Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wiekublog rowerowy

avatar erdeka
okolice Czerwińska

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12598 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy erdeka.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Ulewa

Wtorek, 31 maja 2016 | dodano: 15.12.2022Kategoria Zwykłe przejażdżki

16:52. Trębki. Na horyzoncie drzewa i zabudowania Emolinka. Widok ku SW


17:34 Trębki. Nadchodzi wielka burza. Na horyzoncie linia lasu, za którym znajduje się Zakroczym. Widok ku E
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: min/km, prędkość maks: min/km
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Poniedziałek, 30 maja 2016 | dodano: 22.06.2016Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Najpierw przetaczała się burza. Mocno powiało, widać było mało intensywną (ale rozległą) zamieć/ burzę piaskową. Lunęło raz, potem drugi i się skończyło. Potem, po powrocie, rowerem dwie pętle przez pole (i poszerzoną drogą wzdłuż parowy, ale bez naprawy odcinku piaszczystego), powrót przed zmrokiem. Nazajutrz mocny deszcz około południa i wielka ulewa po 18. Było tak szaro, że ledwo było widać na kilkadziesiąt (a może kilkanaście) metrów.


18:49. Wychódźc. Droga wzdłuż parowy w centrum wsi. Widok ku NW


18:53. Zagajnik na zakręcie (po lewej) i sznur drzew wzdłuż DW 565 w stronę Chociszewa


18:53.Wychódźc. Po prawej zagajnik na zakręcie. Widok ku S
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 3.79 km (3.00 km teren), czas: 00:28 h, avg:8.12 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Nocna przejażdżka

Środa, 18 maja 2016 | dodano: 19.05.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Zwykłe przejażdżki

Ruszając z Trębek, było około godziny do zachodu słońca. Dzień był chłodny, z wolna się rozpogadzało. Mając chwilę wolnego wieczorem, już poprzedniego dnia nasunęły się myśli, że może warto by zrobić jakąś wieczorową rundkę. Gdy już było można - rowerem kurs na wschód. Rozważane wersje powrotu do domu przez Złotopolice, jakąś dłuższą nocną trasę, może pod Nasielsk, ale wszystkie one przegrały z pomysłem, jaki mnie naszedł po przeczytaniu Księgowego wpisu. Jak widać, właśnie nadszedł na to dobry czas.

Standardowo - przez Henrysin, Duchowiznę, DK62. Rozważanie jazdy wiaduktem, lecz skręt na Gałachy. Za DK7 w prawo, na polną dróżkę w stronę parowy, którą kilka dni temu przyszło mi zjeżdżać na spotkanie z Księgowym. Dojazd do strefy zabudowań działeczkami - powstało tam niewielkie rondo z głazem. Skręt w lewo, lecz wnet się udało się spostrzec, że zaraz wyjadę na asfalt, więc powrót, wybierając drugą opcję. Zjazd na dół, by w udany sposób podjechać stromą ścieżynką na chodnik, raz tylko lekko się odrywając przednim kołem od podłoża.


19:44. Henrysin. W tle las, przez który prowadzi do Zakroczymia gruntowe przedłużenie widocznej drogi

Przez Modlin przejazd na Cytadelę, skręcając do parku. Tam czekała do testowania droga dla rowerów. Docierała do parowy (fosy? parowy, będącej częścią fosy?) prowadziła na północ wyginając się w odwrócone C. Nie udało się dotrzeć do końca, lecz skręcić w pierwszą w prawo - szuter dla pieszych. Przejazd przez plac na zapleczu pomnika, skręt w prawo i rychły nawrót (bo droga zjeżdżała do fosy), by skręcić w kolejną. Gdy ścieżka ostrym łukiem nawracała, odbicie na drogę krótkim odcinkiem łącznikowym. Park został solidnie odświeżony, przeczyszczono go z krzaków i nawet udało się dostrzec ruiny mostu do Cytadeli.


20:18. Modlin. Ścieżka rowerowa przez Park Trzech Kultur. Wjazd od ul. Bema

Spieszyło mi się by przejechać wałem przed zachodem słońca. Z nowego ronda w NDM zjazd na ścieżkę, nią pod nowy McD i dalej do Baszty Michałowskiej. Objazd w połowie po betonowych płytach od wschodu, by następnie wjechać na wąski singiel, nadający się na nieco ekstremalną trasę mtb. Chwilę potem pojawiła się przystań (coś nowego, odkąd zdarzyło mi się ostatni raz tam jechać, po tych dawnych nieużytkach), wyjeżdżając na wał z kostki brukowej. Na szybko przyszło tak mi przemknąć przez obrzeża NDM, mijając kilkunastu ludzi, którzy cieszyli się słoneczna pogodą. Był nawet jeden rowerzysta. Tam gdzie ludzi już nie było, moją uwagę przykuł sztuczny zbiornik wody po prawej, a nieco dalej kępa krzaków i trochę gruzu. Z ciekawości spacer na dół. Nic specjalnego, ale po przejrzeniu map sprawdziło się podejrzenie, iż niegdyś stał tam jakiś dom. Od strony miasta dochodziły głośne krzyki i wrzawa, jakie wywoływały jakieś sportowe zabawy. Fajnie było się od nich oddalić.


