Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wiekublog rowerowy

avatar erdeka
okolice Czerwińska

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12644 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy erdeka.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Pół nocne

Dystans całkowity:24534.97 km (w terenie 1759.30 km; 7.17%)
Czas w ruchu:1534:26
Średnia prędkość:15.99 km/h
Maksymalna prędkość:74.20 km/h
Suma podjazdów:50 m
Suma kalorii:33800 kcal
Liczba aktywności:218
Średnio na aktywność:112.55 km i 7h 04m
Więcej statystyk

W 40 dni dookoła Bałtyku XXXIV - Estonia

Niedziela, 16 sierpnia 2009 | dodano: 29.03.2015Kategoria 2009 Skandynawia, LSTR, Samotnie, Pół nocne

Po obudzeniu się, okazało się, iż jest to dzień pochmurny i deszczowy. Była blisko 10. Z powodu deszczu nie było we mnie najmniejszej ochoty, by wyjść na zewnątrz, więc przeleżało się tak jeszcze z godzinę. Na dodatek po mojej nodze wędrował po mnie kleszcz. Na szczęście, z powodu chłodu spało się w ubraniu, więc nie miał wielkiego pola do popisu. Po wychynięciu z namiotu okazało się, że ów został zaatakowany przez ślimaki. Obsiadły tak namiot, jak i rower.


11:05. Trasa E67. Nieprzyjemny poranek


16:07. Trasa E67. Jeszcze długa droga do domu


17:05. Trasa E67. Most nad rzeką Vigala, leżący w pobliżu Märjamaa.


18:19. Między Märjamaa a Pärnu

Cały dzień walczyło się z wiatrem i deszczem, który wyładowywał się tego dnia kilka razy. Było okropnie i trudno. Główna trasa w zasadzie nie przedstawiała wielkich walorów krajoznawczych. Głównym obiektem, który utkwił mi w pamięci, był most nad rzeką Vigala, leżący w pobliżu Märjamaa. Teren co prawda nie był płaski jak stół. Było kilka lekkich, krótkich podjazdów pokonywanych nawet bez zwalniania. Po prawdzie niezauważalnych, jeśli jechało się po pagórkowatych lub wyżynnych terenach jeszcze kilka dni wcześniej. Jednym słowem wielka równina. No i pustka w głowie. Przy samej trasie raz widać było pola, raz lasy. Czasem jakaś wioska w okolicy. Gdyby pogoda była sprzyjająca, zapewne tego samego dnia wyjechało by się już z tego kraju.


20:59. Pärnu

Wieczorem dojechało się do Pärnu. Było to jedyne miasto i większa miejscowość odwiedzona tego dnia. Było też najciekawszym miejscem, przez które wtedy się przejeżdżało. Nocleg wypadł kilka kilometrów dalej, skrywając się w lesie. W nocy mogło być interesująco. Silny wiatr kołysał koronami wysokich drzew. Były dużo za wysokie w stosunku do swoich grubości. Zaniepokoiło mnie to, więc lepiej było sprawdzić ich wytrzymałość. No a jak!!! Pierwsze z brzegu drzew, i to te, o które opierał się rower, po ledwie lekkim tylko pchnięciu przewróciło się i połamało w kilku miejscach. W ziemi została tylko dolna część, na której opierała się moja maszyna. Wtedy zaniepokoiło mnie to nie na żarty. Rozpoczęło się chodzenie w ciemnościach w pobliżu namiotu, po omacku popychając kolejne drzewa. Po chwili szukania, w rejonie zagrażającym namiotowi, udało się znaleźć kolejne drzewo, które z pewnym hukiem również się przewróciło. Posprawdzało się jeszcze kilka, wciąż z lekkim niepokojem znikając potem w namiocie. Nie było pewności, czy sprawdziło się wszystkie, ale na pewno większość. Ta noc była najbardziej niebezpieczna spośród dotychczasowych. Wręcz trwała obawa o swe życie, zastanawiając, jak to głupio byłoby zginąć na kilka dni przed końcem podróży, nie mogąc się z nikim podzielić wrażeniami z jej przebycia...
Rower:Zielony Dane wycieczki: 124.00 km (0.00 km teren), czas: 09:00 h, avg:13.78 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku XXXIII - Porvoo i Helsinki

Sobota, 15 sierpnia 2009 | dodano: 28.03.2015Kategoria 2009 Skandynawia, LSTR, Samotnie, Pół nocne

Poranek

Pobudka około 4-5. Nie dało rady spać dłużej, ruszyło się więc. Wnet dojechało się do pierwszego, od opuszczenia Sztokholmu miejsca, które już było mi znane. Pokręciło się nad rzeką i ruszyło podjazdem z kamieni pod kościół. Tam widać było małą, prywatną wycieczkę, z daleka słysząc dźwięki przypominające francuski pełne "ą" i "ę". Podjechało się bliżej, aby zrobić zdjęcie kościoła, a do moich uszu zaczęły nabiegać znajome słowa... po Polsku.


05:48. Ostatni nocleg w Skandynawii


07:23. Porvoo. Droga do kościoła


07:26. Starówka w Porvoo. Widok ze starego mostu nad Porvoonjoki


07:31. Kościół w Porvoo

Po odwróceniu się w ich stronę trwała chwila, patrząc na nich, po czym padło moje pytanie: „Polska?”. Tak, to byli rodacy na wyciecze. Poprzedniego dnia przypłynęli z Gdyni. Dopiero zamierzali trochę pojeździć po Finlandii, a potem wrócić przez 3 stolice (tak jak ja), tylko przemieszczając się głównymi drogami. Miło chwilę pogadaliśmy, po czym ruszyliśmy w swoje strony. Zanim to się jednak stało, zapytali mnie, czy czegoś mi nie brak, w odpowiedzi słysząc, że właśnie skończyła mi się woda. Pomimo wzbraniania się, wraz z nią dali mi również trochę jedzenia z Polski. Jak się później okazało, bardzo dobrze że tak się stało.

Zadowoliła mnie ta możliwość porozmawiania w ojczystym języku. Rozpoczęła się jazda do Helsinek. Oczywiście tak tylko mi się wydawało. Nie przyszło mi wziąć poprawki na dość wczesną godzinę i wydawało mi się, że cień wskazuje mniej więcej północ. W rzeczywistości był bliżej zachodu. Nie zwracało się więc dłużej na niego uwagi. Wiedziało się, że nie jadę prostą, bezpośrednią drogą do stolicy, trwała jednak nadzieja, że wnet będzie możliwość na nią odbić. Mapa Finlandii jaką się posiadało, miała oznaczone jedynie główne drogi krajowe i nieliczne o mniejszej randze, nie mogła mi więc pomóc.


08:21. Na S od Porvoo

Wyspy

W ten oto sposób poniosło mnie dalej na południe, dodatkowo zaliczając dwie wyspy w okolicach Porvoo. Gdy już było mi wiadomym jaka jest sytuacja, warto było nie zmarnować okazji i trochę pozwiedzać te okolice. Dzięki temu lepiej się je zrozumiało i zapamiętało. Wpierw dojazd do krańca asfaltu na wyspie Vessölandet, docierając do pętelki ulicy Majviksvägen we wschodniej części wyspy. Powrót tą samą trasą. Wypadła mi przerwa na przystanku w Sondby. Zauważyć tam można było pakunek przypominający czekoladę, z podziękowaniami dla listonosza. Chciałoby się taką zjeść, ale nie można było jej zabrać, ze względu m.in. na ewentualne komplikacje, jakie niósłby ten czyn w tamtejszej okolicy.


10:13. Na S od Porvoo

Za Hummelbro skręt w Kråkövägen, którą dojechało się do wyspy Kråkö. Wpadła tam po niej pętla przeciwna do ruchu wskazówek zegara, z przyjemnością podziwiając krajobraz i liczne łodzie. Nadłożywszy w ten sposób ponad 50 km, o 11:30 powróciło się do Porvoo. Czekała mnie jeszcze druga taka sama odległość – do Helsinek. Wyjechało się na ścieżkę rowerową przy trasie 170, biegnącej równolegle do trasy 7.


11:30. Porvoonjoki z mostu dla pieszych i rowerzystów w Porvoo

Porvoo

W Poorvo przejazd ulicami:
Pierwsza wizyta tego dnia: Przyjazd główną. Przejazd przez Mauno Eerikinpojankatu i nawrót na główną. Przez rzekę ze skrętem do starego miasta, w ulicę Mellangatan.  Na stary most i powrót tą samą ulicą do Placu Ratuszowego. Tym razem skręt w Flensborgsbrinken. Najbardziej stroma i kamienista droga, jaką pokonało się w czasie całej podróży. Wrzuciło się najniższe biegi, ale z uporem udało się podjechać. Od kościoła do Rauhankatu w kierunku wysp.

Druga wizyta tego dnia: Powrót tą samą trasa z odbiciem przez całą Wallgreninkatu. Przejazd na wskroś przez park przy Laivurinkatu. Ulicą Piispankatu dojazd do Raatihuoneenkatu, którą dojechało się nad rzekę. Przejazd promenadą i mostem na drugą stronę. Jadąc wzdłuż brzegu, wróciło się kawałek na południe i dojechało do Aleksanterinkaari. Przejazd na zachód, skręt w prawo i objazd budynku przy Näsintie. Powrót na trasę 55 i skręt w 170 we właściwym kierunku..


14:03. Między Porvooa Helsinkami.

