Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

Z Księgowym

Dystans całkowity:11419.22 km (w terenie 852.00 km; 7.46%)
Czas w ruchu:663:44
Średnia prędkość:17.20 km/h
Maksymalna prędkość:75.46 km/h
Suma kalorii:5610 kcal
Liczba aktywności:95
Średnio na aktywność:120.20 km i 7h 08m
Więcej statystyk

Środek Polski I - Do Piątku

Czwartek, 23 września 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria 2 Osoby, LSTR, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Księgowym, 2010 Środek Polski

Preludium wyprawy

Dzień był chłodny, jednak cieplejszy niż poprzednie. Zachmurzenie 1/8. Dzięki słonecznemu ciepłu, nawet pomimo wiatru, przyjemnie jechało się na krótki rękaw. Sam wiatr był mocny, ale niewiele zwalnialiśmy, nawet gdy wiał w twarz. Poprzedniego dnia zaczęła się choroba. Udało mi się o tym dowiedzieć dopiero na trasie, ale dopiero po powrocie dopadło mnie skutecznie.

Księgowy napisał po południu dzień wcześniej, że potrzebuje kogoś, aby zrobić wypad rowerowy na 2-3 dni, nie wiadomo gdzie. Tylko się spakować i wsiąść na rower. Tego dnia trzeba było pomóc przy robieniu fundamentów do ogrodzenia, więc rozmowa toczyła się z dłuższymi przerwami. Chciało mi się coś jeszcze porobić przy tej robocie nazajutrz, ale okazało się, że nic z tego. Tak więc można było poświęcić czwartek na rozpoczęcie podróży, choć lepiej jednak, aby wyruszyć w piątek. Ten termin odpadał z powodu niedzielnego maratonu, na którym Księgowi mieli wydać 100zł bon, jaki dostali jakiś czas temu na objeździe trasy. Ustaliliśmy więc, że jedziemy tak jak ruszyliśmy.

DK62 do Wyszogrodu

Księgowy ruszał z Zaborza, dużo wcześniej niż ja. Ja po śniadaniu i po przygotowaniu kanapek na drogę. Była 9:30, a tuż po 10 udało się dotrzeć na miejsce spotkania, docierając tam trasą wzdłuż Wisły. Do Czerwińska dotarliśmy w podobnym czasie. Podjechaliśmy pod sklep blisko przychodni, gdzie zachciało mi się kupić picie, z czego dwa to soki jabłkowe. O ile na początku jeszcze jakoś dało rade je pić, o tyle w dalszej podróży powalał mnie zapach i smak chemii. Jakoś udało się to wypić, ale z trudem i niechęcią. Gdy staliśmy i zajadaliśmy się świeżo kupionymi wafelkami, ktoś rzucił do mnie zawołał. Po odwróceniu się, okazało się, że był to znajomy z czasów gimnazjum oraz liceum. Zamieniło się kilka słów i poszedł w swoją stronę. Kilka minut później jazda DK 62 na zachód. Mimo zwykle dużego ruchu na tym odcinku, w związku z remontem w okolicach Zakroczymia, tym razem było odrobinę spokojniej.


DK 62. Zjazd ku granicy gmin Czerwińsk i Wyszogród. Widok ku SWW

Przez Wisłę w Wyszogrodzie

Dość sprawnie przemknęliśmy przez Wyszogród, jadąc mniejszymi uliczkami, by zjechać na most po wydeptanej ścieżce. Jazda niezbyt bezpieczna, jeśli nie zna się tego zjazdu albo po prostu nie uważa, zwłaszcza gdyby tam było okropne błoto. Na moście wyminęliśmy jakąś osobę na rowerze, choć ciężko jest tam zmieścić dwóch rowerzystów obok siebie. Po drugiej stronie, skręciliśmy w prawo na pierwszym skrzyżowaniu i szukaliśmy jakiejkolwiek drogi w las. Wkrótce ją dostrzegliśmy i rozpoczęła się podróż przez leśne ostępy.

Leśne piachy

Początkowo trasa nie przyniosła żadnych trudności. Po lewej zarośnięta drzewami wydma, środkiem nieco zabłocona droga, a po prawej zalane i zabagnione obszary, z nieco zazielenioną wodą. Gdy nadarzyła się okazja w postaci ścieżki przez wydmę, skorzystaliśmy z niej i przespacerowaliśmy się przez nią z rowerami. Na drugim zboczu chwilę odpoczęliśmy. Wszędobylski piach przeszkadzał nam w dalszej jeździe, więc trochę jadąc, trochę maszerując, spacerowaliśmy, obserwując grzyby różnego rodzaju. Trochę dalej zauważyliśmy ludzi, którzy na owe grzyby się wybrali. Pospiesznie trwało przemieszczanie się się po leśnym poszyciu, by jak najszybciej ich wyminąć. Księgowy oddalony o jakieś 100 metrów, został w tym czasie zagadany przez jedną z grzybiarek, która zapytała go, co mamy w sakwach. Na odpowiedź iż, jest to sprzęt podróżniczy,  odrzekła "to dobrze, że nie grzyby". Powiało grozą...

Spędziliśmy tam 1,5 km nim wydostaliśmy się na skraj lasu i ujrzeliśmy łąki wraz z zaroślami o jasnobrązowych barwach. Skręciliśmy ku zachodowi, tak jak prowadziła droga. Przejechaliśmy skrawek lasu z komarami i znów znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Droga prowadziła koło dwóch gospodarstw, więc zastanawialiśmy się czy, nie okaże się to ślepa. Mimo to postanowiliśmy i tak tam ruszyć. Szczęśliwie nie trzeba się było wysilać i dalsza droga rzeczywiście istniała. Zaraz doprowadziła nas do lasu i ponownie się w nim skryliśmy, pomykając na zachód. W miejscu, gdzie widoczna była zmianę w struktury lasu, pojawiło się rozjazd. Tam udaliśmy się ku południu i tak dotarliśmy do Nowej Wsi – osady bardzo skromnej, która liczyła nie więcej niż 30 osób. Znajdowały się tam stawy z hałdami ziemi odsypanymi dookoła.

W bezliku wsi

Jeszcze chwilę nam zeszło nim wyjechaliśmy na asfaltową drogę w Łaziskach. Rozpoznawana była przez mnie trasa, jedna z poprzednich, tak rzadkich w tym rejonie podróży. Odpoczęliśmy na przystanku, przypominając sobie pewne zdarzenia i osoby z przeszłości, które gdzieś znikły zmieniając się nie do poznania. Wszamaliśmy małe co nieco (ja trochę większe) i powoli ruszyliśmy asfaltem na zachód. Za wsią zjechaliśmy w pola, docierając do lasu, w którym się pokręciliśmy, nim  z niego znaleźliśmy wyjście. Przez pola dotarliśmy do Lubatki, zjeżdżając w dół po uformowanej ścieżce. Dotarliśmy do rozjazdu i po krótkim namyśle wybraliśmy prawo. W ten sposób dojechaliśmy do większej drogi – asfalt z Iłowa na Sochaczew. Nie ujechaliśmy wiele. Prawie natychmiast przejechaliśmy na drugą stronę.


Ruinka w Łaziskach. Widok ku SW

Kolejny odcinek był ze świeżo położonego asfaltu. Było go akurat tyle by starczyło do ostatniego domu, a że chat niewiele, to i zaraz się skończył. Tam znów ruszyliśmy na ścieżkę polną. Powoli dotarliśmy do wsi Piskorzec, gdzie na asfalt wróciliśmy koło sadu. Nim tak się stało, mieliśmy opcję, aby pojechać wśród owocowych drzew, ale droga wydała się podejrzana – tak, jakby urywała się niedługo potem. Wybraliśmy więc bezpieczniejszy wariant i po kilku metrach znów pojawił się upragniony asfalt. Dojechaliśmy do skrzyżowania kolejnej trasy - z Iłowa  na południe. W Brzozowa Starego przejechaliśmy za DW 577 i udaliśmy się do Brzozówka. W tym czasie jechało nam się ciężej. Powoli odczuwaliśmy trudy podróży z silnym wiatrem wiejącym z południa i południowego wschodu. Ciągła jazda w takich warunkach sprawiła, że mimo pozornie dobrej jazdy, upływ sił był znaczniejszy i nie od razu widoczny. Co i rusz zmienialiśmy kierunek, podziwiając przy tym czerwieniejące się jabłka w sadach, a także prowadząc rozmowy dotyczące poprzedniego roku, wydarzeń od wyprawy bałtyckiej.