20:32. NDM. Ścieżynka nad Narwią, między Basztą Michałowską i Targowiskiem Miejskim. Widok ku E


20:36. NDM. Widok z wału na targowisko i domy w pobliżu Targowej


20:43. NDM. Na wale w pobliżu Nadrzecznej

Kostka się skończyło, gdy przyszło mi widzieć z wału zachodzące słońce nad Narwią oraz porośnięte trawami i pojedynczymi drzewami błonia Okunina po prawej. Jazda była żwawa, a droga singlo/dublo-trakowa, akuratna do mojego nastawienia. Dopiero od ostróg rzecznych przed Górą była trochę bardziej kiepska. A w Górze jak zwykle, atmosfera wsi na krańcu świata, gdzie cywilizacja zanika. Czym prędzej przejazd przez podwórko przed blokiem, gdzie kończył się wał, jeszcze szybciej zaś po betonowych, 6kątnych płytach koło sklepu, gdzie kręciło się baaardzo dużo ludzi. Za dużo jak na takie odludzie. Zniknąwszy za zakrętem, na moment skręt do opuszczonego PGR. Po raz pierwszy, ale nie wyglądał na zbyt ciekawy.


21:00. Góra. Jeden z budynków dawnego PGR

Już na asfalcie kurs na południe. Przejeżdżając przez Janówek w oczy wpadła kolejna ruina. Zerk do środka, ale była równie mało ciekawa, a może to mnie już tak bardzo nie ciekawiło. Po tej wizycie przerwa. Było to w pobliżu miejsca, gdzie kilka dni temu przyszło mi odebrać telefon i zapadła decyzja o skróceniu trasy. Tym razem tylko się przebranie do nocnej jazdy. Tu cofnę się do początku wyjazdu. Gdzieś w Henrysinie, gdy już zapadła decyzja o jeździe na wały, była pewność, że wrócę po ciemku, przypomniało mi się, że baterie nie zostały wymienione na naładowane, więc znów będę jeździć niczym z brźdźliwą pozycyjką. W Janówku lampka nie chciała się zaświecić. Przejazd za tory, tam jeszcze jedna przerwa, gdzie okazało się, że baterii wcale nie ma, a po powrocie okazało się, że jednak były, lecz leżały na dnie sakwy). Dalsza jazda wiec tylko z lampką tylną i kamizelką. Dopiero za Modlinem przyszło mi do głowy, że można wykorzystać lampkę w telefonie, choć nie było pewności, na ile jej wystarczy oraz czy nie lepiej zachować tę jedną kreskę na czarną godzinę.

Wszelkie pomysły na trasę powrotną wzięły w łeb, choć nie były nazbyt epickie. Ot, różne modyfikacje przez NDM. W to miejsce wlała się trasa unikowa, a więc przedostać się do domu tak, by uniknąć ulic głównych i ruchu aut. Skręt w Brzozową w Bożej Woli, a potem kontynuacja północną ścieżką (szczęście, że już nią kiedyś przyszło mi jechać i o jej istnieniu wiedzieć) przez las "Ostoja Nowodworska". Był to najciemniejszy odcinek tego dnia. Końcówka zakończona omijalnym szlabanem z piaskami i betonowymi płytami przerzuconymi nad rurami. Coś tak wyszło ze zjazdem po nich, że niezbyt udało się przyhamować, jakaś taka powolność mnie w tym chwyciła i sztywność, tak więc zawadził pedał o ostatnią płytą. Na szczęście nic się nie wydarzyło ponadto, więc można było kontynuować jazdę po niezbyt przyjemnym szutrze.

Tuż przed wiaduktem zaczął się asfalt. Na Małej przejeżdżało jedno auto, ale droga nie predysponowała do szybkiej jazdy. Przytorową do płaskiego przejazdu, skręt w Piaskową na serwis. Objazd od zachodu nr 8 a od wschodu nr 10. Przy ścianie nr 15 wyjazd na ścieżkę. Którą bezproblemowo dojechało się do mostu. W Modlinie skręt na nieuczęszczaną Obwodową. Przy skręcie w Dąbrowskiego oczywiście musiało się pojawić auto z naprzeciwka. Na Prądzyńskiego były już dwa, ale na szczęście zza pleców. Koło garaży w lewo wyjeżdżając koło Kasyna. Znów wjazd do parku, tym razem oświetlonego białym światłem lamp. Przejazd całą Aleję Polska - Jaworową, a potem ul. 29 Listopada z krótkim epizodem chodnikowym. Podobnie na ostatnim odcinku Obwodowej.