Po drodze jakiś facet na kolarce powiedział mi, aby powiedzieć jego żonie, która została za nim parę minut w tyle, miejsce gdzie będzie na nią czekać. Zaskoczyła mnie ta prośba, jak również sposób jego podejścia do żony i zaufanie jakie pokładał w przypadkowo napotkanej nieznajomej osobie. "Ciekawe", jak by się ta historia potoczyła, gdyby nie udało mi się przekazać wiadomości.

Do Helsinek

W trakcie dalszej podróży nastąpiła jeszcze próba uzupełnienia brakującego zapasu wody. Nie powiodła się, gdy zapytany o nią został nieco starszy jegomości, który najwidoczniej nic nie rozumiał albo nie chciał. Machnął tylko ręką i sobie odszedł. Na szczęście chwilę później przyszło zatrzymać się w sklepie w Söderkulla. Zakupiło się litr mleka, który niemal od razu posłużył jako posiłek i napój chłodzący w ten upalny dzień. Zbyt nagłe i zachłanne picie zimnego płynu skończyło się niemiłym uczuciem w głowie.

Helsinki

Do Helsinek dojeżdżało się bocznymi drogami i ścieżkami rowerowymi wzdłuż trasy 170. Oczywiście jeśli tylko było można. Raz, przy wielkiej mapie zapytano mnie o kierunek drogi. Byli to jacyś obcokrajowcy w samochodzie. Cóż można było pomóc? Potem nieco mnie zamotało na ścieżkach przy skrzyżowaniu tras 170 i 103. Gdy udało się odkryć właściwy wyjazd, odtąd niosła mnie ścieżka do ulicy Linnanväenpolku. Ta, wraz z kontynuacjami, prowadziła mnie do skrętu w lewo w Filarvägen. Raz odbijając na moment w Transformatorgatan, w końcu dojechało się do Borgbyggarvägen. Przejazd na północna stronę trasy 170, a na południową powrót, jadąc przez wyspę Kulosaari.


14:15. Wjazd do Helsinek.


16:15. SE część Helsinek. W tle, w centrum, Uspenskin katedraali

Centrum Helsinek

O 16 dojechało się do właściwej części Helsinek. Najkrótszą trasą wzdłuż wybrzeża dojechało do przystani promowej. Było to pierwsze, co trzeba było zrobić. Wchodząc do budynku nieco ogarnęła mnie niepewność. Zakup biletu do Tallina, wykorzystując prawie całe zapasy euro. Zostały mi jakieś nędzne resztki. Poza tym okazało się, że do wypłynięcia zostały prawie 3 godziny. Można było więc jeszcze odwiedzić kilka znanych miejsc, poznać nowe oraz móc „połączyć je z roweru”.


17:08. Katedra w SE części  Helsinek

Na pierwszy ogień kurs pod Katedrę w Helsinkach, gdzie udało mi się zrobić zdjęcie na rowerze z samowyzwalacza. Dalej przejazd koło Narinkkatori, ulicą Mannerheimintie na północ, rundka na parkingu przy stadionie. Najkrótszą asfaltową trasą do Viborgsgatan z krótkim odbiciem w Tredje linjen. Na południe trasą Nordenskiöldinkatu, trzymając się głównej blisko wybrzeża.

Do stolicy udało się dotrzeć w dobrym czasie. Nastąpiło co prawda opóźnienie na poranny pokaz lotniczy, którego ostatnie samoloty jeszcze udało mi się z daleka ujrzeć, ale udało się zdążyć na maraton. Tysiące biegaczy, również z innych krajów. Impreza na całego. Można było także korzystać z kilku zablokowanych dla samochodów dróg. Pełna swoboda. Minęło się jakieś koncert, gdzie ludzie docierali w większości na rowerach.


17:44. Zawody sportowe po mieście.

Wracając, przyszło mi spotkać przy zachodnim porcie jeszcze Francuza, który dopiero rozpoczynał podróż po Finlandii. Udało mi się dzięki temu dowiedzieć, że po francusku nic nie rozumiem. Na szczęście rozmawialiśmy w angielskim. Było nam równie spieszno, więc wnet się rozstaliśmy. Było jeszcze pół godziny do przybycia promu, a port był po drugiej stronie centrum.


18:37. Port południowy w Helsinkach

Port

Jakoś tak się stało, że choć już właściwy port był blisko, poniosło mnie na południe ulicami: Erottajankatu, Yrjönkatu, Tarkk'ampujankatu i Laivurinkatu. Głównymi trasami wzdłuż wybrzeża wróciło się do odpowiedniego portu. Na miejsce dotarło się dokładnie w chwili, gdy prom już wpływał. Na spokojnie można było zająć miejsce na czele kolejki. Poza mną, byli tam jeszcze czterej inni rowerzyści, a wśród nich trzech wesołych Włochów. Po kilku minutach oczekiwania na załadunek, wjechaliśmy na górny pokład ładowni. Do tej pory z Adamem pakowaliśmy się na dolny. Wyższy był „nieco” niższy.


19:27. Port południowy w Helsinkach

Na promie

Przypięło się rower, zabrało ze sobą niezbędne rzeczy, oraz wszystkie puste butelki i kartony. Udało się odnaleźć łazienkę. Uzupełniło się wodę w zapasach, po czym powrót do roweru. Drzwi do ładowni zamknięte. Niespodzianka. Co robić. Wędrując z ciężkimi butelkami będzie nie dość, że niewygodnie, to jeszcze podejrzanie. W gonitwie myśli wpadła jedna, by ukryć je za schodami, licząc na to, że nikt ich nie odnajdzie i nie potraktuje jak coś niebezpiecznego. Na szczęście nikt się tym nie zaopiekował.


20:13. Widok z promu w Helsinkach

Powrót na górę. Obejrzało się pokład statku, zachodzące słońce, mijane skalne wysepki, twierdzę, którą odwiedziło się zimą. Ostatnie pożegnanie z Helsinkami, reprezentującymi Finlandię i cały etap podróży przez Skandynawię. Przede mną jeszcze jedna długa prosta prosto do Polski
.

20:14. Widok z promu w Helsinkach


20:35. Widok z płynącego promu w Helsinkach

Promem podróż

Przez ponad dwie kolejne godziny trwało moje odpoczywanie na promie. Ten czas minął mi na siedzeniu w pobliżu okna. Z pewnością w oczach innych osób mój wygląd mógł sprawiać menelowate wrażenie - bez roweru i kasku, wizualnie odstając od tej grupy społecznej. W międzyczasie pobieżnie przyszło mi analizować zabrane mapy, słuchać muzyki, jaka brzmiała na pokładzie i rzucać okiem na współpasażerów. Oczy nieco mi się kleiły i z łatwością by się tam zasnęło, gdyby podróż była dłuższa. Gdy dobiliśmy do Estonii, było już ciemna noc. Udało się zapakować ze wszystkim i zjechać na ląd. Fińskie zakupy i woda z promu sprawiły, że masa, która opuściła pokład promu, ważyła blisko 150 kg.


22:19. Wnętrze promu z Helsinek do Tallina.

Poszukiwanie noclegu w Estonii

Była północ podczas przejazdu przez Tallin. Po drodze zagadał do mnie lokalny biker. Zamieniliśmy tylko parę zdań. Poniosło mnie w stronę Parnuu, nocując zaraz za stolicą. Na nocleg wypadło liche miejsce, gdzie już nie było widać zabudowy, a pojawiły się jakieś krzaczki. Było bardzo ciemno. Około 1:30 w końcu udało mi się zasnąć. Bardzo szybko.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 167.00 km (0.00 km teren), czas: 12:00 h, avg:13.92 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku XXIV - Wzdłuż Torneälven

Czwartek, 6 sierpnia 2009 | dodano: 11.03.2015Kategoria 2009 Skandynawia, >200, LSTR, Samotnie, Pół nocne

Zwinąć udało się po 9. Dojście do drogi i kurs na wschód. Jechało się z kilka minut, lecz wnet nastała przerwa na parkingu po północnej stronie drogi. Ponad pół godziny minęło mi na śniadanie i przygotowania do dalszej jazdy. Potem jechało się głównie w dół. O 11 przejazd przez Vittangi. Widoczna była tam informacja, iż zaraz po Kirunie, jest to najludniejsza miejscowość tej gminy. Liczyła sobie mniej niż tysiąc mieszkańców. Dotarłszy do głównego skrzyżowania, nastąpił skręt w prawo, w trasę 395, do oddalonej o 110 km miejscowości Pajala. Alternatywą była trasa do oddalonego również o 100 km Keresuando i dalsza jazda na północ. Od tej pory podróż wiodła wzdłuż doliny Torneälven. Przez 30 kilometrów przeważnie pod górkę maksymalnie 100 m wyżej. Po dwóch godzinach od śniadania wyczerpały się pierwsze siły. Skręt w lewo na swego rodzaju plac czy też łąkę. Teren był częściowo odgrodzony drzewami od szosy. Moją uwagę przykuły dwa metalowe urządzenia. Mocno pordzewiałe leżały jedno na drugim. Zachciało mi się je obejrzeć i odpocząć dosłownie z pięć minut. Zjadło się też trochę resztek chleba i zdjęło koszulkę. Upał doskwierał mi bardzo, no i rzadko widać było jakieś auta. Minęło mi tak kilka godzin, a w międzyczasie spadły mi okulary. Na szczęście bez obrażeń.