Między Brzozowem i Brzozowem Starym. Widok ku S


Maurzyce. DK 92. Międzywojenny, zabytkowy most. Widok ku NNW

W pewnym momencie wydawało mi się, że dotarliśmy do już znanego mi miejsca. Nie było we mnie jednak pewności, aż do momentu, gdy udało się zerknąć w mapę. Faktycznie – przyszło mi być tam dwa lata wcześniej, wracając z odwiedzin dworku w Studzieńcu (aktualnie odnawianego). Jadąc przez Osiek i wsie okoliczne wsie, walczyliśmy z wiatrem dmącym centralnie na twarz. Naprawdę mocno dmuchało. Zatrzymaliśmy się pod wiejskim sklepem, gdzie Księgowy zrobił drobne zakupy, a niedługo potem wypadła 13stka. Oczekując, zachciało mi się poleżeć na ziemi i odpoczywać. Wnet skręciliśmy w prawo do Chąśna Drugiego. Z początku droga wyglądała tak, jakby się kończyła na czyimś podwórku, lecz po krótkim rekonesansie okazało się, że można nią dalej jechać. Była to wąska asfaltowa dróżka koło domów, która wyglądała jak asfaltowy chodnik w mieście. Dalej przejechaliśmy do Niedźwiady, w której przecinaliśmy linię kolejową i wyjechaliśmy na DK 2. Łowicz postanowiliśmy zostawić z boku.


Sadowo (Ostrowce). Widok ku NNW

Podróże w czasie
Przed nami, jakby na wzgórzu, w oddali zamajaczył kościół i zabudowania. Wiadomym było, że Łowicz zostawiliśmy z boku, ale nie było mi wiadomo co to może być za miejscowość. Ostatecznie, nie było dla mnie wiadome, czy to my jakimś dziwnym cudem jedziemy do Łowicza, czy gdzieś indziej. Wiele nie ujechaliśmy krajówką, gdyż niebawem odpoczęliśmy na skrzyżowaniu, z którego chwilę potem zjechaliśmy w kierunku Maurzyc, a potem przemieszczaliśmy się wzdłuż doliny Bzury, co było nużące.

W końcu dotarliśmy do Soboty, a Księgowy zaczął się bawić w kamerzystę. W wiosce jakieś dzieci pod sklepem nam dzieńdobrzyły, a my pojechaliśmy przez rynek, a potem rzeczkę, jadąc w stronę Walewic. Nie wjeżdżaliśmy tam jednak i przekroczyliśmy kolejną, małą rzeczkę z równie małym mostkiem. Zaraz potem ukazała się mała dróżkę poprowadzona przez Marywil. Za wioską, tuż pod lasem skręciliśmy w lewo. Urokliwa trasa, która przypominała nieco niemieckie ścieżki rowerowe, wiodła przez Helin. Po prawej zagajniek, nieco dalej, po lewej las. Droga była mokra, co mnie zdziwiło, bo nie padało. Na kolejnym skrzyżowaniu zdecydowaliśmy się pojechać w lewo i ominęliśmy skręt o gorszej nawierzchni, w prawo pośród domów. Padło na nią podejrzenie, że może się kończyć w gospodarstwie lub inny ślepy sposób. W prawo skręciliśmy na kolejnym skrzyżowaniu i po krótkiej jeździe okazało się, że drogą o gorszej nawierzchni też byśmy tu dotarli, tylko przez inne wsie. Było to w okolicach Emilianowa. Kolejna droga pod lasem, którą jechaliśmy, również miała mokre ślady.


Sobota. Kościół pw. św. apostołów Piotra i Pawła. Widok ku NNE

Ostatni etap błądzenia to przejazd przez las w miarę porządną drogą, wyjazd wśród pól i spokojne zwieńczenie manewrów na DW 703. Tą ruszyliśmy na zachód, nim jedna to nastąpiło, zjechaliśmy do sklepu, jaki się po drodze trafił. Nie było mi wiadome, jak daleko jeszcze do Piątku, ale wiadomo było, że już niedaleko. Zmęczeni, odsapnęliśmy na ławeczkach i wszamaliśmy małą kolacyjkę. Mi zachciało się kupić wielki bochenek okrągłego chleba, który i tak wrócił ze mną do domu. Po posiłku wstaliśmy do dalszej jazdy i zrobiło nam się zdecydowanie chłodno. Wnet rozgrzała nas jazda, a monotonia kolejnych kilometrów zaskoczyła nagłym pojawieniem się tablicy „PIĄTEK”. Chwila wahania, w która teraz stronę mamy się udać.  W mig rozwiał ją atlas i intuicja. Wnet zajechaliśmy na ryneczek i przyszła pora na zdjęcia przy pomniku geometrycznego środka Polski. Pora była już późna, bo wieczorna, więc nie mitrężyliśmy czasu resztek dnia i od razu ruszyliśmy w dalszą drogę ku Łęczycy.


Sobota. Bzura. Widok ku W


Piątek. Geometryczny Środek Polski. Widok ku N

Na talerzu

Z początku czuć było się właśnie tak. Zrobiło się widocznie, totalnie płasko. Tylko w oddali gospodarstwa i pustki pól. Chwilę potem wjechaliśmy w szpaler drzew, a dalsza jazda ukazała niezmierną płaskość, równinność, monotonię przestrzeni. Pól zbożowych nie było, a przynajmniej nie rzucały się w oczy. Przytłaczały za to areały upraw warzywnych. Nie pamiętam, by po drodze pojawiły się jakiekolwiek podjazdy.

Ujechaliśmy dobre 10 kilometrów i zastanawialiśmy się nad noclegiem, ale wymienione wyżej właściwości regionu, kryły też jedną zasadniczą komplikację – drzewa były nieliczne i nie było żadnego lasu w zasięgu wzroku. Powoli, po lewej, na horyzoncie ukazała się dziwna wypukłość w rzeźbie. Coś, co wyglądało jak spore wzgórze, w naszych oczach urosło niemalże do ogromnego szczytu pośród morza, zdumiewało swoją obecnością w tak dennym obszarze. Przede wszystkim rodziło pytanie - skąd się tu wzięło? Tymczasem koła sunęły dalej i naszym bystrym oczom ukazała się spora kępa drzew po lewej. Na pierwszym skrzyżowaniu ruszyliśmy w ich stronę i zatrzymaliśmy się na poboczu. Tam podziwiając zachód słońca, w czasie Księgowego rozmowy przez telefon, wyczekiwaliśmy na moment, w którym moglibyśmy spokojnie przejść przez pole ku drzewom.


DW 703 na W od Piątku. Widok ku W

Gdy tak się stało i przyglądał się im, wydały mi się podejrzane. Czemu zachowano taką sporą kępę drzew, w obszarze tak rolniczym? Wygląd drzew nasunął mi tylko jedną myśl – tam musi być bardzo mokro. Podeszliśmy bliżej i okazało się, że szerokość drzewostanu jest stosunkowo cienka i zaraz nim znajdował się obrośnięty krzewami staw. Drzewa i krzewy wewnątrz tej masy pozostały niezbadane. Zaraz za stawem znaleźliśmy płaską przestrzeń, osłoniętą w 70% przed dostępem z zewnątrz, a tym bardziej przed oczami innych. Tam też rozbiliśmy namiot.


Orszewice przed noclegiem. Widok ku W

Zaliczone gminy

- Chąśno
- Zduny
- Bielawy
- Piątek
- Góra Świętej Małgorzaty
Rower:Zielony Dane wycieczki: 118.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:14.75 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Warszawa - Powrót w deszczu

Piątek, 27 sierpnia 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Z Księgowym

Od rana mżawka przechodząca w deszcz, później słonecznie.

Start przed ósmą rano. Skręt w lesie, w drogę asfaltową, która kończyła się małym parkingiem. Kontynuacja drogą gruntową, która skończyła się koło czyjegoś domu, takiego bardziej bogatego. Dalej ścieżką na południe od niego i koniec przy ogrodzeniu. Problem w tym, że wewnątrz niego, nie wiedząc jak i kiedy mnie tak poniosło. Odkryte zostało miejsce bardziej dogodne do przedostania się, przecisnięcia roweru na drogę, a chwilę potem również siebie. Jechało się przez wschodnią część Marek ulicami Zachodnią, Wesołą i Stawową, aż dojechało się do Radzymińskiej. Do kolejnego skrzyżowania jechało się ku północy, na światłach przedostałąc się na drugą stronę, trafiając na ulicę Małachowskiego pomiędzy nowym osiedlem. Skończyło się terenami zielonymi, ale jakimiś ubogimi. Wjazd w obszar zadrzewiony, gdzie trochę mniej na mnie padało.

