Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

2 Osoby

Dystans całkowity:26525.91 km (w terenie 1765.95 km; 6.66%)
Czas w ruchu:1738:50
Średnia prędkość:15.25 km/h
Maksymalna prędkość:75.46 km/h
Suma kalorii:15203 kcal
Liczba aktywności:301
Średnio na aktywność:88.13 km i 5h 47m
Więcej statystyk

Veturilo

Czwartek, 10 października 2013 | dodano: 20.10.2013Kategoria 2 Osoby, Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią


Pierwsza próba, wraz z Kasią, w przerwie między zajęciami. Test aktywowania, pobierania i zamykania roweru oraz krótka przejażdżka w okolicy UW.


Stacja Veturilo na krańcu Traugutta przy Krakowskim Przedmieściu. Widok ku W


Krakowskie przedmieście koło UW. Widok ku NNE

Po zajęciach rower zabrany ze stacji i kurs do centrum. Tam jego zwrócenie koło dworca i dalej pieszo, na przystanek autobusowy. Po kilku minutach naszedł wniosek, że być może ten autobusu się nie zjawi, mimo zapewnień ze strony kierowcy, gdy go pytało się kilka dni wcześniej. O 20:10-15 telefon do ichniej firmy, skąd przyszła informacja, że bus ów podjeżdża TYLKO w piątek o tej godzinie.

Pieszo do Starzyńskiego, gdzie trzeba było wypiąć 1 z dwóch rowerów, jakie tam były. Z nim na drugą stronę pasów, a chcąc ruszać, okazało się że łańcuch spadł i zaklinował się między tylną zębatkę oraz ramę. Z powodu blaszanej "reklamy" nie można było tego samodzielnie naprawić, więc rower z powrotem do stacji, w smarze biorąc drugi z nich. Dość szybko przebyta została droga do Hali Kopińskiej, skąd biegiem i szybkim marszem na Dworzec Zachodni. Niestety było 5-10 minut PO odjechaniu ostatniego autobusu. Pieszo do ul.Jana Olbrachta, gdzie mieściła się kolejna stacja rowerów (wcześniej miała być koło ul. Wolskiej, jednak została przegapiona). Ulicami Dywizjonu 303 i Powstańców Śląskich do do Stacji Młociny, skąd już powrót autem.


Młociny. Widok ku NWW

Co do rowerów Veturilo - mają tylko 3 biegi na przedniej korbie. Odczuwalny przeskok między największą zębatką i środkową jest dużo większy niż między średnią i najmniejszą. Hamulce zależą od danej jednostki, jednak zazwyczaj klamka jest zbyt ciężka do naciśnięcia. Pomaga tu obecność hamowania przy pomocy korby, jednak na zjazdach lub przy dużych prędkościach, sprawiało to pewne trudności - częściowo w związku z przyzwyczajeniami, a częściowo techniczne (m.in w jednym przypadku łańcuch zaczął wydawać dziwny dźwięk). Inny problem to czasem, stosunkowo ciężka do zamknięcia regulacja siodełka i ogólna ciężka sterowność.

Do przemieszcza się po mieście, narzędzie akuratne, jednak trzeba mieć na uwadze, że można natrafić na zepsuty egzemplarz lub że zabraknie rowerów w sytuacji, gdy tego najbardziej potrzeba.
Rower:Veturilo Dane wycieczki: 13.50 km (0.00 km teren), czas: 00:50 h, avg:16.20 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Mała gmina zamiast Wielkiej Wyprawy

Niedziela, 25 sierpnia 2013 | dodano: 28.08.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawki w regionie, Z Kasią

Miał być początek wielkiej wyprawy na koniec lata.

Kurs przez Wyszogród i Iłów. Skręt na Sanniki. W Potoku Białym czuć było, że z ramieniem korby są jakieś problemy. Wypadła przerwa koło słupa przed Sielcami, gdzie odpoczynek i podjadanie. Sprawdzenie stan roweru, które wykazało, że ramię się już do niczego nie nadaje, a po chwili mi odpadło. Trybem hulajnogi dojechało się do Studzieńca, skąd już wracało autem. Powodem tego stanu rzeczy, było użycie starego ramienia korby w miejsce zużytego przed Poznaniem. Niestety - te również było już mocno zużyte, ale nie było tego widać gdy się je zakładało.


DK 50. Wisła w Wyszogrodzie. Widok ku W


Sielce. Dolina Jeżówki. W tle Mały Potok (SE przysiółek Grabowca). Widok ku N


Sielce. Przerwa i zmiana planów. Widok ku SW


Sielce. Początek drogi do Grabowca przez Mały Potok. Widok ku N


Mały Potok. Droga ze wsi Sielce do Grabowca. Widok ku N


Mały Potok. Droga ze wsi Sielce do Grabowca. Po prawej Składowisko Odpadów Komunalnych. Widok ku NNE


Słubice. DW 575/. Zespół pałacowo - parkowy. Widok ku SW


Studzieniec. Przed laty odkryta ruina zyskuje nowe życie. Widok ku NNE


Studzieniec. Przed laty odkryta ruina zyskuje nowe życie. Widok ku NEE


Stary most w Płocku. Widok z terenu ZOO ku SW


Płock. Widok z terenu ZOO na Wisłę ku SSW
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 53.87 km (3.50 km teren), czas: 02:22 h, avg:22.76 km/h, prędkość maks: 46.69 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawa Samoklęski IX - Pogórze Przemyskie

Środa, 17 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2013 Samoklęski, Z rodziną

2013.07.06 - 17 Wyprawa Samoklęski - cała trasa


Pobudka i spakowanie około 6. Nie było czasu do stracenia, a poranek był ciepły. Udało się ukończyć podjazd, za którym czekał nas długi zjazd do Birczy. Za Korzeńcem - ostatnie serpentyny, które jednak nieco nas zmęczyły. Za nimi przez kilka kilometrów czekały nas już prostsze podjazdy.

Ostatnimi atrakcjami była możliwość podziwiania wzgórz pogórza Przemyskiego. Kilka przerw, niejako by pożegnać się z tym regionem. Tuż przed Olszanami ostatni zjazd z zakrętem, z którego można byłoby wypaść, szczególnie przy problemach technicznych. sam spadek terenu grawitacyjnie ściągał rower w dół z prędkością 20km/h przy prawie maksymalnie dociśniętych hamulcach. Podróż zakończyła się w Krasiczynie, czekając na przyjazd samochodu z rodziną, w tym i babcią J. W międzyczasie widać było auto grupy Sokół Radlin z rowerami, którzy odwiedzili zamek, a potem ruszyli w trasę, zostawiając swój wóz.


DK 28 między Kuźminą i Leszczawą Dolną. Widok ku SWW


DK 28 między Kuźminą i Leszczawą Dolną. Widok ku NW


DK 28 między Kuźminą i Leszczawą Dolną. Widok ku NW


Olszany. DK 28. Widok ku SW


Krasiczyn. DK 28. Widok ku E


Krasiczyn. Przy wejściu na teren zamku. Widok ku NNW


Zamek w Krasiczynie. Widok ku E


Zamek w Krasiczynie. Kaplica zamkowa pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny


Zamek w Krasiczynie. Widok ku SE


Zamek w Krasiczynie. Widok ku SEE


Zamość. Na schodach ratusza brat. Widok ku N

Podsumowując. Seria niefortunnych zdarzeń nie dość że zatrzymała nas w Polsce, (pierwotny plan - Alpy), to na skutek awarii hamulca i bagażnika, nie dane nam było nawet pojeździć po Bieszczadach, po tym, jak dojechało się na miejsce, pokonując cały dystans między górami i domem. W związku z tym w łeb poszły również awaryjne plany objeżdżenia wschodniej Polski. Jak na złość - akurat pogoda pod koniec wyprawy, była wyjątkowo sprzyjająca do jazdy. Mimo wszystko wyjazd nie był bezowocny i swoje przeżycia z niego się wyciągnęło.

