około 25 km/h, bardzo rzadko jadąc poniżej 20 km/h. Przemieszczając się wzdłuż Wisły, można było obserwować poranne światło, padające na brzeg wysp po drugiej stronie rzeki. Na asfalcie Polnej przerwa, by raz jeszcze zawiązać uparte sznurówki, a nieco dalej, by podnieść siodełko o ~1cm. Wysoka prędkość utrzymała się do Wyszogrodu z tylko jednym incydentem na DK62, gdy jadący z naprzeciwka postanowił wyprzedzić trzy auta, manewr rozpoczynając kilkadziesiąt metrów przede mną. Nie czekał nawet, aż mniej więcej zrówna się ze mną, tylko walił na czołowe (jak by się to skończyło, gdybym zamiast roweru używał np. motocykla).

Wyszogród przejechany tylko po głównych przez centrum. Na moście silny, niemal morski wiatr, co nie zapowiadało lekkiej jazdy do stolicy. Podczas robienia zdjęć, przy okazji mógł ominąć mnie rowerzysta z naprzeciwka. Za rzekami skręt w lewo przy wale. Potem w prawo na drogę pod lasem, którą raz tylko przyszło mi jechać. Tym razem wzdłuż ściany lasu, a nawet częściowo w nim, przemierzając się po szyszkach i igliwiu, by ominąć najbardziej piaszczysty odcinek drogi. Poprzednim razem po prostu wyjazd na asfalt, lecz tym razem skusiła mnie ścieżynka koło słupów elektrycznych. Wąziutka, wijąca, dość zwarty grunt. Szutrem wiejskim, na który mnie wywiodło, przebyło się jeszcze ~300 m, nim ukazał się asfalt w towarzystwie zachęcającego mnie do szybkiej jazdy psa.


06:01. DK 50. Z lewej brzeg Wyszogrodu. Widok na Wisłę ku E

Asfaltami przez Kamion Mały wjazd na kurs wzdłuż Bzury. Standardowa, lekka trasa na Sochaczew, wg planu z domu. W Witkowicach Małych skusiła mnie dróżka asfaltowa, biegnąca po lewej stronie. Skończyła się trawiastym wałem, gdzie naszło mnie, że raczej cały dzień będę często jechać w terenie. Po prawej, wiejskiej stronie, widać było lokalne zabagnienie, a po lewej rozległe łąki w dolinie Bzury. Gdyby po nich jechać, to bez fatbike'a raczej ciężko by było. Dojechawszy do zwartej ściany lasu pojawiło się skrzyżowanie z ruiną domostwa w zaawansowanym stanie rozkładu. Opcje kontynuacji były trzy:
- na wprost przez głęboki piach pod górkę
- prawo w las między drzewami, po słabo widocznej dróżce, ale najkrócej prowadzącą do asfaltu.
- lewo w dół niby na łąki, ale z widocznymi śladami jazdy cięższego pojazdu, może quada.


06:28. Witkowice (w tle po lewej). Południowy koniec wału, ciągnącego się wzdłuż zachodniego brzegu Bzury. Widok ku S


06:30. Witkowice. Ruina przy wale


06:31. Witkowice. Kontynuacja drogi po wale, lecz już bez niego.
 

06:32. Witkowice. Wydma przy krańcu wału. Widok ku N

Padło na opcję ostatnią, która wąską dróżką wiodła koło dłuższego oczka i przecinała krótki, piaszczysty, pchany odcinek. Wydostałam się w Witkowicach Dużych. Rozważanie, czy skręcić w lewo, od lat kuszącym mnie asfaltem, który nie wiem gdzie prowadził, ale lepiej było nie ryzykować powrotu na łąki po tej stronie Bzury. Dojazd do żelaznego mostu. Za Wyszogrodem, wpadła myśl, by wreszcie przejechać nim do Brochowa, a równocześnie ominąć Sochaczew. Kontynuacja wkrótce... // Po niespełna 20 godzinach od poprzedniego tekstu, gdzie 4 minęły na deszczu, a kilka w łóżku:


06:58.Brochów. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela i Rocha z XVI w. Widok ku NW


06:58. Brochów. Dwór Lasockich z XIX w.

W Brochowie krótka przerwa na ostateczną poprawę sznurówek. Bezowocna próba zjedzenia czegoś, ale jakoś nie było na to ochoty. Do Konar przejazd przez zachodnią część Malanowa. Wyjazd na DW 705, którą jechało się szybko, ale już z pewnym trudem. Zjazd w Plecewicach w Korczaka. Asfalt się wnet skończył, ustępując szerokiej gruntówce o bliżej nieokreślonych granicach i przebiegu. Z lewej mijało się spory budynek zakładów ceramiku budowlanej, od roku w upadłości likwidacyjnej. Po prawej znajdowało się bardzo głębokie obniżenie terenu, które wywołało we mnie swoiste zdumienie, że do tej pory nie udało się odkryć takiej ciekawostki. Dawniej miejsce pozyskiwania gliny, aktualnie stawy łowiskowe dla wędkarzy. W stromym, wysokim zboczu, swe gniazda założyła spora populacja jaskółek brzegówek. Po moim przejeździe trochę się ich spłoszyło i wyleciało, zataczając kilka pętli ponad stawami.





07:17. Sochaczew. Ul. Janusza Korczaka. Łowisko wędkarskie w wyrobisku iłów ceramicznych. Widok od strony Plecewic ku SE


07:18. Sochaczew. Ul. Janusza Korczaka. Łowisko wędkarskie w wyrobisku iłów ceramicznych. Widok od strony Plecewic ku S


07:20. Sochaczew. Ul. Janusza Korczaka. Łowisko wędkarskie w wyrobisku iłów ceramicznych. Widok od strony Plecewic ku SW

Towiany przejechane asfaltem, ale już za wsią polną drogą na wprost. Niebawem się skończyła - po trawie do pobliskich zabudowań, gdzie wydostałam się na drogę. Z północnej do południowej części Dzięglewa jechało się dróżką trawiastą, która wnet się urwała, przechodząc w charakterystycznie, ubogi w rośliny obszar, zapewne bardzo zakwaszonej, choć zwartej gleby. Nieużytek ten kończył się gospodarstwem, więc odpowiednio wcześniej trzeba było dotrzeć do miedzy, po której można było wyjść na asfalt. Wkrótce potem krótki odcinek po szutrze i wyjazd na DW 580.


07:23. Towiany. Dziwna smuga nad Warszawą


07:38. Dzięglewo. Widok na Chodakówek i kominy Chemitexu w Chodakowie

Pierwszy etap zaliczony, nadeszła pora na odcinek równoleżnikowy, o którego poznanie chodziło w tym wyjeździe. Boleśnie odczuwalna w kolanach była dotychczasowa jazda, więc odrobinę trzeba było zniżyć siodełko. W czasie planowania na komputerze zamysłem było, aby DW przejechać koło dworku w Żelazowej Woli, ale się nie udało, lądując przy granicy wsi. Nie widząc sensu, by się wracać, od razu kurs do Strzyżewa. Skręt w prawo i przejazd przez głęboką (jak na ten region) dolinę Utraty. Zjeżdżając, moją uwagę zwróciła dróżka odchodząca w lewo. Bardzo korciła, ale intuicja mówiła, że zepsuje mi to poznawanie innych okolicznych tras.

W pobliskim Szczytnie zjazd pod dworek, z którego jeden budynek okazał się się bardzo zaniedbany, z zawalonym dachem, a drugi tak przebudowany, że praktycznie niczym  nie różnił się od zwykłego "kostkowego" domu mieszkalnego. Wnet powrót na asfalt. Z lewej krajobraz urozmaicała linia drzew wzdłuż powykręcanej linii brzegowej doliny Utraty, jak również zróżnicowana powierzchnia terenu ku niej opadająca. Wnet dopadła mnie czkawka, a że nie chciała przejść, postój na poboczu przy poziomkowych krzaczkach. Czkawkę pozbyć udało się tam całkiem, całkiem zdjąć wierzchnią, poranną warstwę ubrań, odpoczywając prawie na pięćdziesiątym kilometrze, przez prawe pół godziny.


07:53. Szczytno. Jeden z budynku dworu z XIX w.

Po zdjęciu kurtki i było mi chłodno, ale słońce wysuszyło koszulkę, co niewątpliwie poprawiło komfort jazdy. Zjedzone trzy kanapki i trochę rozciągania. Ogólnie dały się odczuwać nieznaczne i rzadkie problemy żołądkowe, które w niczym nie przeszkadzały, ale pod koniec podróży były jednak wyraźniejsze i dokuczliwsze. Po przerwie zaczął się zjazd do wsi Zawady, ale przed mostem intuicja mówiła, że nie jest to właściwy kierunek, więc skręt w drugą odnogę trasy. Jak się okazało po zerknięciu w mapy po powrocie - w Zawadach wjechałoby się na spory odcinek już przejeżdżanej trasy.


08:42. Izibska. Droga Kampinos-Teresin. Widok ku S

Kolejne wsi zmieniały się bardzo powoli. W Pawłowicach uwagę przykuły mi kolejny dworek, dość znacznie oddalony od drogi. Przejazd nad Utratą, ominięcie cmentarza, koło którego zaczęła się tragiczna dróżka. Po krótkim odcinku asfaltowym, kontynuowało się gruntówkami północnej części Cholewek. Częściowo droga było pokryta wysypanymi kamyczkami, częściowo zwykłą gruntówka, a częściowo (odcinek wschodni) z piaskiem, który można było dość łatwo pokonać środkiem drogi. Przecinając kolejny asfalt, wjechało się na jeszcze jedną gruntówkę, odkąd właściwie zaczął się etap "wielkopowierzchniowych obszarów uprawnych przy znikomej liczbie drzew".


