Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wiekublog rowerowy

avatar erdeka
okolice Czerwińska

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12644 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy erdeka.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Z rodziną

Dystans całkowity:12093.90 km (w terenie 1145.80 km; 9.47%)
Czas w ruchu:780:02
Średnia prędkość:15.47 km/h
Maksymalna prędkość:65.75 km/h
Suma kalorii:14946 kcal
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:72.42 km i 4h 48m
Więcej statystyk

X wrzosniowa wyprawka I - Kujawy W

Czwartek, 20 września 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Gminy, 2012 Kujawy, Pałuki, Krajna, Z rodziną

Wyjazd poprzednie był krótki, gdyż planowane było, aby pojechać na wyprawkę z forumowiczami. Moją pierwszą porządniejszą, drugą z kolei. Dzień pierwszy był słoneczny, ale jak cały wyjazd, chłodny. Wpierw rodzina podwiozła mnie do Sochaczewa. Bilet do Konina (przez Łowicz, Kutno) kupiony o 8:37.  W środku było bardzo wielu ludzi wracających z koncertu w Warszawie, którzy ucieszyli się, gdy wysiadał rowerzysta. Okazał się, że to Tq.. Koncertowicze ponownie się zmartwili, gdy jego miejsce zajęła moja osoba z rowerem i bagażem w sakwach. Podróż była wielce kłopotliwa, lecz na szczęście dość krótka. Pociągi był w Koninie około 11. Na miejscu kurs na zachód ul. Kolejową, objeżdżając blok na rogu ul. 1 Maja i ul. Kleczewskiej. ul. Spółdzielców w ul. Mąkową, ul. Rolną i przejściem pod torami przy stacji Konin Zachód. Mijało się kilka zabudowań, niewielki lasek i dojechało do ul. Zakładowej, którą wróciło się do DW 264 (acz w innym miejscy).

Jadąc wojewódzką mijało się Kazimierz Biskupi i Kleczew. Na skrzyżowaniu z DW 263, kurs na północ. Za Ostrowążem skręt w lewo do lasu, po kilkuset metrach zatrzymując się na posiłek. Potem powrót do szosy, przejazd przez Kobylanki i Popielewo. W Gawronach dojazd dość blisko śluzy, ale nie było sił i ochoty, by zjeżdżać do niej na dół. Szutrem do koloni Warzymowskiej, gdzie przejazd do Kaliny. Po tej stronie rzeki/kanału przejechało się rapem 6 km do Przewozu, po czym nastąpił powrót na stronę zachodnią.


DW 264 omijająca Kleczew. Widok ku N


DW 264 omijająca Kleczew. Koparka SchRs 315. Widok ku NW


DW 264 na N od Kleczewa. Transport urobku z odkrywki Jóźwin IIB do linii kolejowej w Kleczewie SE. Widok ku SE


Między Koszewem i Kaliną. Kanał Ślesiński. Widok ku N


Skulsk. Widok ku W

Przez Krzywe Kolano dojazd do Kruszwicy. Lichymi dogami przejazd przez Żerniki do Ludziska i skręt na wschód. Tuż po 18 dojazd do Inowrocławia, lecz bez zapoznawania się nawet z jego centrum. Skręt w Bagienną i Popowicką, którymi wyjazd na zachód, mijając na południu zakłady chemiczne. Zapadł wieczór, a miedzy Kościelcem i Pakością jechało się po ciemku.


Kruszwica. DK 62. Zakłady tłuszczowe. Widok ku W


Droga z Markowic do Ludziska. Widok ku NW


Inowrocław. Wjazd DK 15. Widok ku NNE


Ostatnia gmina tego dnia

Według mapy, za Piechcinem skręt na Bielawy. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że poniosło mnie na teren kopalni odkrywkowej. Ujechało się jeszcze prawie pół kilometra od torów, nim w końcu się zawróciło i porozmawiało z napotkanym strażnikiem, chyba nie mniej zdziwionym moją obecnością, niż ja - brakiem obecności drogi. Nawrót. Przejazd na południe wzdłuż ogródków działkowych. Dalej przez Szeroki Kamień, drogą którą ciągle skręcała w prawo, omijając odkrywkę. Przy konsultacji telefonicznej udało się w końcu znaleźć dogodne miejsce, do którego jeszcze spacerem z pół kilometra marszu od dróżki, nim o 22:00 udało się zasnąć.

Zaliczone gminy

- Kazimierz Biskupi
- Kleczew
- Ślesin
- Wilczyn
- Skulsk
- Wierzbinek
- Piotrków Kujawski
- Jeziora Wielkie
- Kruszwica
- Strzelno
- Janikowo
- Inowrocław (W+M)
- Pakość
- Barcin
Rower:Zielony Dane wycieczki: 135.62 km (15.00 km teren), czas: 08:33 h, avg:15.86 km/h, prędkość maks: 31.37 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na Wschód III - Do Mrozów i powrót

Niedziela, 16 września 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2012 Siedlecczyzna S, Z rodziną

2012.09.14 - 16 Na Wschód - cała trasa



Dzień pochmurny i nieprzyjemny. Wyjazd przed 7. Na asfalt wróciło się po przejechaniu nieco dalszą dróżką doń dochodzącą. We wsi Skórzec, gdzie aktualnie trwała msza, szybkie i krótkie zakupy. M.in przez Czerniejów i Rososz dojazd do DK 2, gdzie od razu nastała przerwa na przystanku i zniknęła spora część zapasów. Było ciężko, powoli i ospale. Nie było motywacji w nogach. Z przerwami dojechało się około 10 do Kałuszyna. Ulicą Wojska Polskiego na południe. Niedługo potem udało się znaleźć w Mrozach, skąd powrót pociągiem. Do odjazdu zostało mi sporo czasu, więc w tym czasie pojeździło się Kolejową, Mickiewicza i Pokoju nim nastała pora wrócić na peronu i z wytchnieniem wsiąść do jednego z nowych składów KM.


Pęknięcie bagażnika...


