Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Warszawa

Dystans całkowity:10179.03 km (w terenie 611.00 km; 6.00%)
Czas w ruchu:641:58
Średnia prędkość:15.86 km/h
Maksymalna prędkość:55.35 km/h
Suma podjazdów:800 m
Suma kalorii:14921 kcal
Liczba aktywności:122
Średnio na aktywność:83.43 km i 5h 15m
Więcej statystyk

Przez Żyrardów na wydział

Środa, 15 czerwca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, >200, 2 Osoby, Gminy, Z Księgowym, Warszawa Uczestnicy

Wyjazd bardzo wcześnie rano, w okolicach poranka. Jechało się trasą nad Wisłą przez Czerwińsk, potem skręt z DK62 w drugą ulicę w Wyszogrodzie. Kościelną wyjazd na DK 50 i przejazd ścieżką przez most. Zjazd na wał, a z niego na dróżkę pod lasem. Dojazd do asfaltu, by udać się nim przez Kamion do DK50 w Kamionie Dużym. Ponowny zjazd z niej do Witkowic przez Stefanów. Dalej najkrótszymi drogami do Żyrardowa, obserwując pierwsze godziny poranka. Styrało mnie to i nieco zapowietrzyło. Dojechało się do miasta na Racławicką, by otrzymać ostatni wpis, nim wpisujący wyjedzie na południe Polski. Udało mi się dotrzeć jeszcze przed czasem i tylko chwilę na niego czekać.


Wisła pod Wyszogrodem


Bzura


Wiskitki


Żyrardów

Wyjazd Dąbrowskiego na wschód, wstępując na DW 719, która od dawna kusiła mnie do jej przejechania, ale nie było ku temu dobrej okazji. Mimo wszystko ciążyło mi zmęczenie, więc jechało się na spokojnie i nie tak lekko jak by się chciało. Sama trasa też nie była nazbyt interesująca, a jedynie Grodzisk Mazowiecki bardziej odbił mi się w pamięci. W Pruszkowie Prusa i Bohaterów Warszawy. Z Bodycha skręt w Sosnkowskiego i Kolorową. Gdy ta się skończyła, kontynuowało się miedzy blokami do Dzieci Warszawy. Ryżową do Połczyńskiej. Z Wolskiej skręt w Sokołowską, Św. Wojciecha, Syreny, potem Działdowską i slalom między blokami pomiędzy Wolską i Górczewską.


Milanówek


Podkowa Leśna


Warszawa (fotografia zniekształcona podczas robienia zdjęcia)


Warszawa

Później była Ogrodowa, Elektoralna, środek Parku Saskiego i mnóstwo biegania po wydziale w celu dopięcia ostatnich spraw. Po kilku godzinach zjazd Karową. Furmańska, Białoskórcza, jazda wzdłuż Wisły, ale drogami po drugiej stronie szosy. Przed Gdańskim przejazd bliżej rzeki. Gwiaździstą do Podleśnej. Podjazd w górę do Marymonckiej, po czym nawrót. Skręt w Lektykarską, Sobocką i Godowską. Przejazd przez Park Harcerskiej Poczty Polowej Powstania Warszawskiego. Wjechałam na ścieżkę ku NE, by wnet wejść po schodach na most Grota.


Warszawa


IMGW

Po drugiej stronie jazda wzdłuż Modlińskiej i skręt w Płochocińską. Nie spieszyło mi się, więc zachciało mi się urozmaicić wyjazd. Skręt w Cieślewskich, dalej między działkami przy Orneckiej. Z Wałuszewskiej przez las koło Forsycji. Skręt w Insurekcji i Ślepą, a następnie Wadowicką. Dojazd do torów, które prowadziły mnie przez ~2,5 km. Odbicie od nich na zachód, a po kolejnym skręcie, tym razem w prawo, wyniosło mnie na skraj Rezerwatu Bukowiec Jabłonowski i wyjechało się na ulicę Wiejską w Legionowie. Skręt w Kwiatową

Wkrótce potem spotkanie z Księgowym, który przy okazji tego dnia ujeździł w sumie ~16km. Ruszyło się Buka, przejściem podziemnym pod torami, skręt w Jagiellońską, krótka przerwa przy Gdańskiej, przejazd do Chotomowa, a potem wyjazd z tych terenów przez Olszewnicę w kierunku Sikor. Tuż za lasem skręt w lewo. Dróżka wnet się skończyła przed zaroślami. Skręt w lewo biegnącą, ledwie widoczną odnogę. Wyniosło mnie przy skrzyżowaniu Łabędziowej i Jeziornej. Tą drugą na zachód, ubranie mając pokryte fragmentami czepliwych roślin. Gdy droga się skończyła skręt w lewo i wyjazd na asfalt.


Łąki na NE od Krubina


Łąki na NE od Krubina


Łąki na NE od Krubina

W Górze chciało mi się zrobić zakupy, ale naszło zniechęcenie dalsza jazda. W NDM mi się udało. Były to małe zakupy na Bohaterów Modlina 57E. Między blokami 22 i 20 przejazd do ścieżki za nimi i dojazd do Focha. Dalej poszło prosto. Przez Modlin, Gałachy, Ostrzykowiznę, Henrysin do Emolinka. Odbicie na Kamienicę-Wygodę, skąd powrót na DK62 i dalej do domu przez Miączyn.

Zaliczone gminy

- Jaktorów
Rower:Zielony Dane wycieczki: 214.00 km (24.00 km teren), czas: 11:00 h, avg:19.45 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Klęska pod Węgierską Górką III - Milówka

Niedziela, 1 maja 2011 | dodano: 03.12.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Z Kasią, 2011 Kotlina Żywiecka, Samotnie, Warszawa, Z rodziną

Milówka

Kasia obudziła się o 4 w nocy i nie mogła dalej spać, gdyż zbyt wcześnie się zasnęło (ok. 20:30). Mimo to, potem naszedł kolejny sen i ostatecznie skończył się koło 9. Podczas śniadania, w TV widziało się fragmenty trwającej właśnie beatyfikacji Jana Pawła II. Po ogarnięciu się, budynek został opuszczony o 12:30. Pogoda była pochmurna, wilgotna jak to w górach bywa.


11:29. Milówka. Widok z pokoju na Grunwaldzkiej 53. Widok ku SEE

Dalej do Dworcowej, na stacji dowiadując się, że pociąg odjeżdża po 15. O 12:59 zostały zakupione bilety od stacji Milówka do stacji Warszawa Wschodnia (od Bielsko Białej tą samą trasą co dojazd). Do głównej ulicy powrót 1 Maja. Tam zerknięcie do wnętrza kościoła (wchodząc na wysokość organów). Potem skręt w Piekarską, ku gimnazjum i Sportową wraz z Rynkową powrót na stację. W międzyczasie kupiło się pamiątki dla rodziny. Nieprzyjemnie siąpiło. Nim pociąg przyjechał, jeszcze trochę się pomarzło. W środku bardzo dużo wolnych miejsc. Weszło się do ostatniego wagonu.


12:38. Milówka. DK 1. Soła. Widok ku S


13:09. Milówka. Ul. 1 Maja dnia pierwszego maja. Widok ku SWW


13:14. Milówka. Pomnik przy DK 1 przy skrzyżowaniu z Miodową i Parkową. Inskrypcja po prawej: "Pokoleniom walczącym o niepodległość 1914-1921 żołnierzom Legionów Polskich Hallerczykom Powstańcom Śląskim 1939-1956 obrońcom Milówki uczestnikom walk na froncie II wojny światowej oficerom i żołnierzom WP, AK, NSZ, BCh, WiN, ROAK poległym i zamordowanym w obozach i więzieniach Gestapo, NKWD i UB więźniom politycznym i ofiarom tragicznych lat "utrwalania władzy ludowej" Milówka 3.V.1992". Inskrypcja po lewej: "I poznacie prawdę a prawda was wyzwoli Ew. św. Jana 8,32". Widok ku W


13:21. Milówka. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny


13:28. Milówka. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny


14:05. Milówka. Na peronie. Widok ku NEE


15:10. Milówka. Na peronie. W tle Zabawa (823 m n.p.m.). Widok ku SWW


15:16. Milówka. Na peronie. W tle Zabawa (823 m n.p.m.). Widok ku S

Problemy z pociągami

Choć bilety kupione wprost do Warszawy, to jednak w Katowicach był problem. Pociąg, którym miało się jechać, nie kursował tego dnia. Nowe bilety zakupione zostały o 18:41 na pociąg Intercity EC41000/102 (lub /1202 - trudno odczytać) jadący przez Idzikowice. Na peronie okazało się, że pociąg ów nie przewozi rowerów. Ludzi też była masa. Konduktor nawet nie wiedział, gdzie mamy wsiąść, więc zgodnie z panującą logiką, poszło się na koniec składu. A tam wagon 1 klasa. Stało się przy rowerach na samym końcu pociągu. Przybył konduktor i stwierdził, że skoro tam się przebywa, to nasze bilety na 2 klasę nic nam nie pomogą i łaskawie wystawił bilety na klasę 1 (o 19:24). Pierwsza klasa z widokiem na uciekające w oddali tory, opierając się o własne, pilnowane rowery z przepłaconymi, kolejnymi biletami. Bez sensu...

