Wpisy archiwalne w kategorii
.Samotnie
Dystans całkowity: | 55369.11 km (w terenie 4905.95 km; 8.86%) |
Czas w ruchu: | 3527:23 |
Średnia prędkość: | 15.67 km/h |
Maksymalna prędkość: | 74.20 km/h |
Suma podjazdów: | 800 m |
Suma kalorii: | 76839 kcal |
Liczba aktywności: | 828 |
Średnio na aktywność: | 66.87 km i 4h 16m |
Więcej statystyk |
Na Wschód I - Za Siedlce
Piątek, 14 września 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >200, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, .Nocne, ..Gminy Polska, 2012 Siedlecczyzna S
Po BBT okazało się, że w pośpiechu pomyliliśmy kaski i Y. zabrał mój. Pojawił się więc dobra okazji i po ponad dwóch tygodniach od maratonu, pojechało się na wschód Polski.
Początek podróży po DK62. Skrót przez las i przejazd wiaduktem w Zakroczymiu. NDM przez Modlin i DK 631 do Wieliszewa, gdzie spotkanie z Ksiegowym na rowerze, z którym pogadało się trochę przed sklepem przy kościele ok. godziny 15. Potem pognało mnie z wiatrem przez Beniaminów do Radzymina. Tuz za Starym Kraszewem przerwa na posiłek na poboczu. Przyjemne ciepło późnego popołudnia. W Klembowie trwał remont mostu, a na drugą stronę rzeczki Cienkiej przedostać się można było po prowizorycznych betonowych płytach, bądź deskach. Po drugiej stronie skręt w lewo, a za Zamościem zjazd na leśny szuter, który wyprowadził mnie w Jasienicy. Ulicami Przytorową, Wiśniową, Lipową i Centralną do DK 634. W cieniu dawało się już odczuć nadciągającą noc.

Zakupy w Wieliszewie
O 18 w Tłuszczu udało się poznać ulicę Wąską. Miasto opuszczone, szybko jadąc do Równego m.in przez Dzięcioły i Białki. Krótka przerwa nad DK50, kiedy to trwały przygotowania do nocnej jazdy. Od północy wjazd do Strachówki i kurs na wschód. Przerwa na SMS i ochłonięcie w trakcie posiłku, na przystanku położonym przy granicy Józefowa i Annopola. O 20:40 skręt koło kościoła w Pniewniku na południe. Ten odcinkiem był swego rodzaju skrótem, co do którego pewności jednak nie było. Droga wnet przeszła w szuter. W Józefach skręt do Skarżyna. Noc była gęsta i tylko jeden samochód w oddali rozcinał ją swymi światłami. Jadąc po wiejskich drogach naszła pora wyłączyć swoją lampkę, nasycając się nocnym mrokiem.

Klembów. Kościół pw. św. Klemensa Papieża i Męczenika. Widok ku SE

Klembów. Remont mostu przez Cienką. Widok ku S

Klembów. Remont mostu przez Cienką. Widok ku SE

Klembów. Remont mostu przez Cienką. Widok ku SSW

Klembów. Remont mostu przez Cienką. Widok ku NEE
W Skrzynie powrót na asfalt. Przed 22 z Wierzbna do Grębkowa, gdzie udało się dotrzeć przed 22. W Starej Suchej droga zabawnie wyginała się łukiem ku północy. W Kopciach mnóstwo podejrzanych osób. Tuż za ową wsią zjazd w lewo, w szuter, który tuż za lasem, przy granicy gmin przeszedł w dość nowy asfalt. Obserwując światła Mokobodów, skręcało się do Zaliwia-Piegawek. Droga często skręcała, nim wyjechało się na DK2 w Nowym Opolu. Na kilka minut zjazd z niej w ulice Sosnową, Dębową, Świerkową, nim na nią się wróciło raz jeszcze.

Pniewnik. DW 637. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela. Widok ku SW

Grębków. Kościół pw. św. Bartłomieja. Widok ku N
O pierwszej w nocy przejazd przez Siedlce. Dalej DK2 na wschód. O 2:15 przejazd przez Zbuczyn, gdzie trzeba było zrobić przerwę, by odpocząć i podjeść. Jechało mi się już z trudem. O 3 rano odbicie na południe w Wólce Kamiennej, by dzięki wsi Zaolszynie zaliczyć gminę Trzebnica. Nawrót po 1,5 km ciężkiej jazdy. Było to przy pierwszym drzewie między kanałkiem i skrętem w szutrówkę na zachód. Poza mną, pieszo drogą przemieszczały się ze dwie osoby. Z krajówki zjazd na północ we wsi Krzesk-Królowa Niwa. O 4:30 w Łubach albo Kożuszkach pogoniły mnie psy. Wyjazd we wsi mostów na DK 19. Około 5 rano zejście z drogi za wsią Łukowisko, by położyć się na namiocie, pod jakimś krzakiem w polach. Żeby choć trochę przypominało to obóz, płachta została zaczepiona o rower. Przytłaczało zmęczenie, braku snu i ból kolan. Była niby jeszcze noc, ale praktycznie zaczynało się rozwidniać.

Fragment gminy Trzebieszów w okolicy Zaolszynia.
Zaliczone gminy
- Strachówka- Wierzbno
- Grębków
- Mokobody
- Zbuczyn
- Trzebieszów
- Międzyrzec Podlaski (W+M)
- Olszanka
- Huszlew
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
216.40 km (11.50 km teren), czas: 13:04 h, avg:16.56 km/h,
prędkość maks: 40.70 km/hBBTOUR III - Wyżyny i góry
Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, .Maratony, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, .Z Kasią, 2012 Maraton BB, .Z rodziną
2012.08.24 - 28 BBTOUR - cała trasa
Mimo snu, co jakiś czas niby to otwierałam oczy. Mignęło mi kilkoro pieszych, autobus i grupa rowerzystów, którzy nocowali we Wsole. Ocknęłam się po około godzinie. Początkowo jechałam wolno i z trudem, ale wnet się rozruszało. Chwila drzemki dała mi bardzo wiele. Było pochmurnie i wietrznie (z zachodu), ale z biegiem czasu rozjaśniało się i było coraz cieplej. Wiatr raczej wspierał niż przeszkadzał.
Przejazd przez Radom był utrudniony. Pochrzaniły mi się wiadukty. Zamiast w Słowackiego, skręt w Żeromskiego. Za torami udało mi się skapnąć, ze jest coś nie tak, ale nie chciało się cofnąć. Skręt w Piotrkowską, ale skończyła się dla mnie ślepo. Wyjechało na DK 9, którą dotarłam do właściwego skrzyżowania. Za miastem przymuszanie nóg do ciężkiej pracy. Wmawiało się sobie, że w Iłży zrobię sobie przerwę na posiłek, to odpoczną. Dzięki temu udało mi się dotrzeć na miejsce o 7:35 i nawet dogonić grupę z Yoshkiem. Problemem było to, że Punkt nie znajdował się w Iłży, lecz w Pastwiskach, 5,5km od zamku, wzbudzając we mnie poczucie, że przegapiło się go gdzieś. Na miejscu długo czasu się nie zagrzało, ledwie tylko zabrało się z bagażu co się chciało (koło Bydgoszczy już wziąć nic nie było można).
Do Ostrowca Świętokrzyskiego jechało się szybko, ale była jedna dłuższą przerwę, podczas której minęła mnie grupa pozostawiona po Iłżą. Gdy tylko wjechało się na koniec podjazdu za Ostrowcem Świętokrzyskiego, prędkość mi bardzo wzrosła. Duży w tym udział wiatru i wspaniałych zjazdów. Trudniejszy odcinek był tylko od Lipnika, gdy musiało się nieco z tym wiatrem powalczyć. O 12:34 znalazłam się w Borku Klimontowskim, gdzie doścignęła mnie rodzina, jadąca na metę. 10-15 minut przerwy by pogadać i napić kubek lub dwa herbaty. Potem zatrzymali się raz jeszcze przy stacji tuż za Wisłą i poinformowali o odległości, jaka dzieliła mnie do jadącej przede mną grupy, gdy dotarło tam godzinę później i wręczyli butelkę soku.
Przyspieszyłam i dzięki temu, o 14:10 we wsi Nowa Dęba dopadłam ową grupę, która kończyła posiłek na DK 11, położonej na 800km w restauracji Dębianka. Było miedzy nami kwadrans różnicy czasowej. Posiłek zjadło mi się szybko (w dwóch porcjach), szybko się ogarnęło (choć zeszedł mi pewnie z kwadrans) i ruszyło w podobnym czasie co ostatnia grupa. Zostało już tylko 200km, w tym jazda nocna. Tak naprawdę z górki, choć w góry... Ledwo opuściło się tę miejscowość i trzeba było dopompować koło. Zaczął się podjazd za nią, znów pompowanie. Coś było zdecydowanie nie tak. Zmieniło się dętkę, napompowało, ujechało się kawałek i ponownie spadek ciśnienia. Z połową ciśnienia jakie powinno się tam znajdować, z trudem przejechało się do Kolbuszowej, pragnąc bym nie złapał pełnego kapcia.