Żeliszew Podkościelny. Kościół pw. Trójcy Świętej. Widok ku NNE


DK 2. Wyrobisko w pobliży Starych Groszków. Widok ku NNE

Wysiadka na Wschodnim o 12:15. Pieszo do wyjścia północnego, lecz zaraz potem wschodnim przejściem podziemnym jednak na stronę południową. Przejazd ścieżynką miedzy blokami przy Skaryszewskiej i torami, lecz z nawrotem do Targowej. Zamoyskiego i Kłopotowskiego wjazd na trasę nad Wisłą. Po 13 przejazd koło ZOO, a pod Mostem Gdańskim na drugą stronę Wisły. Wzdłuż Cytadeli z wykorzystaniem drugiej połowy Krajewskiego (pierwszą za blokami, od strony cytadeli), Śmiałą na północ, z Placu Słonecznego w lewo. Potem Tucholską, Cieszkowskiego i jak można, to ścieżkami na północ. Przejazd centrum Łomianek do DK7, wzdłuż której jazda do Łomny/Palmir.


Skrzyżowanie Zamoyskiego i Targowej. Widok ku SE

250 metrów przed Sanechemem skręt w dróżkę w lewo. Dojazd do granicy lasu, uprzednio przemieszczając się zarośniętą dróżką między luźnymi, ale blisko położonymi grupami drzew. Teren pod lasem był z lekka podmokły, a przynajmniej wyglądał na łatwo się takim stający. Po krótkim spacerze i przedzieraniu się miedzy drzewami i krzakami, udało się znaleźć w miarę normalny wyjazd z powrotem ku szosie. Teren wyboisty, zarośnięty, nierówny. Ostatecznie udało się wydostać nieco na zachód od Sanechemu i bez kolejnych rewelacji dojechać do Modlina. Wzdłuż DK 7 do Ostrzykowizny, gdzie wiaduktem przejazd na właściwą stronę. Dalej na północ i skręt w dróżkę do Trębek. O 17:30 u rodziny, czekając na podwózkę autem

Zaliczone gminy

- Kotuń
Rower:Zielony Dane wycieczki: 102.20 km (7.00 km teren), czas: 07:23 h, avg:13.84 km/h, prędkość maks: 38.16 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Poniedziałek, 3 września 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią, Z rodziną

Z drugim rowerem po Kasię, która w tym czasie zdążyła przejść 1km od przystanku.

2012.09.13

W Brochowie podczas rekonstrukcji Bitwy nad Bzurą.


Brochów. Bazylika pw. św. Jana Chrzcicela. Widok ku SEE
Rower:Zielony Dane wycieczki: 4.50 km (0.00 km teren), czas: 00:25 h, avg:10.80 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

BBTOUR III - Wyżyny i góry

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, Maratony, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2012 Maraton BB, Z rodziną

2012.08.24 - 28 BBTOUR - cała trasa


Mimo snu, co jakiś czas niby to otwierałam oczy. Mignęło mi kilkoro pieszych, autobus i grupa rowerzystów, którzy nocowali we Wsole. Ocknęłam się po około godzinie. Początkowo jechałam wolno i z trudem, ale wnet się rozruszało. Chwila drzemki dała mi bardzo wiele. Było pochmurnie i wietrznie (z zachodu), ale z biegiem czasu rozjaśniało się i było coraz cieplej. Wiatr raczej wspierał niż przeszkadzał.

Przejazd przez Radom był utrudniony. Pochrzaniły mi się wiadukty. Zamiast w Słowackiego, skręt w Żeromskiego. Za torami udało mi się skapnąć, ze jest coś nie tak, ale nie chciało się cofnąć. Skręt w Piotrkowską, ale skończyła się dla mnie ślepo. Wyjechało na DK 9, którą dotarłam do właściwego skrzyżowania. Za miastem przymuszanie nóg do ciężkiej pracy. Wmawiało się sobie, że w Iłży zrobię sobie przerwę na posiłek, to odpoczną. Dzięki temu udało mi się dotrzeć na miejsce o 7:35 i nawet dogonić grupę z Yoshkiem. Problemem było to, że Punkt nie znajdował się w Iłży, lecz w Pastwiskach, 5,5km od zamku, wzbudzając we mnie poczucie, że przegapiło się go gdzieś. Na miejscu długo czasu się nie zagrzało, ledwie tylko zabrało się z bagażu co się chciało (koło Bydgoszczy już wziąć nic nie było można).

Do Ostrowca Świętokrzyskiego jechało się szybko, ale była jedna dłuższą przerwę, podczas której minęła mnie grupa pozostawiona po Iłżą. Gdy tylko wjechało się na koniec podjazdu za Ostrowcem Świętokrzyskiego, prędkość mi bardzo wzrosła. Duży w tym udział wiatru i wspaniałych zjazdów. Trudniejszy odcinek był tylko od Lipnika, gdy musiało się nieco z tym wiatrem powalczyć. O 12:34 znalazłam się w Borku Klimontowskim, gdzie doścignęła mnie rodzina, jadąca na metę. 10-15 minut przerwy by pogadać i napić kubek lub dwa herbaty. Potem zatrzymali się raz jeszcze przy stacji tuż za Wisłą i poinformowali o odległości, jaka dzieliła mnie do jadącej przede mną grupy, gdy dotarło tam godzinę później i wręczyli butelkę soku.

Przyspieszyłam i dzięki temu, o 14:10 we wsi Nowa Dęba dopadłam ową grupę, która kończyła posiłek na DK 11, położonej na 800km w restauracji Dębianka. Było miedzy nami kwadrans różnicy czasowej. Posiłek zjadło mi się szybko (w dwóch porcjach), szybko się ogarnęło (choć zeszedł mi pewnie z kwadrans) i ruszyło w podobnym czasie co ostatnia grupa. Zostało już tylko 200km, w tym jazda nocna. Tak naprawdę z górki, choć w góry... Ledwo opuściło się tę miejscowość i trzeba było dopompować koło. Zaczął się podjazd za nią, znów pompowanie. Coś było zdecydowanie nie tak. Zmieniło się dętkę, napompowało, ujechało się kawałek i ponownie spadek ciśnienia. Z połową ciśnienia jakie powinno się tam znajdować, z trudem przejechało się do Kolbuszowej, pragnąc bym nie złapał pełnego kapcia.