Mijało się kominy koło Bełchatowa, pagórki, równiny. Minął zachód słońca. Gorycz po przejściach z PKP przeszła Kasi, lecz nie mnie. Wysiadka na Dworcu Wschodnim (po latach zauważyłam, że bilet wystawiony w pociągu był do Warszawy Centralnej). Wreszcie Warszawa, po tylu perypetiach... Przy (tymczasowych, ze względu na rozgardiasz podczas remontu) kasach dopominanie o zwroty za bilet, za pociąg, którego nie było. Tam poinformowali nas, że mamy to zrobić poprzez wniosek z reklamacją, ze względu na częściowe wykorzystanie biletu. Wniosek nie został przez nas złożony.

Ul. Markowską pojechało się na Wileński. Kasia nie miała większych problemów z jazdą, ale musiała uważać na rękę. Przy Ząbkowskiej słychać było imprezę karaoke, gdzie strasznie fałszowano. Kasia weszła na pociąg do Zielonki, jadąc w towarzystwie rozrywkowych dresików, którzy zajęcia popijaniem piwa, co jakiś czas zagadywali. Jakiś facet pomógł jej znieść rower na peron. Ja dalej Ratuszową i Jagiellońską do Gdańskiego. Potem ku Gwiaździstej, a następnie Podleśną i Marymoncką do Łomianek, gdzie przenocowało się u wujka.


Ścieżka rowerowa na dolnym poziomie Mostu Gdańskiego. Widok ku SWW
Rower:Zielony Dane wycieczki: 24.00 km (0.00 km teren), czas: 02:00 h, avg:12.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Klęska pod Węgierską Górką I - Na pociąg

Piątek, 29 kwietnia 2011 | dodano: 03.12.2016Kategoria 2 Osoby, Warszawa, Pół nocne, Z Kasią, 2011 Kotlina Żywiecka, Wyprawy po Polsce

Kasia rankiem wyjechała rowerem na praktyki. W tym czasie trwało przygotowywanie przez mnie bagażu, a potem jazda przez Miączyn do Goławina. Tam spotkanie i rozdzielenie sakw. Dalej szutrówką do Smoszewa, a stamtą na Trębki. Pogoda była przyjemna, słońce grzało, a wiatr chłodził. Trudno było po zimie przywyknąć do ciężkich sakw. Z Henrysina przejazd przez las i Duchowiznę do DK62. Głównymi trasami przejechało się do Jabłonny (od NDM jednak jadąc po ścieżce). Była nadzieja, że uda nam się trafić na otwarty kebab, gdyż głód dawał o sobie znać, choć ledwie rozpoczęło się podróż. Pierwszy, jaki udało się dostrzec, był zamknięty z powodu awarii, lecz wnet udało się znaleźć kolejny, gdzie udało się nasycić.

W Warszawie na krótko w Przyrzecze, Gąsiorskiej, Główną i z powrotem do Modlińskiej. Chwilę potem ponowny zjazd, tym razem w Aluzyjną. Odkrytą do Stefanika. Przy Książkowej zjazd na chodnik, miedzy blokami docierając do Ordonówny. Dalej do serwisu, skąd pochodził Wheeler, krótkie zakupy (klocki hamulcowe i dętki) uzupełniające zasób techniczny. Dalsza jazda Strumykową i Myśliborską. Przy Światowida na wschód i objazd osiedla bloków do ulicy Nagodziców. Przed ostatnim blokiem skręt na południe i dopiero tak wjechało się z powrotem na drogę. Skręt w Kasztanową i powrót do Modlińskiej.

Trzymając się wybrzeża przejechało się wałem do Gdańskiego. Za ZOO rozdzielenie się. W tym czasie Kasia jechała cały czas prosto Radzymińską, następnie skręciła do Ząbek, w Lisa Kuli, Szpitalną do Fabrycznej z finiszem przy kościele w Zielonce. Trwało to godzinę, a całą drogę towarzyszyły jej ciemne, burzowe chmury na zachodzie. Ja zaś, po skręcie w Olszową, mostem na Wybrzeże Kościuszkowskie, skręt w Karową, przez południowy skraj Parku Saskiego. Za Grzybowską 4 skręt w prawo, udając się do Granicznej 2, by wykupić ubezpieczenie. Przejazd ulicą do Placu Żelaznej Bramy. Za 11A skręt w prawo, tak iż wyjechało się na Królewską między biurowcami. Powrót przez Park Saski, alejką kawałek na północ od mojego dojazdu. Przejazd na Krakowskie Przedmieście. Zejście na schody ruchome przy Starym Mieście. Północną stroną mostu do Dworca Wileńskiego, gdzie przez pasy na właściwą stronę drogi. Epizod ten również zajął mi około godzinę.

Dalej po Radzymińskiej. Skręt w DW 634. Już w Zielonce na moment w Focha. Potem Staszica, Mickiewicza, przejazd przez tory i przerwa koło kościoła. Tam ostatni przegląd rowerów, przede wszystkim wymianę klocków hamulcowych. Ponowny start już po zapadnięciu nocy. Przejechało się Powstańców, uzupełniło zapasy. Z Zielonki wyjazd Drewnicką i wtedy się rozpadało drobnym deszczem. Powietrze przyjemnie pachniało, niosąc nutkę wyprawy i tajemnicy. Trzeba było założyć kurtki. Kochanowskiego wjazd na Radzymińską, testując jej nową ścieżkę rowerową. Skręt przy Wileńskim, potem mijając imprezowiczów i muzykę Ząbkowskiej oraz Brzeskiej. Wjazd na Kijowską, wnet znajdując się na Dworcu Wschodnim.

Była ok. 23:30, gdy kupowało się bilety (23:41 podczas drukowania ostatniego) na trasie Warszawa Wschodnia do stacji Bielsko Biała Główna. (przez Koluszki, Częstochowę, Zawiercie, Katowice) Do odjazdu została godzina. Kręciło się sporo policji i nieciekawych typków. Również sporo rowerzystów. Przekąsiło się co nieco na peronie. Po przyjeździe pociągu wnet trzeba było pędzić do odpowiedniego wagonu. Razem z nami jechała jeszcze inna, całkiem miła rowerzystka. W pociągu ogromny tłok. Zawiesiło się rowery na hakach, a nam z sakwami przyszło rozłożyć się na podłodze przy nich, podkładając pod siebie sakwy. Na kolejnych stacjach tłok się powiększał. Do tego jeden bardzo wstawiony koleś co chwila wędrował od siedzenia do toalety, za każdym razem nas depcząc, a raz się na nas przewracając. Spać się nie dało. Raptem kilka razy zdrzemnąć, przysnąć i to tyle. Wzbudzane sytuacjami emocje nie dawały szansy na odpoczynek.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 100.00 km (7.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.29 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wydział

Środa, 16 marca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Warszawa, Z rodziną Uczestnicy

Wiatr zachodni z niewielkimi zmianami od południa. Bardzo silny, ponad 30 km/h wzmagający się w ciągu dnia, z kulminacją w nocy. Zachmurzenie 7-8/8, do minimum 5/8 po południu. Temperatura 4 stopnie rankiem i 6 w mieście. Cały dzień utrzymywała się mniej więcej na tym samym poziomie.

Wyjazd około 8:30. Zjadło się tylko bułkę z serem. Bardziej prowizorycznie, gdyż nie chciało mi się jeść. Odkąd się wyruszyło, nie chciało mi się pić do Warszawy. Kurs przez Miączyn. Po wjechaniu na drogę gruntową zauważyło się, że w stosunku do poprzedniego przejazdu, była dużo bardziej sucha. Za zakrętami zejście z roweru, prowadząc go, dopóki nie przeszło się przez obszar wciąż silnie zabłocony. Trochę się męcząc, w końcu udało się dotrzeć do krajówki. Z trudem się nią jechało, walcząc zarówno z wiatrem, jak i jadącymi autami. Jakby w prezencie na specjalną okazję, trwało siłowanie się również z wiatrem, spychanym na mnie przez wspomniane pojazdy. Sakwa swoją drogą łapała nieco wiatru z boku i zwiększała poczucie niestabilności. Przejazd w wariancie LGM. Tak mi zleciał cały czas jazdy, do granicy Warszawy. Od NDM, zarówno ruch jak i wiatr przeszkadzały mi w mniejszym stopniu, gdyż trasa wiodła przez wsie i ku SE. Cały czas towarzyszyła mi muzyka.

Przerwa na granicy z Warszawą. Tam krótka przerwę. Dalej na wprost, mijając budowę mostu północnego. Za najbliższą stacją paliw, skręt w prawo. Po lewej mijało się park, a po prawej zabudowę. Dojazd na Wolumen, zostawiając go z prawej, podążając ku południu. Potem mijało się tory tramwajowe i wjeżdżało w uliczki międzyosiedlowe o kształcie łuków i kół. Wyjeździło się tam coś na kształt litery W lub S. Fortową na Reymonta i skręt w Kochanowskiego, a potem w Rudnickiego. Mijało się Powązki. Dalej do Alei Jana Pawła II i skręt w Stawki i Karmelicką, wyjeżdżając w parku, gdzie budowali dość potężna budowlę przyszłego Muzeum Historii Żydów Polskich, z grubsza przypominającą stadion, ale zbyt małym jak na niego. Objechało się ją od południa, następnie jadąc Anielewicza, potem zachodnimi i południowymi ścieżkami Ogrodu Krasickich, Miodową ostatecznie docierając do UW. Po seminarium zjazd Karową. Furmańska i ścieżką przy Wisłostradzie do Gdańskiego. Później Rondo Żaba i ulice: Horodelska, Rzeszowska i Podobna, biegnące w niedalekiej odległości od murów cmentarza przy Św. Wincentego. Na początku były asfaltowe, ale później przeszły w gruntowe w kiepskim stanie, lecz raczej bez błota. Przy Wincentego kontynuowało się jazdę chodnikiem.