Skręciło się w Parkową, spytało przechodnia o sklep rowerowy i o dziwo był tam taki. Przejazd przez Plac Wolności i dotarło się do Piekarskiej, gdzie kupiło nową oponę, dętkę, szybko wymieniło zużyty sprzęt, i dostało pomoc w postaci powietrza ze sprężarki, by nie tracić czasu na pompowanie. Spędziło się tam 10-15 minut, opowiedziało w skrócie o swojej sytuacji i zostawiło graty do wyrzucenia. Problemem okazała się zużyta opona, która już wcześniej ukazywała pomarańczową warstwę. Takie coś było przez mnie widziane w oponie po raz pierwszy i wydawało mi się, że może była to forma samouzupełniania ubytków (nie była). Było po 16, może 16:30, gdy ruszyło się w dalszą drogę.
Nie zwracało się uwagi na trasę, na otoczenie. Pędziło się tak, by nadrobić stracony czas. Gdzie w głowie odnotowało się, że przejeżdżało się przez Głogów Małopolski po nowej obwodnicy, a szosa do Rzeszowa była potem prosta jak strzała. Stolicę Podkarpacia przejechało się w dużej części po ścieżkach. Oczywiście mnie to spowolniło, ale od ronda Pakosława można było bezproblemowo jechać szosą. Nawet światła były tym razem dość przychylne i stało się może ze 2-3 razy. Oczywiście przydało się doświadczenie z kurierki. Wyjechało się za centrum, wypadło na DK 19 i rozglądało się za kolejnym, 12 już PK na 860km.
Był tuż przed końcem Rzeszowa i początkiem Boguchwały. Zirytowało mnie jego położenie w środku zjazdu. Z ostrym hamowaniem skręciło się na podwórko, wpadło by podbić książeczkę z widniejącą od tej pory na niej godziną 18:35 i szybko przekąsiło to, co tam jeszcze zostało. Przesiedziałam tam może 5-10 minut, obserwując zamykanie punktu i czym prędzej pospieszyło na ostatnie 120km podróży. Żwawo dotarło się do Babicy i skręciło w Wyżne. Zachodzące Słońce było świadkiem mojego pełnego trudów wjazdu na 322 m n.p.m. (nieco ponad 100 m w górę od Babicy) za Niebylcem. Nie pamiętam nawet czy końcówkę podjeżdżało się czy szło.
Gdy byłam już na górze i pozostał mi już tylko zjazd, niestety, ale zdążyła zapaść konkretna noc. Chwyciło się lampkę w dłoń, a duszę na ramię i zjechało częściowo hamując na szosie, gdzie rower momentalnie przekraczał 40km/h i nie miał ochoty na prędkości niższe. Prędkość i światło lampki uśpiły moją czujność. Jechało się tak, jakby było się pod wpływem środków odurzających czy leków na uspokojenie (tak mi się wyobrażało ten stan). Dopadała mnie moja senność. Wyjechało się w Lutczy. Postój przy skrzyżowaniu, nie ogarniając, czy droga w którą skręciło, to ta w którą się miało jechać, czy właśnie z niej się przyjechało (Tak trudny był już mój stan po tylu kilometrach i godzinach jazdy). Na spokojnie przejechało się do Domaradza. Skręt w DW 886, która rozpoczynała się mostem nad Stobnicą, skrytą w czerni nocy, choć niewiele brakowało, bym go się ominęło i pojechało dalej. Tu na szczęście umysł w był już w miarę odpoczęty na tyle, by bezpieczniej kontynuować jazdę.
O 22:50 dostałam pieczątkę w DK 13. Była to remiza w pobliżu kościoła w Starej Wsi, części Brzozowa. Nim tam się trafiło, przyszło mi się skontaktować z Księgowym, który dał mi kilka niezbędnych podpowiedzi, tym bardziej że w moim stanie brakowało mi spostrzegawczości. Nawet minęło się to remizę i trzeba było się kawałek cofnąć. Remiza była położona w pewnym oddaleniu od szosy. Dojechało się, podbiło pieczątkę, podjadło, pogadało i nieco przejaśniło mi się na umyśle. Wzięło się dokładkę i niemal siłą się zmusiło, by opuścić tamto przyjemne i gościnne miejsce. Zostało jeszcze około 100km. Wyjechało się koło północy.
Przejazd przez Brzozów był dla mnie wyzwaniem ze swoimi podjazdami. W Humaniskach o mało nie wjechało do rowu, bo zaczął się okres przysypiania. Odtąd często jechało się z przymkniętym jednym okiem, umysłowo pracując na pół gwizdka, o ile aż tyle. Jechało się trochę jak na autopilocie. Cieszyły mnie, że minęły mnie może ze 2-3 auta, bo wtedy lepiej było przystanąć na poboczu, a przez to nieco odpocząć. W pewnej chwili nastąpił wjazd do Sanoka. Trochę znów mi przeszła senność. Pomagały w tym podjazdy, jakie się właśnie rozpoczęły na dobre. Gdy zjeżdżało się do Zagórza zaczął się etap przemarzania i to pomimo cienkiej, foliowej płachty, jaka była na bluzę narzucona. Długi podjazd do Postołowa mnie rozgrzał, a podjazd przez Lesko był jakiś mroczny, miasteczko opustoszałe, choć tej nocy najdokładniej się je zapamiętało. W Uhercach Mineralnych odliczanie odległość do Ustrzyk Dolnych, aby jakoś zająć uwagę i przetrwać trud. Zaczęły się też serie zjazdów. Z wolna zaczynało się też rozwidniać.
Punkt DK 14 odwiedzony o 5:19. Była ochota napić się czegoś ciepłego, lecz niczego nie było. Osoba na puncie zaproponowała, że mogę zostać i odpocząć (chyba nie wyglądało się najlepiej), no ale zostało mi ledwie 50 km, i to po drogach, które w większości już były przez mnie poznane w 2009r. Problemem było tylko zmęczenie, kolana i brak snu doprowadzający mnie do stanu spania za kierownicą. Dalsza trasa więc wyglądała tak, że kilka razy przyszło mi się zatrzymywać się na poboczu, na stojąco, by nieco przedrzemać, by mieć wystarczająco uwagi do dalszej jazdy. Kilka razy przymykało się oczy na zjazdach na kilka sekund, przez co raz zjechało się nieopatrznie na lewą stronę jezdnia, a kilkaset metrów dalej, w porę dostrzegło się jadące auto. Aż trzeba było przystanąć, a ta sytuacja nieco mnie otrzeźwiła.
Od Lutowisk udało się rozbudzić w sposób wystarczający, aż do końca maratonu. Było już na tyle słonecznie, że aż się w folii było mi za gorąco, jednak nie chciało mi się tracić czasu na jej ściąganie. Nie było czasu na patrzenie na zegarek. Trzeba było pędzić ile sił, których było mało. Meta była tuż, tuż. Przejechało się przez Pszczeliny. Jazda wijącą się drogą, po lewej mając strumień Wołosaty. Raz wyjechało się spośród drzew, lecz była to tylko wieś Bereżki. Las ciągnął się nie mając końca i nie wiadomo mi było, czy to ja jadę tak wolno, czy też to meta jest jeszcze tak daleko. Wtem udało się dojrzeć rowerzystę. Była we mnie pewność, że to jakiś zawodnik. Nie próbowało się nawet go wyprzedzić, ale obecność innego człowieka w pobliżu dodała więcej siły, by choć zmniejszyć odległość do niego. Poskutkowało. Ponadto nawet nie zwracało się już uwagi na kolejne zakręty i odległość. Liczyło się tylko nie stracić drugiego człowieka z oczu, aż do końca maratonu.
Była 8:32 wjechałam z rozpędu na żwirkowatą linię mety. Nie zwalniałam do końca, pamiętając przypadek z Wolbórza, gdy to dotarło się na 1 minutę przed końcem czasu. Tym razem udało się dotrzeć na ok. pół godziny przed limitem czas, a równocześnie przekraczając metę na jakieś 1-2 minuty za wspomnianym zawodnikiem. później się okazało, że czas mojego przejazdu był nieco krótszy niż jego, gdyż ów był z grupy OPEN. Na mecie można było choć trochę odpocząć, usiąść przy stole na zewnątrz budynku i chwilę przysnąć, aby nieco dojść do siebie. Przebranie się w świeższe ciuchy, jakiś posiłek i poszukiwanie swojego bagażu, który gdzieś się zawieruszył w wozie transportowym. Nie było we mnie specjalnie siły na rozmowy, choć odpoczynek pozwolił mi na zachowanie przytomności umysłu i bezproblemowe patrzenie. Od 10 do 11 trwało podsumowanie maratonu, rozdanie medali i mnóstwo zdjęć.