10:30. E45 ok. 15km ku E od noclegu. Miejsce postojowe nad jeziorem Äijäjärvi. 67°40'8.00"N 21°24'28.00"E (GE). Widok ku E


12:28. Przerwa na uboczu trasy 395

Cisnęło się intensywnie. O 13:30 przejazd przez Masugnsbyn, gdzie zjechało się z trasy pod tablicę informacyjną. Dosłownie na chwilę. Około 2 kilometry dalej, po prawej stronie znajdował się parking, ławeczki tablice informacyjne... Przerwa... Nim jednak przyszło mi spocząć, dość dokładnie obejrzany został przez mnie ten teren, spacerując długą, drewnianą ścieżką z poręczami, pozwalającą lepiej obejrzeć kanionu, jaki znajdował się poniżej. Niezbyt szeroki, raczej długi i głęboki z urwistymi ścianami po drugiej stronie. Wraz z płynącą przez niego rzeką, stanowił ciekawe urozmaicenie tego dnia.Odpoczynek zakończył się po 14. W międzyczasie trochę posilania, przeczekując krótki, ledwo kropiący deszcz. Tuż po starcie, przy granicy gmin, mijało się wrak spalonego auta. Ot taka ciekawostka. Droga zaczęła opadać na dobre, dzięki czemu można było z łatwością przebywać kolejne kilometry wśród drzew. Było to niesamowicie pomocne w tak monotonnym, choć ciekawym, krajobrazie.



13:44. Masugnsbyns naturreservat. Znajduje się na uboczu trasy 395, na SE od wsi Masugnsbyns


14:11. Wrak na poboczu trasy 395 między Masugnsbyns a Junosuando

O 15:30 przejazd przez Junosuando. Kilka kilometrów dalej ukazały się ruiny kuźni, położone nad rzeką. Zostało z nich już bardzo niewiele. Było to prawie nad samą wodą i blisko głównej trasy. Przerwa ta była krótka. Pół godziny później przejazd przez miejscowość Lovikka. Symbolem wystawionym w formie pomnika była rękawiczka. Stylowa i nieco etnograficzna.


15:53. Torneälven w pobliżu trasy 395 na SE od Junosuando


16:31. Trasa 395. Lovikka

Po 18:30 wreszcie dojechało się do Pajala (uprzednio zjeżdżając z trasy 395 na 99). Cieszyło mnie to, bo udało się przejechać oszacowany na ten dzień dystans do przebycia. Nie pozostało nic, tylko szukać miejsca na nocleg. Do miasteczka skręciło się z głównej trasy w ulicę Kirunavägen. Dojazd do centrum, gdzie można było zaopatrzyć się w lokalnym sklepie. Zakupy były duże. Większe nawet niż te z Yokkmokk. Wydało się wtedy jak najwięcej szwedzkiej waluty, aby jak najpóźniej musieć skorzystać z euro w Finlandii. Sporo czasu zajęło mi ułożenie wszystkiego w odpowiedni sposób. Trochę się jeszcze podjadło, a cała przerwa trwała pół godziny. Przejechało się kawałek na południe, docierając na teren dworca autobusowego. Tam ciekawostka - kamera internetowa i informacja, iż można przesłać link komuś znajomemu, by ów nas zobaczył. Jaka szkoda, że telefon był padnięty...


19:00. Zakupy w Pajala

Wyjazd na główną trasę i kontynuacja podróży. Trzeba było pokonać rzekę mostem prowadzącym do Finlandii, lecz do nich wciąż był spory kawałek. Można było udać się 20 kilometrów na północ, albo jechać wzdłuż rzeki. W ten sposób trasa przybrała kierunek wybitnie bardzo południowy. Przyszła też pora, by rozejrzeć się za noclegiem, ale wciąż widoczne słońce i jasny wieczór nie pozwalały mi jeszcze zasnąć. Dodawszy do tego wysokie, zjazdowe tempo, wcale nie było na to większej ochoty. Dodatkowym argumentem była deszczowa chmura przybywająca z Finlandii. 10-15 km za miasteczkiem zmoczyła mnie. Nie chciało mi się kłaść spać tuż po przemoczeniu, ani rozbijać namiotu na mokrym terenie. Padła decyzja by wyschnąć w czasie jazdy i poczekać, aż ziemia wchłonie część wody lub dotrzeć do suchego obszaru. Po 22 wjazd do Pello. Była 22:30, gdy przekraczało się granicę na "Moście Pokoju im. Sri Chimnoy". Patrząc na rzekę w kierunku północnym, wciąż widać było "ostatnie" czerwienie zmierzchu. Tak oto przyszło znaleźć mi się w kolejnym państwie. Miasteczko właściwie zostało przez mnie przespacerowane, by uaktywnić inne partie mięśni i nieco rozluźnić te "bardziej rowerowe". Skręt koło kościoła w trasę 83 w Finlandii. Tu niestety czekało mnie spore podejście. Od skrzyżowania przeszło się jeszcze z 3 kilometry. Namiot rozkładany był w stanie dużego zmęczenia i senności. Na niebie jasno świecił księżyc w pełni.


21:00. Trasa 99


21:40. Trasa 99 nocą


22:29. Torneälven w Pello. Granica między Szwecją a Finlandią.


22:31. Torneälven w Pello. Granica między Szwecją a Finlandią. Widok ku N
Rower:Zielony Dane wycieczki: 200.00 km (0.00 km teren), czas: 11:00 h, avg:18.18 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku X - Chmury nad jeziorem Vättern

Czwartek, 23 lipca 2009 | dodano: 12.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Pół nocne, Z Księgowym

Poranek dokładnie taki, o jakim myśleliśmy, że będzie. Cały dzień dokładnie taki jak poranek. Podróż dokładnie tak samo przyjemna jak wczoraj, tylko w innych warunkach... Przez prawie CAŁY, z krótkimi przerwami, dzień padał deszcz. Smutny, rzęsisty, albo spokojny, ale przede wszystkim rozmiękczający nasze morale i chęć podróż. Obudziliśmy się około 12:00, ale w stodole przesiedzieliśmy do 14:30!!! Szczególnie mi się nie chciało opuszczać ciepłego śpiwora i dużo później nastąpiło wylezienie z namiotu. Przynajmniej można było długo i w spokoju regenerować się po dwóch poprzednich dniach.


13:16. Kortebo. W stodole, przed wyjazdem

Z wolna zjedliśmy śniadanie. Wypatrywaliśmy jakiegoś okienka bez opadów. W Bankeryd krótka pętla przy sklepie w ulicy Sjöåkravägen. Kilka minut postoju na stacji przy wyjeździe z miasta. Trzymając się głównej trasy przez miasto dojechaliśmy do ważniejszej trasy, prowadzącej wzdłuż brzegu jeziora. W Fiskebäck krótka przerwa nawigacyjna, zakończona deszczem. Opuścić miejsce chcieliśmy ścieżką, ale w skutek tej nadgorliwości przejechaliśmy wiaduktem na drugą stronę, aby dosłownie chwilę później, już dołem, wjechać z powrotem na główną trasę.

Kolejnym istotnym punktem był postój na stacji przy pierwszym rondzie obwodnicy Hjo. Rozłożyliśmy się z rzeczami na ławeczce. Mieliśmy się zabrać za jedzenie, ale wynikły dwie rzeczy. W budynku stacji była normalna pizzeria, a po chwili zaczął padać deszcz. Spakowaliśmy się więc, doprowadziliśmy rowery pod ścianę i spędziliśmy w środku czas od 19 do 21. W tym czasie zdążyliśmy wchłonąć pizzę i dwie kawy. Udało mi się naładować telefon i wysłać komunikat z trasy. Gdy sięgnęło się po komórkę jakiś czas później, okazało się, że pomimo przebywania w stanie wyłączonym, sama rozładowała baterię już po jednej dobie...


19:08. Hjo. Przerwa na posiłek

W Hjo przekroczyliśmy 60 kilometr tego dnia. Po smacznym posiłku, rozgrzaniu ubrań i zwiększeniu temperatury ciała w pizzerii, nieco się ożywiliśmy i wzrosła chęć na przejechanie jeszcze kilkunastu kilometrów. Oby do zachodu słońca. Noc dopadła nas na długo przed okolicami Mölltorp. Jechało się już po ciemku, ale jeszcze zdołaliśmy dojechać do Karlsborg. Objechaliśmy twierdzę od zachodu i rozbiliśmy namiot w lesie, schowani około 300 metrów od obwałowań fortu. Byliśmy przekonani, że jest to najlepsza dostępna miejscówka, ale było tak ciemno, że trudno było nawet namiot rozłożyć. Zasnęliśmy około północy.

W kilku słowach podsumowując ten dzień. Początkowo trasa układała się dość pagórkowato, później raczej równinne, ale ze względu na pogodę było nam to serdecznie obojętne. Przed nocą było już nawet dość sucho. Z powodu pogody, niespecjalnie nawet mogliśmy podziwiać jedno z największych skandynawskich jezior. Mimo wszystko, udało się przekroczyć 100km, co niezmiernie nas zdziwiło, biorąc pod uwagę okoliczności.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 100.82 km (0.00 km teren), czas: 05:10 h, avg:19.51 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku VII - Przez Kopenhagę na prom

Poniedziałek, 20 lipca 2009 | dodano: 08.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Pół nocne, Z Księgowym

Zwinęliśmy się w pół godziny. Dużo wcześniej, bo już kwadrans po 10, byliśmy z powrotem na kolach. Wjechaliśmy miedzy domy na osiedlu w pobliskim mieście, przybliżając się do ulicy Skovledsvej. Po przejechaniu całej, wyjechaliśmy na główną.


