Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wiekublog rowerowy

avatar erdeka
okolice Czerwińska

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12644 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy erdeka.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Z rodziną

Dystans całkowity:12093.90 km (w terenie 1145.80 km; 9.47%)
Czas w ruchu:780:02
Średnia prędkość:15.47 km/h
Maksymalna prędkość:65.75 km/h
Suma kalorii:14946 kcal
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:72.42 km i 4h 48m
Więcej statystyk

Chłodnik majowy III - Z wiatrem szarpanie

Wtorek, 2 maja 2017 | dodano: 10.05.2017Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2017 Łódzkie W, Z rodziną

2017.04.30 - 02.05 Chłodnik majowy - cała trasa


Tym razem zdziwiło mnie, że tak wcześnie udało się wstać. Mimo to, jeszcze trochę leżenia, choć wisiało nade mną widmo deszczu wieczornego. Spokojne spakowanie i w drogę. Zdziwiło mnie, że oto pojawiła się tabliczka "Sieradz". Jeszcze bardziej, że był tak długi, a to w sumie jakieś niewiele znaczące przedmieścia. Do wsi Pstrokonie trwał jeden kurs. Nawierzchnia w sumie byle jaka. Droga licznie wznosząca i opadając. W Beleniu odpoczywanie na poboczu, rozkoszując się widokiem. Minęła mnie para rowerzystów na wycieczce. Od Pstrokoni skręt do Zapolic, a stamtąd na wschód. Przypomnę o silnym wietrze. Z Ptaszkowic do Sędziejowic. Obrana trasa zakończyła się gruntem, przeszła w kawałek asfaltu, potem znów grunt i to polny, a następnie bardziej utwardzony szuter do Grabi. Tam już wrócił asfalt. Płynęła tam mała rzeczka, o tej samej nazwie. Rozlała się na okoliczne łąki, tak jak zapowiadano w ostrzeżeniach IMGW dla tego obszaru (choć chyba akurat nie tej rzeki). Rozlewała się też w Łasku, jak później udało mi się zauważyć.


12:08. Beleń. Dolina Warty


12:08. Beleń. Widoku ku W w czasie śniadania


12:21. Na granicy wsi Beleń i Strońsko. Widok ku S


12:21. Strońsko. Widok ku SW na Dolinę Warty


12:27. Strońsko. Kościół pw. św. Urszuli z XIII w.


12:31. Strońsko. Cmentarz i pomnik z 1928 r. "W X rocznicę odzyskanie niepodległości"


12:52. Zapolice. Wjazd do parku, pozostały po majątku dworskim z XIX w.


13:36. Grabia. Rozlało się rzeczce na pobliskie łąki

Tymczasem niebo zasnuło się chmurami i już się nie poprawiło. W Sędziejowicach niewielkie zakupy. Ledwie picie i lód. Pieczywa brak.  Dojazd do Buczka w stanie psychicznego zmęczenia, skąd od razu kurs do Zelowa. Już jakiś czas temu padła decyzja, że pora wracać. Rozważaną opcją było jeszcze, czy może jechać przez Bełchatów do Radomska lub Piotrkowa Trybunalskiego. Tu już było mi wiadome, że siły mi starczy do Łaska, ewentualnie Zduńskiej Woli. Nie to, żeby bolało. Przedłużanie o kolejne 3-4 dni nie wchodziło w rachubę. Przejazd Żeromskiego, skręt w Kilińskiego, skąd kurs na północ. W połowie urwał mi się kabel licznika (do tego miejsca podliczyło mi 52.65 km w czasie 3:56:06). Wyjazd w Zabłotach na większą trasę, wiodącą wprost do miasta. 


15:45. Zelów. Kościół Ewangelicki z 1934 r.


16:17. Bocianicha. Tu urwał mi się kabel licznika

Łask

Tuż za wiaduktem nad S8 zaczęły spadać pierwsze krople. W centrum już sporo deszczu, choć krople niezbyt wielkie. Przerwa pod sklepem na Widawskiej. Krótkie zastanawianie, czy aby czegoś nie kupić, ale w sumie jeszcze było trochę zapasu na kolację, więc nic z tego nie wyszło. Gdy deszcz trochę ochłonął - w drogę, dalej. Niestety, dopiero po dwóch kilometrach udało się zorientować, że to niewłaściwa droga. W pobliżu stawu po lewej nastąpił nawrót z powrotem. Przez ten czas zastanawiało mnie, czemu droga na "Koło" była opatrzona etykietą - "Widawa" i "Wieluń". Powrót na właściwy kurs i wkrótce ukazał się dworzec. Do osłony tylko przystanek, ale dobre i to. Pociąg o 21. Była 18. Długo. Przyszło mi owinąć się termiczną płachtą i kilka razy się ledwo zdrzemnąć. Czas mijał na słuchaniu muzyki i trochę śpiewaniu (okropnym głosem). I tak prawie nikogo tam nie było, tylko czasem, gdy ktoś wysiadł z pociągu. I tak się zmarzło, bo płachta była ciut za wąska. Pod koniec tamtejszego pobytu trzeba było jeszcze się trochę rozgrzewać. 


18:44. Łask. Dworzec. Kres podróży rowerem na tej wyprawie

Powrót pociągiem

Z ulgą udało mi się wsiąść do pociągu, powiesić rower i rozłożyć się na dwugodzinną podróż powrotną. Bilet do stacji Warszawa Zachodnia (przez Lublinek, Łodź Pabianicka, Łódź Widzew, Skierniewice) kupiony o 21:41 u konduktora, wkrótce po wejściu do pojazdu. Planowany czas przejazdu miedzy 21:39 a 23:34. Pociąg nie był zagracony. Plusy wcześniejszego wracania z majówki. A w Warszawie deszcz, który wcześniej już na mnie padał, a który został dogoniony przez pociąg. Część chmur może nawet została wyprzedzona. Rower i ja do auta, a nazajutrz docierało do mnie mocno, jak bardzo brakłoby siły, aby kontynuować podróży.

Zaliczone gminy

- Sędziejowice
- Buczek
- Zelów
Rower:Czarny Dane wycieczki: 77.00 km (4.00 km teren), czas: 05:30 h, avg:14.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Warmia Grudniowa II - Od Or.(nety) do Ol.(sztyna)

Czwartek, 8 grudnia 2016 | dodano: 08.12.2016Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, 2016 Warmia, Z rodziną

2016.12.07 - 08 Warmia Grudniowa - cała trasa


Po noclegu

Decyzja o przenocowaniu była słuszna. Leżąc pod wyjątkowo ciepłą kołdrą, przed snem można było się wsłuchiwać w szaleńczy wicher i strumienie deszczu, które uderzały w dach i ściany budynku. Rzecz jasna, nie było porównania z burzami letnimi. Było znacznie spokojniej niż wtedy, ale jednak gorzej, niż w czasie ostatniej godziny. Pobudka jeszcze przed świtem, o ile tak nazwać można bezbrzeżną szarość za oknem, która trwała dzień cały. Nie spieszyło mi się. W TV jak zwykle nic ciekawego nie było, a poziom kreskówek na jednym z kanałów po prostu żenujący. Ubrania wyschły wystarczająco. Z wolna wdziewane były kolejne elementy stroju bojowego. Pogoda nie zapowiadała się wspaniała, ale największe opady przeszły. Zdawało się, że trwało akurat kilkugodzinne okno 0,1mm mżawki, albo wszystko już się skończyło. Faktem jest, że do końca wyjazdu, deszcz już mi nie przeszkadzał. Tylko opony były wilgotne, a wiatr nadal robił swoje.

Orneta

Wjazd do centrum Ornety. Dopiero na starówce zjazd ze ścieżki rowerowej (asfaltowej, ale przerywanej). Koło ratusza zagadał do mnie pewien kierowca większego samochodu, który wskazał kilka ciekawych miejsc w okolicy (sam zaś rowerem zjeździł województwo). Po pogawędce jazda Kościelną, Litewską i Zamkową. Na podjeździe znów problem z kolanem. Wyjazd DW 528. Droga pusta, bo trasa remoncie - od września stawiano od nowa most nad Pasłęką. Przed wyjazdem zdarzyło mi się czytać o tym i urosła ciekawość, jak to wyglądało. W wyobraźni - ot niski most, niskie brzegi, mała rzeczka, pewnie będzie jakieś przejście dla pieszych obok niego albo tylko zerwany asfalt, itp. W razie czego można by też poszukać innej trasy przez rzekę, choć z niechęcią i oporem. Nie. Rzeczywistość była inna, nie doceniona przez mnie. Przejazd przez las, mijając ściany rozebranego wiaduktu kolejowego. Drogą przejechały może ze trzy auta, jeden rowerzysta i pieszy. Dało mi to złudną nadzieję na bliski koniec remontu. Oczywiście była to pomyłka.