Rozbiórka budynku ul. Powązkowska 46\50, ukończonego w latach '70. Widok ku NE


Budowa Muzeum Historii Żydów Polskich. Widok ku NEE


Kozia. Widok ku SSE


Kozia. Widok ku SSE

Posiedziało się u C. do 18, po czym powrót do Dworca Wileńskiego. Kasia busem, a ja dalej rowerem, okrążając cmentarz Bródnowski od zachodu. Potem były ulice 11 Listopada, Środkowa, Stalowa, Konopacka, Wileńska i tak dojechało się na Dworzec Wileński. Przeczekało się tam do 19:20, po czym Brzeską dalej na Dworzec Wschodni. Na peronie nr 4 było się o 19:50. O 20:02 miał wjechać pociąg z Włocławka, z Księgowym na pokładzie (na który ledwo zdążył). Przyjechało się jakieś 15 minut później. Wysiadł ze środkowego wagonu i wspólnie wyjechaliśmy z dworca na północ. Pojechaliśmy do Ronda Starzyńskiego i dalej ścieżkami wzdłuż Modlińskiej. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej przy Kotsisa, gdzie Księgowy „wymienił olej”.


Księgowy wracający z wycieczki

Księgowy został w Jabłonnie, dokąd wracał. Mi przyszło udać się główną do NDM. Długo i po ciemku. Jedynymi pozytywami była muzyka w uszach i wiatr w plecy, choć i tak było ciężko. Nogi jeszcze nie przywykły i ogólnie było czuć zmęczenie. W NDM przejazd Sportową wzdłuż torów, koło lodowiska i hali sportowej. Przez rynek do mostu, na którym wydało się, że mnie wiatr przewróci. Szczególnie ciężko było pod koniec mostu. Przejazd przez Modlin, by w Gałachach naprzeciw nowego osiedla wsiąść do samochodu z tatą. Była 23:30 i około 120 km trasy.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 123.00 km (4.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:15.38 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Z Zielonki przez Zaborze

Piątek, 19 listopada 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria 2 Osoby, LSTR, Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Pół nocne, Z Kasią, Z Księgowym, Warszawa, Wyprawki w regionie

Na początku słonecznie. Przed wieczorem coraz bardziej pochmurno. W nocy mgła.

Rankiem rowery zostały odpięte w miarę szybko, żeby nikt nas o nic nie pytał. Podeszło się do ryneczku, Kasia pojechała zostawić rower u wujka. Ja w kierunku Ząbek. Przejazd drogą koło kościoła, kanałek i jazda Jagiellońską, a następnie Mazowiecką pod lasem. Przejście na drugą stronę ul. Piłsudskiego i zjazd na leśną drogę. Z niej wjazd w las i jak to bywa w takich sytuacjach – kręcenie się tak, by nie potrafić tego łatwo opisać. Więc szczegóły pominę. Było widoczne, że ten obszar złożony był w przytłaczającej większości z brzóz. Od jednego z głównych traktów krótka dróżka odchodziła do młodnika, od którego jazda prowadziła już na przełaj. Skończyła się na asfalcie w pobliżu torów. Jadąc dalej na zachód, skręt w działki niedaleko leśniczówki, z których trzeba się było wycofać, bo nie chciało mi się jechać w tę stronę, a tworzyła się nadzieja na łatwy przejazd do reszty miasta. Skręt jeszcze w ul. Rychlińskiego, która była remontowana. Stamtąd w ul. Orzeszkowej ku normalnej trasie. Dalej w Batorego i koło szkoły wjazd w uliczko-chodnik, a następnie ulicami Dąbrowskiego i Łąkową jazda koło domów jednorodzinnych, aż do Klamrowej. Skręt w nią z powodu ogrodzenia ogródków działkowych. W tym miejscu widać było jakąś ruinę i ogólnie lekkie zaniedbanie od strony działek. Leninowską dojazd do Działkowej, a trzymając się pobocza udało się dotrzeć do Radzymińskiej.


Las między Ząbkami i Zielonką, ok. 400 m po W stronie DW 631. Widok ku NWW

Kolejny etap lawirowania uliczkami: Kościerska, Ładna, Gniazdowska, Korzystna, Mleczna, Zarębska, Blokowa, Bohuszewiczówny, Mleczna, Warsa, Guliwera, Sawy, Rolanda, Reichera, Drewnowskiego, Rolanda, Gilarska i w końcu Św. Wincentego. Chwilę czekania, nim Kasia dojechała po tym, jak pomyliła autobusy i po czym nastąpił spacer do C. Po niecałej godzinie dojechał na Bródno Księgowy. Z mojej strony nastąpił wtedy wyjazd na skrzyżowanie z Budowlaną, gdzie miał już być i czekać, lecz się pomylił i czekał przy Smoleńskiej, prawie na początku Cmentarza. Poczekawszy chwilę, następnie się ruszyło już we dwie osoby, gadając po trochu. Ścieżkami i chodnikami Budowlanej oraz Chodeckiej. Wiaduktem pieszo-rowerowym przejazd nad Trasą Toruńską i ulicą Ojca Aniceta niejako uciekając przed koparką, którą ostatecznie puściło się przodem. Droga była zbyt wąska, jak na mijające się później auta. Zmieniło się trasę na Zbyszka z Bogdańca, którą dojeżdżało się do Białołęckiej. Pod koniec ulicy Zbyszka mijało się grupkę dzieci, chyba na wycieczce po okolicy. Dwójka, która szła w pewnym oddaleniu od reszty, zachowywała się nieco zwierzęco.


Gilarska między Rolanda i Świętego Wincentego. Widok ku NW

Początek Białołęckiej przejechany poboczem, potem normalnie. Za kanałem jazda ulicą Cieślewskich. W pobliżu aresztu, przed Księgowym (który się wkurzył) przejechał samochód, który zbyt gwałtownie skręcił i się na nas wpychał. Następne ulice to Zegarynki, Pionierów i Ołówkowa, gdzie się postój. Podczas sprawdzania trasy przeze mnie, Księgowy miał lekką scysje z Agą przez telefon, bo się spieszyliśmy w jej stronę. Miał wziąć z Jabłonny pojemnik na jajka, żeby zabrać od rodziny Agi. Nie udało się z powodu niedostatecznej ilości czasu na ten zabieg.

Pojechaliśmy dalej wzdłuż torów kolejowych na północ i skręciliśmy do lasu. Po jakimś czasie wjechaliśmy na betonowe płyty, którymi zdarzyło się jechać rok wcześniej w deszczu i gdzie sprezentowany został kapeć w kole. Ciężka jazda skróciła nam pozostałą odległość no i obyło się bez awarii. Dotarliśmy do drogi na Augustów i znaleźliśmy się na drugiej stronie dzięki pasom dla pieszych, położonych po naszej prawej stronie. Przejechaliśmy Aleją Sybiraków i wjechaliśmy na tereny koło ogrodzenia po lewej stronie. Wyjechaliśmy na chodnik nieco dalej. Gdy od południa pojawił się wyjazd z ulicy, przejechaliśmy na stronę północną, ominęliśmy robotników, którzy wykopywali ziemie przy rurze, co wyglądało tak jakby jeden wrzucał coś z jednej strony, a drugi, oddalony o 5 metrów dalej wybierał to co doleciało. Nie było tak, ale takie można było odnieść wrażenie.

Tyle z właściwej jazdy przez miasto. Przejechało się przez tory, ale nie tam, gdzie znajdował się przejazd, tylko po stronie prawej od zakrętu. Tak jakby nie jechało się wedle biegu drogi, ale prosto przed siebie. Księgowy wszystko starał się zrobić na rowerze, we mnie więcej ostrożności. Potem jechało się na północ, wzdłuż linii kolejowej, po ścieżce wychodzonej czy też wyjeżdżonej. Księgowy wspominał że jeździł tędy w młodości i że jako dziecko na tej linii wsiadał ze znajomymi, na wolno sunący pociąg towarowy i tak jeździli kilkaset metrów, po czym wyskakiwali. Najpierw wywalali rowery do „strefy zrzutu”, a później sami opuszczali maszyną. Raz się okazało, że pociąg ich wyrolował i pojechali dalej niżby chcieli.

Droga biegła po raczej pustym terenie, z rzadka porośniętym krzakami czy pojedynczymi drzewami. Po lewej były domy, w pewien sposób odgradzające się od torów, bardziej poprzez sposób zabudowania niż budowę ogrodzeń. Gdy za bardzo się zbliżyło do drogi, pojawiło się terenowe skrzyżowanie i skręt w prawo. Mijało się „strefę zrzutu” i wjeżdżało do małego lasu. Jadąc wzdłuż południowej krawędzi wewnątrz lasu, oddalało się od torów. Wyjazd na szuter i znów rozpoczęło się zbliżanie do torów, ale już ich nie było widać. Droga nieco się wzniosła, nim się wyjechało na główną w Łajskach. Skręt w lewo i dojazd do ronda, gdzie kiedyś Kowal, w czasie okrążania go, przytarł pedałem o krawędź albo asfalt, aż iskry poszły.