Tu pojawił się dylemat - Gałachy vs DK7. By później omijać DK 62 w wariancie pierwszym, do pokonania spory odcinek z autami, a potem ewentualne szlaczkowanie np. przez Smoszewo, na co ochoty nie było. Przy drugim sporo opcji do wyboru, tylko trzeba było pokonać fragment przy lotnisku. Lepiej tą opcją, gdyż z tyłu było mnie widać, a ruch tam był poprowadzony na kilku pasach. Żwawo się go pokonało i zjechało na pas równoległy do DK 7. Zdziwiło mnie, że spory odcinek, bo aż za Statoil, był oświetlony dzięki blaskowi lamp znad DK. Na Ostrzykowiznie zmiana stron przez wiadukt i dość szybko dotarło się do Kroczewa. Do tej pory wydawało się, że pojadę na Gosotlin, ale w centrum wsi nagły skręt na południe. Potem przejazd przez lotnisko, co skończyło się wyjazdem na asfalt Złotopolic, docierając do niego ze ślepej uliczki przy gospodarstwie. Usłyszawszy ujadanie psów, od razu czmych przez pole, przedzierając się przez zajeżyniony, stromy rów, pospiesznie wsiadając na rower. Jakby tego było mało, ostatni łyczek wody wylał się do sakwy, bo butelka okazała się niedokręcona. Tylko trzeba było zerknąć, czy aparat nie zamókł, ale raczej było w porządku.

W Złotopolicach skręt do lasu. Droga pełna dziur, choć nadal przyzwoita. Mimo braku lampki, nie było problemów (no może jeden, podczas zamyślenia) z ich omijaniem. W części zalegała woda. Przejazd przez las i w ogóle całą nocną jazdę uprzyjemniał mi księżyc, którego kilka dób dzieliło od pełni. Było tak nocnobłęktnie i dużo przyjemniej niż w czasie poprzedniej jazdy. Wtedy czując styranie po całym dniu jazdy, a teraz jazda była niemal w całości wieczorno/nocna. Wprost nie można było się napatrzeć na grę świateł i cieni. Sam rodzaj chłodnego powietrze nasuwał mi skojarzenia z jazdą po górach, co dodatkowo zwiększało atrakcyjność jazdy.

Co do lasu, od połowy, zgodnie z moimi wcześniejszymi podejrzeniami, został wycięty na szerokość ~100m. Cóż - ułatwiło mi to przynajmniej omijanie dziur w drodze, powstałymi w skutek jazdy sprzętu cięższego. Zastanawiało mnie, czy nie zrobić reszty trasy po DK 62, ale kilka poruszających się po niej świateł skutecznie mnie do tego pomysłu zniechęciło. W rezultacie przejazd przez Kamienicę Wygodę, północny Goławin do kapliczki przy rozjeździe pod lasem, skąd skręt na południe do "centrum" Goławina. Jak na upartego, akurat tą lichą drogą przejechały jeszcze dwa auta. Koniec trasy to podjazd na DK 62 (pokonany sprężyście), skręt na Miączyn i szybka jazda bez stresujących sytuacji. Dojazd pół godziny po północy. Wyjazd rozwiał chmury, jakie gromadziły się wraz z nieprzyjemnym początkiem sezonu.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 65.96 km (25.00 km teren), czas: 04:04 h, avg:16.22 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Terenowe jazdy Sochaczew - Legionowo

Piątek, 13 maja 2016 | dodano: 14.05.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną Uczestnicy

Tekst rozpoczęty po czterech godzinach mocnego snu (i jednej na rozbudzenie wraz z  posiłkiem), po którym jeszcze trochę dośpię. Zacząć może by należało od pewnego skrótu. W piątek wypadał dzień wolny, odetchnięcie przed całym, corocznym zamieszaniem, jakie wkrótce nastąpi. Na dzień ten mieliśmy spotkać się w Warszawie na rpg w godzinach popołudniowych. Dzień wcześniej popołudniowy wysiłek nierowerowy (i męczący, bo po ~4 godzinach snu) i przed powrotem do domu przypadkowe natknięcie się na dwa ptasie gniazda tuż przed zasiedleniem lub po opuszczeniu, które i tak by nie przetrwały. W nocy sporo czytania, pewna potrzeba snu, ale gdy w końcu przyszło położyć się około 3-4, nadal nie można było zmrużyć oka.