10:34. Orneta. Ścieżka przy 1 Maja koło Zielonej. Widok ku W


10:57. DW 528. Nieczynna od 1945 r. linia kolejowa Orneta - Morąg w pobliżu dawnej stacji Kolonia Orneta (w lewo). Widok ku S

Przez rzekę Pasłękę

Dolina była głęboka. Zasadnicza część konstrukcji już istniała, poza jedna czy dwoma ostatnimi podporami. Przedostać górą można było, tylko po drugiej stronie trzeba by zejść po drabinie. Nie było mi wiadome, jak wysokiej, więc pozostało mi przemieścić się dołem, albo zawrócić. Był jeszcze nieodległy stary most kolejowy, ale lepiej było nie ryzykować aż tak. Po stromych, niby schodkach zejście na dno doliny. W niższej partii sporo błota, więc trzeba było trochę hamować. Przez wartką rzekę były przełożone betonowe płyty. Tylko tego mi było trzeba. Gdyby była zamulona, nieutwardzona, lepiej byłoby się wycofać. Z brzegu rower został wprowadzony, ustawiony jak trzeba i w kilka sekundy później przewiózł mnie na drugą stronę. Buty oczywiście mokre, ale nie raczej powierzchownie. A może to dzięki czterem warstwom skarpetek i jednej z folii? W każdym razie nie były przez mnie odczuwane z tej strony problemy, tak jak to było w Bieszczadach.


11:13. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Widok ku SW


11:14. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Widok ku SW


11:18. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Po południowej stronie mostu


11:19:DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Po południowej stronie mostu


11:20. Pozostałości nieczynnej linii kolejowej po północnej stronie mostu. Widok ku NW


11:20. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Po południowej stronie mostu. Widok ku NE

Błotniste wyjście z doliny rzeki Pasłęki

Pozostało jeszcze podejść co nie było takie łatwe. Betonowe płyty z jednej strony dawały oparcie i nie pozwalały nurzać się w błocie, ale z drugiej strony był pod takim kątem, że niewiele mnie dzieliło od poślizgu. Udało mi się przemierzać je na dwa takty. Wpierw wysuwając rower przed siebie, zaciskając hamulce (dawało to niewiele, ale zawsze coś) i wysuwając prawą stopę mniej więcej do połowy płyty, po czym przenosząc na nią część ciężaru, jak najszybciej sięgając lewą do stabilnego, bo nierównego styku dwóch płyt. Gdy stromizna się skończyła, trzeba było odpocząć, bo serce waliło niespokojnie. Na koniec głębokie, błotniste, ale dość płaskie podejście do szosy. Tam na siodełko i z trudem rozpoczęła się dalsza jazda przed siebie. Z lewej widoczni byli trzej ludzie na polu, którzy zajmowali się młodą sarenką.


11:23. Tymczasowy bród z betonowych płyt po południowej stronie mostu

Bez sił do Jonkowa

Kolejny etap trasy niemiłosiernie się dłużył. Odliczanie kilometrów do celu szło powoli. Przed Głodówką, po prawej stronie ukazał się stary, zaniedbany cmentarz. Wpadły zdjęcia tych nielicznych, kamiennych elementów. Przejazd nad Miłakówką. Za nią spory podjazd o 50m i już zjazd do Miłakówka. Zjazd na parking przy rondzie. krótkie czytanie słabej mapy, przez co poprowadziło mnie na drogę do cmentarza, zamiast na Olsztyn. Teren był tu intensywnie pagórkowaty z widokami na mniejsze lub większe jeziora. Dojazd do DW 530. Najbardziej stromą część za Dąbrówką trzeba było iść. Zabrakło mi już sił i atakował głód. Gryz i 2 kroki. Gryz i 3 kroki. Tak to szło, ale dalej już obyło się bez takich sytuacji. W Świątkach skręt na południe. Za Łomną dwustopniowy podjazd, z przejazdem przez ładny las (widać tam było więcej śniegu niż gdziekolwiek na trasie). Przyjemny zjazd do Jonkowa, krótka przerwa.


11:47. Głodówko. Zapomniany cmentarz po zachodniej stronie drogi


12:12. Miłakowo. Kościół pw. św. Elżbiety i Wojciecha z XIV w. Widok ku NE


12:15. Miłakowo. Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z XIX w. Widok ku W


12:24. Droga z Miłakowa do wsi Bieniasze ku SE


12:45. Bieniasze. Bieniaskie Jezioro. Widok ku S


12:47. Bieniasze. Trochę uszkodzony budynek gospodarczy pod koniec wsi


13:20. Dąbrówka. Most na Pasłęce. Widok ku SE


15:17. Olsztyn Gutkowo. Kościół pw. św. Wawrzyńca z XIV w.

Dojazd do stacji Olsztyn Zachodni

Z Jonkowa jeszcze 5 km do znanej trasy. Aby nie była identyczna, skręt w Słowiczą (przejazd pomiędzy autobusami i słaba końcówka). Przy jeziorze jazda po ścieżce kostkowej. Trasa z podjazdami o najgroźniejszym skrzyżowaniu przy Bałtyckiej 64. Od torów pojawił się asfalt na ścieżce. Za skwerem zmieniła bieg na północną stronę drogi. Pod torami wjazd na teren dworca Olsztyn Zachodni. Ten był remontowany i peron drugi od strony zachodniej był wyłączony z użytkowania. podobnie sam budynek dworca - kasa mieściła się w niewielkim baraku. Zakup biletu o 14:44 na pociąg ze stacji Olsztyn Zachodni do stacji Modlin (przez Nidzicę, Działdowo, Nasielsk). Planowy przejazd między 17:45 a 19:38. Dobrze, że był jeszcze spory zapas czasu, w razie niespodziewany przygód, ale pozostało jeszcze jego zagospodarowanie. Zbliżał się zmierzch, a warto było jeszcze trochę poznać okolicę.


15:19. Olsztyn. Ścieżka przy Bałtyckiej nad jeziorem Ukiel.

Wieczorem po Olszynie

Chodnikami przejazd na Stare Miasto. Obawiając się płaskich kamieni ulicy Prostej. Przy tamtejszym spadku i gołoledzi już by był problem z jakąkolwiek jazdą. Wyjazd za Wysoką Bramę. Prosto? Lepiej nie. W prawo, przez skwer do Lelewela, koło kościoła, zachodnia i południowa część rynku. Przerwa w hinduskim barze na Prostej. W zamówieniu jakiś rodzaj zupy curry z krewetkami, której aromat odczuwany był przez mnie jeszcze po powrocie do domu. Po przerwie przejazd zapleczami domów przy Prostej do Św. Barbary. Miasto zdążyło włączyć oświetlenie zabytków. Kurs w stronę Zamku, zjazd kocimi łbami Okopowej na aleję Gelsenkirchen. Podświetlanym mostkiem przejazd przez Łynę do Górnej.


15:58. Olsztyn. Wjazd na Zamek Kapituły Warmińskiej.


16:30. Olsztyn. Ul. Staromiejska i Wysoka Brama


16:34. Olsztyn. Mostek na Łynie przy Chrobrego

Nocą po Olszynie

Wyjazd na skrzyżowaniu przy Mochnackiego, przedostanie się na przeciwległy kąt, następnie ruszając ku E. Skręt w Kacprzaka, ścieżka przy DK 16, mostek pieszy na Łynie, grunt do Gotowca. Jazda przez osiedle bloków przy Korczaka do Profesorskiej miedzy 15 i 13. Skrzyżowanie DK16 i DK 51. Nieopatrzny skręt na południe, dostając się pod UWM. Na parkingu udało mi się zorientować, że zanadto się oddalam, a czasu może nie wystarczyć na przemierzanie praktycznie nieznanego miasta w zimową noc. Przy Saperskiej przez pasy, dostając się do Bażyńskiego. Tu osiedla jednorodzinne. Przez Zawiszy Czarnego i Szarych Szeregów powrót w kierunku dworca. Skręt w Grunwaldzką. Z Kromera prawie wjazd na zamknięte osiedle. Brama była otwarta, ale właśnie się zamykała, a jak się potem wydostać? Lepiej się cofnąć, okrążyć je od południa. Za szkołą wyjazd na drogę i powrót do DZ. Oczekiwanie trwało jeszcze godzinę, ale sił już na jeżdżenie nie było. I tak udało mi się skorzystać z okazji, aby poznać sporą część Olsztyna.

