Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Z Kasią

Dystans całkowity:23493.86 km (w terenie 1428.85 km; 6.08%)
Czas w ruchu:1571:21
Średnia prędkość:14.95 km/h
Maksymalna prędkość:67.20 km/h
Suma kalorii:15149 kcal
Liczba aktywności:293
Średnio na aktywność:80.18 km i 5h 23m
Więcej statystyk

Góry Deszczokrzyskie II

Czwartek, 23 lutego 2017 | dodano: 11.12.2022Kategoria 2017 Świętokrzyskie, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2 Osoby
Obie noce bardzo wietrzne, druga też deszczowa. Szybko się pozbierałyśmy z rana i ponownie zaatakowałyśmy Opatów. Tym razem się udało przejść podziemiami. Do tego niewielkie zakupy i powrót do domu. Trasa wiodła przez Bałtów i Radom, a zakończyła się grubo po zachodzie słońca.


10:09. DP 0603T. Zjazd w dolinę Pokrzywianki. Widok ku E


11:28.Opatów. Zejście do podziemi miasta


12:29. Opatów. Ratusz z XVI/XVII w.


12:56. Ostrowiec Świętokrzyski. Sandomierska. Biedronka, która spłonęła w lipcu ubiegłego roku


13:18. Bałtów. Podjazd przez Rezerwat Modrzewie. Widok ku N
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Góry Deszczokrzyskie I

Środa, 22 lutego 2017 | dodano: 24.02.2017Kategoria Wyprawy po Polsce, 2 Osoby, Z Kasią, 2017 Świętokrzyskie
Wyruszyłyśmy we wtorek. Autem przez Sochaczew, Radom. Bez rowerów. Słońce wyjrzało zza chmur i była piękna, jakby wiosenna pogoda. Już długo po zmroku, przez Jabłonnę wjechałyśmy do Pawłowa, gdzie mieściła się nasza skromna, lecz tania baza wypadowa. Herbatka przed snem i wnet zaczął się kolejny dzień. Miałyśmy wstać rankiem i wykorzystać bezdeszczową pogodę. Nie udało się. Wstałyśmy dość późno i śniadanie trochę się rozwlekło. Przez Stary Bostów do Bodzentyna. Tuż za nim zaczęło padać. Zaparkowałyśmy w Św. Katarzynie. W budce z biletami nikogo. W końcu zima. Tabliczka po bilety kierowała do wsi. Podjechałyśmy do centrum i nie zakupiłyśmy, bo ponoć zimą ich nie rozprowadzano ‑ wstęp wolny.


10:49. DW 756. Chybice. W tle Góry Świętokrzyskie ze Świętym Krzyżem. Widok ku S


10:50. Łysa Góra. Z prawej Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze Święty Krzyż. W centrum kościół z XVIII wchodzący w skład bazyliki mniejszej pw. Trójcy Świętej i sanktuarium pw. Relikwii Drzewa Krzyża Świętego. Widok ku S

Wróciłyśmy i w drogę. Deszcz padał niezbyt intensywnie. Na ziemi śnieg a na szlaku sporo lodu. Na kładkach nie szło iść ‑ trzeba było bokiem. Przy barierkach na najbardziej stromym odcinku powoli, ale z asekuracją. Były to nowe elementy, których nie pamiętam z wyjazdu w 2008. Przed skrętem wiatka z ławeczkami. schroniłyśmy się przed zimnym i silnym wiatrem. Przerwa krótka ‑ tyle by w spokoju się napić i ruszać dalej. Kolejny etap bardziej kamienisty, również z fragmentami zlodowaciałymi. Później już tylko śnieg aż do szczytu. Seria zdjęć i chodu w dół. Było szybciej i łatwiej, choć przy barierkach podobnie kłopotliwie. Pogadałyśmy chwilę z wędrującym jegomościem, który uraczył nas wieścią od znajomego, że w stolicy ulewa.


12:09. Świętokrzyski Park Narodowy. Kapliczka i źródełko Świętego Franciszka z XIX w.


12:24. Świętokrzyski Park Narodowy. Schody na Łysicę. 9 lat temu te barierki nie istniały. Widok ku N


13:01. Świętokrzyski Park Narodowy. Na Łysicę. Górna partia szlaku. Widok ku NE


13:01. Świętokrzyski Park Narodowy. Tuż przed szczytem Łysicy


14:01. Świętokrzyski Park Narodowy. Źródło Świętego Franciszka

Z powrotem w aucie ‑ ciepła i posiłku. Zjechałyśmy do Rzechty na DK 74, po drodze wspominając wyprawę w 2010. Deszcz poszedł dalej, ale pasmo Łysogór wciąż było skryte w niskich chmurach. Popędziłyśmy do Opatowa, by zwiedzić tamtejsze podziemia, które już kilkukrotnie były odkładane na później. Tym razem również się nie udało. Głodne udałyśmy się wpierw do Restauracji Żmigród, która ponownie nie zawiodła. Niestety. Po posiłku ujrzałyśmy grupę wychodzącą z podziemi, która była grupą ostatnią. Trochę zmartwienie, postanowiłyśmy wracać, bo było już późno. Będąc blisko noclegu, zadzwoniłyśmy jeszcze do Klasztoru w Wąchocku, dzięki czemu dowiedziałyśmy się, że jeszcze możemy je odwiedzić. Dotarłyśmy tam w jakieś pół godziny i w sam raz. Grupa była częściowo angielska, niewielka. Zwiedzania też wiele nie było, a plan budowli od razu nasunął wspomnienia z Tyńca. Po powrocie dużo herbaty, ale bez kolacji ‑ posiłek "na wynos" z Opatowa, jeszcze został na śniadanie.


17:53. Wąchock. Wnętrze kościoła przy klasztorze cysterskim z XIII w.
.

18:00. Wąchock. Klasztor Cysterski z XIII w.