08:50. Pawłowice. Kościół pw. św. Walentego z XIX w. Widok ku SW

Wjazd do Nowego i Starego Łuszczewka, przy których granicy był ogrodzony, zadbany dworek. Za zabudowaniami dotkliwie odczuwalny stał się wiatr ze wschodu, więc spore odcinki przyszło jechać w dolnym chwycie. Po pewnym czasie przecięło się DW579. Był to pierwszy pewny punkt, który dobrze był mi znany. Dało się dostrzec, że za bardzo zniosło mnie do Błonia, co było konsekwencją zmiany kursy w Zawadach (pierwotny szkic zakładał przejazd blisko Leszna). Do miasta mnie nie ciągneło. Łańcuch zaczął skrzypieć. Przed wyjazdem zastanawiało mnie, czy aby nie pora go nasmarować, no i wyszły konsekwencje nie dokonania tego. Po powrocie błyszczał srebrzyście, jakby dopiero go wyprodukowano.


09:15.Stary Łuszczewek. Przedwojenny dworek


09:22. Rochaliki. Ruina w zachodnim krańcu wsi

Przed mostem na Utracie odbicie w lewo - kolejna szutrówka. Za zabudowaniami pojawi się znak, iż jest to droga wewnętrzna Instytutu Hodowlanego. Zawracać nie chciało się, bo droga była co najmniej średnia. Rozglądanie za możliwością odbicia na północ (bo na południu można było co najwyżej dotrzeć do rzeki) i na szczęście wkrótce się taka ukazała. Przy drogach tych trwała jakaś modernizacja, czy to elektryki, kanalizacji czy czegoś innego.


09:38.Radzików. Kapliczka w południowym krańcu, NW części wsi

Dróżka była bardzo polna i ten jeden raz tego dnia był problem z kontrolą nad rowerem, ale bez przewrócenia i tego typu podobnych komplikacji (które na szczęście nie zdarzają mi się zbyt często). Na asfalt wyjechało się we wsi Radzików koło kapliczki i ujadającego psa. Na Witki przemieszanie mazowiecką "drogą 100 zakrętów" (choć było ich mniej). Dalej Łaźniewek, gdzie najbardziej dał mi się we znaki wiatr i ból w kolanie (tak bardziej pod nim, z zewnętrznej strony). Jadąc w tych stronach naszło mnie wrażenie, że okolica zmieniła się bardzo wyraźnie, odkąd zaczęły się moje wyjazdy w okolicach Warszawy, choć w tych stronach bywało się bardzo rzadko.

Na przystanku w Pilaszkowie przerwa trwająca 20 minut. Poleżało się na ławce, porozciągało się. Słychać wyraźnie było, jak wszystko chrupie i trzaska. Po rozciągnięciu (tylko w pozycji leżącej) dało się odczuć rodzaj odświeżenia i wróciło (czasem) mi tempo powyżej 20km/h nawet pod wiatr. Przede wszystkim odpoczęło trochę kolano i nie było "lekkich obaw ciała przed mocniejszym naciskiem na pedały", które wygląda tak, jakby całe ciało wędrowało za stopą (po bolącej stronie nogi), która wędruje w dół. Lekkie, bo niezbyt wyraźne, niezbyt częste i nadal niezbyt kłopotliwe, tak jak to było na ostatnich kilometrach kwietniowej 300ki (gdzie ciało głęboko wędrowało za stopą, albo naciskało się na udo/kolano ręką, by zmuszać je do opadania w dół).

W Umiastkowie wyjechało się na fragment DW 718. Przerwa na Żyznej, w którą wjechało się, ale zawróciło, bo jednak zachciało mi się poznać resztę trasy "na wprost". Dobrze się złożyło, bo akurat nadjeżdżał ciągnik, w którego cieniu wnet się udało schować. Co prawda nie trwało to nawet kilometr, ale i to dobrze. Zjechało się na ścieżkę po lewej stronie (wnet powróciła na prawą), którą dojechało się do ronda w Strzykułach (jedna pętla wokół niego). Wzdłuż trasy (a raczej w pewnym oddaleniu od niej) widać było sporo nowego budownictwa. W Macierzyszy skręt w Sochaczewską, przejazd nad ekspresówką (ponad odcinkiem, który ongiś pokonało się, gdy ta była jeszcze w budowie). Odcinek w większości szutrowy.


11:20. Sochaczewska na granicy miejscowości Macierzysz i Szeligi. Widok ku E

Wyjechało się na chodnik wzdłuż Połczyńskiej. Dalej na zachód, by na kolejnych pasach przedostać na drugą stronę. Skręt w Dostawczą koło Selgrosu, ale potem nawrót. Przejechało się przez światła i ruszyło podjazdem nowej ścieżki rowerowej na nowym wiadukcie ulicy Nowolazurowej. Po drugiej stornie skręt w Kraszewskiego z małym epizodem Promienistej po lewej stornie. Wjechało się na drogi między torami, aby poznać Odolany.


11:38. Wiadukt Alei 4 Czerwca 1989r. Widok ku NE


11:40. Wiadukt Alei 4 Czerwca 1989r. Kościół pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Widok ku SE

Obszar ten od dawna mnie interesował, gdyż na mapie dróg, którymi jeździło się po Warszawie, obszar ten stanowił jedną, wielką, pustą plamę. Raz raptem zdarzyło mi się przejechać i poznać ich południowy fragment z ulicy Poprzecznej. Krótkich fragmentów we wschodniej części (przy decathlonie) i pieszych nie wliczam. Jazdę wzdłuż torów skończyło się na ścieżce przy Prymasa (z chodnika schodząc na nią, by skrócić drogę) raz na utwardzoną nawierzchnię wyjechawszy w Mszczonowską przy Gniewkowskiej i wreszcie odnalazło się pomnik, który był waypointem o nazwie "Szubienica". O okolicy się nie będę bardziej rozpisywać, zostawiając to zdjęciom.


11:49. Stacja towarowa Warszawa - Odolany. Po lewej budynek WOA 2. Widok ku NE


11:52.Stacja towarowa Warszawa - Odolany. Droga południowa. Widok ku NE


11:54. Stacja towarowa Warszawa - Odolany. Schronisko manewrowych wschód


12:00. Ul. Dźwigowa widziana z poziomu torów ku SE


12:12. Odolany. Przy starym torze między Grodziską i Boguszewską


12:18. Odolany. Ruiny domostwa przy Gniewskowskiej, ~80m na W od Mszczonowskiej


12:21. Odolany. Tablica upamiętniająca powieszenie przez Niemców (o świcie 1942.10.16) 10 z 50 więźniów Pawiaka (pozostałe miejsca to Pelcowizna, Szczęśliwice, Rembertów i Marki), w odwecie za Akcję Wieniec

Przejazd przez dworzec PKS, dalej nową asfaltową ścieżką rowerową, która powstałą pod moją nieobecność. Gdy kiedyś trzeba było z Dworca czasem korzystać (idąc tam pieszo), ścieżka była tylko z kostki (mniej więcej do Białobrzeskiej, a dalej były problemy związane z trwającymi tam budowami - błoto i spółka). Powstało też sporo nowych biurowców (ten przy samym dworcu już był przeze mnie widziany, gdy korzystało się z pociągu). Od Placu Zawiszy łamańcem przy hotelu do Wroniej, tam na zapleczach Muzeum Woli, chodnik przy Srebrnej, Zaplecze nr4 przy Miedzianej oraz 86 przy Siennej. Wyjechało się na północną ścieżkę przy Prostej, po czym przerwa na obiad w orientalnym w pobliżu Platter.


12:39. Dworzec Zachodni. Budynek West Station I, pół roku przed końcem budowy


13:05. Przy rondzie ONZ, kilka lat po wybudowaniu drugiej linii metra. Po prawej Warszawskie Centrum Finansowe. Po lewej Spektrum Tower. Widok ku NE


13:05.Rondo ONZ. Po lewej Rondo 1 (192 m n.p.m.). Po prawej Ilmet (103 m n.p.m.). W centrum widoczne Centrum LIM/Mariott (170 m n.p.m.) i Oxford Tower 150 m n.p.m. Widok ku SE


13:18. Świętokrzyska 34. Gold Kim. A oto i obiad



13:36. UW. Remont Pawilonu Audytoryjnego z XIX w. przez większość czasu mieszczący Wydział Medyczny. Widok ku SE spod Zakładu Graficznego UW

Po kilkunastominutowej przerwie, gdzie uzupełniało się zapasy energii, trasa wiodła dalej wzdłuż Świętokrzyskiej. Tuż za Marszałkowską, z pobliskiego liceum właśnie wychodzili maturzyści, łatwi do odróżnienia od innych osób na chodniku. Na Krakowskim Przedmieściu kilkugodzinna przerwa na RPG (dotrzeć udało się przed pierwszym deszczem, ale po przypięciu roweru i ewakuacji pod dach niezauważalnie zresetował się licznik. Zdążyło mi się tylko zapamiętać ~106km, i ~7 h jazdy. Kolejna część wyjazdu wyniosła 62,17 km w czasie 3:59:51), skończona po opadach deszczu po 18 (drogi zlało konkretnie). Gdy obserwowało się ludzi przez okno, przypomniała mi się Kopenhaga: tłumy na ulicach, nadchodzi ulewa, tłumy ukryte w budynkach/pod zadaszeniami. Po przerwie zjazd Tamką i Zajęczą na drugą stronę Wisły.

Od stacji metra Stadion Narodowy odbicie na zachód wzdłuż Jagielońskiej, lub raczej między ogrodzeniami i szpalerem drzew, a potem częściowo wałem. Dalej Wrzesińska, Jagiellońska, od parku po ścieżce. Za Starzyńskim wyjazd na Modlińską. Z początku jechałeo się asfaltem, ale wnet wjechało na ścieżkę oraz chodniki, boczne asfalty itp. ciągnąc się tak aż za Kanał Żerański. Tam znów Kowalczyka i jazda wzdłuż kanału, ale poznając dwie nowe dróżki między drzewami, w tym jedną ślepą z powodu budowy. Zadzwoniło się do Księgowego.