Wyjazd na ulicę Parkową. Doprowadziła mnie do wzgórza, które już było widać nieraz. Tym razem była okazja obejrzeć je bliżej i było to chyba jakieś gruzowisko. Przejazd przez krzaki, jakąś ledwo widoczną dróżką, wydostając się z jego otoczenia. Dalej ulicami Okólną i Grunwaldzką do kiepskiej jakości ulicy H. Sienkiewicza. Parkową śmignęło się pod lasem. Biegł tam sobie jakiś pies. Gdy tylko mnie wyprzedzał, zatrzymywał się. Po wymijani była chwila spokoju, a potem on znowu mnie... I tak przez jakąś połowę ulicy.

Wyjazd w pobliżu zatoczki dla busów i dalej prosto do Legionowa. Tam do Księgowego. Suszenie przez jakieś dwie, czy trzy godziny, kiedy to sobie gadaliśmy, a potem ruszyliśmy w stronę przejścia podziemnego pod torami. Zajechaliśmy do rowerowego, gdzie coś tam chciał dostać. Potem on wrócił do siebie, a ja ulicami Batorego i Kościuszki do Chotomowa. Na rondzie ku S. Koło cmentarza przejazd terenem do ulicy Tęczowej, która była w złym stanie i znacznie zakałużona, lecz doprowadziła mnie do lasu. Wjazd do niego, by na wstępie zrosiła mnie woda z liści. Dalej cały czas przed siebie. Pod koniec zrobiło się bardziej grząsko, a i droga też gdzieś wsiąkła. Przedzierając się przez krzaki udało mi się dotrzeć na drogę do NDM, jakoś niedaleko od strony Jabłonny.

Skręt w ulicę Malwową w Rajszewie, a potem jazda na zachód. Wyjazd koło kapliczki. W NDM wjazd na Osiedle Młodych. Kręcąc się tam, udało mi się zagęszczać sieć przejechanych tras w tym rejonie. Wyjazd na Morawicza i tam zjazd w polną drogę. Dojazd w pobliże szpitala i skręt w kierunku NW. Dalej kilka domów, między którymi przejazd, wyjeżdżając na nieużytki. Z nich powrót do Morawicza, ale żeby się wydostać, trzeba było podejść pod kilka metrów stromizny drogi. Żeby było trudniej, ziemia była mokra i błotnista. Kolejne uliczki, po wydostaniu się na górę to: Partyzantów (z okrążeniem jednego domu), przejazd miedzy dwoma blokami w kącie Legionów i Modlińskiej, potem Mazowiecka i w długą do Modlina. Tam ul. Płk. Malewicza między blokami i Gen. Bema, przy której okrążenie ostatniego bloku. Na koniec przejazd przez Zakroczym, Henrysin i Trębki, a potem DK 62 i Miączyn.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 75.00 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:10.71 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wielkanoc do Zielonki

Sobota, 3 kwietnia 2010 | dodano: 20.03.2019Kategoria 5-10 Osób, LSTR, Samotnie, Wyprawki w regionie, Pół nocne, Z Kasią, Z Księgowym

Poranek pochmurny. Stratus. Koło południa się rozjaśnia i na niebie cumulusy średniej wielkości, dość gęsto rozmieszczone. Po południu nieco większe zachmurzenie. Wieczorem piękny zachód słońca z drobnymi Altocumulusami i Cirrostratusami. Wiatr z zachodu. Chłodnawo, później odrobinę cieplej.

Obudził mnie rankiem komórkowy budzi, po czym nastąpił proces zwlekania się z łóżka, włączony został komputer i rozpoczęło szukanie jedzenia. Zapakowany został na wyjazd sprzęt (naprawczy, ciuchy i jedzenie: szarlotka, 3 jabłka, 3 litry wody, dwie czekolady i 8 kanapek-tostów). Przejrzenie co na forum, ostatnie rozmowy na gadu oraz prognoza pogody. Cel podstawowy: Zielonka

Start lekko po 10. Za oknem szaro i chłodno, ale w porządku. Po kilkunastu minutach jazdy już mnie zgrzało. Początek podróży zaczynał się od podjazdu nieco wilgotnego, ale bez problemów. Po nim krótka rozgrzewka, żeby móc jechać normalnie. Po 3-4 kilometrach wychylam się na DK 62. Przechodziła ostatnio gruntowny remont na tym odcinku - zrobiono zatoczki dla autobusów, w moich okolicach zrównano (zdarto) asfalt, a od Emolinka i Goławina (czyli granicy powiatów) asfalt położono dobry. Po godzinie jazdy, gdy zostało za mną ostatnie obniżenie przed Zakroczymiem, wykonane zostało kilka telefonów. Zjedzona została kanapka, po czym rozpoczął się kurs w stronę lasu, którym skróciło się nieco drogę, zaraz potem przenikając przez Duchowiznę tuż przed Zakroczymiem.

Padła decyzja, że pojadę wiaduktem. Z jego kulminacji tym razem nie było widać Warszawy – za dużo chmur wisiało na niebie. Most na Narwi w Nowym Dworze przejechany z kwadransem opóźnienia. Ro., któremu zrobiło się zimno, stwierdził, że ruszy zanim się spotkamy. Śmignięcie przez miasto, a wylotówka przypomniała mi podróż przez Łotwę i tamtejsze drogi (czy raczej dziury) w miastach. Dalsza trasa nie przyniosła wielu atrakcji. Raz czy dwa postój by coś przekąsić (śniadanie nie zostało zjedzone w domu), z nudów trochę podśpiewywując. Gdzieś minął mnie jakiś typek na kolarce.

Ostatecznie dojechało się do rondek pod Skrzeszewem. Czuć było, że zaraz spotkam resztę kompanii. Tak też się stało: Byli to Ro. (z którym się umawialiśmy w NDM, ale nie wyszło, bo za długo przyszło mi się turlać), Księgowy (który organizował ustawkę), G. (która była niespodzianką), P. (który nie został przez mnie poznany) i nie było Ko. (który się zapowiadał). Ro. kończył trening i wracał do domu. Razem z resztą pojechaliśmy przez wsie do Topoliny, leżącej blisko Narwi, gdzie wskoczyliśmy na wał i skierowaliśmy się do Dębe. Potem przejazd na drugą stronę (chwilę czekaliśmy przez pieszego na wąskiej ścieżce) i w dół, po świeżo zalanych brzegach. Następnie wspięliśmy się rowerami po podjeździe z betonowych, bardzo zniszczonych płyt, w górnej części przechodzących w kamienie. Potem potoczyliśmy się trasą na Nasielsk. W lesie okazało się, że mam kapcia, a po szybkiej reanimacji i pokonaniu niewielkiego wzniesienia, skręciliśmy na Nunę i dalsze Krogule, Studzianki (przerwa na lody i jabłko) oraz Miękoszyn. Tak dotarliśmy do Zaborza i ponad godzinę siedzieliśmy u Ag., jedząc co nieco i popijając herbatę.

Zespół powiększony o Ag. udał się nad Wkrę, gdzie P. z G. robili konkurs podjazdów. Kolejny punktem zabawy był "Nie Wpadnij" (na kretowisko), a następnie udaliśmy się do "Spa przy Skarpie", gdzie koła i hamulce odczuły drugą, trzecia i czwartą młodość. Relaks wzdłuż przeoranego pola, a potem Ag. zaproponowała ciekawy podjazd, który niestety miał za dużo błota, by móc go pokonać (jechało mi się nim kiedyś, jeszcze w liceum).