Książeczki na mecie


Zebrane punkty kontrolne i czas ich odwiedzenia

Pamiątkowe medale
Podsumowanie i Epilog
Udało mi się. Przejechałam przez Polskę ze Świnoujścia w Bieszczady w ciągu 71 godzin i 24 minut, choć zakładany było dotarcie w pełne 72 godziny. Niedopatrzenie stanu technicznego przyczyniło się do utraty przynajmniej 1-2 godzin, lecz i tak się powiodło. Rzeczywista przebyta droga wg mojego licznika wyniósł 1049,2 km. Przez jakiś miesiąc czy dwa odczuwalne były jeszcze problemy z nerwami dłoni (odczuwanie mrowienia w niektórych, trwające przez min. miesiąc), związane z tak długą jazdą i trzymaniem ich w niemal jednakowej pozycji. Innych powikłań nie udało się odnotować.
O maratonie tym udało mi się posłyszeć po raz pierwszy w 2007 roku, w czasie mojej pierwszej wielodniowej wyprawy rowerowej i kilka razy rozważane/marzone było, aby spróbowaniem swych sił podczas takiej trasy. Udało się to osiągnąć. Były pomysły by pewnego razu jeszcze powtórzyć taki maraton, lecz po maratonie w 2012 padła decyzja, skupić się na odwiedzeniu wszystkich gmin w Polsce, a tym samym poznać ten kraj w całości, przynajmniej w skali co do jednej gminy.
Z forum, wraz ze mną (lecz dużo wcześniej) dotarli również Y., Ro., Wa., Wi., O._T., Ric. i To. Tr. wycofał się w Toruniu i tym razem maratonu nie ukończył
W drogę powrotną autem zabraliśmy Y. z rowerem. Ledwie wsiedliśmy do auta, gdy zasnęliśmy. Krótkie moje obudzenie się nastąpiło około przed 14:30, by powiedzieć rodzicom, że trzeba odstawić Y. na pociąg z Lublina i wtedy rozpoczęła się kolejna, tym razem samochodowa, walka z czasem. Kolejne moje przebudzenie na granicy województw. Pociąg z Lublina zdążył odjechać, gdy tylko wjeżdżaliśmy do miasta. Skierowaliśmy się na Warszawę bez zjeżdżania w bok. Wieczorem dojechaliśmy do Ryk i zajechaliśmy na tamtejszy dworzec, położony odludnym miejscu, z dala od centrum miejscowości. Błyskawicznie wypakowaliśmy rower i bagaż Y.. Szybkie założenie kół i bieg ze wszystkim na peron, gdzie właśnie dojeżdżał pociąg. Udało się w ostatniej chwili, choć przypadkiem zamieniliśmy kaski, co stało się motywem do kolejnego rychłego wyjazdu rowerem na wschód. Resztę drogi i po powrocie sen trwał długo i bezwzględnie. Po przebudzeniu stan mój przypominał stan wraku, który mimo to dobrnął do portu.
Tu pragnę oficjalnie przeprosić, gdyż maraton nie był przeze mnie przebyty zgodnie z regulaminem - w okolicach Klimontowa i Tarnobrzegu napiłam się herbaty i soku, który przywieźli rodzice (a więc "osoby trzecie"), gdy przypadkiem spotkali mnie na trasie. Fakt ten został przeze mnie zatajony przez lata i czułam pewien niesmak do siebie za zatajenie, może drobnostki, lecz rzucającej cień na uczciwość moją i uczciwość przebytego maratonu. Ponadto w Mszczonowie przejechałam krajówką, zamiast ul. Żyrardowską, jak przebiegała ustalona trasa. Potem próbowałam przejechać kilka kilometrów po Mszczonowie "za karę", lecz i tak nie poinformowałam organizatora maratonu o zmianie trasy mojego przejazdu, co być może powinno poskutkować doliczeniem dodatkowych, karnych minut, a skutkiem tego również i być może dyskwalifikacji z maratonu - szczególnie z powodu faktu zatajenia tych zdarzeń, a więc niehonorowego zachowania. Pozostałe zasady regulaminu były przeze mnie przestrzegane, o ile mnie pamięć nie myli.
Także przepraszam publicznie i imo, powinno się nałożyć dyskwalifikację przejazdu maratonu BBt 2012.
Zaliczone gminy
- Lipnik- Klimontów
- Koprzywnica
- Łoniów
- Tarnobrzeg
- Baranów Sandomierski
- Nowa Dęba
- Majdan Królewski
- Cmolas
- Kolbuszowa
- Głogów Małopolski
- Trzebownisko
- Rzeszów
- Boguchwała
- Czudec
- Niebylec
- Strzyżów
- Domaradz
- Jasienica Rosielna
- Olszanica
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
416.00 km (1.00 km teren), czas: 18:31 h, avg:22.47 km/h,
prędkość maks: 56.19 km/hBBTOUR II - Etap równinny
Niedziela, 26 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >300, .Maratony, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2012 Maraton BB
Przebudzenie około 2 w nocy. Sama drzemka nie trwałą nawet tyle czasu, bo trochę trwało, nim skończyły się próby naprawy i mocowania lampki. Odtąd w nocy jechało się trzymając ją w ręce opartej na kierownicy. Chwilę się rozgrzewało, jeszcze coś przekąsiło, popiło i wsiadło na rower, powoli przebierając nogami, dopóki nie ogrzało się i wpadło w rytm. Było chłodnawo. Mgła gęstniała i bardziej posuwała się na wschód. Około 2:30 jechało się przez Nakło nad Notecią. Za Strzelewem szczególnie mglisty i zimny zjazd z dwoma znacznymi zakrętami. Prawie godzinę zeszło mi, by dotrzeć do 4 PK w Kruszynie. Był to Motel Złota Karczma "Chata Skrzata" przy krajówce, pod numerem 33. W środku zalegało kilkunastu jeśli nie kilkudziesięciu zawodników. Trochę trwało, nim o 3:23 znalazło się osobę z pieczątką i można było jechać dalej. Swoje już się "odespało".
Przed Bydgoszczą skręt na obwodnicę i pojechało się ścieżkami, gdy tylko się pojawiały. W Białych Błotach wyjazd na DK5, gdzie udało się spostrzec błąd i wrócić się na właściwy kurs. Na skrzyżowaniu z DK 25, choć trzeba było wzdłuż niej jechać, to problemu z nawigacją już nie było, ale 2-3 innym zawodników taka pomyłka zawiodła na Złotniki Kujawski i nadkładali drogi do Torunia. Gdy kończyła się jazda obwodnicą schowaną wśród lasów, powoli zbliżał się poranek. W porannej szarówce przebrnęło się przez Andersa w Toruniu i zatrzymało się dopiero tuż za miastem, w karczmie "Zwierzyniec". Ta mieścił się 5 PK, położony na 381 km trasy BBTour. Podbiło się pieczątkę o 7:50 i spędziło tam prawie godzinę na regenerację sił i posiłek. Niepotrzebnie wzięło się ze sobą trochę za dużo jedzenia na zapas, ale było to podyktowane niepewnością, czy nie powtórzy się sytuacja jak w Pile. Gdyby nie przerwa na burzę i ta w Toruniu, wpadłaby mi kolejna 400tka w ciągu 24h, a tak zabrakło raptem ~15km
Cały dzień był pogodny. Do Włocławka dojazd o 11:04. Był to dojazd problematyczny. 20 km odcinek wzdłuż budowanej autostrady A1 niezmiernie mi się dłużył, a pierwsze kilometry po mieście były po masakrycznej nawierzchni. Na szczęście Pk 6 przy placu Solidarności, był obecny, aktywny, i wrzał humorem. Było tam kilku tych, którzy minęli mnie, gdy odpoczywało się w Toruniu. Zjadło się coś ciepłego i po krótkim postoju pojechało się ulicą Wyszyńskiego i Płocką dalej na wschód. Nie przytoczę, jak wiele było obecnej mojej uwagi w czasie jazdy wzdłuż Wisły. Trasę znało się z podróży autem, ale teraz, po raz pierwszy rowerem, nie było zbyt wielu punktów, gdzie można było uchwycić coś wzrokiem. Dopiero Nowy Duninów zwrócił moją uwagę, a wkrótce skręt w Soczewce na SE. Dość powiedzieć, że wyminął mnie ksiądz na poziomce, podczas przerwy by m.in poprawić swoje kolano, klęcząc na poboczu, a on zatrzymał się, pytając o mój stan itp. Chwilę pogadaliśmy, z moich ust padły moje szacowanie dotyczące czasu przejazdu, średnich i godzin zamknięcia punktów. Nie było ochoty przechodzić drugiej Piły. Gdy pojechał, zrobiło się jeszcze krótki, szybki spacer po lesie, po czym pozostało dalsze męczenie trasą nadwiślańską .
Dzięki skrętowi z Soczewki do Sędenia Małego, można było dociągnąć trasę do miejsca w lesie, gdzie zawróciliśmy w czasie podróży do Gostynina w 2008r. Były to już w moje rejony, więc odczuło się pewną ulgę. Do Łącka przejazd ścieżkami. Podobnie do samego Gąbina. Równolegle do mnie przemieszczała się zwarta grupka, którą minęło się na noclegu przed Bydgoszczą i we Włocławku. Pierwsi dojechali do Gąbina, lecz w PK 7 na stacji odpoczywaliśmy już wspólnie. Było to o 14:50. Ruszyliśmy w podobnym czasie, choć odpoczywanie moje trwało krócej. Nie minęło wiele czasu, gdy za miasteczkiem odskoczyli w przód. Jadąc do Żyrardowa przez Sochaczew, wyłączyła mi się uwaga. Średnia prędkość zjechała do 17km/h, a chwilowa nie była wiele lepsza. PK 8 na stacji, przy wjeździe do miasta, odwiedziło się o 19:08.
W Mszczonowie pojechałam chyba nie tak jak trzeba. Warszawską cofniecie się do centrum, skręt we Wschodnią i kontynuowanie zwyczajnie. Na wyjeździe z miasta przygotowanie się do nocy, bo ta złapała mnie w czasie jazdy przez ową miejscowość. Z trudem przejechało się krajówką do Grójca. Aut było więcej niż do tej pory, ale to już wiedziało się, jak tu jest. W Grójcu jakby odzyskał świadomość. Trochę wróciło sił, ale kolana dawały znać. Zgodnie z mapą przejechało się przez centrum do Kępiny. Nie było pewności, gdzie znajdował się przejazd pod DK 7, ale szczęśliwie trafiło się bez straty czasu, choć sam podjazd w Grójcu mnie wymordował. W jednej z kolejnych wsi pogonił mnie pies wielkości owczarka niemieckiego, jeśli nie on sam. Niezmiernie mnie uradowało, że postanowił mi dopingować w trakcie nieznacznego podjazdu, gdy równocześnie zjechało mi ciśnienie w przednim kole. Ujechało się na bezpieczny dystans, by zabrać się za zmianę dętki. Z powodu mojego zmęczenia i niedawnej akcji trochę to potrwało. Skończyło się około północy.
Znów na kołach, wnet zjazdem dojechało się do Przybyszewa i skręciło w lewo. Łagodny podjazd i kwadrans do Falęcic. Raz jeszcze przejechałam przez Białobrzegi, lecz tym razem przyszło poruszać się drogami równoległymi do DK 7. Skręt do wsi Sucha i krótki postój. Od Kamienia jechało dość żwawo, co chwila zastanawiając się nad kierunkiem jazdy, lecz jadąc wciąż przed siebie, jak nakazywała intuicja. Zawiodła mnie w Jedlińsku, gdy nie dostrzegło się drogi wzdłuż DK7, którą można było kontynuować jazdę. Wpierw musiało się przejechać 400 metrów po krajówce, a potem wjechało na 100 m w głąb ulicy Targowej. Nie było widać, że można bezproblemowo jechać po DK 7, gdyż ne było alternatywy ani zakazu. Spędziło się tam dobre 20-30 minut na komunikacji telefonicznej i gonitwie myśli (po ~45 godzinach od porządnego snu). W końcu z trudem ruszyło jedyną drogą wśród rozlewisk i ujrzało się tabliczkę z nazwą "Wsoła". Odtąd wypatrywanie hotelu z 9 PK, ale jego ani widu, ani słychu. Potem się okazało - był prawie ostatnim budynkiem w tej miejscowości.
Była 3:45. Weszłam do środka. leżało tam całkiem sporo osób, odpoczywających w rożnych miejscach. Ze znanych sobie rozpoznałam jeszcze aktywnego Y.. Podbiłam książeczkę i napiłam się trochę ciepłego picia, jakie było w środku do dyspozycji. Przesiedziałaem z godzinę nim się dogrzało i ruszyło dalej. Powoli zbierało się na świtanie. Ledwie wjechało do Radomia. Ścięło mnie fizycznie i psychicznie. Znalazło się jakiś przystanek, do którego z ledwością dojechałam. Usiadło się i momentalnie zasnąło.
Zaliczone gminy
- Sicienko- Nowa Wieś Wielka
- Solec Kujawski
- Wielka Nieszawka
- Aleksandrów Kujawski (W)
- Raciążek
- Waganiec
- Lubanie
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
342.00 km (0.00 km teren), czas: 16:00 h, avg:21.38 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hBBTOUR I - Przez Pomorze Zachodnie
Sobota, 25 sierpnia 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >200, .Maratony, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2012 Maraton BB
Pobudka po 6 rano. W nocy przechodziły opady. powietrze chłodne, rześkie. Pochmurno, ale jasno. Na zewnątrz wyszliśmy o 7:10. W kilka minut dojechaliśmy do przeprawy promowej, gdzie miał nastąpić "Start Honorowy", czyli przemowa i symboliczny wystrzał armatni wraz z przejazdem wszystkich na miejsce startu zasadniczego. Na listę obecności udało mi się wpisać tuż po Y. Schowałam bluzę do sakwy i wraz ze wszystkimi oczekiwanie na ów start. Trzeba było jeszcze zamontować nadajnik GPS, schowany w trójkątnej sakwie pod ramą.

Nocleg w Zespole Szkół Morskich im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Widok ku SWW

Przeprawa promowa. Widok ku SW
Ruszyliśmy o 8:00. Chmarą przetoczyliśmy się Fińską, skręciliśmy w Duńską i zatrzymaliśmy na rozległym terenie w pobliżu terminalu promowego. Do tego miejsca przejechało się nieco ponad 3 kilometry. Pierwsze ruszały grupy kategorii OPEN. Jadąc w kategorii SOLO było jeszcze trochę czasu, wiec to się pogadało, to poprawiało coś przy rowerze, to porobiło zdjęcia. O 8:50 ruszyli pierwsi przedstawiciele mojej kategorii Każdego z nas puszczano co minutę. Grupy w Open, liczące 5 osobników, co 5 minut. Moja kolej nadeszła o 9:05. Za mną zostały 2-3 osoby, w tym koleś z SOLO, który w ostatniej chwili musiał zmieniać dętkę, ale po prostu przesunięto go na koniec startujących.

Ruszyłam po DK 3 dość żwawo, lecz wnet tempo spadło do standardowego. Koło Łunowa wyprzedzili mnie ostatni zawodnicy i w zasadzie tyle ich widziało. Droga przez las niesamowici mnie demotywowała. Pół godziny później przejazd wiaduktem nad Lubiewem i zjazdem do Międzyzdrojów. Był to łagodny i przyjemny dla oczu podjazd, choć mnie spowolnił. Po 20 kolejnych minutach dojechało do Dargobądza i z przyjemnością zostawiło za sobą tamtejsze lasy.

DK 3 za węzłem Międzyzdroje. Widok ku SE
O 10:10 przejazd mostem w Wolinie nad Dziwną. Już i to dobrze, że średnia była ~25k/h. W Troszynie strata cennego czasu, gdyż nie ogarnąło, którędy należało jechać. Wjazd do wsi, cofnięcie do wiaduktu nad krajówką i zjazd w szutrową, równoległą do DK 3. Jadąc wzdłuż niej dotarło się do ronda, nieco na północ od węzłów zjazdowych. Na rondzie skręt w DW 108 i co pocieszające, nie było się tam samotnie, choć nie wiedziało się, czy kogoś się wyprzedziło, czy ów się pogubił. Faktem, że znów wyprzedzono mnie.

Dziwna w Wolinie. W centrum skansen. Widok ku SSE

Resko. DW 152. Widok ku E
O 10:55, w ostatniej chwili zatrzymał mnie szlaban na przejeździe kolejowym we wsi Wysoka Kamieńska. I tak było szczęście, że nie jechał żaden towarowy. Wykorzystało się ten czas, by coś przekąsić i chwilę się rozprostować. Dalsza droga co chwila zmieniała kierunek O 11:18 rzuciło się okiem na mijany pałac w Gadomiu. 10 minut później wjazd do lasu za Golczewem. Wkrótce zaliczyło się gminę Gryfice, jadać po jej krawędzi, jaką stanowił ten odcinek szosy. Odnotowało się, by w przyszłości mimo wszystko wjechać do samego centrum owej gminy.