19:04. Kanał Żerański w pobliżu mostu kolejowego. Widok na rozbudowę osiedla przy Łopianowej ku SW

Jazda na Płochocińskiej, to jeden wolno sunący korek od mostu na Białołęcką do samej Rembelszczyzny (za podwójnymi rondami było spokojniej). Prędkość roweru utrzymywała się powyżej 20km/h, a to wyprzedzając, to mnie wyprzedzano. Raz przejeżdżała karetka. Od Stanisławowa deszcz i szybko udało się dotrzeć do pracy Księgowego, gdzie poinformowano mnie, że tuż przed chwila wyjechał. Telefon - rozmowa - pęd po chodniku. Skręt koło kościoła i spotkanie przy cmentarzu. Gadając przejechaliśmy przez lasy zmierzając do torów i żwirowni. Na DK 61 wyjechaliśmy w połowie odległości między torami i zabudowaniami.


19:44. Nieporęt. Serwis rowerowy


19:56. Las Nieporęcki. "Pan Kamyk"

Około 25km/h jazda na południe po krajówce, kolejna karetka, wiadukt, paczkomat przy kerfurze na Słomińskiego, Piłsudskiego, Sobieskiego, boczna przy DK i do końca Jabłonny. Tam pogadaliśmy jeszcze z 0,5-1h po czym ruszyliśmy w swoje strony. Spostrzegło się, że zabrane zostały nieco rozładowane baterie, a lampka była bardziej pozycyjna, niż oświetlająca. Powoli przejechało się przez wydmy i zjechało na chodnik wzdłuż DW 630. Przeturlało się nim na Skierdy, ale jadąc czuć było jak zasypiam na rowerze i ten odcinek to jedna wielka plama z jednym okiem otwartym, albo obom zamykanymi na trochę dłużej niż tylko mgnienie oka. Aby się nieco ogarnąć, skręciło się na Trzciany. Zburzyło to monotonię i zwiększyło poziom koncentracji. Droga oświetlona lampami ukazała mi grubą warstwę podnoszącej się mgły. Tuż za lasem można było zerkać też na księżyc, którego blask wraz z mgłą tworzyły niemal baśniowy efekt niebieskiej (lub granatowej) nocy, bardzo zbliżony do tego, jaki widać w filmach, na obrazach lub w kreskówkach.


20:21. Legionowo. DK 61 przy Osiedlu Piaski


20:33Pojazd maratoński

W Janówku przejazd pod torami, po raz pierwszy odkąd zakończono przebudowę skrzyżowania z drogą, którą teraz puszczono dołem. Nim wyjechało się na asfalt, z Dworcowej przejechało się przy peronach na drugą stronę drogi. Po drugiej stronie krótka przerwa. Zadzwoniono z domu. Z mojej strony padło, by podjechać do NDM, bo nadal senność, bo żołądkowe (które utrzymały się i na drugi dzień do końca pisania tego tekstu), bo kolano, bo zmęczenie, bo to druga doba jazdy bez dobrego snu, poprzedzona zbyt krótkim snem przed pierwszą dobą. Przytelepanie przez Górę i całe miasto, kończąc na uliczce w pobliżu jeszcze budowanego centrum handlowego. Ponownie się udało rozpisać, jak rzadko ostatnimi czasy...
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 168.00 km (44.00 km teren), czas: 11:00 h, avg:15.27 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Poniedziałek, 9 maja 2016 | dodano: 09.05.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią, Samotnie

Wieczorem na luzie. W duecie do Chociszewa (do DK62), samotnie nad Wisłę.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 7.61 km (0.00 km teren), czas: 00:29 h, avg:15.74 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Niedziela, 8 maja 2016 | dodano: 09.05.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Nad Wisłę przed wieczorem, a po opadach. Tam trochę czasu na miejscu i powrót.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 1.51 km (0.00 km teren), czas: 00:06 h, avg:15.10 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Sobota, 7 maja 2016 | dodano: 07.05.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Znajomi z legionowa nad Wisłą. Deszczowy wieczór. Powrót z wiatrem.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 1.46 km (0.00 km teren), czas: 00:04 h, avg:21.90 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wąwozy z Księgowym

Wtorek, 3 maja 2016 | dodano: 15.05.2016Kategoria 2 Osoby, 3-4 Osoby, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z Księgowym Uczestnicy

W ciągu tygodnia, poprzez forum odezwał się do mnie Księgowy, proponując wspólny wyjazd majowy, poprzedzony pytaniem, co w tym czasie robię (czy gdzieś wyjeżdżam, czy jestem na miejscu). Początkowo, wraz z Kasią, były plany na wyjazd w tereny między Wrocławiem i Łodzią. Prognozy nie były zbyt optymistyczne, zapowiadając deszcze i zbyt niskie temperatury, jak dla dwójki osób, które dopiero co wyszły z choroby, o osłabionych organizmach, i wciąż smarkających, i pokasłujących. (Choroba przyszła ~1 tydzień po powrocie z wyprawy).

Jako że plany się zmieniły, z czym nie było problemów, bo (prawie) zawsze można (a czasem trzeba) zrobić coś w zamian. W niedzielę autem na działkę, z powrotem jeszcze przed wieczorem (który na szczęście był coraz późniejszy). Po powrocie udało się spostrzec, że Księgowy również nie próżnował i zaliczył terenowy wyścig pod Legionowem. Zastanawiało mnie, czy taki rajd nie wyczerpie sił z przejazdu, jaki chciało mi się mu zafundować, a o jaki niejako sam się prosił.

Poniedziałek minął pracująco przy pięknej pogodzie. Byłby to dobry dzień na wspomniany wyjazd, ale istotna była jednak kwestia potrzeby regeneracji (czy potrzebną była czy nie) po jeździe na piaskach. Po swoim wysiłku, sen nadszedł niemal od razu. Kilka minut po obudzeniu przyszłą pora włączyć forum, gdzie dosłownie przed chwilą zjawił się i Księgowy. Przez (jeszcze działające) GG domówiliśmy szczegóły:
- start 8:10 Modlin (pierwotnie proponował 10. Lekko tylko mnie zdziwiło, że skróci dojazd pociągiem)
- spotkanie w Zakroczymiu
- bierze tylko plecak i jego zawartość
- trasa do Czerwińska i z powrotem (pierwotnie miał być Wyszogród, a w razie dobrej pogody i tempa, w głowie wisiała aktywna trasę i w tym wariancie)

Jako że swoje udało mi się przespać, to przed kompem przeciągnęło mi się do rana (możliwe, że tylko z krótką drzemkę - bezpośrednio po rozmowie, a z pobudką tuż przed północą. Niejasne wrażenie, którego stan faktyczny uleciał z pamięci). Maszyna liczącą zasnęła przed 6, maszyna piekąca poszła w ruch, ogrzewając kilka tostów (z których dwa zostały zjedzone przed podróżą), a maszyna jeżdżąca czekała na przygodę, której nie zaznała od prawie miesiąca. Zabrane dwa czekoladowe wafle, zostały zjedzone dopiero po powrocie, po obudzeniu się), oraz butelkę wody (dręczyła wątpliwość, czy nie zabrać drugiej, a i tak zniknęło tylko pół). Na krótkie spodenki powędrowały stare już, długie, a na rowerową koszulkę - bluzę.

Start miał wypaść o 6, lecz kwadrans minął, nim udało się znaleźć kask. Kolejny kwadrans na dojazd do DK 62. Tam pustki niesamowite. Wreszcie można było sobie zdrowo użyć na tej trasie. Żwawo, ale bez spinania, aż pod las na Ostrzykowiznie. W trakcie tej jazdy nastała jedynie krótka przerwa postojowa na przystanku w Emolinku, choć już za podjazdem kusiło mnie na kolejną. Przed samym lasem udało się dostrzec pieszą, zarośniętą ścieżynkę między drzewami, która mogła wyglądać też jak szlak zwierzęcy. Wypatrzona już ładnych kilka lat temu, ale dopiero teraz udało mi się o niej przypomnieć ponownie. Myśląc, że mam jeszcze sporo czasu do przyjazdu i zdążę, zachciało mi się w las zagłębić, by potem do dworca w Modlinie dotrzeć, nim wieloletni towarzysz podróży tam wysiądzie.


06:32. DK 62. Miączyn. Widok ku NE

O! Jakie było moje zdziwienie, gdy ledwie wjechawszy do lasu, przejechało się sto metrów, by zatrzymać, się napić po raz drugi czy też trzeci. Tchnęło mnie, coby na komórkę zerknąć, może zapytać jak przygotowania, czy nie będzie opóźnienia. SMS przed minut czterema dostarczony został, iże o godzinę wcześniej Księgowy przybędzie, czy za kolejnych minut kilkanaście. W te pędy odpowiedź o położeniu udzielona, w sakwę komórka wrzucona i po leśnej drodze naprzód ruszając.

Dróżka raczej wąska, niezbyt trudna.
Nie przypominała ulic Bródna.
Tu z prawej dwa wyrębiska,
gdzie nowe nasadzono młodniska.
Rozorane były przez dziki fragmenty,
za nimi w lewo, na szerszą dróżkę skręty.
Wyjazd tak wiosenny, tak bardzo poranny,
przypomniał mi niejeden licealny.
Tam już tempo szybko wzrosło
I na asfalt wnet wyniosło.

Dostawczym autem wyprzedził mnie prawie-sąsiad. Nim wyjechało się na DK62, skręt na gruntową niby-dróżkę, koło świeżo budowanych dwóch domów, przy niewielkiej stacji z paliwem. To koło nich wyjazd na kontrapas, gdzie od roku nachodziły myśli, by tam przejechać, a później mogło nie być okazji. Po szacowaniu tempa mojego, przypuszczalnego Księgowego, udało mi się ustalić, że miejsce spotkania powinno wypaść koło znanej z innych wyjazdów dziury w ogrodzeniu nad trasie pod Cytadelą. Rozważany skręt na Gałachy i oczekiwanie w tamtym miejscu zostało wykreślone (co pociągnęłoby również brak podjazdu z doliny Wisły i być może  pętlę na mapie z odstającym, niezbyt ładnie wyglądającą kikutem trasy w tejże wsi). Kurs przez wiadukt koło Statoilu, a przy lotnisku trafiło się zielone. Skręt koło cmentarza do centrum Modlina.