Wstępne przepatrzenie trasy przejazdu (rozważając trasę przez Czosnów lub Leszno, gdyby za bardzo mi się przysnęło i trzeba by się spieszyć). Do tego rozważanie, czy nie uderzyć na Wyszków albo po prostu przez okolice Radzymina, lecz stanęło na wariancie Sochaczewskim. Na mapie tras już przejechanych udało się dostrzec, że tereny położone pomiędzy DW580 i DK92 zjeżdżone zostały krótkimi odcinkami NS i ledwie krótkimi fragmentami WE. Padło na spontaniczne eksplorowanie tamtejszych dróżek w stronę Warszawy. Powrót już dzień wcześniej określony został mniej więcej przez Legionowo, z możliwością rozszerzenia o Nasielsk (gdyby warunki i kondycja pozwalały, by spróbować dociągnąć do 200km).

Po przeleżeniu kilka minut, przyszła pora zabrać się zrobienie kanapek na trasę, spakować rzeczy do sakwy (map nie biorąc, bo i po co). Może zasnę później, to po przebudzeniu przynajmniej tylko chwycę sakwę i w drogę. W trakcie przygotowań czas mijał, a mi przyszło się pogodzić, że znów czeka mnie podróż w niewyspaniu. Od pierwszych wypraw zdarzało mi się tak zarwać noc. Choć nie było to jakoś specjalnie odczuwalne, to ciało najwyraźniej samo szykowało się do drogi, nieraz nie dając mi porządnie odpocząć.

Po jajecznicy, ubraniu w cieplejsze ciuchy oraz włączeniu mp3 z nowymi utworami, start tuż przed 5. Świtało i z wolna się rozjaśniało. W powietrzu czuć było wilgoć po opadach dnia poprzedniego. Dzięki nim, gruntowe odcinki miały lepszą gęstość, a rower jechał około 25 km/h, bardzo rzadko jadąc poniżej 20 km/h. Przemieszczając się wzdłuż Wisły, można było obserwować poranne światło, padające na brzeg wysp po drugiej stronie rzeki. Na asfalcie Polnej przerwa, by raz jeszcze zawiązać uparte sznurówki, a nieco dalej, by podnieść siodełko o ~1cm. Wysoka prędkość utrzymała się do Wyszogrodu z tylko jednym incydentem na DK62, gdy jadący z naprzeciwka postanowił wyprzedzić trzy auta, manewr rozpoczynając kilkadziesiąt metrów przede mną. Nie czekał nawet, aż mniej więcej zrówna się ze mną, tylko walił na czołowe (jak by się to skończyło, gdybym zamiast roweru używał np. motocykla).

Wyszogród przejechany tylko po głównych przez centrum. Na moście silny, niemal morski wiatr, co nie zapowiadało lekkiej jazdy do stolicy. Podczas robienia zdjęć, przy okazji mógł ominąć mnie rowerzysta z naprzeciwka. Za rzekami skręt w lewo przy wale. Potem w prawo na drogę pod lasem, którą raz tylko przyszło mi jechać. Tym razem wzdłuż ściany lasu, a nawet częściowo w nim, przemierzając się po szyszkach i igliwiu, by ominąć najbardziej piaszczysty odcinek drogi. Poprzednim razem po prostu wyjazd na asfalt, lecz tym razem skusiła mnie ścieżynka koło słupów elektrycznych. Wąziutka, wijąca, dość zwarty grunt. Szutrem wiejskim, na który mnie wywiodło, przebyło się jeszcze ~300 m, nim ukazał się asfalt w towarzystwie zachęcającego mnie do szybkiej jazdy psa.


06:01. DK 50. Z lewej brzeg Wyszogrodu. Widok na Wisłę ku E

Asfaltami przez Kamion Mały wjazd na kurs wzdłuż Bzury. Standardowa, lekka trasa na Sochaczew, wg planu z domu. W Witkowicach Małych skusiła mnie dróżka asfaltowa, biegnąca po lewej stronie. Skończyła się trawiastym wałem, gdzie naszło mnie, że raczej cały dzień będę często jechać w terenie. Po prawej, wiejskiej stronie, widać było lokalne zabagnienie, a po lewej rozległe łąki w dolinie Bzury. Gdyby po nich jechać, to bez fatbike'a raczej ciężko by było. Dojechawszy do zwartej ściany lasu pojawiło się skrzyżowanie z ruiną domostwa w zaawansowanym stanie rozkładu. Opcje kontynuacji były trzy:
- na wprost przez głęboki piach pod górkę
- prawo w las między drzewami, po słabo widocznej dróżce, ale najkrócej prowadzącą do asfaltu.
- lewo w dół niby na łąki, ale z widocznymi śladami jazdy cięższego pojazdu, może quada.