Powrót pociągiem

W pociągu zanurzenie w muzykę. Z ciekawostek - jakiś typek robił selfie na fb. Narcystyczne i pozowane bardzo. Przyjazd do Modlina o ~19:40 do Modlina. Z ogromnym trudem udało mi się przejechać do ronda przy moście i rozłożyć rower przy przystanku. Przyszło jeszcze poczekać kilkanaście minut na rodzinne auto. Potem jeszcze zakupy w Zakroczymiu i dwutygodniowe problemy ze wstawaniem z krzesła jako bezpośrednie przypomnienie wyprawy.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 71.68 km (4.00 km teren), czas: 05:52 h, avg:12.22 km/h, prędkość maks: 45.15 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu

Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria >10 osób, >300, 3-4 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, Z rodziną

Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.

Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.

Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.

Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy


09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej


10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza

W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.

Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.


11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW


12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"

Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).

Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.

Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).

W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.


15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo

Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.


17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym

Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.

Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.

60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.

Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.

Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.

Zaliczone gminy

- Papowo Biskupie
Rower:Czarny Dane wycieczki: 307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h, prędkość maks: 65.75 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Czterodniowa Dwudniówka IV - Hulajnoga trzech miast

Sobota, 3 września 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, 2016 Podkarpacie, Warszawa, Wyprawy po Polsce, Z rodziną

2016.08.31 - 09.03 Czterodniowa Dwudniówka - cała trasa


Poranek w Zamościu

Budzik ustawiony na około 4 rano. Obudziwszy się, na horyzoncie widoczny był wschód słońca. Wnet znów sen. Tak przegapiony został pierwszy pociąg. Po obudzeniu ok. 6:30, złapał mnie lekki nerw, że oto zaraz przegapię kolejny. Pospieszne pakowanie noclegowni (dobrze, że stelaż nie został rozłożony), a chcąc zrobić zdjęcie, coś się uszkodziło w aparacie. Na szczęście niegroźnie, najwidoczniej nadmiar wilgoci w porannym powietrzu, bo w domu był już sprawny. Szybki spacer do drogi, zawiązanie buta, którego rozwiązały chaszcze. No i hulajnoga na dworzec. Udało się w kwadrans. Zostało jeszcze kilka minut i oto już nadjechał szynobus. Pociągi jak w PR powinny być bardziej wykorzystywane, bo w nich nie ma problemów z napchaniem rowerów. Bilet kupiony o 7:12, z Zamościa do Lublina (przez Rejowiec) - podobnie jak rok wcześniej na tej trasie, acz o innej porze dnia.


06:32. Zamość. Poranek na łąkach dawnego koryta Topornicy w pobliżu torów

Zmęczenie i wspomnienia

Drzemka. Bolała od rana głowa i ogarniało mnie zmęczenie nadmiarem-nadmiarem informacji. Oczy mi się męczyły, gdy natykając się na tekst, od razu go czytały. Skupienie gdzieś prysło. Intensywne zmęczenie oczu podczas dowolnego, zwykłego czytania, od wielu lat pojawiało się w tylko w czasie osłabienia (typu migrena, przeziębienie), a w miarę rozwoju depresji czytanie to coraz większa trudność  (trudność w skupieniu się na tekstach dłuższych niż newsy, albo kilkuminutowe filmiki), natomiast lekkie zjawisko mimowolnego od-razu-czytania, niemal wszystkiego jak leci, przez krótki czas występowało w dzieciństwie. Najbardziej pamiętam, że jak za szybą auta pojawiała się jakaś reklama, czy tabliczka, to od razu była przez mnie czytana, nawet jeśli znana była mi treść. Przez zdecydowaną większość życia coś takiego się nie zdarzało. Ot, zdarzało częste czytanie, głównie motywowane ciekawością, chęcią poznawania świata i zdobywania wiedzy dotyczącym wielu różnych tematów - zdecydowanie bardziej rozlegle, niż wnikliwie. Oczywiście, nie na każdy temat - wiele jest takich spraw, które mnie w sposób oczywisty nudzą jak np. piłka nożna, a wiele jest też takich tematów, których wolę nie tykać ze względów moralnych. Wiele razy spotkałam się z sytuacjami, w których inni przypisywali mi wiedzę czy umiejętności dużo większe niż w rzeczywistości. Czasem wzbudzały we mnie takie sytuację konsternację. Czasem rodzaj wstydu (ot, egzamin z gleboznawstwa wypadł mi na dobrą ocenę, natomiast zakres przeczytanego materiału to może z 10% rodzajów gleb (egzamin ten był jednym z bardziej wymagających na wydziale) - starałam się tego nauczyć, padły pytania akurat z jako tako ogarniętego materiału, ale poczucie otrzymania zbyt wysokiej oceny w stosunku to mojej wiedzy pozostało).

W pociągu z Lublina do Warszawy

W Lublinie przesiadka, ale na szczęście w pół godziny i z bez potrzeby przechodzenia schodami w dół. Zakup w kasie na dworcu kolejnego kolejowego biletu - o 9:30 do Warszawy Centralnej (przez Dęblin), a także zakup dwóch książek z jakiegoś stoiska czy kiermaszu. Do Puław albo Pilawy krótka drzemka, bo nie dało rady wiele przeczytać. Z ciekawostek - jeden z pasażerów w pobliżu najwidoczniej miał głód nikotynowy, bo co chwila gadał, jak to pójdzie i zapali, albo rozmyślał jak to zrobić na dworcu, ile te przerwy itp. Do Warszawy nie dotrzymał. Co z nim dalej to nie wiem. Samego zaś smrodu papierosów nie lubię bardziej niż gorzkiej czekolady (od gorzkiego się źle czuję, ale taką czekoladę można przetworzyć do bardziej jadalnej postaci). Koniec przejażdżki pociągiem na Dworcu Centralnym.

Warszawa

Z rowerem wjazd ruchomymi schodami. Pod Złotymi Tarasami trwała jakieś bokserskie zawody na wolnym powietrzu. Dalej w metro, a tam się okazało, że już stało pięć innych rowerów w przedziale. Wysiedli jak i ja na Młocinach, poza jednym, który opuścił pojazd stację wcześniej. Dalsza jazda do Rokokowej, jakimiś nieużytkami do Akcentu, Wólczyńską i dalej na północ do Auchan w Łomiankach, gdzie oczekiwanie na samochód z mamą i bratem. Potem pakowanie roweru, obiad, zakupy i moje ogólne zmęczenie.

Epilog wyprawy

Po wszystkim powrót tylko z lekkim bólem mięśnia dłoni (pewnie coś podobnego, jak miała Kasia z achillesem, ale nie tak dotkliwie, skutek silnego hamowania bardzo startymi klockami w pagórkowatym terenie), trochę przemęczoną prawą łydką, która tego dnia częściej służyła do odbijania od ziemi, no i wspomnianym głowy. Dnia poprzedniego, w czasie ciśnięcia do Zamościa, trochę kolana się upominały, jakby miały wylecieć z zawiasów, ale w zasadzie nic poza tym. I tyle. Tak skończyło się zaliczanie gmin wschodniej flanki.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 12.65 km (2.00 km teren), czas: 01:30 h, avg:8.43 km/h, prędkość maks: 31.54 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Czterodniowa Dwudniówka I - Doba podkarpacka

Środa, 31 sierpnia 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, >200, Gminy, 2016 Podkarpacie, Z rodziną

Streszczenie

Przyszła pora na zakończenie odcinka, który kilka razy wymykał mi się z rąk w poprzednich latach, jak również i w tym. Sama wyprawa wyszła dziwnie, jeśli trzymać się sztywnego podziału na dni, godziny itp., stąd taki, a nie inny tytuł. Mianowicie, przygotowania odbywały się 2016.08.30; drzemało się w pociągu nocnym; jechało przez niemal cały 2016.08.31 jako jeden dzień jazdy (wraz z jazdą nocną od pociągu do namiotu); 2016.09.01-02 jako drugi dzień jazdy - od rana jednego dnia, do wieczora dnia kolejnego; powrót zaś odbył się 2016.09.03. W sumie więc wyjazd ten jest opisany pięcioma datami, zawarł się w 4 doby, 3 dni zwykłe były rowerowe, przy czym należy je traktować jako dwa dni jezdne (czyli takie, które mogą trwać dłużej niż doba) rowerowo, oddzielone jednym noclegiem bez istotnych drzemek w międzyczasie, a ostatni dzień, to kilka godzin podróży rowerem w trybie hulajnogi, głównie spędzony w pociągach.