Wysoka Kamieńska. DW 108. Widok ku E

Pałac w Gadomiu. DW 108. Widok ku NEE
11:58 Truskolas. Okolica były tam rozległym i pustymi obszarem rolniczym, które wręcz prosiło się o jakiś nocleg w namiocie. Przejazd niewielkim wiaduktem nad torami. Niemal przed chwilą udało się dostrzec dwójkę rowerzystów skręcających w ulice Kolejową, kilkaset metrów nim sam się tam znalazło. Wjazd do pierwszej miejscowości z punktem kontrolnym, jaką były Płoty, odwiedzone o 12:31. Dostało się pieczątkę, wpis i posiłek, który naprędce wszamało się. Gdy tam się przebywało może przez minutę, dostrzegło się w sumie z pięciu uczestników, przy czym tylko z dwójką wystartowało w podobnym czasie. Jedną z tych osób wyprzedziło się kilka minut później (jak się okazało, pozostawała za mną w odległości 10-30km do czasu, gdy miała pierwszy nocleg w Pile. Dojechała długo po zamknięciu mety). Drugi osobnik znajdował się przez pewien czas nawet w zasięgu wzroku, ale też dość szybko się oddalił.
12:42 przejeżdżałam przez Jarzysław. Droga doń prowadziła pod górkę, na które nastąpiły wspomniane wyżej przetasowania. 13:04 przejeżdżało się przez centrum Reska, a o 13:39 przyszedł SMS od Księgowego, który przyłapał mnie na kilkuminutowej przerwie przy lesie za wsią Starogard. O 14 dotarcie do granicy z sąsiednią gminą Łobez, a o 14:38 dotarcie do tejże miejscowości. Przy torach pojechało się ulicę za daleko, kontynuując Krasickiego i Sawickiej na powrót do DW 148. Tuż za miastem ujrzało się rowerzystów, również jadących w jakimś maratonie, lecz raczej lokalnym. Jechali w przeciwną stronę, przez co zaczęło się zastawianie, czy aby ja dobrze się przemieszczam. Odpozdrawiałam i jechało się dalej.
O 15:04 na kolejnej granicy gmin, tuż za wsią Zajezierze. W tym rejonie podjazdy były znacznie wyraźniejsze i bardziej dawały mi w kość. Na szczęście do samego Drawska Pomorskiego prowadził stromy zjazd. Dojazd do krajówki, skręt pod zamknięty market i o 15:26 pieczątka wraz z drożdżówką i przekazaznie informację samotnie stojącej kobiecinie o 1-2 zawodnikach, jacy mogli zostać za mną. Wyjazd na krajówkę i wnet skręt w DW 175. Teren lesisty i mocno pofałdowany. Sporo drobnych zakrętów. Psychika wyłączyła się na rzecz muzyki i podśpiewywania.

Drawsko Pomorskie. DW 148. Widok ku SE

Drawsko Pomorskie. DW 148. W tle kościół pw. Zmartwychwstania Pańskiego. Widok ku SE
Z lasu wyjazd o 16:34 w Poźrzadle Wielkim. O 17 przemknęło się przez Kalisz Pomorski. Po pół godzinnej jeździe DK 10 wjechało się do powiatu Wałeckiego. Za Mirosławcem przyszedł SMS z informacją o zjeździe z trasy za Wałczem, gdzie pomyliły się masy zawodników. O 19:00 przerwa w sklepie w Lubnie. Oszacowałam, że mogę nie zdążyć do Piły na cokolwiek i będę musiał jechać o suchym pysku. Zakupiło się 3-5l picia i coś na ząb, na czas nocnej jazdy. Przez Wałcz przejazd w porze wieczornej. Poniekąd dzięki SMSowi wzrosła czujność w momencie skrętu, lecz trzeba mi było dodatkowo się upewnić telefonicznie (nadal jadąc), by pojechać właściwie.

DK 10 pod Kaliszem Pomorskim. Widok ku NEE

Granica powiatów między Krężnem i Łowiczem Wałeckim. Widok ku NE

Granica gmin między Jabłonowem i Lubnem. Widok ku SE
O 20:06 przejeżdżam przez granicę województw miedzy wsią Dobino i Pluty. Na wojewódzkiej w Szydłowie, po zjeździe, przysposobienie się do jazdy nocnej, gdyż była już najwyższa na to pora. Łapał lekki chłodek. Pół godziny później było się już w Pile, po ~230km, lecz bezskutecznie szukało się miejsca, gdzie mógłby się znajdować punkt kontrolny. Zjeżdżało się prawie dwa kilometry w pobliżu ronda Solidarności, nim przyszło mi zadzwonić do organizatorów, by otrzymać od nich zwrotną informacją, aby podstemplować książeczkę w jakimś sklepie. Jedynym otwartym był monopolowy. Pospieszne wyjaśnienie w czym rzecz. Pośpiech, z uwagi na zmarnowany czas, co mogło wyglądać dość podejrzanie, jednak uzyskało się stempel i ruszyło w dalszą drogą, zdwajając wysiłki, które do tej pory nieco się zmniejszyły. Straciło się pól godziny, a może całą...
Po półtorej godziny osiągnęłam Wyrzysk. Przez miasteczko przejazd dość wolny. Zjazd był chłodny, a podjazd powolny. Będąc za miastem dostrzegło się niepokojące objawy na nocnym niebie. zaczynało się trochę ciężko jechać. Przejazd przez Sadki i przerwa na przystanku w Śmielinie. Niefortunnie oparło się rowerem, tak że się przewrócił, a mocowanie lampki pękło. Pełno negatywnych myśli, się przysiadło, podjadło i przymknęło oczy. Padał deszcz, a na drugim brzegu Noteci błyskały pioruny, które spostrzegło się wcześniej. Postanowienie, by przeczekać deszcz i odpocząć, ale lekko i powierzchownie się zdrzemnęło. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ocknięcie nastąpiło około drugiej w nocy i zdziwiło mnie, jak szybko minął mi czas?

Noc w okolicy Nakła nad Notecią
Zaliczone gminy
- Międzyzdroje- Wolin
- Golczewo
- Gryfice
- Płoty
- Resko
- Łobez
- Drawsko Pomorskie
- Kalisz Pomorski
- Mirosławiec
- Wałcz (W+M)
- Szydłowo
- Piła
- Kaczory
- Miasteczko Krajeńskie
- Białośliwie
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
293.50 km (0.00 km teren), czas: 14:00 h, avg:20.96 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hPo Brevecie 600km
Poniedziałek, 30 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, .Z Kasią, 2012 Brevet Mazurski, .Z rodziną
2014.07.27 - 30 Brevet 600km - cała trasa
Pobudka się ok. 7. Było chłodno i pochmurnie, z biegiem dnia się rozpogadzało. Krótka rozgrzewka. Dwukrotnie do asfaltu i z powrotem. Potem były już tylko ciężkie nogi i mrowienie w części palców przez miesiąc. W drodze powrotnej, o 10 odwiedziliśmy Lidzbark Warmiński, gdzie przeszliśmy się na zamek, który był jednak tego dnia zamknięty. Od 12, przez 1,5 godziny chodziliśmy po rynku w Olsztynie oraz zjedliśmy obiad. Potem przejechaliśmy do Gietrzwałdu, lecz zmęczenie było tak znaczne, że tylko udało mi się wstąpić do kościoła, by wnet wrócić do samochodu. Około 16 zatrzymaliśmy się na polach Grunwaldu, a prawie godzinę później tankowaliśmy przy DK 7, na stacji przy bunkrze w Witramowie. Około 18 byliśmy w Nidzicy, gdzie rodzice odwiedzili zamek, a my w aucie bez sił. Wróciliśmy w nocy.

Nazajutrz po maratonie

Psina w bazie maratonu

Lidzbark Warmiński. Kościół pw. św. Apostołów Piotra i Pawła. Widok ku E

Lidzbark Warmiński. Zamek Biskupów Warmińskich. Widok ku NNW

Gietrzwałd. Sanktuarium pw. Matki Bożej Gietrzwałdzkie. Widok ku SSE

Na parkingu w Gietrzwałdzie
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
2.00 km (1.50 km teren), czas: 00:06 h, avg:20.00 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hBrevet 600km
Sobota, 28 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria >400, .Maratony, .>10 osób, .2 Osoby, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2012 Brevet Mazurski
Drobne trudności z zaśnięciem i pobudką - pierwsze za późno, drugie za wcześnie. Pomimo, iż start był przewidziany o 8 rano, na nogach przyszło mi być już przed 6. Pozostałe dwie godziny spędzone praktycznie nic nie robiąc, aby oszczędzić siły. Podjedzone pare kanapek, posprawdzane co trzeba w rowerze, trochę gadania. Dłużył mi się czas. Na 10 minut przed startem, wszyscy wyjechali z bazy na drogę, gdzie miał odbyć się start. Czekał tam już wóz strażacki, który eskortował nas do Lubomina.

W bazie, przed maratonem
START 8:00
Ruszyliśmy. Na pobliskim skrzyżowaniu stało kilku mieszkańców tych okolic. Jechaliśmy w słabo rozproszonej grupie, ale dość szybko odległości zaczęły narastać, dzieląc zawodników na ok. trzy grupy z pojedynczymi łącznikami pomiędzy nimi.

Początek startu honorowego

Początek startu honorowego przez Świękity
Droga prowadziła wśród pagórków w barwach złocistych zbóż i zielonych łąk. We wsi Wapnik skręciliśmy w prawo o 90 stopni. Na tym odcinku grupy się silnie rozproszyły. Wjazd na wojewódzką 507. Skręt w prawo do Lubomina. Za pobliskim kościołem stał strażak i skierował w lewo. Chwilę potem zebraliśmy się pod remizą. Dotarcie wszystkich trochę trwało. Nastąpiło trwające około 10-15 minut oficjalne rozpoczęcie z mikrofonem i w ogólnej miłej atmosferze. Krótka sesja zdjęciowa i można ruszać. Z powodu ograniczeń prawnych przemieszczania się rowerami, zostaliśmy podzieleni na 2 grupy. Ja w pierwszej. Zarówno czas rozpoczęcia, jak i różnica między startem grup została odjęta od całkowitego czasu przejazdu.
Pierwsze kilkanaście minut w grupie. Tempo powyżej 30km/h, na zjazdach nawet ponad 40km/h. Z biegiem czasu, różnica między mną i czołówką się pogłębiała. Skutkiem tego w Wolnicy ok. 100m za ostatnimi ludźmi. Tam dystans się zmniejszył - pojawiła się przeszkoda w postaci drogi z kocimi łbami. Tempo grupy osłabło, moje zaś, dzięki szerszym oponom, zmieniło się niewiele. Dzięki temu znów jechało się z pozostałymi... ale tylko przez kolejne 3 km. Nie udawało mi się trzymać grupy na długich podjazdach. Właśnie takie pojawiło się w pobliskim lesie. Gdy pozostali zniknęli z widoku, spadło moje tempo. Swoje też zrobił intensywny wysiłek. Potrzeba było kilka minut spokojniejszej jazdy, by odetchnąć. Wyprzedziło mnie w tym czasie 4 zawodników z tej samej grupy. W 2/3 drogi do Lidzbarka Warmińskiego dotarło do mnie dwóch zawodników, ale wkrótce odjechali. Przez chwile tylko zamieniliśmy parę słów.

Między Łaniewem i Długołęką. Widok ku NEE
Niedługo po nich wyprzedziła mnie grupa BBtourowców w niebieskich barwach. Wjeżdżając w granice administracyjne miasta, jeszcze było można dostrzec zawodników przede mną, jednak przez Lidzbark trzeba było już przejechać patrząc się w mapę, zamiast na pozostałych.

Zamek w Lidzbarku Warmińskim
Blisko zamku trwał remont drogi z mijanką, ale udało mi się przejechać na zielonym. Z Lidzbarka wyjazd DW 513. Cały ten etap do Bisztynka przez Kiwity, pokonany nie spotkawszy prawie żadnego człowieka, umysł mi częściowo odleciał ze znużenia. Wyjazd w Wozławkach na DK 57. Przejazd do Bisztynka zmęczył mnie psychicznie. Stamtąd właśnie wyjeżdżała grupa BBt. W samej tej miejscowości trochę odbiło mnie od trasy, robiąc kółko ulicami rynku. Ot tak, turystycznie.

Bisztynek. Brama Lidzbarska
Kolejny odcinek przejechany odliczając kilometry do Reszla. Szczęśliwie, przez pół km, droga przecinała wypustkę gminy Kolno (+1 gm). W tych to okolicach dołączył do mnie Le., który chyba też po raz pierwszy pokonywał taki dystans. Razem przebrnęliśmy przez Reszel. Dziwił mnie przebieg trasy, bo wydawało się, jakbym zataczała koło. Rozdzieliliśmy się tuż przed Świętą Lipką. Trzeba mi było zwolnić, by napić się wody z sakwy.