10:45. Trasa 151. Køge. Po prawej ulica Gyvelvej. Widok ku NNE


11:39. Południowe KarlslundeH.C.Andersensvej

O dalszej podróży można powiedzieć niewiele. Trzymaliśmy się świetnej, rowerowej drogi przy głównej trasie. Wiodła przez szereg miast i miasteczek otaczających Kopenhagę. Gdyby nie znaleziony nocleg, zwiedzalibyśmy ja w nocy, nie mogąc nigdzie się przespać. Jazda byłą niesamowicie przyjemna i odświeżająca. Większość trasy przejechaliśmy w cieniu domów i drzew, gdyż podążaliśmy prawie dokładnie na północ. Z biegiem czasu coraz bardziej zmienialiśmy kierunek na wschodni. Tak to bowiem biegła trasa, naśladując kształt wybrzeża.


11:50.  Mosede Strand. Fort Mosede

Jedynym miejscem, gdzie odbiliśmy od głównej trasy, była droga przelotowa przez centrum Køge. Po 1,5 godziny jazdy, zatrzymaliśmy się na turystycznym parkingu między Karlslunde i Mosede. Śniadanie skończyliśmy w pół godziny. Obejrzeliśmy z daleka, dość pobieżnie pobliski fort nabrzeżny. Kilka minut później dogonił nas jadący na rowerze Holender. Wiózł ze sobą tylko wór podróżny. Chwila rozmowy w trakcie jazdy, po czym odjechał dużo wyższym tempem, niż nasze objuczone rowery mogły wyciągnąć.


13:32. Kopenhaga. Borgmester Christiansens Gade. Za drzewami skrzyżowanie z Louis Pios Gade. Widok ku E

O 13:30 wjechaliśmy między pierwsze zabudowania stolicy. Z głównej trasy dojazdowej zjechaliśmy w przyjemną ulicę Borgmester Christiansens Gade. Przejechaliśmy przez most Sjællandsbroen i w lewo, w Artillerivej. Oczywiście ścieżkami rowerowymi, jeśli tylko takie były. Zarówno wcześniej, jak i później, co nie było szczególnym problemem. Często stanowiły jedną całość z drogami samochodowymi, z rzadka tylko odbijając gdzieś w bok lub biegnąc równolegle do nich. W owym czasie droga skręcała przed marketem Rema 1000 przy Rundholtsvej. Zatrzymaliśmy się tam po 14, kryjąc w cieniu. Księgowy jako jedyny posiadał duńską walutę i euro, więc udał się na obfite zakupy. Wciągnęliśmy po litrze mleka z czekoladowymi kulkami, skryci w cieniu sklepu. Nie będę przypominać o temperaturze, gdyż zasadniczo nie zmieniła się od początku wyprawy. Dalej ruszyliśmy Vilhelm Buhls Gade (w 2017, po kilku latach reorganizacji przestrzeni, powstał tam mały kanałek, przepoławiając tę ulicę).


Ulica Karen Blixen vej. Widok z Njalsgade ku S


14:53. Ulica Njalsgade. Emil Holms Kanal. Widok ku S

Po ponad półgodzinnej przerwie pojechaliśmy dalej ku północy. Skręciliśmy w Njalsgade, zatrzymując się chwilę przy Københavns Universitet. Księgowy odbił na chwilę w prawo, przejeżdżając mostkiem nad niewielkim Emil Holms Kanal. Wkrótce skręciliśmy w ulicę Amagerfælledvej, zmierzając w kierunku Torvegade. Krótkim mostem wjechaliśmy do dzielnicy Christianshavn, poprzecinanej licznymi kanałami i prostokątną siecią ulic.


15:01. Ulica Torvegade (na wprost) i Prinsessegade (w poprzek). Widok ku NW

Zabraliśmy się za zwiedzanie. W tej dzielnicy przejechaliśmy ulicami Wildersgade i Sankt Annæ Gade do Prinsessegade. Tam skręciliśmy na północ, przejeżdżając przez obszary dużych, długich i zabytkowych już budynków. Dotarliśmy do ulicy Forlandet , wyjeżdżając z obszaru dawnej twierdzy. Stwierdziliśmy, że tak się nie da i wróciliśmy tą samą trasą. Skręciliśmy dopiero w Bådsmandsstræde, docierając do jej końca. Wzdłuż kanału znów dojechaliśmy do głównej i wjechaliśmy do dzielnicy Indre By. Próbując w ludzki sposób zjechać z mostu, okrążyliśmy budynek Nationalbank Kopenhagen i przejechaliśmy pod mostem na południe. Trzymając się wybrzeży kanałów, dojechaliśmy do ulicy Tøjhusgade i udaliśmy się pod budynek Folketinget - siedzibę parlamentu owego kraju. W pobliżu znajdowało się mnóstwo innych istotnych budynków, lecz pominę ich wyliczanie, nazywając tylko te istotniejsze, które zwróciły uwagę.


15:08. Kościół Vor Frelsers przy Sankt Annæ Gade i Prinsessegade. Widok ku SEE


15:08. Kościół Vor Frelsers przy Sankt Annæ GadePrinsessegade. Widok ku SEE


Ulica Børsgade. Børsen. Dawna giełda. Widok ku W

15:41. Ulica Holmens Kanal. Statua admirała Nielsa Juela. W tle budynki przy Holbergsgade. Widok ku NNE

W każdym razie wjechaliśmy na teren parku Det Kongelige Biblioteks Have, gdzie przez kwadrans odpoczywaliśmy, planując kolejne atrakcje od obejrzenia. Wciąż jeszcze myśleliśmy, o przejechaniu przez mosty do Malmo, ale nie będąc pewni możliwości przejechania przez nie rowerem, wkrótce zrezygnowaliśmy. Wróciliśmy nad kanał. Skręciliśmy w Vester Voldgade do Niels Brocks Gade. Stamtąd ruszyliśmy Bernstorffsgade mijając Ogrody Tivoli. Wkrótce dotarliśmy do Placu Ratuszowego, gdzie ponownie spędziliśmy ponad kwadrans. W międzyczasie zaobserwowaliśmy pewną grupę rowerzystów, na takich samych rowerach i w identycznych kaskach. Nie była to żadna sportowa grupa na manewrach. Tak tu organizuje się wycieczki turystyczne dla aktywnych.


15:49. Det Kongelige Biblioteks Have. Widok ku SSE


15:56. Det Kongelige Biblioteks Have. Widok ku E


16:27. Rådhuspladsen. Ratusz. Widok ku SE


16:38. Frederiksberggade przy skrzyżowaniu z Mikkel Bryggers Gade w deszczu. Widok ku SW

Plac opuściliśmy niezwykle zatłoczoną ulicą Frederiksberggade. Nie dało rady jechać, więc przeciskaliśmy się z rowerami w nurcie ludzi. Wnet jednak wszyscy zniknęli, gdyż zerwał się silny, porywisty wiatr i lunął deszcz. Przeczekaliśmy go pod ścianą jednego z domów. Bo opadach ulica z powrotem wróciła do poprzedniej gęstości, lecz my zdążyliśmy ją wcześniej opuścić. Wyjechaliśmy na placu Gammeltorv i tuż za pobliską katedrą Vor Frue Kirke, objechaliśmy budynek Københavns Universitet od wschodu. Ulicą Nørregade dojechaliśmy do brzegu jeziora Peblinge Sø. Jadąc wzdłuż brzegu ku północy, skręciliśmy w Gammeltoftsgade i wróciliśmy na południe, przejeżdżając przez tereny Syddansk Universitet København. Ulicą Gothersgade mijaliśmy Botanisk Have. Wzdłuż wschodniej jego krawędzi, ulicą Øster Voldgade, ponownie jechaliśmy na północ. Dojechaliśmy prawie do jej końca, w pobliżu wiaduktu nad torami kolejowymi, ale zawróciliśmy. Minęliśmy nasz cel, jakim był budynek wydziału duńskiego odpowiednika naszych studiów. Zrobiliśmy kilka zdjęć, ale drzwi były zamknięte, otwierane przy pomocy legitymacji. Trochę odpoczęliśmy i już się zamierzaliśmy zbierać, gdy wychodzący student, po krótkim, nieskładnym wytłumaczeniu po angielsku, otworzył dla nas drzwi.


17:16. Statens Museum for Kunst. Widok ze skrzyżowania Øster Voldgade z Sølvgade ku NNW


17:32. Wahadło Foucaulta na wydziale geo.

Ponad pół godziny spacerowaliśmy po prawie opustoszałym wnętrzu. Nie trafiliśmy w porę zajęć, a przynajmniej niezbyt wielu. Pomieszczenia, do których można było zajrzeć przez okno w drzwiach, zawierały tylko wyposażenie sal i zgaszone oświetlenie. Z pozostałych sal nie dobiegał nawet szmer. Nim wyszliśmy, nad Kopnehagą przechodziła jeszcze jedna deszczowa chmura. Przeczekaliśmy ją obserwując Wahadło Foucaulta w pomieszczeniu centralnym i pooglądaliśmy wystawę wyników praca magisterskich czy doktorskich. Od północy minęliśmy Kongens Have i ulicą Dronningens Tværgade dojechaliśmy na plac Amalienborg Slotsplads, skąd dobrze widoczna była, mijana uprzednio kopuła Frederiks Kirke i budynki Det Gule Palæ. Z placu udaliśmy się prosto na północ do Pomnika Syrenki, zatrzymując się na chwilę przy fontannie Gefionspringvandet. Po kilku zdjęciach wróciliśmy się przez środek fortu Kastellet.