Przygotowania

Od paru dni zbierało się na wyjazd. Tak wołało ciało, które było jakby w ciągłej gotowości i wzmożony apetyt, nad którym ciężko było zapanować. Pogoda zapowiadała się dobra jak na koniec lata - słoneczny ciepły wyż, choć noce chłodne, później okazało się, że i mgliste. Za cel obrany został SE kraniec Polski, który wymagał (by było efektywnie) przedostania się tam pociągiem. Wpierw na Dworzec Wschodni. Tam bilet o 17:47, dnia 30 sierpnia, do stacji Rzeszów Główny (przez Dęblin, Lublin, Turbia, Grębów, Tarnobrzeg, Kolbuszowa). Planowy przejazd między 17:59 a 23:00.  Sam wyjazd obfitował w sporą, jak na tak krótki okres czasu, ilość zdarzeń.

Pociąg nocny

W przedziale jechało prócz mnie, czworo ludzi z rowerami, którzy najwidoczniej wrócili z Trójmiasta, a ściślej ze Szwedzkiego Potopu. Wysiedli parami w okolicach Tarnobrzega, na dwóch kolejnych stacjach. Gdy już nie było nikogo poza mną, przyszła pora przygotować się do nocnej jazdy. Koniec przejazdu za mniej niż godzinę. Trochę jeszcze siedzenia, trochę odpoczywania, póki był na to czas, bo noc i dzień czekały mnie męczące. W Kolbuszowej jeden facet trochę spóźnił się z opuszczeniem pociągu. Gdy dochodził do drzwi (ale jeszcze trochę brakowało), akurat były sygnał do odjazdu i maszyna ruszyła. Trochę spanikował, nie wiedział co począć i wyglądał tak, jakby rozważał, czy nie wyskoczyć, bo prędkość była jeszcze stosunkowo mała. Wskazany przez mnie guzik hamowania, pomógł mu uniknąć przykrych konsekwencji. Pojazd na szczęście nie wyjechał poza peron, więc skończyło się bezproblemowo.

Rzeszów

W Rzeszowie, start pół godziny przed północą. Po pierwsze, kurs na zachód, aby przeciąć trasy BBT i Samoklęsk, do tej pory biegnące równolegle tą samą ulicą, ale bez przecinania się - aż do Brzozowa. Nie było pewności, która ulica jest tą właściwą, więc przyszło liczyć na szczęście. Gdy wydawało mi się, że to już, przyszła pora zawrócić na wschód. Mijało się kebab, w którym się kiedyś przyszło się stołować. Mimo późnej pory, ulicami wciąż kręciło się sporo osób, choć ubogo, jeśli porównać z Wrocławiem czy Warszawą. Wyjazd na DK 4, aby odwiedzić Krasne, którego nie wiem jakim cudem nie udało się odwiedzić, mimo poprzedniej wizyty. Teraz z kolei wyszło za bardzo, bo jechało się i jechał, aż pojawiła się tablica kończącą. No i po co tyle się tłuczenia? Nawrót i przejazd z powrotem przez osiedle na św. Kingi, potem koło krajówki i różnymi innymi uliczkami, aż do wyjazdu w Budziwoju, gdzie narosły krótkie wątpliwości, w którą stronę się udać.


23:25.Rzeszów. Dworzec Główny. Początek jazdy


23:59. Krasne. Samotna plamka na mapie

Do świtu na SE od Rzeszowa

Od Tyczyna DW 878. Zrazu wątpliwości, bo była nadzieja na przejazd przez rynek, ale z drugiej strony nie było ochoty na tamtejszy podjazd. Cóż z tego, gdy na wojewódzkiej czekało mnie ich kilka i do tego dłuższych? Było ciemno, zimno, miejscami mgła. Aut jechało mało, lecz najwięcej w Dylągówce, gdzie trwał remont mostu i ruch puszczano wahadłowo. Nie było tam też już widać nikogo niezmotoryzowanego poza mną, nie tak jak w mieście, gdzie kręciło się takich wciąż sporo. Fragment DW 877, którym już ongiś zdarzyło się jechać. Ładny kawałek trasy, czy w dzień, czy w nocy. Niestety droga przez Jawornik już taka ładna nie była, ale przynajmniej szybko się nią przemknęło.

04:17. DW835. Granica gmin Hyżne i Jawornik Polski

Poranek w okolicach Kańczugi

W Kańczudze nad ranem. Ludzie już przebudzeni, okolica się ożywiła. W świetle dnia bardziej można się było przyjrzeć okolicy oraz ogrzać w słońcu, choć wciąż było jeszcze chłodno. Trochę dało się odczuć zmęczenie podjazdami, choć spać mi się nie chciało. Okolica między wsiami była bezludna, rolnicza. Wjazd do Markowej, a chwilę później Gaci.


05:59. DW 881. Kańczuga na W od miasta. Mgły poranne w dolinie Średniego Potoku. Widok ku NW


06:40. DW881. Granica gmin Kańczuga i Markowa.


06:51. Granica gmin Markowa i Gać. Widok ku E.


Gać. Tablica informacyjna

Okolice Przeworska

W Przeworsku skręt na Zarzecze, choć trochę się mi zajęło szukanie wyjazdu. Było sporo przerw. W samym centrum Zarzecza - trach! Zerwał się łańcuch i zakręcił na zębatce. Spacer na ławkę i rozpoczęcie napraw. Ręce zrobiły się okropnie brudne i trochę minęło czasu, na jako takie ich ogarnięcie.


 07.40. Wjazd do Przeworska z terenu gminy wiejskiej Przeworsk. Widok ku NNE


0742. Przeworsk. Kasztanowa 1E. Ruina. Widok ku SW


07:44. Przeworsk. Most im. majora Jana Gryczmana. Rzeczka pełna... Widok ku S


07:46. Przeworsk. Bazylika kolegiacka pw. Ducha Świętego


07:47. Przeworsk. Bazylika kolegiacka pw. Ducha Świętego


Granica gminy Zarzecze i miejskiej gminy Przeworsk. Widok ku SSE


08:20. Żurawiczki. Na horyzoncie wiatraki, ciągnące się przez wsie Wysoka, Sonina i Kosina, położonych w pobliżu Łańcuta. Widok ku W


08:25. Żurawiczki. Północny kraniec wsi. W tle Przeworsk. Widok ku N


Zarzecze. Widok ku S


Granica gminy Zarzecze i Pawłosiów


Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. Widok ku SE.
 
Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. Widok ku SW.


Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. W centrum kościół pw. Wszystkich Świętych w Siennowie. W tle wzniesienia w okolicy Pantalowic  Widok ku SWW.

Ruina cegielni w Jarosławiu

Przy wiadukcie ponad A4 przerwa na zrzucenie wszystkiego co nocne. Wjeżdżając do Jarosławia widoczny stał się interesujący komin. Gdyby zmęczenie było większe, zostałby zignorowany, ale tym razem udał się skręt w jego stronę. Minąwszy teren budowy cmentarza, przejeżdżało się przez pole koło wypasanych krów, po czym lądowało na dużym nieużytku. Sporo było tam gruzu, jakichś gałęzi, trochę kompostu i gratów. Zjazd w pobliże komina, stojącego blisko dwóch zrujnowanych budynków. Nie było ochoty włazić do środka, więc tylko przejażdżka i dalej w drogę.


10:23. Jarosław. Pozostałości dawnej cegielni w pobliżu torów, położone po S stronie Krakowskiej. Widok ku N


10:23. Jarosław. Pozostałości dawnej cegielni w pobliżu torów, położone po S stronie Krakowskiej. Widok ku N

Przez Jarosław

Zjazd dawną DK 94. Niestety na dołku były światła, zatrzymały się pojazdy, a ja wraz z nimi. Świetnie. Akurat przed męczącym podjazdem koło Klasztoru. Poprzednio Jarosław ledwie został przez mnie zahaczony. Tym razem udało się udać na rynek, który zaskoczył mnie swoimi otwartymi przestrzeniami i masą ludzi, jacy odwiedzali miasto w ten ostatni dzień ich wakacji. Z pewnością będzie mi się chciało wrócić tam jeszcze, aby jeszcze lepiej się rozejrzeć.


10:39. Jarosław. Ul. Krakowska. Po prawej kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.



