Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Z Kasią

Dystans całkowity:23493.86 km (w terenie 1428.85 km; 6.08%)
Czas w ruchu:1571:21
Średnia prędkość:14.95 km/h
Maksymalna prędkość:67.20 km/h
Suma kalorii:15149 kcal
Liczba aktywności:293
Średnio na aktywność:80.18 km i 5h 23m
Więcej statystyk

Wschodni Wał Trzebnicki IV - Syców

Niedziela, 21 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Po południu reszta odjechała. Zostało trochę zapasów, ale i tak trzeba się było ruszyć po zakupy. Potwornie nie było we mnie ochoty się ruszać z łóżka. Rankiem trochę czytania, a przez resztę dnia z komórki zerkanie na postępy BBT1008. Pogoda była parszywa, choć to za mało powiedziane. SW Polska pierwsza obrywała deszczem, ale to środkowy pas kraju obrywał najgorszymi opadami i burzami. Chmura zjadała odcinek na Kujawach, by następnie wciągnąć w swą gardziel ostatnich ludzi na Mazowszu. Chmura była długa na całą Polskę, szeroka na połowę, a z południa wędrowały kolejne jej części, jakby jednym sznurem ku północy i nieznacznie tylko sunąc ku wschodowi. Nieznaczność ta wystarczyła jednak, aby spuścić zasłonę milczenia na kolejnych zawodników, którzy dzielnie stawiali jej opór, z rzadka tylko odpoczywając na postojach. Dopiero wieczorny etap deszczów trzymał ich wspólnie w kilku miejscach, tworząc lokalne, tymczasowe plemiona, sennie obozujące do czasu ustąpienia, lub zmniejszenia nacisku ze strony wody. Z czasem pas robił się coraz węższy, coraz chudszy, lecz długość jego nie topniała. Nazajutrz jeszcze się pofragmentował. Ci którzy osiągnęli półmetek przed opadami, w większości dojechali bez walki z deszczem.

Tymczasem u nas, deszcz praktycznie ustąpił dopiero koło 16. Jazda w pobliską, polną drogą, zmierzając do ruin kościoła w Pierzchowicach. Prowadziła ona w górę, wiodła po błotnistej szutrówce, w drugiej części bardziej trawiastej, widać, że rzadziej użytkowanej. W pobliżu S8 wyjazd na asfalt, lecz nie było nam wiele lepiej z powodu zalegającej wody, braku błotników i dwóch szybkich zjazdów. Wysiłek pod górkę wytworzył pot, a zjazd skutecznie oziębiał, aczkolwiek bywało gorzej. Przypomniało mi to o BBT'12, gdzie o tej samej porze roku też nie było różowo.


16:32. Polna droga z Kozy Wielkiej do Słupi pod Bralinem. Widoczny komin przy torach w Gęsiej Górce. Widok ku SW


17:05. Ślepa polna droga w SW Pisarzowicach. Widok ku NW

Do kościoła już bez wchodzenia, tylko pilnowanie rowerów. Potem, zamiast od razu jechać na Syców, skręt w polną boczną. Byłoby w miarę w porządku, gdyby nie psy pilnujące nieodległego gospodarstwa, przebywając na samej drodze. Prowizoryczny skręt w drogę polną, zarośniętą tak niemożebnie, że tylko iść nam pozostało. Buty, nogi trochę zawilgotniały, ale tak było bezpieczniej. Na końcu drogi przecinającej pole kukurydzy, znajdowało się kolejne gospodarstwo, ale z psem na łańcuchu. Już zaczynało się  kombinowanie, po której stornie ogrodzenia się przeciskać, gdy udało się dostrzec staruszkę tam mieszkającą. Szybkie zapytanie o pozwolenie na przejście przez podwórze i już pojawił się asfalt po drugiej stronie.

W Sycowie skręt w Szarych Szeregów i Obrońców Westerplatte, po to by poznać nowe ulice. Raz jeszcze wizyta w pobliskim markecie, gdzie przyszła pora na zakupy. Następnie boczną uliczką, między garażami, jazda do Alei Nad Wałem. Potem wnętrze kościoła, już otwartego, Środkowa, Okrężna, Kasztanowa, zaplecza osiedli przy skrzyżowaniu Kaliskiej i Kępińskiej i prosta droga do bazy. Potem ciepły posiłek i TV, aż do zaśnięcia.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 16.57 km (3.00 km teren), czas: 01:13 h, avg:13.62 km/h, prędkość maks: 37.81 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki III - Równina Oleśnicka

Sobota, 20 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, 5-10 Osób, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Start koło 11 wraz z Kasią. Celem głównym była Oleśnica, gdzie 3 rowery miały być dowiezione autem, a nasze dwa - pod nami, z nowo odwiedzonymi gminami. Polną drogą przejazd do Ślizowa. Stamtąd przez Dziadową Kłodę, jedyną dłuższą przerwę robiąc w Dalborowicach, aby zerknąć na w głębi ukryty pałacyk. Podjazdy raz pokonywane powyżej 15, raz 20 km/h. Dzięki temu, dość szybko udało się dojechać do Namysłowa. Była chęć, aby tam przeciąć linię trasy z 2012, z powrotu ze zlotu, ale bez skupienia na przypomnieniu sobie, gdzie ona wiodła, skutkiem czego poniosło nas na starówkę (pełną kamieni, bruku, tylko asfaltu mało), w osi NS mury przekraczając nie wykorzystując ulic, lecz schodki. Przejazd koło dworca do Piłsudskiego, wydostając się na Bohaterów Warszawy. Tam przerwa na lody. Potem powrót na starówkę, aby zerknąć do kościoła, a potem już jazda we właściwym kierunku.


11:02. Altanka w obozie


11:09. Koza Wielka. Polny przejazd przez tory. Linia kolejowa Herby Nowe – Oleśnica (181). Widok ku NW


11:27. Ślizów. Po prawej kościół pw. Michała Archanioła. 'Widok ku N


11:59. Dalborowice. Pałac z XIX w.


11:59. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:00. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:00. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:00. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:13. Granica województwa Opolskiego i Dolnośląskiego.


12:52. Namysłów. Ul. Piastowska. Po lewej Młynówka. 


12:54. Namysłów. Rynek. Widok ku SE


13:13. Namysłów. Brama Krakowska z XIV w. widziana z ul. Bohaterów Warszawy ku W.


13:16. Namysłów. Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła. 


13:16. Namysłów. Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła.


13:17. Namysłów. Rzeźba przy kościele pw. św. Apostołów Piotra i Pawła.
Prędkość nie była osiągana tak łatwo jak w pierwszym etapie, ale wciąż było to około 20km/h i więcej. Średnia wynosiła ponad 19km/h, obniżona przez początkowy odcinek szutrowy, a potem starówkę w mieście. W Bierutowie postój na światłach. Trochę odsapnięcia, a światła się nie zmieniały, wiec wjazd na chodnik, który przeszedł w ścieżkę rowerową. Długą. Prawie tak długą, jak remont nawierzchni, dzięki czemu udało się go ominąć. Już za miejscowością przystankowa przerwa. Dalej tempo ciut spokojniejsze. Za Solnikami wielkimi skręt na Wyszogród (bis). Przez Bogusławice i pierwsze ulice Oleśnicy jazda była mozolną udręką.


13:31. Wilków. Ul. Długa. Kościół pw. Św. Mikołaja. Widok ku NNW


13:53. DW 451 przed przejazdem kolejowym. Bierutów. Ruiny przedwojennej cukrowni. Widok ku SE


13:55.Bierutów


13:55. Bierutów


13:59. Bierutów. Kapliczka.


13:59. Bierutów koło Rzemieślniczej. Remont ul. 1 Maja. Widok ku NWW


Bierutów. Ruina

14:01. Bierutów. Ruiny kościoła pw. Świętej Trójcy z XVII w. Widok ku SSE


14:29.


Oleśnica


Oleśnica

Po telefonicznej wymianie informacji, okazało się, że zaraz będą pakować rowery. Zostało więc jeszcze czasu, aby odwiedzić kolejną gminę. Do Dobroszyc jazda trochę jak w amoku i rozdzielnie, ale szybko. Przejazd przez kamienisty rynek. Trasa powrotna wyglądała podobnie, lecz przez Jenkowice. Tam dotarła do nas wieść, o przybyciu reszty do miasta, więc nie było na co czekać. Trudna była to jazda, a niebo wyglądało tak, jakby zechciało przynieść deszcz.


Dąbrowa Oleśnicka.



Dobryszyce






16:05. Oleśnica. Katedra i zamek widoczne z wiaduktu nad S8 od strony Jenkowic ku SE

Skręt w Matejki, prosto na Rynek i telefon - byliśmy 50 metrów od siebie, nie widząc się nawzajem. Zrobiło się zakupy w pobliskim markecie, który nijak nie komponował się z otaczającą zabudową inaczej niż jak pięść do nosa. Szybkie wchłoniecie kalorii i oto możemy zwiedzać. A raczej nie możemy. Zjechaliśmy do Bramy Wrocławskiej, od której odbiliśmy na Zamek, który był priorytetem. Zamknięte ze względu na wesele. Kościół również odpadł, ze względu na odbywające się tam wtedy dwa śluby jeden po drugim (by się o tym przekonać, zrobiliśmy dość długą pętlę). Zerknęliśmy na wnętrze tylko z przedsionka, aby nie zakłócać ceremoniału. Udało się za to znaleźć bankomat i obejrzeć sporą ilość budowli, jak np ten sądowy. Po zrobieniu pętli do kościoła, zjechaliśmy pod mury, przejechaliśmy przez BW i w ich obrębie przecięliśmy ul. Matejki. Przerwa posiłkowa przy fontannie na Placu Zwycięstwa.















16:44. Oleśnica. Urokliwe kwiaty między ratuszem i kościołem













17:07. Oleśnica. Budynek Sądu Rejonowego na rogu ul. 3 Maja i ul. Sienkiewicza 





17:23. Oleśnica. Zamek z XIII w.





17:32. Oleśnica. Powietrzna jednostka desantowa na Placu Zwycięstwa

Przejechaliśmy na główną i ruszyliśmy do parku. Przejechaliśmy po nim ponad dwa kilometry. Pierwszy etap okrążał stawy, a drugi prowadził szutrowa alejką wzdłuż kanału (który spowity był taśmami, wyznaczającymi trasę czegoś na kształt maratonu spacerujących w wodzie). Wyjechaliśmy w Spalicach. Przyszła pora na poszukiwanie ruin. Natknęliśmy się na nieodległe należące do młyna wodnego, lecz nie były to te, o które mi chodziło. Bez potrzeby przejechaliśmy kiepską dróżką do stawów hodowlanych, z której trzeba było zawrócić. Powrót na asfalt i nim jeszcze kilometr drogi ku N. Tam dostaliśmy się w pobliże ruin zamku, o stylu przypominającym ten w Kórniku, ale odeń mniejszym. Był ogrodzony, a wejścia zamurowane, więc tylko popatrzyliśmy, nim znów jechaliśmy.


17:59. Boguszyce. Nowa Apteka. Przy młynie. Widok ku E


18:13. Boguszyce. Pałac z XIX w. Widok ku N


18:15. Boguszyce. Pałac z XIX w. Widok ku N

Wraz z Kasią skręt w Orzechową, by wrócić do Sycowa na kołach rowerów, a pozostali do auta, pozostawionego w okolicy cmentarza. Do lasu po chodniku, a dalej asfaltem. Tempo wzmożone, krótki postój w Cieślach, znów wysokie tempo, zakupy w Ligocie Polskiej i ponownie tempo. Syców przez park i Pawłówek. Prędkość wysysała z nas siły, ale dzięki temu udało się wrócić przed zmrokiem. Nocą grill.