Dalej, na wysoczyźnie, Księgowy. i G. wyzywali się na pojedynek, poprzez rzucanie w siebie rękawiczkami. Wnet znów zjechaliśmy w dół. Księgowy na stanowisku fotoreportera, już gotów do ujęć, świetnych niczym z National Geographic, czego efekty widać w galerii. Gdy wszyscy znaleźli się już na dole, wnet przed nami zajaśniał Goławicki Most, przez który przejechaliśmy z prędkością około 53km/h. Potem dłuuuga jazda trasą tuż obok Wkry. Zatrzymaliśmy się koło sklepik, gdzie przebywali tubylcy z magicznymi napojami dalekiego zasięgu. Zaraz potem zjechaliśmy w dół gdzie:
- stał mostek
- kiedyś tam były praktyki
- Ag. wracała do siebie
- krótko zastanawialiśmy się którędy teraz jechać

Przejechaliśmy na drugi brzeg, podjazd i trasa do Pomiechówka. Tam początkowy zamiar skrętu na NDM, zamienia się w jazdę do Serocka po DK 62 (jako że święta to i ruch mniejszy choć kilka TIRów było). Mimo przewyższeń, do Dębego jechaliśmy dość równo (moja osoba zostawała z tyłu na podjazdach) i średnią powyżej 20 km/h. W Dębem się rozdzieliliśmy. A. z G. na dół, a ja z P. w lewo przez Jachrankę. Na tym odcinku wciąż utrzymywaliśmy dość dobre tempo. Stopniowo opadam z sił i żegnam dzień, kończący się pięknym zachodem, który nie bardzo było można oglądać, mając go za plecami. Dotarliśmy do trasy Augustowskiej i P. pojechał w lewo do Serocka, a mnie po kilkunastu machnięciach korbą poniosło drogą w dół, aż nad Zalew. Tam zniknęła czekolada na raz.

Rondo w Zegrzu. Droga do Nieporętu, gdzie jeszcze było jasno. Gdy dojeżdżało się do pierwszego lasu, powoli zapadał zmrok. Na wysokości Sierakowa było już wystarczająco ciemno, ale ruch wciąż mały. Jechało się coraz wolniej i z radością można było powitać wiadukt nad Radzymińską. Niestety, dalsza droga nie była tak krótka, jak mi się wydawało. Przez kolejny las jechało mi się długo i strasznie ciężko. Jak się rankiem okazało, powodem moich trudów był kolec, który wbił się w Dębe i powoli spuszczał mi powietrze. Do Zielonki, porządnie dało mi się zmęczyć, docierając o 20:22. Wkrótce potem czekała mnie skromna uczta.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 133.30 km (0.00 km teren), czas: 07:30 h, avg:17.77 km/h, prędkość maks: 53.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wośp

Niedziela, 10 stycznia 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria LSTR, Zwykłe przejażdżki, Pół nocne, Samotnie, Z Kasią, Z Księgowym
Po tym jak wieczorem przyjechało się z Kasią do Legionowa, odwiedzając i udzielając drobnej pomocy przy sprzątaniu z LSTR, w szkole przy Konopnickiej, padło moje pytanie do Księgowego czy mogę się chwile przejechać. Pokręciło się chwile po śniegu i szybko dając sobie spokój. Wkrótce potem niebo rozjaśniło się od sztucznych ogni w ramach WOŚP.

Poza tym, rok rozpoczął się dla mnie tragicznie. W trakcie świąt, odszedł mój dziadek. Opuszczając dom i jadąc do Zielonki, do Kasi, żył jeszcze. Wieczorem zadzwoniła do mnie mama, a wiadomość ta mnie powaliła emocjonalnie.


Rower Księgowego przed UM Legionowo. Widok ku SSE


Wośpowe fajerwerki
Rower: Dane wycieczki: 0.10 km (0.10 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Deszcz do Legionowa

Niedziela, 11 października 2009 | dodano: 24.06.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią, Z Księgowym

Mało mnie klepnęło, ale za to spać mi się chciało ogromnie. Pobudka koło 11. Za oknem szaro. Pada. W duchu trochę marudzenia, ale odpięło się rower i ruszyło. Niedaleko, bo na pobliską pętle tramwajową, gdzie się pospiesznie wsiadło, wysiadając dopiero na Annopolu. Stamtąd do Marywilskiej (przez Inowłodzką) i dalej w kierunku Płud na ulicę Polnych Kwiatów. Ta poprowadziła mnie w las i przekształciła się w leśną drogę. Potem zmieniła się w betonową z płyt, gdzie pewnie rower złapał kapcia. Dojechało się do Księgowego wręcz ociekając deszczem.

Skopiowało się zdjęcia, udostępniło miejsce na dysku, gdy ten walczył z błędami swojego. Po długiej gadaninie i obiedzie, już w nocy około 20-21 ruszyło się w drogę powrotną. Na kapciu przejechało się wschodnią częścią Legionowa i po krótkiej przejażdżce przez las, wjechało na nieużytki niedaleko obwodnicy. Interesujące o tej porze (bez lampki) miejsce. Dojechało się do granicy biletowej i dwoma autobusami dotarło z powrotem na Ochotę. Zjadło się tam mintaja w orientalnym, a potem do 3 oglądało Pottera, przez co ledwo udało się wyrobić na fizykę dnia kolejnego. Rower na kapciu przeczekał do zimy, kiedy to został zabrany autem do domu. Ból kolan stał się na tyle dokuczliwy, że uniemożliwiał sprawne poruszanie się po schodach, o bieganiu i jeździe rowerem nie wspominając. Zima minęła w trybie pieszo-autobusowo-metro-tramwajowym i poznawaniu kilku zakątków Warszawy w tenże sposób. Zima była wyjątkowo śnieżna i mroźna.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 24.00 km (4.50 km teren), czas: 02:00 h, avg:12.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku XIV - Ze Sztokholmu przez Uppland

Poniedziałek, 27 lipca 2009 | dodano: 04.03.2015Kategoria 2009 Skandynawia, LSTR, Samotnie, Z Księgowym

Obudziliśmy się jak zwykle koło 9-10. Był to ostatni wspólny nocleg podczas tej podróży. Ku naszemu szczęściu, również i ten nie został zakłócony przez kogokolwiek.

Swe pierwsze kroki skierowaliśmy ponownie do przystani promowej. Mi trzeba było poczekać na zewnątrz i pilnować rowerów, podczas gdy obsługa portu w budynku odsyłała Adama do Nynäshamn. Nieco na uboczu rozdzieliliśmy bagaż. W myśl zasady: "głód = złość” oraz pragnąc jak najszybciej przebyć pozostałą, nieznaną mi część drogi, nie chciało mi się zabierać kuchenki ze sobą. Mając na uwadze niewielką już ilość gazu, niechęć do poszukiwań i zakupu kolejnej, czas jaki trzeba poświęcić na przygotowywanie posiłków, byłby to zbędny balast. Wybrało się trochę mniej ekonomiczną, ale bardziej efektywną metodę. Przez kolejne tygodnie zaopatrywanie odbywało się w przydrożnych sklepach, na bieżąco uzupełniając zapasy żywności. O ile dobrze pamiętam, zrobiliśmy jeszcze śniadanie na kuchence.


11:08. Gmach główny Kungliga Tekniska högskolan w Sztokholmie

Ujechaliśmy kilka kilometrów po ścieżce, do ulicy Valhallavägen w okolicach stadionu. Krótko się pożegnaliśmy i skierowaliśmy w różne strony. Mi przyszło odbić w prawo, ku północy, rozpoczynając samotny etap podróży. Skręt tuż obok pierwszej szwedzkiej politechniki Kungliga Tekniska högskolan. Przejazd przez kampus ulicą Drottning Kristinas, wyjeżdżając ścieżkę rowerową przy trasie Roslagsvägen. Minęło się Naturhistoriska riksmuseet, a kilometr dalej opuszczało granice administracyjne Sztokholmu.


ok. 11:25. Naturhistoriska riksmuseet w Sztokholmie od strony południowej


11:29. Naturhistoriska riksmuseet w Sztokholmie od strony zachodniej

Niestety, opuszczenie całej aglomeracji Sztokholmu było równie ciężkie, jak uprzedni wjazd do niego. Przejechało się krótki fragment Bergshamra, dzielnicy Solna. W Inverness, dzielnicy Stocksund, przejazd wiaduktem na zachodnią stronę trasy 178, wyjeżdżając przy ulicy Mörbygårdsvägen. Mijało się szpital Danderyds sjukhus, przejazd pod ulicą, gdy ścieżka tak poprowadziła, a skręt w Golfvägen. Po krótkiej jeździe dojechało się do Edsviksvägen, prowadzącą mnie przez Danderyd, zabudowane domami jednorodzinnymi. Z miejscowości tej roztaczał się ładny widok w kierunku zatoczki Edsviken, która w zasadzie przypominała wąskie, długie jezioro. Aby przyjrzeć się trochę bardziej, przyszło mi zjechać ze ścieżki i odbić do końca ulicy Kassmans, zakończonej barierkami i prywatnymi działkami. Tam krótka przerwa nim wróciło się na dalszą trasę.