Kurs na północ, a przed torami skręt w lewo. Jechało się po niemal pustych obszarach w stronę Narwi. Minęło nas tylko kilka aut, mimo że teoretycznie nie powinni się tam poruszać, bo była to droga techniczna dla pojazdów zmechanizowanych. Przecięło się odcinek NDM – Wieliszew, lądując w pobliżu wodociągów. Skręt w lewo, a gdy skończyło się ogrodzenie, nastała dłuższa przerwa. Adam gada i jje. Ja słucham i jem. Po przerwie wjazd w las i tak dojechało się do domków działkowych nad zalewem, a nieco dalej do plaży i wału, którym pojechało się na zachód, przeciwnie do niegdysiejszej trasy Mazovii 24h.

Wyjazd na zaporę w Dębę i prosto na Nasielsk. Za lasem skręt na Nunę. Zaczął się etap wiejski, wprost do celu prowadzący, tak jak poprzednio na wiosnę podczas w Wielkanocy. Dojechało się tam już po zmroku około 16:30. Poczęstowano nas kotletami z ogórkami i ziemniakami. Z godzinę przesiedziało się, jeśli nie więcej. Wyjazd w księżycową już noc i jazda w stronę w Wkry, jak na wiosnę, ale bez zjeżdżania na dół, tylko od razu na południe wzdłuż rzeki. Droga był szutrowa albo kałużowa, z ewentualnymi kamieniami. Była to jazda bez świateł lampek, z powodu względnej jasności nieba. Dojazd do Goławic, gdzie nastąpiło rozstanie. Powiodło mnie na drugi brzegu Wkry, a przejeżdżając nad nią, nieco mnie wyziębiło. Po drugiej stronie skręt ku południu. Jechało się prawie w kompletnych ciemnościach, nie licząc księżyca i miejscami stojących lamp, jeśli była akurat jakaś wioska. Mijało się oświetlony ośrodek turystyczny. Gdy droga zmieniła bieg na wschód, przyszła pora na przerwę przy skrzyżowaniu. Byłą tam mała ruina, ale tylko powierzchowne zerknięcie i nawrót. Skrzyżowanie składało się z asfaltowej drogi od strony rzeki i terenowych od południa i zachodu. Skręt w ten pierwszy. Była to trasa opadająca w dół, ale z taką obfitością kałuż, że spadło moje dość szybkie dotychczas tempo.

Pierwszy etap był bezludny całej okazałości. W oddali, po lewej i po prawej był las, a między nimi i drogą tylko pola. Las po prawej był położony wyżej, a w lewo teren opadał. Płożyła się też obficie mgła. Sprawiało to niesamowite wrażenie w księżycowym blasku. Drugi etap ciągnął się wzdłuż domów, raz drogą szutrową, raz asfaltową. Kolejny był znów względnie pusty – jazda wzdłuż granicy pól wielkiego gospodarstwa. Wyprowadziło mnie do czegoś wyglądającego na kanał, ale nie było mi wiadome, czy coś tam płynęło. Było tam za to dużo śmieci wyrzuconych przy przejeździe. Po drugiej stronie znajdowała się ogromna kałuża, w którą prawie nastąpiło przewrócenie. W powietrzu unosił się fetor. Może dlatego nazywają ten obszar „Odpadki”.

Wyjazd na drogę do Zakroczymia, na której co chwila się trzeba było stawać. Zjazd z niej na trasę wzdłuż DK 7, tę przekraczając wiaduktem bardziej północnym. Dalej wzdłuż 7, kierując się w stronę Kroczewa, ale skręt w pierwszą w lewo i prawie polna drogą wyprowadzając mnie bliżej Trębek. Tam nastąpiło pewne zwątpienie w siły - nie wiedząc czy dojadę do domu, czy może tata gdzieś przejedzie (jak się okazało nieco wcześniej faktycznie przejeżdżał), ale ostatecznie udało się dojechać po nieszczęsnej DK 62. Koniec jak zwykle przez Miączyn.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 98.50 km (22.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.07 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dwudniowa z Krakowa I - Do Radomska

Piątek, 30 lipca 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria >200, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2010 Wyżyna Małopolska W, Pół nocne, Warszawa

Do Warszawy i Kraków

Była to pierwsza wyprawa ułożona pod gminy. Trasę sklejona tak, by zapełnić luki między wyprawami z 2008. No nie przespana nocy. W jej trakcie trwało pakowanie i przygotowywanie jedzenia. O 4 rano wyjazd z domu, tuż przed wschodem słońca. Było chłodnawo, lecz dość ciepło jak na ostatnie noce. Jazda trwała prawie bez zatrzymywania. Przejazd przez Zakroczym, obwodnicą Modlina docierając do NDM, gdzie udało się poznać kilka nowych ulic. Po jakimś czasie udało się dotrzeć do Jabłonny. Spieszyło mi się, bo pociąg do Krakowa (na stację Kraków Główny) miał ruszyć o 7:48. Ekspresowy czyli droższy (bilety były chyba zamówione przez tatę Kasi dzień wcześniej).

Do Warszawy udało mi się dotrzeć około 6:30. Trochę odpoczynku, ale nie można było się rozleniwiać. Prawie cały czas udało się trafiać na zielone światło. Mijało się wielkie doły, jakie wykopano na ulicach, lecz nie wiem w jakim celu. Zerwany pas jezdni, pod którym odsłaniała się stara, wybrukowana kamieniami droga. O 7:00 przy elektrociepłowni na Żeraniu. 7:20 między mostem Gdańskim i cerkwią. Na Wschodnim 10-15 minut przed odjazdem. Prawie od razu do maszyny. Były problemy z włożeniem roweru przez drzwi, ale jakoś dało radę i po jakimś czasie udało się nam zasnąć.

Krakowskie dworce

Zanim wjechało się do Krakowa, pociąg stał trochę czasu w szczerym polu, ale w końcu się ruszył i udało się go opuścić na Dworcu Głównym. Zjazd windą, mijając miejsce na podłodze, gdzie swego czasu drzemało się po katorżniczym wyjeździe do Krakowa. Pieszo na PKS, a kiedy Kasia kupowała bilet, mi pozostało wypakować jej rzeczy i gruntownie przepakować sakwy. Aby nie obcierać nogi, tak jak na początku lipca - na prawą stronę powędrowała sakwa mniejsza. Trzeba było jeszcze poszukać właściwego przystanku. Okazało się, że dworzec PKS był dwupoziomowy i trzeba było zjechać windą. Tam bus już stał i zbierał bagaże do środka. Jacyś ludzie chcieli przetransportować rower, co im się udało. Kierowca tylko poinformował groźnym głosem, że do bagażnika wkłada się tylnym kołem do środka pojazdu, a więc prostopadle do kierunku jazdy, po to żeby można było włożyć więcej bagażu. Kasia pojechała do Krościenka, a ja na rowerze przez Kraków.

Przez Kraków

Najpierw trzeba było przedostać się na drugą stronę torów (tj. na zachód). Pieszo przez galerię handlową, rozważając, czy aby czegoś nie zjeść, ale pomimo dużego głodu udało się powstrzymać. Najpierw trzeba było się wydostać. Udało się znaleźć windę. Omijało się Barbakan i pomnik na placu Matejki. Kręcenie rożnymi uliczkami, gdzie trwały remonty, aż dojechało się do wypatrzonego wcześniej w necie sklepu rowerowego "mbike". Szybko udało się kupić lampkę. Sam sklep jest ciekawie zrobiony, bo wyglądał jak na jakimś straganie w zaułku, z jednym wejściem przez bramę na korytarz-dziedziniec. Kolejny punkt wycieczki to szukanie baterii, bo te które zostały zabrane, wnet mi padły. I tak to trwało, aż zaczęło padać, a gdy się udało kupić akumulatorki, to też się okazały padnięte (mogło chodzić o coś w ustawieniach aparatu, albo po prostu były to padnięte baterie). W końcu mi się udało kupić sprawne. Nim tak się stało, udało mi się posilić bardzo tanio, bo w sumie za 9,80 - dwie porcje naleśników (razem 6 sztuk) ze śmietaną i serem w jakimś barze mlecznym przy ul. Wybickiego. O dziwo, mimo wcześniej odczuwanego głodu, ostatni z nich ledwo udało się wcisnąć. Smakowało i zapełniło żołądek. Ciepłe jedzenie odtąd nie było przez mnie jedzone, aż do samego domu. Ostatni punkt podczas pobytu w Krakowie, to zakupy w Żabce, gdzie zostały zrobione ostatnie zakupy. 6 czekolad i tyleż samo misio-żelek, duża Mirindę, która dopełniła zasobów picia wraz z napojem, 3Cytryny oraz i trzema butelkami wody z domu (2 gazowane). Była też jakaś kartka na którą się zbierały punkty za zakupy (chyba z kilka miesięcy później wymienione na maskotkę, o ile mnie pamięć nie myli).


Kraków. Barbakan. Widok ku SWW

Szlak przez miasto: DG - Worcella - Zacisze - plac Matejki - św. Filipa - Słowiańska - Krowoderska - Szlak - Łobzowska (chodnikiem, mbike) - Axentowicza - Kujawska - Mazowiecka - Aleja Kijowska (chodnikiem) - Wrocławska - Wybickiego (Jadłodajnia, chodnikiem) - Łokietka (przy blokach i chodnikiem) - Wyki (baterie i trochę chodnika) - Pachońskiego (Żabka)

Od Krakowa do przeprawy przez las

Na granicy Krakowa ostatnie poprawki przy rowerze, rozgrzewka i w długą. Pierwsze 20km prowadziło do Skały. Może ze 2-3 razy zjechało się krótko w dół, a tak to cały czas raczej łagodny podjazd. Na początku szło mi dobrze, nachylenie takie, że nawet się pędziło. Potem zrobiło się stromiej, gdy tylko stromizna robiła się okropna, zaczynało tworzyć się tyle potu, że trzeba było zdjąć kurtkę. Przewieszona została przez kierownicę, bo nie chciało mi się przerywać jazdy. Gdzieś po drodze mijało się malucha, którego kierowca, starszy jegomość, zbierał złom z pobocza. Po lewej widać było głęboko ukrytą dolina Prądnika. Na asfalcie znajdowały się pozostałości po deszczu, jaki przechodził tutaj w czasie mojego krakowskiego posiłku. Zjeżdżając do Skały, ochlapały mi się nogawki.