Bez przejeżdżania za mury twierdzy, ostrożnie, na hamulcach zjechało się stromą ścieżynką sprowadzającą mnie z poziomu szosy na poziom ogródków działkowych. Początkowo było wąsko, lecz wnet pożegnane zostały liche zabudowania, koło których walały się masy śmieci. Niedawno przebiegała tędy trasa maratonu, na pewno w kategorii FUN, jak głosiła nie zdjęta jeszcze plansza ze strzałką. Zjazd tą samą drogą, którą ongiś podjeżdżaliśmy (po błocie i lodzi) zimą, gdy (aglomeracyjne) Mazowsze odwiedzała Ma..fa. Teraz jechało mi się tedy co najmniej po raz trzeci, po raz pierwszy zaś chyba całość z górki. Sporo hamowania, Raz przyblokowało mi się przednie koło, o mało nie wylatując z roweru, gdy na drodze sytuacja się lekko skomplikowała, a na sam jej koniec zaatakowała mnie hopka i mulda, tuż przed ogrodzeniem małej oczyszczalni. Obyło się bez strat w ludziach i sprzęcie oraz nie ucierpiało żadne zwierzę czy roślina.

Przerwa przy barierce nad Wisłą. Napiwszy się, do dłoni powędrowała komórka, a z tej telefonowanie do Księgowego, który czekał już pod mostem S7, tak więc różnica czasu, między przybyciem na skrzyżowanie przy oczyszczalni, a jego samego, wynosiła może kilka sekund. Jeszcze wyprzedziło się dwójkę wędkarzy, którzy w czasie postoju odeszli od Wisły i również zmierzali pod most, gdzie oczekiwały ich dwa auta. Była ~7:40, gdy nastąpiło rowerowe spotkanie*. Powitanie nie trwało długo. Księgowy wcześniej sugerował, by zjechać na Kępę Gałaską, lecz według mojej opinii, lepiej ją odwiedzić na innym wyjeździe, w innym terminie i poświęcając czas na jazdę tylko w okolicy Zakroczymia, pamiętając zmęczenie, jakie towarzyszyło mi w czasie wizyty tam latem 2008, a także korzystając z doświadczeń innych wyjazdów czy spacerów na łachy w bliższej okolicy.


07:41.Zakroczym (Utrata). Kilkadziesiąt metrów ku W od przejazdu pod mostu S7. Widok ku W

Tak czy siak, z ruszyliśmy gruntówką do asfaltu, którym zaczął się zwodniczy podjazd. Nie raz już nim zdarzało mi się jeździć, lecz nigdy specjalnie się do jego opisu nie przykładając, więc kilka słów napomknę. Po raz pierwszy przyszło mi nim zjechać na początku 2008, podczas poznawania pierwszych trasa dojazdowych (i powrotnych), łączących dom i Warszawę. Położony tam asfalt sugerował, że wylano go niemal bezpośrednio na betonowych płytach, leżących na prostopadle do osi jezdni. I to już całkiem sporo lat temu, sądząc po jego jakości (nową nawierzchnię położono jakoś w latach 2011/2). W tamtym czasie uwaga nie kierowała się u mnie na ten aspekt, lecz w całości pochłaniał ją pierwszy, zarejestrowany przeze mnie na liczniku, zjazd z prędkością ponad 60 km/h. Odcinek zapamiętany na przyszłość, czasem wykorzystywany, podczas omijania centrum Modlina, aby przejechać (tak jak Księgowy na dzisiejszym wyjeździe) dróżką pod Cytadelą. Lub częściej - na odwrót.


07:43. Podjazd przez Utratę. Widok ku W

Wtedy to szybki zjazd, stawał się męczącym podjazdem, który zawsze podjeżdżało się na najniższych biegach, czasem wężykiem, a czasem i zsiadając. Regułą już było, że ostanie metry pokonywane były tak, jakby ze mnie uleciała cała siła, łapiąc przy tym wielkie hausty powietrza. Wspominania "zwodniczość" - w dolnej części znajduje się niewielkie zagłębienie, które przełamuje ciągłość zjazdu/podjazdu, optycznie zwiększając jego nachylenie i długość. Zwodnicze jest też fizycznie, gdyż operując na tych cięższych przełożeniach (a przynajmniej umiarkowanych) w czasie jazdy zachodnim, krótkim "zjazdkiem", można łatwo się zapomnieć i nie zredukować w porę biegów. Zmiana między wygodnymi na danym odcinku biegami jest tam dość nagła. W drugą stronę nie stanowi to takiego problemu, bo "zjazdek" da radę się pokonać z rozpędu, aczkolwiek redukcja i tak winna zajść, gdyż do nierównej gruntówki też niedaleko.

Tyle z wynurzeń o podjeździe. Rozmawiając przejechaliśmy południowymi trasami Gałach (zachowując ciągłość jazdy drogą). Wracając na główną przez wieś, ominęliśmy tym samym jedną z mniejszych parowów, po czym skręciliśmy w kolejną drogę po lewej, już po drugiej stornie parowy. Przejechaliśmy koło ciągu kilku domostw i pola sałaty pod folią. Wróciliśmy na główną. Zjechaliśmy do obniżenia, by zatrzymać się przy barierce, a następnie zejść do parowy, która była przeze mnie przejechana prawie pół roku temu, by spotkać się z Damianem. Zjazd był dokładnie w drugą stronę. Potem podjazd Parową Płocką (nieznanym do tej pory dla mnie, a planowanym głównym odcinkiem), w trakcie którego przypowieść "O nieogarniętych lokatorach" przerywana była moimi wstawkami "lewo-prawo". Tuż za zabudowaniami odcinek piaszczysty i mnóstwo gałęzi. Praktycznie pieszo przeszliśmy resztę parowy, raz jeszcze tylko wsiadając na rowery. Spostrzegłszy, że licznik nie zarejestrował jakiegoś odcinka, od nie wiem którego miejsca (po raz drugi), więc w irytacji został wyjęty i wrzucony do sakwy.


08:11. Duchowizna. Zjazd do skrzyżowania z drogą nad Wisłę


08:13. Duchowizna. W pobliżu wyjazdu z parowy przy terenach letniskowych widok ku W

Przecięliśmy drogę dojazdową do gospodarstwa na skarpie, jadąc prawie tuż przed nosem powoli zjeżdżającego dostawczaka. Dalej był zjazd przez wąwozy koło ogródków działkowych, gdzie przypowieść była przerywana zwiększającymi się odległościami na zjazdach. Przez Wólkę Smoszewską jechało się wygodniej niż dotychczas, gdyż droga została pokryta szutrem. Ciemnym, dość zbitym. Dotarliśmy do wsi północnej części wsi Mochty. Mochtami nazywano malutką, nadwiślańską wieś odgrodzoną (z grubsza) parowami od Smoszewa i Wólki Smoszewskiej, w XIX zamieszkiwaną przez ludność pochodzenia olenderskiego, choć nazwa jest dużo starsza. Raczej powstała dość późno, możliwe że XIX lub nawet XX w.


08:24. Mochty. Południowa strona cegielni

Krótką przerwę zrobiliśmy przy skarpie nad brzegiem Wisły, koło dawnej cegielni. Stamtąd wyjechaliśmy singlową ścieżynką miedzy ogrodzeniami, która biegła ku północy. Był to nie przejechany do tej pory fragment dróżki, nie tak dawno odkrytej. Następnie odwiedziliśmy ruiny PGR i zjechaliśmy/podjechaliśmy koło stawu. Tym razem chciało mi się zrobić, jakieś porządniejsze niż ostatnio zdjęcia, a także poznać kontynuację dróżki na wprost. Tak też zrobiliśmy, a wkrótce wychynęliśmy na fragment DK62, kończąc "Zakroczymski etap terenowy". Skończyła się też przypowieść, zniechęcająca mnie do wynajmowania komuś mieszkania, gdyby takowe było przeze mnie posiadane i naszła mnie na to chęć.


08:28. Ścieżka z centrum Mocht, po E stronie ogrodzenia dawnego PGR. Widok ku SW


08:31. Mochty N. Budynek PGR


08:33. Mochty N. Jezioro na Strudze. Widok ku W

Z asfaltu zjechaliśmy na Jaworowo-Trębki Stare. Była to pierwszy skręt w lewo, opatrzony zieloną tabliczką, a wieś jeszcze na początku XIX w. była porośnięta lasem, którego szczątki zachowały się przy parowach tudzież wąwozach, (dużym i zwartym) reliktem którego pozostał las koło Złotopolic. Po lewej mijaliśmy boisko w zagłębieniu terenu. Zagłębienie to (o powierzchni ~300x300 m w kształcie trapezu) było najprawdopodobniej miejscem wydobycia surowca dla odwiedzonej już cegielni. Na skrzyżowaniu obraliśmy kurs na zachód, przejeżdżając przez wieś. Gdy za zabudowaniami, dróżka łukiem skręcała na NE do szosy, rzutem na taśmę orzekając, by skręcić w lewo i tak zjechaliśmy do parowy, do której droga nie chciała nas wprowadzić,bo wolała ukazać nam ją od góry. Zjechaliśmy dopiero w kolejną, większą, o przebiegu NW-SE. Skręt w prawo i we w miarę oczyszczanym miejscu przeszliśmy na jej drugą stronę. nie dało rady podjechać.