Rower: Dane wycieczki: 4.00 km (4.00 km teren), czas: 02:00 h, avg:2.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Kilka nut

Niedziela, 19 lutego 2017 | dodano: 19.02.2017Kategoria Zwykłe przejażdżki, Samotnie, Z Kasią

Dużo rozmów, dużo słów. Przedwczoraj wizyta u Księgowego. Wczoraj spacer po wsi. Dziś trasa jak wczoraj, ale rozszerzona o Przybojewo za Strugą i browarem, ze skrętem powrotnym za dworkiem koło Kuchar-Skotnik. Tam trochę śniegu i lodu na gruntowej drodze, aż do Roguszyna. Sporo irytujących psów. Śpiew, który zmęczył po pół godzinie, podobnie jak i wyczerpały się zapasy łatwej energii do jazdy. Trochę chłodno w nogi, bo tylko jedna warstwa ubrań. Powietrze trochę przechładzało przepocone ciało pod kurtką. Temperatura na plusie, śniegi topnieją i spływają.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 17.34 km (2.00 km teren), czas: 00:58 h, avg:17.94 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na początek

Czwartek, 16 lutego 2017 | dodano: 16.02.2017Kategoria Zwykłe przejażdżki, 2 Osoby, Z Kasią

Zima do tej pory była długa i ciężka. Może niekoniecznie atmosferyczna, choć i w ten sposób też trochę dopiekała. Ciężki czas, po trudnym roku, powoli chylił się ku końcowi. Słoneczny dzień dawał trochę więcej optymizmu na przyszłość. (komentarz z 2022 - chodziło o to, iż w poprzednim roku lęk, depresja i poczucie winy związane z ukrywaniem swojego problemu były już tak wielkie, że nie szło tego wytrzymać. W tym okresie czasu postanowiłam opowiedzieć Kasi o problemie jakie doświadczam - czyli wyjawić to, co o sobie przed nią zataiłam, a co potem spowodowało wiele łez i bólu u wielu ludzi. Optymistyczna była możliwość rychłego zrzucenia jarzma tajemnicy skrywanej przez wiele lat, nawet jeśli nie rozwiązało to problemów i spowodowało kolejne).

Wyciągnęło się rowery. Jeden trzeba było dopompować. Chyba mam dość jazdy na baranku. Gdy klamki się zniszczą, wracam do tradycyjnego, taniego sposobu organizacji kierownicy. Ale to pewnie jeszcze trochę potrwa. Wyjechało się z Kasią nad Wisłę, która była pokryta krą, jednak miejscami widać było wodę. Potem ruszyło się pod górę, dalej do Przybojewa i koło sklepu w lewo. Droga gruntowa, pokryta śniegiem i lodem, wkrótce będzie asfaltowana. Znów skręciło się w lewo. Koło gospodarstwa rozwidlenie - trochę śniegu i błota w lewo na asfalt i prosto, po słabo odśnieżonej drodze na Chociszewo. Krótki spacer, ale czasu trochę zajął. Znów na asfalcie. Ucho przemarzło. Od krajówki powrót tą samą drogą. Tempo spokojne, niespieszne. Przyjemnie znów czuć wiatr w czasie jazdy.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 15.23 km (1.00 km teren), czas: 01:16 h, avg:12.02 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Warmia Grudniowa I - Z północy do północy

Środa, 7 grudnia 2016 | dodano: 08.12.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Warmia

Przygotowania

Już dłuższy czas ciągnęło mnie do odwiedzin północy Polski. Mimo planów odwiedzenia tych stron, na ten rok już konkretnych, zostały one odłożone z powodu serii wypraw na południu. Rozważany był jeszcze jeden, jesienny wyjazd, plany pokrzyżowała seria chorób. Ostatecznie odbył się tego grudniowego dnia, czując zimną determinację i potrzebę jazdy. Przygotowania odbyły się poprzedniego dnia, zapakowując sporo ciuchów do sakwy.

Zaopatrzenie wyglądało w ten sposób: 4 pary skarpetek, w połowie przedzielone torebką foliową (mimo to palce trochę marzły); 2 jeansy, z okresu największego mojego obwodu; spodenki BBT i zwykłe, z nieco grubszego materiału (założone po kilku kilometrach); nogawki (które i tak się ściągały, ale rzadziej niż poprzednimi razami); kurtka gruba i lekka; rowerowe koszulki - zwykła, forumowa, zwykła, z długim rękawem (zepsuty suwak); bluza (suwak zaczynał się psuć); 3 kominiarki; 2 pary rękawiczek. Ten zestaw pozwalał mi jechać i praktycznie nie odczuwać skutków niskiej temperatury. Wieczorem doszedł jeszcze szalik, a późno w nocy, również luzem wrzuconą koszulkę, jako dodatkową obronę przed wiatrem. W sakwie były jeszcze 3 nadmiarowe ciuchy, które okazały się zbędne, ale mogły się przydać, gdyby wyjazd potrwał dłużej. Do tego mp3, aparat (który się zepsuł), kilka baterii, telefon, 10 tostów (+2 tuż przed wyjazdem), kilka wafli, ~5l wody (wróciło ~1,5, z powodu uzupełnienia zapasu o kranówkę) i standardowe zaopatrzenie rowerowe.

Podróż pociągami

Wyjazd autem z Kasią z rana. Wypakowanie w Modlinie, na początku Orzeszkowej. Zjazd do Dworca w Modlinie, przy Źródlanej zapinając hamulce, o których dopiero mi się przypomniało. Bilet do Korsz, z przesiadką w Olsztynie (całość przez Nasielsk, Nidzicę, Czerwonkę). Planowy przejazd między 8:30 a 11:55. Z powodu problemów w systemie, wydruk trochę potrwał, niecierpliwiąc dwóch klientów czekających za mną (przyszli w połowie procesu zakupu biletów). Ostatni z tych biletów został wydrukowany o 8:25. Na pociąg czekało się mniej niż 10 minut od wydruku. Miejsce od okna i obserwując mijające krajobrazy. Nie było to łatwe. Było mgliście, więc od Nasielska mi się nie chciał, odtąd zerkając tylko co jakiś czas. Tak jak na początku śniegu nie było widać, lub tylko cienką warstwę, tak w okolicach Olsztynka było go już całkiem sporo. Również na drogach. W co mi się zachciało wciągać. Tam może być jeszcze grubsza warstwa śniegu, drogi rzadziej używane, więc może też nie rozjeżdżonego. Na szczęście koło Olsztyna śnieg zaczął zanikać praktycznie do zera. Wysiadłszy, spacer na sąsiedni peron. Uprzednio pasażerkę zapytała mnie o odczytanie, z którego miał odjechać jej transport. Nie było wiele osób. Do Korsz jechało się jeszcze godzinę, a zza chmur wyłoniło się słońce.