DW 594 w okolicy Troks
12:00

Święta Lipka
Przejeżdżając - fota klasztoru po remoncie. Przejeżdżając tędy w 2009 prawie wszystko było obstawione rusztowaniami. Tak... Właśnie rozpoczął się etap odcinków, które były mi znane z poprzednich podróży. Nie było to złe, ale nie cieszyło mnie ponowne jeżdżenie tą samą trasą, gdy tak wiele dróg w kraju było jeszcze przez mnie nie odwiedzonych...
Tuż, tuż przed Kętrzynem znów wyprzedziła mnie grupa BBt. Zapewne zatrzymali się w Reszlu, by pozwiedzać. Coś mi wypadło i trzeba było zatrzymać się. Po raz pierwszy od Lubomina - ok 85km - bez postoju. W Kętrzynie dojazd do Stacji BP, gdzie znajdował się pierwszy punkt kontrolny. Po podbiciu karty i krótkich zakupach, nastąpiła nieco dłuższa przerwa na uzupełnienie wody i sprawy higieniczne. Przerwa zajęła mi ok. 30 min. Przez Kętrzyn przejazd sprawny. Ponownie można było podziwiać panoramy ze wzniesień za miastem, a kilka kilometrów dalej odbić na nieznany mi odcinek. Póki co, ok. 20km po starych szlakach.

Solanka. W tle jezioro Silec. Widok ku NNE

DW 650. Wzniesienie między Srokowem i Leśniewem. Po lewej jezioro Rydzówka. Widok ku NEE
Nowy dla mnie odcinek do Srokowa mijał szybko i przyjemnie. Również ze Srokowa wyjazd nową trasą, a choć porządnie umęczył mnie podjazd, to zarówno widok jak i prędkość na zjeździe były wspaniałe. Przejeżdżając przez Leśniewo, jakiś człowiek, wyprzedzając mnie, zaczął zadawać pytania, chyba o kierunek albo coś w tym stylu. Od tego momentu rozpoczął się kolejny odcinek "znany". 35km starych kilometrów. Z tej okazji się przyszło mi się wyłączyć.
Przy wyjeździe z Węgorzewa, w którym w 2009 pękła mi rama, dogonił mnie jeden z zawodników, który posilał się niedawno i mnie wołał, ale bezskutecznie. Wspólnie przejechaliśmy odcinek wzdłuż jeziora Święcajty, aż do lasu. Poinformowawszy go, jak biegnie trasa, przyszło mi zatrzymać się na poboczu pierwszego podjazdu, gdzie nastąpiła przerwa na odpoczynek i posiłek - około 15-30 minut. Ponownie wyprzedzili mnie BBt.
Z wolna się na trasę i po rozruszaniu mięśni jechało się dalej. W Pozedrzu skręt z głównej i z każdym kilometrem przypominały mi się kolejne szczegóły trasy. Przejazd przez Kruklanki, do których droga wiodła przez las. Ponad pół godziny później wyjazd na trasę DW 655 w Mazuchówce, niebawem skręcając ku SW w Wydminach. Warunki atmosferyczne były pogodne, ciepło od samego rana, choć na początku jeszcze nieco chłodno. Wiatr prawie cały czas z kierunku południowego dość znaczny, przeszkadzał mi szczególnie w okolicy Bisztynka (co było główną przyczyną wspomnianego zmęczenia). Do Lidzbarka było rześko, później stopniowo coraz goręcej, aż do wieczora, jednak znośnie (jeśli chowało się w cieniu). Noc stosunkowo ciepła.
18:00
Ten odcinek prowadził przez mniej ludne tereny. Dużo lasów. Słońce powoli znikało, lecz temperatura była iście letnio popołudniowa. Przejeżdżało się przez kilka miejscowości, z mniej lub bardziej specyficznymi nazwami, by w Starych Juchach podbić kolejne pole na karcie oraz uzupełnić zapasy płynów. Warunki atmosferyczne były przyjazne, ciepło od samego rana, choć na początku jeszcze nieco chłodno. Wiatr prawie cały czas z kierunku południowego, dość znaczny, przeszkadzał mi szczególnie w okolicy Bisztynka (co było główną przyczyną wspomnianego zmęczenia). Do Lidzbarka było rześko, później stopniowo coraz goręcej, aż do wieczora, jednak znośnie jeśli chowało się w cieniu. Noc stosunkowo ciepła.

W pół drogi między Wydminami i Starymi Juchami
Do Ełku dojazd przed zachodem słońca. Trasa nie wiodła wprost. Trzeba miasto było objechać od wschodu. W połowie drogi do Prostek przerwa na poboczu, zejście w pole. Przyszło mi usiąść na jakichś betonowych rurach, skonsumować część racji żywnościowych oraz przygotować się do nocnej jazdy. Ruszając w trasę widać było, że zmrok już zapadł nad tą krainą.
Szybkie przemknięcie przez Grajewo i nocnych ciemnościach jazda przez las, który zdawał się nie mieć końca (a były to dwie serie ciągu leśnego, po 6km oddzielone przez 2km jazdy wśród pól i zabudowań). W pewnym momencie o mało mnie nie potracono przez rozpędzoną furę, która jechała nie mniej niż 90km/h. W chwili, gdy udało się zorientować w sytuacji, momentalny zjazd na trawiaste pobocze. W powietrzu śmierdziało paloną gumą, a fura znów zniknęła w ciemnościach.
Mimo ciemności, łatwo dało się zauważyć, że przekraczało się rzekę. Po lewej stronie, coś się dostrzegło w oddali, ale nie było nawet pomysłu, o co chodzi. Za Biebrzą i Twierdzą Osowiec, uważna obserwacja nieba. Wychwyciło się lekkie błyski, ale tak dalekie i niewyraźne, że dopiero za Mońkami naszła pewność, że to burza. Głowę zaprzątało odliczaniem kolejnych etapów trasy. W Knyszynie powietrze było przesycone nadciągającą zmianą pogody. Prawie cały odcinek od Grajewa do Białegostoku, spędzony w napięciu, zwiększając tempo i obawy związane z burzą. Organizm był zmęczony tak bardzo, iż ostatnie kilometry przed półmetkiem jechało mi się ciężko do tego stopnia, że odczuwało się coś w rodzaju bólu brzucha przy każdym ruchu nóg w górę, być może z głodu. Prawie bez zatrzymywania.
Dotarłszy do Białegostoku (0:44) wyszło ze mnie całe zmęczenie i jechało się w tempie paralityka. Każdy metr mi się dłużył, ale trzeba było jechać. Ostatnie 8km zajęło mi około pół godziny, spędzonych na jeździe poprzez nijakie uliczki obrzeży miasta, z miejscami potraktowanymi robotami drogowymi. Plus był taki, że było jasno. Ponad 300km trasy pokonane w ciągu 18h. No i nie chciało się spać.

Śródnocny wjazd do Białegostoku
1:15
Dojazd do bazy na półmetku. Od razu się przyszła pora na doprowadzenie się do stanu używalności, zmiana ciuchów na suche i wszamanie mnóstwa różności, głównie z kategorii "słodkie". Większość z obecnych tam osób leżała, albo przysypiała. Od mojego przybycia, kilka minut później jakaś grupa właśnie opuszczała bazę. Przed nimi, ktoś też już wyruszył wcześniej, jeszcze przed moim pojawieniem się.

Przerwa na półmetku

Przerwa na półmetku

Przerwa na półmetku
Ponowny start między 2:30-3:00, co dało mi około 1,5h odpoczynku poświęconego na jedzenie i dochodzenie do siebie. Bez snu. Cały wysiłek poprzedniego dnia został zredukowany o więcej niż połowę. W pomieszczeniu zostało tylko kilka osób. Na zewnątrz ciemno. Momentalnie zrobiło mi się zimno. Pierwsze kilkaset metrów myślało się tylko o potrzebie ciepła, ale wkrótce organizm przywykł do temperatury. Pojawiły się obawy, by nie zgubić trasy. Z Klepaczy (gdzie był półmetek) droga wiodła lasem. Jak za Grajewem - dłużyło się, jednak tu przejechały może ze dwa auta, a odcinek był dużo krótszy. Brakowało tylko rozpędu.
Przejazd przez Niewodnice na DW 678. Pojawiło się już więcej aut, ale jak to o tej porze, bardzo mało. Po 3 km rozjazd, gdzie skręt w lewo na Łapy. Tu znów ruch mniejszy. Przed Łapami zaczynało się rozjaśniać. Przejazd mostem na Narwi, równocześnie obserwując biegnący równolegle most kolejowy. Samo miasto dodatkowo oświetlone było licznymi lampami. Miasteczko zdawało się nieco zastygłe w czasie. Tam tylko przystanięcie na chwilę, by sprawdzić dalszą trasę.
Przejeżdżając przez Płonkę Kościelną, obserwować można było wschodzące słońce. Był to najzimniejszy moment na trasie. Kierunek jazdy był generalnie zachodni. Powrót na DW 678 za Roszkami-Wodźkami i oto pojawiło się przede mną kilka kilometrów drogi prostej prawie jak strzała. Jedynie przed Sokołami było niewielkie wzniesienie i zmiana przebiegu trasy przez tory kolejowe. O 5:23 wjazd do Wysokiego Mazowieckiego. Tamtejszy punkt kontrolny był nieaktywny, o czym udało się dowiedzieć jeszcze na półmetku dzięki tym, którzy wyjechali wcześniej i mieli z tym problemy. Trasa właściwie omijała miasto i odbiła na północ.