Skręciło się w Parkową, spytało przechodnia o sklep rowerowy i o dziwo był tam taki. Przejazd przez Plac Wolności i dotarło się do Piekarskiej, gdzie kupiło nową oponę, dętkę, szybko wymieniło zużyty sprzęt, i dostało pomoc w postaci powietrza ze sprężarki, by nie tracić czasu na pompowanie. Spędziło się tam 10-15 minut, opowiedziało w skrócie o swojej sytuacji i zostawiło graty do wyrzucenia. Problemem okazała się zużyta opona, która już wcześniej ukazywała pomarańczową warstwę. Takie coś było przez mnie widziane w oponie po raz pierwszy i wydawało mi się, że może była to forma samouzupełniania ubytków (nie była). Było po 16, może 16:30, gdy ruszyło się w dalszą drogę.

Nie zwracało się uwagi na trasę, na otoczenie. Pędziło się tak, by nadrobić stracony czas. Gdzie w głowie odnotowało się, że przejeżdżało się przez Głogów Małopolski po nowej obwodnicy, a szosa do Rzeszowa była potem prosta jak strzała. Stolicę Podkarpacia przejechało się w dużej części po ścieżkach. Oczywiście mnie to spowolniło, ale od ronda Pakosława można było bezproblemowo jechać szosą. Nawet światła były tym razem dość przychylne i stało się może ze 2-3 razy. Oczywiście przydało się doświadczenie z kurierki. Wyjechało się za centrum, wypadło na DK 19 i rozglądało się za kolejnym, 12 już PK na 860km.

Był tuż przed końcem Rzeszowa i początkiem Boguchwały. Zirytowało mnie jego położenie w środku zjazdu. Z ostrym hamowaniem skręciło się na podwórko, wpadło by podbić książeczkę z widniejącą od tej pory na niej godziną 18:35 i szybko przekąsiło to, co tam jeszcze zostało. Przesiedziałam tam może 5-10 minut, obserwując zamykanie punktu i czym prędzej pospieszyło na ostatnie 120km podróży. Żwawo dotarło się do Babicy i skręciło w Wyżne. Zachodzące Słońce było świadkiem mojego pełnego trudów wjazdu na 322 m n.p.m. (nieco ponad 100 m w górę od Babicy) za Niebylcem. Nie pamiętam nawet czy końcówkę podjeżdżało się czy szło.

Gdy byłam już na górze i pozostał mi już tylko zjazd, niestety, ale zdążyła zapaść konkretna noc. Chwyciło się lampkę w dłoń, a duszę na ramię i zjechało częściowo hamując na szosie, gdzie rower momentalnie przekraczał 40km/h i nie miał ochoty na prędkości niższe. Prędkość i światło lampki uśpiły moją czujność. Jechało się tak, jakby było się pod wpływem środków odurzających czy leków na uspokojenie (tak mi się wyobrażało ten stan). Dopadała mnie moja senność. Wyjechało się w Lutczy. Postój przy skrzyżowaniu, nie ogarniając, czy droga w którą skręciło, to ta w którą się miało jechać, czy właśnie z niej się przyjechało (Tak trudny był już mój stan po tylu kilometrach i godzinach jazdy). Na spokojnie przejechało się do Domaradza. Skręt w DW 886, która rozpoczynała się mostem nad Stobnicą, skrytą w czerni nocy, choć niewiele brakowało, bym go się ominęło i pojechało dalej. Tu na szczęście umysł w był już w miarę odpoczęty na tyle, by bezpieczniej kontynuować jazdę.

O 22:50 dostałam pieczątkę w DK 13. Była to remiza w pobliżu kościoła w Starej Wsi, części Brzozowa. Nim tam się trafiło, przyszło mi się skontaktować z Księgowym, który dał mi kilka niezbędnych podpowiedzi, tym bardziej że w moim stanie brakowało mi spostrzegawczości. Nawet minęło się to remizę i trzeba było się kawałek cofnąć. Remiza była położona w pewnym oddaleniu od szosy. Dojechało się, podbiło pieczątkę, podjadło, pogadało i nieco przejaśniło mi się na umyśle. Wzięło się dokładkę i niemal siłą się zmusiło, by opuścić tamto przyjemne i gościnne miejsce. Zostało jeszcze około 100km. Wyjechało się koło północy.

Przejazd przez Brzozów był dla mnie wyzwaniem ze swoimi podjazdami. W Humaniskach o mało nie wjechało do rowu, bo zaczął się okres przysypiania. Odtąd często jechało się z przymkniętym jednym okiem, umysłowo pracując na pół gwizdka, o ile aż tyle. Jechało się trochę jak na autopilocie. Cieszyły mnie, że minęły mnie może ze 2-3 auta, bo wtedy lepiej było przystanąć na poboczu, a przez to nieco odpocząć. W pewnej chwili nastąpił wjazd do Sanoka. Trochę znów mi przeszła senność. Pomagały w tym podjazdy, jakie się właśnie rozpoczęły na dobre. Gdy zjeżdżało się do Zagórza zaczął się etap przemarzania i to pomimo cienkiej, foliowej płachty, jaka była na bluzę narzucona. Długi podjazd do Postołowa mnie rozgrzał, a podjazd przez Lesko był jakiś mroczny, miasteczko opustoszałe, choć tej nocy najdokładniej się je zapamiętało. W Uhercach Mineralnych odliczanie odległość do Ustrzyk Dolnych, aby jakoś zająć uwagę i przetrwać trud. Zaczęły się też serie zjazdów. Z wolna zaczynało się też rozwidniać.

Punkt DK 14 odwiedzony o 5:19. Była ochota napić się czegoś ciepłego, lecz niczego nie było. Osoba na puncie zaproponowała, że mogę zostać i odpocząć (chyba nie wyglądało się najlepiej), no ale zostało mi ledwie 50 km, i to po drogach, które w większości już były przez mnie poznane w 2009r. Problemem było tylko zmęczenie, kolana i brak snu doprowadzający mnie do stanu spania za kierownicą. Dalsza trasa więc wyglądała tak, że kilka razy przyszło mi się zatrzymywać się na poboczu, na stojąco, by nieco przedrzemać, by mieć wystarczająco uwagi do dalszej jazdy. Kilka razy przymykało się oczy na zjazdach na kilka sekund, przez co raz zjechało się nieopatrznie na lewą stronę jezdnia, a kilkaset metrów dalej, w porę dostrzegło się jadące auto. Aż trzeba było przystanąć, a ta sytuacja nieco mnie otrzeźwiła.