Zaliczone gminy

- Krasiczyn
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 32.63 km (0.20 km teren), czas: 02:13 h, avg:14.72 km/h, prędkość maks: 55.01 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawa Samoklęski VIII - "Prawie" Bieszczady

Wtorek, 16 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2013 Samoklęski

Wczesna pobudka. Było spokojnie i pogodnie. Równocześnie odrobinę chłodno, ale w przyjemnym znaczeniu. Spakowanie i powrót na drogę. Czekała nas jazda w dół. Wpierw spokojnie, przez wieś, później serpentyny w lesie i znów przez kolejną wieś. Wreszcie udało się dotrzeć do Brzozowa, gdzie wreszcie było mi dane zobaczyć, jak wygląda okolica za dnia. Właśnie trwała rewitalizacja rynku, a nas skusiło na przerwę. Zamówione zostały lody i zastanawianie się nad dalszą trasą. Przejazd przez miasto i odpoczywanie nastąpiło jeszcze tuż przed rozjazdem. Udało się podjeść coś treściwego i ruszyć na południe DW 887. Za Jasionowem skręt w lokalną drogę prowadzącą przez Jaćmierz do Zarszyna.


Po noclegu ponad Izdebkami. Widok ku E


Ponad Izdebkami. Widok ku NE


DW 886. Zjazd do Przysietnicy. Pomnik poległych żołnierzy AK. Widok ku SSW


DW 886. Wjazd do Brzozowa z Przysietnicy. Widok ku SSE


Brzozów. Ratusz i remont rynku. Widok ku SWW


DW 887. Droga z Brzozowa na Turze Pole. Widok ku NEE


DW 887. Droga z Brzozowa na Turze Pole. Widok ku NEE


Droga z Turzego Pola do Wzdowa. W tle Jasionów z kościołem pw. św. Katarzyny, a dalej Bukowskie Góry (437 m n.p.m.). Widok  ku W


Droga z Wzdowa do Jaćmierza. Widok ku SSW


Droga z Jaćmierza do Zarszyna. Widok ku SWW

Przez Zarszyn przejeżdżało się w maju. Teraz trwał tam chyba jakiś odpust, jak mi się wydawało. Dalej trwało już podążąnie DK 28. Ruch był spory. W Pisarowcach odpoczynek na ławeczce, a potem skręt na Markowce. Lokalną drogą, pośród wzgórz dojazd Bukowska. Chcieło nam się tam odpocząć, ale ostatecznie na ten cel wybrany został przystanek kilometr od centrum. Po uzupełnieniu składników pokarmowych, kontynuowana była jazda DW 889.


Nowosielce. DK 28. Pomnik Drugiej Czechosłowackiej Samodzielnej Brygady Spadochronowej z IIWŚ, postawiony w 1972 r. Widok ku SSE

Minęło się skrzyżowanie z drogą do Woli Piotrowej. W upale pokonany został podjazd i na stojąco można było podziwiać widok jaki się przed nami rozpościerał. Chwilę potem szybki zjazd, po dość dobrym, choć już leciwym asfalcie. Przejazd przez Karlików, a na pobliskim podjeździe za tą miejscowością, coś zaczęło wydawać dziwne dźwięki. Pobieżne oględziny tylnego koła - nic. Obejrzenie bagażnika - zwróciło moją uwagę to, że śrubki wyglądały tak, jakby miały przejechać około 1000km a potem wylecieć, ale wciąż się dobrze trzymały. Chciało mi się ruszać - pękło mocowanie klamki hamulca przedniego (by je założyć, nieco wcześniej trzeba było rozginać je, tak więc moja wina, choć było to spodziewane, lecz nie aż tak szybko). Nieco w skonsternowaniu trwało rozmyślanie, co robić, jednak nie przychodziło do głowy nic innego, niż zdalne pociąganie za linkę na zjazdach. Problem został częściowo rozwiązany, jednak szybko męczył dłonie, a manewr nie był do końca bezpieczny w górach.


Droga z Wolicy do Bukowska tuż za mostem na Sanoczku. Od zakrętu granica miejscowości. Widok ku S


DW 889 między Bukowskiem i Wolą Piotrową. Widok ku NE


DW 889 między Bukowskiem i Karlikowem. Dolina Płonki. Widok ku SE


DW 889 między Bukowskiem i Karlikowem. Dolina Płonki. Widok ku SE


DW 889. Podjazd do Płonny. Widok ku SE

Zjazdy - ja z maksymalną prędkością do 30km/h na obu hamulcach, lecz nie zaciskanych na tyle mocno, by się zatrzymać, a jedynie ograniczyć tempo przemieszczania się. W czasie tych zjazdów nieco ignorowany był przez mnie dźwięk dochodzący od strony bagażnika, choć był irytujący. Trzeba było wszak gdzieś dojechać. Planu jazdy w dalsze Bieszczady i nad Solinę wziął w łeb, trzeba było kończyć. Koło Płonnej znów się przerwa. Na domiar złego zaczął mnie dochodzić podejrzany dźwięk od strony pedału, tak jakby pękły kulki w wiankach lub zabrakło tam smarowidła. Zdziwiło mnie to. Jak się później okazało przyczyna leżała gdzie indziej.


DW 889. Zjazd z Płonny. Widok ku SEE

Skręt w kierunku Zagórza. Jechało mi się coraz ciężej, lecz wciąż nie wiedząc czemu. Chciało mi się dostać do najbliższego serwisu. Na trasie czekało nas jeszcze kilka podjazdów. Około 2km przed Zagórzem jechało mi się już wyjątkowo ciężko. W czasie jazdy trzeba było poprawiać sakwy, tymczasowo niwelując dziwny opór. Zastanawiało mnie też, czy coś się nie wkręciło, jednak nic nie stykało się z kołem. Przerwa dopiero w centrum Zagórza, tuż za torami. Wtedy to, będąc już w "cywilizacji", udało mi się przyjrzeć się dokładniej całej sprawie.


Barszcz Sosnowskiego w Płonnie


Droga z DW 889 do Wysoczan. Dolina Osławy. W centrum Biały Wierch (597 m n.p.m.). Widok ku E


Zagórz (Na Bagnie). DW 892. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku SSE


Zagórz. Piłsudskiego 34. Widok ku N

To ani sakwy się nie wkręcały, ani nie były niestabilne. Nie był to też problem śrubek, jak mi się wydawało. Najzwyczajniej w świecie pękł mi bagażnik. Pękł po obu stronach, w miejscu najbardziej predestynowanym do pęknięcia. Czyn ów musiał dokonać się tuż przed Karlikowem. Wtedy była to prawdopodobnie dopiero jedna strona bagażnika, ale - co z tego? Pękło to pękło, a miało nie pękać. Na bagażniku Crosso, który był używany do tej pory, a który przymocowany jest do innego roweru, woziło się już nie takie bagaże i to na dwóch zagranicznych wyprawach.


Awaria bagażnika

Z zepsutym bagażnikiem, hamulcem oraz szwankującym pedałem, pokonało się drogę z Zagórza do Sanoka. Tam udało się odnaleźć sklep rowerowy, lecz jego asortyment nie rozwiązałby mojego problemu. W mistyczny sposób udało się znaleźć na mieście kawał drutu, na tyle elastycznego, by móc nim z odrobią siły manipulować oraz rozmnożyć w cztery krótsze odcinki. Za ich pomocą usztywniło się bagażnik na tyle, by nie opadał na koło, przy każdym małym dołku, progu itp. Była również możliwa dalsza, choć niezbyt efektywna jazda. Sakwy zostały odciążone, zostawiając tam tylko rzeczy o dużej objętości. Kurs na Przemyśl. Postój przystankowy na posiłek przed Załużem. Na tym odcinku widziało się sporo rowerzystów, jednak większość dojeżdżała tylko do tej wsi, po czym zawracała.