Wysokie Mazowieckie o świcie

Wysokie Mazowieckie. Punkt kontrolny
Odcinek spokojny, wręcz sielski, przejeżdżany przy porannym słońcu. Krajobraz w większości tworzyły kukurydza, pola i drzewa, a tylko czasem jakieś wsie. Asfalt świetny, stosunkowo nowy. W Kuleszach Kościelnych śniadanie złożone z kanapek z półmetka. W okolicy Dębnik, przed dojechaniem do DK 8, o 6:39 licznik wskazał pierwsze 400 km poniżej 24h (tylko nadzieję mieć, że dobrze skalibrowany). Po dotarciu do krajówki od razu kurs do kolejnego punktu kontrolnego, położonego na niewielkiej stacji z gazem. Tam udało się dowiedzieć się, że poprzednia grupa była tu przed godziną. Zaraz za Rutkami-Kossakami czekał mnie spory podjazd, ale świadomość bliskiego limitu 24h i jazdy na rekord dodawała mi sił.
Niedaleko od kulminacji, na polu poniżej drogi, rozłożyła się po ziemi grupa BBt. Coś krzyknęli, ale pędząc średnio ok 35km/h już nie dało się słyszeć. Ten odcinek ciągnął się niczym szaleństwo, bez zmęczenia jakie powinno się odczuwać, pędząc zarówno przez podjazdy jak i zjazdy, wyciskając ile można. W pewnym momencie pojawili się BBt, pędzący daleko za mną, ale dojechali do mnie dopiero na ostatnich 3-5km przed DK 63.
8:00
Ostatecznie po 24h podniósł się mój życiowy dystans dobowy sprzed roku z ok. 370 km do:
- 411 km trasy maratonu
- 415 licząc wg śladu w GEarth,
- 429 wg licznika,
14km różnicy to jednak sporo. Ślad przejazdu w GE jest serią prostych odcinków, która nie uwzględnia jazdy zygzakiem, a taka amplituda też sporo zmienia. Szczególnie jeśli podczas nocnego odcinka, ze zmęczenia sięgała czasem około połowy pasa jezdni.
Przynajmniej w miarę zgadza się czas jazdy. 20:57 minut, czyli w ciągu doby tylko 3 godziny przerw.
Do krajówki dojazd wraz BBt, ale tamtejszego podjazdu już nie dało rady i tempo spadło. Jeszcze jak na złość, w obniżeniu przed Łomżą trzeba było wyhamować przez ruch drogowy i największy podjazd trzeba było pokonać praktycznie od zera. Zmęczywszy się, przyszło mi legnąć na trawie koło pierwszego napotkanego ronda. Odpoczynek trwał trochę dłużej, wykonanych kilka telefonów. Umysł trzeźwy, organizm zmęczony, ale zdolny do jazdy, tylko język powoli formułował słowa. Ruszając, mijało się stację, gdzie kątem oka znów widać było BBt, którzy tam zrobili sobie postój. Dogonili mnie przy wyjeździe z miasta i już jadąc w 5 osób, zwiększyło się ponownie tempo, grupy trzymając się, aż do Nowogrodu. Tam przed mostem BBt zjechali gdzieś w bok, na zdjęcie, tudzież jedzenie, a ja po krótkiej przerwie poświęconej na smarowanie łańcucha - dalej.
I zaczął się trud. Najgorszy odcinek na całej trasie. Do wsi Zbójna, przez 5-6km jazdy przez las, jeździło mrowie aut, a droga była taka, że lepszym byłby rower nieobciążony, na amortyzatorze, 26" koła, szeroki bieżnik. Walka toczyła się dosłownie o każdy metr, a pobocze wcale nie było lepsze. W Zbójnie postój na przystanku. Kolejne utrudnienie wzięło się z kosmosu - słońce grzało i paliło niemiłosiernie, a powietrze było duszne i parne. Kolejne 12 km miało nawierzchnię tylko odrobinę lepszą. Nie wyglądało już tak, jakby cała armia przejechała po niej czołgami w II WŚ, tylko jej połowa. Jakby tego było mało, upał mnie zmiażdżył tak bardzo, że tuż przed granicą gminy, we wsi Kuzie za Popiołkami, nastąpiła przerwa w cieniu pod murem kościoła. Zaraz po opuszczeniu tego miejsca okazało się że wkraczam do kolejnej gminy, gdzie leżał NORMALNY ASFALT.
Mimo że dalsza część drogi wiodła przez las, słońce i tak mnie wypalało, a wiatr wysuszał. Przejazd przez Łyse, gdzie chyba trwał jakiś odpust. W każdym razie, ludzie właśnie wychodzili z kościoła. W kolejnym lesie odpoczynek na poboczu, leżąc i wcinając czekoladę. Wtedy to przyszedł lokalny mieszkaniec, który nie widział mojego stanu i zaczął zadawać pytania, co to za wyścig itp. Na pewno po kilku piwach był. Gdy "rozmowa" się skończyła (po zjedzeniu czekolady) przyszła pora zdychać gdzie indziej. Dalsza jazda odbywała się w stylu padnij-powstań, co kilkanaście minut. Zresztą, tak jak w poprzednich gminach.
Ostatecznie udało dowlec się do Myszyńca. Przed samym wjazdem dogoniła mnie przez jakaś grupka, ale już nie było mi wiadomym, kto to był. Pozostało tylko dotrzeć na punkt kontrolny. Stacja benzynowa posiadała włączoną klimatyzację, a temperatura było niższa o dobre 10-15 stopni niż na zewnątrz. Nie chciało się wychodzić. W altance przy stacji siedziało już kilka osób i odpoczywało. Wpadła porządna dawkę cukrów i płynów, ale odpoczywało mi się nie tak długo, wyjeżdżając niewiele dłużej po tym, jak BBt stamtąd pojechali.
Teraz czekał mnie odcinek do Szczytna, który przebiegał przez niewielkie, wiejskie, asfaltowe drogi. Pogoda nieco złagodniała. Było gorąco ale, jakoś lżej. Przejazd przez Księży Lasek, gdy niebo było bardziej pochmurne. Za rozwidleniem dróg zerk na niebo po stronie zachodniej. Było takie... granatowe? O jak fajnie. Będzie deszcz. Będę mógł zmyć z siebie ten cały pot, bród i zmęczenie. Super. Błysnęło. OK. Jeszcze będzie burza...
Zerwał się wiatr rodem z islandzkich opowieści... Czemu rower jechał pod kątem ok. 30 stopni od pionu??? O! Już widzę wieś. Czemu wiatr ostrzeliwuje mnie żwirem? Deszcz deszczem, burza burzą, ale to wyglądało jak armagedon. Przystanek! Dobra! Nie pada... Zła ekspozycja. Jak się zerwie coś mocniejszego, to i tak na mnie poleci! Przecież był wystawiony frontalnie do burzy. Po drugiej stronie coś stało... coś jak stary GS albo magazyn. Jest nawet jakiś daszek!!! Wąski ale JEST. No i osłonięty od czoła burzy.
Dojazd chwilę potem. Trochę mnie zmoczyło. Przyszła pora wyciągnąć foliową "kurtkę". Osłoniwszy się nią, wciskając w kąt i odgradzając rowerem. Przeczekanie. Ściany wody, przez które nie było widać wyraźnie, dalej niż na 30 metrów, a na 100 m już nic. Pioruny waliły, gdzie popadnie. Jeden po drugim. Wiele walnęło blisko, ale wyglądało na to, że centrum przemieszczało się nieco na zachód od mojej pozycji i podążało ku północy.
15:00-16:00?
Nie wiem ile czasu to trwało. 20? 30 minut? Godzinę? Gdy stało się znośnie, przyszło ruszyć w kurtce. Możliwe, że nawet mi się przysnęło, bo jakoś mi to szybko zleciało. Droga mokra, wszędzie pełno liści, gałęzi. Ludzie wyszli na podwórza, na ulice, gadają, patrzą... W Wawrochach, pomylony skręt i trzy kilometry ujechane na próżno. W Szczytnie zdziwiło mnie, bowiem można było dostrzec ścieżkę rowerową wraz z zakaz jazdy rowerem po ulicy. Ścieżka miała miała długość 5-7 metrów, potem było niewielkie skrzyżowanie i chodnik z dwoma pasami kostki w różnych kolorach, sugerujących, że jest tam dalej ścieżka. Żadnej farby między ścieżką i tym chodnikiem udającym ścieżkę. Brak informacji przedłużających zakaz na więcej niż wspomniane 5-7m. Kilometr dalej sytuacja się powtarzała dla jadących z przeciwka.
Od Szczytna było sucho, poza sporadycznymi kałużami. Słońce wyszło zza chmur, świecąc radośnie, tak jakby burza nigdy się nie zjawiła. Całą drogę do Olsztyna cisnęło się ile można, ale średnio wychodziło około 19km/h z niewielkimi odchyłkami. 5km przed granicą Olsztyna odcięło mi siłę w nogach i od tamtej pory już ledwo nimi się przebierało. Jazda trwała bardziej siłą woli, niż fizyczną. Pojawiła się tablica "Olsztyn", ale samego Olsztyna nie było widać. Jakieś jezioro, jakieś domy, ale wszystko takie wiejskie. Ah... Te trzy kilometry, które zdawały się wiecznością, to też miasto...
Nie mając siły w nogach, trzeba mi było jechać chodnikiem. Na szczęście był bardzo szeroki. Dojazd do stacji benzynowej, podbicie karty i szybki powrót na rower. Przejazd przez miasto. Wyjazd ku północy tragiczny. Kolejne 20km do Dobrego Miasta przejechane niemiłosiernie długo, ale nie wiadomym była mi już ilości kilometrów. I tak było lepiej z siłami w nogach, niż przed Olsztynem. Co prawda nieznacznie, ale pozwalało zachować mizerne tempo, przedzielone częstymi postojami. Tuż za miastem dotarł ponownie Le.. Według rozmowy, do Białegostoku dotarł około godzinę przede mną, a w czasie burzy brakowało mu do mnie 3-6 km. Ostatnie km pokonaliśmy wspólnie i dotarliśmy o zachodzie słońca, na ponad 2h przed końcem limitu czasowego. Na mecie czekał posiłek w postaci pieczonego prosiaka. Sen naszedł około 1 w nocy.
Zaliczone gminy
- Dobre Miasto- Lidzbark Warmiński (W+M)
- Kiwity
- Bisztynek
- Kolno
- Stare Juchy
- Goniądz
- Mońki
- Knyszyn
- Dobrzyniewo Duże
- Turośń Kościelna
- Łapy (W+M)
- Sokoły
- Wysokie Mazowieckie (W+M)
- Kulesze Kościelne
- Nowogród
- Łyse
- Pasym
- Purda
- Olsztyn
- Dywity
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
638.09 km (3.00 km teren), czas: 31:53 h, avg:20.01 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hPrzed Brevetem
Piątek, 27 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2012 Brevet Mazurski, .Z rodziną
Minęło 10 dni od powrotu z wyprawy w Tatry. Następnego dnia rozpoczynał się maraton. Po zrobieniu zakupów na trasę, wraz z rodzicami pojechaliśmy autem do Świękit. Na miejsce dotarliśmy około 17-18. Przywitanie z już przybyłymi zawodnikami, po czym przyszła pora rozstawić namiot. Po tym krótkim wstępie warto było jeszcze sprawdzić rower przed maratonem i zebrać kilka gmin. Nie zabierając ze sobą niczego, poza ekwipunkiem naprawczym, mapą 1:300 000 i butelką wody. Wyjazd miał być BARDZO krótki, a skończyło się jak zwykle.
Wpierw na zachód, w stronę Małdyt. W Pitynach skręt na południe w lokalną, lecz asfaltową drogę, która nieznacznie prowadziła w górę. Po 3 km zjazd w dół do Rościszewa, gdzie zapędziło mnie w krótką uliczkę, kończącą się kilkoma domami i polną drogą niknącą w dolinie Pasłęki, zmierzając ku polom i łakom. Dalsza droga prowadziła przez las. Nawierzchnia zmieniła się w brukowaną. Pojawiło się trochę owadów, uprzykrzających podróż. Nieco zmęczyło mnie tempo. W tym stanie dojazd do zabudowań wsi (?!) Wojciechy. Był tam pałacyk, stadnina koni, kilka domów... i tyle. Koniec miejscowości. No może z pominięciem przyległych pól. Najprawdopodobniej żyły tam 1-2 rodziny.
Zdziwiło mnie to nieco i zakłopotało. Jeszcze ujechało się kolejne dwa kilometry, po czym ukazał się kolejny taki ewenement o nazwie Kłodzin. Tu zamiast pałacyku był kilka zrujnowanych budynków, ale najprawdopodobniej prywatnych i jakoś użytkowanych, o czym świadczyło ogrodzenie przy drodze. Po chwili wpatrywania się w okolice dostrzec można było, że za zabudowaniami był mostek, który był przez mnie poszukiwany. Tym bardziej mnie to zakłopotało. Po ruszeniu dalej, wnet stop. Kręcąc się w te i nazad, nie było we mnie pewności co zrobić. O terenach tych było ledwie tylko ogólne rozeznanie, na podstawie tego co widać było w internecie oraz na mapie, z której niewiele się dało o nim wnioskować. Z tego miejscu chciało mi się wracać do Bazy, lecz nie było mi wiadome, gdzie będzie kolejna okazja, aby przekroczyć rzekę. Powrót tą samą trasą nie wchodził w grę. Sił też nie wypadało trwonić nadaremnie. Z kłopotu wybawił mnie jadący od południa samochód, który niewiele myśląc skręcił ku rzece i zniknął w lesie po drugiej stronie.
Start za nim i starając się nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania ze strony właścicieli. Udało się przebrnąć przez okolicę. Droga była niesamowicie kamienista, z kilkoma dziurami, dosyć stroma. Omijała zniszczone budynki, które służyły najwidoczniej jako magazyn rupieci. Czym prędzej zjazd ku rzece. Most tam się znajdujący był zamykany na kłódkę. Posiadał własną bramę. Szczęśliwie była otwarta, lecz oto chwilę potem, ukazał się mi człowiek idący z drugiego brzegu. Czy to gość? Właściciel? Czy będzie zadawał niewygodne pytania, tudzież rzuci się z wyzwiskami za brak poszanowania prywatnego terenu? Szedł swoim tempem, a ja dalej na moście, czytając mapę. Gdy doszedł, zapytał mnie jak się nazywa ta miejscowość. Dobrze. Jest kimś obcym, tak jak ja. Odpowiedź, że dopiero tu nie znam terenu i dopiero tędy przejeżdżam nie była pocieszająca. Ostatnie nazwy z zapamiętanych tablic przydrożnych i pokazanie przybliżonego położenie na mapie może trochę pomogły. Mężczyzna okazał się kajakarzem, który wraz z kolegą wybrał się na wyprawę po rzece i szukali jakiegoś sklepu w pobliżu.
Po rozmowie czym prędzej na rower, chcąc nadrobić stracony czas. Kilkanaście metrów dalej był las, a droga rozdzielała się. Prawa odnoga została przez mnie skreślona, gdyż prowadziła na wschód. Las skrywał starych, brzęczących towarzyszy oraz nowych - błoto, kałuże albo głęboki, nieco lepki piach. Po przebyciu przez te niespodziewane trudności, znów przyszło mi znaleźć się na otwartej przestrzeni. Rosło tam dużo wierzb. Z prawej widać było nieco oddalone jezioro, a przede mną drogę... Znowu kałuże i błoto... Tym razem na całą szerokość drogi... Szczęśliwie nie było piachu. Mijało się skrzyżowanie, lecz jazda na wprost. Nieco dalej widoczne zabudowania. Droga zdawała się prowadzić wprost do nich. Nie lubię gdy brakuje im ogrodzenia, bo nie sposób ustalić czy prowadząca doń droga ślepa, czy tylko takie sprawia wrażenie. Tym razem było tam skrzyżowanie i nie było potrzeby przejeżdżać przez czyjeś podwórko. Skręt w lewo, na północ.