Od Lutowisk udało się rozbudzić w sposób wystarczający, aż do końca maratonu. Było już na tyle słonecznie, że aż się w folii było mi za gorąco, jednak nie chciało mi się tracić czasu na jej ściąganie. Nie było czasu na patrzenie na zegarek. Trzeba było pędzić ile sił, których było mało. Meta była tuż, tuż. Przejechało się przez Pszczeliny. Jazda wijącą się drogą, po lewej mając strumień Wołosaty. Raz wyjechało się spośród drzew, lecz była to tylko wieś Bereżki. Las ciągnął się nie mając końca i nie wiadomo mi było, czy to ja jadę tak wolno, czy też to meta jest jeszcze tak daleko. Wtem udało się dojrzeć rowerzystę. Była we mnie pewność, że to jakiś zawodnik. Nie próbowało się nawet go wyprzedzić, ale obecność innego człowieka w pobliżu dodała więcej siły, by choć zmniejszyć odległość do niego. Poskutkowało. Ponadto nawet nie zwracało się już uwagi na kolejne zakręty i odległość. Liczyło się tylko nie stracić drugiego człowieka z oczu, aż do końca maratonu.

Była 8:32 wjechałam z rozpędu na żwirkowatą linię mety. Nie zwalniałam do końca, pamiętając przypadek z Wolbórza, gdy to dotarło się na 1 minutę przed końcem czasu. Tym razem udało się dotrzeć na ok. pół godziny przed limitem czas, a równocześnie przekraczając metę na jakieś 1-2 minuty za wspomnianym zawodnikiem. później się okazało, że czas mojego przejazdu był nieco krótszy niż jego, gdyż ów był z grupy OPEN. Na mecie można było choć trochę odpocząć, usiąść przy stole na zewnątrz budynku i chwilę przysnąć, aby nieco dojść do siebie. Przebranie się w świeższe ciuchy, jakiś posiłek i poszukiwanie swojego bagażu, który gdzieś się zawieruszył w wozie transportowym. Nie było we mnie specjalnie siły na rozmowy, choć odpoczynek pozwolił mi na zachowanie przytomności umysłu i bezproblemowe patrzenie. Od 10 do 11 trwało podsumowanie maratonu, rozdanie medali i mnóstwo zdjęć.


Książeczki na mecie




Zebrane punkty kontrolne i czas ich odwiedzenia


Pamiątkowe medale

Podsumowanie i Epilog

Udało mi się. Przejechałam przez Polskę ze Świnoujścia w Bieszczady w ciągu 71 godzin i 24 minut, choć zakładany było dotarcie w pełne 72 godziny. Niedopatrzenie stanu technicznego przyczyniło się do utraty przynajmniej 1-2 godzin, lecz i tak się powiodło. Rzeczywista przebyta droga wg mojego licznika wyniósł 1049,2 km. Przez jakiś miesiąc czy dwa odczuwalne były jeszcze problemy z nerwami dłoni (odczuwanie mrowienia w niektórych, trwające przez min. miesiąc), związane z tak długą jazdą i trzymaniem ich w niemal jednakowej pozycji. Innych powikłań nie udało się odnotować.

O maratonie tym udało mi się posłyszeć po raz pierwszy w 2007 roku, w czasie mojej pierwszej wielodniowej wyprawy rowerowej i kilka razy rozważane/marzone było, aby spróbowaniem swych sił podczas takiej trasy. Udało się to osiągnąć. Były pomysły by pewnego razu jeszcze powtórzyć taki maraton, lecz po maratonie w 2012 padła decyzja, skupić się na odwiedzeniu wszystkich gmin w Polsce, a tym samym poznać ten kraj w całości, przynajmniej w skali co do jednej gminy.

Z forum, wraz ze mną (lecz dużo wcześniej) dotarli również Y., Ro., Wa., Wi., O._T., Ric. i To. Tr. wycofał się w Toruniu i tym razem maratonu nie ukończył

W drogę powrotną autem zabraliśmy Y. z rowerem. Ledwie wsiedliśmy do auta, gdy zasnęliśmy. Krótkie moje obudzenie się nastąpiło około przed 14:30, by powiedzieć rodzicom, że trzeba odstawić Y. na pociąg z Lublina i wtedy rozpoczęła się kolejna, tym razem samochodowa, walka z czasem. Kolejne moje przebudzenie na granicy województw. Pociąg z Lublina zdążył odjechać, gdy tylko wjeżdżaliśmy do miasta. Skierowaliśmy się na Warszawę bez zjeżdżania w bok. Wieczorem dojechaliśmy do Ryk i zajechaliśmy na tamtejszy dworzec, położony odludnym miejscu, z dala od centrum miejscowości. Błyskawicznie wypakowaliśmy rower i bagaż Y.. Szybkie założenie kół i bieg ze wszystkim na peron, gdzie właśnie dojeżdżał pociąg. Udało się w ostatniej chwili, choć przypadkiem zamieniliśmy kaski, co stało się motywem do kolejnego rychłego wyjazdu rowerem na wschód. Resztę drogi i po powrocie sen trwał długo i bezwzględnie. Po przebudzeniu stan mój przypominał stan wraku, który mimo to dobrnął do portu.

Tu pragnę oficjalnie przeprosić, gdyż maraton nie był przeze mnie przebyty zgodnie z regulaminem - w okolicach Klimontowa i Tarnobrzegu napiłam się herbaty i soku, który przywieźli rodzice (a więc "osoby trzecie"), gdy przypadkiem spotkali mnie na trasie. Fakt ten został przeze mnie zatajony przez lata i czułam pewien niesmak do siebie za zatajenie, może drobnostki, lecz rzucającej cień na uczciwość moją i uczciwość przebytego maratonu. Ponadto w Mszczonowie przejechałam krajówką, zamiast ul. Żyrardowską, jak przebiegała ustalona trasa. Potem próbowałam przejechać kilka kilometrów po Mszczonowie "za karę", lecz i tak nie poinformowałam organizatora maratonu o zmianie trasy mojego przejazdu, co być może powinno poskutkować doliczeniem dodatkowych, karnych minut, a skutkiem tego również i być może dyskwalifikacji z maratonu - szczególnie z powodu faktu zatajenia tych zdarzeń, a więc niehonorowego zachowania. Pozostałe zasady regulaminu były przeze mnie przestrzegane, o ile mnie pamięć nie myli.
Także przepraszam publicznie i imo, powinno się nałożyć dyskwalifikację przejazdu maratonu BBt 2012.