10:40. Jarosław. Ul. Krakowska. Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.


10:40. Jarosław. Ul. Krakowska. Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.


10:47. Jarosław. Mapa starówki.


10:50. Jarosław. Ratusz z XVII w.


10:51. Jarosław. Cerkiew Przemienienia Pańskiego z XVIII w.


Ruina przy centrum Piekarskiej. Rozebrana w ciągu 2016-2018. Następnie w m.in. jej miejsce postała rozległa galeria handlowa. Widok ku NE

Miasto opuszczane w kierunku Widnej Góry, a potem skręt na Chłopice (bez wjazdu do centrum miejscowości), potem odbijając pod A4 ku Jankowicom. Drogą polną skrót do Rudołowic, choć były to trudne, szutrowe podjazdy, zjazd po płytach i dłuższa przerwa na polu, za krzakami, m.in. na ochłonięcie w cieniu. Temperatura powietrza była dość znaczna.


11:28. Widna Góra. Pogoda wyjątkowo dobra, jak na ostatni czas. Widok ku SW


Długa jazda do Przemyśla

Roźwienicę mijało się szybko, ale przerwy się zagęściły. Było wyraźnie trudno. W Bystrowicach szybki zjazd. Za Tyniowicami podjazd polną drogą w pobliże ruin wieży zamkowej w Węgierce. Potem do Pruchnika z ładnym, stromym rynkiem. Przejazd na drugą stronę rzeki, skąd wracało się na DW 881. Ta trasa miała wyjątkowo ładne krajobrazy, dużą część prowadziła jakby grzbietem wzgórz. Tylko co z tego, jeśli nie było sił ich podziwiać... Styrały mnie podjazdy, w Żurawicy stromy zjazd ze schodami jak do Jeleniej Góry. Niebezpiecznie. Dalej miała być jazda na Bolestraszyce, ale w to miejsce wpadł skręt na Buszkowice. Na głównej trwał remont i pękł mi łańcuch. Wpadły różne uliczki, tu i tam, przejazd koło Dworca Głównego w Przemyślu, a z miasto wyjazd ścieżkami wzdłuż DK 28. W końcu się skończyły, a mi pozostało zjechać na asfalt.


13:58. Roźwienica. Widok na Cząstkowice ku W. Na horyzoncie las Gaj, wzdłuż którego biegnie granica powiatów. W oddali po lewej, widoczne wzniesienia Pogórza Dynowskiego w okolicy Manasterza


14:24. Widok na lewą stronę zdjęcia

14:24. Widok na prawą stronę zdjęcia 


14:25. Roźwienica. Na horyzoncie Pogórze Dynowskie, w centrum zdjęcia reprezentowane przez Górę Iwa (406 m n.p.m., 7 km) wznoszącą się nad Pruchnikiem. Widok ku SW


14:42. Węgierka. Basteja z XV w.


14:54. DW881. UM Pruchnik. Widok ku SW


14:56. Pruchnik. Budynek na NE od ratusza


14:56. Pruchnik. Rynek. Widok z DW881 ku SSW


15:00. Pruchnik. Rynek. Widok ku N


15:29. Granica gminy Roźwienica z gminą Rokietnica 


15:31. Granica gminy Roźwienica z gminą Rokietnica


16:01. Rokietnica (z przystanku w rejonie Żarkówki). Z lewej południowe zabudowania (Parcelacja; 4 km) i las w Boratyniu (5 km). Na horyzoncie po lewej trochę ukryty las (8km) przy północnej granicy Chłopowic. W centrum widoczna kapliczka (5 km) na cmentarzu komunalnym przy wsi Dobkowice (schowane po prawej) wraz z wieżą telekomunikacyjną PLAYa (na tej samej działce). Nieco na prawo las Garby (7 km). Bardziej w oddali ledwo dostrzegalne kominy Huty Szkła Jarosław z 1974r., od lat '90 w posiadaniu koncernu Owens-Illinois. Po prawej Las Okrągły (7 km). Widok ku NE


16:54. Żurawica. Niebezpiecznie schodkowana droga. z której łatwo wypaść. W tle Płaskowyż Chyrowski


17:26. Buszkowice. Cmentarz wraz z kościołem pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej.


18:06. 22 Stycznia. Widok na południowy brzeg Przemyśla, widoczny z północnego brzegu Sanu. Widok ku SE


18:22. Przemyśl. DK 28. Wiadukt z 1897r. położony nad torami. Po lewej przedwojenny kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy

Problemy z łańcuchem za Przemyślem

Początkowa jazda z przeciętną prędkością. Na trasie znajdowało się jeszcze dwóch rowerzystów, z czego jeden pędził koło 30km/h. Przybyło mi sił i udało się wyprzedzić pierwszego, by potem utrzymywać ~200m do szybszego, ale bliżej nie było ochoty się zbliżać. W Medyce skręt na północ. Mijało się Leszno, potem Nakło. Ponownie zerwał się łańcuch. Nie było we mnie pomysłu, co o tym myśleć, tym bardziej, że na poprzedniej wyprawie zastanawiało mnie, czemu dawno żaden łańcuch mi nie pękł. A tu nie dość, że pękł, to i kilka razy. Tym razem okazało się, że przed Przemyślem tak jakby wyrobił się gwint ośki jednego z oczek. Teraz było już ciemno i przez przypadek zostało go mniej o cztery ogniwa. Mało tego - wydawało mi się, że został przeplecony przez przerzutkę przednią, a nic takiego nie miało miejsca. Nie chciało już mi się tego poprawiać, bo a nuż będzie za krótki łańcuch, albo znów coś pójdzie nie tak. W końcu, nie udało mi się zaznać snu już od ponad 36h, z czego prawie doba minęła w podróży rowerem.


18:38. DK 28. Wschodni kraniec Przemyśla. Z lewej widoczny ten wolniejszy ze wspomnianych rowerzystów

Nocleg


19:13. Leszo. Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W


19:54. Stubno. Wjazd od południa.

Start po awarii zaczął się na najmniejszej z zębatek. Przerzutka trochę o nią ocierała, ale wystarczyło ją naciągnąć maksymalnie, by był spokój. Z tyłu wszystko działało, wiec nie było większych problemów z dalszą jazdą. Przejazd ponad A4 i skręt do Nienowic. Teoretycznie niepotrzebnie i niezgodnie z zamysłem, ale ostatecznie było w porządku. Raz tylko wjechało się w ślepą uliczkę, prowadzącą ku łąkom nad rzekę, a potem z powodzeniem można było rozłożyć się z namiotem.

Zaliczone gminy

- Krasne
- Jawornik Polski
- Kańczuga
- Markowa
- Gać
- Przeworsk (W+M)
- Zarzecze
- Pawłosiów
- Chłopice
- Roźwienica
- Pruchnik
- Rokietnica
- Medyka
- Stubno
Rower:Czarny Dane wycieczki: 223.85 km (5.00 km teren), czas: 14:43 h, avg:15.21 km/h, prędkość maks: 52.27 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki VII - Powrót przezwarszawski

Środa, 24 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

2016.08.18 - 24 Wschodni Wał Trzebnicki - cała trasa


Do stolicy udało się przybyć koło południa. Napadł nas głód, więc pomiędzy osiedlami trzeba się było przedostać do znanego nam baru na posiłek. W drugą stronę również tak się jechało, ale nieco bardziej na północ położoną trasą. Do Kasprzaka ścieżką, a potem osiedle, Park Sowińskiego, osiedla do Górczewskiej, osiedle do Powstańców Śląskich, kolejne obok tej ulicy przed lotniskiem i za nim ku Młocinom. Dalej Encyklopedyczna, Woycickiego, las i Łomianki. Kasia pojechała Rolniczą do Zakroczymia. Ja w ulice nieznane ale tragiczne. Pierwsza była Chopina, potem Cienista, pętla okrążająca Klonowy Park.