Miasto opuszczone ulicą Danderydsvägen. Przejechało się nią przez tereny Sollentuna kommun. Wpierw przez nijakie Sjöberg. Na ścieżkę wjazd dopiero w Edsberg. Nie była ona zbyt spójna i składna, więc często trzeba było przemieszczać się po obu stronach ulicy. Tak tej, jak i kolejnej Sollentunavägen. Kierując się oznaczeniami na drodze, nastąpił skręt na ścieżkę wzdłuż ulicy Strandpromenaden i przejazd pod torami. Po drugiej stronie zaliczyło się ulice Skolvägen, Stinsgränd oraz Landsvägen, ukrytymi wzdłuż niskich osiedli i zabudowań jednorodzinnych. Minęło się kościół, centrum handlowe w Rotebro, a dalej jazda wzdłuż Norrvikenleden. Zjazd z niej, gdy w pobliżu skrzyżowania nie udało się dostrzec kontynuacji ścieżki. Trochę przyszło mi się cofnąć i ruszyć w kierunku ulicy Antunavägen, z chwilowym odbiciem w ślepą Kavallerivägen. Trasa przez około 1 km stała się szutrową.


13:43. Kamień z runami, wiszący na ścianie Eds Kyrka

Po ponad dwóch godzinach nareszcie udało się opuścić obszar miejski. Kurs Älvsundavägen, tym samym omijając miasto Upplands Väsby. Przez kolejną godziną minęło się, wpierw niewielki obszar zabudowań w pobliżu wiaduktu nad torami, a także kilka pojedynczych zabudowań na całym tym. Zjazd w szutrową drogę, rzekomo rowerową ścieżkę, biegnącą po północnej stronie niewielkiego jeziora Edssjön. Kilometr dalej wyjazd przy kościele Eds Kyrka. Przerwa na cmentarzu o niewielkim murku. Spacer do pompy ręcznej, by uzupełnić brakujące zapasy wody. Przez trzy kolejne dni zapewniła mi w ustach posmak ziemi... Oby nigdy więcej...

Na skróty dojechało się do Runsavägen, która poprowadziła mnie wzdłuż brzegu jeziora Mälaren - trzeciego z największych jezior Szwecji, jednak tak upstrzonego wyspami i poprzecinanego licznymi pasmami lądu, iż zdawałoby się to raczej siecią jezior. Droga dość szybko odsunęła się od brzegu i wąziutkim asfaltem poprowadziła ku północy. Jechało się w otoczeniu pól i lasów, dopóki nie udało mi się spostrzec, iż wnet kończy się on na terenie pałacu Runsa. Skręt w pierwszą lepszą i jedyną sensowną drogę, prowadzącą na wschód. Po północnej stronie drogi obserwowało się wzgórza, na których w dawnych wiekach wznosiły się fortyfikacje i cmentarz. Z braku odpowiedniej informacji, ani pałacu, ani obu miejsc nie przyszło mi odwiedzić. Na tamten czas pałac nie rzucał mi się w oczy, o antycznych pozostałościach nie wspomnę. Dopiero dzięki internetowi udało się odkryć owe miejsca


14:28. RosendalRunsavägen. Mostek przez krótką rzeczkę Oxundaån. Widok ku E

Przejazd drewnianym mostkiem, niebawem mijając "niby ruiny" domów, zniszczone auta, nawet wagon kolejowy... Przez dłuższy czas zastanawiało mnie, cóż to mogło być. Z początku przychodziły mi do głowy pomysł, iż widziało się jakiś plac filmowy lub miejsce do ćwiczenia strzelania np. w paintball. Później okazało się, iż był to plac do szkolenia ratowników Räddningsskolan Rosersberg AB. Droga skręciła na północ i kilka minut później nastała przerwa na przystanku autobusowym. Potrzeba mi było wytchnienia. Zniknęła kanapka, gdy podjechał samochód dostawczy z nadwoziem skrzyniowym. Wyszedł stamtąd kilkanaście lat starszy rodak, z którym chwilę się pogadało. Z początku nieco mnie to zmieszało, jednak stopniowo udało mi się wypowiedzieć co nieco o wyprawie i dalszych planach. Przy okazji uzyskało się nieco informacji, o tym jak wrócić w jakieś łatwiejsze nawigacyjnie tereny, aby znów nie trafić na ślepe drogi. Polecił mi również, by odwiedzić niezbyt odległą Sigtunę. Z początku moje nastawienie było niechętnie do wszelkiej zmiany założeń trasy, ale z biegiem czasu zachciało mi się zaryzykować nieco dłuższą trasę.


14:31. Plac szkoleniowy w okolicy Rosersberg

Cała przerwa trwała około 20 minut. Nogi wystarczająco odpoczęły, a żołądek miał się czym zająć. Pojechało się zgodnie ze wskazówkami, wkrótce omijając Rosersberg. Wyjazd na ścieżkę wzdłuż Norrsundavägen. Dojechało się do jej krańca, gdzie ścieżka się urywała. Cofnięcie o 100 metrów, do poprzedniego zjazdu, zmierzającego w kierunku torów. Po kilometrze jazdy wzdłuż nich (wyrysowując kształt "S"), dotarło się do Nymärstagatan w Märsta. Trzymając się asfaltowych ścieżko-chodników między blokami, wjechało się na te przy Tingvallavägen. Przejechało się tak 6 km dzielące mnie do Sigtuny, współdzieląc nawierzchnię z autami tylko na krótkich, podrzędnych odcinkach dróg.


16:10. Ulica Klockaregränd w Sigtunie

16:14. Ratusz z 1744 r. w Sigtunie

Gamla landsvägen dojeżdżało się do ścieżki przy moście, oddzielającym Gamsviken od Malar. Dalej wzdłuż wybrzeża jeziora. Dotarło do mnie, że miasteczko to, z grubsza przypomina moje okolice, nawet biorąc pod uwagę okres powstania, oraz jak wyglądałyby one, gdyby droga nad Wisłą wyłożona została asfaltem, a większą liczbą mieszkańców, rozbudowywała się bliżej rzeki. Niestety nie w najbliższej przyszłości... Już sama możliwość, by na własne oczy dostrzec to podobieństwo starczyło, aby nie żałować nadłożonej drogi. Dalej, wąską Klockaregränd powrót na Stora Gatan. Przejazd wzdłuż domków niewielkich, leciwych, lecz w dobrym wciąż stanie. Pośród nich niewielki plac oraz malutki, drewniany ratusz z 1744. Wyjechało się przy ruinach kościoła z 1100 r. Zaledwie 55 lat starszym niż Czerwiński. Chwilę tam udało się odpocząć i obejrzeć ów zabytek. O ile dobrze pamiętam, przechodziły niewielkie opady. Z powodu chłodu trzeba było założyć kurtkę.


16:17. Ruiny kościoła z 1100 r. w Sigtunie


Ok. 16:20. Ruiny kościoła z 1100 r. w Sigtunie

Miasteczko opuściło się (chwilę się wąchając nad wyborem) kombinacją ulic okupionych niewielkim, ale wyczerpującym podjazdem: Sankt Persgatan, Ormbergsvägen, Fornborgsvägen do Uppsalavägen. Kolejne niemal 1,5 godziny jechało w dość dużym wyczerpaniu, podróżując poprzez nieco pofalowany, rolniczy krajobraz, z licznymi lasami i drzewami w tle. Przez jeden z nich przejeżdżało się pod koniec tego etapu, a przed wjazdem do kolejnego miasta. Właściwie był to szereg podmiejskich dzielnic Uppasali, które przemierzało się długą, prostą drogą, wiodącą w ten sposób niemal do samego centrum. Na 2/3 odcinku owej prostej, gdy akurat złapało się rytm, zagadnął mnie ktoś w samochodzie, kto szukał, pytał, zapewne o dojazd "gdzieś". Prosząc po angielsku o powtórzenie pytania, tylko machnął ręką, gestem sugerującym, iż zrozumiał bezsensowność zaistniałej sytuacji. Z pewnością lepiej znał te okolice.