Miedzy Kłodzinem i Klonami
Była to wieś Klony. We wsi tej przerwa pod tablicą informacyjną, sprawdzanie mapę i kurs ku NE. Tablica informowała, że jestem na szlaku napoleońskim, a na nieco na północ rozegrała się mała bitwa, w trakcie której zginął gen. Etienne Guyot - pochowany w niewiadomym miejscu w Raciszewie, gdzie mnie niosło niecałą godzinę wcześniej. Dalsza droga okazała się polną. Trwały właśnie zbiory zboża. Mijało się zniszczoną kapliczkę (na panoramio można zobaczyć jak wyglądała jeszcze nie tak dawno temu). Odwiedziny w opuszczonym gospodarstwie, ale wnet zostało za sobą. Pomimo zrujnowania, ktoś z niego korzysta jako magazyn na bele słomy, więc lepiej było go opuścić. Chwilę potem kolejna kapliczka, będącą w podobnym stanie jak poprzednią, ale nieco innym stylu zbudowaną.

Wjazd do wsi Klony

Zrujnowana kapliczka między wsią Klony i Ełdyty Małe
Wjeżdżając do Ełdyt Małych o mało nie stała mi się przykrość, bowiem między zabudowaniami znajdowała się brukowana kamieniami droga. Koło najechało na jeden z nich, który leżał luzem. Omsknęło się, a ciało straciło przyczepność do roweru niektórymi kończynami. Szybko udało się opanować maszynę rower i przejechać koło kręcących się w pobliżu psów, które jednak nie reagowały na moją obecność. Niebawem wyjazd na drogę wojewódzką. Była okazję sprawdzić, jak wyglądać miał końcowy odcinek maratonu. Udało się szybko przemknąć szybko i o 21 z powrotem w bazie, gdzie przybyło jeszcze kilka osób. Zaliczone 3 gminy i 23 km. Rower był sprawy, a ja w formie. Jedyne zmartwienie - dystans jaki przejechany i czas jaki minął mi na przejażdżce, wydawały się dłuższe, niż były w rzeczywistości.

W bazie
Zaliczone gminy
- Lubomino- Miłakowo
- Świątki
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
23.74 km (13.00 km teren), czas: 01:32 h, avg:15.48 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hW Tatry IX - Pcim
Wtorek, 17 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, .Z Kasią, 2012 Małopolska, .5-10 Osób, .Z rodziną
2011.07.09 - 17 W Tatry - cała trasa
Sen był słaby, przerywany, jak to na przystanku w pozycji siedzącej. Przynajmniej w miarę ciepło, bo wykorzystując śpiwór. Cała odległość pokonana dnia poprzedniego wynikała z chęci i potrzeby odwiedzenia wszystkich poprzednich gmin i dotarcie do DK7. W razie bardzo trudnych problemów, wolnego tempa i totalnym braku możliwości podróży, tylko do Suchej Beskidzkiej. Tego dnia miała podjechać po mnie i Kasię praktycznie cała rodzina, a przy okazji zafundować sobie wycieczkę w rejon górski. Gdyby nie ból kolan i nogi, które odmawiały dalszego zmuszania do jazdy, próbowałoby się dotrzeć w rejon Jodłownika, albo przynajmniej Niedźwiedzia, gdzie pozostało mi kilka gmin do odwiedzenia. Zabrakło na to i sił, i czasu.
Start około 5:30. W pół godziny zjechało się do Pcimia, z trudem ruszając nogami. Udało się postarać jeszcze, by przejechać na drugą stronę DK 7, wjechać na nią i tym samym przeciąć trasę, która została przejechana w 2010. Po tym podjazd jeszcze pod kościół, który został okrążony, a następnie niewielkie zakupy. Ostatnim wysiłkiem podjechało się na ławeczkę przy węźle z DK 7, gdzie znajdowało się trochę wolnego miejsca na samochód.

Pcim. Dolny odcinek Krzczonówki. W tle Kiczora (725 m n.p.m.). Widok ku SEE

Pcim. S7. Po lewej Kiczora (725 m n.p.m.). Po prawej Szczebel (977 m n.p.m.). Widok ku SE

Pcim. Kładka przez Rabę. W centrum Bania (540 m n.p.m.). Widok ku NEE
Epilog
Na miejsce dotarli chwilę przed 7. Załadunek i wspólna przerwa potrwały kwadrans. Przez Mszanę Dolną dotarliśmy do Starej Wsi, gdzie wsiadła Kasia. Krótka przerwa, a kolejna w Łukowicy. Przez Nowy Targ dojechaliśmy do Zakopanego na 12:30. Parking przy skoczniach narciarskich i taxibusem do wyciągu na Kasprowy. Dojechaliśmy tam o 13:40, by stać w długiej kolejce do godziny 15. Było chłodno, wietrzenie i trochę padało od czasu do czasu. O 15:30 byliśmy już na zamglonej stacji końcowej. Pochodziliśmy ~20 minut, ale warunki były niekorzystne, więc wróciliśmy do budynku. Półgodzinna przerwa na (niewielki, drogi) ciepły posiłek i rozgrzanie się. Mgła, czyli de facto chmura, zdążyła się nieco wznieść i oddalić. Znacznie wzrosła widoczność, więc warto było czekać. Pochodziliśmy do 17, po czym wróciliśmy (głodni) na dół. Spod skoczni wyruszyliśmy o 18:40, gdy i babcia, która została na dole, zdążyła się najeść w pobliskim lokalu.

Kasprowy Wierch. Widok ku NE

Kasprowy Wierch. W centrum Zielony Staw Gąsienicowy. Widok ku E

Kasprowy Wierch. Widok ku S
Rozpogodziło się. Pojechaliśmy przez Jabłonkę (przerwa na panoramę Tatr), Zawoję do Suchej Beskidzkiej, gdzie zrobiliśmy przerwę 20 minut przerw, w czasie której zerknęło się na pobliską karczmę, inspirowaną ludowym bajdurzeniem (a która mi się wielce nie podobała). Późnym wieczorem przejechaliśmy koło Mucharza i przez Wadowice. Pogoda była trudna i zbierało się na silne burze, przed którymi udało nam się uciec. Do Oświęcimia dostaliśmy się drogą Żaki (niepotrzebnie nadkładając trasy.). Jak najkrócej jechaliśmy do S1 i dalej na północ. Po drodze kilka przerw (brat miał trochę problemów), a w domu byliśmy nad ranem.
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
12.36 km (0.00 km teren), czas: 00:47 h, avg:15.78 km/h,
prędkość maks: 30.24 km/hW Tatry VIII - Beskid Makowski
Poniedziałek, 16 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria .Pół nocne, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2012 Małopolska
Niewielka odległość i duża przerwa dnia poprzedniego bardzo pomogły mi się zregenerować tej nocy. W nocy trochę padało. Obóz zwinięty po 10, lecz na mokrą szosę wyszło się o 10:30. Niebo było spowite chmurami i było chłodno. Na południu przetaczała się wielka chmura deszczowa, a u mnie przeświecało słońce. O 11 wjazd na Słowację. Przez ponad kilometr droga biegła wzdłuż granicy. W oczu rzuciła mi się ruina opuszczonego domu. Tam krótka przerwa, lecz z powodu pokrzyw lepiej było nie zgłębiać jego tajemnic. Tuż za lasem widać było ciekawie położoną kapliczkę w środku pola. Przebiegło mi przez myśl, że warto by zrobić jej zdjęcie, choć sama w sobie nie była zbyt okazała. Nim tak się stało, trzeba było schronić się pod daszkiem niewielkiego domku na skraju lasu. Budynek był zamknięty na kłódkę, ale sam daszek wystarczył, by przeczekać półgodzinny, zimny deszcz z zachodu. Po nim z wolna się rozpogadzało.

Lipnica Wielka. DW 962. W tle Pasmo Budína. Widok ku SW

Ruina na Zgrzebniowskiej Polanie przy DW 962 w pobliżu granicy państw. Widok ku NW

Droga do Bobrov. Widok ku SW

Przygraniczna chatka, pod którą udało się schronić przed deszczem. Widok ku N

Przygraniczna kapliczka w pobliżu chatki. Widok ku SWW

Wjazd do Bobrov. W tle Pasmo Budína. Widok ku SW

Oravská Polhora. Farský kostol Božského Srdca Pána Ježiša. Widok ku NNW

Dojazd do granicy państw. Widok ku SWW
Do Polski powracało się przez Rabcze. Na granicy o 13:30, dojeżdżając do niej pod górkę, choć niezbyt wysoką z perspektywy dzisiejszego noclegu. Raptem ~200m różnicy wysokości. Szybki zjazd do do Jeleśni, gdzie zakupy i skręt na wschód. Zaczął się podjazd przez Koszarawę. Przerwa dopiero przy pseudo-rondzie w Kuflówce. Tam odbicie na północ. Przy granicy województw skręt w dróżkę po lewej. Była to szutrówka, nieco kamienista, którą w dość twardy sposób zjechało się do Huciska. Był to chyba najbardziej emocjonujący odcinek w ciągu ostatnich dni. Wytrzęsło mnie niesamowicie i doskwierała obawa o sprawność hamulców.

Krzyżowa. DW 945. Kościół pw. Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W

Droga z Koszarawy do Huciska

Hucisko. Kościół pw. Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Widok ku NWW

Hucisko. Na horyzoncie po lewej piramidalna Romanka (1366 m n.p.m.). Widok ku SSW
Po 16 dojazd do Żywca po swobodnym zjeździe główną trasą. Niebo ponownie sposępniało. Pod koniec czuć było trochę zmęczenia całą wyprawą. W mieście skręt w Słowackiego. Zakręcenie przez Zamkową i przejazd rynku ul. Sienkiewicza. Zastanawiało mnie, czy zrobić przerwę z posiłkiem, ale jednak nie. Wyjazd DW946, z której zjazd wprost na Gilowice, dopiero wtedy coś przekąszając. W samych Gilowicach zakupy. Trasa była łatwa, ale za Ślemieniem trzeba było podjechać z powrotem do wojewódzkiej.