Sanok. Dworzec PKP. Widok ku NWW


Sanok. Prowizoryczne wzmocnienie bagażnik


Sanok. Most DK 28 na Sanie. Widok ku SSE


Sanok SE. DK 28. Kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego. Widok ku E

Powoli zbliżał się koniec dnia, a przed nami pozostawało jeszcze odnalezienie noclegu. Po konsumpcji więc nastąpił start. Wjazd na teren parku krajobrazowego, a tam długi, morderczy podjazd serpentynami. Na samym początku podjechał jeden rowerzysta, z którym chwilę się pogadało, a potem odjechał swoim tempem. Pod koniec podjazdu skusiło nas obejrzenie panoramy, rozpościerającej się w kierunku południowym. Widać było między innymi Lesko i Zagórz, Wiele różnych nieznanych mi szczytów oraz prawdopodobnie jezioro Solińskie. Sanok skrył się za niewielkim wzgórzem, jakie zostało za nami. Przy okazji podziwiania widoków o zachodzi słońca, udało się odpocząć. Trafiło ma się wjechać w okno, dokładnie między grupą motocyklistów, którzy wyprzedzili nas na serpentynach, oraz jakąś rodzinkę, która przyjechała, gdy już nam się zbierało do wyjazdu.


DK 28. Widok z okolic Przełęczy Przysłup ku SWW


DK 28. Widok z okolic Przełęczy Przysłup ku SW

Po podjeździe czekało kolejne wyzwanie - zjazd z mniejszej ilości serpentyn ku Tyrawie Wołoskiej, z nie do końca sprawnym przednim hamulcem. W połowie zjazdu oraz w centrum miejscowości, trzeba było poczekać, aż dłoń powróci do stanu używalności. Ponadto zapadł już zmrok, choć jeszcze było widno. Szczęśliwie dalsza droga nie wymagała zbyt częstego hamowania i dość późno w nocy, jak na tę wyprawę, omijało się Kuźminę, za którą trafił się ostatni nocleg na trasie tej wyprawy.


DK 28. Zjazd do Tyrawy Wołoskiej. Widok ku NE

Zaliczone gminy

- Bukowsko
- Komańcza
- Tyrawa Wołoska
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 117.15 km (0.70 km teren), czas: 08:29 h, avg:13.81 km/h, prędkość maks: 55.01 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawa Samoklęski VII - Pogórze Dynowskie

Poniedziałek, 15 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2013 Samoklęski

Poranek nieco chłodny i pochmurny. Przez Zielonkę dojazd do Sokołowa Małopolskiego, a tam - powrót na krajówkę, która męczyła, byłą niesympatyczna, o złej nawierzchni - praktycznie aż do Rzeszowa. Dojazd zmęczył nas, więc kilka przerw, standardowo, na przystankach. Dodatkowo siąpił mały deszcz. Czasem przestawał, a czasem przybierał na sile. Do Rzeszowa wjazd trasą północno-wschodnią. Jeszcze przed śródmieściem przerwa na zakupy w markecie, aby uzupełnić wodę oraz jedzenie na kilka dni. Po ruszeniu - ruszył ponownie deszcz, ale jak i poprzednio - podczas jazdy w deszczu, postoje robiło się tylko, gdy był spory.


DK 19. Sokołów Małopolski. Kościół pw. św. Matki Boskiej Opiekunki Ludzkich Dróg. Widok ku SW


DK 19 między Nienadówką i Stobierną. Widok ku SSW

Od czasu BBtouru w Rzeszowie trwały prace remontowo-modernizacyjne dróg dojazdowych do miasta. Po tym dniu, znane były już 4 takie pasy. Było to nieco uciążliwe. Podczas BBt nie było okazji poznawać miasta, tak więc tym razem poniosło nas w kierunku centrum tzw. starówki. Była niewielkie i dosyć "ciasna". Kręciło się sporo ludzi, rozstawiono parasole i atrakcje typu punkt gastronomiczny. Nieco wcześniej trwało nasze posilenie się ciepłym kebabem z talerza.


Rzeszów. Pomnik Czynu Rewolucyjnego przy rondzie Dmowskiego. W tle bazylika pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku S


Rzeszów. Grunwaldzka. Widok ku S


Rzeszów. Plac Farny. Widok ku NNW


Rzeszów. Ratusz. Widok ku SSE


Rzeszów. Aleja Sikorskiego. Widok ku S

Wyjazd z miasta zajął nam nieco czasu, głównie z powodu wspomnianych remontów. Ponownie zaatakował nas deszcz. Wyjazd trasą na Tyczyn. Plus był dla nas taki, że asfaltem jechało się z dala od ruchu aut. Niestety, w gruncie rzeczy tylko do granicy miasta, ewentualnie nieco dalej. Do Tyczyna towarzyszyło nam sporo aut, na dość wąskiej drodze. Sam Tyczyn przejechany został, rzuciwszy tylko pobieżnie okiem na kościół i starą zabudowę. Dalej się jechało drogą przez Hermanową. Droga prawie cały czas pięła się w górę, często wijąc się na boki, z licznymi zakrętami. Tuż przed końcem miejscowości przerwa na niesamowicie zaśmieconym przystanku. Chwilę potem przeszedł kilkunastominutowy opad deszczu. Ostatni taki na naszej trasie.


Tyczyn. Grunwaldzka. Widok ku E


Skała w Hermanowej


Hermanowa. Widok ku SW


Straszydle. Po prawej dolina Lubenki. Widok ku NW

Po przerwie zjazd kilkoma serpentynami do wsi Straszydle. Tak jak w Hermanowej, przez większość czasu czuło się "wąskość" przestrzeni, tak tu była zdecydowanie bardziej otwarta. Czekał nas jeszcze jeden dość znaczny podjazd, po czym Rozpoczął się długi zjazd dolinny ku Błażowej. Stamtąd, przez Futomę (kolejny duży podjazd), udało się dotrzeć do DW884, lecz tylko na moment. Wnet skręt na Łubno i długim zjazdem, z kilkoma tylko krótkimi podjazdami można było wyjechać na DW835 - niesamowicie zniszczoną, dziurawą, łataną - wręcz niemoralną. Czy aż tak się zmieniła od 2009, kiedy jechało się nią ostatnim razem? Nie było pewności, w jakim stanie była wtedy, ale ówcześnie jechało mi się zdecydowanie lepiej.


Straszydle S przy granicy z Lecką. W tle dolina Lubenki. Widok ku NNW


Zjazd ze Straszydla do Lecka. Widok ku SEE


Dojazd z Kąkolówki do DW 884. Na horyzoncie po prawej Las Warski. Widok ku SSE


Dojazd z Kąkolówki do DW 884. Na horyzoncie Las Warski, omijany przez nas na 2h przed znalezieniem noclegu. Widok ku S


Zjazd z DW 884 przez Łubno do DW 835. Na horyzoncie Las Warski, omijany przez nas na 2h przed znalezieniem noclegu. Widok ku SSE

Naszły mnie wątpliwości, w jaki to sposób jest możliwe, aby tak kiepskie, "naprawianie" drogi, które miały kocie łby stworzone z asfaltu, wciąż mianować drogą wojewódzką i nadająca się do jazdy. Owszem, pewnie że się w "jakiś" sposób nadaje. Wszak nie była to najgorsza nawierzchnia "asfaltowa", jaką była nie-przyjemność jechać. W Warze padła decyzja, by zjechać z niej w stronę Brzozowa. Asfalt się poprawił. Droga pięła się w górę, ale dość powoli, praktycznie bez męczenia. Dopiero za Izdebkami czekało kilka serpentyn, dość rozlazłych. Po podjechaniu można się było rozejrzeć za noclegiem. Okazał się wystarczająco suchy, przewiewnym miejscu, z dala od komarów oraz z okazałym krajobrazem.