O 19:00 udało się znaleźć na terenie kampusu Uppsala universitet. Minęło się szkołę podstawową Jensa, po jej stronie zachodniej, dojazd do Artillerigatan okrążając Geocentrum (nauki głównie geologiczne i pokrewne) przeciwnie do ruchu wskazówek zegara (bez etapu południowego). Odpoczywało się tam około kwadrans, lecz raczej aktywnie. Przemieszczając się Villavägen na północ, minęło się Uppsala universitet Evolutionsmuseet, a po skręceniu w Norbyvägen, również Botaniska Trädgården i pobliski zamek. 
Przerwa nastała na chwilę przy bibliotece uniwersyteckiej Carolina Rediviva zastanawiając się, gdzie dalej. Podjazd do gotyckiej, protestanckiej katedry z 1435 r. Uppsala domkyrka. Objechało się ją dookoła, porozglądało i ruszyło dalej ulicami Sysslomansgatan oraz Ringgatan do Börjegatan. W mieście tym, licząc tylko centralną część, minęło mi około godziny. Za Uppsalą ciągnęły się spore wiejskie tereny, było w miarę płasko. Jechało się z prędkością około 20 km/h, często dużo wyższą. Przerwa pomogła, choć co prawda, nie na długo. Z wolna pochmurniejące niebo i zbliżający się zachód słońca, zasugerowały mi, by rozglądać się za noclegiem. Długo nie udało mi się natrafić na odpowiednie miejsce, a z drugiej strony chciało mi się jak najbardziej wydłużyć przebytą tego dnia odległość. Namiot rozbiło się ~35 km od centrum miasta. Było to przed wioską Viby, w lesie po zachodniej stronie drogi. W miejscu obozu koszmarnie cięły komary, a drogą co chwila przejeżdżały auta.


19:27. Carolina Rediviva w Uppsali


19:30. Uppsala domkyrka z 1435 r.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 138.00 km (0.00 km teren), czas: 08:30 h, avg:16.24 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku XIII - W Sztokholmie

Niedziela, 26 lipca 2009 | dodano: 14.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Z Księgowym

Pobudka i opuszczenie noclegu nieco później niż dnia poprzedniego, ale z wielką radością, że nie trzeba już zsuwać się na dół. Ponownie piękna pogoda i bardzo ciepło. Wróciliśmy na obwodnicę Gnesta, czyli trasę 57. Zjechaliśmy z niej o 12 w Järna. Na skrzyżowaniu chwilę się zastanawialiśmy. Jazda trasą 57 skończyłaby się albo na autostradzie, albo daleko na południe od Sztokholmu i to nawet nie w pobliżu promu. Przez miasto przejechaliśmy główną przelotówką w kierunku północnym. Nim je opuściliśmy, na chwile tylko zajechaliśmy pod stację benzynową. Za miastem krajobraz zrobił się ciekawszy. Często widać było wysokie skalne pagórki z dużymi osłonięciami. No i prawie nikogo tam nie było, poza kilkoma autami, które nas wyminęły.


12:29.  AB 515. TvetaTvetawägen. 59° 9'6.9"N 17°34'60"E (GE). Widok ku NE


12:42. Wjazd do Södertälje od strony Tveta

Około 13 wjechaliśmy do Södertälje. Jechaliśmy po ścieżkach. W pobliżu autostrady raz jeszcze spróbowaliśmy spróbować szczęścia na stacji benzynowej. Nie udało się. Skręciliśmy w Genetaleden, a potem ku północy. Dopadliśmy kolejna stację przy Bangatan. Z głównej ulicy skręciliśmy w Oxbacksgatan, na główną powracając dopiero przy kościele. Mostem przejechaliśmy do wschodniej części miasta, a tym samym na wyspę Södertörn, po której dane nam było jeździć, aż do centrum Sztokholmu. Gdy chcieliśmy opuścić miasto, o mało nie wjechaliśmy na autostradę. W porę udało nam się zjechać w Bergaholmsvägen, przejeżdżając potem przez teren wielkopowierzchniowych budynków strefy usługowo-przemysłowej. Skręciliśmy w Åkerivägen, a potem w Åkerivägen, po której zrobiliśmy pętelkę. Skrótem przez las dojechaliśmy do Listonhillsvägen, którą wyjechaliśmy na główną, boczna trasę dla ruchu lokalnego. Na przystanku przed Salem zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek. Byliśmy zgrzani od jazdy, więc przy okazji odpoczęliśmy. Była to ostatnia przerwa przed wjazdem do aglomeracji. Po przerwie szybko przemknęliśmy bokiem Salem i w Tumba zatrzymaliśmy się na zakupy przed marketem. Po półgodzinie znów byliśmy w drodze.


14:45. Skrzyżowanie tras AB 584 i AB 581 na N od Salem. Widok ku SE

Z głównej trasy zjechaliśmy w Huddinge. Zjechaliśmy w boczną Bergholmsvägen, prowadzącą do Norrängsvägen. Przy niej wjechaliśmy do parku. Po chwili kluczenia dojechaliśmy w pobliże torów. Przejechaliśmy na ich drugą stronę wiaduktem Stationsvägen, ale niedługo, bo w parku Kräpplaparken, wróciliśmy z powrotem na zachodnią stronę torów. Wtedy udało się nam złapać kurs, który niesamowicie łatwo jest stracić w tak dużej aglomeracji. Od zachodu objechaliśmy las Älvsjöskogen. Przejechaliśmy przez tory wiaduktem nad peronami pobliskiej stacji i kolejnym nad trasą 226. Wyjechaliśmy na Gamla Huddingevägen, którą dotarliśmy do trasy wspomnianej wyżej. Stamtąd odbiliśmy w Sockenvägen i Enskedevägen. Minęliśmy Arenę Globe. Ścieżką rowerową przejechaliśmy przez most na wyspę Södermalm. Skręciliśmy w Östgötagatan, którą dojechaliśmy do windy Katarinahissen. Roztaczała się stamtąd panorama na starówkę Sztokholmu. Spędziliśmy tam kilka minut i już o 18 zjeżdżaliśmy ulicą Urvädersgränd, wybrukowaną kamieniami i zakończoną schodami. Nawet nie próbowaliśmy z nich zjeżdżać. Przejechaliśmy przez Gamla Stan obok Zamku Królewskiego i skierowaliśmy na wyspę Skeppsholmen oraz mniejszą Kastellholmen. Przez pierwszą jechaliśmy po stronie południowej, a drugą zjechaliśmy niemal w całości. Cofnęliśmy się do Hovslagargatan, a potem wzdłuż brzegu udaliśmy na wschód do Djurgårdsbrunn, dopóki nie wyjechaliśmy ulicą Lindarängsvägen w kierunku północnym. Udaliśmy się do przystani promowej przy Norra Hamnvägen, ale było już zbyt późno. Szukając noclegu wróciliśmy się do Djurgårdsbrunnvagen i skręciliśmy w Hunduddsvägen do tamtejszego lasu. Dojechaliśmy do ostatnich drzew, ale tam znajdowała się mała przystań. Zawróciliśmy kilkaset metrów i zawinęliśmy w niewielką ścieżkę, uciekającą gdzieś w bok. Mieliśmy nadzieję, że w ciągu nocy nikt nie wpanoszy się do namiotu.


17:32. Sztokholm77 Arenavägen. W tle Arena Globe. Wg GSV, rok później rozpoczęto gruntowną przebudowę terenu, a budynki na pierwszym planie przestały istnieć na rzecz nowo budowanego stadionu Tele2 Arena. Widok ku N


17:39. Sztokholm. Most Skanstullsbron z wydzieloną przestrzenią dla rowerów. Widok ku N


17:56. Panorama Sztokholmu z Katarinahissen. Widok ku NNW


17:56. Sztokholm. Na pierwszym planie po prawej wieża kościoła na Riddarholmen. Po lewej ratusz z charakterystyczną wieżą na Kungsholmen. Widok ku NNW


17:56. Sztokholm. Na pierwszym planie, po prawej, wieża Tyska Kyrkan na Gamla Stan. Po lewej Storkyrkan, także na Gamla Stan. Widok ku N


17:57. Widok na Gamla Stan w Sztokholmie. Widok ku N


18:02. SztokholmUrvädersgränd. Widok ku E


18:14. Sztokholm. Skeppsholmen. Po prawej Pałac Królewski. Widok na Gamla Stan ku W


18:14. Sztokholm. Pałac Królewski widoczny z Skeppsholmen ku NWW


18:16. SztokholmHögvakten na pierwszym planie i Eric Ericsonhallen w tle
Rower:Zielony Dane wycieczki: 101.00 km (0.00 km teren), czas: 08:30 h, avg:11.88 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku XII - Przez Las Kolmården i Södermanland