18:43.

18:46. Pędem do bazy


19:45. Nad S8.


19:45. Nad S8.


19:45. Nad S8. Jeszcze tylko przejazd przez Syców. W oddali widać w stoki wzgórza (247 m n.p.m.) na E od Pisarzowic. Widok ku NE


Grill w bazie

Zaliczone gminy

- Dziadowa Kłoda
- Wilków
- Bierutów
- Oleśnica (W+M)
- Dobroszyce
Rower:Czarny Dane wycieczki: 121.78 km (7.00 km teren), czas: 06:34 h, avg:18.55 km/h, prędkość maks: 46.71 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki II - Wzgórza Ostrzeszowskie

Piątek, 19 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 5-10 Osób, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Po dniu wczorajszym ból i zakwasy się szerzyły. Mimo to, trzeba było zrobić zakupy, a że Syców raptem kilka minut drogi, więc z ociąganiem, wyruszyliśmy po 14. Po drodze przejechaliśmy dwa podjazdy, z czego jeden będący wiaduktem nad S8 (będą się przewijać jeszcze kilka razy, bo nie było innej, w miarę prostej alternatywy). W miasteczku zakupy w licho zaopatrzonym sklepie przy głównej. Dalej okrążenie kościoła, po czym rozpoczęliśmy poszukiwania zamku. Przejechaliśmy za starówkę, skręt w lewo. Zaraz wjechaliśmy do parku, drewnianą ścieżka okrążyliśmy pagórek i wróciliśmy się wzdłuż stawu.


15:18. Syców. W parku

Krótka przerwa przy mostku, potem wjazd na asfaltową ścieżkę i powrót do centrum. Przejechaliśmy koło kolumienek, wyjechaliśmy przy dawnym ewangelickim kościele. Rynek, JPII, Okrężna, kończąca się zabudowaniami, jednak dla rowerów był przejazd. Zgodnie z zaleceniami z kiosku na rogu ruszyliśmy Ogrodową. Przejechaliśmy przez dawne tereny zabudowań stajennych, które do tej pory najbardziej przypominał coś, co można uznać za zamek. To nie było to i szukaliśmy dalej. Przez park ruszyliśmy na południe, zerknęliśmy na mauzoleum i liczyliśmy, iż może coś trafi się jeszcze dalej na południe. Wyjechaliśmy koło stawu i zaczęliśmy wracać. Sprawdziliśmy co piszą w internecie - z zamku pozostały jedynie kolumienki, przy których już jechaliśmy. Trud poszukiwań na marne, ale wynagrodziła to lepsza znajomość tejże miejscowości od tej pory.


15:25. Syców. W parku


15:37. Syców. Tu ongiś stał zamek


15:38. Syców. W parku


16:06. Syców. Mauzoleum Bironów z XIXw. leżąca w południowej części parku


16:12. Syców. Staw za parkiem

W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy w markecie. Mi przypadło pilnować rowerów, a potem się rozdzieliśmy. Moja trasa przewidywała zbieranie gmin. Wpierw szybko do Pisarzowic, gdzie przerwa na obejrzenie ruiny kościoła. Następnie jazda do Ligoty, aby zerknąć na ruiny grobowca Königa, którego pałacyk znajdował się w pobliżu, lecz tam już mi się nie chciało zjeżdżać. Powrót na DW 449. Zaczął się bardziej stromy podjazd, a zaraz potem szybki zjazd do Kobylej Góry. Tylko po to, by kolejny się rozpoczął tuż za nią. Zdecydowanie dobrze, że grupowy przejazd odbył się tylko w Sycowie.


17:27. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:28. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:30. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:31. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


18:01. Ligota. Pozostałości Grobowca Königa


18:09. Ligota. Na pamiątkę dwóch kompanii Powstańców Wielkopolskich


18:14. Kobyla Góra. Centrum

Pędząc na zjazdach koło stawów, auto jadące z naprzeciwka wyprzedzało inne, ale na szczęście szybko dokończyło manewr, nim postanowiło mnie zmieść. Ostrzeszów powitany dość szybko, tak jak i szybko przejechane przez rynek ku północy. Planowane jeszcze Doruchów i Grabów, lecz byłby to zbyt późny powrót. Za miastem jazda ścieżką. Może nie jakąś ekscytującą, ale była długa i nie zmieniała stron, prócz końcówki, lecz tam już znów jechało się po asfalcie. Do Mikstatu dojazd (boczną szutrówką) z dobrym czasem i tam krótka przerwa. Telefon mój zapragnął sam nawiązywać rozmowy, lecz skutecznie udało mi się wybić mu te zachcianki. Sama miejscowość leżała w obniżeniu, lecz nie chciało mi się zjeżdżać, by nie musieć z powrotem się wspinać. Zjazd od razu w stronę Antonina.


18:43. Ostrzeszów. Ratusz


19:26. Mikstat. Widok spod cmentarza na centrum


19:30. Mikstat-Pustkowie. Zjazd do Antonina. Widok ku W

DW 447 długo prowadziła przez las, tak że zbyteczne było rozróżniani czy to jeszcze dzień, czy zaraz zapadnie noc. W istocie, było jeszcze trochę czasu na jazdę w świetle naturalnym. Objazd pałacu myśliwskiego Radziwiłłów, który zrobił na mnie wrażenie więcej niż pozytywne. Niestety ruch na krajówce sprawiał zgoła odmienne. Koło stacji rzucił mi się w oczy kamping. Opuszczony. Wnet zjazd, by się przespacerować. Było już na tyle późno, że nie robiło to różnicy. Na terenie stała recepcja, budynek do higieny i kilka domków w różnych kolorach. Teren pod namioty porastały kilkunastoletnie drzewa. Dużo czasu tam nie było sensu spędzać, bo i nie było po co.


19:50. Antonin. Pałac myśliwski Radziwiłłów z XIXw.


19:54. Antonin. Tu ostrożnie


19:56. Antonin. Plan campingu


19:56. Antonin. Recepcja


20:00. Antonin. I seria domków


20:05. Antonin


20:06.Antonin. Opuszczony camping 

Kurs DK 26, oczywiście już z oświetleniem gotowym do boju. Teren leśny przed Chojnikiem zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a auta nie ułatwiały. Na polach i łąkach zdawała się zawisać mgła w księżycową noc. Z ulgą pojawił się Międzybórz, gdyż odtąd pojawiał się skręt na planowane, lokalne drogi. Tempo trochę spadło, dając trochę sposobności na odpoczynek po dotychczasowej jeździe. Za miasteczkiem podjazd do Kraszowa. W powietrzu smród dymu, ale za to widać było odległe światła Ostrowia Wielkopolskiego (lecz nie z centrum, gdzie zasłaniały gospodarstwa). Tuż za wsią wreszcie wylądowała kurtka na grzbiecie. Było zimno. Spodni długich nie było. Długa trasa przez las, ale spory zjazd. Łapał mnie jakiś kryzys, co było skutkiem jazdy na opuszczonym siodełku (sztyca opadła o ~4cm). To udało się dostrzec nazajutrz. Syców przejechany głównymi, odbijając jeno w Waryńskiego i Garncarską. Po powrocie głód zmusił mnie do ataku na jedzenie, bo od rozdzielenie chyba nic mi się nie trafiło zjeść i trochę mnie ten wyjazd zmordował.

Zaliczone gminy

- Syców
- Kobyla Góra
- Ostrzeszów
- Mikstat
- Przygodzice
- Sośnie
- Międzybórz
Rower:Czarny Dane wycieczki: 94.90 km (4.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:18.13 km/h, prędkość maks: 50.33 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki I - Wysoczyzna Wieruszowska

Czwartek, 18 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 5-10 Osób, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Tak wiec wybraliśmy się pięcioosobową gromadką na dni kilka z rowerami. W pierwszej wersji mieliśmy ruszyć dzień wcześniej, lecz ruszyliśmy tego słonecznego ranka. Autem przemierzyliśmy nowo otwartą obwodnicę Łodzi - fragment A1. Potem długa jazda po S8, z odbiciem do Złotowa po paliwo, drobne zakupy i powrót na ekspresówkę w Lututowie. Krótki odcinek z dala od niej, ukazał tragizm nawierzchni, lecz również skąpy ruch aut, który przerzucił się na nowszy szlak.

Obiekt agroturystyczny wypatrzony z pół roku wcześniej, wtedy rozważając właśnie z niego dokonać kilku wypadów w tym rejonie, pozostającym białą plamą na mapie odwiedzanych terenów. Po przybyciu do Kozy Wielkiej, wnet zabraliśmy bagaże do pokoi. Rowery złożone stały pod ścianą w oczekiwaniu. Skorzystaliśmy z miejscowego kompresora, by 4 opony doprowadzić do właściwego ciśnienia. Potem ruszyliśmy na "rozgrzewkę".


14:28. Koza Wielka. Ruszamy po dość płaskich terenach. Widok ku SE

~1,5 km za wsią pierwszy postój, na którym wprowadzaliśmy poprawki. Nieco później przerwa kolejna, przy sklepie w Miechowie. W Domasłowie mieliśmy skręcić na wschód, lecz nim ktokolwiek się spostrzegł, już byliśmy w pół drogi do Trębaczowa. W pobliżu kościoła zerk na mapę, a zaraz potem jechaliśmy dróżką w lewo. Teren był dość płaski z nieznacznymi tylko nierównościami. Drogi puste, rzadko nas coś mijało. Zdarzały się aromaty prac polnych. W Zbyczynie asfalt odbijał w lewo, a my skręciliśmy w szutrówkę. Męczący to było odcinek. W Drożkach kolejna przerwa pod sklepem, konieczna, bo kolejny nie wiadomo kiedy miał się trafić. Tam przypadkowa znajomość "ze znajomym Ani".


15:49. Trębaczów (w tle ku NW). Kolejność na asfalcie...


15:57. ...i kolejność na szutrze. Droga ze Zbyczyny do Drożek ku E


16:12. Drożki. Stary komin. Widok ku NW

Skręciliśmy na Remiszówkę. Koło ruin majątku Gierczyce, później PGRu, stał kierowca z TIRem na poboczu. Chyba źle skręcił, bo w kolejnej wsi wykręcał z powrotem, lecz nim to zrobił, naobżerał się przydrożnych śliwek. Droga ze wsi była polna i trochę już wyrobiona. Na szczęście w lesie jej stan był sporo lepszy, choć zdarzały się miejscami obszary z kałużami i błotem. No i kilka zabłąkanych komarów. Zmęczeni dotarliśmy w pobliże DK 39. Stała tam wiatka z ławką, gdzie odpoczywaliśmy około godzinę, jeśli nie dłużej.


16:31. Ruiny w Gierczycach na E od centrum Drożek


16:48. Przez Las Rychtalski. Od Remiszówki do DK39 przy Różyczce. Widok ku E

Krajówka prowadziła głównie w dół, więc w lesie był to szybki odcinek. Zalesiony obszar się skończył, pojawiły pola, jakieś zakłady tapicerskie i większe jak na ten dzień podjazdy. wymusiły one przerwę na przystanku, oświetlanym promieniami późnego popołudniowego słońca. Na rondzie skręciliśmy do centrum Baranowa, objechaliśmy kościół, a potem brukowaną dróżką wróciliśmy do głównej. Tam poprowadzona była ścieżka rowerowa, wpierw kostkowa, a od Obrońców Pokoju - farbą wydzielona z drogi.