Znów na "równinie" przedzieraliśmy się pieszo z rowerami przez krzaki, nieco klucząc, nim wyszliśmy na polną dróżkę. Dobrze że rośliny jeszcze nie były zbyt bujne, bo zeszłoby tam dużo więcej czasu. Z pola zjechaliśmy na standardową dróżkę między Smoszewem a Mochtami. Gdy pojawiły się zabudowania po lewej skręciliśmy w lewo przez nieużytek, by zjechać na dawne osiedle domków fińskich (gdzie mieszkali niemieccy lotnicy). Tuż za nimi pętla obiadowa (tfu) przez ogrodzone ogródki działkowe (druga wizyta) i zjazd (na końcówce sprowadzając) nad Wisłę koło pałacu (co nie zostało zrobione poprzednim razem, ze względu na krzaczory). Około 9 trochę odpoczęliśmy tam na ziemi, a Księgowy uzupełniał kalorie (mi już nie trzeba było :P ). Powrót w górę był trudny, niemal przełajowy. Nim opuściliśmy Smoszewo, na moment zatrzymaliśmy się przy dawnym ośrodku dla uchodźców, a potem (jadąc przez północną krawędź boiska) pod kościół.


08:59. Smoszewo. Ścieżka miedzy dworkiem (po prawej) i domami letniskowymi. Widok ku S


09:00. Smoszewo. Brzeg Wisły między dworkiem i domami letniskowymi. Widok ku E

Zjazd na granicy gmin pozytywnie mnie zaskoczył, bo onegdaj była to tragiczna, betonowowo-kamienisto-dziurowa droga. Teraz nawieziono szutrową warstwę, która powinna trochę wytrzymać, nim stanie się jak poprzedniczka. Może do tej pory gmina Zakroczym znajdzie środki, by wyłożyć tam asfalt, który były w sam raz dla pobliskich mieszkańców (wszak do Smoszewskiej parafii należą, mimo przynależności do różnych UG), a i na rower mógłby tędy prowadzić porządny szlak turystyczny wzdłuż Wisły (byle nie jakaś śmieszka rowerowa, bo na tutejszych, spokojnych, wiejskich drogach to byłby zbędny wydatek).

Szutrówką do Miączynka, zjazd pod betonach i szutrówka przez wieś na zachód. Podjazd wzdłuż parowy na północ i za laskiem wzdłuż niego na wschód, a potem spacer po miedzy, omijając wielkie psisko z pobliskiego domostwa. Wyjechaliśmy na dróżkę, na skrzyżowaniach dwa skręty w lewo i ściana lasu przy wąwozie. Musieliśmy przejść spory kawałek na wschód, by dojść do zjazdu, raz przeze mnie odwiedzonego. Wtedy trafiło się bezpośrednio po dróżce polnej, teraz rosło na niej zboże więc nie wypadało, stąd nadłożenie drogi.


09:39. Parowa Plebańska, graniczna między Miączynem (po prawej) i Miączynkiem (po lewej). Widok w stronę Wisły ku SE


09:46. SE kraniec Miączyna (-Bank). W centrum widoczne zwężenie Wisły tam, gdzie rozdzielają się fragmenty DW 565. Widok ku SW

Grunt był bardziej mokry niż poprzednio, w jednym miejscu z zalegająca cienką warstwą wody. Zniknęły badyle, które utrudniały jazdę w połowie zjazdu, a całość wystrojona była w majowe zielenie, zamiast grudniowych brązów. Po pewnym czasie dotarliśmy na brzeg Wisły i rozpoczął wzdłuż niego się spacer na 3/4 km. Był męczący jak zwykle,ale łatwiejszy, bo i roślinność jeszcze nie wybujała. Trafiło się natknąć na węża, prawdopodobnie zaskrońca (tych żyje tu masa. Raz jeden wszedł nam do garażu, innych gatunków nie stwierdzono). Gdy trafiła się okazja, skręciliśmy w prawo i jeszcze trochę pojeździliśmy po parowach, by wydostać się na nowe (choć już swoje lata ma) osiedle Miączyna od strony NE. Przejazd i przemarsz przez nieużytek i wyjazd szutrówką koło dworku. Raz dwa popędziliśmy do domu, gdzie wkrótce czekał na nas kotletowy posiłek.

Po przerwie dołączyła Kasia. Odtąd jechało mi się w lekkim ubraniu, choć bluza do sakwy powędrowała. Podjazd DW 565, skręt na Borek, zjazd przez żwirownię i wychynięcie na drogę przez Wilkówiec. Na rondzie kapliczka w prawo pod górkę i za lasem skręt w lewo, wzdłuż jego północnej granicy. Poszczekiwania psów z sąsiedniego gospodarstwa ("on się bawić tylko chce") i zjazd "Wąwozem Dużym". Będąc już na dole skręt na zachód wzdłuż "Alejki Obserwowanych Kłód". Pod koniec przejazdu przez las natrafiliśmy na kolejnego zaskrońca (niewiele brakowało, a by udało się zdążyć zrobić zdjęcie). Dalsza podróż wzdłuż Wisły potoczyła się lekko i szybko.


11:22. Wychódźc. Nieczynna kopalnia żwiru, która rozpoczęła wydobycie w PRL. Widok ku NE


11:38. Droga przez parowe graniczną między Wychódźcem (po lewej) i Wilkówcem (po prawej). Dnem okresowo płynie rzeczka z Chociszewa. Widok ku SW


11:40. Ostatni odcinek drogi przez Wilkówiec. Za lasem zaczyna się Zdziarka. Po prawej zaledwie odrobina wyciętych z tego lasu drzew, które przez pewien czas składowano w tym rejonie. Widok ku W


11:48. Zdziarka przy stadninie koni. Widok ku SWW


11:52. Zdziarka SW. Drewniany dom i kapliczka z figurką Chrystusa Frasobliwego. Widok ku NNW

Na drewnianej kładce w Czerwińsku okazało się, że brakuje jej paru desek, ale nadal jest przejezdna na spokojnie (woląc rower przeprowadzić). Wzdłuż Wisły przejechaliśmy aż po betoniarnię, a potem nawrót na klasztor. Księgowy wykorzystał do podjazdu chodnik wzdłuż klasztoru, przez co na górze był nieco później niż my. Krótka przerwa na tarasie widokowym i chodu, bo czas uciekał nieubłaganie. Od cmentarza skręt w lewo przez szutrówkę, na której każdy jechał sobie, bo każdy w swoim tempie walczył z wiatrem, do tej pory nieodczuwanym, bo w plecy. Przecięliśmy DK62, by pojechać przez Sielec.


11:52. Wjazd do Czerwińska nad Wisłą od strony Zdziarki. Widok ku W


12:03. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą. Widok ku NW


12:15. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą widziany z placu przy Muzeum Etnograficznym na terenie klasztoru. W oczy rzuca się czerwony dach domu przy Klasztornej 5. Na horyzoncie Czerwińskie Góry. Widok ku SE

Na niebie panoszyło się coraz więcej, coraz większych chmur, które trochę poburkiwały. Droga była ciężka do jazdy (zmiana nawierzchni i szuter musi tam swoje odleżeć). Wręcz (i wnóż) umordowana. Może to tylko wrażenie, więc sprawdzę to za czas jakiś, gdy nie będzie błędu pomiarowego ze strony wiatru. Przy kapliczce na granicy Komsin/Wilkowuje Kasia odłączyła się, by przez Chociszewo dotrzeć do domu (zdążyła tuż przed deszczem). Już we dwójkę ujechało się 1,5km na północ, podjazd na "Pagórek" w Kolonii Wilkowuje, Roguszyński szuter (też umordowanie) i przed kapliczką skręt na północ, by od razu wyjechać w Nowym Przybojewie. Tam się pożegnaliśmy. Księgowy popędził na wprost do DK62, a ja przez Goworowo, za którym zaczęło kropić (jadąc, bluza powędrowała na grzbiet), od Chociszewa padało, a ostatnie kilometry lało (choć nie tak bardzo, jak podczas wielu innych burz, gdy faktycznie LAŁO ). O 13:22 dojazd do domu na mokro, choć na szczęście ani trochę nie ociekając.


13:03. Nowe Przybojewo. Droga do Goławina koło gorzelni. Widok ku SEE


*Pierwsze od prawie dwóch lat. Poprzednio, razem jeździliśmy w czasie Maratonu Podróżnika w 2014, które i tak nie było miejscem do rozmów i wspólnej wycieczki "tak naprawdę", jak to drzewiej bywało. Ostatnią "wycieczkę" taką mieliśmy w trakcie IV Maratonu w Radlinie w 2013, gdzie wspólnie wykręciliśmy (w przybliżeniu i sumując) nieco ponad jedno okrążenie. Do tego doliczę ze swojej strony, przytłaczające wręcz skupienie się (w kontekście wyjazdów rowerowych) przez ostatnie lata, niemal tylko i wyłącznie na odwiedzaniu gmin, do tej pory nie odwiedzanych (czy to w solo czy w duecie). Jako że w zaliczaniu gmin jestem u kresu, a jazda tak "zdobywcza", niemal bez kontaktów (na rowerze) z bliższymi i dalszymi znajomymi jest niesamowicie (pod tym względem) męcząca, wreszcie mogę zacząć częściej "skupiać się" na tutejszych okolicach, ponownym poznawaniu terenów w promieniu 100km od domu.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 80.00 km (50.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:16.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie V - II Nadwiślański Maraton na Orientację

Sobota, 2 kwietnia 2016 | dodano: 13.04.2016Kategoria 2 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2016 Górny Śląsk, >10 osób

Pobudka nadeszła wcześniej niż w planie. Była 6:30, a do startu jeszcze dużo czasu. Uaktywnił mnie ruch pierwszych obudzonych jednostek. Jak już się tak stało, to nie chciało mi się zasnąć ponownie. Trochę spacerowania, trochę leżenia. Komuś zagrała melodyjka. Kogoś nie zbudziła. Niektóre budziły nie tego, kogo trzeba.


06:32. O poranku


19:12 (dnia poprzedniego) Lista punktów do zdobycia, które otrzymaliśmy jeszcze poprzedniego dnia, wraz z numerem startowym, batonem i napojem.

Z biegiem czasu powstawało coraz więcej osób, z tych które przespały na hali dzisiejszą noc. Grup TP100 na hali spała lub leżakowała do około 20-21 dnia poprzedniego, gdyż po tym czasie wyruszyli na swoje trasy, podwiezieni busem w góry. Byli więc już od kilku godzin na nogach, a w górach wciąż zalegał śnieg. Nasz start miał się rozpocząć o 7, ale m.in. z powodu błędu na mapie, odprawa techniczna trochę się przeciągnęła.