09:09. Modlin. Ul. Elizy Orzeszkowej. Widok ku SE

Z Korsz do Sępopola

Dodatkowa odzież zaczęła być zakładana na 30-20km przed stacją. Podczas zjazdu z peronu, nikogo innego już tam nie było. Tory przedzielały szosę bardzo szeroko jak na tak niewielką miejscowość. Spowodowało to umieszczenie większej liczby szlabanów niż zazwyczaj się widuje. Dość szybki zjazd na asfaltową ścieżkę rowerową - fragment Green Velo. Przejazd nią do pobliskich Glitajn, skąd skręt w lewo. Trasa do Sępopola również była oznaczona jako GV, ale poza znakami nic przy niej z tego tytułu nie powstało. Zamiast tego ogólnodostępna droga z okropną, połataną nawierzchnią. W Bykowie przerwa na pierwszą przekąskę i założenie spodenek. W Sątocznie zwrócił moją uwagę stary kościół, a w Prośnie most i ruiny dworku widoczne z szosy. We wsi trwały jakieś roboty przy drodze. Tuż za wsią niewielki zagajnik osłaniał drogę przed słońcem, dzięki czemu był to najniebezpieczniejszy i najbardziej zimowy odcinek tej wyprawy - nawierzchnia, która wyglądała na oblodzoną, ale przejechana bez problemów, choć ostrożnie.


12:59. Start z peronu w Korszach


13:02. Korsze. DW 590. Parowóz Ol49-27, który zajmuje to miejsce od 2006r.


13:06. Korsze. Ścieżka rowerowa GV przy DW 590, biegnąca ku NE nad Korszynianką. W tle Glitajny z widocznymi budynkami PGR-u


13:32. Sątoczno. Tędy wytyczono fragment GV. Po prawej kościół pw. św. Chrystusa Króla z XIX w. Widok ku NW


13:32. Dawna zabudowa w Sątocznie


13:35. Most na rzece Guber. Dalej zabudowa Prosny. Widok ku W

Od Sępopola do Bartoszyc

Dojazd do Sępopola z trudem i był to pierwszy znak, że wyprawa będzie krótsza niż to było w planach. Miejscowość jakby idealnie wpasowana między rzeki, które w tym miejscu się łączyły. Przez moment zastanawiało mnie, czy od południa nie ma jakiegoś kanału, który tworzyłby z miasteczka wyspę. Długi rynek zakończony kościołem z pozostałościami murów miejskich. Drugi most i skręt koło cmentarza. Do Bartoszyc jazda trasą wzdłuż głęboko wciętej Łyny. Przeważnie nieznacznie pięła się w górę. Było ledwie kilka, ale zauważalnych obniżeń, m.in. na granicy gmin. Przerwa już w mieście, jeszcze przed kościołem i torami. Trochę podjadania i zerknięcie w mapę. W okolicy krajówki zjazd z asfaltu, wracając na niego na zjeździe za szkołą. Odtąd jazda DW 512.


13:57. Sępopol. Guber wpadający do Łyny. W tle kościół pw. św. Michała Archanioła z XVI w.


14:01. Sępopol. Wschodni przyczółek mostu, zniszczonego podczas IIWŚ


14:01. Sępopol. Kościół pw. św. Michała Archanioła z XVI w. i mury miejskie z XVI w.


14:21. Rusajny. Widok ku W


14:26. Obniżenie terenu na granicy gmin, pomiędzy wsiami Rusajny i Szylina Wielka


14:56. Bartoszyce. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela z XV w.

Od Bartoszyc do Górowa Iławieckiego

Na podjeździe za miastem zaczęło dokuczać kolano. Prędkość zmalała, a odległości miedzy wsiami wydawały się rosnąć w nieskończoność. Przerwa przed dworkiem w Tolku. Wieś z zakrętami i podjazdem. Znów jedzenie. Trwała nadzieja, że to już połowa DW do Górowa Iławeckiego. Koło lasu raz jeszcze przerwa. Przy wsi Piasek był las, rosnący tylko do brzegu niewielkiego, wijącego się dopływu Elmy. Przyjemny widok na koniec dnia. Zbliżał się zmierzch, więc już za wsią, po pokonaniu długiego podjazdu i walcząc z bardzo silnym wiatrem na twarz, nastąpiła przerwa pod lasem. Na szyję powędrował szalik, do tego mp3, przerwa na posiłek i odpoczynek. Przerwa trwała kilkanaście minut. Wciąż trzymała mnie nadzieja na rychłe dotarcie do Górowa Iławeckiego, a tu jeszcze 1/3 wojewódzkiej.


15:26. DW 512. Droga prowadząca na SW od wsi Spytajny


15:35. DW 512. Pół kilometra na NE od wsi Tolko. Droga do wsi Borki, nieco w lewo od lasu w centrum. Widok ku N


15:42. Tolko. Pałac rodu von Tettau z XVII w.


15:43. Tolko. Mural, na trzech budynkach po północnej stronie drogi, razem tworzący napis "PGR"


15:51. DW 512. Schron linii Trójkąta Lidzbarskiego, położony na NW od zabudowań wsi Tolko

Od Górowa Iławieckiego do Lelkowa nocą

Wjazd już w nocy. Na skrzyżowaniu konsternacja, bo wojewódzkie objeżdżały miejscowość. W centrum też nie lepiej więc zjazd na chodnik okalający staw. Pod jego koniec przyglądanie się mapie i wyjazd na Sikorskiego. Tam znak drogowy jasno wskazał kurs na Lelkowo. Długa ciemna trasa. Wsie najczęściej znajdowały się gdzieś obok, ale przynajmniej był jeszcze mniejszy ruch. W Kandytach skręt pod górkę i nawrót koło kościoła. W Stedze Małej krótka przerwa na posiłek. Z ulgą wjechało się do Lelkowa. Pół godziny straty przy telefonie, bo wyjazd odbył się bez doładowania i można było tylko odbierać rozmowy oraz nadawać pośredni sygnał z potrzebą o skomunikowanie. Nadeszła informacja, że od Bałtyku w istocie sunęło sporo chmur z opadami, jak było zapowiedziane. Tylko przyszły wcześniej. ICM wskazywał opady na godziny przedświtu, jednak przygnało je kilka godzin wcześniej.


17:32. Górowo Iławeckie. Ul. Nadbrzeżna. Widok ku NW


17:39. Górowo Iławeckie. Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z XIX w.


19:10. Lelkowo od E. Jak zwykle, pora zwolnić

Pieniężno nocą

Przez prawie bezludne obszary dojazd do Pieniężna. Mimo trudu ciała i wietrznych komplikacji, droga przynajmniej nieznacznie prowadziła w dół. Przed miastem znów wojewódzka zamierzała wywieść mnie z dala od zabudowy. Spodziewając się deszczu, rozważany był przez mnie jakiś posiłek, tak by przeczekać pierwsze silniejsze uderzenie. Rozważane też poszukanie noclegu. Te myśli były rozwiewane, mając nadzieję na szybsze ukończenie trasy, mając w perspektywie kolejny dzień w pełni deszczowy (wg prognoz). Po bruku podjazd na rynek, który był niesamowicie pusty. Trochę jak wiejskie, samodzielnie powstające na klepiskach boiska. Po wydeptanej ścieżce zjazd do Szkolnej, ruszając w Lidzbarską. Widać, że mój umysł już zamroczyło, bo nie skojarzył, że planowana trasa w ogóle na Lidzbark się nie kieruje. Licha mapa miejska też nie była zbyt pomocna. Jak to się stało, że zrodziła się myśl "przeciąć DW i dalej prosto", nie mam pojęcia. A DW właśnie na powrót miał być trzymany.