12:16. Ochota. Wydział fizyki (z lewej) i matematyki (z prawej) UW przy ul.Pasteura. Widok ku S


12:59. Ochota. Zaplecze Grójeckiej 53/57. Widok ku NNE


13:51. Bemowo. Pasaż przy Lencewicza. Widok ku NE


14:14. Młociny. Nowe osiedle przy Sokratesa i Rokokowej. Widok ku NE

W Łomnie skręt na poszukiwanie dworku. Był łatwo dostępny, ale zagracony. Trochę chodzenia, trochę zerkania, ale bez badania wnętrza. Potem raz jeszcze wizyta na terenie dawnego PGR, dostając się innym wjazdem niż poprzednio. Przed kościołem skręt w Baczyńskiego, ale zbyt wielka była obawa, że tylko mnie wyprowadzi na wał, na co nie było już sił, więc nawrót. Czosnów przejechany Rolniczą. Za miejscowością jazda wzdłuż S7, po czym skręt w Grunwaldzką. Była co prawda gruntowa i mnie męczyła bardzo, ale od dawna kusiło mnie sprawdzić, dokąd prowadzi. No i doprowadziła do Dębiny. Na rondzie w tejże wsi, o mało nie stratował mnie motor, który postanowił skrócić trasę pod prąd. Potem kurs się ku Warszawie i na światłach nawrót do centrum Czosnowa. Objazd parku i zakup czegoś do jedzenia. Potem tylko oczekiwanie na auto i wyczerpanie przez kilka dni.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 52.68 km (10.00 km teren), czas: 03:56 h, avg:13.39 km/h, prędkość maks: 28.52 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki IV - Syców

Niedziela, 21 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Po południu reszta odjechała. Zostało trochę zapasów, ale i tak trzeba się było ruszyć po zakupy. Potwornie nie było we mnie ochoty się ruszać z łóżka. Rankiem trochę czytania, a przez resztę dnia z komórki zerkanie na postępy BBT1008. Pogoda była parszywa, choć to za mało powiedziane. SW Polska pierwsza obrywała deszczem, ale to środkowy pas kraju obrywał najgorszymi opadami i burzami. Chmura zjadała odcinek na Kujawach, by następnie wciągnąć w swą gardziel ostatnich ludzi na Mazowszu. Chmura była długa na całą Polskę, szeroka na połowę, a z południa wędrowały kolejne jej części, jakby jednym sznurem ku północy i nieznacznie tylko sunąc ku wschodowi. Nieznaczność ta wystarczyła jednak, aby spuścić zasłonę milczenia na kolejnych zawodników, którzy dzielnie stawiali jej opór, z rzadka tylko odpoczywając na postojach. Dopiero wieczorny etap deszczów trzymał ich wspólnie w kilku miejscach, tworząc lokalne, tymczasowe plemiona, sennie obozujące do czasu ustąpienia, lub zmniejszenia nacisku ze strony wody. Z czasem pas robił się coraz węższy, coraz chudszy, lecz długość jego nie topniała. Nazajutrz jeszcze się pofragmentował. Ci którzy osiągnęli półmetek przed opadami, w większości dojechali bez walki z deszczem.

Tymczasem u nas, deszcz praktycznie ustąpił dopiero koło 16. Jazda w pobliską, polną drogą, zmierzając do ruin kościoła w Pierzchowicach. Prowadziła ona w górę, wiodła po błotnistej szutrówce, w drugiej części bardziej trawiastej, widać, że rzadziej użytkowanej. W pobliżu S8 wyjazd na asfalt, lecz nie było nam wiele lepiej z powodu zalegającej wody, braku błotników i dwóch szybkich zjazdów. Wysiłek pod górkę wytworzył pot, a zjazd skutecznie oziębiał, aczkolwiek bywało gorzej. Przypomniało mi to o BBT'12, gdzie o tej samej porze roku też nie było różowo.


16:32. Polna droga z Kozy Wielkiej do Słupi pod Bralinem. Widoczny komin przy torach w Gęsiej Górce. Widok ku SW


17:05. Ślepa polna droga w SW Pisarzowicach. Widok ku NW

Do kościoła już bez wchodzenia, tylko pilnowanie rowerów. Potem, zamiast od razu jechać na Syców, skręt w polną boczną. Byłoby w miarę w porządku, gdyby nie psy pilnujące nieodległego gospodarstwa, przebywając na samej drodze. Prowizoryczny skręt w drogę polną, zarośniętą tak niemożebnie, że tylko iść nam pozostało. Buty, nogi trochę zawilgotniały, ale tak było bezpieczniej. Na końcu drogi przecinającej pole kukurydzy, znajdowało się kolejne gospodarstwo, ale z psem na łańcuchu. Już zaczynało się  kombinowanie, po której stornie ogrodzenia się przeciskać, gdy udało się dostrzec staruszkę tam mieszkającą. Szybkie zapytanie o pozwolenie na przejście przez podwórze i już pojawił się asfalt po drugiej stronie.

W Sycowie skręt w Szarych Szeregów i Obrońców Westerplatte, po to by poznać nowe ulice. Raz jeszcze wizyta w pobliskim markecie, gdzie przyszła pora na zakupy. Następnie boczną uliczką, między garażami, jazda do Alei Nad Wałem. Potem wnętrze kościoła, już otwartego, Środkowa, Okrężna, Kasztanowa, zaplecza osiedli przy skrzyżowaniu Kaliskiej i Kępińskiej i prosta droga do bazy. Potem ciepły posiłek i TV, aż do zaśnięcia.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 16.57 km (3.00 km teren), czas: 01:13 h, avg:13.62 km/h, prędkość maks: 37.81 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki III - Równina Oleśnicka

Sobota, 20 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, 5-10 Osób, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Start koło 11 wraz z Kasią. Celem głównym była Oleśnica, gdzie 3 rowery miały być dowiezione autem, a nasze dwa - pod nami, z nowo odwiedzonymi gminami. Polną drogą przejazd do Ślizowa. Stamtąd przez Dziadową Kłodę, jedyną dłuższą przerwę robiąc w Dalborowicach, aby zerknąć na w głębi ukryty pałacyk. Podjazdy raz pokonywane powyżej 15, raz 20 km/h. Dzięki temu, dość szybko udało się dojechać do Namysłowa. Była chęć, aby tam przeciąć linię trasy z 2012, z powrotu ze zlotu, ale bez skupienia na przypomnieniu sobie, gdzie ona wiodła, skutkiem czego poniosło nas na starówkę (pełną kamieni, bruku, tylko asfaltu mało), w osi NS mury przekraczając nie wykorzystując ulic, lecz schodki. Przejazd koło dworca do Piłsudskiego, wydostając się na Bohaterów Warszawy. Tam przerwa na lody. Potem powrót na starówkę, aby zerknąć do kościoła, a potem już jazda we właściwym kierunku.


11:02. Altanka w obozie


11:09. Koza Wielka. Polny przejazd przez tory. Linia kolejowa Herby Nowe – Oleśnica (181). Widok ku NW


11:27. Ślizów. Po prawej kościół pw. Michała Archanioła. 'Widok ku N


11:59. Dalborowice. Pałac z XIX w.


11:59. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:00. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:00. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:00. Dalborowice. Pałac z XIX w.


12:13. Granica województwa Opolskiego i Dolnośląskiego.


12:52. Namysłów. Ul. Piastowska. Po lewej Młynówka. 


12:54. Namysłów. Rynek. Widok ku SE


13:13. Namysłów. Brama Krakowska z XIV w. widziana z ul. Bohaterów Warszawy ku W.


13:16. Namysłów. Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła. 


13:16. Namysłów. Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła.


13:17. Namysłów. Rzeźba przy kościele pw. św. Apostołów Piotra i Pawła.
Prędkość nie była osiągana tak łatwo jak w pierwszym etapie, ale wciąż było to około 20km/h i więcej. Średnia wynosiła ponad 19km/h, obniżona przez początkowy odcinek szutrowy, a potem starówkę w mieście. W Bierutowie postój na światłach. Trochę odsapnięcia, a światła się nie zmieniały, wiec wjazd na chodnik, który przeszedł w ścieżkę rowerową. Długą. Prawie tak długą, jak remont nawierzchni, dzięki czemu udało się go ominąć. Już za miejscowością przystankowa przerwa. Dalej tempo ciut spokojniejsze. Za Solnikami wielkimi skręt na Wyszogród (bis). Przez Bogusławice i pierwsze ulice Oleśnicy jazda była mozolną udręką.


13:31. Wilków. Ul. Długa. Kościół pw. Św. Mikołaja. Widok ku NNW


13:53. DW 451 przed przejazdem kolejowym. Bierutów. Ruiny przedwojennej cukrowni. Widok ku SE


13:55.Bierutów


13:55. Bierutów


13:59. Bierutów. Kapliczka.


13:59. Bierutów koło Rzemieślniczej. Remont ul. 1 Maja. Widok ku NWW


Bierutów. Ruina

14:01. Bierutów. Ruiny kościoła pw. Świętej Trójcy z XVII w. Widok ku SSE


14:29.