Sobota, 25 lipca 2009 | dodano: 24.09.2009Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Z Księgowym

Tego dnia było słonecznie, ale pochmurnie. Zdarzył się nawet przelotny opad deszczu z rana. Ruszyliśmy o 10:30. Przez większość dnia zmagaliśmy się z wiatrem. Początkowo jechaliśmy przez otwarte tereny rolnicze, dość wąskim, ale ładnym, wijącym się asfaltem. Później szutrową drogą po północnej stronie jeziora Avern. Prowadziła ona przez lasy, a sama trasa obficie się wiła. Szuter był świetnej jakości. Ubity niemal jak asfalt, toteż nawet niespecjalnie odczuwaliśmy, że podróżujemy w terenie. Okolica ta była bardzo odludna, ale zdarzało się nam minąć kilka domów. Tuż za Börstorp, w Regna kapeć w rowerze. Przerwa trwała prawie pół godziny. Przy okazji chcieliśmy zrobić jakieś zakupy, ale na pytania o sklep, wskazywano tylko jeden, który nijak nie spełniał naszych minimalnych potrzeb. Po naprawie dojechaliśmy do lasu i zawróciliśmy do głównej trasy. Pojechaliśmy na północ, zaznając 1,5 kilometra asfaltu i skręciliśmy w szutrową drogę nad jeziorem Regnaren.


10:41. Trasa T 617. Gålö w pobliżu Hjortkvarn. Widok ku E


10:42. T 617. W pobliżu Hjortkvarn. Między Gålö a Nain .58°55'3.9"N 15°28'42.4"E (GE).Widok ku NE


10:52. T 619 i T 617Bo. W tle tamtejszy kościół. 58°55'34.0"N 15°30'54.2"E (GE). Widok ku N


10:52. T 619 i T 617. Bo. Dzwonnica tamtejszego kościoła. 58°55'34.0"N 15°30'54.2"E (GE). Widok ku SW


11:00. T 619. Lindhult. 58°54'39.00"N 15°31'37.00"E (GE). Widok ku SSE


11:38. E 1130Regna. Widok ku E


12:15. Regna. Prezbiterium tamtejszego kościoła. Widok ku N


12:44. Gdzieś przy E 1178.


12:47. Gdzieś na E 1178. Widok ku SEE

Asfaltu zaznaliśmy ponownie na ~2 kilometry przed Hävla. Tam zatrzymaliśmy się na przystanku i ugotowaliśmy obiad. Przerwa trwała tylko tyle co przygotowanie i zjedzenie posiłku. Kończył się gaz, więc używaliśmy go oszczędnie. Dalsza podróż przebiegała wzdłuż południowego brzegu jeziora Tisnaren. O 15:11 osiągnięta granica Södermanland i Östergötland przy metalowym słupie granicznym z 1935 r. Wciąż też rozglądaliśmy się za jakimkolwiek sklepem, ale udało się osiągnąć ten cel dopiero po 16 w mieście Katrineholm. Najpierw kupiliśmy mniejszą część w małym sklepie, a później większą część w markecie odkrytym w centrum miasta.


18:09. Trasa 57. Wjazd do gminy Flens. W tle jezioro Valdemaren. Widok ku E


18:22. Bernikla kanadyjska


18:56. Flen. Rondo łączące Kungsvägen (trasy 57) i Brogatan. Widok ku NE

Po 18 zatrzymaliśmy się na parkingu postojowym nad niewielkim jeziorem Valdemaren. Lekka mleczna kolacja z czekoladowymi kulkami i półgodzinny odpoczynek po wyczerpującej, ale przyjemnej jeździe. Po przerwie przejechaliśmy przez Flen. Około 20 przejechaliśmy długi mostem w Sparreholm i uzupełniliśmy wodę w domu za miasteczkiem, przy okazji dostając torebkę wiśni. Na nocleg zatrzymaliśmy się w porze zmierzchu, na zboczu pagórka po południowej stronie miasta Gnesta. Było na tyle stromo, że śpiąc ciągle się zsuwaliśmy. W tych warunkach ledwo udało się wyspać. Krajobrazowo najciekawszy dzień w Szwecji, jednak do pełni szczęścia brakowało nam pełnych zapasów w sakwach, tak aż do godzin popołudniowych.


19:21.Trasa 57. Töversta. 59° 3'44.40"N 16°44'33.50"E (GE). Widok ku NEE


19:41. Trasa 57. Północny kraniec Sparreholm. Most przez jezioro Skarvnäsviken. Widok ku NE


20:03. Trasa 57Eknäs. 59° 4'37.3"N 16°55'53.8"E (GE). Widok ku SE


20:55. Trasa 57. Norrby. 59° 4'29.80"N 17° 6'19.60"E (GE). Widok ku NW
Rower:Zielony Dane wycieczki: 140.14 km (0.00 km teren), czas: 07:06 h, avg:19.74 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku XI - Od Vättern do Lasu Kolmården

Piątek, 24 lipca 2009 | dodano: 13.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Z Księgowym

Ten dzień również można zaliczyć jako regeneracyjny, choć już wróciliśmy do formy na tyle, by nie przeszkadzała, a pogoda słoneczna, aż zachęcała do podróży. Obudziliśmy się przed 10. Nie znając terenu, wydawało się nam w nocy, że byliśmy nie wiem jak głęboko schowani w lesie, a tu taka pomyłka. Tymczasem, po wyjściu z namiotu okazało się, że pomimo naszego przekonania o niewidoczności namiotu, był widoczny z odległej o kilkanaście metrów ścieżki. Ścieżka owa biegła tuż nad brzegiem jeziora i właśnie spacerowały tam dwie kobiety w średnim wieku, które rzuciły krótkie powitanie w stronę Księgowego, który pierwszy wyszedł z namiotu. Z wolna spakowaliśmy manatki i wyszliśmy na ścieżkę. Tam się okazało, że w pobliżu był budynek latarni. Dłuższy czas odpoczywaliśmy przy pomoście, ogólnie relaksując się nad jeziorem Vättern. Prawie niewidoczny, odległy brzeg sprawiał, że przypominało to pobyt nad morzem.


10:50. Karlsborg. Mosskärr. Latarnia morska Vanäs fyr nad jeziorem Vättern. Widok ku SEE


11:50. KarlsborgMosskärr. Jezioro Vättern po N stronie latarni morskiej Vanäs fyr. Widok ku NE

Po wszystkim zjedliśmy jeszcze śniadanie i ruszyliśmy, ale jazda nie trwałą długo. Wnet wjechaliśmy na teren fortu. Początkowo trzymaliśmy się części wschodniej, a później centralnej i całą drogę południową, przy której zatrzymaliśmy się obok wejścia do muzeum. Nie wchodziliśmy ze względu na budżet. Skorzystaliśmy za to z darmowego cienia i chłodu, a także możliwości jakie zaoferował nam ów obiekt za darmo. Karlsborg opuściliśmy około 13, trzymając się najbardziej wschodnich ulic. Z głównej trasy skręciliśmy w pierwszą drogę w lewo w Hanken, kilkaset metrów od lasu. Droga była lokalna. Wyjechaliśmy nią w kierunku Töreboda, uprzednio przecinając ją w inną lokalna dróżkę, ale w porę zawróciliśmy.


12:05.Karlsborg. Kommendantsgatan. Południowy budynek fortu. Widok ku SSW


12:56. Karlsborg. Strandvägen 21. Widok ku NW


13:00. Karlsborg. N kanał łączący Bottensjön i Vättern.Widok ku E


13:00. Karlsborg. N kanał łączący Bottensjön i Vättern. Widok ku W

O 13:45 dojechaliśmy do Forsvik, w którym znajdowała się jedna z wielu śluz na kanale Göta, łączącym oba największe jeziora w Szwecji. Tam obejrzeliśmy elektrownie wodną z XIX w., prawdopodobnie najstarszy stalowy most w tym kraju (na stałe podniesiony), oraz proces napełniania śluzy, by statki mogły nim przepłynąć. Przerwa trwała do 14:30, ale aspekt zwiedzania, pozytywnie wpłynął na dalszą chęć jazdy.


Forsvik. Schematy maszyn wodnych w tej miejscowości ulokowanych.


Forsvik. Schematy maszyn wodnych w tej miejscowości ulokowanych.


Forsvik. Schematy maszyn wodnych w tej miejscowości ulokowanych.


Forsvik. Schematy maszyn wodnych w tej miejscowości ulokowanych.