Nocna konsternacja

Wiatr trochę złagodniał ze względu na zmianę kierunku jazdy, ale tak miało być, bo trasa (właściwa) tak się wyginała. A może zaczął zmieniać kierunek? Miała być minięta jakaś wieś - och, tak. Właśnie mijało się kilka domów. Niebawem również druga - w połowie trasy. Była, ale nie o tej nazwie, jaka widniała na mapie. Wydawało się, że to może dwie wsie obok siebie, jedna za drugą, jak się zdarza. Podejrzliwy przejazd przez wieś, widząc asfaltowy skręt w prawo, pod górkę koło kościoła. Już za wsią, główna trasa skręcała łukiem do kąta prostego w lewo. Do tej pory wydawało mi się, że w tej wsi następuje rozjazd w kierunku przez mnie pożądanym oraz na Lidzbark. Według mapy, trasa miała wieść generalnie na południe, a nie ostro na wschód. W pobliżu, po prawej widoczne były światła odchodzące od Radziejewa. Kolejna wieś? Szosa przed Ornetą? Stop. Czytanie mapy nie pomogło, bo nie każda miejscowość na niej widnieje. Telefon. Powrót pod kościół. Telefon. Nie można było dojść do ładu, ale droga, która niby była oświetlona, wyglądała na brukowaną lub szutrową, więc uciekła spod rozważań, powrót na asfalt i dalej kontynuacja jazdy, uznając szosę za właściwy do tego kierunek.

Rozważanie dalszej trasy

Uspokoiło się. Wiatr pchał, choć we mnie siły nie było. Sporadycznie zawiewał nieco z boku. Przejeżdżając przez Lechowo, siedziała we mnie nadzieja, że jeszcze ta wieś i oto zaraz będzie Orneta. Jeszcze trochę kilometrów. Rondo. Znaki drogowe. Obawa, która narastała w związku z podejrzaną słabością wiatru wyszła z opozycji i przejęła ster myśli. Przerwa na przystanku. Przez moment rozważany sen, ale był to miejsce było za słabo odizolowane od zimna. Przepatrzywszy mapę, udało mi się zrozumieć błąd i ogarnęło mnie zwątpienie. Do tego miejsca, jeszcze rozważany był przeze mnie wariant jazdy z Ornety, jak np. skierowanie się do Pasłęka i łapanie pociągu z tamtych okolic. Zbłądzenie, pogoda, kondycja oraz niechęć do licznych przesiadek przeważyły decyzję na korzyść Olsztyna. Pozostawało jeszcze wybrać trasę - Orneta czy Lidzbark. Odległość porównywalna. Ostatnie ~20km nieznacznie bardziej z wiatrem przez Ornetę, ale za to ~15km TERAZ, albo Z wiatrem do Lidzbarka, albo przeciwnie. Do tego już był przeze mnie poznany odcinek Olsztyn - Dobre Miasto. Poznanie większej część nowego terenu było ważniejsze, niż dłuższy komfort jazdy z wiatrem.

W nocnym, grudniowym deszczu do Ornety 

No i się zaczął ostatni etap przygód tego dnia. Powoli zaczynało padać. Trochę deszcz, a trochę jakby śnieg w stosunku 8:1. W Miłakowie skręt na osiedle, przejazd za zabudową i o mało się nie zdarzyło mi się przewrócić przez to. Tamtejszy przystanek kusił. Znów mrok, znów pustki i niemrawy deszcz. Oto jakaś wieś, jak się okazało Mingajny. Przystanek i ostatnie dłuższa przerwa. Zawinięcie się folią NRC ile można, podczas przeczekania większego deszczu, jaki właśnie przechodził. Start ponowny, gdy się uspokoiło (ICM wieszczył ~1-2mm opady/h nad ranem, ~0,1mm przez kilka godzin i powtórka większych opadów wieczorem) mając nadzieję, że teraz będzie spokojniej. Oczywiście nie było. Ledwie udało się dotrzeć do lasu, gdy znów zaczęło mnie kąsać. Ten odcinek był wyjątkowo trudny, ze sporą dawką podjazdów, szybkich zjazdów, zakrętów i chyba śniegu na poboczu. Ewentualna gołoledź wzbudzała moje obawy. Las w końcu został za mną i pojawiła się tabliczka "Orneta". Na tym deszczu nawet nie było chęci wyjmować aparatu, który i tak zaczął odmawiać posłuszeństwa tuż po zmroku (problemy z wysuwaniem obiektyw i nie zamykanie się osłony obiektywu, w czym pomagało tylko mniej lub bardziej delikatne uderzanie całością - po wielu latach ostatecznie został spisany na straty). Ledwie pojawiły się domy, a tu nagle pojawił się szyld - noclegi. Namyślanie trwało może z minutę. Skręt, zapłata, umycie, wysuszenie i sen bez deszczu padającego na mnie.


00:23. Tak najlepiej spędzać deszczowe noce

Zaliczone gminy

- Korsze
- Sępopol
- Bartoszyce (W+M)
- Górowo Iławeckie (W+M)
- Lelkowo
- Pieniężno
- Orneta
Rower:Czarny Dane wycieczki: 127.00 km (1.00 km teren), czas: 09:08 h, avg:13.91 km/h, prędkość maks: 35.21 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe II - Po rezygnacji z maratonu

Poniedziałek, 19 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Pomorze Nadwiślańskie

2016.09.18 - 19 Pół-maraton Północ-Południe - cała trasa


Sen był dość trudny, ze względu na zimny wiatr (który przeszkadzał przez dzień cały, nawet w lesie), który trochę się do mnie przedzierał. Źle to podziałało na gardło. Ból łydki trochę zelżał, a ciągu dnia prawie zniknął (zapewne ze względu na samoistnie opadającą sztycę), ale zamiast tego bolał achilles lewy, gdy stopa szła w górę, a prawy (lżej) gdy druga szła w dół. Po powrocie do domu boli jeszcze lewy. No i z lewej strony szyi, przez co głową przez pewien czas poruszając się tak, jakby zmieniało się biegi w aucie, aby uniknąć bólu. Reszta w zasadzie bezproblemowo. Uda klasycznie zmęczone, odczuwane przy napinaniu, ale chodzę praktycznie bez problemów.