18:16. Frederiksgade. W centrum Marmorkirken. Widok ku NWW




18:47. Kastellet


18:51. SE fosa Kastellet. W centrum kościół Den Engelske. Widok ku SEE

Dojechaliśmy do ulicy Grønningen i przejechaliśmy przez centralną ulicę dzielnicy Østerbro . W pewnym momencie natknęliśmy się na mieszkającego w Danii Polaka na rowerze, o wygórowanym ego i nietrafnym osądzie, patrzącym płytko i powierzchownie. Z kategorii takich, co to wszystko wiedzą najlepiej i co to to oni nie są. Ocenił mianowicie, że Księgowy bez problemu dojedzie do Sztokholmu, a ja najpewniej wsiądę w pierwszy lepszy samolot do kraju. Przez długi czas wspominaliśmy tego dziwnego, mało sympatycznego człowieka. Rzadko kogo zapamiętuje w tak negatywnym świetle. W czasie rozmowy czuć było, że niepotrzebnie tracimy czas.


21:05. Trasa 152. Gdzieś między Kopenhagą Helsingør

Niedługo potem przez miasto przechodziła jeszcze jedna partia opadów. Bardzo duży, ciężki deszcz przeczekaliśmy pod rozkładanym daszkiem sklepu Irma, w pobliżu skrzyżowania z Tåsingegade. Po ich przejściu, dalsza jazda nie sprawiała problemu. Zrobiło się co prawda zimno, ale wystarczyło założyć odpowiednie elementy ekwipunku. Raz przyszło mi zostać nieco z tyłu, by obejrzeć przygodne ruiny. Z biegiem czasu trochę się rozpogodziło, trochę ociepliło, ale wciąż widać było interesujące, niemiłe chmury. Cały czas jechaliśmy trasą wzdłuż morza i naprawdę bardzo rzadko traciliśmy je z oczu, bo jakiś las, bo jakaś zabudowa. Tuż przed zmrokiem, po 22 dojechaliśmy do przystani promowej w Helsingør. Tym razem poszło sprawniej. Kwadrans oczekiwania, nim wjechaliśmy na kolejny środek transportu. Do przepłynięcia około 5 kilometrów. Większość tego czasu spędziliśmy przy rowerach, niespecjalnie wędrując po promie. Zapadła noc, a trzeba było znaleźć nocleg na drugim brzegu.


22:11. Coraz bliżej promu w Helsingør (miejscowość w tle)


22:46. Helsingborg widziany z promu


23:01. Zjazd z promu do Helsingborg

Do Helsingborg dobiliśmy o 23:00. Obyło się bez emocji jak przy pierwszym promie. Przed nami czerń nocy, rozjaśniana światłami nieznanego miasta. I deszcz. Dosłownie chwilę przed przybiciem do brzegu, nieprzyjemnie się rozpadało. Bardzo uradowani z tego faktu, zjechaliśmy na ląd. Oh! Jak bardzo byliśmy szczęśliwi... I tak mieliśmy dużego farta. Przestało padać w kilka czy też kilkanaście minut po opuszczeniu suchego schronienia na pokładzie. Druga trudność, to wydostać się z przystani. Tu pomagały nam auta, których śladu się trzymaliśmy. Korzystając ze ścieżek rowerowych jechaliśmy Bredgatan do Furutorpsgatan. Wyjechaliśmy ze ścisłego centrum w obszar domów jednorodzinnych i szeregowych. Korzystając z Södertäljegatan wyjechaliśmy na Växjögatan, kolejny skręt w Mästaregatan do Decembergatan. Przejechaliśmy krótki odcinek przez łąki do Ragnvallagatan, gdzie zatrzymaliśmy się na krótką przerwę i gruntowne rozpatrzenie kierunku dalszej jazdy.  Byliśmy już bardzo zmęczeni i sfrustrowani. Sytuacji nie poprawiał chłód po opadach deszczu. Na szczęście nasz trud nie trwał już długo. Wyjechaliśmy na Filbornavägen i przy Norra Hunnetorpsvägen wypatrzyliśmy niewielki las, który okazał się sadem. Skręciliśmy w szutrową drogę i zatrzymaliśmy się przy wjeździe. Przez kilka chwil wypatrywaliśmy, czy aby ktoś nas nie widzi. Kto miał nas widzieć, jeśli nawet w centrum miasta nie było śladu żywego ducha. Była północ, a my padliśmy niesamowicie wykończeni.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 123.30 km (0.00 km teren), czas: 07:28 h, avg:16.51 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku V - Niemieckie wybrzeże. Ku Danii

Sobota, 18 lipca 2009 | dodano: 07.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Pół nocne, Z Księgowym

Poranek niezbyt sympatyczny. Przez niebo przetaczały się ponure, szare chmur. O słońcu mogliśmy pomarzyć, albo powspominać. Ruszyliśmy dopiero o 10:30. Jechaliśmy jak najkrótszą trasą do Danii. Zrezygnowaliśmy z wizyty w centrum Lubeki. W Neuenhagen skręciliśmy na podrzędną drogę prowadzącą do Harkensee. Po raz pierwszy, na polach zamiast zbóż, rosło pełno kapusty.

W pobliżu Pötenitzer Wiek skręciliśmy w prawo, objeżdżając ów zbiornik od północy. Wjechaliśmy do Priwall i skręciliśmy na północ w ulicę Am Priwallhafen. Jechaliśmy wzdłuż nabrzeża portowego do promowego przejścia dla pieszych. Tam się okazało, że musimy jechać do samochodowego. Wróciliśmy do głównej o skrzyżowanie wcześniej, uprzednio robiąc przerwę przy kampingu. Musieliśmy trochę poczekać na przewóz, więc wykorzystaliśmy go z pożytkiem.


12:33. Nabrzeże w Priwall. Widok ku NE


12:35.Nabrzeże w Priwall. Widok ku W.


13:21. Na promie przez kanał Trave. W tle Travemünde.

Przeprawa trwałą niespełna pięć minut. Byliśmy na przedzie promu, więc wyjechaliśmy jako pierwsi. Już w Travemünde, na drugim brzegu, byliśmy nieco zdezorientowani. Skorzystaliśmy z tamtejszej mapy. Po ogarnięciu dalszego kierunku jazdy, przejechaliśmy ulicą Kurgartenstraße do parku i zorientowaliśmy się, że ponad torami kolejowymi, o których nie wiedzieliśmy, gdzie się kończą. trochę się cofnęliśmy do ulicy Rose - tam gdzie najbliższy przejazd. Po drugiej stronie wjechaliśmy w Mühlenberg do Fallreep. Tuż za parkiem ze jeziorkiem, dojechaliśmy do promenad nadmorskiej. Pojechaliśmy nią na północ.


14:47. Brodten. Stromy brzeg w Obszarze Ochrony Krajobrazu (LSGBrodtener Winkel. 

Droga wyłożona różnokolorową kostka, tworzącą geometryczne wzory, w pewnym momencie odbiła od wybrzeża i zmieniła się w zwykłą szutrówkę. Wyjechaliśmy na wierzch wybrzeża klifowego, skąd roztaczały się odległe, przyjemne widoki. Tuż za miejscowością, w czasie robienia zdjęcia, zagadała do nas pewna para ze Śląska, będąca na wczasach. W czasie pogawędki przejeżdżał jakiś Niemiec na rowerku, pytający czy nie pomoglibyśmy mu z jego rowerem. Przerwa trwała ponad pół godziny.


14:55. Brodten. Stromy brzeg w Obszarze Ochrony Krajobrazu (LSGBrodtener Winkel. Po prawej w tle Niendorf. Widok ku W


14:55. Brodten.
Stromy brzeg w Obszarze Ochrony Krajobrazu (LSG) Brodtener Winkel. W centrum w tle Niendorf. Widok ku W
 
O 15 wjechaliśmy do Niendorf. Szutrowy szlak przeszedł w deski nadbrzeżnego chodnika. Końcówkę opuściliśmy schodząc grzecznie po niewysokich schodach, by wkrótce jechać Strandstraße. Przez ponad 10 kilometrów podróżowaliśmy przez szereg nadmorskich miejscowości, trzymając się dróg blisko wybrzeża. Zdumiewając, większość mogliśmy podróżować po szerokiej, nieco wijącej się, asfaltowej ścieżce rowerowej. Była położona miedzy wydmami i główną ulicą. Jechało się tak przyjemnie, jak nigdy wcześniej od początku wyprawy. Obserwowaliśmy ludzi na wakacjach, nowoczesne i zadbane budynki tak mieszkalne, jak i zwykłe obiekty turystyczne. Spacerujących, jadących i leżących ludzi była po prostu rzesza.


15:00. Niendorf. Plaża w pobliżu uliczki Osseeallee Widok ku E

Z wybrzeżem pożegnaliśmy się przed Sierksdorf, które przemierzyliśmy już ulicą Pohnsdorfer. Ponownie ujrzeliśmy morze, gdy znaleźliśmy się w Neustadt in Holstein, tuż po przekroczeniu mostu. Odpoczęliśmy tam kwadrans. Tym razem jazda wybrzeżem trwało krócej. W Pelzerhaken zatrzymaliśmy się, by raz jeszcze odpocząć i zastanowić, jak wrócić na główniejszą trasę. Po kwadransie pojechaliśmy ulicami Mastkobener Weg i Sonnenblumenweg, którymi wróciliśmy do lokalnej przelotówki przez miasteczka, biegnącej z dala od wybrzeża.


16:42. Ograniczenie prędkości gdzieś między Sierksdorf Neustadt in Holstein.


16:55. Neustadt in Holstein. Lienaustraße.  W centrum widoczna wieża kościoła Stadtkirche. Widok ku E


16:58. Nadmorska dróżka w S części Neustadt in Holstein.