06:28. Witkowice (w tle po lewej). Południowy koniec wału, ciągnącego się wzdłuż zachodniego brzegu Bzury. Widok ku S


06:30. Witkowice. Ruina przy wale


06:31. Witkowice. Kontynuacja drogi po wale, lecz już bez niego.
 

06:32. Witkowice. Wydma przy krańcu wału. Widok ku N

Padło na opcję ostatnią, która wąską dróżką wiodła koło dłuższego oczka i przecinała krótki, piaszczysty, pchany odcinek. Wydostałam się w Witkowicach Dużych. Rozważanie, czy skręcić w lewo, od lat kuszącym mnie asfaltem, który nie wiem gdzie prowadził, ale lepiej było nie ryzykować powrotu na łąki po tej stronie Bzury. Dojazd do żelaznego mostu. Za Wyszogrodem, wpadła myśl, by wreszcie przejechać nim do Brochowa, a równocześnie ominąć Sochaczew. Kontynuacja wkrótce... // Po niespełna 20 godzinach od poprzedniego tekstu, gdzie 4 minęły na deszczu, a kilka w łóżku:


06:58.Brochów. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela i Rocha z XVI w. Widok ku NW


06:58. Brochów. Dwór Lasockich z XIX w.

W Brochowie krótka przerwa na ostateczną poprawę sznurówek. Bezowocna próba zjedzenia czegoś, ale jakoś nie było na to ochoty. Do Konar przejazd przez zachodnią część Malanowa. Wyjazd na DW 705, którą jechało się szybko, ale już z pewnym trudem. Zjazd w Plecewicach w Korczaka. Asfalt się wnet skończył, ustępując szerokiej gruntówce o bliżej nieokreślonych granicach i przebiegu. Z lewej mijało się spory budynek zakładów ceramiku budowlanej, od roku w upadłości likwidacyjnej. Po prawej znajdowało się bardzo głębokie obniżenie terenu, które wywołało we mnie swoiste zdumienie, że do tej pory nie udało się odkryć takiej ciekawostki. Dawniej miejsce pozyskiwania gliny, aktualnie stawy łowiskowe dla wędkarzy. W stromym, wysokim zboczu, swe gniazda założyła spora populacja jaskółek brzegówek. Po moim przejeździe trochę się ich spłoszyło i wyleciało, zataczając kilka pętli ponad stawami.





07:17. Sochaczew. Ul. Janusza Korczaka. Łowisko wędkarskie w wyrobisku iłów ceramicznych. Widok od strony Plecewic ku SE


07:18. Sochaczew. Ul. Janusza Korczaka. Łowisko wędkarskie w wyrobisku iłów ceramicznych. Widok od strony Plecewic ku S


07:20. Sochaczew. Ul. Janusza Korczaka. Łowisko wędkarskie w wyrobisku iłów ceramicznych. Widok od strony Plecewic ku SW

Towiany przejechane asfaltem, ale już za wsią polną drogą na wprost. Niebawem się skończyła - po trawie do pobliskich zabudowań, gdzie wydostałam się na drogę. Z północnej do południowej części Dzięglewa jechało się dróżką trawiastą, która wnet się urwała, przechodząc w charakterystycznie, ubogi w rośliny obszar, zapewne bardzo zakwaszonej, choć zwartej gleby. Nieużytek ten kończył się gospodarstwem, więc odpowiednio wcześniej trzeba było dotrzeć do miedzy, po której można było wyjść na asfalt. Wkrótce potem krótki odcinek po szutrze i wyjazd na DW 580.


07:23. Towiany. Dziwna smuga nad Warszawą


07:38. Dzięglewo. Widok na Chodakówek i kominy Chemitexu w Chodakowie

Pierwszy etap zaliczony, nadeszła pora na odcinek równoleżnikowy, o którego poznanie chodziło w tym wyjeździe. Boleśnie odczuwalna w kolanach była dotychczasowa jazda, więc odrobinę trzeba było zniżyć siodełko. W czasie planowania na komputerze zamysłem było, aby DW przejechać koło dworku w Żelazowej Woli, ale się nie udało, lądując przy granicy wsi. Nie widząc sensu, by się wracać, od razu kurs do Strzyżewa. Skręt w prawo i przejazd przez głęboką (jak na ten region) dolinę Utraty. Zjeżdżając, moją uwagę zwróciła dróżka odchodząca w lewo. Bardzo korciła, ale intuicja mówiła, że zepsuje mi to poznawanie innych okolicznych tras.