17:57. DK39. Mroczeń. Coraz bliżej Kępna. Widok ku N


18:03. DW39. Mroczeń. Coraz bliżej Kępna. Widok ku N

W Kępnie wizyta Kl. przy bankomacie, wspólny przejazd koło sali gimnastycznej i skromne zakupy na zachodnim krańcu miasta. Ostatnie tego dnia. Zbliżał się wieczór, gdy jechaliśmy dawną DK8. No może nie tyle nią, co chodnikiem przy niej położonym. Niekoniecznie był najlepszej jakości, ale aut i tak było na tyle dużo, by było bardziej komfortowe psychicznie. Za Bralinem zjechaliśmy do Taboru Wielkiego (koło kościoła). Przez tory szutrówka i podobnie do wsi Turkowy. W ruch poszły lampki. Od Perzowa jazda swobodna - przejechało raptem jedno auto. Potem skrzyżowanie koło pierwszego postoju i wnet wróciliśmy do kwatery.


18:42. Kępno. Ul.Obrońców Pokoju. Ścieżka rowerowa. Widok ku NNW


18:54. Rynek w Kępnie. Widok ku S


20:30. Zachodni kraniec Perzowa. Mamy rowery, laser i kamizelki

Zaliczone gminy

- Perzów
- Baranów
- Kępno
- Bralin
Rower:Czarny Dane wycieczki: 56.27 km (7.00 km teren), czas: 03:32 h, avg:15.93 km/h, prędkość maks: 46.53 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

II Kórnicki Maraton Turystyczny

Sobota, 6 sierpnia 2016 | dodano: 09.08.2016Kategoria 3-4 Osoby, Maratony, Nocne, Podróżerowerowe.info, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z rodziną

Udział w maratonie był przez nas zaplanowany już od kilku miesięcy. Z tego powodu inne możliwe plany nie zostały zrealizowane. Pod względem gminnym też nie wpadło wiele, ale nie było potrzeby. Dużo nowych tras, choć ~55km już kiedyś przez mnie przejeżdżanych. Nowa bluza z długi rękawem, rękawiczki i kominiarka zostały w domu. O ile bez dwóch ostatnich można się było bez większych problemów obyć, o tyle brak jeszcze jednej warstwy dawał mi się w nocy we znaki. Prognozy był stosunkowo zgodne z rzeczywistością - pogoda wyśmienicie nadawała się na maraton, z niewielkimi tylko uchybieniami. Początkowo były plany, aby dotrzeć w piątek i tam przenocować, lecz tamtego dnia tylko rower powędrował do auta, podczas bardzo wietrznej nocy, po czym naszła pora zdrzemnięcia się w godzinach 21 - 02. Kasi nie udało się przespać tak dobrze jak mi, za to nadrobiła wszystko w czasie podróży autem. Mnie z kolei często nachodziły przebudzenia w samochodzie, ale i tak już swoje zdarzyło mi się odsapnąć.

Od okolic Sochaczewa do Kutna przejeżdżaliśmy przez strefę opadową, a dalej było już sucho. Zastanawiało mnie, czy Księgowy da radę, bo warunki były niesprzyjające jego zamysłowi. Przez chwilę przemknęła mi myśl, że lepiej by było, aby podjechał pociągiem, a potem wracał na wschód z korzystnym wiatrem. Do Kórnika wjechaliśmy od Środy Wielkopolskiej, z jedną przerwą na króliczej stacji. Na miejsce dotarliśmy ok 6:45. Wjechaliśmy wąską dróżką w alei drzew, prowadzącą do bazy maratonu, leżącego na terenie OSiR. Ludzie już byli rozbudzeni, sporo dopiero przyjechało, teraz składając swoje rowery (tak jak i my). Trzeba było jeszcze poprawić trochę przerzutki i hamulce, po czym obie maszyny były gotowe. Jeszcze tylko pójść, aby podpisać oświadczenie, odebrać numerki i batony. Jeden z zawodników oddał swoje Kasi, twierdząc, że i tak ich nie zje.

Po kilkunastu minutach grupy ruszyły. Wpierw 500, a potem 300. Tempo było umiarkowane, i tak wszyscy kumulowali się na rynku koło ratusza. Grup stworzyło się 7, z czego trzy na 500. Wyczytywani kolejno zajmowali miejsce na improwizowanej linii startu  Jak zwykle, kilka osób się nie pojawiło. W grupie przed nami trafił się pierwszy kapeć, zmieniany ledwo po rozpoczęciu jazdy. Nasz start odbył się w ostatniej paczce, jadąc trasą niemal jak rok temu. Grupka rozpadła się już koło Śródki (w Dziećmierowie widać było trójkę wracających po coś, a ponownie nas minęli na wiadukcie nad autostradą). Do Kleszczewa jazda we dwójkę. Za wiaduktem dogonienie Ag., z którą odtąd udało się przebyć większą część trasy. We Wróblewie jeszcze jedna osoba, która przystanęła i oznajmiła nam o punkcie odpoczynkowym w Czerniejewie. Była jakaś nadzieja, że ich tam dogonimy.

W Kostrzynie pierwsza drobna pomyłka. Na szczęście nie było ich wiele. Przy rynku, drogę zasugerowała mi tabliczką oznajmującą skręt na Pobiedziska. Widać za szybko chciało mi się tam dotrzeć. Przejazd pod krajówką. Prawie do Słowackiego, gdzie szybko coś udało się przekąsić i zaraz zawrócić. Od Iwna zaczął się odcinek bardziej malowniczy, choć o kiepskiej nawierzchni. Kurtka powędrowała do sakwy. Za Kociałkową Górką pierwsze podjazdy i zjazdy wyższe od wiaduktów. Pośrodku lasu, przez który prowadziła droga, znajdowały się piękne bagna, które chyba wszyscy odnotowali. W Pobiedziskach bardzo krótki postój, a wnet rozpoczął się kolejny znany mi już odcinek trasy.


09:56. Park Krajobrazowy Promno koło Kociałkowej Góry. Gonimy grupę. Widok ku E


09:56. Park Krajobrazowy Promno koło Kociałkowej Góry. Widok ku NE

Jazda "oby do Czerniejewa", gdzie miała być przerwa itp. Wjazd, przejazd, a tam głucho wszędzie (poza tubylcami). Odpoczynek na ławce w pobliżu kościoła, bo choć przyszło nam jechać wolniej, niż grupa przed nami, to nadal trochę za szybko na nasze możliwości. Oznakowanie na Wrześnię było tam trochę za bardzo mylące i ktoś z urzędu powinien się zainteresować i to poprawić. Za miasteczkiem odjazd trochę w przód i pogrążenie w myślach, szacunkach itp. Z prawej udało się dostrzec rowerzystę w lesie, przy wiacie z ławką. Później zaczął jechać z nami. Jak się okazało, był to Przemek, z którym wspólnie przejechaliśmy resztę maratonu. W poprzedniej miejscowości oddzielił się od grupy, a wspomniane oznakowanie wprowadziło go w błąd, kierując na Neklę.


10:20. Borówko. Koło skrętu do piaskowni firmy Kruszego Wielkopolskie Kopalnie sp. z o.o. Z trudem gonimy resztę. Widok ku SW


11:08. Czerniejewo. Centrum miejscowości. Niestety nie zastało się nikogo z innych zawodników, więc po przerwie jechało się już bez ścigania ich

Przez Wrześnię przejechaliśmy we czworo, z jednym postojem nawigacyjnym na rondzie przy Warszawskiej. Reszta przejazdu była bezproblemowa (pomijając stan nawierzchni) i nieco zbyt pospieszna. Za miastem Kasia zaczęła trochę zostawać w tyle. Na postoju w Gozdowie regulacja hamulca, który zaczął przycierać. Podróż wzdłuż Wrześnicy przebiegała malowniczo. Dolina rzeki głęboko wrzynała się w równinny teren, przez co znajdowaliśmy się jakby na pagórku z dobrym widokiem na tereny po drugiej stronie cieku. Przypominało mi to jazdę przez Wólkę Przybojewską w moich stronach.

Przez Ksawerów wyjechaliśmy w Pietrzykowie (aż do powrotu kilka razy zastanawiało mnie, czy pojechaliśmy zgodnie z mapą, czy trzeba było ruszyć przez Samarzewo). Tuż za rzeką przerwa na przystanku, tak jak rok temu, na wyprawie z pierwszego linka. W Ciążeniu wreszcie udało się ujrzeć pałac w pełnej krasie. Tym razem trasa minęła szybko, bo i w grupie, i z wiatrem, i za dnia. W Lądzie skręciliśmy na most za Wartę. Tam tereny bagniste, wybitnie niesprzyjające rozbijaniu namiotów. Mi i Kasi udało się dostać na tym odcinku przyspieszenia, choć mi większego, gdyż wnet miało się osiągnąć 100km, 1/3 trasy, oraz opuścić tereny zagrożone opadami wg prognoz sprzed dwóch dni.


13:27. Pałac w Ciążeniu

W Zagórowie przerwa na rynku i niewielkie zakupy. Tempo trochę spadło, częściej zaczęliśmy robić przerwy, choć w mojej opinii, trochę za mało. W Rzgowie mieliśmy skręcać na południe. Nim tak się stało, postanowiliśmy zrobić przerwę obiadową, tym bardziej że trafiła się okazja, a później raczej by nie było, aż do Pleszewa, gdzie już by się jej nie opłacało robić. Lokal był przygotowywany do wesela, ale znalazło się coś dla nas, więc uzupełniliśmy zużyte kalorie i mikroelementy. Były pyszne.


14:33. Zachodnie tereny wsi Skokum (widoczna po lewej). Pogoda do jazdy wyśmienita. Widok ku E


15:03. Rzgów. "Nadwarciańska" przy Targowej. Błogosławiony niech będzie posiłek temu maratonowi

Kolejna setka to walka z wiatrem do Grodźca - był boczny, a potem uciążliwy. Wyłączając się mentalnie, dopóki nie zjechaliśmy we Wronach. Była tylko jedna przerwa na przystanku w Białobłotach, a mój rower częściej jechał z tyłu, raz tylko wychodząc na czoło. W czasie przerwy, aż trzeba mi się było położyć, aby rozprostować trochę naprężenie w plecach. Odcinek ten został przez mnie przejechany w 2011 r. i też był męczący. Za Wronowem przejazd koło jakby rozkopanych wydm, a wnet wyjazd na DW 442. Jazda tam trochę się poprawiła, lecz nieznacznie i niedługo. W Choczy przejazd mostem, omijając centrum tejże miejscowości. Przerwa na skrzyżowaniu w Broniszewicach. Zmęczenie było wyraźne we wszystkich. Ścieżka rowerową, o lepszej jakości niż asfalt, przejechaliśmy do Czermina. Oczywiście ścieżka nie mogła w całości połączy obu wsi, ale tak to już jest...