Zaliczone gminy

- Lipnik
- Klimontów
- Koprzywnica
- Łoniów
- Tarnobrzeg
- Baranów Sandomierski
- Nowa Dęba
- Majdan Królewski
- Cmolas
- Kolbuszowa
- Głogów Małopolski
- Trzebownisko
- Rzeszów
- Boguchwała
- Czudec
- Niebylec
- Strzyżów
- Domaradz
- Jasienica Rosielna
- Olszanica
Rower:Zielony Dane wycieczki: 416.00 km (1.00 km teren), czas: 18:31 h, avg:22.47 km/h, prędkość maks: 56.19 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przed BBTOUR - Świnoujście

Piątek, 24 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >10 osób, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2012 Maraton BB, Z rodziną

Rodzina podwiozła mnie do Sochaczewa. Bilet kupiony o 8:24 do stacji Świnoujście (przez Łowicz, Kutno, Poznań, Krzyż Wielkopolski Szczecin, Wysoka Kamieńska). Wsiadło się w pociąg około godziny 9. Tak się złożyło, że kilku zawodników jadący tym pociągiem zajmowało 2 przedział. Ze znanych mi osób byli Wilk i Transatlantyk. O 16 dojechaliśmy do Świnoujścia. Z dworca raz dwa wsiedliśmy na prom. Zwartą kolumną przejechaliśmy przez Plac Wolności, Grunwaldzką do Grodzkiej i Gdyńskiej, gdzie w budynku 28 znajdowała się baza maratonu. Po zgłoszeniu obecności otrzymywaliśmy numer startowy (mój na plecy "20" i na rowerze "16" - z niewiadomych powodów dostałam różne i w kolorze sugerującym, że jadę po raz kolejny (a było to pierwszy mój udział w tym maratonie), lecz nie przyniosło to żadnych komplikacji), książeczkę z mapę (w której brakowało kilku stron), miejscem na pieczątki i kuponami żywnościowymi do wykorzystania pod Iłżą (nie zostały przez mnie wykorzystane), zipy, torebki na rzeczy transportowane samochodem technicznym.





Dworzec Świnoujście. Widok ku NEE


Świnoujście. Widok ku NWW

Od 18 do 20 trwała odprawa techniczna na sali gimnastycznej w w szkole podstawowej nr 4 im. Mamerta Stankiewicza, w trakcie której przedstawiono nam przebieg trasy z ustnymi adnotacjami, a także przebieg rozpoczęcia maratonu. Po wszystkim ludzie się porozjeżdżali. Wraz z jednym rowerzystą na Cannondale'u zrobiliśmy zakupy w pobliskim sklepie i zdaliśmy sprzęt dodatkowy do samochodu. Potem ulicami Poznańska, Kołłątaja, Grunwaldzka, Marynarzy i wzdłuż wybrzeża na prom. Barlickiego w Ludzi Morza i zatrzymaliśmy się przy Jana Sołtana. Znajdował się tam Zespół Szkół Morskich im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. W internacie tejże szkoły znaleźliśmy nocleg, co zaproponował, ów rowerzysta jeszcze na zachodnim brzegu. Przystało się na to z ochotą, choć również z pewnymi wątpliwościami. Wstępnie planowało się przespać gdzieś w terenie, gdyby nie udało mi się znaleźć miejsca przy ulicy Gdyńskiej, gdzie spała większość zawodników.

Do internatu dojechaliśmy o 21, lecz sporo czasu zeszło ze znalezieniem osoby odpowiedzialnej za przydzieleni pokoju i pobieranie opłat. O tej porze nie spodziewał się nowych gości. Trochę kłopotów sprawiła też wspinaczka z rowerami po schodach. Wpierw weszliśmy na ostatnie piętro północnej klatki schodowej, a gdy ta okazała się zamknięta, przeszliśmy do klatki południowej. Przeszliśmy całe ostatnie piętro, zeszliśmy, wróciliśmy się do pierwszej klatki i weszliśmy na właściwe, wysokie piętro i zaraz weszliśmy z rowerami do pokoju o 21:40. Trochę jeszcze pogadaliśmy i zasnęliśmy.


Nocleg przy ul. Ludzi Morza

Zaliczone gminy

- Świnoujście
Rower:Zielony Dane wycieczki: 9.00 km (0.00 km teren), czas: 00:45 h, avg:12.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Południowopolskie X - Powrót

Piątek, 17 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2012 Południowopolskie, Z rodziną

2012.08.08 - 18 Południowopolskie - cała trasa

17 Piątek

Do północy rozgrywki w planszówkę, a za dnia próbowanie ile waży stalowy rower.

18 Sobota

Po 10 wysiedliśmy w Lublinie. Spacerem na starówkę gdzie o 11 spotkanie w kilka osób. Krótka sesja w klimatach upalnego Jarmarku Jagiellońskiego. Od 14 do 15:30 przerwa na obiad. Do 18 oczekiwanie na zakończenie warsztatów z malowania na szkle i o 19 powrót pociągiem. Wieczorem film.


Lublin. Dworzec Główny. Widok ku W


Lublin. Jarmark Jagielloński.


Lublin. Zamkowa w remoncie. Widok ku NEE


Lublin. Jarmark Jagielloński.


Lublin. Jarmark Jagielloński.


Lublin. Jarmark Jagielloński.


Lublin. Jarmark Jagielloński. Krakowskie Przedmieście. Po prawej Kościół Świętego Ducha. Widok ku NWW

19 Niedziela

O 10:30 przybyła rodzina. Zapakowaliśmy bagaże i o 12 wyjechaliśmy. Ponowna wizyta w Lublinie od 13 do 15. Przejazd przez Nałęczów do Kazimierza nad Wisłą, gdzie byliśmy do 18.