DW 794. Wyjazd z Krakowa do gminy Zielonki. Widok ku NNW


DW 794. Januszowice S przy granicy gmin. Widok ku NEE

Nawet nie chciało mi się zatrzymywać. Od rynku natychmiast na wschód. Trzy kilometry zjazdu minęły błyskawicznie. W jego trakcie przyszło mi otworzyć lewą sakwę, gdzie znajdowała się mapa - trzeba było szukać drogi, w którą należało skręcić na północ. Pojawił się skręt na Minogę. Jadąc powoli, mapę wędrowała z powrotem, ale zamknąć sakwy już mi się nie udało, bo zaczął się spadek, a asfalt sugerował pełne skupienie na omijaniu dziur i garbów. Do tego na dole ostre zakręty i jeszcze jeden zjazd, na którym już trzeba było hamować – najbardziej stromy i z solidnym zakrętem. Jak się można spodziewać, zaraz potem czekał mnie podjazd. Gdy go się udało pokonać można było już podziwiać okoliczne pagórki i żałować, że jadę samotnie. Warto zjechać z krajówek, zboczyć między wsie i pola, gdzie wszystko wygląda tak malowniczo. Nawet asfalt o tysiącach barw, nawierzchnia niczym tort.


DW 794. N kraniec wsi Cianowice. Widok ku W


Minoga. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Widok ku N

Podróż tam polegała na prawie ciągłym trzymaniu mapy i analizie, gdzie to ja mam skręcić. Do tego kilka zjazdów i podjazdów (na jednym z nich, na chwilę trzeba było podeprzeć się nogą przy zmianie biegu, a innym razem, gdy spadł mi łańcuch, udało się założyć go, wrzucając wyższy bieg – dziw ten zaskoczył mnie niezmierne, pierwszy raz bowiem mi się taka akcja zrobiła). Tak dojechało się do Charsznicy. W jej rejonach, gdy podjazd się zdarzał, to był łagodniejszy i krótszy niż poprzednie, a później było raczej płasko. Od jakiegoś czasu widać było, że jest straszne zamglenie w powietrzu i słabo widać miejsca znacznie oddalone. Stan ten utrzymywał się również następnego dnia, aż do wieczora. Kilka kilometrów dalej zaczęło padać i choć trwało to tylko kilka kilometrów, to przyszło mi odziać się w kurtkę.


Minoga N. Podjazd do Barbarki. Widok ku NNE


Gołyszyn S. Podjazd z Barbarki. W tle Dolina Dłubni. Na horyzoncie, po lewej wzgórze na którym leży Koniusza, po prawej lesiste wzgórza po SW stronie Słomnik. Widok ku SE


Podjazd z Gołczy do Cieplic. Widok ku NNW


Zjazd z DW 783 do Witowic. Dolina Szreniawy. Widok ku NNE


Miechów-Charsznica. Kościół pw. Matki Bożej Różańcowej. Widok ku NWW

Przeprawa przez las

Wg planu, we wsi Kępie trzeba było skręcić na Żarnowiec. Miała to być szutrowa droga koło lasu. Rzeczywistość była gorsza. Skręt na tę drogę był jeszcze we wsi, ale mi zachciało się jednak trzymać asfaltu, który bliżej lasu zaczął skręcać na południe. Po prawej pojawił się polny zjazd na prawo, ale nie przypominał mi tego ze zdjęć, no i ukazały się mokradła. Do głowy przyszła mi myśl, że tamta droga może przez nie prowadzić i w rezultacie ugrzęzłoby się w błocie. Tak wiec przyszło mi się dalej trzyać dalej asfaltu, który wnet przeszedł w szuter z obfitością kamieni. Po minięciu ostatnich, samotnych stojących domów, wsiąkało się w las. Droga była taką tylko z nazwy. Zarośnięta trawą, dalej pojawiła się woda. Wydawało mi się, że pochodziła z ostatnich opadów i po prostu sobie zalegała. Nie zaniepokoiło mnie to, ale trudno było przez to przebrnąć. Drogę zagrodziły mi drzewa i trzeba było z roweru zsiąść, by móc się dalej przemieszczać. Gdyby tylko można to było zrobić tak łatwo, jak to powiedzieć. Nade mną krążyło ze 20 końskich much. Tych bestii paskudniejszych od much i komarów, których nie da się po prostu przepłoszyć. Jak się nie zabije, to nie dadzą spokoju. Latały tak, że nie dawało się rady nawet ich walnąć. Wymęczyły mnie przeokropnie. Żeby zrobiło się weselej, nagle pojawiły się szerokie kałuże, które trzeba było omijać. Przejście nad rzeczką, w której leżało różowe wiaderko, brnąc dalej. Miejscami woda przybierała pomarańczową, czy wręcz czerwonawą barwę, będąc przy tym niesamowicie klarowną i przejrzystą.


Kałuże w lesie Staszyn. Widok ku W

W końcu przyszło załamanie. Gdy do tej pory rower był pchany poprzez wodę, w zagłębieniach po kołach cięższych pojazdów, idąc po względnie suchym brzegu, nieraz skacząc i biegnąc. Kilka razy rower o mało mi się nie przewrócił, a to z oczywistych względów było jak najmniej pożądane. Buty mi się trochę zamoczyły. "To nic, zaraz przeschną, jak tylko znów wsiądę”. Roje much nie dawały spokoju. Komarów w porównaniu z nimi było ledwie kilka. W pewnym momencie to już nie były kałuże, ale bajorka. Stało się to, czego lepiej było uniknąć i przyszło mi biegnąć poprzez wodę, szukając co bardziej suchych fragmentów oraz kęp roślin. Niewiele to dało, ale przynajmniej kostki były suche. Po głowie przelatywały obawy, czy to była faktycznie woda, a nie bagna. W końcu jakoś udało się wyjść z tego piekielnego lasu. Przedarcie się przez niego zajęło mi około 15 - 20 minut, które się dłużyły okropnie. Wszystko w pośpiechu. Nie było czasu na zastanowienie, ledwo tylko 3 zdjęcia udało się zrobić, raz przystając na łyk wody. Nie była to jednak jeszcze pora na odpoczynek. Woda co prawda za mną, ale i w butach, a na dodatek jeszcze ścigały mnie bestie. Szybko na rower, uciekając prawie kilometr, nim przestało się je widzieć. Wtedy można było zdjąć buty, skarpetki, wszystko wyżąć, poczekać aż trochę to przeschnie, a przy okazji wreszcie odpocząć i podjeść.

Po przeprawie przez las

Była to moja pierwsza przerwa po czterech godzinach podróży i przejechanych od Krakowa 50km. Nim dojechało się do lasu, nie nastąpiła żadna przerwa, a tylko raz przyszło mi się podeprzeć. Po przerwie pora na Żarnowiec, małe miasteczko i mało w nim czasu. Od razu kurs na Koryczany. Było dosyć jasno, bo to co miało padać, to już spadło i się nieco rozpogodziło. Nadal jednak było widoczne zamglenie, które nasiliło się po kolejnych kilkunastu kilometrach, gdy we wsi Krzelów mijało się duże stawy na Mierzawie, prawym dopływie Nidy, który w tych stronach miał swe źródła. Odbywało się tu tak intensywne parowanie, że nawet asfalt zawilgotniał. Przejeżdżało się między nimi ku północy. Wpierw asfaltem, później szutrówką "tysiąca i jednej kałuży".

Droga między Jelczą i Żarnowcem. Las Staszyn i przebyta przezeń droga. Widok ku E


Żarnowiec. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Widok ku SE


Droga z Karczowica do Mstyczowa, tuż za granicą województw. Widok ku NNW


Droga przez las w okolicy Bugaja


Podjazd z Raszkowa do Wielopola. Po lewej las Borki. Nieco w prawo - las Celiny. Widok ku W

Jazda nocna do noclegu przystankowego w Wygodzie

O zachodzie słońca mijało się Słupię, a o zmroku, tuż przed zapadnięciem ciemności, dojeżdżało do Szczekocin. Przed miastem, nim wyjechało na krajówkę, trwała przerwa na odpoczynek i posiłek przed nocną jazdą oraz przygotowanie roweru do boju. Żwawo udało się przemieścić po raz drugi przez to miasteczko (poprzednio we wrześniu 2008), gdzie nastąpił skręt na Częstochowę. Nocna dłużyła mi się droga. Z mp3 w uszach. Wszędzie mgła, która sprawiała, że co chwila trzeba było przecierać twarz i nogi, na których osadzała się woda. Mgła widzialna była nawet pomimo mroku, który przez nią stawał się jeszcze większy, gęstszy, potężniejszy. Co jakiś czas mijały mnie samochody, obszczekiwały psy, chyba raz nawet goniły. Jeden chyba oberwał z buta. Szybkie przemieszczenie przez Lelów i późnej czekało mnie 6-7 km jazdy wśród lasów. Tam przeszył mnie dziwny, potężny lęk. Lasy razem z mgłą, sprawiały ponure wrażenie, a jedyne światło pochodziło z lampki. Jej światło mnie utrzymywało. Z radością przyszło powitać światła Janowa, w którym nastąpiło przystanięcie na kilka minut, by zjeść czekoladę i przeczytać mapę. Zmiana kierunku na północny. Jeszce raz trzeba było przejechać przez las, mówiąc sobie, że w dzień wyglądałby lepiej. Przejazd przez Przyrów i Dąbrowę Zieloną. Chyba po pierwszej udało się wjechać do łódzkiego województwa ustalając, że szukam już jakiegoś przystanku. Udało się znaleźć – 3 km przed Radomskiem, na granicy z lasem, pod koniec wsi Wygoda. Nazwa zachęcająca, więc sen trwał do 6:30.