Łubna. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Widok ku SE


Serpentyny między Izdebkami i Przysietnicą. Widok ku NE


Nocleg ponad Izdebkami


Nocleg ponad Izdebkami. Widok ku W

Zaliczone gminy

- Tyczyn
- Lubenia
- Błażowa
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 111.31 km (1.50 km teren), czas: 07:46 h, avg:14.33 km/h, prędkość maks: 50.97 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawa Samoklęski VI - Kotlina Sandomierska

Niedziela, 14 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2013 Samoklęski

Poranek rozpoczął się od zwinięcia tak szybkiego, by zbudzić jak najmniej komarów. Z tego powodu ogarniać trzeba się było dopiero przy drodze. Przejazd mostem przez San i kierując się w kierunku Sandomierza, do najbliższych wsi, sąsiadujących ze Stalową Wolą. Po wykręceniu tam paru kilometrów, nawrót do miasta. Jechało się długo i mozolnie. W pobliżu granicy z Niskiem, przerwa na przystanku i ugotowanie makaronu z sosem. Pycha! Z Niska skręt na Bojanów. Na kolejnym przystanku, w połowie drogi, spotkał nas dość długi odpoczynek. W Stanach rozpadał się ulewny deszcz. Cześć w nim się przejechało, ale końcówka spędzona została pod drzewem, nie znajdując porządnego zadaszenia.


Nocleg z komarami między Dąbrową Rzeczycką i Rzeczycą Okrągłą. Widok ku NE


Most DW 855 na Sanie. Widok ku NWW


Cegielnia w Stalowej Woli. Ziołowa przy DK 77. Widok ku N


Agatówka. Słoneczna po deszczu. Widok ku E


Pomnik przy skrzyżowaniu DW 871 i DK 77. Widok ku SSW


Stalowa Wola. DK 77 przy skrzyżowaniu ze Spacerową . Widok ku SSE


Deszcz między Stanami i Bojanowem. Widok ku SWW


Bojanów. Parkowa. Widok ku SW


Bojanów. LHS i nieukończony wiadukt ponad nią. Widok ku E

Potem się rozpogodziło. Kurs przez wieś Spie (przerwa) i tam skręt w las. Droga była wpierw asfaltowa, potem porządny i szeroki szuter. Wyjazd we wsi Gwoździec. Później był Nowy Nart, zostawiona z boku Cholewiana Góra, aż dojechało się do miejscowości gminnej - Jeżowe. Wtedy to rozpoczął się etap krajówki - drogi wąskiej, o dość kiepskiej nawierzchni i sporym ruchu aut. Dopiero w Kamieniu droga się rozszerzyła. Tuż przed końcem owej miejscowości skręt w prawo. Po ujechaniu jeszcze kilkunastu kilometrów udało się znaleźć nocleg na suchym podłożu, a ilość komarów była nieznaczna, w stosunku do poprzedniej nocy. Wzbudzał zadowolenie.


Spie. Kościół pw. św. Michała Archanioła. Widok ku NW


Gwoździec. Widok ku SEE


Cholewiana Góra. Widok ku NEE


Kamień. DK 19. Widok ku SSE


Nocleg w pobliżu Korczowisk

Zaliczone gminy

- Pysznica
- Stalowa Wola
- Zaleszany
- Nisko
- Bojanów 
- Dzikowiec
- Jeżowe
- Kamień
- Sokołów Małopolski
- Raniżów
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 87.33 km (6.00 km teren), czas: 05:35 h, avg:15.64 km/h, prędkość maks: 44.93 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawa Samoklęski V - W deszczu

Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2013 Samoklęski

Kontynuacja wyprawy po posiłku. Większość ekwipunku, który miał się nam przydać za granicą, został na miejscu.
Było pochmurnie i chłodno, tak więc trzeba było opakować się w kurtki. Kilkaset metrów od startu z kolei przyszło się zatrzymać, aby dokonać kilku poprawek, gdyż zaczął padać drobny deszcz.

Kurs do Wilkołazu, drogą równoległą do krajówki. Było spokojnie, a droga w większości asfaltowa. Kilka razy stwarzała okazję do wkroczenia na krajówkę krótkimi, prostopadłymi odcinkami, biegnącymi ku górze - w większości bez asfaltu. W centrum Wilkołazu dopiero na nią się wjechało, powoli pokonywać kolejne wzniesienia oraz zjazdy do Kraśnika. Naprzeciw jednej ze stacji benzynowych krótki odpoczynek i jedzenie. Przyjrzawszy się też kołu, z powodu dziwnego odczucia podczas jazdy, okazało się, że opona nadaje się tylko do wyrzucenia, gdyż uszkodziła się po boku, w pobliżu obręczy. Było kwestią czasu, nim wystrzeliłby mi stamtąd drut. Wcześniej tego nie było widać.


Opona na skraju wytrzymałości jej skraju

Do centrum Kraśnika wjechało się długim zjazdem. Zastanawiało mnie czy się nie przewrócę, gdyż na garbach i nierównościach opona mocno "pływała" na boki. Zaraz za rzeczką skręt w prawo i po jakichś 100-200 metrach, w domku po lewej stronie drogi udało się znaleźć niepozorny domek, w którym zakupiło się oponę szerszą i wytrzymalszą, na duże obciążenia. W środku siedziała starsza kobiecina, z którą co nieco się pomówiło o naszej wyprawie. Z nową oponą można było ruszyć w poszukiwaniu ustronnego miejsca, gdzie można było dokonać jej wymiany. Tym miejscem okazał się teren kościoła pod koniec podjazdu. Czynność zajęła kilkanaście minut, z czego najwięcej chyba zdejmowanie i zakładanie sakw. Od razu jechało się lepiej.


Kraśnik. Kościół pw. św. Świętego Ducha. Widok ku SE


Kraśnik. Kościół pw. św. Świętego Ducha

Niestety nie na długo. Od pewnego czasu padał uprzykrzający życie deszcz. Podążało się bliżej nieznaną ulicą ku zachodowi. Cały czas pięła się w górę, a na jej końcu znajdowała się stosunkowo współczesna obwodnica miasta. Przejazd pod nią, wjeżdżając w polną, błotnistą drogę - na początku był to asfalt - gdy okazało się, że deszcz tak rozmiękczył glebę, by dalsza jazda mogła okazać się ciężka. Powrót do krajówki i dalej wzdłuż niej na północ. Cały czas padał deszcz i na chwilę warto było schronić się pod wiaduktem owej krajówki. Sprawdzając dalszą drogę, umyśliło się, by spróbować najkrótszej. Po 100m jazdy i brodzenia po błocie gliniasto-ilastym, trzeba było zawrócić i kontynuować jazdę na północ, aż krajówka odbiła na zachód.


Droga z Podlesia do Mikulina. Widok ku SW


Iły i gliny garną się do roweru

Z przerwami przystankowymi (ciągle padało i niszczyło nam psychikę) dojechało się do Olbęcina, gdzie można było uzupełnić zapasy na dalszą drogę. W międzyczasie przestało padać, lecz niebo wciąż było zachmurzone i nie wróżyło wiele dobrego. W Trzydniku odbicie na lokalną drogę, prowadzącą do Potoku Wielkiego. Gdzieś w połowie przerwa na posiłek, a niewiele potem - by wymienić dętkę, w której uszkodził się zawór w czasie dopompowywania powietrza.


Poległym powstańcom 1863 r. W tle koryto Stanianki. Widok ku SWW

Za serią "Potoków" wyjechało się na trasę DW 857. W większości prowadziła przez las i jego obrzeża. Aż do Zaklikowa. Miasteczko zostało pominięte szybkim przejazdem, kontynuując dalszą podróż wśród drzew, rosnących wzdłuż kolejnej drogi wojewódzkiej. Z prawej był poligon, z lewej rezerwat. W miejscowości Lipa, była lipa z wymianą/naprawą asfaltu i serią mijanek ze światłami. Szczęśliwie rower jest bardziej mobilny w takich sytuacjach. Nieco dalej przerwa przy rekonstrukcji przejścia granicznego Rosyjsko-Austriackiego, w okupowanej rozbiorami Polsce. Godzinę później sen w namiocie, w oblężeni przez rój komarów.