W pobliskim Szczytnie zjazd pod dworek, z którego jeden budynek okazał się się bardzo zaniedbany, z zawalonym dachem, a drugi tak przebudowany, że praktycznie niczym  nie różnił się od zwykłego "kostkowego" domu mieszkalnego. Wnet powrót na asfalt. Z lewej krajobraz urozmaicała linia drzew wzdłuż powykręcanej linii brzegowej doliny Utraty, jak również zróżnicowana powierzchnia terenu ku niej opadająca. Wnet dopadła mnie czkawka, a że nie chciała przejść, postój na poboczu przy poziomkowych krzaczkach. Czkawkę pozbyć udało się tam całkiem, całkiem zdjąć wierzchnią, poranną warstwę ubrań, odpoczywając prawie na pięćdziesiątym kilometrze, przez prawe pół godziny.


07:53. Szczytno. Jeden z budynku dworu z XIX w.

Po zdjęciu kurtki i było mi chłodno, ale słońce wysuszyło koszulkę, co niewątpliwie poprawiło komfort jazdy. Zjedzone trzy kanapki i trochę rozciągania. Ogólnie dały się odczuwać nieznaczne i rzadkie problemy żołądkowe, które w niczym nie przeszkadzały, ale pod koniec podróży były jednak wyraźniejsze i dokuczliwsze. Po przerwie zaczął się zjazd do wsi Zawady, ale przed mostem intuicja mówiła, że nie jest to właściwy kierunek, więc skręt w drugą odnogę trasy. Jak się okazało po zerknięciu w mapy po powrocie - w Zawadach wjechałoby się na spory odcinek już przejeżdżanej trasy.


08:42. Izibska. Droga Kampinos-Teresin. Widok ku S

Kolejne wsi zmieniały się bardzo powoli. W Pawłowicach uwagę przykuły mi kolejny dworek, dość znacznie oddalony od drogi. Przejazd nad Utratą, ominięcie cmentarza, koło którego zaczęła się tragiczna dróżka. Po krótkim odcinku asfaltowym, kontynuowało się gruntówkami północnej części Cholewek. Częściowo droga było pokryta wysypanymi kamyczkami, częściowo zwykłą gruntówka, a częściowo (odcinek wschodni) z piaskiem, który można było dość łatwo pokonać środkiem drogi. Przecinając kolejny asfalt, wjechało się na jeszcze jedną gruntówkę, odkąd właściwie zaczął się etap "wielkopowierzchniowych obszarów uprawnych przy znikomej liczbie drzew".


08:50. Pawłowice. Kościół pw. św. Walentego z XIX w. Widok ku SW

Wjazd do Nowego i Starego Łuszczewka, przy których granicy był ogrodzony, zadbany dworek. Za zabudowaniami dotkliwie odczuwalny stał się wiatr ze wschodu, więc spore odcinki przyszło jechać w dolnym chwycie. Po pewnym czasie przecięło się DW579. Był to pierwszy pewny punkt, który dobrze był mi znany. Dało się dostrzec, że za bardzo zniosło mnie do Błonia, co było konsekwencją zmiany kursy w Zawadach (pierwotny szkic zakładał przejazd blisko Leszna). Do miasta mnie nie ciągneło. Łańcuch zaczął skrzypieć. Przed wyjazdem zastanawiało mnie, czy aby nie pora go nasmarować, no i wyszły konsekwencje nie dokonania tego. Po powrocie błyszczał srebrzyście, jakby dopiero go wyprodukowano.


09:15.Stary Łuszczewek. Przedwojenny dworek


09:22. Rochaliki. Ruina w zachodnim krańcu wsi

Przed mostem na Utracie odbicie w lewo - kolejna szutrówka. Za zabudowaniami pojawi się znak, iż jest to droga wewnętrzna Instytutu Hodowlanego. Zawracać nie chciało się, bo droga była co najmniej średnia. Rozglądanie za możliwością odbicia na północ (bo na południu można było co najwyżej dotrzeć do rzeki) i na szczęście wkrótce się taka ukazała. Przy drogach tych trwała jakaś modernizacja, czy to elektryki, kanalizacji czy czegoś innego.


09:38.Radzików. Kapliczka w południowym krańcu, NW części wsi

Dróżka była bardzo polna i ten jeden raz tego dnia był problem z kontrolą nad rowerem, ale bez przewrócenia i tego typu podobnych komplikacji (które na szczęście nie zdarzają mi się zbyt często). Na asfalt wyjechało się we wsi Radzików koło kapliczki i ujadającego psa. Na Witki przemieszanie mazowiecką "drogą 100 zakrętów" (choć było ich mniej). Dalej Łaźniewek, gdzie najbardziej dał mi się we znaki wiatr i ból w kolanie (tak bardziej pod nim, z zewnętrznej strony). Jadąc w tych stronach naszło mnie wrażenie, że okolica zmieniła się bardzo wyraźnie, odkąd zaczęły się moje wyjazdy w okolicach Warszawy, choć w tych stronach bywało się bardzo rzadko.