08:25. DK 91. Kończewice. "Hostel Bałda Słomy". Widoku NE

Do Torunia dojazd przed 10. Przeturlanie się przez Mokre, koło terenu wojskowego do Winnicy, tym razem omijając centrum. Ulica Winnica w kamieniach, płytach i gruncie wyrzeźbiona. Przyszła pora zdjąć nadmiar ubrań. Wjazd na DW654, lecz zniknęła mi z oczu i rower wpadł na ul. Ligii Polskiej, po przejechaniu przez pobliskie osiedle. Potem powrót na wojewódzką, która doprowadziła mnie do Osieka nad Wisłą. Tam dłuższa przerwa na posiłek, podczas której zniknęły prawie wszystkie kanapki. Nieco wcześniej nadeszła informacja od Księgowego, że również skończył i wraca z Włocławka.


10:03. Toruń. Ul. Winnica. W tle most Gen. Zawadzkiej. Widok u E


10:06. Toruń. Ul. Winnica w okolicy Targowej. Widok ku NE


10:45. Złotoria. Drwęca. Widok ku NW


10:47. Złotoria. Most ul. Warszawskiej na Drwęcy. Widok ku NE


11:10. Silno. Pozostałości kurzej fermy funkcjonującej w latach 1960-90. Widok ku NE

Stamtąd kurs Leśną. Mapy nie było. Przy krzyżu stała tablica ogłoszeń z jakaś drukowana mapą, z której pojawiał się wniosek, ze muszę przedostać się przez las ku wsi Łęk-Osiek. Las w większości pokonany z buta, bo piach. We wsi płyty betonowe. potem gruntówka. Tereny puste, domów raptem kilka, daleko oddalone od siebie. Jadąc tam i później, zastanawiało mnie, jak oni sobie radzą z pracą, szkołą itp. i czemu właściwie tam mieszkają, bo drogi okropne. Raz piach, raz szuter, raz kamienie. Jakby usunąć 3/4 bruku przedwojennego, a resztę porozbijać na spore kawałki. Bez grubych opon nie zalecam. Za czerwonym szlakiem skręt w prawo i dojazd do Nowogródka. Tam konsternacja, bo czerwony zawijał na "rondzie". Telefon do Kasi i długa próba ustalenia, jak stamtąd wyjechać, tak by się nie namordować. Wystarczyło nie skręcać na czerwony szlak. Wracając, ukazał się kolejny znak Nadwiślańskiego Szlaku Rowerowego (jeden z wielu, ale na tym skrzyżowaniu nie widać go było z zachodu na wschód).


12:59. Włęcz. Opuszczone gospodarstwo ~400 metrów ku SE od południowego krańca wału


13:07. Włęcz. Droga do Zabłocia przed skrzyżowaniem z drogą na Pokrzywno. Widok ku SE


14:08. Nowogródek. Widok na centrum ku N

Parę kilometrów dalej ukazała się rowerowa tabliczka rozjazdu dróg "Bobrowniki 10km". Lepiej było za nią nie jechać. Skręt w prawo. Fajny zjazd do Mienia, a tam dom. Nagle wyskakuje pies, droga skręca w prawo i prowadzi... W sumie to do Nowogródka. Na szczęście tak daleko mnie nie cofnęło. Jechał ktoś na skuterze, po zagadnięciu poinformował co i jak, po czym nawrót. Po raz kolejny koło domu. Pies po raz kolejny. Jest droga koło zrujnowanego młyna, ale nieoznaczona. Za młynem mostek, ale taki że pożal się boże. Wiele nie trwało wahanie, bo nie było ochoty nadrabiać kolejnych kilometrów. Większość pewnie by zrezygnowała. Po drugiej stornie mnóstwo pokrzyw i kolejny dom, i kolejne psy. Jeden warczał, a drugi radośnie merdał ogonem i mnie obwąchał. Było mi wszystko jedno. Zaraz był asfalt i z wolna przejazd jedną z ostatnich gmin tego województwa.


15:20. Mień. Ruina ~200 m na E od leśniczówki Nowogródek w pobliżu rowu melioracyjnego


15:30. Mień. Most przy dawnym młynie. Fragment szlaku rowerowego. Widok ku S


16:04. Bobrowniki. UG

Z Nowego Bógpomóża skręt na Polichnowo. W zasadzie bez uważnego zapamiętania trasy, dojazd do Włocławka, uprzednio dzwoniąc po Kasię i odbierając telefon z METY. W mieście skręt w Plażową, ale bez schodzenia do samej rzeki. Potem podjazd i kierunek ku Tamie. Jakoś wcześniej wydawało mi się, że zapora jest dużo wyższa. Rowerem był to mój pierwszy przejazd. Wyjazd na DK62 i wnet przerwa na Orlenie. Oczekiwanie z pół godziny, po czym można było wstawić maszynę do auta. W Płocku mijało się jakiś wypadek z udziałem motocyklisty/skutera przed mostem. Przyjazd do domu koło 10. Najpierw było mi zimno po umyciu się, a potem nie można było zasnąć, więc rozpoczęło się pisanie, aż mnie sen w końcu nie zmorzył.


17:42. Włocławek. Widok na centrum z okolic Plażowej ku S


18:18. Włocławek. DK 67 na tamie. Widok ku S


18:18. Włocławek. DK 67 na tamie. Widok ku S


18:20. Włocławek. Wisła poniżej tamy. Widok ku W

Bardzo podobała mi się możliwość pędzenia w sporej grupie, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Niestety nie udało się wyciągnąć z niej tyle, ile by można, przez brak dużego blatu. W te dwa dni pokonane zostało ~414km, więc w zasadzie tak jakby połowa trasy. Jedyne co udało mi się polepszyć w jeździe, to średnią z całego pierwszego dnia (chyba pierwsza prawie 23 km/h, poprzednia, podobna była na Brevecie).

Zaliczone gminy

- Bobrowniki
Rower:Czarny Dane wycieczki: 106.59 km (27.00 km teren), czas: 07:54 h, avg:13.49 km/h, prędkość maks: 51.61 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu

Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria >10 osób, >300, 3-4 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, Z rodziną

Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.

Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.

Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.

Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy


09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej


10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza

W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.

Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.


11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW


12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"

Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).

Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.

Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).

W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.


15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo

Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.


17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym

Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.

Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.

60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.

Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.

Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.