Wyruszyliśmy jakoś po 7:30. Większość udałą się na południe. Grupka północna liczyła nie więcej niż 10 osób. Tempo początkowe przekraczało 30km/h i trochę było wspomagane wiatrem ze wschodu. Grupka podzieliła się na 2-3 części, a mi udało się utrzymać za pierwszą trójką. W Zabrzegu skręciliśmy w Sikorskiego, a grupka zaczynała się bardziej rozwlekać. Z ulicy Do Zapory pierwsi zjechali w kierunku rzeki. Przejazd wiódł po skraju pola i rowu z drzewami. Przy brzegu wpierw 2 udało się w dobra stronę, ale z powodu mgły, wszyscy skierowali się w przeciwną, nie osiągnąwszy celu. po kilkudziesięciu metrach powrót i odkrycie betonowego cokołu. Znacznik zwisał nad wodą, przymocowany do poręczy.


07:52. Zabrzeg. Ul. Do Zapory na W od skrętu z Grzybową. Poranne mgły w drodze do PK 28

Po przebiciu karty i wpisaniu godziny (a niektórzy tylko poprzez skorzystanie z telefonu), każdy wracał tą samą drogą na szosę. Z naprzeciwka pojawiło się kilka spóźnionych osób. Jako, że moje ruszenie z punktu, było ostatnim, nie udało się już dostrzec nikogo na asfalcie. Skręt w prawo, do korony zapory i wzdłuż niej przejazd po trochę błotnistej, ciężkiej dróżce gruntowej. Lepiej by było jechać po zaporze, gdzie leżał asfalt, ale nie było jak wjechać, a wprowadzać było za wysoko na tak krótki odcinek. Minęła mnie dwójka rowerzystów. Już w lesie skręt w prawo i wypatrywanie odpowiedniego skrętu w lewo. Ten znajdował się przy niewielkich stosach drewna. Zgodnie z mapą - skręt w bardziej wyraźną, lewą odnogę i wnet dostrzec można było ekipę, z którą mnie poniosło na pierwszy z punktów. Długo krążyli, nim znaleźli oczko w środku lasu, z częściowo zniszczonym pomostem. Mgła się w tym czasie znacznie przerzedziła i zaczęły do nas docierać wyraźne promienie słońca. Po powrocie do rowerów, moim zamiarem było przejechać w przód, drogą, którą przybyła kolejna dwójka zawodników, ale bardzo szybko ten pomysł został porzucony, po to, aby wrócić tą samą, asfaltową dróżką, którą się przyjechało. Mijało się pokaźną grupkę kolejnych zawodników, których część ominęła skręt przy drewnie, co udało mi się dostrzec podczas odwracanie. Przed wyjazdem z lasu przegoniła mnie dwójka zawodników.


08:21. PK 11. Poranny przymrozek na starym pomoście przy nieistniejącej Gajówce Zalew

Po wjechaniu na drogę w Czarnolesie, okazało się, że w jej połowie stał pojazd, który przekładała pnie drzew na stos. Gdy robotnik wstrzymał pracę, udało się przemknąć z lewej strony drogi, przechodząc na krawędzi rowu. Dalej było już łatwo. Tuż za lasem, skręt na samym początku wsi Zamachy - w prawo. Wzdłuż kanałku dojazd do ambony wiedząc, że był to wjazd nie w tą drogę co trzeba. Pieszy marsz przez las, do drogi położonej kawałek na wschód i powrót na skraj lasu, by tam szukać ogrodzenia. Tam już kręciło się przy nim kilku poszukiwaczy, i nawet po obejściu całości, ciężko było się domyślić, że ów punkt był tak naprawdę bliżej, niż się wydawało. Po zaliczeniu, szybki marsz miedzy drzewami do roweru. Już na asfalcie jazda z vo.ma., który na halę przybył jako ostatni z forum. Przy poszukiwaniu tego punktu dotarł wcześniej, ale niepotrzebnie dotarł do końca ul. Św. Huberta. Początkowym planem było od razu udać się na PK25, ale szybko przekonał mnie jego pomysł, by wcześniej skręcić po PK 10.

Tuż za Iłownicą kurs na wprost, a on skręcił w prawo. Po chwili stwierdzeni, że to nie będzie najkrótsza trasa, on że jego nie będzie najłatwiejsza. Spotkaliśmy się przy rozstaju i mimo wszystko, razem pojechaliśmy główną. Na podjeździe jak zwykle - ja z tyłu. Ponownie się spotkaliśmy w lesie, podczas zjazdu po PK, zatrzymując się przed zwalonym pniem, a vo.ma właśnie wracał do drogi. Przedtem mijało się jeszcze ze dwóch zawodników, również powracających na trasę. Przejazd do Rudzicy, gdzie w trakcie wyjmowania mapy z kurtki, przy okazji wyleciała mi na ulicę karta. Nawrót, lecz trzeba było przepuścić auto, które oczywiście po niej przejechało i odrzuciło w nieco innym kierunku. Została schowana głębiej.

Zjazd Spółdzielczą i potem Dębową. Bardzo szybki odcinek i bardzo męczący podjazd zaraz po nim. W Kęcikach znów dało się dostrzec vo.ma, gdy ten wyjeżdżał z dróżki od PK 24 i kierował się po PK 6. Wnet skręt i na hamulcach dojazd do nieco wydeptanej trasy przed przepustem. Szybko zdobyty PK i krótka analiza mapy. Nie było ochoty wracać się stromym podjazdem, wiec dalej prosto. I tak trzeba było podjeżdżać, ale przynajmniej nie było wiadomo co mnie czeka. Gdy asfalt zaczął skręcać w lewo, dalsza jazda gruntową, trawiastą drogą na wprost. Na skróty przedostajac się na szosę w północnym skraju wsi Goruszki. Szybko przez Kowale i Pierściec. Przez Dworską, Leguś i Brzozową dojazd do Partyzantów. Wąska asfaltowa droga. Wpierw mały zagajnik, trochę otwartej przestrzeni po lewej i konieczność przejechania między ciągnikiem i rowem. Przed ścianą lasu skręt w lewo i długa prosta, która potem przecinała las, już jako droga leśna, prawie nie istniejąca. Dostrzegalne były domy po drugiej stornie lasu, po czym wyjeżdżało się na dróżkę. Skręt na północ. Dróżka znów schowała się w lesie i zmieniła w dość zabłoconą. Jakoś udało się przejechać do ambony i PK 23.

Wyjazd na asfalt, który poprowadził mnie na północ wzdłuż kanałku i krawędzi lasu. Bez problemu przejechało się przez Odblaski i Kasztanową (położoną powyżej otaczającego terenu). Jarzębinową wyjazd na główną przez Chylińskie, ale z rozpędu skręt w prawo i dopiero na granicy gmin nawrót, równocześnie żując baton. Prosty skręt na Kradziejów i zjazd z asfaltu  lewo. PK 15 był tuż tuż. Podczas powrotu dotarł vo.ma. Popędził po PK, a ja wprost na zachód. Szutrowa dróżka wiodła po wale stawu. Gdy skręciła na południe, w pewnym momencie trzeba było odbić w lewo. Niewielką metalową kładka przejazd na druga stronę kanałku i wyjazd w Mnichu na Powstańców Śląskich. Dojazd do głównej, gdzie z prawej nadjechał vo.ma. Skręt w lewo, na kolejnym rozwidleniu w prawo. Przy jeszcze następnym wpadliśmy w konsternację, ale pojechaliśmy jak podpowiadała intuicja. Nie dopilnowaliśmy mapy.

Droga wiodła przez Nędzę,ale bardzo nie podobało mi się, że zaczyna skręcać na południe, gdy trzeba nam było jechać na wschód. vo.ma oddalił się na wprost, a ja w lewo, potem w prawo w Świerkową, która doprowadziła mnie do lasu. Przypadkiem przejazd przez czyjeś gospodarstwo, choć mapa wskazywała drogę wprost do lasu i dalej. Dalej na południe do drogi, która miała doprowadzić mnie na wprost do PK 21. Było na niej dużo błota i miejscami lepiej było prowadzić rower obok. Będąc w połowie drogi od granicy lasu do PK, udało się dostrzec czerwoną kurtkę vo.ma, który wracał na rower. Trochę przyspieszyło tempo. Na miejscu okazało się, że slalomami płynęła sobie rzeczka (o czym była mowa w komunikacie technicznym), lecz była dość głęboka i nie było mostu (o czym nie udało mi się dosłyszeć). Nie tracąc czasu, dalej w prawo, w kilku miejscach zastanawiając się nad przekroczeniem wody, ale brzeg był stromy i błotnisty, dzień był zbyt chłodny, woda zbyt zimna, a maraton miał jeszcze trochę potrwać, więc raczej by nie udało się zdążyć wyschnąć przed nocą, a straciłoby się na komforcie, a przez to i tempie jazdy. Jeszcze gdyby pieszo, to raczej bez wahania można by spróbować przejść po leżących w korycie pniach drzew, ale nie widać było możliwości przeprowadzenie przy nich roweru bez zamoczenia się.


12:15. PK 21. Zakola rzeczki Bajerka miedzy Nędzą i Zastawiem

Na szczęście kawałek na południe znajdował się drewniany mostek, więc szybko udało się zdobyć PK, a potem zajadać czekoladą, jadąc po szutrówce na północ. Po wydostaniu na główną, tuż za lasem skręt w prawo w Zieloną. W porę udało się spostrzec się, że planowana przeze mnie dróżka jest na skraju lasu, a nie w jego środku (w tym czasie, vo.ma jechał tą właśnie drogą, z powodu złego odczytanie mapy, która w tym miejscu była ucięta i łatwo wprowadzała w błąd). Po wyminięciu kilku pieszych zawodników, wjazd do lasu na Zieloną Grobel, która z powodu niesamowitej ilości gruzu, jaką była utwardzona, zapadła mi w pamięci jako Grobel Czarcia. Wyjazd na asfalt w Pod Grobel, a przy kapliczce skręt w prawo. Minęło się kolejnych pieszych, zgarnęło PK 25 i weszło na koronę zapory.