17:01. Port w S części Neustadt in Holstein. Widok ku NNW


17:24. Schody po w SE części Neustadt in Holstein. Na horyzoncie wybrzeże w okolicy Niendorf

Gdy tylko oddaliliśmy się od morza, prędkość znacznie wzrosła. Minęliśmy wiele nieistotnych wtedy miejscowości. Gdy tylko się pojawiały ścieżki rowerowe, od razu na nie wjeżdżaliśmy. Zaliczyliśmy kilka krótkich przerw na nabranie oddechu, a gdy tylko dotarliśmy do Heiligenhafen, skończyło się wszelkie pobłażanie. Wyjechaliśmy na trasę nr 207. O 21 przejechaliśmy przez most na wyspę Fehrman. Trzymaliśmy tempo w okolicach 35-40 km/h. Nie wiedząc o której odpływa ostatni prom, gnaliśmy na złamanie karku. Najważniejsze było dotrzeć TAM i dowiedzieć się na czym stoimy. Awaria nawet nie wchodziła w grę. Nocleg na wyspie także. Później długo wspominaliśmy ten szaleńczy pęd na prom.


19:46. Augustehof. Tu prosto, zamiast na zachód, bo krócej. Widok ku N


20:01. Silosy w Heringsdorf po E stronie szosy. Widok ku NE


21:02. Most Fehmarnsund.Widok ku NNE


21:05 Już na wyspie, a za mostem. Widok ku NW


21:05. Już na wyspie, a za mostem. Widok ku E

Pół godziny po wjechaniu na wyspę, dotarliśmy do bramek w porcie. Po kwadransie trzymaliśmy już kartoniki z przepustką na prom do Danii. Kolejne kilka minut oczekiwania w kolejce aut i dostaliśmy sygnał do pakowania się na prom. Wjechaliśmy na pokład, przypięliśmy rowery za pomocą specjalnego pasa i udaliśmy się na górny pokład, by obserwować morze, wyspę i zachodzące słońce.


21:34. Bramki przed wjazdem na prom Widok ku N

Była 22:00 gdy odbiliśmy od brzegu. Po zlustrowaniu pokładu i wiszącej na ścianie mapy, zasiedliśmy przy stoliku, dając odpocząć tak bardzo dziś wymęczonym nogom. Przerwa na promie trwała około trzy kwadranse. Wybrzeże Danii oglądaliśmy już w nocy. Wyjazd z promu przypominał start w jakimś wyścigu czy maratonie.


21:57. Na promie

Oczywiście, nie znaliśmy tego miejsca, zasad, skrzyżowań, rozjazdów, objazdów i było zbyt ciemno, by cokolwiek kombinować. Założyliśmy, że droga, którą jechaliśmy, była analogiczna do tej po niemieckiej stronie. Nie była. Pędząc dość znacznie, choć już nie tak intensywnie jak do promu, zauważyliśmy samochód, którego kierowca zechciał nas poinformować, iż jechaliśmy po autostradzie. Zdążyliśmy zorientować się, że trasa nie jest tym, czym byśmy chcieli, ale nie znaliśmy żadnej alternatywy. Tuż po opuszczeniu promu chcieliśmy wjechać do Rødbyhavn. No i wyszło... W to miejsce przemierzyliśmy 4 kilometry autostrady Sydmotorvejen.


22:51. W Danii po raz pierwszy

Lekko sfrustrowani opuściliśmy pas autostrady, przy wiadukcie ponad poziomem drogi. Przerzucaliśmy rowery przez barierkę, leźliśmy przez krzaki, a wszystko po ciemku. Nie był to koniec dnia, gdyż trzeba było znaleźć nocleg. Pierwsze kilometry po lokalnych drogach - wsie, pola i drzewa rosnące prawie zawsze tylko przy domach.

Od autostrady ujechaliśmy ~10 kilometrów, nieco klucząc. W akcie desperacji, nocleg rozłożyliśmy tuż przy Holeby. Ściślej - pomiędzy drogami Højbygårdvej i Nystedvej. Jeszcze dokładniej - tuż za ścianą krzewów, które posadzono przy turystycznym szlaku pomiędzy tymi dwiema drogami. Wreszcie z radością zasnęliśmy.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 141.60 km (0.00 km teren), czas: 08:16 h, avg:17.13 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku I - Przygotowania do wyprawy

Wtorek, 14 lipca 2009 | dodano: 03.04.2015Kategoria 2 Osoby, 2009 Skandynawia, LSTR, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Księgowym, Warszawa, Z rodziną

Przygotowania przed wyprawą trwały kilka dni, przy czym dopiero ostatniego z wykorzystaniem roweru.

3-5 Lipca
Piątek- Niedziela


Zakończyły się praktyki w Olecku i nastąpił powrót do domu. Przez te trzy dni nie pamiętam niczego konkretnego oprócz odpoczywania. Przez internet trwały konsultacje z P. co do wybory ramy. Mój wybór padł na ramę Accent Shannon w kolorze czarno-zielonym. Został zamówiony, a następnego dnia rano rodzice podwieźli mnie na drugą część praktyk – w Murzynowie.

11 i 12 Lipca
Sobota, Niedziela


Nie powiem żeby te dni przyniosły coś przebojowego. Rozpoczęły się „ostatnie przygotowania”, których i tak główna część została wykonana nazajutrz. Zapakowane zostały:

Przed wyprawą ~1350 zł
W Podróży ~1350 zł
Tak więc całość wyniosła ok. 2700 zł, przy czym realny koszt samego wyjazdu to nieco ponad 1500zł

13 lipca
Poniedziałek


Obudzono mnie wcześnie rano. Zjedzone zostało śniadanie (chyba jajecznica) i zabrane do auta ostatnie rzeczy. Tata odwiózł mnie do Nowego Dworu, pod serwis rowerowy w dużym budynku przy targu. W tamtym miejscu, po krótkiej rozmowie z serwisantami, założyli mi nowy suport, a dodatkowo zakupione zostały stery. Stare nie nadawały się już do nowego roweru. Co do samej rozmowy, nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni nagłym zdarzeniem. W końcu sezon i mieli dużo roboty, ale mimo to się zgodzili. Nieco lepszy mieli humor, gdy okazało się, że to nowa rama i nie muszą się urabiać po łokcie z moją maszyną.

Podziękowawszy, na blacie metalowego „stołu” na targowisku zostały rozłożone moje podręczne narzędzia i nowe stery. Rozkręcone zostało to, co było trzeba, a więc: poodkręcane zostały koła, przerzutka, wyjęty został widelec, a także, omijając zaplątujące się linki, wyjęte w końcu zostały stare i założone nowe stery. Były przy tym pewne problemy z dopasowywaniem ich elementów w odpowiedniej kolejności. Przykręciło się to, co było można z powrotem i rower wreszcie nadawał się do jazdy. Lecz nie do podróży... Nie było możliwości wyregulowywania całego osprzętu. Poza tym łańcuch spięty został nadwyrężoną już spinką, której jakość była fatalna. Wiadomym już było, że niewiele ujadę nim mi pęknie.

W czasie mojej pracy z nieba lał się żar, a po placu opustoszałego targowiska, jeden z serwisantów jeździł skuterem. Czy to o testował, czy też się bawił nie obchodziło mnie. Przeszkadzało się skupić na składaniu roweru. Po kilku godzinach spędzonych w tamtym miejscu, wreszcie można było ruszyć na prawie-ostatecznie-gotowej maszynie. Powróciło się do Modlina, skąd zabrane zostały z samochodu, do tej pory zbędne, sakwy wypełnione bagażem. Następnie ruszyło się do mostu i przejechało na drugą stronę. Ostrożnie jechało się przez miasto, a nieco spokojniej już za nim, na trasie do Wieliszewa. Dało się znać Księgowemu o tym, że się zbliżam.


14:59. Remont mostu kolejowego w Nowym Dworze Mazowieckim. Widok ku SSW

Mój nie-do-końca sprawny rower z dużym oporem toczył się do Legionowa. Skręt na Olszewnicę, wjeżdżając od ulicy Kolejowej. Tam rozmowa z Księgowym przez telefon i wkrótce potem spotkaliśmy się pod jego blokiem. Zanieśliśmy bagaże do mieszkania i pojechaliśmy do pobliskiego sklepu rowerowego po linki oraz inne drobiazgi. Po powrocie zjedliśmy mięsny obiad i udaliśmy się do piwnicy, gdzie Księgowy zajął się szczegółami remontu roweru tzn. regulacją przerzutki, hamulców, wymiana linek i naoliwienie tego, co naoliwienia wymagało. W każdym razie zajęło to wszystko dużo czasu.

Zaraz po skończeniu niezbędnych poprawek, poszliśmy na górę by podzielić bagaże, które znajdowały się u Księgowego. Do mojej sakwy na bagażnik dodatkowo trafił śpiwór Księgowego i stelaż jego namiotu. Reszta owinięta w karimatę trafiła później na drugi bagażnik. Wszystko załadowaliśmy do samochodu ojca Księgowego. Chwilę potem wraz z rowerami zapakowaliśmy się do autobusu i korzystając z dwóch biletów 20 minutowych na głowę, dotarliśmy w okolice Placu Zamkowego z jedną przesiadką na Konwaliowej. Przesiadłszy się na rowery, skierowaliśmy się do metra Świętokrzyska. Tam krótkie (chyba pierwsze) spotkanie z kuzynką Kasusa, którym wtedy pożyczone zostały dwie sakwy (zwrócone jakoś niebawem w kolejnym semestrze). Obie (w tym samym czasie co i my) również udawały się do Szwecji, ale podróżowały inną trasą i krócej (z ich opowieści pamiętam, że trafił im się przynajmniej jeden nocleg pod dachem).