Oleśnica


Oleśnica

Po telefonicznej wymianie informacji, okazało się, że zaraz będą pakować rowery. Zostało więc jeszcze czasu, aby odwiedzić kolejną gminę. Do Dobroszyc jazda trochę jak w amoku i rozdzielnie, ale szybko. Przejazd przez kamienisty rynek. Trasa powrotna wyglądała podobnie, lecz przez Jenkowice. Tam dotarła do nas wieść, o przybyciu reszty do miasta, więc nie było na co czekać. Trudna była to jazda, a niebo wyglądało tak, jakby zechciało przynieść deszcz.


Dąbrowa Oleśnicka.



Dobryszyce






16:05. Oleśnica. Katedra i zamek widoczne z wiaduktu nad S8 od strony Jenkowic ku SE

Skręt w Matejki, prosto na Rynek i telefon - byliśmy 50 metrów od siebie, nie widząc się nawzajem. Zrobiło się zakupy w pobliskim markecie, który nijak nie komponował się z otaczającą zabudową inaczej niż jak pięść do nosa. Szybkie wchłoniecie kalorii i oto możemy zwiedzać. A raczej nie możemy. Zjechaliśmy do Bramy Wrocławskiej, od której odbiliśmy na Zamek, który był priorytetem. Zamknięte ze względu na wesele. Kościół również odpadł, ze względu na odbywające się tam wtedy dwa śluby jeden po drugim (by się o tym przekonać, zrobiliśmy dość długą pętlę). Zerknęliśmy na wnętrze tylko z przedsionka, aby nie zakłócać ceremoniału. Udało się za to znaleźć bankomat i obejrzeć sporą ilość budowli, jak np ten sądowy. Po zrobieniu pętli do kościoła, zjechaliśmy pod mury, przejechaliśmy przez BW i w ich obrębie przecięliśmy ul. Matejki. Przerwa posiłkowa przy fontannie na Placu Zwycięstwa.















16:44. Oleśnica. Urokliwe kwiaty między ratuszem i kościołem













17:07. Oleśnica. Budynek Sądu Rejonowego na rogu ul. 3 Maja i ul. Sienkiewicza 





17:23. Oleśnica. Zamek z XIII w.





17:32. Oleśnica. Powietrzna jednostka desantowa na Placu Zwycięstwa

Przejechaliśmy na główną i ruszyliśmy do parku. Przejechaliśmy po nim ponad dwa kilometry. Pierwszy etap okrążał stawy, a drugi prowadził szutrowa alejką wzdłuż kanału (który spowity był taśmami, wyznaczającymi trasę czegoś na kształt maratonu spacerujących w wodzie). Wyjechaliśmy w Spalicach. Przyszła pora na poszukiwanie ruin. Natknęliśmy się na nieodległe należące do młyna wodnego, lecz nie były to te, o które mi chodziło. Bez potrzeby przejechaliśmy kiepską dróżką do stawów hodowlanych, z której trzeba było zawrócić. Powrót na asfalt i nim jeszcze kilometr drogi ku N. Tam dostaliśmy się w pobliże ruin zamku, o stylu przypominającym ten w Kórniku, ale odeń mniejszym. Był ogrodzony, a wejścia zamurowane, więc tylko popatrzyliśmy, nim znów jechaliśmy.


17:59. Boguszyce. Nowa Apteka. Przy młynie. Widok ku E


18:13. Boguszyce. Pałac z XIX w. Widok ku N


18:15. Boguszyce. Pałac z XIX w. Widok ku N

Wraz z Kasią skręt w Orzechową, by wrócić do Sycowa na kołach rowerów, a pozostali do auta, pozostawionego w okolicy cmentarza. Do lasu po chodniku, a dalej asfaltem. Tempo wzmożone, krótki postój w Cieślach, znów wysokie tempo, zakupy w Ligocie Polskiej i ponownie tempo. Syców przez park i Pawłówek. Prędkość wysysała z nas siły, ale dzięki temu udało się wrócić przed zmrokiem. Nocą grill.


18:43.

18:46. Pędem do bazy


19:45. Nad S8.


19:45. Nad S8.


19:45. Nad S8. Jeszcze tylko przejazd przez Syców. W oddali widać w stoki wzgórza (247 m n.p.m.) na E od Pisarzowic. Widok ku NE


Grill w bazie

Zaliczone gminy

- Dziadowa Kłoda
- Wilków
- Bierutów
- Oleśnica (W+M)
- Dobroszyce
Rower:Czarny Dane wycieczki: 121.78 km (7.00 km teren), czas: 06:34 h, avg:18.55 km/h, prędkość maks: 46.71 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki II - Wzgórza Ostrzeszowskie

Piątek, 19 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 5-10 Osób, Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Po dniu wczorajszym ból i zakwasy się szerzyły. Mimo to, trzeba było zrobić zakupy, a że Syców raptem kilka minut drogi, więc z ociąganiem, wyruszyliśmy po 14. Po drodze przejechaliśmy dwa podjazdy, z czego jeden będący wiaduktem nad S8 (będą się przewijać jeszcze kilka razy, bo nie było innej, w miarę prostej alternatywy). W miasteczku zakupy w licho zaopatrzonym sklepie przy głównej. Dalej okrążenie kościoła, po czym rozpoczęliśmy poszukiwania zamku. Przejechaliśmy za starówkę, skręt w lewo. Zaraz wjechaliśmy do parku, drewnianą ścieżka okrążyliśmy pagórek i wróciliśmy się wzdłuż stawu.


15:18. Syców. W parku

Krótka przerwa przy mostku, potem wjazd na asfaltową ścieżkę i powrót do centrum. Przejechaliśmy koło kolumienek, wyjechaliśmy przy dawnym ewangelickim kościele. Rynek, JPII, Okrężna, kończąca się zabudowaniami, jednak dla rowerów był przejazd. Zgodnie z zaleceniami z kiosku na rogu ruszyliśmy Ogrodową. Przejechaliśmy przez dawne tereny zabudowań stajennych, które do tej pory najbardziej przypominał coś, co można uznać za zamek. To nie było to i szukaliśmy dalej. Przez park ruszyliśmy na południe, zerknęliśmy na mauzoleum i liczyliśmy, iż może coś trafi się jeszcze dalej na południe. Wyjechaliśmy koło stawu i zaczęliśmy wracać. Sprawdziliśmy co piszą w internecie - z zamku pozostały jedynie kolumienki, przy których już jechaliśmy. Trud poszukiwań na marne, ale wynagrodziła to lepsza znajomość tejże miejscowości od tej pory.


15:25. Syców. W parku


15:37. Syców. Tu ongiś stał zamek


15:38. Syców. W parku


16:06. Syców. Mauzoleum Bironów z XIXw. leżąca w południowej części parku


16:12. Syców. Staw za parkiem

W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy w markecie. Mi przypadło pilnować rowerów, a potem się rozdzieliśmy. Moja trasa przewidywała zbieranie gmin. Wpierw szybko do Pisarzowic, gdzie przerwa na obejrzenie ruiny kościoła. Następnie jazda do Ligoty, aby zerknąć na ruiny grobowca Königa, którego pałacyk znajdował się w pobliżu, lecz tam już mi się nie chciało zjeżdżać. Powrót na DW 449. Zaczął się bardziej stromy podjazd, a zaraz potem szybki zjazd do Kobylej Góry. Tylko po to, by kolejny się rozpoczął tuż za nią. Zdecydowanie dobrze, że grupowy przejazd odbył się tylko w Sycowie.


17:27. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:28. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:30. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


17:31. Pisarzowice. Ruiny kościoła z początku XX w.


18:01. Ligota. Pozostałości Grobowca Königa


18:09. Ligota. Na pamiątkę dwóch kompanii Powstańców Wielkopolskich


18:14. Kobyla Góra. Centrum

Pędząc na zjazdach koło stawów, auto jadące z naprzeciwka wyprzedzało inne, ale na szczęście szybko dokończyło manewr, nim postanowiło mnie zmieść. Ostrzeszów powitany dość szybko, tak jak i szybko przejechane przez rynek ku północy. Planowane jeszcze Doruchów i Grabów, lecz byłby to zbyt późny powrót. Za miastem jazda ścieżką. Może nie jakąś ekscytującą, ale była długa i nie zmieniała stron, prócz końcówki, lecz tam już znów jechało się po asfalcie. Do Mikstatu dojazd (boczną szutrówką) z dobrym czasem i tam krótka przerwa. Telefon mój zapragnął sam nawiązywać rozmowy, lecz skutecznie udało mi się wybić mu te zachcianki. Sama miejscowość leżała w obniżeniu, lecz nie chciało mi się zjeżdżać, by nie musieć z powrotem się wspinać. Zjazd od razu w stronę Antonina.