13:20. Zarzecze. Nad Zbiornikiem Goczałkowickim, po odwiedzeniu pobliskiego PK 25. Widok ku NE


13:35. Droga przez Zarzecze po PK 20. Tu mijało się sporo zawodników pieszych i rowerowych.


13:59. Pod Strumieniem. Ambona przy PK20.

Po niej przejazd przez pół kilometra, lecz mi się nie szacowało. Dalsza jazda nie byłaby zbyt efektywna, więc kolejnym zjazdem powrót na asfalt. Znów mijało się kilku zawodników, pieszych i rowerowych. Asfaltowa dróżka często się wiła, a ja moje tempo było dobre. W Zabłociu kończyła mi się woda. Przed rzeką skręt w prawo i łatwo osiągalna ambona przy PK 20. Odjeżdżając, widać było vo.ma, który dopiero dotarł na miejsca, czym wywołał trochę mojego zdziwienia (wydawało mi się, że był już przede mną). Wjazd do Strumienia, gdzie przyszła pora zrobić niewielkie i szybkie zakupy w sklepie na Łuczkiewicza.


14:16. Strumień. Rynek. Po zakupach.


14:31. PK 7. Kamień graniczny w lesie między Zbytkowem i Jarząbkowicami

Po krótkiej tej przerwie przejazd przez rynek i Pocztową. Koło torów znów udało się dostrzec vo.ma, więc zachciało mi się go doścignąć. Jadąc >30km/h, udało się go dogonić przed światłami, ale jemu udało się przejechać z rozpędu na pomarańczowym, a mnie już zatrzymało czerwone. Po drugiej stronie skręt w Prostą, dostrzegając go na skraju lasu. W swoim tempie jechaliśmy wąską, nieco błotnistą dróżką, potem wydostaliśmy na przecinkę, przez którą biegła linia wysokiego napięcia. Odnalezienie PK 7 nie było zbyt trudne, ale kłopotliwe, ze względu na brak porządnej drogi w pobliżu. Wróciliśmy na skraj lasu, po czym udaliśmy się w prawo, dróżką, która biegła prawie dokładnie na południe, a w dalszej części była tak błotnista, że lepiej było prowadzić.


15:07. PK 27. Paśnik w Lesie Makowina między Rychułdem i Nowym Światem

W miarę wspólnie przejechaliśmy przez Bąków, lecz na długiej prostej trochę zostało mi się z tyłu. W Rychułdzie skręt jak najprostszą drogą i wjazd do lasu. Paśnik znalazł się szybko, choć pojechaliśmy o jeden skręt za daleko. Wyjechaliśmy na Uroczą, do asfaltu docierając po miedzy. Szybko, lecz spokojnie przejechaliśmy przez Pruchnę do skrętu na Kopaninę. Tuż za właściwym skrętem spostrzegliśmy, że oto go ominęliśmy. Polną drogą zjechaliśmy do lasu. Po prawej dostrzegliśmy nasyp i zaczęliśmy krążyć w jego okolicy, poszukując PK 2. Wróciliśmy na rowery i na następnym skrzyżowaniu skręciliśmy w lewo i oto wnet ukazał się nam kolejny nasyp. Znów zaczęliśmy poszukiwania i był to ten właściwy.


15:57. Dębowiec. Rajska. Po zdobyciu PK2 i w drodze po PK 12. Na horyzoncie masyw Klimczoka (1117 m n.p.m.). Widok ku E

Wyjechaliśmy na główną, prowadzącą przez las na południe. Było trochę podjazdów. Na mostku dostrzegliśmy znacznik PK, ale zapewne nie z naszego maratonu, albo nie z naszej kategorii. Minęliśmy kilku zawodników i skręciliśmy w stronę, z której przybyli. Zjechaliśmy na poziom stawów i wjechaliśmy na szuter, odbijający od asfaltu. Na podjeździe vo.ma orzekł brak powietrza i poprosił kogoś, kto akurat tam się znajdował, o możliwość skorzystania z pompki samochodowej. Zamiast tego użyczono mu powietrze z kompresora. Przejechaliśmy przez las do PK 12, po czym wyjechaliśmy na asfalt po drugiej stornie lasu. Wjechaliśmy do Simoradza, a na ostrych zakrętach o mało nie zdarzyło mi się wypadnięcie z trasy w skutek dużej prędkości, nabranej na zjeździe. Wyjechawszy na Główną, udaliśmy się na zachód, a następnie podjazdem do Hersztówki. Tam się rozdzieliliśmy i z dużym wysiłkiem udało mi się podjechać na szczyt podjazdu. Czuć było, jak mnie oblał zimny pot. Zjazd do Iskrzyczyna, skręt w Ładną i prawie-dróżka w lewo do lasu. Ledwo-ścieżynką wzdłuż strumienia. Wnet widać było i vo.ma, i Tu.. Poszukiwania jeszcze trwały. Po nich, Tu. udał się w przeciwnym do nas kierunku, a my każdy swoim tempem po PK 8.

Przejazd po płytach betonowych, jakie rzekomo stanowiły szlak rowerowy wzdłuż stawów. Wyjazd na Topolową w Kostkowicach, gdzie rowerami bawiła się dwójka dzieciaków. Kurs na południe. Kolejny PK miał znajdować się w lesie i jedna z dróg wiodła właśnie przez niego, ale była terenowa i raczej stromo w górę. Zamiast tego okrążenie wzniesienie przez Parszywiec i pieszo do grobu, który znajdował się naprawdę blisko od asfaltu. Potem zjazd do wsi Ogrodzona, gdzie jeden z zawodników był zagadywany pod sklepem przez tubylca. Dla pewności, warto było zapytać kogoś stamtąd, o najkrótszą drogę na Godziszów i nie okazało się, że przypuszczenia były słuszne. Różnica była taka, że wedle porady, trzeba było przejeżdżać przez gospodarstwo, a tak tak mi przyszło się przemieszczać, mijało się każde z boku. Sporo pieszo. Wjazd na dróżkę pod Chełmem, a potem kurs szutrem jeszcze bardziej w górę. Wejście do lasu i trochę przedzierania przez krzaki, w końcu wychodząc na łąkę, którą jeszcze trzeba się było dostać na szczyt, gdzie jeszcze znajdował się punkt bufetowy. Rozmawiając, zniknęła prawie całą reszta mlecznej czekolady, jaka tam została, a także sporo pepsi i wody.


18:34. Godziszów. Z lewej wzgórze (388 m n.p.m.) z PK 18. Widok z Góry Chełm (464m n.p.m.) ku N.


18:42. Godziszów. Kamieniołom wapienia w górze Chełm. Tuż przy PK 3. Z lewej Równica (885m n.p.m., 8 km), w centrum Ustroń (6 km), z prawej Pasmo Czantorii (10 km). Widok ku SE


19:09. Widok z PK 5 w Międzyświeciu. Z lewej Pasmo Czantorii (12km). Z prawej Góry Chełm (464m n.p.m.; 4 km). Widok ku S

Po ochłonięciu, pora na strój nocny i zjazd do PK 3, gdzie przyszło spotkać dwójkę z TP100, którzy poprzedniego dnia przybyli do bazy zaraz po mnie. Właśnie schodzili z tego punktu. Gdy już przekuta została moja karta i zjechało się z mocno zaciśniętymi resztkami hamulców, wydostało się na asfalt, którym trzeba było przejechać jeszcze pół kilometra, by dopiero wtedy ich wyminąć. Przez Kisielów przejazd do Międzyświecia. Zjazd w Głęboką na wysokość strzelnicy i pieszo po PK 5. Opuszczając to stanowisko, zbliżając się do głównej, widać było, że zmierzała tam jedna z zawodniczek. Szybki zjazd do Skoczowa, a potem do Podgórza, gdzie skręt w Dębinie do Dworcowej. Ulicą tą do jej końca w Zalasie, po czym już po zmroku w las. Przespacerowanie do jego drugiej krawędzi, z pewnością, że PK 6 właśnie tu się znajduje i to całkiem blisko. Po dokładniejszym obejrzeniu mapy, trzeba było wziąć rower i przejść z nim do drogi asfaltowej po drugiej stronie, a PK zgarnąć przy okazji tego marszu. Gdy już koło niego się przechodziło, okazało się, że był całkiem blisko ściany lasu. Wydostawszy się na drogę, zniknęło co nieco z zapasów z PK B.

Przy Głównej w Podgórzu mijało się kogoś z TP, który był ostatnim zawodnikiem, jakiego widać było na trasie. Kurs do Jasienicy, jednak tym razem droga była łatwiejsza niż wczoraj, gdyż nie padał deszcz i wiadomo było też czego spodziewać się od tamtejszych podjazdów. Przemknęło się nimi bardzo szybko i płynnie. Na jednym z nich ktoś krzyknął z samochodu, jak to się zdarza, gdy ktoś jest szurnięty. Gdy w Jasienicy skręcało się w lewo, to wjechało na chodnik, który dnia poprzedniego nie był przez mnie przejechany, a który i tak miał mnie przeprowadzić tunelem pod S1. Ścięcie trasy przez stację paliw i dalej dokładnie tą samą trasą przez Międzyrzecze, jak wczoraj. Tu też podjazdy przestały być ciężkie i wymagające. Tym razem bez zjazdu główną do Międzyrzecza, lecz skręt w lewo, drogą która poprzedniego dnia mnie nęciła. Jak się okazało, wiodła przez jakiś dawny PGR, który wciąż był jakoś wykorzystywany. Za późno było, by wracać pod górkę, więc dalej parcie do przodu z zaciśniętymi hamulcami. Zjazd do otwartej bramy, a jakaś kobieta rzuciła coś w stylu "czemu się tu tak jeździ w kółko". Coś odpowiedziawszy mało znaczącego, nie można było zahamować, by wyjaśnić sprawę, więc po prostu nawrót na bucie w lewo i dalej pod górkę ul. Spółdzielczej. Jak się później okazało, nie tylko mi przyszło tamtędy zjeżdżać.