Świętoduska. Kościół Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Widok ku E


Plac Po Farze. Widok na Zamek Królewski ku NE


Plac Po Farze. Widok ku NW


Kazimierz Dolny. Widok na Wzgórze Trzech Krzyży ku NNE


Kazimierz Dolny. Widok na zamek ku NEE
Rower:Zielony Dane wycieczki: 0.10 km (0.10 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Południowopolskie I - Wysoczyzna Kaliska E

Środa, 8 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Gminy, Z Kasią, 2012 Południowopolskie, Z rodziną

Po podwiezieniu nas do Sochaczewa, rozpoczęła się jazda pociągiem o 8:40. O 10:20 wyjście w Koninie. Ulicą Energetyczną miedzy blokami zjazd do krajówki. Chodnikiem za most, a potem wprost przez centrum starej części miasta. Wyjazd Świętojańską, a w Żychlinie przerwa na zakupy. Żwawy przejazd przez Tuliszków do Mycielina, gdzie walcząc z wiatrem jazda do Przyrania. Tam zastanawianie się nad trasą i ryzykowny skręt w polną dróżkę, by zrobić sobie skrót. Droga okazała się w porządku i pozwoliła zaoszczędzić sporo czasu.


PKP Konin. Widok ku NWW


Konin. Most Toruński. Widok ku S


Konin. Most Toruński. Widok na Wartę ku SWW


Konin. Plac Wolności. Widok ku NW


Konin. Ratusz. Widok ku NNE


Żychlin. Przerwa w sklepie przy DK 72


Przyranie. Polny skrót na Stawiszyn. Widok ku NE

O 15 wjazd do Stawiszyna. Przez Plac Wolności pod kościół, przez teren którego przejechało się do Niecałej. Kaliską do DK25 i długa droga na południe. Z Russowa skręt do DW 442. W Kaliszu o 16:30, od razu robiąc zakupy w sklepie u zbiegu DK i DW. W międzyczasie cumulusy robiły się coraz bardziej szare, słońce się za nimi schowało, ochłodziło się i trochę popadało.


Stawiszyn. Kościół pw. św. Bartłomieja Apostoła. Widok ku SW


UM Stawiszyn. Plac Wolności. Widok ku E


Stawiszyn. Kościół pw. św. Bartłomieja Apostoła. Widok ku S


DK 25. Witoldów. Widok ku NNW

Ze sklepu ruszało się w bluzach. Szybki zjazd do Alei Wojska Polskiego. Skręt w Majkowską, fragment krajówki omijającej centrum, a na rondzie skręt w prawo. Od wjechania do miasta nie jeździło się po asfaltach, o ile była taka alternatywa. Tego dnia podróży nie było pewności, co do jazdy w ruchu ulicznym, dopiero oswajając się z tym. Ścieżką rowerową dojazd do granicy gmin i skręt w ulicę Poligonową, która biegła niemal na tej granicy. Z prawej było dość nowe osiedle wielo-, a potem jednorodzinne. Za zabudowaniami kurs polną drogą na wprost. Ustąpienie drogi kombajnowi, skręt w podobną do niej w Kąpie i asfalt Bursztynowej. Styrało nas na tyle, że zaczął się powrót do Kalisza, zamiast od niego wyjeżdżać. Biskupicką dojechało się pod kościół, wreszcie ruszając w poprawnym kierunku.


Kalisz. Skrzyżowanie Wojska Polskiego z Majkowską. W tle wieża kościoła pw. św. Mikołaja i ratusza. Widok ku SSE


Kalisz. Ścieżka przy DK 12 (Poznańska). Widok ku SEE


Kalisz widziany z Kościelnej Wsi ku E


Kalisz widziany z Kościelnej Wsi ku SSE


S kraniec Kościelnej Wsi. Widok ku E


Dobrzec. Kościół pw. św. Michała Archanioła. Widok ku SE

W Biskupicach skręt na południe. Przejazd pograniczem obu Skalmierzyc i skręt na Śliwniki. Powoli zbliżał się wieczór. W Rososzycy zmiana kursu na zachodni. Wiatr przycichł, a nasze tempo się zwiększyło. Przeliczona została ilość gmin do zaliczenia na tej wyprawie. Okazało się, że odwiedzę ich rekordowo dużo, bo miało to być ponad 400 nowych gmin, czyli mniej więcej dwukrotnie więcej, niż zdarzało mi się to do tej pory w latach ubiegłych.


Sieroszewice. Widok ku W

Była 20:30, gdy wjeżdżało się do Ostrowa Wielkopolskiego. Trwała budowa ronda Krępa, w miejsce dotychczasowego skrzyżowania. Zmusiło nas to do skrętu w ulicę Kazimiery Iłłakowiczówny. Za jej łukiem w lewo i na Witosa. Szybko przejechało się na drugą stronę krajówki, ruszając na zachód po chodnikach. Oczywiście była już noc. Z trudem, powoli udało przedostać się do Poznańskiej, a potem Radłowskiej. Czując znaczne zmęczenie, dojechało się do Podgrzybowa, gdzie nastąpił skręt na zachód. Wkrótce udało się znaleźć dogodne miejsce, schowane za uprawą kukurydzy. Zastanawiało mnie, czy nie lepiej byłoby ukryć się w pobliskim lesie, ale i tak namiot był tam wystarczająco niewidoczny. Trzeba się było tylko upewnić, czy na granicy lasu nie biegnie jakaś droga. Okazało się, że był tam tylko płytki rów.

Zaliczone gminy

- Tuliszków
- Mycielin
- Stawiszyn
- Żelazków
- Blizanów
- Kalisz
- Gołuchów
- Nowe Skalmierzyce
- Sieroszewice
- Ostrów Wielkopolski (M+W)
- Raszków
Rower:Zielony Dane wycieczki: 127.04 km (7.00 km teren), czas: 09:31 h, avg:13.35 km/h, prędkość maks: 33.07 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Po Brevecie 600km

Poniedziałek, 30 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2012 Brevet Mazurski, Z rodziną

2014.07.27 - 30 Brevet 600km - cała trasa

 
Pobudka się ok. 7. Było chłodno i pochmurnie, z biegiem dnia się rozpogadzało. Krótka rozgrzewka. Dwukrotnie do asfaltu i z powrotem. Potem były już tylko ciężkie nogi i mrowienie w części palców przez miesiąc. W drodze powrotnej, o 10 odwiedziliśmy Lidzbark Warmiński, gdzie przeszliśmy się na zamek, który był jednak tego dnia zamknięty. Od 12, przez 1,5 godziny chodziliśmy po rynku w Olsztynie oraz zjedliśmy obiad. Potem przejechaliśmy do Gietrzwałdu, lecz zmęczenie było tak znaczne, że tylko udało mi się wstąpić do kościoła, by wnet wrócić do samochodu. Około 16 zatrzymaliśmy się na polach Grunwaldu, a prawie godzinę później tankowaliśmy przy DK 7, na stacji przy bunkrze w Witramowie. Około 18 byliśmy w Nidzicy, gdzie rodzice odwiedzili zamek, a my w aucie bez sił. Wróciliśmy w nocy.