Na przystanku w Pilaszkowie przerwa trwająca 20 minut. Poleżało się na ławce, porozciągało się. Słychać wyraźnie było, jak wszystko chrupie i trzaska. Po rozciągnięciu (tylko w pozycji leżącej) dało się odczuć rodzaj odświeżenia i wróciło (czasem) mi tempo powyżej 20km/h nawet pod wiatr. Przede wszystkim odpoczęło trochę kolano i nie było "lekkich obaw ciała przed mocniejszym naciskiem na pedały", które wygląda tak, jakby całe ciało wędrowało za stopą (po bolącej stronie nogi), która wędruje w dół. Lekkie, bo niezbyt wyraźne, niezbyt częste i nadal niezbyt kłopotliwe, tak jak to było na ostatnich kilometrach kwietniowej 300ki (gdzie ciało głęboko wędrowało za stopą, albo naciskało się na udo/kolano ręką, by zmuszać je do opadania w dół).

W Umiastkowie wyjechało się na fragment DW 718. Przerwa na Żyznej, w którą wjechało się, ale zawróciło, bo jednak zachciało mi się poznać resztę trasy "na wprost". Dobrze się złożyło, bo akurat nadjeżdżał ciągnik, w którego cieniu wnet się udało schować. Co prawda nie trwało to nawet kilometr, ale i to dobrze. Zjechało się na ścieżkę po lewej stronie (wnet powróciła na prawą), którą dojechało się do ronda w Strzykułach (jedna pętla wokół niego). Wzdłuż trasy (a raczej w pewnym oddaleniu od niej) widać było sporo nowego budownictwa. W Macierzyszy skręt w Sochaczewską, przejazd nad ekspresówką (ponad odcinkiem, który ongiś pokonało się, gdy ta była jeszcze w budowie). Odcinek w większości szutrowy.


11:20. Sochaczewska na granicy miejscowości Macierzysz i Szeligi. Widok ku E

Wyjechało się na chodnik wzdłuż Połczyńskiej. Dalej na zachód, by na kolejnych pasach przedostać na drugą stronę. Skręt w Dostawczą koło Selgrosu, ale potem nawrót. Przejechało się przez światła i ruszyło podjazdem nowej ścieżki rowerowej na nowym wiadukcie ulicy Nowolazurowej. Po drugiej stornie skręt w Kraszewskiego z małym epizodem Promienistej po lewej stornie. Wjechało się na drogi między torami, aby poznać Odolany.


11:38. Wiadukt Alei 4 Czerwca 1989r. Widok ku NE


11:40. Wiadukt Alei 4 Czerwca 1989r. Kościół pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Widok ku SE

Obszar ten od dawna mnie interesował, gdyż na mapie dróg, którymi jeździło się po Warszawie, obszar ten stanowił jedną, wielką, pustą plamę. Raz raptem zdarzyło mi się przejechać i poznać ich południowy fragment z ulicy Poprzecznej. Krótkich fragmentów we wschodniej części (przy decathlonie) i pieszych nie wliczam. Jazdę wzdłuż torów skończyło się na ścieżce przy Prymasa (z chodnika schodząc na nią, by skrócić drogę) raz na utwardzoną nawierzchnię wyjechawszy w Mszczonowską przy Gniewkowskiej i wreszcie odnalazło się pomnik, który był waypointem o nazwie "Szubienica". O okolicy się nie będę bardziej rozpisywać, zostawiając to zdjęciom.


11:49. Stacja towarowa Warszawa - Odolany. Po lewej budynek WOA 2. Widok ku NE


11:52.Stacja towarowa Warszawa - Odolany. Droga południowa. Widok ku NE


11:54. Stacja towarowa Warszawa - Odolany. Schronisko manewrowych wschód


12:00. Ul. Dźwigowa widziana z poziomu torów ku SE


12:12. Odolany. Przy starym torze między Grodziską i Boguszewską


12:18. Odolany. Ruiny domostwa przy Gniewskowskiej, ~80m na W od Mszczonowskiej


12:21. Odolany. Tablica upamiętniająca powieszenie przez Niemców (o świcie 1942.10.16) 10 z 50 więźniów Pawiaka (pozostałe miejsca to Pelcowizna, Szczęśliwice, Rembertów i Marki), w odwecie za Akcję Wieniec