Do PK13 podjazd najpierw od strony bramy PGR, ale wnet nawrót i zjazd, by zdobyć go z dołu, od zachodu. Rowerem został na polnej drodze i z godzinę chyba trwało łażenie w te i z powrotem, by odnaleźć punkt na ogrodzeniu, który okazał się być przytwierdzony do wewnętrznego. Była ~21:46 i było coraz mniej czasu na powrót. Na pewno już nie na jazdę do kolejnego z pobliskich punktów i podobnie długie poszukiwania. Przejazd Pszeniczną do Kościelnej. Wyjazd na asfalt i dalej ile sił jeszcze w nogach. Do bazy udało się dotrzeć w kilka minut po 22. Jeszcze wpisanie godzin na podstawie zdjęć, z odwiedzin PK. Długopis wypisał mi się przy PK 20. Po załatwieniu formalności jeszcze kurs na posiłek z kilkoma dokładkami. Siedziało mi się tak do późna w nocy, gadając trochę z różnymi zawodnikami, po czym sen. Dziś woda pod prysznicem była już ciepła, choć dla mnie starczyło raczej już tylko letniej. Dobre i to.


21:46. Międzyrzecze Górne. PK 13. Nieszczęsne ogrodzenie wewnętrzne przy starej prochowni nieczynnej bazy wojskowej

Zaliczone gminy

- Goczałkowice-Zdrój
- Chybie
- Pawłowice
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 146.12 km (40.00 km teren), czas: 10:31 h, avg:13.89 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wisła i wąwozy

Czwartek, 24 marca 2016 | dodano: 13.04.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

O 14 nad Wisłę i dalej po wale na zachód (wpierw dróżką pod nim, do momentu, aż skręcała na kępę. Tam przejście było zalane, więc trzeba było wejść na koronę wału). Na wsi gdzieniegdzie widać było wypalanie zgrabionych na kupki liści, w tym jedno takie ognisko omiatało dymem naszą trasę, mocno spychane wiatrem ku Wiśle. Za załomem wału, mijał nas inny rowerzysta, który nie wyglądał na tutejszego, ale na podróżnika też nieszczególnie. Ruszył po zbliżeniu się w jego stronę tam gdzie on niedawno odpoczywał, i nam wypadła przerwa.


14:11. Wychódźc (część W). W centrum na horyzoncie zagajnik na zakręcie. Widok z wału ku N


14:20. Wilkówiec (część E). Widok z wału ku N

Z wału zjazd do lasu, który również przeszedł zabieg przerzedzania drzewostanu. Nie było to tak tragiczne jak w Chociszewie, ale było bardzo przejrzyście. Zniknęło co 3-4 drzewo i mnóstwo krzewów. Droga była rozjeżdżona przez ciężki sprzęt i powstały dwie głębokie koleiny, w których czasem ledwo można było nie zawadzać pedałami o krawędzie. Na skrzyżowaniu blisko kamienia w lewo i do wału. Tym wyjazd na drogą przy ostatnim domu Wilkówca. Dalej niby z powrotem do domu, ale z powodu przedwiośnia i przerzedzenia drzewostanu również na granicy doliny, ostatecznie skręt w wąską ścieżką na wysoczyznę.


14:30. Wilkówiec. Droga rozjechana przez ciężki sprzęt.


14:33. Wilkówiec (część W). Widok z wału ku NW


14:35. Wilkówiec. Tony ściętego drewna, leżące przy drodze do Czerwińska. Widok z wału ku N

Był to dla mnie nowy, do tej pory niepoznany szlak, położony trochę na wschód od największej parowy. Wyjście na pola za jedynym domem, po południowej stronie drogi Wilkówiec - Zdziarka. Dalej na wschód i zjazd przez las z powrotem do centrum wsi, od drogi w parowie z kapliczką, oddzielonym niezagospodarowanym fragmentem tejże parowy. Do samego końca na pieszo, gdyż pojawiły się nieco gęstsze i kłujące krzaki, więc tylko spacerem na dróżkę po lewej. Stamtąd wprost do domu. Dzień wcześniej Kasia jechała sama nad Wisłę i do Chociszewa, ale hamulce obcierały, więc powrót był szybki.


14:41. Wilkówiec. Podejście na wysoczyznę, położone ~200m ku E od krańca wału. Widok ku N


14:44. Wilkówiec (część NW).  Pola widoczne po wyjściu z lasu. Widok ku NW


14:46. Wilkówiec (część NW). Chociszewo (2,5 km; w okolicach dworu) widziane ku N


14:49. Wilkówiec (część NW). Granica pól i lasu, położona 200 metrów od drogi ku W i tyle samo ku S. Widok ku E


14:51. Wilkówiec (część NW). Parowa w punkcie, położonym 150 metrów od drogi ku W i tyle samo ku S. Widok ku S


14:54. Wilkówiec (część NW). Parowa widziana w punkcie, położonym 40 metrów od drogi ku W i 70 ku N. Widok ku W


14:54. Wilkówiec (część NW). Parowa widziana w punkcie, położonym 40 metrów od drogi ku W i 70 ku N. Widok ku NW

Rower:Czerwony Dane wycieczki: 7.40 km (6.50 km teren), czas: 00:41 h, avg:10.83 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Parowy Miączyna

Środa, 23 grudnia 2015 | dodano: 23.12.2015Kategoria 2 Osoby, Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Bardzo silny wiatr i piękna, niemal wiosenna pogoda. Chciało mi się zrobić jakiś większy wyjazd, ale udało się zasnąć dopiero nad ranem i później nie było sił. Wyjechało się po 13. Kasia ujechała 2 km i zawróciła. Nawet jadąc z wiatrem nie osiągało się 20km/h. Przejazd przez Goworowo, Przybojewo do Pieścideł i już mi się nie chciało. Mijało się las, który też został przetrzebiony. W Kamienicy-Folwark skręt na południe, a od Karnkowa, walcząc z wiatrem, szutrowymi drogami do krajówki.


14:15. DW 565. Początek Chociszewa S. Odtąd samotna jazda. Widok ku NNW


14:45. Pieścidła. Droga do Kamienicy. Kolejne miejsce wycinki drzew. Widok ku E

Po drugiej stornie rzeczki skręt do Miączynka w kierunku Wisły. Przejazd przez całą wieś, która wydała mi się inna, niż ostatnim razem. Przede wszystkim rzucił mi się w oczy sklep, część drogi z kamiennych płytek i krótki fragment chodnika, a w części najbardziej zachodniej droga była mieszanką kamieni i piachu, którymi prowizorycznie naprawiono ubytki. Dojazd do ostatniego domu i tam na polną, trawiastą dróżkę. Jadąc w górę, udało się dojechać do polnej szutrówki i skierować się na zachód, lecz po zaledwie kilkunastu metrach me oczy skusiła kolejna polna dróżka, która wnet zaprowadziła mnie do parowy.


15:21. Początek gorszego odcinka drogi na Miączynku. Omija ona widoczny obszar pokryty drzewami, skrywający małe parowy. W lewo niewidoczna droga na teren kościoła, którego nie ma od początku XIX w. Widok ku W


15:21. Miączynek. Koniec objazdu zadrzewienia z małymi parowami. Widok ku S


15:28. Po wschodniej stronie parowy Plebańskiej między Miączynem i Miączynkiem. Widok ku NNW

Ostrożny zjazd wschodnią odnogą granicznej parowy, która łączyła się z odnogą zachodnią w okolicy wspomnianego, ostatniego domu. Było sporo szczęścia, bo grunt nie był zbyt wilgotny i dość niedawno przemieszczały się tędy jakieś pojazdy. Bez większych problemów dojechało się aż do Wisły, z roweru schodząc tylko w miejscu, gdzie leżało dużo ściętych badyli.


15:36. Północno-wschodni zjazd do parowy Plebańskiej. Widok ku S


15:40. Parowa Plebańska. Dojazd z NE odnogi do skrzyżowania z NW odnogą przy N przejściu między wsiami.Widok ku SSW


15:43. Parowa Plebańska. Wyjeżdżone ślady trochę pomagały w zjeździe. Widok ku NW


15:43. Miejsce wycinki, za którą dróżka była przyblokowana. Widok ku SE


15:50. Gruba wierzba przy wylocie z parowy


15:52. Koniec parowy Plebańskiej, widziany z Plebanki - wzniesienia, gdzie przed 200 laty znajdował się kościół. Po lewej Wisła. Widok ku SWW

Spacer wzdłuż rzeki przez ponad pół kilometra, nim nastąpiło wspięcie się z rowerem (po kilku wcześniejszych, nieudanych próbach w innych miejscach) koło znaku 568. Dalej przez nieużytek, minąwszy opuszczony, choć użytkowany budynek i nawrót przed domem, gdzie kończyła się droga. Zjazd do parowy tam, gdzie było dogodne do tego miejsce. Na rozwidleniu w pobliżu gospodarstwa kurs na północ i wnet wyjazd w Miączynie. Dalsza trasa do domu przebiegła bez nowości. Dość wolno i bezsilnie - koniec przed 16.


15:56. Zbocza wschodniego Miączyna w pobliżu nr 44. Widok ku W


16:10. Miączyn między 41 i 38. Widok na początek wału (po prawej) ku SW


16:24. Miączyn między 41 i 38. Tablica oznajmująca 568 km Wisły. Widok ku N


16:26. Miączyn między 41 i 38, na skraju kompleksu parowów, przy tablicy "568". Ostatni wyjazd w 2015 roku. Widok ku SE


16:32. Miączyn między 41 i 38, na skraju kompleksu parowów (za budynkiem). Wciąż wykorzystywany budynek, już nieistniejącego gospodarstwa. Po lewej dojście do tablicy "568". Widok ku SE
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 28.47 km (10.00 km teren), czas: 02:16 h, avg:12.56 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)