Stawy w Potoczku. Widok ku E


Lipa. DW 855. Remont mostu na Złodziejce. Widok ku SE


Rekonstrukcja przejścia granicznego z okresu zaborów. Widok ku S

Zaliczone gminy

- Trzydnik Duży
- Potok Wielki
- Zaklików
- Radomyśl nad Sanem
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 88.10 km (3.00 km teren), czas: 05:22 h, avg:16.42 km/h, prędkość maks: 38.16 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawa Samoklęski II - Przez Lublin

Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano: 08.07.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2013 Samoklęski

Wyjazd wczesny, udając się na wschód. Tuż po przekroczeniu gminy Parysów skręt drogę lokalną do Żabieńca. Przyjemna trasa przez wieś się szybko skończyła i wjechało się w drogi polne. Było trochę piachu. Jechało się powoli ale wytrwale, aż do Nowego Puznowa. Tam wyjazd przy krajówce i wkrótce potem przerwa na lody w Garwolinie. Miasto opuszczone ostatnim wiaduktem, pomykając długą, prostą trasą na południe. Obiad zjedzony w przydrożnym Kebabie pod Psem.


W Czechach


W Czechach


Czechy. Kościół pw. św. Józefa. Widok ku N


Z Żabieńca do Nowego Puznowa. Widok ku NNW


S kraniec Obwodnicy Garwolina. Widok ku W


Moszczanka. Przerwa na obiad. Widok ku SEE


DK 17 za Moszczanką. Widok ku SE


Węzeł S17 i S12 Kurów Zachód. Widok ku SSE

Zjazd dopiero do Kurowa, ale w okolicach Osin trwała budowa nowej trasy do Lublina. Został wybudowany już wiadukt, umożliwiający zjazd w kierunku Puław, ale prowadził donikąd. Strasznie nas tam zamotało, gdyż teren dodatkowo był odgrodzony siatką, lecz po dużym wysiłku udało się nam zejść (cofać nam się nie chciało) na drogę biegnącą pod nami. W zmęczeniu przejechało się przez Kurów i Markuszów. w Przybysławicach odbijając na północ. Późnym popołudniem dojechało się do Abramowa, gdzie odpoczywało się długo i intensywnie.


DK 12. Wyjazd z Markuszowa. Widok ku NW


Droga z Woli Przybysławskiej do Abramowa. Widok ku N

Zachciało nam się skracać trasę jak to było możliwe, więc zaraz za wsią skręt w prawo. Droga szutrowa i polna wiodła przez las i łąki, wraz z nimi końskie muchy. Poza słońcem brakowało punktów odniesienia i sumie jechało się na ślepo, nie mogąc się skoncentrować w wyniku ataku robactwa. Nie było pewności, czy droga się nie urwie, a my będziemy albo wracać tą samą rasą, albo przedzierać przez łąki. Takie wrażanie sprawiała tamta pusta okolica. Szczęśliwie, wyjechało się w Amelinie. Za wsią powitał nas asfalt i za Syrami zahaczyło się o końcówkę Samoklęsk, skąd wzięła się nazwa wyprawy, gdyż każdy kolejny plan spalał się na panewce, niczym kolejne przeszkody Odyseusza. W Pryszczowej Górze przyodzianie na noc, zarządzając praktycznie ostatnią przerwę przed noclegiem. Droga do Lublina nieźle dała nam w kość, za sprawą kolejnych zjazdów i podjazdów.


Droga z Abramowa do Amelina. Widok ku S


Starościn-Kolonia. DW 809. Widok ku NWW

Do miasta wjazd już w nocy. Długi szybki zjazd ulicą Willową. Na dole konsultacje w spawie dalszego kierunku. Oczekiwanie na światłach i mozolny podjazd DK 19. Z wolna wyjazd oświetloną i ruchliwą trasę, zamieniając ją na tą samą trasę, tak samo ruchliwą, lecz pogrążoną w ciemnościach. Jazda polegała na odliczaniu kolejnych odcinków, walcząc ze zmęczeniem i psychiką, aż wreszcie udało się dotrzeć do miejsca, gdzie można było odpocząć, ogarnąć się i powziąć co dalej.

Zaliczone gminy

- Parysów
- Górzno
- Żyrzyn
- Markuszów
- Garbów
- Abramów
- Kamionka
- Jastków
- Konopnica
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 178.49 km (8.00 km teren), czas: 11:12 h, avg:15.94 km/h, prędkość maks: 43.29 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wyprawa Samoklęski I - Przez Warszawę

Sobota, 6 lipca 2013 | dodano: 08.07.2013Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2013 Samoklęski

W piątek pakunki zmieściły się w 5 sakw o łącznej wadze około 30kg. Gdzie to się nie chciało pojechać. Rowerami wyjazd z domu przez NDM, Jabłonnę (gdzie na ławeczce wypadła pierwsza konkretna przerwę), a dalej przez praską stronę Warszawy, aż do wyjazdu na DK 17. Zajęło nam to połowę dnia. Pogoda była korzystna, przyjemnie jechało się pasem serwisowym, ale duży ruch robił swoje. Późnym popołudniem dojazd do Lipówki dokąd podjechała M.91. Chwilę się pogadało, głównie w trakcie jazdy. Potem nocowanie w Trąbkach. Mimo, że jeszcze dużo czasu było do zachodu słońca, sen nadszedł wkrótce po tym, jak się weszło do śpiworów.


Grochowska. Pozostałości Polskich Zakładów Optycznych. Widok ku NNW


DK 2. Widok ku NWW


DK 2. Lubice. Widok ku S


DK 2. Lubice. Widok ku NEE

Zaliczone gminy

- Kołbiel
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 117.02 km (2.00 km teren), czas: 06:25 h, avg:18.24 km/h, prędkość maks: 38.16 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Radlin II - "IV Maraton w Radlinie"

Sobota, 22 czerwca 2013 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, Maratony, >10 osób, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Księgowym, 2013 Górny Śląsk Uczestnicy

Pobudka
Jak można się stosunkowo łatwo domyślić, nocleg nie należał do przyjemnych, wygodnych i ciepłych. Mimo, iż budzik nastawiony na 6:00, z powodu chłodu poranka pobudka o 5:00, drzemiąc 2h. Tak więc mój zasób snu, licząc od czwartkowego poranka, wynosił:

3h po złożeniu roweru
1h tuż przed wyjazdem
1h przespane w aucie oraz w pociągu na stojąco z oparciem o ścianę
2h przed maratonem

Sumarycznie - 7h snu (haha)

Słońce już wstało, lecz powietrze wciąż było chłodne. Po zdjęciu foliowej peleryny przeciwdeszczowej, szybko przyszło mi tego pożałować na zjeździe. Szczęśliwie, tuż za nim czekał mnie powolny, rozgrzewający podjazd przez las, do części Rybnika wzdłuż ul. Niepodległości. Niebawem przejazd przez DK 78 i już w Radlinie, skręt w ul. Mariacką. Po lewej widać było ciąg budynków kopalni "Marcel".


Radlin. W tle KWK Marcel. Widok ku SW


Radlin. Mariacka. Po lewej kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W

Mariacką dojazd do centrum. Mijało się MOSiR. Potem zachciało mi się zerknąć na kawałek miasta, by zorientować się relacjach przestrzennych. M.in skręt w kierunku osiedli, gdzie czekał mnie trud przejazdu po starej kostce. Na ścianach budynków osiedli widniały leciwe, geometryczne wzory.


Radlin. Osiedle przy Ściegiennego. Widok ku SE

Po tej krótkiej rundzie przerwa na ławce przed MOSiRem. Przez większość czasu trwały moje próby zebrania jakiejkolwiek energii przed maratonem, a przynajmniej, by nie stracić jej zbyt wiele. Zdrzemnąć się nie udało.