Nazajutrz po maratonie


Psina w bazie maratonu


Lidzbark Warmiński. Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła. Widok ku E


Lidzbark Warmiński. Zamek Biskupów Warmińskich. Widok ku NNW


Gietrzwałd. Sanktuarium pw. Matki Bożej Gietrzwałdzkie. Widok ku SSE


Na parkingu w Gietrzwałdzie
Rower:Zielony Dane wycieczki: 2.00 km (1.50 km teren), czas: 00:06 h, avg:20.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przed Brevetem

Piątek, 27 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2012 Brevet Mazurski, Z rodziną

Minęło 10 dni od powrotu z wyprawy w Tatry. Następnego dnia rozpoczynał się maraton. Po zrobieniu zakupów na trasę, wraz z rodzicami pojechaliśmy autem do Świękit. Na miejsce dotarliśmy około 17-18. Przywitanie z już przybyłymi zawodnikami, po czym przyszła pora rozstawić namiot. Po tym krótkim wstępie warto było jeszcze sprawdzić rower przed maratonem i zebrać kilka gmin. Nie zabierając ze sobą niczego, poza ekwipunkiem naprawczym, mapą 1:300 000 i butelką wody. Wyjazd miał być BARDZO krótki, a skończyło się jak zwykle.

Wpierw na zachód, w stronę Małdyt. W Pitynach skręt na południe w lokalną, lecz asfaltową drogę, która nieznacznie prowadziła w górę. Po 3 km zjazd w dół do Rościszewa, gdzie zapędziło mnie w krótką uliczkę, kończącą się kilkoma domami i polną drogą niknącą w dolinie Pasłęki, zmierzając ku polom i łakom. Dalsza droga prowadziła przez las. Nawierzchnia zmieniła się w brukowaną. Pojawiło się trochę owadów, uprzykrzających podróż. Nieco zmęczyło mnie tempo. W tym stanie dojazd do zabudowań wsi (?!) Wojciechy. Był tam pałacyk, stadnina koni, kilka domów... i tyle. Koniec miejscowości. No może z pominięciem przyległych pól. Najprawdopodobniej żyły tam 1-2 rodziny.

Zdziwiło mnie to nieco i zakłopotało. Jeszcze ujechało się kolejne dwa kilometry, po czym ukazał się kolejny taki ewenement o nazwie Kłodzin. Tu zamiast pałacyku był kilka zrujnowanych budynków, ale najprawdopodobniej prywatnych i jakoś użytkowanych, o czym świadczyło ogrodzenie przy drodze. Po chwili wpatrywania się w okolice dostrzec można było, że za zabudowaniami był mostek, który był przez mnie poszukiwany. Tym bardziej mnie to zakłopotało. Po ruszeniu dalej, wnet stop. Kręcąc się w te i nazad, nie było we mnie pewności co zrobić. O terenach tych było ledwie tylko ogólne rozeznanie, na podstawie tego co widać było w internecie oraz na mapie, z której niewiele się dało o nim wnioskować. Z tego miejscu chciało mi się wracać do Bazy, lecz nie było mi wiadome, gdzie będzie kolejna okazja, aby przekroczyć rzekę. Powrót tą samą trasą nie wchodził w grę. Sił też nie wypadało trwonić nadaremnie. Z kłopotu wybawił mnie jadący od południa samochód, który niewiele myśląc skręcił ku rzece i zniknął w lesie po drugiej stronie.

Start za nim i starając się nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania ze strony właścicieli. Udało się przebrnąć przez okolicę. Droga była niesamowicie kamienista, z kilkoma dziurami, dosyć stroma. Omijała zniszczone budynki, które służyły najwidoczniej jako magazyn rupieci. Czym prędzej zjazd ku rzece. Most tam się znajdujący był zamykany na kłódkę. Posiadał własną bramę. Szczęśliwie była otwarta, lecz oto chwilę potem, ukazał się mi człowiek idący z drugiego brzegu. Czy to gość? Właściciel? Czy będzie zadawał niewygodne pytania, tudzież rzuci się z wyzwiskami za brak poszanowania prywatnego terenu? Szedł swoim tempem, a ja dalej na moście, czytając mapę. Gdy doszedł, zapytał mnie jak się nazywa ta miejscowość. Dobrze. Jest kimś obcym, tak jak ja. Odpowiedź, że dopiero tu nie znam terenu i dopiero tędy przejeżdżam nie była pocieszająca. Ostatnie nazwy z zapamiętanych tablic przydrożnych i pokazanie przybliżonego położenie na mapie może trochę pomogły. Mężczyzna okazał się kajakarzem, który wraz z kolegą wybrał się na wyprawę po rzece i szukali jakiegoś sklepu w pobliżu.

Po rozmowie czym prędzej na rower, chcąc nadrobić stracony czas. Kilkanaście metrów dalej był las, a droga rozdzielała się. Prawa odnoga została przez mnie skreślona, gdyż prowadziła na wschód. Las skrywał starych, brzęczących towarzyszy oraz nowych - błoto, kałuże albo głęboki, nieco lepki piach. Po przebyciu przez te niespodziewane trudności, znów przyszło mi znaleźć się na otwartej przestrzeni. Rosło tam dużo wierzb. Z prawej widać było nieco oddalone jezioro, a przede mną drogę... Znowu kałuże i błoto... Tym razem na całą szerokość drogi... Szczęśliwie nie było piachu. Mijało się skrzyżowanie, lecz jazda na wprost. Nieco dalej widoczne zabudowania. Droga zdawała się prowadzić wprost do nich. Nie lubię gdy brakuje im ogrodzenia, bo nie sposób ustalić czy prowadząca doń droga ślepa, czy tylko takie sprawia wrażenie. Tym razem było tam skrzyżowanie i nie było potrzeby przejeżdżać przez czyjeś podwórko. Skręt w lewo, na północ.