Zaliczone gminy

- Papowo Biskupie
Rower:Czarny Dane wycieczki: 307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h, prędkość maks: 65.75 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki VII - Powrót przezwarszawski

Środa, 24 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

2016.08.18 - 24 Wschodni Wał Trzebnicki - cała trasa


Do stolicy udało się przybyć koło południa. Napadł nas głód, więc pomiędzy osiedlami trzeba się było przedostać do znanego nam baru na posiłek. W drugą stronę również tak się jechało, ale nieco bardziej na północ położoną trasą. Do Kasprzaka ścieżką, a potem osiedle, Park Sowińskiego, osiedla do Górczewskiej, osiedle do Powstańców Śląskich, kolejne obok tej ulicy przed lotniskiem i za nim ku Młocinom. Dalej Encyklopedyczna, Woycickiego, las i Łomianki. Kasia pojechała Rolniczą do Zakroczymia. Ja w ulice nieznane ale tragiczne. Pierwsza była Chopina, potem Cienista, pętla okrążająca Klonowy Park.


12:16. Ochota. Wydział fizyki (z lewej) i matematyki (z prawej) UW przy ul.Pasteura. Widok ku S


12:59. Ochota. Zaplecze Grójeckiej 53/57. Widok ku NNE


13:51. Bemowo. Pasaż przy Lencewicza. Widok ku NE


14:14. Młociny. Nowe osiedle przy Sokratesa i Rokokowej. Widok ku NE

W Łomnie skręt na poszukiwanie dworku. Był łatwo dostępny, ale zagracony. Trochę chodzenia, trochę zerkania, ale bez badania wnętrza. Potem raz jeszcze wizyta na terenie dawnego PGR, dostając się innym wjazdem niż poprzednio. Przed kościołem skręt w Baczyńskiego, ale zbyt wielka była obawa, że tylko mnie wyprowadzi na wał, na co nie było już sił, więc nawrót. Czosnów przejechany Rolniczą. Za miejscowością jazda wzdłuż S7, po czym skręt w Grunwaldzką. Była co prawda gruntowa i mnie męczyła bardzo, ale od dawna kusiło mnie sprawdzić, dokąd prowadzi. No i doprowadziła do Dębiny. Na rondzie w tejże wsi, o mało nie stratował mnie motor, który postanowił skrócić trasę pod prąd. Potem kurs się ku Warszawie i na światłach nawrót do centrum Czosnowa. Objazd parku i zakup czegoś do jedzenia. Potem tylko oczekiwanie na auto i wyczerpanie przez kilka dni.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 52.68 km (10.00 km teren), czas: 03:56 h, avg:13.39 km/h, prędkość maks: 28.52 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki VI - Do Wrocławia

Wtorek, 23 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk

Budząc się rano i zwijając namiot, za ogrodzeniem koło nas przejechało auto. Dwukrotnie. Mimo to pakowanie odbyło się bez pośpiechu. W Ozorkowicach przejazd koło dworku, ale choć miał zachowane ściany, to był słabo widoczny poprzez rośliny. Nie poświęcając mu czasu więcej, niż zdjęcia z drogi. W Pegowie przerwa na śniadanie. Przedtem też kilka postojów, m. in., by zerknąć na tamtejszy dworek, też opuszczony, ale nadal w dobrym stanie. Do kolejnego miasta przejazd szybki i wnet udało się zakupić, tak pożądany smar. Do tego krótkie zakupy, podczas których w spokoju ów smar moglem nanieść przed sklepem.



09:04. Ozorkowice. Ruiny pałacu z XVIII w.


09:25. Fragment Zajączkowa


09:35. Pęgów. Pałac z początku XX w.

Od razu lżej i lepiej się jechało. Z Obornik Śląskich spory podjazd, a potem teren zróżnicowany, głównie w dół. Od wsi Wilkowa zjazd był bardziej intensywny, a jazda przez lasy na tych odcinkach przyjemna. Za Golą, po prawej widoczna była kopalnia kruszywa. Zapewne na potrzeby S5, która wkrótce została przez nas przecięta po tymczasowej drodze wzdłuż przyszłego wiaduktu. Wjazd do Prusic. Zerknięcie do kościoła w remoncie, przejazd przez rynek, a do kolejnego kościoła już wejść się nie dało. Przyszło nam przebyć całą alejkę Lipową z kamieniem św. Jadwigi i zrobić przerwę przy wyjeździe z miasta. Było mi jakoś gorąco, słabo i pojawiła się potrzeba zatrzymywania na każdym przystanku jaki się pojawiał (na szczęście nie robiąc tego). Trudno stwierdzić jednoznacznie, o co chodziło, gdyż gorączki chyba nie było (o ile termometr działał właściwie), a choroba po powrocie się nie pojawiła. Może to kwestia zmęczenia po wyjeździe do Oleśnicy i jazdy na suchym łańcuchu? W każdym razie nie było we mnie siłach do dalszej jazdy, co widać było przez cały dzień.


11:21. Krościna Mała. Budowa S5 między Prusicami i Golą. Widok ku SE


11:31. Prusice. Rynek. Widok ku NE


11:39.Prusice. Kamień św. Jadwigi (ten w środku) w alei Lipowej

Po długiej jeździe "gdzieś" udało się osiągnąć wieś Skokową, gdzie trwał remont nawierzchni. W Strupinie przerwa w pobliskim parku. Może coś od bólu by mi pomogło, choć bólu jako takiego nie było. Odpoczynek trwał, aż udało mi się jakoś dojść do siebie, choć najchętniej byłoby zasnąć. Dalej był plany, aby jechać przez Sławocice, ale ostatecznie skończyło się na trzymaniu DW 339. Przed Warzęgowie stojący posiłek z rozległym widokiem ku NW. Chwilę potem zjazd. Kolejna przerwa w Straszowicach i ostateczne podjecie decyzji o zakończeniu wyprawy, przebiegu trasy itp. Pierwotnie miało to być objechanie reszty gmin na Dolnym Śląsku. Wczoraj plan się zachwiał, ze względu na wieści z Mazowsza, więc trzeba było to skrócić do Kłodzka. Tego dnia miała pozostać jazda do Wałbrzycha, skąd ewentualnie trzeba by złapać pociąg najpóźniej w ciągu 24 godzin. Jazda do Wołowa ukazała, że byłaby to trudna sztuka.