17:32. Białobłoty. W połowie walki pod wiatr. Widok ku E


19:04. Broniszewice. Chocz no w prawo


19:04. Broniszewice. We troje choczcie. Widok ku SE

Przed wieczorem wjechaliśmy do Pleszewa i przygotowaliśmy do jady nocnej przy skrzyżowaniu z DK 12. Ag. odbiła pod Netto, potrzebując odpoczynku i rozważając, czy kontynuować dalszą jazdę MTB o bardzo grubych oponach. Był to ~175km. Już we trójkę wpadliśmy w prawie bezprzerwową jazdę na podjazdach do Dobrzycy. Tam krótki postój nawigacyjny. Koło Pleszewa widzieliśmy pasmo chmur kierujące się ku NEE, jednak im dalej na zachód byliśmy, tym bardziej było jasne, że zbliża się ku nam. Widać było padający z nich deszcz i choć były one interesujące, to również niepokojące. Zostało raptem 10 km do Koźmina Wielkopolskiego. Długa ciemna droga. Koło Mogiłki zaczynało kropić i zerwał się wiatr silny, jakby szkwałowy. Wiedząc, że to już blisko, ale w tych warunkach nadal było to dramatycznie daleko. Deszcz nie był na szczęście zbyt intensywny. Koło Orli pojawiła się tablica, oznajmująca przybycie do celu, jednak gałąź zasłoniła dalszą cześć tablicy, z liczbą kilometrów nas od niego dzielących. W samym Koźminie wjechaliśmy na ścieżkę, która nie była długa, ale stromo zakończona...


20:02Pleszew. Marszewska (z lewej) i DK 12. Pożegnanie Ag.. Widok ku E

W kilka chwil dostaliśmy się do Gościńca U Maćka, gdzie czekał na nas kotlet i herbata. Rowery zostały przed wejściem nawet nie pilnowane. Kto by chciał w taką pogodę się tam znaleźć. Pycha obiadokolacja, która pozwoliła otrząsnąć się ze zmęczenia, głodu i chłodu. Gdzieś odtąd Kasia zaczęła mieć problemy ze ścięgnami achillesa, co skończyło się kilkudniowym obrzękiem. Mnie na czas przerwy rozbolała głowa, ale jakoś udało mi się z tym poradzić. Przemek zjadł tylko sałatkę. Ubraliśmy się na ciepło i ruszyliśmy w gwieździstą noc po zawierusze. Wiatr nie przeszkadzał, czy raczej nie rzucał się w oczy. Od zajazdu odjechaliśmy chodnikiem do kociołbistej Podmiejskiej. Z Zamkowej udaliśmy się na zachód, lecz zanim przyszło mi sprawdzić koło torów, że trzeba skręcić na północ, już reszta wyjechała zanadto naprzód i udało mi się ich doścignąć w Staniewie. Stamtąd odbiliśmy dróżką na północ, wjechaliśmy na DW 438 i z ulgą zjechaliśmy  z niej w Borzęciczkach.

W Rusku chcieliśmy zatrzymać się na przystanku, ale pierwszy był przez kogoś okupowany. Nie wiedząc któż acz, pojechaliśmy dalej i wkrótce zatrzymaliśmy się na kolejnym, położonym za serią zakrętów, których w tej wsi było sporo. Ów osobnik z poprzedniego przystanku okazał się forumowym Bit.. Dobrze było ujrzeć kogoś jeszcze, na nocnym odcinku, bo odkąd zostało nas tylko troje, od rozdzielenia z Ag. jechało się jakoś mniej przyjemnie. W grupie siła itp. Dodatkowa osoba, dodatkowa motywacja i raźniejsza jazda nocą. Było mi zbyt zimno, więc kamizelkę z pleców powędrowała na przód, jako dodatkową warstwę ocieplenia pod kurtką. Pocieszający był też fakt, że zbliżaliśmy się do końca pierwszej ćwiartki ostatniego etapu, która wkrótce wypadła w Jaraczewie. By określić dalszy kierunek jazdy i zrobić krótką przerwę, zatrzymaliśmy się na właściwej ulicy. Z pobliskiego budynku dobywały się dźwięki wesela, ale śpiewak fałszował niesamowicie. Żal mi się zrobiło weselników i ludzi w sąsiednich kamienicach.

Przez Golę na Niedźwiady, gdzie zaczynała się dziwnie pokręcona trasa. Wpierw w totalnej ciemnicy przejechaliśmy do wsi Mchy, gdzie po krótkiej przerwie ruszyliśmy twardą szutrówką przez las. Krócej by było przez Ługi i chyba nie byłoby większej różnicy pod względem nawierzchni, ale narzekania i tak by pozostały, jakiej drogi by nie wybrał. Było tylko mniejsze zło. Było ciężko psychicznie. Las się ciągnął, a droga wciąż szła w górę, co się zdawało, że koniec, to okazywało się suchą plamą ziemi. W końcu był zjazd do Włościejewic i tam przed sklepem (już zamkniętym, ale z ławkami) zrobiliśmy przerwę. Nie wiem, czy mi się nie zdrzemnęło przy okazji. Dalej z Błażejewa do Kadzynia. Dolsk, połowa tego etapu, był już blisko. Po prawej można było ujrzeć tabliczkę "Nowieczek 2". Postój, sprawdzenie mapy, nawrót. Kasia była najbliżej właściwego zjazdu, więc nie musiała wiele się cofać.

Podjazdy i zakręty Ostrowieczna w nocy był cokolwiek ciężkie. Chyba tylko mi się udało podjechać je w całości, ale z trudem. Nie wiem. Trochę to trwało, a każdy kilometr do Dolska, ciążył coraz bardziej. W końcu wyjechaliśmy na DW 434 i swobodnie zjechaliśmy do centrum. Podjechaliśmy na stację kawałek dalej, lecz była zamknięta. Nici z czegoś ciepłego. Wróciliśmy na rynek i kontynuowaliśmy jazdę wg zaplanowanej trasy. Na podjeździe do Lubiatówka się rozdzieliliśmy. Przemek poczekał w centrum wsi, ja na łuku, a Bit. przedzwonił, czy jechać wprost, czy na Jaskółkę. Do Mełpina droga była pełna zakrętów, ale bez kombinowania. Jechaliśmy przez las. Nie chciało mi się już używać lampki, bo zaczynał zbliżać się świt. Tu jechaliśmy trochę rozbici, bo było sporo zjazdów i podjazdów.

W Kadzewie przerwa na przystanku. Już świtało, a mój umysł zaczynał odpływać. Jechało mi się jakby raz z wyłączoną lewą, a raz prawą półkulą. Takie odczucie. Przemek dotarł do DW 432 i słusznie nas stopował, bo była ścieżka po prawej. Nie udało mi się jej dostrzec. Trochę się nimi przejechaliśmy przez Śrem, ale nie za dużo - na początku, na moście i pod koniec. Reszta trasy albo ich nie miała, albo nie z tej strony, albo była to kwestia zmęczenia umysłu. No i z tego powodu ominęliśmy stację, która mogła być otwarta. Krótki postój, wpierw na początku ostatniej ścieżki, potem w lesie przed Lucinami, gdzie widać było parowanie znad "gorących" stawów i zaraz potem przerwa na przystanku za lasem. Tam trochę posiedzieliśmy, przekąsiliśmy, a Bit. musiał pozostać ze względu na problemy ze zdrowiem. Potem jechał już sam krótszą trasą. Przemek ruszył przodem, my niewiele później.


05:49. DW 432. Luciny. Pożegnanie z Bit.

Było zimno. Kierownica zachodziła rosą. Jeszcze tylko jeden las i już był Zaniemyśl. Na rozjeździe skręt do Przemka, który z kimś rozmawiał przy parku. Trzeba było zrobić jeszcze jedną, męczącą pętelkę. ~4km od na NE od ostatnich zabudowań Zaniemyśla skręt w lewo. Śnieciska z murem po prawej, stawy, drzewa, dworek i gorzelnia, na które nie ma sił i czasu by patrzeć. Skręt na Bożydar, potem Winna i Jeziorskie Huty. Wyjazd w Łęknie. Kasi ścięgna już dostały solidny wycisk i jeszcze musiały trochę popracować. Odliczane kilometry do Kórnika. Przemek pojechał przodem. Prędkość wynosiła ~10km/h, Na rynek udało się dotrzeć na kilka minut przed pełną dobą, od rozpoczęcia naszej pętli. Pełne 24h od tamtego momentu wypadało w pobliżu komisariatu (samo 24h od wyjazdu spod OSiRu wypadło gdzieś między Zaniemyślem i Bninem). Na światłach trzeba było odczekać jakiś czas, bo nie udało się zdążyć na zielonym. Potem już tylko ostatni fragment. W alejce czekał Przemek i we trójkę przejechaliśmy przez ogrodzenie bazy.


08:13 Rekordowa pętla przez Kórnik. Widok ku NW

Rowery zostały przed budynkiem. Wręczono nam, do tego doszedł "uścisk prezesa", a co najważniejsze - posiłek. Kasi głód już dawno dawał się we znaki, a z zapasów zostały ze dwie rozwalone kanapki na dnie sakwy. Kasia wpierw usiadła, potem położyła się na ławce na słońcu, a po przyniesieniu frytek, przeniosła się na hamak, gdzie spała, aż do przyjazdu rodziny. Nim przyszła pora wyruszyć do domu, przyszła pora na pożegnanie się z tymi, którzy tam jeszcze pozostali i zdarzyło mi się jeszcze ujrzeć przybycie Yoszka z uszkodzoną (niegroźnie) nogą. Potem zakupy w pobliskim markecie i w drogę. Kasia w samochodzie spała przez większość trasy, a mnie atakowało kilkukrotne przebudzenie. Znaczne rozbudzenie nastąpiło w zasadzie dopiero od Torunia (trasa powrotna przez Biskupin, Nieszawę, Włocławek). W domu około 22.

Tym wyjazdem Kasia ustaliła swoje rekordy:
315 km na raz
312 km w 24h podróży


Pamiątkowy kawałek metalu. Dobrze, że nie trzeba było w nim pokonywać całej trasy

Zaliczone gminy

- Zagórów
- Rzgów
Rower:Czarny Dane wycieczki: 316.58 km (5.00 km teren), czas: 17:44 h, avg:17.85 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Wheelerem trud

Czwartek, 28 lipca 2016 | dodano: 30.07.2016Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią, Z rodziną

Ocena sprawności wheelera, bo ponoć coś nie tak z przerzutkami. Faktycznie. Wymagają poprawki, ale raczej nie zmian w napędzie. Przejazd pod górkę, potem przez kopalnię, dwa zagajniki koło sadu (okazało się, że został odnowiony zamiast skasowania, a przy okazji ogrodzony siatką) i wyjazd na DW koło kapliczki. Co do dni poprzednich...

W niedzielę wyjazd pod Węgrów z powrotem dnia następnego i wieczorem odwiedziny u Księgowych. Nazajutrz wyruszyliśmy rodzinnie, choć nie w komplecie, w trasę autem (całość ~1000km). Miało być z rowerami i odstawieniem mnie i Kasi na północ, ale wówczas odłożyło się to na później. Nie nadaję się do robienia zdjęć z auta w trakcie jazdy, tak jak robię to na rowerze....