Janów. DK 46 przy Kościuszki. Widok ku SSW

Odległość: 232,5 24h
- do Dworca Wschodniego: 59,1
- od Krakowa do Radomska: 172,5
Jazda: 14:40
- Warszawa: 3:10
- Kraków: 40 min
- Z Krakowa: 12:50
Przerwy: 70 min od Krakowa

Do Warszawy: 4:xx - 07:30
W Krakowie: 11:30 - 14:00
Do lasu z wodą: 14:00 - 17:40
Wyjście z lasu: 17:55 + przerwa 20min do 18:20
Przerwa Szczekociny: 20:32 - 20:51
Przerwa Janów: 23:00 - 23:07
Przerwa gdzieś po drodze: 1:02 - 1:18
Nocleg przed Radomskiem: 02:07

Zaliczone gminy

- Gołcza
- Charsznica
- Kozłów
- Żarnowiec
- Sędziszów
- Słupia
- Janów
- Przyrów
- Dąbrowa Zielona
- Żytno
- Gidle
Rower:Zielony Dane wycieczki: 239.00 km (4.00 km teren), czas: 14:40 h, avg:16.30 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wielkanoc z Zielonki

Niedziela, 4 kwietnia 2010 | dodano: 02.03.2019Kategoria Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, 2 Osoby, Warszawa

Słonecznie, prawie bezchmurnie. Wysoki stan wód, szczególnie podsiąkających. Dość ciepło. Wiatr z zachodu.

Pobudka koło 10. Nie wiem. Czas mnie nie obchodził. Tak wspaniale było się obudzić tej niedzieli, choć jeszcze lepiej byłoby nie wstawać. Po opuszczeniu noclegu, dało się zauważyć, że coś jest nie tak z rowerem. Gdy wynosiło się go z piwnicy (ledwo, ledwo – przypomniały mi się Bieszczady i moje w nich przygody z rowerem), widać było brak powietrza w tylnym kole. Świeża dętka zakładana była dwa dni wcześniej ehhh...

Trzeba było założyć tę, którą poprzedniego dnia załatał P., a na dopiero co wyjętą wycisnąć resztki kleju. W gotowości do drogi po jakiejś półgodzinie, udało się opuścić powoli Zielonkę. Powoli przejeżdżało się Bandurskiego przez Marki, leniwie mijając Radzymińską. Bolało mnie siedzenie i nogi. Dojazd w okolice cmentarza, lecz zamiast w lewo, dalej prosto, wpakowując się na gruntową drogę do boru. Dość niskie drzewka, może na dwa metry, ale jedno bardzo blisko drugiego. Mimo to, widać było przesmyki, którymi można było się przemieścić na jego drugą stronę do Kroczewskiej. Potem jazda asfaltem Zdziarskiej na Kobiałkę i z grubsza jechało się tą samą trasą, co dzień przed wyprawą do Kazimierza w 2007. Wtedy jednak był to kurs na Józefów przez Michałów, teraz zaś na Rembelszczyznę i Kąty Węgierskie. Po drodze widać było, że kabelek licznika się przetarł i kiszka z pomiaru.

Nie chciało mi się trzymać ściśle asfaltu i tak zostało odwiedzone zaplecze Woli Aleksandra, czyli ulicę Bagienną. Miejscami dużo pisku, miejscami fajnie. Gdzieś tam się przerwa leżąc na ziemi i zjadając resztki jedzenia. Potem podziwianie prawie bezchmurne niebo i znów powrót myślami do Bieszczad. Niebawem kolejny wyjazd na asfalt w środku wsi. Złapała mnie czkawka po jabłku, która przeszła dopiero, gdy zajechało się na Piaski. Była 13:30 podczas siedzenie na murku pod Księgowego blokiem i zastanawianiu się, kiedy postawili ten Kaufland na rogu.

Po odpoczynku przejazd Kolejową do Chotomowa, gdzie nastąpił skręt na Olszewnicę. Było coraz mniej zapału, którego tak ściśle powiedziawszy to i tak nie było wiele. No ale życie jak koła roweru toczy się dalej i czasem, jak w scentrowanym kole, zaskakuje nas czym nieco mniej jednostajnym. Gdy wjeżdżało się w pobliże NDM, przyszło mi na myśl, że skrócę sobie drogę i pojadę jakąś pierwsza lepszą drogą. Tak poznany został zalany wodą Okunin. Same domy nie były zalane, ale woda poprzez silny podsiąk rozlała się tak szeroko, że były nieliche problemy z przemieszczaniem się, a wracać mi się nie chciało. Podjechać udało się w pobliżu jakiegoś domku i już miał nastąpić nawrót, kiedy jakąś kobita z niego mówiła, że tam jest jakaś ścieżka. No to po podziękowaniu pojechało się dalej. Dla mnie, szczęściem czy też nie, ścieżka okazała się zalana na odcinku nieco ponad 100 metrów.

W ten sposób uatrakcyjnił się powrót. Raz trzeba było trzymać się kierownicy, raz drzewek, a raz były z nimi kłopoty, bo blokowały rower, raz betonowych słupków, a raz przytępionego drutu kolczastego. Po mojej prawej była woda na głębokość powyżej kostki, a po lewej prawie wcale nie było ziemi. Nogami albo trzeba było się opierać na rowerze (który próbował odjeżdżać, przewalać się i skręcał kierownicą) albo na kolczastym drucie, albo też na niektórych, przygiętych do poziomu wody drzewka. Trochę było z umordowania, ale w końcu przeszło się, choć do buta i tak się dostało trochę cieczy. Parę metrów dalej udało się dostrzec starszą parę, która tam jechała. W NDM jazda drogami najbliższymi wału. Przez chwile zastanawiało mnie, czy nie pojechać odwiedzić rotundy przy moście, ale po ilości ludzi widząc, już mi się nie chciało. Przemknięcie przez Modlin. Zastanawiało mnie też czy nie pojechać do jednego z fortów, ale tam też szli jacyś ludzie, więc przez pola kurs do Zakroczymia.

A tam przygoda. Chciało mi się pojechać ulicą Kościelną, bo tam jeszcze w życiu mnie nie było. Zjazd z asfaltu w polna drogą, aż rower zakopał się w piachu. Z daleka dostrzec można było grupkę ludzi wędrującą z południa. Nie przejmując się, nastąpiło zejście z roweru i już chciało mi się iść dalej, gdy nagle dało się dostrzec, iż jeden z tamtych idzie w moją stronę coś krzycząc. Jeszcze nie przychodziły mi do głowy myśli o ucieczce, ale coś mi mówiło, że dalej nie ma się co pchać. Piach i w ogóle. No to wracam spokojnie. Potem dosłyszeć się dało wyraźniejsze krzyki typu: "gdzie się pchasz", "gdzie cię tu niesie", wyrażone zdecydowanie mniej przyjaźnie i bardzo staropolsko. Trochę przyspieszenia. Widać, że pojawił się grunt. Po odwróceniu się, widać było, jak jeden przodownik biegnie i pozbywa się koszulki. Szybko na rower i fru... Zaraz pojawił się asfalt. Już mi było wesoło w duchu, że koleś musiał się zdziwić i zmęczyć. Za chwilę już było się na krajówce, zerknięcie w lewo i okazało się, że ten koczkodan biegł przez pole. Jak przypuszczałam w owym czasie, albo był narąbany, albo naćpany. Już po tej niemiłej przygodzie, około 18 było się w domu, wracając z grubsza tą trasą, którą się wyjechało dnia poprzedniego. Po drodze udało się jeszcze spotkać kolegę z gimnazjum, to też pogadaliśmy.

Na koniec tylko parę słów. Ja bym rozumiała, gdyby tamtym ludziom wjeżdżało się na prywatny teren. Sprawdzając na mapie – to normalna droga. Ja rozumiem, że on by może chciał mnie wypatroszyć... Ale czemu nie robił tego z zaskoczenia? Ba! Ja jeszcze mam dużo szczęścia, ale co zrobiłby ktoś z zagranicy, nie znający polskiego i niektórych obyczajów? Mi udało się zorientować dopiero po dłuższej chwili i dopiero dosłyszenie słów wiele mi pomogło w interpretacji zdarzenia - no ale gdyby taki Holender czy Szwed był na moim miejscu, nie wiedziałby o co mówili. Może by się zastanawiał czy nie wołają go o pomoc? A potem niespodzianka i potem rodzina szuka i wysyła informacje – „ostatni raz widziano w X”
Smutne to i wkurzające...