14:17. DW 339. Warzęgowo. Po prawej odległe Chwałkowice przy DW 338 i Wzgórza Wińskie. Widok ku W


14:17. DW 339. Warzęgowo. Kościół w Wińsku (11 km). Widok ku NW


14.18. DW 339. Warzęgowo. Po lewej Wińsko (11 km). Na horyzoncie po lewej linia pojedynczych drzew, rosnących wzdłuż drogi przez Kleszczowice. Widok ku NW

Tuż za lasem zjazd na teren opuszczonego gospodarstwa (folwark? PGR?), gdzie trochę nam zeszło na spacer. Kasia ruszyła w dół pierwsza, a ja kilka minut później. Trochę mi się poprawiło, ale tempo nadal było bez zmian. W Wołowie zerknięcie tylko na rynek (kręcił się tam też jakiś sakwiarz). Dalej jazda na Brzeg Dolny (prawie cały czas jadąć po ścieżce lub chodniku). Chwila szukania mostu na mapie i wnet wjazd na niego po szerokiej, asfaltowej ścieżce rowerowej. Doprowadziła nas spokojnie i wygodnie do Klęki, gdzie przyszło nam znów odpocząć. W Miękini skręt na Mrozów, dalej Krępice i długa jazda DK 94. Na szczęście za Leśnicą pojawiła się ścieżka, którą udało się dostać do centrum. Czasem zmieniały się strony jazdy, dwa razy przejazdy pod ulicami i raz pokropił drobny deszcz, ale udało się dotrzeć na główny rynek już wieczorem. Krótkie rowerowe kręcenie po nim, zakupie dwóch książek na drogę (jedną udało mi się skończyć pociągu, a drugą doczytać do połowy), znów pokręcenie rowerami (koło katedry), zakupy na drogę, a potem kolacja.


15:30. Wołów (Gródek) na E od Wołowskiej Góry (142 m n.p.m.). Ruiny dawnego PGR. Widok ku NE


16:16. Wołów. Zamek. Widok ku SE


17:46.Droga rowerowa z Brzegu Dolnego do Klęki. Skrzyżowanie ze zjazdem do tej wsi 1 km dalej. Widok ku S


17:47. Droga rowerowa z Brzegu Dolnego do Klęki. Na horyzoncie Ślęża

Ponowna jazda, wpierw Świdnicką, potem Oławską, Kołłątaja, Kościuszki, Piłsudskiego i na dworzec. Podróż była praktycznie skończona. Co do biletów - teoretycznie moglibyśmy spróbować pojechać za niecałe dwie godziny, ale na nie ani biletów z rowerami nie można było dostać, ani oświadczenia, że nie możemy ich kupić. Kolejny, koło 4 rano był z tych drogich, a nasz, ruszający przed 7, na szczęście miejsca na rower posiadał. Noc była trudna, bo trzeba było pilnować rowerów podczas czytania książki, a i tak kilka razy zdarzyło mi się przysnąć. Koło 3 "poproszono nas" o zabranie rowerów, bo ponoć jakiś zakaz (nie gwałtownie, ani jakoś szczególnie uparcie). Niby, że są na nie gdzieś stojaki, ale co mi po nich, gdy od lat nie wożę zapięcia i było na nich mnóstwo bagażu, którego się nie przypina do stojaka. Ktoś się odezwał i skomentował zaistniałą sytuację, porównując do wózków inwalidzkich, które mają takie same koła, tylko inaczej ułożone, a mogą się poruszać na terenie dworca. Jakiś czas później, do poczekalni przybyło dwóch głośnych, młodych i naprutych, poszukujących towarzystwa do rozmowy, lecz nie w nas, a że wszyscy zaspani, to szybko poszli. Było, nie było (kolejny przykład, gdy ustalający zasady nie mają styczności z życiem, a poszkodowani są wykonawcy i owych zasad ofiary) resztę nocy  tak przyszło nam spędzić w tym samym miejscu. Na peron spacerem dopiero na ~20 minut przed przyjazdem pociągu. Wjazd windą, która z powodzeniem pomieścił osakwiony rower bez kombinowania. Na dworzu było zimno i całe szczęście, że długo nie trzeba było czekać.


19:25. Wrocław. Warciańska przy A8. Niespodziewane zgromadzenie rowerzystów. Z lewej Stadion Miejski, wybudowany rok przed EURO'12. Widok ku NE


20:43. Wrocław. Nocą na rynku


21:14 Wrocław. Kolacja z Dominium na drogę.


22:08. Wrocław. Główny


22:14. Wrocław. Kasy biletowe na dworcu PKP


22:13. Wrocław. Hala dworca PKP. Widok ku SEE

Zaliczone gminy

- Oborniki Śląskie
- Prusice
- Wołów
- Brzeg Dolny
- Miękinia
- Wrocław
Rower:Czarny Dane wycieczki: 102.42 km (1.00 km teren), czas: 06:54 h, avg:14.84 km/h, prędkość maks: 41.71 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki V - Wzgórza Trzebnickie

Poniedziałek, 22 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk

Trochę się wyjeżdżać nie chciało, bo jeszcze było pochmurno, a z drugiej strony chciało, bo takie nic-nie-robienie męczyło. Książki niestety musiały wrócić autem, bo bez sensu wozić je ze sobą przez kilka dni na rowerze. Kurs do Sycowa. Zaraz za wiaduktem skręt w lewo, wjeżdżając do parku, co można było zrobić dwa dni temu. Dojazd prawie do zabudowań, cofnięcie, ominięcie stawu od południa. Z Leśnej ku północy i dalej skręt w Daszyńskiego, a następnie Kossaka. Kurs do Twardogóry.


09:14. Z pokoju widok ku E


10:00. Altanka raz jeszcze


10:09. Syców. Przedłużenie Granicznej. Droga do parku

Pierwszy był długi podjazd przez Święty Marek z kościołem na szczycie. Potem zjazd przez las i przerwa w Biskupicach. Stąd miała być jazda na wprost, lecz wyszedł nam skręt na Dziesławice, aby przeciąć gminę Międzybór. We wsi Węgrowa, przerwa na przystanku, w czasie której można było trochę naciągnąć szprychy. Przejazd do Bukowiny Sycowskiej i zaraz skręt w lewo. Droga poprowadził nas w las i tak miało być. Na jednym zjeździe Kasia trochę zakopała się w piasek i  przewróciła. Chwilę potem wcinała pobliskie jeżyny (mi nie smakują). Koło leśniczówki skręt w lewo. Kawałek normalnej szutrówki, a potem prowadzenie w górę po jeszcze mokrym piasku, jaki spłynął po ostatnich deszczach. Niepotrzebnie minęło nam tam mnóstwo czasu, ale wreszcie udało się ujrzeć świeży asfalt w Goli Wielkiej. Jeszcze chwila i powrót na szlak, zaplanowany jeszcze w domu.


10:34. Święty mocny. Widok ku NWW


11:18. Dziesławice. Kościół z XVII w.