Miedzy Kłodzinem i Klonami

Była to wieś Klony. We wsi tej przerwa pod tablicą informacyjną, sprawdzanie mapę i kurs ku NE. Tablica informowała, że jestem na szlaku napoleońskim, a na nieco na północ rozegrała się mała bitwa, w trakcie której zginął gen. Etienne Guyot - pochowany w niewiadomym miejscu w Raciszewie, gdzie mnie niosło niecałą godzinę wcześniej. Dalsza droga okazała się polną. Trwały właśnie zbiory zboża. Mijało się zniszczoną kapliczkę (na panoramio można zobaczyć jak wyglądała jeszcze nie tak dawno temu). Odwiedziny w opuszczonym gospodarstwie, ale wnet zostało za sobą. Pomimo zrujnowania, ktoś z niego korzysta jako magazyn na bele słomy, więc lepiej było go opuścić. Chwilę potem kolejna kapliczka, będącą w podobnym stanie jak poprzednią, ale nieco innym stylu zbudowaną.


Wjazd do wsi Klony


Zrujnowana kapliczka między wsią Klony i Ełdyty Małe

Wjeżdżając do Ełdyt Małych o mało nie stała mi się przykrość, bowiem między zabudowaniami znajdowała się brukowana kamieniami droga. Koło najechało na jeden z nich, który leżał luzem. Omsknęło się, a ciało straciło przyczepność do roweru niektórymi kończynami. Szybko udało się opanować maszynę rower i przejechać koło kręcących się w pobliżu psów, które jednak nie reagowały na moją obecność. Niebawem wyjazd na drogę wojewódzką. Była okazję sprawdzić, jak wyglądać miał końcowy odcinek maratonu. Udało się szybko przemknąć szybko i o 21 z powrotem w bazie, gdzie przybyło jeszcze kilka osób. Zaliczone 3 gminy i 23 km. Rower był sprawy, a ja w formie. Jedyne zmartwienie - dystans jaki przejechany i czas jaki minął mi na przejażdżce, wydawały się dłuższe, niż były w rzeczywistości.


W bazie

Zaliczone gminy

- Lubomino
- Miłakowo
- Świątki
Rower:Zielony Dane wycieczki: 23.74 km (13.00 km teren), czas: 01:32 h, avg:15.48 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W Tatry IX - Pcim

Wtorek, 17 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2012 Małopolska, 5-10 Osób, Z rodziną

2011.07.09 - 17 W Tatry - cała trasa



Sen był słaby, przerywany, jak to na przystanku w pozycji siedzącej. Przynajmniej w miarę ciepło, bo wykorzystując śpiwór. Cała odległość pokonana dnia poprzedniego wynikała z chęci i potrzeby odwiedzenia wszystkich poprzednich gmin i dotarcie do DK7. W razie bardzo trudnych problemów, wolnego tempa i totalnym braku możliwości podróży, tylko do Suchej Beskidzkiej. Tego dnia miała podjechać po mnie i Kasię praktycznie cała rodzina, a przy okazji zafundować sobie wycieczkę w rejon górski. Gdyby nie ból kolan i nogi, które odmawiały dalszego zmuszania do jazdy, próbowałoby się dotrzeć w rejon Jodłownika, albo przynajmniej Niedźwiedzia, gdzie pozostało mi kilka gmin do odwiedzenia. Zabrakło na to i sił, i czasu.

Start około 5:30. W pół godziny zjechało się do Pcimia, z trudem ruszając nogami. Udało się postarać jeszcze, by przejechać na drugą stronę DK 7, wjechać na nią i tym samym przeciąć trasę, która została przejechana w 2010. Po tym podjazd jeszcze pod kościół, który został okrążony, a następnie niewielkie zakupy. Ostatnim wysiłkiem podjechało się na ławeczkę przy węźle z DK 7, gdzie znajdowało się trochę wolnego miejsca na samochód.


Pcim. Dolny odcinek Krzczonówki. W tle Kiczora (725 m n.p.m.). Widok ku SEE


Pcim. S7. Po lewej Kiczora (725 m n.p.m.). Po prawej Szczebel (977 m n.p.m.). Widok ku SE


Pcim. Kładka przez Rabę. W centrum Bania (540 m n.p.m.). Widok ku NEE

Epilog


Na miejsce dotarli chwilę przed 7. Załadunek i wspólna przerwa potrwały kwadrans. Przez Mszanę Dolną dotarliśmy do Starej Wsi, gdzie wsiadła Kasia. Krótka przerwa, a kolejna w Łukowicy. Przez Nowy Targ dojechaliśmy do Zakopanego na 12:30. Parking przy skoczniach narciarskich i taxibusem do wyciągu na Kasprowy. Dojechaliśmy tam o 13:40, by stać w długiej kolejce do godziny 15. Było chłodno, wietrzenie i trochę padało od czasu do czasu. O 15:30 byliśmy już na zamglonej stacji końcowej. Pochodziliśmy ~20 minut, ale warunki były niekorzystne, więc wróciliśmy do budynku. Półgodzinna przerwa na (niewielki, drogi) ciepły posiłek i rozgrzanie się. Mgła, czyli de facto chmura, zdążyła się nieco wznieść i oddalić. Znacznie wzrosła widoczność, więc warto było czekać. Pochodziliśmy do 17, po czym wróciliśmy (głodni) na dół. Spod skoczni wyruszyliśmy o 18:40, gdy i babcia, która została na dole, zdążyła się najeść w pobliskim lokalu.


Kasprowy Wierch. Widok ku NE


Kasprowy Wierch. W centrum Zielony Staw Gąsienicowy. Widok ku E


Kasprowy Wierch. Widok ku S

Rozpogodziło się. Pojechaliśmy przez Jabłonkę (przerwa na panoramę Tatr), Zawoję do Suchej Beskidzkiej, gdzie zrobiliśmy przerwę 20 minut przerw, w czasie której zerknęło się na pobliską karczmę, inspirowaną ludowym bajdurzeniem (a która mi się wielce nie podobała). Późnym wieczorem przejechaliśmy koło Mucharza i przez Wadowice. Pogoda była trudna i zbierało się na silne burze, przed którymi udało nam się uciec. Do Oświęcimia dostaliśmy się drogą Żaki (niepotrzebnie nadkładając trasy.). Jak najkrócej jechaliśmy do S1 i dalej na północ. Po drodze kilka przerw (brat miał trochę problemów), a w domu byliśmy nad ranem.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 12.36 km (0.00 km teren), czas: 00:47 h, avg:15.78 km/h, prędkość maks: 30.24 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)