Jeleśnia. Most przez Koszarawę. Widok ku SWW

Żywiec. Zamkowa prowadząca na rynek. Po lewej Dzwonnica. Widok ku NNW

Łękawica. Stary most przez Łękawkę. Widok ku SW

Gilowice. Kościół pw. św. Andrzeja Apostoła. Widok ku SSE

Gilowice. Plac Niepodległości. Pomnik Bohaterom za Wolność i Ojczyznę poległym w IWŚ. Widok ku NW

Ślemień. Rynek. Widok ku S
W Kukowie rozważanie dalszego kierunku jazdy, lecz padło na trzymanie się kursu po głównych. Po 18:30 dojazd do Suchej Beskidzkiej. W centrum przerwa na obiad. W czasie posiłku przeszedł niewielki opad deszczu i jak się okazało, był ostatnim na tej wyprawie. Przy Karczmie Rzym skręt na północ. Przejazd koło zamku. Przecinało się tory, gdzie koło skręciło mi się w lewo, a mnie przerzuciło przez kierownicę. W stanie wkurzenia jechało się jeszcze dalej, do tabliczko oznajmiającej wjazd do gminy Zembrzyce, jednak przy sprawdzeniu map, okazało się to jedną z większych pomyłek w tym temacie. Granica była nieco dalej...

Obiadokolacja w Suchej Beskidzkiej

Sucha Beskidzka. Zamek Suski. Widok ku NW
Wyjazd na DK 28. Za miasteczkiem trwałą przebudowa mostu, a ruch był puszczony po drewnianym, prowizorycznym zamienniku. O 20 przejazd przez Maków Podhalański. Za nim był budowany kolejny most, powstający według nowego projektu, a tuż obok stary, po którym się przejeżdżało. Po drugiej stronie skręt w DW 957. Przez Białkę dojazd do początku Skawicy, skąd nawrót w miejscu, gdzie rzeka zaczynała gwałtownie tworzyć łuk wygięty w kierunku południowym. Powrót nie całkiem tą samą trasą, skręcając do Juszczyna przez Limów.

Sucha Beskidzka. Remont mostu DK 24 przez Skawę. Widok ku SEE

Maków Podhalański. Budowa nowego mostu DK 28 przez Skawę i stary, oczekujący na rozbiórkę. Widok ku SWW

Białka. DW 957. W centrum Jawor (857 m n.p.m.). Widok ku S
Zapadała noc. Potworne zmęczenie na podjeździe. Do krajówki zjechałam szybko, lecz ostrożnie. W Osielcu za mostem skręt do Bystrej Podhalańskiej, gdzie trzeba było chwilę odsapnąć przy skrzyżowaniu. Znów wjazd na krajówkę i przerwa na rynku w Jordanowie. Na krótko, by określić dalszą trasę. Z piekarni dobiegał pyszny zapach pieczywa. Wolno i męcząc się, z ledwością udało mi się przebić do Spytkowic. Zjeżdżając z Wysokiej, podziwiać można było liczne światła położone w oddali.
Przed północą mijało się granicę gmin Spytkowice i Raba Wyżna. Wkrótce potem wjazd na DK7. Kwadrans przed 1 wjazd do powiatu myślenickiego. Za Skomielną Białą trzeba było przystanąć w najwyższym punkcie trasy. Zmęczenie było potworne. Z trudem dojeżdżało się do zjazdu w wieś Naprawa. Nic to nie zmieniło w kwestii kolan. O 1:50 postój w Łętowni. Na szczęście trasa opadała praktycznie cały czas, więc nie trzeba było zbyt często ruszać nogami. Tuż po 2 w nocy wjazd do Tokarni, odwiedzając ostatnią gminę na wyprawie. Zatrzymałam się na przystanku po lewej stronie drogi, tam drzemiąc do świtu.

Osielec. Kościół pw. św. Apostołów Filipa i Jakuba. Widok ku E

Kurs po gminę Bystra-Sidzina

Kurs po gminę Spytkowice

Łętownia. Kościół pw. św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza. Widok ku N
Zaliczone gminy
- Lipnica Wielka- Jeleśnia
- Koszarawa
- Stryszawa
- Świnna
- Łękawica
- Gilowice
- Ślemień
- Sucha Beskidzka
- Maków Podhalański
- Zawoja
- Jordanów (W+M)
- Bystra-Sidzina
- Spytkowice
- Raba Wyżna
- Tokarnia
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
190.34 km (4.00 km teren), czas: 12:28 h, avg:15.27 km/h,
prędkość maks: 59.34 km/hW Tatry VII - Podhale
Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano: 26.06.2013Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2012 Małopolska
Start po 8. Niebo było pochmurne, ale bardzo szybko się rozpogodziło. Początek ciężki po nieprzespanej nocy i z podjazdem na dzień dobry. Niby kilka kilometrów, a zeszło prawie godzinę. Otworzyła się dla mnie panorama Jeziora Czorsztyńskiego, pasma Tatr przyozdobionych w chmury, a nawet odległa Babia Góra, od której dzieliło mnie 15km z noclegu, jaki udało się znaleźć tego wieczora.

Krośnica. DW 969. W centrum Wdżar (767 m n.p.m.). Widok ku NW

DW 969. Przełęcz Snozka (653 m n.p.m.). Widok na Tatry ku SW

DW 969. Przełęcz Snozka (653 m n.p.m.). Widok na Tatry ku SW

DW 969. Przełęcz Snozka (653 m n.p.m.). Widok na Tatry ku SW
W Kluszkowcach trwał remont mostu DW 969 nad Kluszkowianką. Obwodnica wiodła ulicą Cegielnianą. O 10 przejazd nad Dunajcem. Niebawem z głównej skręt do Dębna, dróżką koło kościoła, gdzie nastała pora, by odpocząć przez kwadrans. Przerwę te zakłócił mi jakiś jegomość, próbujący na coś naciągnąć. Na tablicy informacyjnej można było wyczytać trochę o ciekawostkach w regionie, co pomogło mi ustalić trasę i ruszyć szlakiem. Wieś opuszczona ulicą Szkolną. Skręt w lewo, a przed mostem zjazd w prawo. Szutrami, gruntami leśnymi, polnymi drogami, dość wolno jechało się wzdłuż Białki. Rzeka była płytka, lecz bardzo kamienista. Szlak trochę ginął mi z oczu.

Kluszkowce. DW 969. W tle Magura Orawska. Widok ku E

Kluszkowce. Remont mostu DW 969 przez Kluszkowiankę. Widok ku W

Kluszkowce. Zamek Czorsztyn. Po lewej Flaki (810 m n.p.m.). Po prawej Ula (713 m n.p.m.). Widok ku SE

Kluszkowce. Jezioro Czorsztyńskie. Widok ku SSE

Kluszkowce. Pieniny Czorsztyńskie. Widok ku SE

Kluszkowce. Po lewej Pieniny Spiskie. Po prawej Gorce. Na horyzoncie po prawej Babia Góra. Widok ku SWW

Maniowy (Hubka). DW 969. Po lewej Frydman. W tle Tatry. Widok ku SW

Białka między Dębnem i Nową Białą. Widok ku SWW

Białka między Dębnem i Nową Białą. Widok ku SW
O 11:30 przejazd przez Nową Białą, gdzie zachciało mi się zrobić zakupy, ale niedziela, więc lipa. Przejazd ulicą Św. Katarzyny. Za ostatnim domem miejscowości skręt w dróżkę po lewej. Doprowadziła mnie do "Przełomu Białki", gdzie udało się odpocząć przez ponad pół godziny. Było tam całkiem sporo turystów, również rowerowych. Zastanawiałam się czy nie zagadać, lecz zamiast tego lepiej było się skupić na posiłku i obserwacji otoczenia. Znów zaczynało się chmurzyć. Dojazd do krajówki, a z niej skręt w Kobylarzówkę. Zjazd do Leśnicy, gdzie znów trzeba było chwilę odpocząć. Z ulicy Stasiki zjechało kilku szosowców i ruszyli trasą, która już została za mną. Ja dalej trasą, którą przybyli oni. Zjazd do Szaflar. Przejazd przez Szkolna i przerwa na zakupy, w sklepie w pobliżu remizy. Była już 14. Ulicą Na Potoczku dojechało się do Suskiego i dalej na południe.

Przełom Białki. Skała Kramnica. Widok ku E

Przełom Białki. Skała Kramnica. Widok ku NEE

Przełom Białki. Skała Kramnica. Widok ku NNE

Przełom Białki. Obłazowa Skała. Po prawej Skała Kramnica. Widok ku NNE

Droga z Leśnicy do Szaflar. Widok ku NNW
Przemieszczając się doliną Białego Dunajca dojeżdżało się do centrum miejscowości tej samej nazwy. Na ulicach było bardzo dużo ludzi. Wyjazd do DK 47, skąd nawrót do ulicy Za Torem. Uzyskane zostały informację, iż dziś jedzie Tour de Pologne, więc zachciało mi się zatrzymać i zerknąć. O 15:03 pojawili się ostatni zawodnicy, a za nimi sznur wozów technicznych. Zjazd w JPII, raz jeszcze dojeżdżając do krajówki, w miejscu skąd poprzednio przyszło mi zawrócić. Kolejna przerwa w Poronine, gdyż zawodnicy TdP jechali po pętli przez Gliczarów, Bukowinę Tatrzańską i Sierockie. Cóż. Dzięki temu można było choć trochę odpocząć, mimo trudów nocy. Wszyscy przejechali przed 16, a ja dalej, już do samego Zakopanego.

DK 47. Biały Dunajec. Kolarze na trasie TdP. Widok ku NWW
Nie tylko ja. Wyścig wymusił korki, które kontrolowali policjanci. Droga do Zakopanego latem + wyścig... Sznur ciągnął się mniej więcej od Bachledówki, a to dopiero wtedy udało się dostrzec, jak wszystko ruszyło a mnie dopiero tam przywiało. Droga prowadziła wciąż pod górkę, ale na tyle łagodnie, że można było z powodzeniem jechać i robić zdjęcia, o ile nie przejeżdżał koło mnie samochód. Z prędkością około 10 km/h, bez zsiadania z roweru dojeżdżało się do ronda Dmowskiego na 820 m n.p.m. Tam trzeba było się zastanowić nad dalszą trasą. Około 17 wjazd do Kościeliska po DW 958. Na wysokości 968 m n.p.m. przerwa, aby chwilę odetchnąć i rozejrzeć się po okolicy. Temperatura wynosiła 16°C.

Zakopane. Rondo Dmowskiego. Widok na Giewont ku S

Zakopane. Powstańców Śląskich. Most przez Potok Młyniska. Widok ku S

Zakopane. Krzeptówki. Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej. Widok ku NNW
Nucąc pod nosem, bez większego wysiłku zjeżdżało się do Czarnego Dunajca, skąd zmiana kurs ku W. O 19:30 dojazd do Jabłonki. W pobliżu głównego skrzyżowania udało się dostrzec lodziarnię i skusiła mnie ta dawka cukrów. Nie było pośpiechu, gdyż wkrótce zbliżała się noc, a nie było ochoty nocować poza granicami kraju. Udało się rozłożyć o 20, w zagajniku za Otrębową. Było jeszcze jasno, w lesie dało się słyszeć wyraźne odgłosy przemieszczania i przez pewien czas nie dawały mi zasnąć. Przez jakiś czas trwało czujne nasłuchiwanie, czy ktoś lub coś nie zbliża się do namiotu, rozłożonego na takim odludziu...

Podczerwone. DW 958. Widok ku S

Jabłonka E. DW 957. Widok na Tatry ku SSE

Jabłonka E. DW 957. Widok na Tatry ku S
Zaliczone gminy
- Czorsztyn- Bukowina Tatrzańska
- Szaflary
- Biały Dunajec
- Poronin
- Zakopane
- Kościelisko
- Czarny Dunajec
- Jabłonka
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
103.67 km (8.00 km teren), czas: 07:53 h, avg:13.15 km/h,
prędkość maks: 57.73 km/h