Przebieg trasy: Płońsk, Sierpc, Górzno (przez Skrwilno), Brodnica, Iława, Szymbark (zamek), Jerzwałd, Krynica Morska (glony nad morzem), Mikoszewo (prom i dalej korek), Trójmiasto (Westerplatte, nocleg, z rana rejs na Hel i z powrotem), Wejherowo, Kartuzy, Szwajcaria Kaszubska, Szymbark (kapeć), Kościerzyna (ratowanie kół), Starogard Gdański (mnóstwo hal handlowych i komisów aut, niewielki objazd i remont DW222), Gniew (zamek), Kwidzyn, Prabuty (okropny objazd po lesie), Ostróda (slalomy po DK7 w remoncie, ktoś miał wypadek bo się nie spodziewał). Powrót tuż przed 2 w nocy.

Rower: Dane wycieczki: 9.50 km (7.00 km teren), czas: 01:00 h, avg:9.50 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Beskid Burzowy VII - Z Soliny na pociąg

Sobota, 16 lipca 2016 | dodano: 01.08.2016Kategoria 2 Osoby, Nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Beskidy

2016.07.10 - 16 Beskid Burzowy - cała trasa


Budzimy się, a tu deszcz. Może nie jakaś wielka ulewa, może nie burza, ale niechęć do wyjścia wywołuje. Z jej powodu udało się zwinąć dopiero przed 10 (zwykle trochę po 8). Trasa do Polańczyka to kilka zjazdów i podjazdów, dość stromych. Raz zrzucając bieg za bardzo i łańcuch ponownie spadł na szprychy. Szybko zdjęty, ale resztę podjazdu z buta. Za miejscowością skręt w DW 895. Długi, w większości zjazd, aż do Soliny. Pomiędzy straganami spacerem do zapory. Następnie na drugą stronę i powrót. Niewielka przekąska i w drogę.

09:43. Poranek w deszczu lecz z ładnym widokiem na Dolinę Wołkowyjki. W centrum masyw góry Markowskiej (748 m n.p.m). Szczyt główny nieco na prawo od środka zdjęcia. Widok ku SWW


10:33. Poranne mgły na DW 894 między Wołkowyją i Polańczykiem. Widok ku N

 11:03. Polańczyk. Północny kraniec miejscowości przy DW 894. Jezioro Solińskie. Po lewej Masyw Jawora (741 m n.p.m.). W tle po prawej Masyw Stożka (696 m n.p.m.). Widok ku SE


11:22. Solina. Wjazd od SW


11:39. Jezioro Solińskie. W tle po lewej Połonina Wetlińska. Widok z zapory ku S


11:52. Czoło zapory widoczne ze wschodniego brzegu


12:05. Solina. Pierwszy raz widzę tego rodzaju maskotki...


12:18. Solina. Śluzy zapory Jeziora Solińskiego widziane z mostu na Sanie ku SW

Miała być jazda na Myczkowce, ale bez spojrzenia na mapę, poniosło nas wojewódzką do krajówki. Trochę źle się mi było, ale szybko przeszło. Po krótkim odpoczynku na kulminacji pagórka - zjazd, w czasie którego kolejny inteligent wjechał między dwa pędzące rowery i nie mógł wyprzedzić bardziej, bo z drugiej strony jechało kilkanaście aut. Do Olszanicy przejazd odcinkiem DK 84, znanym mi w stopniu niewielkim i nocnym - z BBT '12. W gminnej miejscowości zakupy i śniadanie pod sklepem. Kolejki były duże, jak na tak mały budynek i przerwa trochę się przeciągnęła. Za Wańkową raczej łatwy podjazd na NW i długi zjazd do Tyrawy Wołoskiej, gdzie trwały zawody strażackie. Miejscowość przejechana przez zaplecze szkoły. Koło stawiało lekki opór. Przy bliższej obserwacji - bujało trochę na boki. Przerwa w Tyrawie Solnej. Przy oględzinach wyszło, że pękła czwarta szprycha, a kolejne są w niewiele lepszym stanie. Trochę dokręcania luźniejszych szprych, po czym jazda, aby znaleźć jakiś przystanek. Taki trafił się za Mrzygłodem. W czasie przerwy udało się jakoś przystosować koło do w miarę normalnej jazdy, na ile było można. Mimo to i tak trzeba było odpinać tylny hamulec, a zakładać tylko na czas zjazdów (tych nie zostało już wiele, ani zbyt wielkich).


13:13. Uherce Mineralne. Po prawej Czulnia (576 m n.p.m.). W centrum samotna Bukowina (391 m n.p.m.). Nieco na lewo od niej podłużne Trzy Kopce (473 m n.p.m.). Widok ku SW


Wańkowa. Zachodnia część wsi. Agroturystyka i serowarnia Czar PGR-u


15:13. DP 2225R Wańkowa - Paszowa. Stary system przewodzenia prądu

15:44. Paszowa. Po prawej Osiczyn (527 m n.p.m.). W centrum Dział Żydowski (465 m n.p.m.). Po lewej Słonne Góry. Widok ku NW


16:49. Most nad Sanem między Tyrawą Solną i Mrzygłodem. Widok ku NW

Spokojna jazda doliną Sanu. Z Dobrej na Ulucz, a potem dalej ku północy. Trasa wiodła przez tereny niezamieszkałe, a jedynie co jakiś czas widać było jakieś budynki, raczej letniskowe. Droga była raz asfaltowa, raz szutrowa, czasem z dziurami a la pojezierze. Grunt trochę mazisty, ale stabilny, wiec dało radę przebyć ją w całości, tylko czasem z nieco większym wysiłkiem. W Siedliskach ukazała się Green Velo. Droga ta była szeroka, asfaltowa, ale przerywana. Nie stanowiła jednolitego ciągu.


17:45. Ulucz. Na wprost Dębnik (344 m n.p.m.). Czarnym szlakiem wzdłuż Sanu. Widok ku NW


18:08. San w Jabłonicy Ruskiej w pobliżu Temeszowa (na drugim brzegu). Widok ku W


18:59. Wołodź. Dom spłonął pod koniec kwietnia tego roku. Widok ku NE


19:02. Wołodź. Kościół/kaplica z 1905r. Widok ku S


19:30. Dąbrówka Starzeńska. Fragmenty ruiny zamku


19:33. Dąbrówka Starzeńska. Fragment GV wzdłuż DP 1431R do Dynowa. Widok ku NNE

Już nadchodził wieczór, podczas wjazdu do Dynowa. Świetnie. Jeszcze tylko 40km do Przemyśla. Wiadomo było, że dalej nie dotrzemy, choć roiła się jeszcze nadzieję na Medykę. O dalszej jeździe nie było co marzyć, bo reszta szprych pęknąć mogła w dosłownie każdej chwili, tak więc jazda przepełniona była dawką niepewności. Przejazd mostem, dalej przez tory i do uszu dotarła jakaś muzyka. Sporo aut, jacyś ludzie wędrujący wzdłuż torów. Trasa wypadała przez Dynów, tak aby nie targać się już przeze mnie odwiedzoną główną. Skusiło nas, by zmierzać w kierunku dworca. Muzyka się nasilała i nie wyglądało na to, aby dochodziła "tylko" z jakiegoś cyrku, czy wesołego miasteczka. Ciekawość przyciągnęła nas na plac, gdzie kłębiło się sporo ludzi. Tak przypadkiem, poniosło nas na "50-lecie dni Pogórza Dynowskiego".


19:56. Dynów. Plac targowy koło dworca. Dni pogórza Dynowskiego 2016. Widok ku W

Akurat się zaczynało, więc wpierw chwila na rozejrzenie po terenie, po czym przyszła pora zająć miejsca na krzesłach (było ich sporo), które w naszych rękach przywędrowały bliżej sceny. Dobrze było sprawdzić połączenia kolejowe. Bezpośrednie pociągi z Przemyśla były dla nas dwa. O 3 i 7 rano. Skoro podróż już się kończyła, żal było nie skorzystać z okazji, więc oddawanie się muzycznej rozrywce trwało, aż do północy. Wystąpiły dwa zespoły. the Freeborn Brothers i Big Cyc (potem był jeszcze DJ Ramzes prowadzący dyskotekę na wolnym powietrzu do 2-3, ale nas wtedy tam nie było, powoli szurając rowerami po nocnych wzniesieniach). Drugiego nie trzeba przedstawiać. Pierwszy zapadł mi w ucho, choć nie tak bardzo jak inne lubiane przez mnie zespoły czy piosenki, ale jednak wyraźnie.

Na żywo brzmieli lepiej, tym bardziej że mieli jeszcze wsparcie w postaci klarnetu, kilku puzonów i saksofonu. Poza tym zagadał do nas jeden z miłośników gór, przybyły z Łodzi. Po wszystkim przyszło ubrać się do jazdy na noc. Wyjazd z Dynowa ul. Plażową i Podwale. Podróż po DW 884 była uciążliwa. Kasi lampka była za słaba do zjazdów, przez pierwsze dwie godziny jechało jeszcze sporo oślepiających aut (choć w porównaniu z centrum kraju - nie jechało prawie nic). Tempo wolne, a na zjazdach i tak się traciło czas, ze względu na jazdę nocą i chłód. Na niebie po chmurach migały światła reflektorów Ramzesa. W Dubiecku jakieś nocne zgrupowanie - na rynku kilkanaście aut i wiele więcej gadających ludzi. Za Nienadową długi podjazd. Koło kulminacji zlał nas przelotny deszcz. W Krzywczy Śniadanie na przystanku. Zaczynało się rozwidniać. Upiornie ciężki (jak na nasze zmęczenie) podjazd do Reczpola. Z lewej szczekało jakieś zwierze, którego nie było widać. Kasia nie dała rady, a ja ledwo ledwo. Przegrzewanie było odczwalne.

Zaczynało świtać. Mijało nas sporo ludzi, którzy wracali z wesela. Zjazd z Reczpola do Korytnik spory. Chyba pora też wymienić klocki hamulcowe, bo ledwo dawały radę. Przejazd mostem o zużytym podłożu asfaltowo metalowym do Krasiczyna. Na drugim brzegu podjazd do Dybawki, gdy akurat zaczęło padać. Trzeba było się schronić na przystanku, bowiem z deszczem przywędrowała burza. Jej pioruny widać było już jakiś czas temu, ale jednak dalej na południe. Łudziła nas nadzieja, że nie przyjdzie, ale postanowiła jeszcze nas pożegnać.


04:38. Poranek na moście między Korytnikami i Krasiczynem. Widok ku S

Na przystanku minął nam czas do 6, mając (również) nadzieję, że deszcz przejdzie, albo zmniejszy moc. Eeee... Nie. Nie zamierzało przestać. Trzeba się było zmusić, aby wsiąść na rowery i szybkim tempem przemierzyć pozostałe 8 km do centrum Przemyśla. Jazda i odliczanie. Wody było tyle, że nawet już nas nie obchodziła. Buty i tak przemokły już na samym początku. Stanowiąc obraz nędzy i rozpaczy, wreszcie udało się osiągnąć skrzyżowanie przed głównym mostem. Tabliczka wskazał kierunek na Dworzec PKP. Przed światłami ze skrętem na Sportową, ustawiła się kolejka aut. Hamulce nie dawały rady, wiec trzeba było odbić na lewoskręt. Zjazd za wiadukt kolejowy. Skręt w Plac Zgody i Kamienny Most, gdzie dobrze było zapytać idącą nim kobietę, o położenie dworca. Chodnikami na Plac Legionów. W przemokniętych ubraniach, można było się chociaż schronić pod dachem.