Droga prowadziła trochę w górę, trochę w dół. Urokliwie wiodła nas przez buczynę. Łańcuch nieprzyjemnie rzęził, domagając się swojej porcji smaru, który przez nieuwagę pozostał w aucie. Miał tak się dopominać przez dzień cały. W miasteczku okrążenie zamkniętego kościoła, przejazd większość Ogrodowej, zjeżdżając z niej, by dostać się w okolice ratusza, a potem małego kościółka na zboczu. Podjazd do pałacu, a potem, z wolna, główną trasą na północ. Zaczynało się rozpogadzać. Zaraz za Twardogórą przerwa na posiłek. Przystanek bez kosza, ale przynajmniej ławki były. W Goszczu kręcenie po terenie pałacu, którego 1/4 była w ruinie (akurat część główna i najładniejsza), odgrodzona betonowymi płytami od przypadkowych turystów. Reszta służyła jako mieszkania i była w przyzwoitym stanie.


11:57. Z Bukowiny Sycowskiej do Goli Wielkiej. Widok ku NE


13:11. Twardogóra. Ratusz z początku XX w.


13:20. Twardogóra. Pałac z XVIII w.


13:56. Goszcz. Brama wjazdowa do pałacu.


13:58. Goszcz. Najgorzej zachowana, główna część pałacu


14:01. Goszcz. Herb Reichenbachów (hrabiowski) w zrujnowanej oficynie pałacu

Jazda po DW 448 ciągnęła się niemiłosiernie. Za Brzostowem ciekawe stawy i lasy. W Krośnicach przerwa w sklepie. W Wierzchowicach zerknięcie do kościoła, choć już miał zostać pominięty, ale warto było się zatrzymać. Za wsią dłuższa przerwa na trawie, by konsumować posiłek po podjeździe. Stamtąd gruntówką (początkowo po betonowych płytach) zjazd do drogi, w którą wypadało nam skręcić koło kościoła lub nieco wcześniej. Dalej był Świebodów, fragment DK 15 i skręt na Łazy Wielkie. W Krzyszkowie skręt w prawo po kostkobrukowej drodze, która ciągnęła się przez cały las. Tam przepatrzenie mapy i uświadomienie, jak blisko mamy do Trzebnicy, gdzie może tam dałoby radę znaleźć serwis. Z tego powodu od Czeszowa do Zawoni pędząc na ile pozwalało zmęczenie i suchy łańcuch. Trzeba było się dostać się w zasięg internetu, aby odnaleźć adres serwisu. Było na wszystko niestety za późno. Z Zawoni zostało jeszcze przynajmniej pół godziny po pagórkach. Ładny był z nich widok. Jazda dość pospieszna, ale już nie tak, jak wcześniej. Skrzypienie brzmiało koszmarnie. Kurs na rynek, gdzie w pobliskim lokalu przyszła pora na obiadokolację, jednocześnie szukając informacji i położenia innych serwisów, które mogły się znaleźć wzdłuż zaplanowanej na następny dzień trasy. Począwszy od Obornik Śląskich, już tam udało się znaleźć jeden. Mając świadomość rychłego zakończenia problemu z napędem, z radością znikał nasz głód, zaspokajany przez jedną z najlepszych pizz jakie udało nam się do tej pory spróbować.


16:08. Wierzchowice. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny z XVIII w. Niepozorny z zewnątrz, ale...


16:08. Wierzchowice. ...kościół z całkiem efektownym wnętrzem.


19:17. DK 430. Między Zawonią i Trzebnicą. Z lewej widoczny kościół w Masłowie. Za wsią (tylko), na skraju widoczności, odległe Wzniesienia Sułowskie (na lewo od wieży kościoła; ~24 km), koło Miłosławic, oraz Wzgórza Cieszkowskie (na prawo od wieży kościoła; 30 km) rozpoczynające się ponad Miliczem. Zabudowania Masłowa kończą się odrębnym przysiółkiem w centrum zdjęcia, ulokowanym na wschodnim brzegu rzeki Mleczna. Dokładnie ponad nimi dostrzec można odległe Wzgórze Joanny (230 m n.p.m.; 20 km). Po prawej Kałowice. Ponad nimi, wyraźnie zarysowane szczyty (z lewej) Łaźniki (235 m n.p.m) i (z prawej) Gęślica (241 m n.p.m; 19 km), która jest najwyższym szczyt Wzgórz Krośnickich, zamykających 2/3 widocznego od prawej horyzontu. Nieco na prawo od szczytów widoczna "polana", zajmowana przez pola wsi Łazy Wielkie. Na prawo od owej wsi rosną Lasy Kubryckie. Poniżej, aż do Masłowa, Lasy Złotowskie. Na lewo od "polany", aż do granicy zdjęcia i dalej rosą Lasy Milickie. Za wzgórzami rozpościera się Kotlina Milicka. Widok ku NE


20:11.Trzebnica. Pizza On The Way

Z miasta wyjazd Chrobrego. Długi podjazd i długi zjazd do DK 5. Było już ciemno, ale widać było budowany równolegle odcinek S5. Tegoroczne plany o odwiedzeniu budowanych tras szybkiego ruchu zawiodły. Wpierw zjazd dość łagodny, lecz wnet stromizna i długość zjazdu rozdzieliła nas. Prędkość spadła dopiero przed Wisznią Małą. Gdzie nie wiem, bo ciemność i liczne światła aut jadących z naprzeciwka, skutecznie uniemożliwiały rozglądanie się gdzie indziej, niż na nawierzchnię, tudzież w kierunku przyszłej S5.

Pierwszy skręt był właściwy, choć trzeba było się jeszcze upewnić na mapie. Zmęczenie wychodziło. Jeszcze Strzeszów. Jeszcze kilka obrotów korbą i oto pojawiła się kępa drzew, którą w Trzebnicy udało się wypatrzyć przez internet. Koło drzew się nie dało, bo był tam wał ziemny, ale za nim już z powodzeniem się udało. Trzeba było tylko przedrzeć się przez prawie dwumetrowe chwasty, wydeptać miejsce na obóz i uważać by nie wpaść na ogrodzenie, które było obok. W czasie rozkładania namiotu, na sąsiednie pole przyjechał ciągnik, tak więc ostrożnie, by nie hałasować zbytnio.

Zaliczone gminy

- Twardogóra
- Krośnice
- Zawonia
- Trzebnica
- Wisznia Mała
Rower:Czarny Dane wycieczki: 105.79 km (9.00 km teren), czas: 06:56 h, avg:15.26 km/h, prędkość maks: 48.82 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)