2010.02.01

Zakupy na Hali Banacha, a potem sporządzenie sowitego obiadu - mięso, kukurydza, brokuły, makaron...


Widok z akademika na Pola Mokotowskie ku NEE


Widok z akademika na Pola Mokotowskie ku SE

2010.02.04 Okęcie

Rozpoczęła się seria krótkich, kilkugodzinnych wycieczek pieszych z wykorzystaniem komunikacji miejskiej, w celu poznania różnych zakątków Warszawy. Tego dnia kurs na Okęcie, a w drodze powrotnej oglądanie okolic fortu Zbarż.


Wiązowa. Trwają prace budowlane nowej trasy. Widok ku E


Wiązowa. Trwają prace budowlane nowej trasy. Fort Zbarż. Widok ku W


Wiązowa. Trwają prace budowlane nowej trasy. Fort Zbarż. Widok ku W


Wiązowa. Trwają prace budowlane nowej trasy. Widok ku SSW


Okolice ronda Jana Szala. Widok z kładki przy przystanku Osiedle Wojskowe ku S


Żwirki i Wigury. Widok z kładki przy przystanku Osiedle Wojskowe ku NNW


Żwirki i Wigury. Widok z kładki przy przystanku Osiedle Wojskowe ku NEE

2010.02.05 Kazurka

Nazajutrz wycieczka na Kabaty i wejście na górkę Kazurkę w pobliżu Belgradzkiej i Stryjeńskich. Dnia następnego nastąpił powrót do domu na ferie, połączony z odwiedzinami u rodziny w Łomiankach.


Górka Kazurka. Widok ku N


Widok z Kazurki ku E. Nieco po lewej kościół pw. Ofiarowania Pańskiego. Po prawej Las Kabacki.

2010.02.12


Zima na Wychódźcu. Z Kasią trochę trochę się pospacerowało po śniegu. Widok ku SE

2010.02.21 Młociny

Kontynuacja wypraw. Tym razem pod nazwą "Operacja Hieroglif", bowiem tak zwała się jedna z unikalnych, poznanych uliczek. Nim się wróciło, wpierw spacerem na kolację do pobliskiego McD przy Papirusów.


Studenckie zabawy zimowe


Pola Mokotowskie. Nieco bardziej ciepły odcinek terenu. Widok ku W


Pola Mokotowskie. Nieco bardziej ciepły odcinek terenu. Widok ku E


Farysa. Pałac Brühla. Widok ku NNE


Tajemniczy "Hieroglif"


Budowa Mostu Północnego. Widok ku NEE


Wisła poniżej Mostu Północnego. Widok ku N


Wisła poniżej Mostu Północnego. Widok ku NNW


Wisła poniżej Mostu Północnego


Ścieżka wzdłuż ogrodzenia Pałacu Brühla. Widok ku SE


Ścieżka wzdłuż ogrodzenia Pałacu Brühla. Widok ku NW

2010.02.27 Kawęczyn

Tydzień później - wyprawa na Kawęczyn (dzień wcześniej Księgowy odwiedził mnie w akademiku, gdzie dostał coś do przekąszenia). Kurs do Ząbek w okolice Elektrociepłowni, wejście na hałdę, a następnie, już po ciemku, przedzieranie się przez las do Zielonki Bankowej, unikając nieprzyjaznego terenu.


Ząbki. Potulickiego przy Łodygowej. Budowa kościoła, trwająca od początku XXI w.


Chełmżyńska. W centrum komin Ciepłowni Kawęczyn. Widok ku SEE


EC Kawęczyn


Kasia na hałdach koło Ciepłowni Kawęczyn

2010.02.28


Czarny śnieg na pętli tramwajowej koło Banacha. Widok ku NNE

2010.03.06

Tym razem wycieczka po Śródmieściu. Wpierw chyba na Wydział, jadąc od Zielonki, a potem pieszo do Jerozolimskich. Skręt w Poznańską, Koszykową, koło Politechniki, Filtrową, Ładysława z Gielniowa, a potem po prostu - przejście dla pieszych na Żwirki i Wigury i akademik.


Most Śląsko-Dąbrowski. Widok na centrum ku SSE


Most Śląsko-Dąbrowski. Graffiti pod Wybrzeżem Gdańskim. Widok ku SSW


Dziedziniec między Nowogrodzką, Kruczą i Jerozolimskimi


Dziedziniec między Nowogrodzką, Kruczą i Jerozolimskimi


Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej. Widok ku SSE


Hala Koszyki w okresie rozbiórki, a przed odbudową. Widok ku S

2010.03.08

Tego dnia niewiele. Autobusem na Gocław i takiż sam powrót. Po powrocie obiad w akademiku.


OSiR Wodnik na Osiedlu Orlik. Widok ku NNW


Osiedle Orlik. Widok ku NE

2010.03.15

W nocy, po północy nastąpił nagły atak zimy. Mnóstwo śniegu. Rankiem po okolicy. 18-tego z Kasią na Mieście. 19-tego spotkało się w busie koleżankę z jej kolegą.


Klub Proxima przy akademikach. Raptem 1 czy 2 mi się zdarzyło tam być na koncercie. Widok ku NW


Campus Ochota. Baraki, w których chyba odbywała się część zajęć z wf. Widok ku W


Akademiki widziane z ŻiW ku NNW

2010.03.21

Tego dnia pieszy spacer z Zielonki do Warszawy wzdłuż torów. Start około 14. Około 15:40 atak silnego deszczu.

Tory w Zielonce w pobliżu Inżynierskiej. Widok ku SSW

2010.03.31

Wspólny spacer na Dynasy

Schody między Bartoszewicza i Dynasy. Widok ku NNE
Rower:Zielony Dane wycieczki: 72.00 km (0.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:14.40 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku I - Przygotowania do wyprawy

Wtorek, 14 lipca 2009 | dodano: 03.04.2015Kategoria 2 Osoby, 2009 Skandynawia, LSTR, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Księgowym, Warszawa, Z rodziną

Przygotowania przed wyprawą trwały kilka dni, przy czym dopiero ostatniego z wykorzystaniem roweru.

3-5 Lipca
Piątek- Niedziela


Zakończyły się praktyki w Olecku i nastąpił powrót do domu. Przez te trzy dni nie pamiętam niczego konkretnego oprócz odpoczywania. Przez internet trwały konsultacje z P. co do wybory ramy. Mój wybór padł na ramę Accent Shannon w kolorze czarno-zielonym. Został zamówiony, a następnego dnia rano rodzice podwieźli mnie na drugą część praktyk – w Murzynowie.

11 i 12 Lipca
Sobota, Niedziela


Nie powiem żeby te dni przyniosły coś przebojowego. Rozpoczęły się „ostatnie przygotowania”, których i tak główna część została wykonana nazajutrz. Zapakowane zostały:

  • mapy
    • Finlandii - ogólna, w której tak naprawdę były zaznaczone tylko znaczniejsze drogi
    • szczegółowe Estonii, Łotwy i mini-atlasik Litwy z Mazurami i północnym Mazowszem
    • mało szczegółowa Sztokholmu i okolic
  • gramatyka języka hiszpańskiego (duży format - duża waga), by zabić czas, gdyby naszła mnie nuda
  • aparat (2 karty po 2 Gb; 2 pary akumulatorków i jedna zwykłych baterii) w pokrowcu
  • kilka lekarstw, bardziej zapobiegawczych i wzmacniających niż realnie leczących
  • śpiwór (nieco wysłużony i z dolnej półki cenowej)
  • tygodniowy zapas bielizny
  • 4 koszulki
  • krótkie spodenki
  • długie spodnie
  • bluza z kapturem
  • windstoper (chroniący od wiatru)
  • kurtka lekka (z wywietrznikami)
  • kilka zupek chińskich (częściowo wróciły do Polski)
  • komórka z ładowarką
  • mała kuchenka i gaz (kupione kilkanaście dni wcześniej)
  • mały komplet przyrządów:
    • do higieny
    • do napraw
    • do jedzenia
  • ok. 3000zł z czego (szacunkowo):
Przed wyprawą ~1350 zł
    • rama ok. 300 zł
    • 5 sakw typu Crosso Expert, pomniejszonych o 2 najmniejsze woreczki ok. 500 zł
    • 250 – 300 zł stracone w serwisie
    • 200 zł stracone na zakupy w Polsce
    • 50 zł na bilet do szczecina
    • 20 zł mandatu
W Podróży ~1350 zł
    • 1200 zł wymienione na 3000 koron Szwedzkich
    • 30-40 zł obiadokolacja po powrocie do kraju
    • 80-100 zł jedzenie na trasie po powrocie, z czego wiele wróciło do domu
Tak więc całość wyniosła ok. 2700 zł, przy czym realny koszt samego wyjazdu to nieco ponad 1500zł

13 lipca
Poniedziałek


Obudzono mnie wcześnie rano. Zjedzone zostało śniadanie (chyba jajecznica) i zabrane do auta ostatnie rzeczy. Tata odwiózł mnie do Nowego Dworu, pod serwis rowerowy w dużym budynku przy targu. W tamtym miejscu, po krótkiej rozmowie z serwisantami, założyli mi nowy suport, a dodatkowo zakupione zostały stery. Stare nie nadawały się już do nowego roweru. Co do samej rozmowy, nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni nagłym zdarzeniem. W końcu sezon i mieli dużo roboty, ale mimo to się zgodzili. Nieco lepszy mieli humor, gdy okazało się, że to nowa rama i nie muszą się urabiać po łokcie z moją maszyną.