Przed Startem

O 7, jedząc resztki wczorajszej kanapki, trwała obserwowanie wznoszenie dmuchanej bramki startowej. Niedługo później naszły siły by zgłosić swoją obecność i rozejrzeć się w terenie. Podjazd do schodów, wpłata kaucji za dyskietko-plakietkę i odebranie świadczenia w postaci koszulki, dwóch map i numerka wraz z zipami. Zaraz potem regulacja siebie, roweru i ekwipunku. Powrót na ławkę. W czasie zakładania numeru startowego podjechał nr 74, z którym się rozmawiało do momentu, gdy zaczął padać rzadki, slaby deszcz. Wtedy to trzeba było podjechać pod budynek.


Proszek z mikroelementami do rozpuszczania w bidonie

O 9 na stole pojawiła się woda oraz izotonik w proszku, więc nadeszła pora, by kontynuować przygotowania. Tymczasem zawodników przybywało i przybywało. Ostatni odnotowywali swoją obecność na listach. Moja torebka z niepotrzebnym na trasie sprzętem została na miejscy. Niespodziewanie, odnalazł mnie ktoś z forum (nie pamiętam już kto), a niedługo potem pojawił się z Księgowym. Wnet udało się dołączyć do reszty ekipy z którą przybył.

Po kilku minutach pogawędki, wraz ze wszystkimi udaliśmy się na schody. Oto nadszedł czas dla fotoreporterów. Gdy wszyscy nasycili się zdjęciami i zawodnicy zaczęli się rozchodzić, okazało się, że "PRO" fotograf będzie robił zdjęcie dopiero teraz. Zaraz po ostatnim jego zdjęciu ruszyliśmy na pętlę honorową ulicami Radlina. Wróciliśmy na pięć minut przed startem pierwszej grupy. Niektórzy tubylcy okazywali zainteresowanie, to mniejsze, to większe, to z zaciekawieniem, to ze śmiechem. Jeszcze tylko kilka minut minęło mi na rozmowach i fotografiach

PIERWSZE OKRĄŻENIE

Moje miejsce było w trzeciej grupie. Godzina 10:10 - start zasygnalizowany dzwonkiem ręcznym. Ruszyliśmy. Jazda przez miasto na początku nieco nieskładna. Pomimo kierowania ruchem, nadal trzeba uważać na auta. Zostawiliśmy za sobą kościół, łuk w prawo i długa prosta przez skrzyżowanie. Prędkość ponad 40km/h. Lekko, łatwo, nieco z górki.


Radlin. Mariacka. Po lewej kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W

Nie minęło wiele czasu, gdy od grupy odbiło do przodu 2-3 zawodników. Z tyłu zostało kilku innych. Udawało mi się trzymać w grupie centralnej, składającej się z 7-8 osób.


Pszów (Wrzosy). Widok ku NW

Po 10 minutach trzeba było odrobinę zwolnić, przez co grupka uciekła mi o 100m. Wtedy udało mi się dołączyć do kogoś, kto też jechał nieco z tyłu. Na zakręcie w Pszowie część osób pojechało za daleko i się wracali. Inni zwolnili, wykonując manewr skrętu. Tam na powrót udało się dogonić grupę. Jechaliśmy mniejszą, połataną drogą. Przyspieszenie na zjeździe, skutkujące wyprzedzeniem paru osób. Dalej był skręt. Prędkość spadła o 10km/h, by zorientować się w dalszym kierunku jazdy. Strzałka i pozostali, swoją jazdą wskazywali naprzód. Jechało się siłą rozpędu. Nie udało mi się spostrzec progu zwalniającego...

Czy raczej spostrzec, ale zbyt późno...

Udało mi się jeszcze trochę zredukować prędkość, ale wciąż za mało. Najazd na próg, nieznaczne wyskoczenie rowerem w górę i lądując ledwo udało mi się utrzymać równowagę. Lewą ręką udało się chwycić ramię baranka pod dziwnym kątem, co na zwykłej kierownicy, by to się nie udało. Prawą chwycić klamkę hamulca (na klasycznym szosowym też by nie wyszło, gdyż oba ruchy były przypadkowe) i zredukować pęd do 10km/h. Mało brakowało, a i mnie wpisanoby na listę kontuzjowanych tego dnia i to ledwie po 20 minutach od startu. Szybko się udało otrząsnąć i wrócić do siebie. Trzymanie się grupy trwało, niestety, tylko do podjazdu w Pszowie. Lepiej przygotowana grupa mnie wyprzedziła, ale nikt nie zniknął z mojego pola widzenia. Skręt tam gdzie pozostali i gonienie reszty z prędkością ponad 50km/h z górki, szybko zmierzając w kierunku DW 936.

Zmniejszyła się odległość do 100m. Niestety przyszła pora wjechać na DW 936. Tuż przed skrzyżowaniem zatrzymało się auto, więc nie można go było ominąć, nie redukując równocześnie prędkości. Chcąc wjechać na drogę, trzeba było jeszcze poczekać na przejazd auta jadącego od wschodu. Udało się oszacować, że gdyby nie ów pierwszy wóz, można by było od razu wkroczyć na DW 932 z odpowiednią prędkością do pościgu. W tym czasie pozostali odjechali już o 500m. Podjęcie dalszego pościgu nie odniosło skutku, gdyż na podjeździe w Syryni straciło się jakiekolwiek szanse na dogonienia ich.

Na podjeździe w Grabówce doścignął mnie jeden zawodnik, który swoją obecnością zmotywował mnie do większego wysiłku, lecz zaraz potem doścignęła mnie czołówka grupy 4. Prześcignęli mnie na podjeździe, lecz w Lubomi znajdował się zjazd, gdzie z kolei mi udało się wysunąć na prowadzenie. Gdy teren znów stał się równinny, zbiliśmy się w grupkę, którą dotarliśmy do mostu przed Raciborzem. Niewiele dalej nr 60 stracił bidon. Zatrzymanie, podniesienie i pogoń za nim, aż do świateł, tuż przed mostem na Odrze, bidon trzymając jedną ręką, aż udało mi się go przekazać. W mieście grupka się rozproszyła i na podwójnym rondzie jechało mi się samotnie. Nad rzeką trwał festyn, impreza jakaś. Czekał mnie długi, mozolny podjazd.

Jadąc przez kolejne 30 kilometrów do Głubczyc, wyprzedzały mnie kolejne grupy startowe. Kilka razy nastąpiły moje próby, aby do nich dołączyć, ale podjazdy skutecznie powiększały różnice odległości. Koło Rakowa chwilowe zejście z roweru, by rozprostować mięśnie i skonsumować część wafla. Wtedy wyprzedziła mnie kolejna grupa. Przez Boborów przejazd w towarzystwie nr 74, w okolicach Babicach zaś z man222. Nim wjechaliśmy na DW 416, we wsi Bernacice czekał nas przejazd po asfalcie gorszej jakości. Nieco mnie to spowolniło.


Między Pawłowem i Makowem. Widok ku E


Maków. W tle kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Widok ku NWW

PAGÓRKI Z B DO C

Do Głubczyc dojazd ok. 12:40 Zjazd w lewo, na teren szkoły. Od razu rzuciło mnie na kanapki, bowiem skromne śniadanie dało o sobie znać jeszcze przed Raciborzem. Lekkie ssanie wzrastało powoli, ale trzeba było je zagłuszyć przynajmniej do punktu B. Uzupełnienie zapasy wody i siedzenie na murku, zajmując się konsumpcją. Właśnie mnie zastanawiało, jak daleko jest Księgowy i już miał być słany sms z informacją o osiągniętym Pkt B, gdy ten nagle przyjechał około 5-10 minut po mnie.