06:35. Przemyśl. Dworzec PKP

Przy kasie niespodzianka (choć dzięki doświadczeniu - nie taka wielka). Bilety możemy kupić, ale bez miejscówki. I bez rowerów, bo na te również już nie było "miejsca". Czego się nie dało w kasie, dało radę u na peronie. Oczywiście swoje trzeba było odstać jeszcze na dworcu (swoją drogą, bardzo ładnym). Temperatura była nieco wyższa niż minimalna, jakiej było nam potrzeba. Byłoby pięknie, gdyby nie dochodziły kolejne osoby, z których część nie zamykała za sobą drzwi. Przeciąg był okropny.

Tajemnica braku miejscówek wnet się rozwiązała. Z rekolekcji wracała Oaza ze swoimi żarcikami. Nie wyjaśniało to braku biletów na rower. To wyjaśniło się w trakcie jazdy, gdy dochodziły kolejne, do całkowitej liczby sztuk dziesięciu (gdzieś w okolicach Sandomierza na peronie czekała poza tym jakaś większa grupka, ale nie wsiadali). W Lublinie podstawiono jeszcze jeden wagon, bo ludzi na korytarzy i bez miejscówek również było mrowie. Mimo, iż my miejscówek nie było, w przedziale przyrowerowym siedział (wraz z nami) komplet i nie zgłosił się nikt na zajmowane przez nas fotele. Trochę gadania ze Szczecińskim rowerzystą, który odwiedzał rodzinę pod Lublinem. Do Warszawy dojazd z pewnym opóźnieniem. Jadąc tam, skład gonił chmurę opadową, która wraz z nami przesuwała się na północ, lecz na miejscu, na szczęście, było już słonecznie.

Zaliczone gminy

- Dubiecko
- Krzywcza
Rower:Czarny Dane wycieczki: 136.76 km (7.00 km teren), czas: 10:44 h, avg:12.74 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Beskid Burzowy VI - Pół dnia w Bieszczadach

Piątek, 15 lipca 2016 | dodano: 01.08.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Beskidy

Pobudka trochę chłodna, bo namioty skryty w cieniu. Przez łąkę powrót na szosę, raz jeszcze dobrnąwszy do kulminacji, gdzie szczelnie trzeba było zapiąć kurtki (często używanych na tej wyprawie, czasem przez czas bardzo długi). Zjazd i wnet się okazało, że to już Tylawa. Skręt na DW 897 pojawił się przed zabudową, a sama jazda tą trasą wypełniła nam pierwszą część dnia. Za Daliową skręt do Jaśliska, gdzie przyszła pora na zakupy i trochę odetchnięcia po podjeździe na rynek. Za Moszczańcem kolejna przerwa z posiłkiem. Jeszcze trzeba było na zapas dokupić trochę wody w Komańczy, by starczyło jej nad Solinę, a równocześnie nie było zbyt ciężko. O tym odcinku nie ma co więcej pisać, jeno patrzeć.


08:45. Trzcian. Cergowa (716 m n.p.m), za którą została Dukla. Poniżej żwirownia KruszGEO przy Jasiołce. Widok ku NNE


10:21.Jaśliska. Wnętrze kościoła pw. św. Katarzyny z XVIII w.


10:23. Jaśliska. Drewniana zabudowa między kościołem i rynkiem, po zachodniej stronie drogi


11:15. Zjazd do Moszczańca (niewidoczny, po prawej). Na wprost Pańska Hora (564 m n.p.m.). Nieco na lewo Kiczera (572 m n.p.m.). W oddali, po lewej Pasmo Bukowicy. Widok ku NE


11:30. DW 897 na E od Moszczańca. Po prawej Putyska (569 m n.p.m.; 5 km). Po lewej Ostra (687 m n.p.m; 14 km) na W od Jaślisk. Widok ku NEE


12:35. Czystogarb (Górna Wieś). Początek Doliny Wisłoka. Po lewej stoki NE pasma Kiczery Długiej. Po prawej Hawajska (576 m n.p.m.). W centrum Kiczera (572 m n.p.m.) nad Moszczańcem (na lewo, niemożliwym do zobaczenia). Za nią Gniazdo Jawornika na północ od Jaślisk. Widok ku NW


12:37. Czystogarb. Na horyzoncie Masyw Chryszczatej. Widok ku SE

Przed wyjazdem zaplanowany przejazd doliną Osławy. W czasie kilku dni z deszczem i ryzykiem podwyższenia stanu rzeki, zamiana na kontynuację wojewódzką do Cisnej. W Komańczy: 1 - skręt na północ pod sklep, nie było ochoty jechać na południe, dopiero co przejechaną ulicą, 2 - jakaś dwójka rowerzystów ruszyła trasą, która była pierwotnie zaplanowaną. Po przeczytaniu mapy przy kościele, decyzja zapadła. Kurs na spotkanie przygody.


12:58. Komańcza. Odbudowana cerkiew pw. Opieki Matki Bożej z 2010 r., kształtu poprzedniczki z 1802 r.


13:04. Komańcza. Cerkiew pw. Opieki Najświętszej Maryi Panny z XX w. z repliką cerkwi z Dudyńców


13:11. Komańcza. Powojenny kościół pw. św. Józefa przy DW 892

Droga przechodziła remont nawierzchni. Nie wiem czy do stanu asfaltowego, ale na pewno jazda po utwardzonym kruszywie nie należy do moich ulubionych. O ile podjazd do ~560 m n.p.m. jakoś wymęczając, o tyle zjazd wymęczył już sam rower. Nie zmieniając biegu, w pewnym momencie łańcuch spadł na szprychy, równocześnie blokując koło (tak jak było przed Jelenią Górą). Wśród gór wybrzmiał bliżej nieokreślony dźwięk, dobrze słyszalny przez innych, bo wnet drogą przewędrowało kilka osób. Rower do góry, by zabrać się za ocenę. Trzy szprychy zerwały się bez litości. No świetnie. Na razie nic nie robiąc, poza odblokowaniem koła i przełożeniu szprych przez inne, zjazd w pobliże rzeki. Wiadomym było już, że wyprawę skończymy szybciej, nie dojeżdżając do planowanego Zamościa.


13:48. Modernizacja trasy Komańcza - Prełuki. Podjazd tuż za Osławicą. Widok ku NE

Nie mącąc myśli zbędnymi czarnymi myślami (bo i po co), raźno jechało się na południe, jadąc przez cztery brody, przecinające rzekę betonowymi płytami (jadąc z aparatem przez ostatni, Kasia przejechała centymetry od krawędzi płyty, nie do końca zdając sobie z tego sprawę). Był to najciekawszy i najzabawniejszy etap na całej wyprawie, choć nie wiem czemu jazda przez wodę daje tyle frajdy. Przerwa na początku Smolnika. Stała tam niewielka wiata, gdzie minęła nam godzina. Trochę jedzenia, tymczasem susząc buty na słońcu, co jakiś czas przetykanym chmurą. W środek powędrowało mnóstwo papieru, aby wyciągnął z nich nadmiar wilgoci. Po kilku wymianach prawie nie było czuć, że niedawno całe przemokły. Szprychy trzeba było tak naciągnąć, by dało się założyć hamulce i by nie obcierały o obręcz. W czasie przerwy drogą przejechały trzy wozy-dorożki pełne turystów, potem dwóch rowerzystów, bardzo mało aut.


14:26. Prełuki. Po wschodniej stornie Osławy. W tle Szczob (615 m n.p.m.). Widok ku S


14:31. Prełuki - Smolniki. Na wprost zachodni kraniec Czerteżyka (656 m n.p.m.). Widok ku SE


14:36. Duszatyn. Stary most kolejowy nad Osławą linii Rzepedź - Moczarne, zamknięty na tym odcinku w 1995 r. Widok ku W


14:38. Rezerwat "Przełom Osławy pod Duszatynem". W centrum Korostyńska (632 m n.p.m.). Widok ku N


14:43. Duszatyn - Miłków. Pierwszy bród. Widok ku S


14:53. Duszatyn - Miłków. Trzeci bród. Widok ku N

Odpocząwszy, kurs do przełęczy Żebrak (816 m n.p.m.). Podjazd był to długi i męczący (do końca bez zsiadania nie udało się dotrzeć, bo Kasi raz nie wskoczył bieg, a mi wypadło się zatrzymać na ostatnim rozjeździe tuż przed nią, by nie pomylić się co do doboru trasy). Od podjazdu gorszy był zjazd. Trwał remont nawierzchni. Część najbardziej stroma to kruszywo ubite walcem. Od pola namiotowego Rabe kruszywo przez prawie całą szerokość drogi było naruszone i nie "ubite". Jechało się jak po zwykłych kamieniach. Z trudem. Męka skończyła się koło domku studenckiego Huczwice. Stamtąd była to już zwykła szutrówka, a droga nie była zbyt stroma. Jeszcze do tego krótka przerwa ze spacerem na drugą stronę strumienia, koło źródełka z pompą. Woda smakowała zbyt siarkowo jak na mój gust.


16:54. W trakcie wjazdu na Przełęcz Żebrak


17:27. Ostatni odcinek do przełęczy. Widok ku W


17:32. Przełęcz Żebrak (816 m n.p.m.)


17:44. Studencka Baza Namiotowa Rabe SKP "Czwórka". Widok ku W


17:56. Okropny, nieutwardzony gruz. Po prawej Rabiański Potok. Widok ku SW


18:18. Źródło "Rabskie". Prawie koniec zjazdu z Żebraka

Po dojechaniu do Baligrodu, wciąż było jeszcze sporo czasu do zachodu słońca. Bardzo dobrze, bo już była obawa, że przejazd z Komańczy zajmie więcej czasu (m. in. w skutek awarii), a tak pozostało pokonać jeszcze jeden podjazd i dotrzeć nad Solinę. Ów był dużo krótszy i łagodniejszy niż na Żebrak. Tak się początkowo wydawało. Pod koniec Stężnicy pojawiła się trudniejsza ścianka. Na kulminacji trzeba było chwilę odsapnąć. Wreszcie nastąpił wjazd do samotnie leżącej gminy Solina, której z różnych powodów nie dawała się schwytać. Oczekując na Kasię, która nie dała rady, krótki spacer na pagórek po lewej stronie, by lepiej obejrzeć pokonaną trasę. Zjazd świetny. Pozwolił wyciągnąć najwyższą prędkość na wyprawie, a ze sprawnym kołem byłoby może lepiej.


19:28. Stężnica. Przedostatni ciężki podjazd. Widok ku NW


19:29. Stężnica. Początek stromizny...


19:36. ...i koniec podjazdu

Po etapie intensywnym, droga przecinała kilka razy rzekę po betonowym brodzie (co wymagało jakiejś tam redukcji prędkości), ale rzeka tamtejsza płynęła pod nimi. przed jednym z nich wyprzedziło mnie auto, które i tak zwolniło i zmusiło mnie do niemal wyhamowani, by nie wpaść. Gratulować wyobraźni. Zjazd zakończył się w Wołkowyi przed wjazdem na DW 894. Kilka minut oczekiwania na Kasię, a potem uzupełnienie zapasów. Prawie brakowało przede wszystkim picia. Słońce już zachodziło za horyzont. Z trudem udało się podjechać ku północy po wojewódzkiej, po czym znaleźć przyjemną miejscówkę z widokiem na przebytą dolinę. Wygnieciona na łące "zatoczka" sugerowała, że ktoś nocował tam przed nami.