Z dostarczeniem było trochę problemów, gdyż z powodu napraw roweru "trochę" przyszło się spóźnić, tym samym niecierpliwiąc ową kuzynkę. Po opuszczeniu podziemi metra ruszyliśmy przez most Świętokrzyski na Dworzec Wschodni, gdzie po krótkich poszukiwaniach zakupiony został bilet do stacji Szczecin Główny (przez Kutno, Poznań, Krzyż Wielkopolski) o 22:23. Sprawdziliśmy jeszcze godzinę odjazdu i pojechaliśmy przez most Poniatowskiego, Alejami Jerozolimskimi do Dworca Centralnego. W Złotych Tarasach zaopatrzyliśmy się w tymbarka. Przyszło mi pójść po niego na dół, by stać w długiej kolejce, ale niewątpliwie przydał się – nie wiem czy butelka po nim nie wróciła wraz ze mną.

Przed Złotymi, na placu w dole, trwał mały koncercik. Trochę posłuchaliśmy skracając czas potrzebny do odjazdu. Dotarliśmy do Świętokrzyskiej i Krakowskim ruszyliśmy na Plac Zamkowy. Kilka minut później, którąś trasą do Świętokrzyskiego mostu i znów wjechaliśmy na Dworzec Wschodni, gdzie czekał już tata Księgowego. Z nieba zaczął padać drobny deszcz. Doczepiliśmy sakwy na rowery i wraz z ojcem Księgowego, weszliśmy do wnętrza Dworca Wschodniego. Po uzyskaniu dalszych informacji o pociągach, wspięliśmy się na peron. Oczywiście PKP nas nie zawiodło. Nawet jeślibyśmy się spóźnili, to i tak nie pozwoliliby na to, aby dwójka rowerzystów do niego nie wsiadła - pociąg spóźnił się tradycyjnie.

Chwilę trwało nim wnieśliśmy sakwy i rowery do wnętrza. Ustawiliśmy rowery w ostatnim wagonie przy drzwiach, Księgowy związał je zipami. Ojciec Księgowego pożegnał nas uściskiem dłoni i ruszyliśmy. W czasie przejazdu przez Warszawę ustawialiśmy sakwy w przedziale, który na szczęście był pusty przed naszym przybyciem. Na Zachodnim do wagonu wtoczyła się jeszcze jakaś rowerowa para, tak więc rowery przestawiliśmy do naszego przedziału, uprzednio rozwalając zipy. Później dołączano dodatkowe wagony.

Tamta dwójka usiadła w wagonie obok. My tymczasem rozpanoszyliśmy się w naszym przedziale. Sakwy na górę, rowery między nas. Na chwile zachciało mi się rozłożyć, opierając nogi o siedzenie naprzeciwko. Chwile potem usłyszeliśmy urocze „dobry wieczór” i dwóch facetów w zielonych kamizelkach. Rozpoczęła się krótka pogawędka. Nie wiadomo mi było o co chodzi, ani do kogo mowa, dopóki nie powiedział, iż nie wolno trzymać nóg w butach na siedzeniu. Długo trwało szukanie dowodu osobistego po wszystkich sakwach, bo nie było zamiaru używać go w podróży. Wypisali mi mandat na 20zł i ostrzegli, że mogli wystawić nawet na 40zł, więc łagodnie mnie potraktowali. Dodali także, że jakby trzymało się nogi bez butów, to nie byłoby wykroczenia. Cóż było zrobić - mandat przyjęty. Nie zmartwiło, a raczej rozbawiło mnie to zajście. Gdy się uspokoiło, sakwy powędrowały z powrotem na górę. Trochę się poczytało, po czym mi się przysnęło. Początkowo mieliśmy spać na zmiany, żeby nas ktoś nie okradł, ale posnęliśmy naraz. Z drugiej strony, rowery blokowały przejście, a bez powodowania hałasu raczej nikt by ich nie ruszył.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 46.00 km (0.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:15.33 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na Podlasie III - Deszczowo do Siedlec

Sobota, 13 czerwca 2009 | dodano: 26.06.2009Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Gminy, 2009 Podlasie

2009.06.11 - 13 Na Podlasie - cała trasa


Z powodu niedyspozycji, wyjechało się dopiero około 15-16, a zdjęć niewiele również z powodu deszczowej pogody tego dnia. Nawet mimo tego, trzeba było zatrzymać się na przystanku za Klepaczewem i przedrzemać jeszcze jakiś czas, nim do końca uspokoił się żołądek, bo bez tego nie dało rady jechać. Stan był kiepski, i nie było dla mnie istotne, że nie było tam ławki, na której można by odpocząć, bez kontaktu z podłożem. Przynajmniej była drewniana wiata, bardzo dobrze zabezpieczona przed wiatrem i deszczem. Po przymusowej przerwie ruszyło się przez Terliki do DK19. Dalej trasa powiodła mnie przez Łosice i Mordy.

Przed moknięciem w deszczu udało się schronić w jakiejś ruinie. Była w dobrym stanie, więc może nie była tak do końca opuszczona (trudno mi to ocenić, a wiedzy brak). Pamiętam, że przedsionek był zamknięty chyba na jakiś haczyk, natomiast ścisłe wnętrze na klucz i tam mnie nie było. W przedsionku, chroniąc się przed deszczem i chłodem, trwało spożywanie czegoś z sakwy, w międzyczasie kontaktując się przez gg na komórce z LSTR (z pewnością pisanie z D.). Niestety bateria mi padała od nadmiernego słuchania muzyki podczas jazdy, więc komunikacja musiała być jak najbardziej oszczędna. Potrzeba mi było informacji o odjazdach pociągów z Siedlec, bo nie wiadomo mi było czy dam radę dotrzeć na czas (gdyby było zbyt duże ryzyko, możliwe, że ów dzień zakończyłby się nocowaniem w przedsionku tamtego budynku, albo zwykłą drzemką, oczekując na koniec opadów). Informację udało się dostać na chwilę przed padnięciem baterii.

O 19:15 (pierwsze zdjęcie od wyjazdu z nad Bugu) uwagę przykuł kilkumetrowy kopiec związany z walkami ongiś tam się toczącymi. Do Siedlec wjechało się około 21. Było już grubo po zmroku, a nocna ciemność gęsta. Z ledwością udało się dowlec na dworzec PKP Siedlce i wsiąść do stojącego pociągu Kolei Mazowieckich, w którym raczej nie było zbyt wielu podróżnych. O 22:05 zakup biletu do Warszawy Zachodniej. Pod rowerem zebrała się spora kałuża, bo cały dzień potwornie lało. Z powodu deszczu nie było już we mnie wiele sił. Dopiero po północy udało się przywitać z łóżkiem w akademiku.

Co do komórki - Sony Ericsson k800i. Przez kilka miesięcy zdarzało mi się komunikować w ten sposób dość często, bo z komputera można było skorzystać czasem u kolegów z wydziału, a gadu było tańsze niż sms. Poza tym, miesiąc wcześniej zgubiło się moje mp3 sprzed nieco ponad roku, więc na rowerze korzystać można było tylko z tych kilkunastu piosenek, które sobie jak zwykle zdarzało podśpiewywać. Ponadto zdjęcia wychodziły świetne, więc aparat zabierany był w zasadzie tylko na wyjazdy jak ten. Po wgraniu dodatkowego oprogramowania, pomarańczowy flesz stawał się lampką, przydatna w ciemnych obiektach. No i było do tego radio, które na zmianę z lekkimi grami, pozwalały mi zabijać czas w autobusie, który zabierał 20-40 minut w jedną stronę, zależnie od zakorkowania ulic stolicy.


22:03. Siedlce. Tablica na Dworcu PKP. Inskrypcja: "9 X 1866 r 9 X 2006 r PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. zakładu linii kolejowych w Siedlcach Siedlce 28 Listopada 2006 r".


22:15. W pociągu do Warszawy...

Zaliczone gminy

- Platerów
- Łosice
- Mordy
- Przesmyki
- Siedlce (W+M)
Rower:Unibike Dane wycieczki: 68.60 km (0.00 km teren), czas: 05:03 h, avg:13.58 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Roweralia VI - Znów w Warszawie

Wtorek, 12 maja 2009 | dodano: 13.05.2009Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Gminy, 2009 Bieszczady

2009.05.07 - 12 Roweralia - cała trasa


Tym razem zakończyła się jazda przed północą, więc ostatnia ta noc raczej należała do pomyślnych. A przynajmniej na tyle, by nie mieć problemów z jazdą do Lublina. Do tego teren był sporo łatwiejszy, bez tych ciągłych podjazdów i zjazdów. Dzień bardzo przyjemny, cumulusowy, z przelotnymi opadami, ale niewielkimi, szybkimi i głównie mnie omijającymi. Kock przejechało się bez przerw. Jedna wypadła przy lesie na granicy powiatów. Z Serokomili na zachód i na północ do Adamowa, gdzie wpadły skromne zakupy, przede wszystkim płynów. Od razu część z nich się przekąsiło. Zaraz za zabudowaniami skręt w lewo. Pod lasem przykuł me oczy pomnik, którego napis już zdążył zacierać czas. Tego dnia często zwracały moją uwagę.