Głubczyce. PK na terenie Specjalnego Ośrodka Szkolno - Wychowawczego. Widok ku NEE

Od jednego z organizatorów dało się słyszeć, że wkrótce mają pojawić się banany. Trwało więc oczekiwanie na nie, mając nadzieję, że wkrótce ruszę. Niestety transport nie dochodził. Zajęło mnie pożeranie wypatrzonych drożdżówek z owocowym wkładem - pyszna dawka cukru. Jako że owoce wciąż nie doszły, warto było jeszcze odwiedzić toaletę. Potem transport już się zjawił na miejscu. Zabrane dwa na zapas, wypity jeszcze spory haust wzmocnionej izotonikiem wody, zaraz po tym uzupełniając bidon do pełna. Ruszyliśmy. Adam się trochę niecierpliwił, ale nie tylko on. Gdyby banany czekały na punkcie, od razu byłoby się w trasie. Wszak jazda bez zabezpieczenia energetycznego jest ryzykowna :D Straciło się tak około pół godziny, co nieco mnie zawiodło.

Przez miasto jechaliśmy we dwoje. Na wyjeździe połączyliśmy się z niewielką grupką. Przez Grabniki jechaliśmy 30-32km/h. Ze mną na czele, póki było płasko. Zaraz za wsią, na kolejnych podjazdach powoli zwiększała się odległość i jechało mi się coraz bardziej w tyle, wciąż zachowując jednak prędkość w przedziale 20-30km/h. Grupka powoli zwiększała odległość ode mnie. W okolicy Ucieszkowa udało się dostrzec już jedynie koszulę Księgowego, oddaloną o około 400m, znikającą zaraz za zakrętem. Tu jednak nastąpiła zmiana krajobrazu - teren wpierw łagodnie, później nieco gwałtowniej opadał w dół. Udało się pocisnąć do 50km/h. W odcinku między Ucieszkowem i Pawłowiczkami momentalnie udało się wyprzedzić Księgowego i siłą rozpędu, lekko tylko zwalniając, wpaść w zakręt ku NE. Powoli wytracała się prędkość tak, aby Księgowy mnie dogonił - razem łatwiej jechać, jak zresztą zakładaliśmy jeszcze przed maratonem.

Ostatnie podjazdy na tej trasie pokonywaliśmy obaj dość mozolnie. Przed skrętem na Gierałtowice upewnialiśmy się co do przebiegu trasy na podstawie wydrukowanej kartki. GPS Księgowego mówił jedno, a znaki drugie. Ok. "To dobry kurs - jedziemy". W oczy rzucały mi się duże dziury w nawierzchni - szczęśliwie, występowały tylko przez kilkanaście metrów.


Pomylony skręt z DW 38 do Przedborowic. Widok ku SSE

W Długomiłowicach ponownie zastanawialiśmy się nad kierunkiem jazdy. Tu dogonił nas jakiś zawodnik i pojechaliśmy wspólnie. Rozpędzenie na podjeździe. Przez wieś przejechało nas w sumie czworo zawodników. Skręciliśmy w lewo za kościołem, w dość niepozorną dróżkę. Tu też sformowaliśmy się i pojechaliśmy razem do Ciska. W okolicy mostu nad Odrą, każdy jechał już swoją prędkością, a odległości nieco się wydłużyły.

Przed Bierawą zatrzymaliśmy się na moment. Księgowy coś robił, a dla mnie była to okazja na spokojnie się napić. Poprzednia dwójka nas wyprzedziła. Gdy dojechaliśmy do wioski i jakiś tubylec zapytał na o coś. Wtedy wydawało mi się, że mówił po niemiecku. Księgowy twierdził, że ów pytał, czy jedziemy do Rud, co zabrzmiało mi jako jako "do rut?", chwilę potem nucąc "Do... Do rut... Do rut miś..." na nutę Rammstein ;D

Do Solarni ponownie, to zbliżaliśmy się do owej dwójki, którzy jechali oddzielnie, to znów oddalaliśmy. W owej wsi zatrzymał nas zamknięty przejazd kolejowy. Akurat powoli jechał pociąg towarowy... Nie mitrężąc czasu pora usiąść i wszamać oba banany. Kończył się posiłek w tym samym czasie, gdy szlaban zaczął się unosić. Ruszyliśmy do Kuźni Raciborskiej. Z Kuźni do Rud jechaliśmy większość czasu tylko we dwójkę, choć i tamci byli w pobliżu. Pot nas zalewał, gdy wpadło się do punktu kontrolnego C.

MĘCZĄCE C DO A

Uzupełniliśmy wodę. Potem oczekiwanie przy rowerze, powoli sącząc picie, aż Księgowy opłucze się, zachęcony przez Władcę Punktu C. Znajdowaliśmy się kilkanaście metrów od drogi, koło jakiegoś baru, ze stolikami rozstawionymi na świeżym powietrzu. Na miejscu kręciło się sporo zawodników. Niektórzy jedli, inni pili. Większość rozmawiała, część szykowała się do drogi.

Księgowy gotów, więc plecak na plecy i w drogę. Było gorąco, ale znośnie. Z Rud jechaliśmy wciąż pod górkę. W lesie można było się rozpędzić na łagodnym zjeździe. Do Jankowic kolejny podjazd, w dodatku brak pobocza.

Za Szymocicami skręt w lewo. Gdyby nie strzałka, można by się zdrowo pomylić. Teren był płaski i jakoś tam się jechało. Ktoś nas wyminął. Przejechaliśmy przez tory kolejowe. Koło dworca skręt w prawo - kolejny morderczy podjazd. Księgowy dotarł prawie do szczytu, gdy mi ledwo udało się wyminąć skręt na Adamowice. Pogoń za nim, aż do skrzyżowania w Łyskach. Przemknął przez nie, a kilkanaście sekund później uczynić to samo. Udało się go dogonić i prześcignąć, mając 62,2 km/h na liczniku. Niestety, zaraz potem był podjazd... i znów z tyłu.

Z kolejnych 10 km odnotowane jako: mnóstwo zjazdów i podjazdów w terenie zabudowanym. Po lewej kościół na wzgórzu, z ciekawymi kopułami. W Rydułtowie mały placyk i kolejny kościół, z czerwonej cegły. Wjazd do Radlina poprzedzony skrzyżowaniem T-kształtnym, gdzie skręcaliśmy w prawo, a zaraz potem długi, stromy podjazd, poprzedzony krótkim mostem.

Asfalt tych ostatnich 10 nie był najlepszej jakości, szczególnie na zjeździe do Rydułtowy. Na odcinku tym, raz ja na czele, raz Księgowy, lecz tendencja zajmowania pozycji na czele, wzrastała na korzyść Księgowego. Na metę wjechał jakieś pół minuty przede mną. Odległość z C do A zajęła nam dwa razy więcej czasu, niż wynikało to z szacunków.

DRUGIE OKRĄŻENIE

Do startu była we mnie gotowość od razu po uzupełnieniu wody. Trwało oczekiwanie, aż Księgowy nieco odpocznie, więc w tym czasie udało się zjeść zupę i odwiedzić WC. Po powrocie rozmawiał przez telefon w pozycji horyzontalnej. Dokonawszy ostatnich poprawek, zachciało mi się ruszyć wcześniej. Minęło mi około 30 minut "na Punkcie".

Start o 18. Pomimo starania się, by pędzić, nie udało się jechać więcej niż 30km/h. Odcinek do Pszowa, poprzednio pokonany tak szybko, że nie udało się go zarejestrować, teraz ukazywał pojedyncze domy i ludzi, zamiast zabudowy i tłumów. Podczas zjeżdżanie, o mało się nie doszło do przewrócenia. Do świadomości doszło, że z aktualną prędkością i moimi możliwościami, nie będę wstanie przebyć kolejnych 150km o czasie. Z Pszowskiego zjazdu jechało się już tylko 38km/h. Nie można się było zmusić do ciśnięcia. Na podjazdach było niewiele gorzej, w stosunku do poprzedniego okrążenia.

W Lubomli przerwa na chwilę na przystanku. Telefon do Księgowego. Jeśli był niedaleko, jak mi si wydawało, to sobie trochę odpocznę, aż mnie dogoni i we dwoje byśmy zwiększyli tempo. Zjeżdżał właśnie z Pszowa... Rozłączyliśmy się, a mnie naszło stwierdzenie, że jest jeszcze daleko, więc pojadę dalej swoim tempem, aż się nie spotkamy.