20:20. Jezioro Solińskie w Wołkowyi. W tle Kiczora (628 m n.p.m.). Widok ku S


20:43. Zachód słońca nad Wołkowyją w Dolinie Wołkowyjki

Zaliczone gminy

- Jaśliska
- Solina
Rower:Czarny Dane wycieczki: 86.43 km (12.00 km teren), czas: 06:52 h, avg:12.59 km/h, prędkość maks: 67.20 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Beskid Burzowy V - Zakończenie zdobywania małopolskiego

Czwartek, 14 lipca 2016 | dodano: 01.08.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Beskidy

Noc przetrwana. Po spakowaniu zejście na drogę, gdzie okazało się, że brakuje powietrza w mym tylnym kole. Na przystanku (bez zadaszenia i siedzenia) wymiana dętki, lecz źle założona opona. Cięższa przez to jazda trwała przez podjazd między Męcinami, zjazd w Męcinie Wielkiej i skończyła się na przystanku w parku wsi Wapienne. Tam oponę znów została osadzona prawidłowo i rozpoczął się lekki posiłek. Chmury nie wyglądały zachęcająco. Niosły zapowiedź deszczu. W Rozdzielu zjazd pod zamknięty kościół, gdzie nastała jeszcze jedna, krótka przerwa na przystanku przy DW 993. Drogą jechał jakiś sakwiarz.


10:46. Rozdziele. Cerkiew Narodzenia Najświętszej Maryi Panny z 1927 r.

Wjazd do Lipinek z prędkością 32-34km/h. Wiatr nas w tym wspomagał. Koło parku skręt pod odnowiony pałac, którego skrzydło północne będzie musiało przejść remont. Gdy kończył się podjazd ku wschodowi i mijało obszary, które nadawały się na wczorajszy nocleg, rozpoczął się opad. Jazda w deszczu. Był dość intensywny, ale nie nawalny. Spieszyło się nam, podczas jazdy przez las do Pagorzyny, byle tylko znaleźć schronienie. Koło kościoła skręt w lewo i wnet przerwa na przystanku. Minęło kilka minut większego opadu. Po nim jazda wąską, ale przyjemną dróżką odbiegająca tuż obok. Wyjazd w Pagórku, kończąc wizytę w małopolskim, a tam...


11:20. Pagorzyna. Po lewej Lisia Jama (369 m n.p.m.; 4 km) koło Duląbki. W centrum ledwo widoczny Kamień nad Kątami (714 m n.p.m;21 km). Na prawo, nieco bardziej widoczne szczyty Zamkowa (571 m n.p.m; 13 km), Trzy Kopce (696 m n.p.m; 15 km) i Smyczka (673 m n.p.m; 13 km). Po prawej wybijająca się nad okolicą Cieklinka (512 m n.p.m.; 5 km) przez którą przebiega granica województw. Na prawo od niej widoczne tereny Magurskiego Parku Narodowego i zabudowania centrum Pagorzyny. Widok ku SE


11:22. Pagorzyna. Dróżka prowadząca do Pagórka (Nowej Wsi) ku SEE


11:26. "Droga" przez Pagórek do Radości ku SE. Na wprost Lisia Jama (369 m n.p.m)

Dopiero "za wsią" nawierzchnia była nowa. Skręt do Osobnicy, jadąc drogą położoną po zachodniej stronie Bednarki. Stamtąd przez teren kościoła do Dębowca. Podjazdy były tam nieco męczące. Rozpoczęło się szukanie sklepu, by zrobić zakupy i równocześnie przerwę na posiłek. Tak się złożyło, że był jeden na rynku w Dębowcu, ale trzeba by się trochę cofnąć. Się nie chciało. Stromy zjazd, długa jazda w dolinie Wisłoka. Ostry, lecz krótki podjazd z pisklakami do kościoła w Załężu, kontynuacja równinnej jazdy i jeszcze jeden podjazd - tym razem do centrum Osieka Jasielskiego, gdzie zakupy zostały zdobyte z dwóch sklepów (w tym SPAR, który nijak nie przypominał tych z 2011).


12:37. Załęże. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela z XVIII w. (kilka miesięcy później odkryto tam amunicję z IIWŚ)


13:19. Przerwa na rynku w Osieku Jasielskim. Kwiczoł pozujący

Wiało mocno i wyglądało, jakby miało znowu zacząć padać. Posiłek nie został jednak zakłócony i wnet wyjechało się na Nowy Żmigród. Tam wpierw przerwa przy kościele, który częściowo został obejrzany od środka. Potem do muzeum, mając nadzieję, że ewentualny deszcz przeminie w trakcie zwiedzania. Nawet się nie zaczął, za to wiatr był wtedy bardzo silny.


13:54. Widok z drogi między Osiekiem Jasielskim i Nowym Żmigrodem ku W


13:58. Magura Wątkowska po lewej i Cieklinka (512 m n.p.m) po prawej. Pomiędzy nimi Ostrzeż (427 m n.p.m.) za którą położona jest wieś Bednarka. Widok ku W


14:24. Rynek w Nowym Żmigrodzie

Kurs na południe. Trochę pokropiło. Przeczuwając możliwość większego opadu, zjazd pod sklep, gdzie zjadło się lody. Deszcz nie przybył. Wjazd do wsi Kąty, gdzie udało się pomóc podlotowi w opuszczeniu drogi, na której stał wymęczony i nie rozumiejący zagrożenia. Z początku nie wiedział o co chodzi, gdy znalazł się uwięziony w dłoni, lecz wnet się wyszarpał i odleciał kilka metrów dalej po drodze. Prób było kilka, dopóki ostatecznie nie udał się w kierunku rowu po lewej stronie drogi. Po prawej teren wnet gwałtownie opadał i tam nie chciał się znaleźć.


15:44. DW 992 w Kątach w kierunku Krempnej. Widok ku S na Kamień nad Kątami (714 m n.p.m). Tu pojawił się...


15:46. ...ten oto podlot

 Za mostem ponowna jazda i tym razem długi podjazd na Przełęcz Habowską. Jeszcze w odsłoniętym terenie odległość między nami przekroczyła 500 m. Jadąc w części leśnej, już nie można się było zobaczyć, co skutecznie uniemożliwiały liczne skręty i zakręty. Przerwa dopiero na kulminacji, z różnicą czasu wynoszącą osiem minut. Było chłodno, ale z powodu wysiłku i ubrań również gorąco. Ogólnie, to często trzeba było walczyć z wentylacją i termiką.


15:59. DW 992 ku Krempnej. W tle Kamień nad Kątami (714 m n.p.m). Widok ku S


16:05. DW 992 (Kolonia Kąty). Rozwój chmur obserwowany z pewnym niepokojem. Widok ku W


16:37. Przełęcz Hałbowska (540 m n.p.m.)

Po drugiej stornie było słonecznie i ciepło. Zjazd szybki, choć nawierzchnia niespecjalnie przyjemna. W Krempnej zastanawianie się, czy by nie zrobić kolejnej przerwy na lody, ale wnet znów rowery się toczyły dalej. Trzeba korzystać ze sprzyjającej pogody, póki można. Zerkn do wnętrza cerkwi, lecz ta była w remoncie i brakowało podłogi. Za Polanami przerwa z posiłkiem na podjeździe, w niewielkiej odległości od cmentarza, lecz bliżej zalesionej części trasy. Reszta podjazdu obyła się bez zatrzymywania. Aut na tym odcinku jechało ledwie kilka.


16:45. DW 992. Zjazd do Krempnej. Z lewej Kotalnica (544 m n.p.m.). Za nią Jaworzyn (711 m n.p.m.). W tle grzbiet Wysokiego (657 m n.p.m.). Po prawej Bukowinka (525 m n.p.m.). Widok ku S


17:00. Krempna. Cerkiew pw. śś. Kosmy i Damiana z XVIII w.


17:07. Krempna (wschodni kraniec miejscowości). Gospodarstwo z dziwnym drobiem. Były różne wersje


17:12. Droga do Polan. Widok na Suchanię (580 m n.p.m.). Widok ku E


17:47. Widok ze wsi Polany ku W. Chmury coraz wyższe i bliższe

Za skrzyżowaniem na Olchowiec zaczął się zjazd, choć nie tak od razu sprowadzający nas na dół. Przy mniejszym podjeździe rozciągał się wspaniały widok ku SE, a teren po prawej był niezalesiony. Długo nie był podziwiany. Zjazd przez Chyrową na DW 993 w Iwli. Jazda po niej trochę mecząca ze względu na ruch aut. Przejazd do Dukli, gdzie na szybko udało się obejrzeć kilka zabytków, gdzie także dościgły nas chmury, lecz nie niosły deszczu. Zasłoniły zachodzące słońce, oznajmiając szybszy koniec dnia podróży.


18:39. Widok na wschodni Beskid Dukielski ku SE. W centrum Tylawa


18:48. Chyrowa. Cerkiew pw. Opieki Bogurodzicy z XVIII w.


19:11. Dukla. Pałac z XVIII w.


19:25. Dukla. Ruiny browaru z XVIII w. na wschodnim krańcu ul. Parkowej


19:29. Dukla. Ratusz z XVII w. Widok ku NW

Jazda DK 19 do Tylawy. W jej okolicy miało się znajdować miejsce zdatne do noclegu, jak to udało się wypatrzyć na GE, nie pamiętając jednak gdzie konkretnie. Zrobił się chłodno, a auta trochę doskwierały, choć kiedyś zdarzały się drogi, przy których ta trasa wydawała się spokojną. Namiot rozłożony tuż za Trzcianą, jeszcze przed zachodem słońca. Byłą o niewielka polanka. Idąc do niej obserwowało się piękną grę świateł na chmurach i takie ich rozpraszanie, że otoczenie było oświetlane ciepłym, pomarańczowo czerwonawym światłem, gdzie światła i cienie były bardo kontrastowe oraz niezwykle wyraźnie widać było obiekty ze sporej odległości (te oświetlone). Barwy przypominały te, spotykane w grach lub filmach i był to pierwszy raz, gdy ujrzało się świat w taki sposób. Zdjęcia niestety tego nie oddały, ze względu na słaby aparat oraz ulotność chwili, tak więc nawet ich nie wrzucam.


19:51. DK 19. Widok przed Trzcianą ku N


20:12. DK 19. Widok zza Trzciany ku N

Zaliczone gminy

- Lipinki
- Dębowiec
- Osiek Jasielski
- Krempna
- Dukla
Rower:Czarny Dane wycieczki: 86.48 km (1.00 km teren), czas: 06:18 h, avg:13.73 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Beskid Burzowy IV - Doba nawałnic

Środa, 13 lipca 2016 | dodano: 31.07.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Beskidy

W drugiej połowie nocy przechodziła burza. Trochę grzmiało, trochę padało, ale nie było to zbyt kłopotliwe i wnet przeszło. Głównie dlatego, że centrum przechodziło bardziej na południe od nas. Była tylko nadzieja, że wody nie wezbrały, bo powrót na drugą stronę byłby co najmniej kłopotliwy. Na szczęście wody było tyle samo. Chwilę jeszcze jechało się terenową dróżką, a potem krótka przerwa na pierwszym przystanku przy krajówce. Dłuższa odbyła się na przystanku przy sklepie. Tam wymiana dętkę, a w oponie siedział długi kolec. Do tego smarowanie łańcuchów, choć raczej nie zamokły w rzece. Gdy przyszło mi ruszyć jakiś czas po Kasi, podczas ogarniania bałaganu do sakw, za przystankiem zaparkował mijany pojazd do koszenia traw przy drodze, który był przez nas wyprzedzany wcześniej.