Między Serokomlą i Bielanami. Widok ku W


Bielany. Po lewej Małe, po prawej Duże. Widok ku NWW


"[...] - 1955 W 15 rocznicę zwycięskiej bitwy partyzantów Batalionów Chłopskich z Niemcami koło Dębowicy w dowód pamięci społeczeństwo Adamowa"


"[...] - 1955 W 15 rocznicę zwycięskiej bitwy partyzantów Batalionów Chłopskich z Niemcami koło Dębowicy w dowód pamięci społeczeństwo Adamowa"

Poza słońcem i deszczami, dzień był bardzo wietrzny (a z tego powodu i chłodny, stąd jechało się w kurtce i rękawiczkach), jednak raczej mi pomagał niż przeszkadzał. Przez Krzywdę dotoczyło się do Stoczku Łukowskiego i wnet udało mi się wrócić do mazowieckiego województwa o godzinie 17. Kolejne trzy godziny jazdy DW 829 doprowadziły mnie do Mińska Mazowieckiego. Już był wieczór. Krajówką powrót do Warszawy bez ekscesów. Od Marsa przejazd jeszcze mostem Siekierkowskim. Zjazd w Bartycką, Podchorążych, Spacerową, Batorego i Pola Mokotowskie. I tak się skończyła wyprawa, choć miała potencjał, by rozrosnąć się jeszcze bardziej na północ, lecz pora była wracać na zajęcia, choć i tak przyszło mi sobie w ten sposób trochę pofolgować...


Wjazd Łukowską do Krzywdy. Widok ku NNW


Między Krzywdą i Starym Patokiem. Widok ku NW


Przy drodze w Osinach od strony Fiukówki


Osiny. Widok ku NWW




Stoczek Łukowski


Stoczek Łukowski SE. "Męczeństwo i krew przelana za wolność i niepodległość ojczyzny jest świadectwem wielkości i nieśmiertelności narodu". W tle Piłsudskiego 30. Widok ku W


Stoczek Łukowski. "Kpt. Wacław Rejmak ps "Ostoja" kaw. orderu Virtuti Militari. Trzykrotnie krzyżem walecznych. Dowódca 1 batalionu 35 p.p Armii Krajowej. Komendant Kedywu obwodu łuków krypt. "Łoś" poległ na posterunku dnia 18-X-1945 r. towarzysze broni i społeczeństwo Stoczek - Łuk. dnia 2-I-1990 r.". Widok ku NW


Stoczek Łukowski. "Kpt. Wacław Rejmak ps "Ostoja" kaw. orderu Virtuti Militari. Trzykrotnie krzyżem walecznych. Dowódca 1 batalionu 35 p.p Armii Krajowej. Komendant Kedywu obwodu łuków krypt. "Łoś" poległ na posterunku dnia 18-X-1945 r. towarzysze broni i społeczeństwo Stoczek - Łuk. dnia 2-I-1990 r.".


Stoczek Łukowski. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku NW


Stoczek Łukowski. UMiG. "Król Zygmunt Stary założyciel miasta Stoczka 1546". Widok ku E


Stoczek Łukowski. Park "Stoczek". "Generałowi Józefowi Dwernickiem zwycięzcy spod Stoczka w 1831 roku potomni 1991". Widok ku NE


Stoczek Łukowski. "Tadeuszowi Kościuszce 1746 1817 1917". Widok ku NE


N pogranicze Stoczka Łukowskiego. W tle kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku S


DW 803 (po E stronie drogi). Zgórznica."1831 ofiara ich czynów i krwi zarzewiem miłości ojczyznę n[] da[]sze vle[] 1931". Widok ku NE


DW 803 (po E stronie drogi). Zgórznica."1831 ofiara ich czynów i krwi zarzewiem miłości ojczyznę n[] da[]sze vle[] 1931". Widok ku NE


DW 803 (po E stronie drogi). Zgórznica. "1831 ofiara ich czynów i krwi zarzewiem miłości ojczyznę n[] da[]sze vle[] 1931". Widok ku NE


DW 803. Zgórznica NW. Cegielnia. Widok ku NW


DW 803. Rezerwat Kulak. Widok ku E


Seroczyn. DW 802. Kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku SSW


Żebraczka. DW 802. Widok ku NNW


Rozstanki. DW 802. W tle kościół pw. św. Walentego i Świętej Trójcy. Widok na Latowicz ku NNW


Mińsk Mazowiecki. Warszawska. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Widok ku N


Mińsk Mazowiecki. Warszawska. Widok ku NWW


Dębe Wielkie. DK2. Widok ku NWW

Zaliczone gminy

- Kock
- Serokomla
- Adamów
- Krzywda
- Wola Mysłowska
- Stanin
- Stoczek Łukowski (W+M)
- Wodynie
- Latowicz
- Siennica
Rower:Unibike Dane wycieczki: 166.10 km (0.00 km teren), czas: 09:59 h, avg:16.64 km/h, prędkość maks: 53.44 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Roweralia V - Przez Lublin

Poniedziałek, 11 maja 2009 | dodano: 13.05.2009Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Pół nocne, Gminy, 2009 Bieszczady

Nocleg trwał tylko 4 godziny. Start o 6:30. Piękne poranne światło. Niewielka, pobliska Sieniawa wyglądała w nim ładnie. Przed Adamówką przerwa na cmentarzy zmarłych w IWŚ. Ciężka była droga do Biłgoraju, tak samo i ciężka była za nim. Zakupy na rogu Sikorskiego, wnet zabierając się za śniadanie. Właśnie trwał pogrzeb w pobliskim kościele. Koło Majdanu Grodzkiego trzykrotnie, w różnych miejscach, zjeżdżało się w las, ale ostatecznie i tak trzeba się było trzymać beznadziejnego asfaltu głównej trasy.


DW 870. Pola Leżachowa. Widok ku SW


Sieniawa. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku NW


DW 835. Między Cieplicami i Adamówką. Cmentarz z IWŚ. Widok ku NW


DW 835. Między Cieplicami i Adamówką. Cmentarz z IWŚ


DW 835. Między Cieplicami i Adamówką. Cmentarz z IWŚ. Widok ku NW


DW 835. Granica województw


DW 835. Las Wolański. "Bezimiennym Polakom zamo- rdowanym przez żandarmerię z Tarnogrodu 1939 - 1944 - zbowid i społeczeństwo Tarnogrodu 1985"


DW 835. Ksieżpol. Widok ku N


DW 835. Ksieżpol. Stara kapliczka przydrożna. Widok ku NE

Za Frampolem moje oczy przykuła ambona. Zachciało mi się do niej przedostać, mając nadzieję na jakiś ładny widok z niej się roztaczający, ale trud był to próżny. W Nowym Dworze zerknięcie na opuszczony dom, niejedyny zresztą w stanie ruiny, jaki widać było podczas tej wyprawy. O 18 osiągnięty został Lublin. Niewiele opisu? Tyle opisu, ile było sił do jazdy. Ciało niedospane, umysł błądzący. Mordowało się na licznych podjazdach. Choć fizyczne się jechało, to psychicznie mnie tam nie było, albo tylko na krótkie momenty. Do tego upał, największy spośród tych dni.


Biłgoraj. Kościół. Widok ku W


DW 835. Frampol S. Widok ku N


Frampol


DW 835. Bononia. Widok ku NEE


DW 835. Goraj. Widok ku N


DW 835. Goraj. Widok ku NNW


DW 835. Pola Tarnawy Małej. W tle Las Wolski. Widok ku NNE


DW 835. Guzówka. Widok ku N


Nowy Dwór. Widok ku S

Wjazd do miasta chyba od najmniej reprezentatywnej strony. Z tej przyczyny, przez długi czas widniał w mym umyśle raczej negatywny obraz Lublina, choć wiadomym było, że to tylko pierwsze wrażenie. Szukając czegoś do jedzenia, objechało się dookoła jedną strefę budek przy Dworcu PKS. Jakiś bar znalazło się przy Lubartowskiej. Była to bardziej pijalnia, a jedzenie raczej przekąskowe. Nie było już we mnie sił, a godzina późna, więc wzięło się tylko frytki albo zapiekankę (nawet co do tego nie mam pewności, z powodu ówczesnego zmęczenia), zjadło się to i wyszło jak najprędzej. Byle co, ale chociaż coś. Wyjazd DK19. Jeszcze przerwa na przystanku blisko Decathlonu, gdzie zaczęło się zajadanie galaretkami. Znów gg. Była już noc, gdy wyjeżdżało się z miasta. Dalej nadal jak automat, ale nieznacznie lepiej niż za dnia. Jedno wspomnienie obszaru przede mną i po lewej, pełne świateł z latarni (chyba przed Trzciańcem). Drugie z jazdy przez Lubartów. Trzecie z noclegu kilka kilometrów przed Firlejem. A jakże - przystanek. Tu już się spało dość dobrze, choć było chłodno i padał deszcz.


Lublin. Targowisko przy dworcu PKS. Widok ku W


Lublin. Przerwa kolacyjna w barze na rogu Solidarności i Lunartwoskiej


Lublin. Druga przerwa kolacyjna na przystanku koło Decathlonu


DK 19. Wola Lisowska (Żurawie Bagno). Nocleg na przystanku

Zaliczone gminy

- Adamówka
- Tarnogród
- Księżpol
- Biłgoraj (W+M)
- Frampol
- Goraj
- Chrzanów
- Turobin
- Wysokie
- Krzczonów
- Jabłonna
- Głusk
- Lublin (Abramowice, Dziesiąta, Za Cukrownią, Stare Miasto, Śródmieście, Ponikwoda 6/27)
- Niemce
- Lubartów (W+M)
- Firlej
Rower:Unibike Dane wycieczki: 174.30 km (0.00 km teren), czas: 09:50 h, avg:17.73 km/h, prędkość maks: 51.45 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)