Dojazd do Raciborza, przejazd przez miasto. Impreza nad Odrą się skończyła. Co chwila oglądanie, czy nie widać Księgowego gdzieś na horyzoncie. W moich myślach dojrzewała myśl, o bezsensowności starania się o ukończenie drugiej pętli, bo nie wykrzeszemy dostatecznej prędkości, by tego dokonać na czas, potrzebny do zaliczenia. Wyjazd z Raciborza. Ponowne powitanie wielkiego podjazdu. Jadąc za ostatnimi budynkami mieszkalnymi, ponowne telefonowanie do Księgowego. Już był w Raciborzu, tak jak mi się wydawało.

Dogonił mnie pod koniec odcinka o mniejszym nachyleniu. W milczeniu udało się dotrzeć do szczytu. Jadąc dalej, już na standardowych, równinnych przełożeniach, bez zużywania litrów powietrza, wyłożona została moja propozycja:
- Nie mieliśmy szans ukończyć o czasie drugiej pętli, bez włożenia w to nadzwyczajnego wysiłku.
- Włożyć go nie mogliśmy, bowiem Adam już był styrany po pierwszej pętli, podobnie we mnie nie było wiele sił od samego rana, w związku z małymi dawkami snu, otrzymanych ubiegłymi nocami i podróżą.
- Albo odbijemy na północ teraz, zaraz za Raciborzem, albo dotrzemy do punktu B, tam się odklikamy, coś zjemy, odpoczniemy i skrócimy trasę powrotną.
Cel był następujący - Trasa maratonu przebiegała przez około 15 gmin. W okolicach Raciborza, dwie z nich pozostawały samotne. Jeśli nie zmodyfikować trasy samowolnie, nie było szans ich odwiedzić. Oczywiście, z trasy zjechalibyśmy równocześnie informując o tym organizatorów. Doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie wpierw odwiedzić punkt w Głubczycach, napić się i zjeść oraz tam podjąć decyzję.


Między Dzielowem i Baborowem. Widok ku NEE

Za namową Księgowego, po drodze zatrzymaliśmy się w dwóch miejscach. Na pierwszym udało się dokonać kilku telefonów, by ocenić jak wygląda moja sytuacja w kontekście powrotu oraz zbiorów gmin. Na drugim udało się rozprostować trochę kręgosłup na świeżo skoszonej trawie. W sumie spędziliśmy na nich 15-20 minut. Było mi już wszystko jedno, w jakim czasie dotrzemy na metę, jeśli i tak nie zostaniemy sklasyfikowani do 300km.

Po postoju zrobiło się chłodno, ale jazda na powrót rozgrzewała ciało. Na ziemi widać było plamy, po przechodzących wcześniej opadach. Gdzieniegdzie rozpoczęło się nocne, imprezowe życie. Do Głubczyc wjechaliśmy po zmroku.

NOCNA JAZDA

Na punkcie kontrolnym spędziliśmy 30-40minut. Uzupełniliśmy zapasy na dalszą, drogę, trochę przekąsiliśmy na miejscu. Napiliśmy się gorącej herbaty. Dużą część tego czasu Księgowy przegadał, od stojącej tam kobiety dostając łatkę gaduły. Mi zachciało się spróbować określić granice gmin, ale komputer nie otwierał nic przydatnego. W międzyczasie wpadła grupka pędząca na 450km i zaraz po uzupełnieniu zapasów ruszyli dalej. Adam stwierdził, że pojedzie pełną pętle. Nie było we mnie przekonania co do słuszności tej decyzji. Żal mi się zrobiło dwóch osamotnionych jednostek administracyjnych. Mimo to pojechaliśmy razem.


Głubczyce. Długa wizyta na PK

Na drugim czy trzecim podjeździe padła mi bateria w mp3. Krótki postój, chcąc sprawdzić czy to nie chwilowa usterka, ale prawda była okrutniejsza - czekała mnie dalsza jazda w mroku nocy. Nie pozostało mi nic więcej, niż słuchać szumu wiatru wśród listowia. W międzyczasie Księgowy odskoczył dość znacznie w przód. Widać było już tylko jego światełko mrugające dwa podjazdy dalej. Trzeba go było gonić. W pamięci widniały obrazki pokonywania tego odcinka za dnia oraz trwała pamięć o długim zjeździ, gdzie go uprzednio udało się wyprzedzić. Tak też było i tym razem.

Pędząc wśród dźwięków nocy zwiastujących burzę, metr po metrze, udawało się zbliżyć do Księgowego. Znów udało się go dopaść  na wjeździe do Pawłowiczek. Od tej pory trzymaliśmy się tak jak i za dnia, dość blisko na trasie, gadając o rzeczach najróżniejszych. Co chwila zwracał moją uwagę szum drzew zwiastujących burzę. Pierwsze błyski udało się dostrzec chyba w Naczysławkach, nie było jednak słychać grzmotów. Tłukłt mnie myśli, czy będą to zwykłe wyładowania między chmurami, czy może lunie na nas ściana wody. Jak się okazało, resztę podróży spędziliśmy spokojnie, bez udziału nieprzyjemnych zjawisk atmosferycznych. W Dziergowicach powoli zaczęła wychodzić ze mnie potrzeba snu. Jadąc przez lasy otaczające Kuźnię Raciborską, myśli stały się wolniejsze, słowa wydobywały się mniej składnie. Pod koniec lasu, kilka kilometrów przed Rudą, co chwila przymykając oczy na czas 2-3 chwil. Gdy wyjechaliśmy w teren zabudowań, wróciło więcej świadomości.

Wreszcie dotarliśmy do punktu C. Ponownie w ciągu tej doby. Na miejscu nie chciało mi uzupełniać wody. To co było w bidonach wystarczyło do końca. Księgowy oporządzał się, a mnie zmuliło na ławce. Po chwili trzeba było wyciągnąć kartę i się odklikać. Tam udało się wypić zimną herbatę. Słuchając dyskusji Księgowego z jednym z organizatorów, powoli zaczął się mój odpływ. Przyszło mi się zdrzemnąć na siedząco na kilka minut. Nie wiem ile ich upłynęło czasu. Trzeba było odziać się w folię przeciwdeszczową, gdyż było mi zimno. Po drzemce wróciła pełna świadomość oraz duża część sił potrzebnych do jazdy po ostatnich górkach. Sposób przejazdu ostatniego odcinek przypominał ten za dnia - zmienne tempo i niewiele uwagi włożonej w rozglądanie się.

Z zasadniczych różnic - Księgowy zatrzymał się w okolicy dworca przed Łyskami, a mi pozostało tymczasem cisnąć na podjeździe bardzo intensywnie. W rezultacie był tam lepszy czas niż za dnia. Na zjeździe za Łyskami poprzestał już jedynie na 50km/h. Na kolejnym podjeździe Księgowy znów nieco mi odszedł. W ciągu dalszej jazdy utrzymywała się stała odległość w przedziale 300-200m. Za kościołem w Rydułtowych znów jechaliśmy we dwoje do końca. Ostatni podjazd do centrum Radlina wzięty siłą. Na metę wjechaliśmy najpierw ja, potem Księgowy. Po krótkim ogarnięciu coś się zjadło, by potem położyć i się zdrzemnąć. Czekała mnie jeszcze droga powrotna. Księgowy po oporządzeniu skoczył na jeszcze jedną krótką pętlę po okolicy, by pobić swój dobowy rekord życiowy.

Zaliczone gminy

- Rybnik
- Radlin
- Wodzisław Śląski
- Pszów
- Lubomia
- Kornowac
- Racibórz
- Pietrowice Wielkie
- Baborów
- Głubczyce
- Pawłowiczki
- Reńska Wieś
- Cisek
- Bierawa
- Kuźnia Raciborska
- Nędza
- Lyski
- Gaszowice
- Rydułtowy
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 322.00 km (0.00 km teren), czas: 16:30 h, avg:19.52 km/h, prędkość maks: 62.20 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)