08:29. Nowa Wieś. Droga z noclegu przecinająca Kamienicę. Widok ku SSW

Droga ciągnęła się pod górę do Krzyżówki, skąd odchodziła DW 981, w którą skręt, aby odwiedzić Krynicę. Zjazd raczej przyjemny (pomimo nawierzchni), szybki, ale w terenie zabudowanym już kłopotliwy. Pojazdów było sporo, podobnie ludzi. Chodnikiem spacerowało kilka niby szkolnych wycieczek. Bez zwiedzania - jazda dalej. Do Powroźnika nachylenie nadal szybkie lecz łagodniejsze, a dalej już tylko łagodne. Wypatrywanie skrętu do Cerkwi Unesco i na szczęście wyglądało na to, że będzie korzystnie ją odwiedzić w drodze na Tylicz.


08:47. DK 75 w Nowej Wsi przed skrzyżowaniem na Łosie. Po prawej widoczna Kiczera (727 m n.p.m.). Widok ku SE

W Muszynie uwagę zwróciły rzeźby roślinne przy drodze, tabliczka na zamek, ogród "biblijny" i drugi "rozkoszy". Zjazd pod wzgórze zamkowe. Przegląd mapy na tabliczkach, ale nie było ochoty na wspinaczkę widząc, że są raczej mizerne, a rowery jednak zbyt ciężkie. Do tego niebo się nachmurzyło i szykowało niespodziankę. Ledwie rozpoczął się nawrót, gdy spadły pierwsze, siermiężne krople. Za znakami szybka jazda do centrum przez Piłsudskiego, gdzie udało się przeczekać ulewę pod wykuszem domu handlowego. Po wszystkim kurs do ogrodu biblijnego. Były tam miniaturki, niektóre symboliczne, inne bardziej dosłowne, przedstawiające historię przedstawioną w biblii. Sporo małych roślinek, sporo kamieni na dróżkach. Po krótkiej chwili teren został przez nas opuszczony.


11:34. Parasole z drzew w Muszynie na rynku


11:56. Muszyna. Rzeźba Nowa Jerozolima w Muszyńskich Ogrodach Biblijnych przy kościele


11:58. Zamek w Muszynie widziany spod kościoła

Deszcz zaczął padać w czas niedługi. W Powroźniku wystarczająco nas już wymoczył, a ulewa okazała się burzą. Kasia chciała zatrzymać się na przystanku, jeszcze gdy zaczynało kropić, ja zaś, by dociągnąć do cerkwi. Była to dobra decyzja, bo dzięki temu udało się nam na nią zerknąć, posiedzieć (było tam znacznie cieplej, niż by było na przystanku) i przeczekać całą, silną burzę. Ponadto, chwilę po opuszczeniu budynku, na przerwę obiadową wyruszył nieco od nas starszy, pilnujący przybytku, posiadający kuzyna w Rzymie. Czekając na przystanku, już by się nie udało zajrzeć do środka. Wody nalało sporo. Jadąc wzdłuż Muszynki, mijało się szczyty, już tworzące obłoki parującej wody. Droga wznosiła się bezproblemowo ku górze, więc i sił wiele się nie zużyło, choć przedtem mogło się wydawać, że będzie to bardziej stroma trasa. Jedyna trudność to wjazd na rynek, bo nachylenie ulicy większe, a nawierzchnia gorsza. Przerwa na ławce w centrum i posiłek. Po nim obejrzenie obu kościołów na północy, bo były blisko, a na niebie znów zaczęły pojawiać się chmury opadowe, po krótkim okresie słonecznym. Turystów nie było tam wielu.


12:48. Powroźnik. Potop niebiblijny


1251. Powroźnik. Cerkiew pw. św. Jakuba


13:12. DP 1513K na Tylicz. Między Wojkową i Doliną Borsuczą. W tle stok Bradowca (770 m n.p.m.). Widok ku N

Zaczęła się jazda do Mochnaczki Niżnej. Przerwa na przystanku, w gotowości, by przeczekać kolejny deszcz. Trochę jedzenia w trakcie przerwy, a tymczasem deszczu ani śladu. Może nie będzie. Decyzja, by jechać. Skręt na betonowe płyty czarnego szlaku rowerowego do Izb. I się zaczęło. Cała droga po płytach to jedna mordęga, to że pod górę - kolejna, a to, że na dodatek rozpętała się kolejna burza... Jak głupi trzeba było przeć do przodu. Może jakaś wiata będzie w środku lasu? Może zaraz się skończy i zjedziemy? A gdzie tam. Droga pięła się, jak na nieszczęście, coraz wyżej i wyżej, a gdy już miał się rozpocząć zjazd - przeszkodą były mokre hamulce na płytach betonowych przy samorozpędzającym się rowerze, gdzie na dodatek niektóre płyty były częściowo zniszczone, a niektórych praktycznie nie było. Miodzio...


13:58. Tylicz. Rynek. Powrót deszczu. W tle Szubienica (683 m n.p.m.). Ukryte w chmurach Wysokie Bereście (894 m n.p.m.). Widok ku S

Widok po drugiej stronie był ładny i interesujący. Tylko burza nie dawała spokoju, więc my dalej zjazd, a betony nie pozwalały robić tego tak, jakby się chciało. Ewakuacja przebiegła pomyślnie, choć na ten czas było więcej szczęścia niż rozumu. Gdy już udało się znaleźć między zabudowaniami, burza i deszcz zaczęło stopniowo przechodzić. Odpoczynek na przystanku, zerk do cerkwi. Droga przy lesie wzdłuż Białej przyjemna i jakby niedawno poszerzana. Pod koniec Śnietnicy skręt w prawo na Czarną. Znów pod górkę, ale przynajmniej się bardzo rozpogodziło i nie zapowiadało na kolejne burze. Za wsią zjazd do Uścia Gorlickiego. Niezły do rozpędzania, ale kończył się zbyt gwałtownym rozjazdem. Udało się zdążyć na właściwą godzinę, by zajrzeć do cerkwi, lecz za wcześnie o jeden dzień - możliwe od czwartku do niedzieli.


15:11. Zjazd do Izb w burzy. Po prawej Lackowa (997 m n.p.m.). Po lewej pasmo Białej Skały. Widok ku E


15:25. Wnętrze cerkwi pw. św. Łukasza Ewangelisty z XIXw. w Izbach


15:29. Izby. Skrzyżowanie drogi do Banicy i wzdłuż rzeki Białej. Widok ku N


16:39. Śnietnica. Często owce chodziły po podwórku, jak wszędzie indziej psy lub kury


17:29. Cerkiew pw. św. Paraskewy z XVIII w. w Uściu Gorlickim

Za miejscowością stromy podjazd. Koło niego miał nam wypaść nocleg, ale zbyt wcześnie jeszcze było, wiec dalsza jazda poniosła do kolejnego wyznaczonego punktu noclegowego. Z początku drzewa znacznie zasłaniały widok, ale później Jezioro Klimkowskie było już widoczne porządnie. Ładnie tam było. Z Klimkówki zjazd do Ropy. Najlepszy tego dnia. Podróż po DK 28 męcząca. Krótki zjazd w Szymbarku, by obejrzeć z zewnątrz pałac. Jeszcze przed zmrokiem wjazd do Gorlic, ale omijając potencjalne miejsce noclegu. Nic to. Zjemy coś, podładujemy baterię i na komórce poszukamy odpowiedniego miejsca. Tak się stało, a posiłek skończył się już po zmroku. Przy okazji trochę udało się zwiedzić centrum Gorlic na górce, wszystko w poszukiwaniu lokalu odpowiedniego na tegodniowe gusta. Prawie nie powtarzały nam się ulice. Przejazd mostem wojewódzkim, a powrót kładką dla pieszych i rowerów. Po drugiej stronie dało się słyszeć głos starszej kobiety niosący się przez ulicę "paranoje, paranoje", powtarzany kilkukrotnie z przerwami. Na skrzyżowaniu rozglądanie i udało się dostrzec okno, z którego ów głos dobiegał. Owa osoba machała przez zamknięte okno ręką, jak wycieraczką, a pozostała część ciała pozostawała niewidoczna...


17:40. Podjazd między Klimkówką (za plecami) i Uściem Gorlickim (widocznym w centrum). Po lewej lesisty Kamienny Horbek (544 m n.p.m.) i rzeka Ropa, wpadająca do Jeziora Klimkowskiego. Widok ku E


18:09. Klimkówka południowa pod Kielczykiem. Widok na Jezioro Klimkowskie ku NE. Po prawej Kopa (671 m n.p.m.). Szczyt drugi na lewo od słupa - Palcz (648 m n.p.m.). Pomiędzy nimi ujście Przysłupianki do jeziora i ledwie widoczne pasmo Magury Małastowskiej (6 km)


18:33. Widok z Klimkówki na Jezioro Klimkowskie ku SE. Od lewej Ubocz (623 m n.p.m.), Kopa (671 m n.p.m.), Palcz (648 m n.p.m.). Po prawej stoki Pasma Homoli. W centrum odległa Rotunda (771 m n.p.m.; 15 km) oraz nieco na prawo Jaworzyna Konieczniańska (881 m n.p.m.; 18 km)


18:56. Ropa. Kościół pw. św. Michała Archanioła z XVIII w., którego drzwi zamknięto tuż po naszej wizycie w przedsionku


19:31. Kasztel z XVI w. w Szymbarku. Widok ku SW


20:01. Rynek w Gorlicach. Widok ku E 


20:41. Gorlice. Pizza z Pieca na Garbarskiej. Niby duża, ale mała

Wyjazd na południe. W Sękowej skręt na Męcinkę i żmudna jazda w kierunku Lipinek, za którymi miała się znajdować miejscówka. W Męcinie Małej, pod koniec wsi udało się znaleźć wystarczająco odpowiednie miejsce, i to dużo wcześniej. Chwilę trwało badanie terenu. Wpierw pod las, potem w jego wschodni kraniec, najbardziej niewidoczny, ale najbardziej ryzykowny - pod samym lasem i przy linii energetycznej. Za linią drzew, po przekroczeniu kilku gałęzi rozłożonych na czystym przejściu, w mroku dostrzegło się jakiś domek w pewnej odległości. Trzeba było oddalić się. Rozważane zejście na sam dół i schowanie za krzakami, ale byłoby to totalnie widoczne z drogi.

Ostatecznie namiot znalazł się w pobliżu drzew nad strumieniem (słyszalnym, ale niewidocznym, bo niżej położonym), 2/3 odległości między lasem i drogą. Była to dobra decyzja, bowiem w nocy przeszła największa w życiu nawałnica, jaka nas spotkała pod namiotem. Pioruny waliły jeden za drugim, z czego dwa walnęły bliżej niż 500m, a jeden poniżej 300m, w kierunku jednego wyższych z punktów, rozważanych do nocowania. Dyskoteka trwała z pół nocy, ale trochę się przysypiał nie wiadomo było, która godzin, ile czasu mija.

Zaliczone gminy

- Krynica-Zdrój
- Muszyna
- Uście Gorlickie
- Ropa
- Gorlice (W+M)
- Sękowa
Rower:Czarny Dane wycieczki: 105.67 km (5.00 km teren), czas: 07:25 h, avg:14.25 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)