Forsvik. Schematy maszyn wodnych w tej miejscowości ulokowanych.


Forsvik. Schematy maszyn wodnych w tej miejscowości ulokowanych.


Forsvik. Schematy maszyn wodnych w tej miejscowości ulokowanych.


13:48. Forsvik. Młyn wodny na północnym kanale łączącym Dammsjön Bottensjön. Widok ku SE


14:11. Forsvik. Południowy kanał łączący Dammsjön i Bottensjön. Śluza Karla XIII. Widok ku SEE


14:25. Forsvik. Południowy kanał łączący Dammsjön i Bottensjön. Śluza Karla XIII. Widok ku SSW


14:25. Plan Forsviku

Wróciliśmy do Hanken, zmagając się z wiatrem. Pagórkowatą i lesistą trasa 49 jechaliśmy w pobliżu jeziora. Było tam też chyba największe nagromadzenie odkrywek skalnych, przez które poprowadzono drogę. O 15:30 był niewielki problem z moim rowerem (łańcuch albo kapeć), w skutek czego nastąpiło rozdzielenie. Księgowy zdążył się już gdzieś oddalić, w międzyczasie pomagając usunąć drzewo, które zwaliło się na drogę. Półgodzinną przerwę zrobiliśmy na przystanku dla podróżnych w Stora Koviken. Chwilę podjedliśmy i odpoczęliśmy po intensywnej jeździe.


15:53. Trasa 49. Chyba okolice Granvik.

Od Olshammar trasa przebiegała w bardziej odkrytym terenie, z widocznymi polami uprawnymi. Wciąż widoczne jezioro Vättern było tam pokryte znaczną liczbą wysepek. Ostatni raz ujrzeliśmy je w Åviken. Kwadrans po 18 na krótko zatrzymaliśmy się przy kościele w Askersund, na samym początku miasta. Zachciało mi się tam zrobić kilka zdjęć. Samo miasto objechaliśmy obwodnicą. W Skyllberg, skręcając ku SE, odbiliśmy na wschód, jako że była to pierwsza dogodna możliwość, by skierować się do Sztokholmu.


18:10.Trasa 50. Widok na Askersund ku NNE


18:15. Kościół w  Askersund. Widok ku E


18:16. Kościół w Askersund


18:17. Kościół w Askersund

Na chwilę zatrzymaliśmy się przy pobliskiej ruinie (Adam został przy drodze, a mnie poniosło na zwiedzenie zrujnowanego domu (współrzędne wg googlemaps 58°55'41.7"N 15°01'51.4"E), z którego to do sakwy powędrowały: mały skórzanopodobny pojemniczek (po latach oddany do kościoła, jako że była to rzecz przywłaszczona), książka o ptakach po szwedzku (był zamiar oddania książki przynajmniej do kościoła, ale nie udało się), szmatki i być może jakieś dwie fotografie (szmatki wyrzucone najpóźniej w Finlandii, a fotografie, jeśli faktycznie zostały zabrane, przestały istnieć)), a wkrótce udało nam znaleźć miejsce, gdzie mogliśmy zaopatrzyć się w wodę. Było to w Rönneshytta. Osoba, która nas poratowała właśnie wróciła z konnej przejażdżki. Księgowy chwilę pogawędził, chwilę się pozachwycaliśmy psem (podobnym do psa u P. i M., wabiącego się Robin). Stamtąd ujechaliśmy dość niewielką odległość i skręciliśmy w Hyttvägen. Dzięki świeżym zapasom wody przygotowaliśmy ciepły posiłek. Przy stole przesiedzieliśmy na ławce do 21.


19:24. Pies w Rönneshytta


21:05. Obiadokolacja w Rönneshytta. Drzewo w tle ścięto między 2015 a 2019 (wg GE)

Po posiłku ruszyliśmy dalej na wschód, bardzo przyjemną trasą kończąc w pobliżu Hjortkvarn. Tam tylko na moment zjechaliśmy do centrum wioski, ale wnet wyjechaliśmy, gdyż nie tędy mieliśmy jechać. Było to tuż po zmierzchu. Wystarczająco ciemno, by włączono przydrożne lampy, a na tyle jasno, by bez trudu rozłożyć namiot. Stało się to kilometr na północ od wioski, tuż przy skręcie w trasę 617. Teren był niewielkim, wyasfaltowanym placem, ze sporą ilością roślin, które nas zasłaniały w stopniu wystarczającym, by nie czuć się łatwymi do wypatrzenia. Sam asfalt powodował, że obawialiśmy się o to, że ktoś mógłby tu przyjechać, ot tak sobie w środku nocy, np. w celu popijawy. Na szczęście była to kolejna spokojna noc.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 113.94 km (0.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:18.23 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku X - Chmury nad jeziorem Vättern

Czwartek, 23 lipca 2009 | dodano: 12.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Pół nocne, Z Księgowym

Poranek dokładnie taki, o jakim myśleliśmy, że będzie. Cały dzień dokładnie taki jak poranek. Podróż dokładnie tak samo przyjemna jak wczoraj, tylko w innych warunkach... Przez prawie CAŁY, z krótkimi przerwami, dzień padał deszcz. Smutny, rzęsisty, albo spokojny, ale przede wszystkim rozmiękczający nasze morale i chęć podróż. Obudziliśmy się około 12:00, ale w stodole przesiedzieliśmy do 14:30!!! Szczególnie mi się nie chciało opuszczać ciepłego śpiwora i dużo później nastąpiło wylezienie z namiotu. Przynajmniej można było długo i w spokoju regenerować się po dwóch poprzednich dniach.


13:16. Kortebo. W stodole, przed wyjazdem

Z wolna zjedliśmy śniadanie. Wypatrywaliśmy jakiegoś okienka bez opadów. W Bankeryd krótka pętla przy sklepie w ulicy Sjöåkravägen. Kilka minut postoju na stacji przy wyjeździe z miasta. Trzymając się głównej trasy przez miasto dojechaliśmy do ważniejszej trasy, prowadzącej wzdłuż brzegu jeziora. W Fiskebäck krótka przerwa nawigacyjna, zakończona deszczem. Opuścić miejsce chcieliśmy ścieżką, ale w skutek tej nadgorliwości przejechaliśmy wiaduktem na drugą stronę, aby dosłownie chwilę później, już dołem, wjechać z powrotem na główną trasę.

Kolejnym istotnym punktem był postój na stacji przy pierwszym rondzie obwodnicy Hjo. Rozłożyliśmy się z rzeczami na ławeczce. Mieliśmy się zabrać za jedzenie, ale wynikły dwie rzeczy. W budynku stacji była normalna pizzeria, a po chwili zaczął padać deszcz. Spakowaliśmy się więc, doprowadziliśmy rowery pod ścianę i spędziliśmy w środku czas od 19 do 21. W tym czasie zdążyliśmy wchłonąć pizzę i dwie kawy. Udało mi się naładować telefon i wysłać komunikat z trasy. Gdy sięgnęło się po komórkę jakiś czas później, okazało się, że pomimo przebywania w stanie wyłączonym, sama rozładowała baterię już po jednej dobie...


19:08. Hjo. Przerwa na posiłek

W Hjo przekroczyliśmy 60 kilometr tego dnia. Po smacznym posiłku, rozgrzaniu ubrań i zwiększeniu temperatury ciała w pizzerii, nieco się ożywiliśmy i wzrosła chęć na przejechanie jeszcze kilkunastu kilometrów. Oby do zachodu słońca. Noc dopadła nas na długo przed okolicami Mölltorp. Jechało się już po ciemku, ale jeszcze zdołaliśmy dojechać do Karlsborg. Objechaliśmy twierdzę od zachodu i rozbiliśmy namiot w lesie, schowani około 300 metrów od obwałowań fortu. Byliśmy przekonani, że jest to najlepsza dostępna miejscówka, ale było tak ciemno, że trudno było nawet namiot rozłożyć. Zasnęliśmy około północy.

W kilku słowach podsumowując ten dzień. Początkowo trasa układała się dość pagórkowato, później raczej równinne, ale ze względu na pogodę było nam to serdecznie obojętne. Przed nocą było już nawet dość sucho. Z powodu pogody, niespecjalnie nawet mogliśmy podziwiać jedno z największych skandynawskich jezior. Mimo wszystko, udało się przekroczyć 100km, co niezmiernie nas zdziwiło, biorąc pod uwagę okoliczności.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 100.82 km (0.00 km teren), czas: 05:10 h, avg:19.51 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)