Podziękowawszy, na blacie metalowego „stołu” na targowisku zostały rozłożone moje podręczne narzędzia i nowe stery. Rozkręcone zostało to, co było trzeba, a więc: poodkręcane zostały koła, przerzutka, wyjęty został widelec, a także, omijając zaplątujące się linki, wyjęte w końcu zostały stare i założone nowe stery. Były przy tym pewne problemy z dopasowywaniem ich elementów w odpowiedniej kolejności. Przykręciło się to, co było można z powrotem i rower wreszcie nadawał się do jazdy. Lecz nie do podróży... Nie było możliwości wyregulowywania całego osprzętu. Poza tym łańcuch spięty został nadwyrężoną już spinką, której jakość była fatalna. Wiadomym już było, że niewiele ujadę nim mi pęknie.

W czasie mojej pracy z nieba lał się żar, a po placu opustoszałego targowiska, jeden z serwisantów jeździł skuterem. Czy to o testował, czy też się bawił nie obchodziło mnie. Przeszkadzało się skupić na składaniu roweru. Po kilku godzinach spędzonych w tamtym miejscu, wreszcie można było ruszyć na prawie-ostatecznie-gotowej maszynie. Powróciło się do Modlina, skąd zabrane zostały z samochodu, do tej pory zbędne, sakwy wypełnione bagażem. Następnie ruszyło się do mostu i przejechało na drugą stronę. Ostrożnie jechało się przez miasto, a nieco spokojniej już za nim, na trasie do Wieliszewa. Dało się znać Księgowemu o tym, że się zbliżam.


14:59. Remont mostu kolejowego w Nowym Dworze Mazowieckim. Widok ku SSW

Mój nie-do-końca sprawny rower z dużym oporem toczył się do Legionowa. Skręt na Olszewnicę, wjeżdżając od ulicy Kolejowej. Tam rozmowa z Księgowym przez telefon i wkrótce potem spotkaliśmy się pod jego blokiem. Zanieśliśmy bagaże do mieszkania i pojechaliśmy do pobliskiego sklepu rowerowego po linki oraz inne drobiazgi. Po powrocie zjedliśmy mięsny obiad i udaliśmy się do piwnicy, gdzie Księgowy zajął się szczegółami remontu roweru tzn. regulacją przerzutki, hamulców, wymiana linek i naoliwienie tego, co naoliwienia wymagało. W każdym razie zajęło to wszystko dużo czasu.

Zaraz po skończeniu niezbędnych poprawek, poszliśmy na górę by podzielić bagaże, które znajdowały się u Księgowego. Do mojej sakwy na bagażnik dodatkowo trafił śpiwór Księgowego i stelaż jego namiotu. Reszta owinięta w karimatę trafiła później na drugi bagażnik. Wszystko załadowaliśmy do samochodu ojca Księgowego. Chwilę potem wraz z rowerami zapakowaliśmy się do autobusu i korzystając z dwóch biletów 20 minutowych na głowę, dotarliśmy w okolice Placu Zamkowego z jedną przesiadką na Konwaliowej. Przesiadłszy się na rowery, skierowaliśmy się do metra Świętokrzyska. Tam krótkie (chyba pierwsze) spotkanie z kuzynką Kasusa, którym wtedy pożyczone zostały dwie sakwy (zwrócone jakoś niebawem w kolejnym semestrze). Obie (w tym samym czasie co i my) również udawały się do Szwecji, ale podróżowały inną trasą i krócej (z ich opowieści pamiętam, że trafił im się przynajmniej jeden nocleg pod dachem).

Z dostarczeniem było trochę problemów, gdyż z powodu napraw roweru "trochę" przyszło się spóźnić, tym samym niecierpliwiąc ową kuzynkę. Po opuszczeniu podziemi metra ruszyliśmy przez most Świętokrzyski na Dworzec Wschodni, gdzie po krótkich poszukiwaniach zakupiony został bilet do stacji Szczecin Główny (przez Kutno, Poznań, Krzyż Wielkopolski) o 22:23. Sprawdziliśmy jeszcze godzinę odjazdu i pojechaliśmy przez most Poniatowskiego, Alejami Jerozolimskimi do Dworca Centralnego. W Złotych Tarasach zaopatrzyliśmy się w tymbarka. Przyszło mi pójść po niego na dół, by stać w długiej kolejce, ale niewątpliwie przydał się – nie wiem czy butelka po nim nie wróciła wraz ze mną.

Przed Złotymi, na placu w dole, trwał mały koncercik. Trochę posłuchaliśmy skracając czas potrzebny do odjazdu. Dotarliśmy do Świętokrzyskiej i Krakowskim ruszyliśmy na Plac Zamkowy. Kilka minut później, którąś trasą do Świętokrzyskiego mostu i znów wjechaliśmy na Dworzec Wschodni, gdzie czekał już tata Księgowego. Z nieba zaczął padać drobny deszcz. Doczepiliśmy sakwy na rowery i wraz z ojcem Księgowego, weszliśmy do wnętrza Dworca Wschodniego. Po uzyskaniu dalszych informacji o pociągach, wspięliśmy się na peron. Oczywiście PKP nas nie zawiodło. Nawet jeślibyśmy się spóźnili, to i tak nie pozwoliliby na to, aby dwójka rowerzystów do niego nie wsiadła - pociąg spóźnił się tradycyjnie.

Chwilę trwało nim wnieśliśmy sakwy i rowery do wnętrza. Ustawiliśmy rowery w ostatnim wagonie przy drzwiach, Księgowy związał je zipami. Ojciec Księgowego pożegnał nas uściskiem dłoni i ruszyliśmy. W czasie przejazdu przez Warszawę ustawialiśmy sakwy w przedziale, który na szczęście był pusty przed naszym przybyciem. Na Zachodnim do wagonu wtoczyła się jeszcze jakaś rowerowa para, tak więc rowery przestawiliśmy do naszego przedziału, uprzednio rozwalając zipy. Później dołączano dodatkowe wagony.

Tamta dwójka usiadła w wagonie obok. My tymczasem rozpanoszyliśmy się w naszym przedziale. Sakwy na górę, rowery między nas. Na chwile zachciało mi się rozłożyć, opierając nogi o siedzenie naprzeciwko. Chwile potem usłyszeliśmy urocze „dobry wieczór” i dwóch facetów w zielonych kamizelkach. Rozpoczęła się krótka pogawędka. Nie wiadomo mi było o co chodzi, ani do kogo mowa, dopóki nie powiedział, iż nie wolno trzymać nóg w butach na siedzeniu. Długo trwało szukanie dowodu osobistego po wszystkich sakwach, bo nie było zamiaru używać go w podróży. Wypisali mi mandat na 20zł i ostrzegli, że mogli wystawić nawet na 40zł, więc łagodnie mnie potraktowali. Dodali także, że jakby trzymało się nogi bez butów, to nie byłoby wykroczenia. Cóż było zrobić - mandat przyjęty. Nie zmartwiło, a raczej rozbawiło mnie to zajście. Gdy się uspokoiło, sakwy powędrowały z powrotem na górę. Trochę się poczytało, po czym mi się przysnęło. Początkowo mieliśmy spać na zmiany, żeby nas ktoś nie okradł, ale posnęliśmy naraz. Z drugiej strony, rowery blokowały przejście, a bez powodowania hałasu raczej nikt by ich nie ruszył.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 46.00 km (0.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:15.33 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na egzamin

Czwartek, 18 czerwca 2009 | dodano: 26.06.2009Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Warszawa

Trudno powiedzieć którędy. Prawdopodobnie trasa podobna do wczorajszej, lecz uproszczona.
Rower:Unibike Dane wycieczki: 14.70 km (0.00 km teren), czas: 00:57 h, avg:15.47 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wpisy indeksowe dla roku (+opisy kilku dni nierowerowych)

Środa, 17 czerwca 2009 | dodano: 26.06.2009Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Warszawa

Trzeba było odebrać sporą paczkę indeksów, a że była ochota się przejechać, to zaoferowało się pomoc wydziałowej starościnie. Trasa: Asnyka, Tarczyńska, Jerozolimskie, Marszałkowska, Królewska, Karowa, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Mokotowska, Pola Mokotowskie i akademik. Pięknie i słonecznie. Dzień wcześniej gruntowne sprzątanie pokoju z kurzu, a nad Warszawą przechodziła ulewa.

2009.06.01

Przez kogoś z grupki wydziałowej (nie pamiętam czy Ag. czy K.B., czy kogoś innego), zostały przyniesione pluszaki jak do przedstawień kukiełkowych (takie na rękę).

2009.06.02


Górne piętro na Wydziale Geologii

2009.06.06


Wielomiesięczna kolekcja kurzyków...

2009.06.08

Ktoś ze znajomych miał coś do załatwienia na wydziale europeistyki. Poszło się tam chyba w 3-4 osoby. Oprócz tego, tego dnia został naprawiony rower (Księgowy wspominał coś o tragicznym stanie wnętrza amortyzatora, ale nie pamiętam co konkretnie i jakimi słowami). Nie pamiętam, w jaki sposób nastąpił odbiór. Niewykluczone, że Księgowy po prostu na nim przyjechał na swój wydział.


UW widziane z Wydziału Europeistyki ku NNE


Tragutta widziana z Wydziału Europeistyki ku W

2009.06.16


Na Banacha. Widok ku NNE


Po deszczu. Widok ku E
Rower:Unibike Dane wycieczki: 15.30 km (0.00 km teren), czas: 00:58 h, avg:15.83 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)