18:43. Ostrzeszów. Ratusz


19:26. Mikstat. Widok spod cmentarza na centrum


19:30. Mikstat-Pustkowie. Zjazd do Antonina. Widok ku W

DW 447 długo prowadziła przez las, tak że zbyteczne było rozróżniani czy to jeszcze dzień, czy zaraz zapadnie noc. W istocie, było jeszcze trochę czasu na jazdę w świetle naturalnym. Objazd pałacu myśliwskiego Radziwiłłów, który zrobił na mnie wrażenie więcej niż pozytywne. Niestety ruch na krajówce sprawiał zgoła odmienne. Koło stacji rzucił mi się w oczy kamping. Opuszczony. Wnet zjazd, by się przespacerować. Było już na tyle późno, że nie robiło to różnicy. Na terenie stała recepcja, budynek do higieny i kilka domków w różnych kolorach. Teren pod namioty porastały kilkunastoletnie drzewa. Dużo czasu tam nie było sensu spędzać, bo i nie było po co.


19:50. Antonin. Pałac myśliwski Radziwiłłów z XIXw.


19:54. Antonin. Tu ostrożnie


19:56. Antonin. Plan campingu


19:56. Antonin. Recepcja


20:00. Antonin. I seria domków


20:05. Antonin


20:06.Antonin. Opuszczony camping 

Kurs DK 26, oczywiście już z oświetleniem gotowym do boju. Teren leśny przed Chojnikiem zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a auta nie ułatwiały. Na polach i łąkach zdawała się zawisać mgła w księżycową noc. Z ulgą pojawił się Międzybórz, gdyż odtąd pojawiał się skręt na planowane, lokalne drogi. Tempo trochę spadło, dając trochę sposobności na odpoczynek po dotychczasowej jeździe. Za miasteczkiem podjazd do Kraszowa. W powietrzu smród dymu, ale za to widać było odległe światła Ostrowia Wielkopolskiego (lecz nie z centrum, gdzie zasłaniały gospodarstwa). Tuż za wsią wreszcie wylądowała kurtka na grzbiecie. Było zimno. Spodni długich nie było. Długa trasa przez las, ale spory zjazd. Łapał mnie jakiś kryzys, co było skutkiem jazdy na opuszczonym siodełku (sztyca opadła o ~4cm). To udało się dostrzec nazajutrz. Syców przejechany głównymi, odbijając jeno w Waryńskiego i Garncarską. Po powrocie głód zmusił mnie do ataku na jedzenie, bo od rozdzielenie chyba nic mi się nie trafiło zjeść i trochę mnie ten wyjazd zmordował.

Zaliczone gminy

- Syców
- Kobyla Góra
- Ostrzeszów
- Mikstat
- Przygodzice
- Sośnie
- Międzybórz
Rower:Czarny Dane wycieczki: 94.90 km (4.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:18.13 km/h, prędkość maks: 50.33 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wschodni Wał Trzebnicki I - Wysoczyzna Wieruszowska

Czwartek, 18 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 5-10 Osób, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną

Tak wiec wybraliśmy się pięcioosobową gromadką na dni kilka z rowerami. W pierwszej wersji mieliśmy ruszyć dzień wcześniej, lecz ruszyliśmy tego słonecznego ranka. Autem przemierzyliśmy nowo otwartą obwodnicę Łodzi - fragment A1. Potem długa jazda po S8, z odbiciem do Złotowa po paliwo, drobne zakupy i powrót na ekspresówkę w Lututowie. Krótki odcinek z dala od niej, ukazał tragizm nawierzchni, lecz również skąpy ruch aut, który przerzucił się na nowszy szlak.

Obiekt agroturystyczny wypatrzony z pół roku wcześniej, wtedy rozważając właśnie z niego dokonać kilku wypadów w tym rejonie, pozostającym białą plamą na mapie odwiedzanych terenów. Po przybyciu do Kozy Wielkiej, wnet zabraliśmy bagaże do pokoi. Rowery złożone stały pod ścianą w oczekiwaniu. Skorzystaliśmy z miejscowego kompresora, by 4 opony doprowadzić do właściwego ciśnienia. Potem ruszyliśmy na "rozgrzewkę".


14:28. Koza Wielka. Ruszamy po dość płaskich terenach. Widok ku SE

~1,5 km za wsią pierwszy postój, na którym wprowadzaliśmy poprawki. Nieco później przerwa kolejna, przy sklepie w Miechowie. W Domasłowie mieliśmy skręcić na wschód, lecz nim ktokolwiek się spostrzegł, już byliśmy w pół drogi do Trębaczowa. W pobliżu kościoła zerk na mapę, a zaraz potem jechaliśmy dróżką w lewo. Teren był dość płaski z nieznacznymi tylko nierównościami. Drogi puste, rzadko nas coś mijało. Zdarzały się aromaty prac polnych. W Zbyczynie asfalt odbijał w lewo, a my skręciliśmy w szutrówkę. Męczący to było odcinek. W Drożkach kolejna przerwa pod sklepem, konieczna, bo kolejny nie wiadomo kiedy miał się trafić. Tam przypadkowa znajomość "ze znajomym Ani".


15:49. Trębaczów (w tle ku NW). Kolejność na asfalcie...


15:57. ...i kolejność na szutrze. Droga ze Zbyczyny do Drożek ku E


16:12. Drożki. Stary komin. Widok ku NW

Skręciliśmy na Remiszówkę. Koło ruin majątku Gierczyce, później PGRu, stał kierowca z TIRem na poboczu. Chyba źle skręcił, bo w kolejnej wsi wykręcał z powrotem, lecz nim to zrobił, naobżerał się przydrożnych śliwek. Droga ze wsi była polna i trochę już wyrobiona. Na szczęście w lesie jej stan był sporo lepszy, choć zdarzały się miejscami obszary z kałużami i błotem. No i kilka zabłąkanych komarów. Zmęczeni dotarliśmy w pobliże DK 39. Stała tam wiatka z ławką, gdzie odpoczywaliśmy około godzinę, jeśli nie dłużej.


16:31. Ruiny w Gierczycach na E od centrum Drożek


16:48. Przez Las Rychtalski. Od Remiszówki do DK39 przy Różyczce. Widok ku E

Krajówka prowadziła głównie w dół, więc w lesie był to szybki odcinek. Zalesiony obszar się skończył, pojawiły pola, jakieś zakłady tapicerskie i większe jak na ten dzień podjazdy. wymusiły one przerwę na przystanku, oświetlanym promieniami późnego popołudniowego słońca. Na rondzie skręciliśmy do centrum Baranowa, objechaliśmy kościół, a potem brukowaną dróżką wróciliśmy do głównej. Tam poprowadzona była ścieżka rowerowa, wpierw kostkowa, a od Obrońców Pokoju - farbą wydzielona z drogi.


17:57. DK39. Mroczeń. Coraz bliżej Kępna. Widok ku N


18:03. DW39. Mroczeń. Coraz bliżej Kępna. Widok ku N

W Kępnie wizyta Kl. przy bankomacie, wspólny przejazd koło sali gimnastycznej i skromne zakupy na zachodnim krańcu miasta. Ostatnie tego dnia. Zbliżał się wieczór, gdy jechaliśmy dawną DK8. No może nie tyle nią, co chodnikiem przy niej położonym. Niekoniecznie był najlepszej jakości, ale aut i tak było na tyle dużo, by było bardziej komfortowe psychicznie. Za Bralinem zjechaliśmy do Taboru Wielkiego (koło kościoła). Przez tory szutrówka i podobnie do wsi Turkowy. W ruch poszły lampki. Od Perzowa jazda swobodna - przejechało raptem jedno auto. Potem skrzyżowanie koło pierwszego postoju i wnet wróciliśmy do kwatery.


18:42. Kępno. Ul.Obrońców Pokoju. Ścieżka rowerowa. Widok ku NNW


18:54. Rynek w Kępnie. Widok ku S


20:30. Zachodni kraniec Perzowa. Mamy rowery, laser i kamizelki

Zaliczone gminy

- Perzów
- Baranów
- Kępno
- Bralin
Rower:Czarny Dane wycieczki: 56.27 km (7.00 km teren), czas: 03:32 h, avg:15.93 km/h, prędkość maks: 46.53 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)