Przejazd przez dworzec PKS, dalej nową asfaltową ścieżką rowerową, która powstałą pod moją nieobecność. Gdy kiedyś trzeba było z Dworca czasem korzystać (idąc tam pieszo), ścieżka była tylko z kostki (mniej więcej do Białobrzeskiej, a dalej były problemy związane z trwającymi tam budowami - błoto i spółka). Powstało też sporo nowych biurowców (ten przy samym dworcu już był przeze mnie widziany, gdy korzystało się z pociągu). Od Placu Zawiszy łamańcem przy hotelu do Wroniej, tam na zapleczach Muzeum Woli, chodnik przy Srebrnej, Zaplecze nr4 przy Miedzianej oraz 86 przy Siennej. Wyjechało się na północną ścieżkę przy Prostej, po czym przerwa na obiad w orientalnym w pobliżu Platter.


12:39. Dworzec Zachodni. Budynek West Station I, pół roku przed końcem budowy


13:05. Przy rondzie ONZ, kilka lat po wybudowaniu drugiej linii metra. Po prawej Warszawskie Centrum Finansowe. Po lewej Spektrum Tower. Widok ku NE


13:05.Rondo ONZ. Po lewej Rondo 1 (192 m n.p.m.). Po prawej Ilmet (103 m n.p.m.). W centrum widoczne Centrum LIM/Mariott (170 m n.p.m.) i Oxford Tower 150 m n.p.m. Widok ku SE


13:18. Świętokrzyska 34. Gold Kim. A oto i obiad



13:36. UW. Remont Pawilonu Audytoryjnego z XIX w. przez większość czasu mieszczący Wydział Medyczny. Widok ku SE spod Zakładu Graficznego UW

Po kilkunastominutowej przerwie, gdzie uzupełniało się zapasy energii, trasa wiodła dalej wzdłuż Świętokrzyskiej. Tuż za Marszałkowską, z pobliskiego liceum właśnie wychodzili maturzyści, łatwi do odróżnienia od innych osób na chodniku. Na Krakowskim Przedmieściu kilkugodzinna przerwa na RPG (dotrzeć udało się przed pierwszym deszczem, ale po przypięciu roweru i ewakuacji pod dach niezauważalnie zresetował się licznik. Zdążyło mi się tylko zapamiętać ~106km, i ~7 h jazdy. Kolejna część wyjazdu wyniosła 62,17 km w czasie 3:59:51), skończona po opadach deszczu po 18 (drogi zlało konkretnie). Gdy obserwowało się ludzi przez okno, przypomniała mi się Kopenhaga: tłumy na ulicach, nadchodzi ulewa, tłumy ukryte w budynkach/pod zadaszeniami. Po przerwie zjazd Tamką i Zajęczą na drugą stronę Wisły.

Od stacji metra Stadion Narodowy odbicie na zachód wzdłuż Jagielońskiej, lub raczej między ogrodzeniami i szpalerem drzew, a potem częściowo wałem. Dalej Wrzesińska, Jagiellońska, od parku po ścieżce. Za Starzyńskim wyjazd na Modlińską. Z początku jechałeo się asfaltem, ale wnet wjechało na ścieżkę oraz chodniki, boczne asfalty itp. ciągnąc się tak aż za Kanał Żerański. Tam znów Kowalczyka i jazda wzdłuż kanału, ale poznając dwie nowe dróżki między drzewami, w tym jedną ślepą z powodu budowy. Zadzwoniło się do Księgowego.


19:04. Kanał Żerański w pobliżu mostu kolejowego. Widok na rozbudowę osiedla przy Łopianowej ku SW

Jazda na Płochocińskiej, to jeden wolno sunący korek od mostu na Białołęcką do samej Rembelszczyzny (za podwójnymi rondami było spokojniej). Prędkość roweru utrzymywała się powyżej 20km/h, a to wyprzedzając, to mnie wyprzedzano. Raz przejeżdżała karetka. Od Stanisławowa deszcz i szybko udało się dotrzeć do pracy Księgowego, gdzie poinformowano mnie, że tuż przed chwila wyjechał. Telefon - rozmowa - pęd po chodniku. Skręt koło kościoła i spotkanie przy cmentarzu. Gadając przejechaliśmy przez lasy zmierzając do torów i żwirowni. Na DK 61 wyjechaliśmy w połowie odległości między torami i zabudowaniami.


19:44. Nieporęt. Serwis rowerowy


19:56. Las Nieporęcki. "Pan Kamyk"

Około 25km/h jazda na południe po krajówce, kolejna karetka, wiadukt, paczkomat przy kerfurze na Słomińskiego, Piłsudskiego, Sobieskiego, boczna przy DK i do końca Jabłonny. Tam pogadaliśmy jeszcze z 0,5-1h po czym ruszyliśmy w swoje strony. Spostrzegło się, że zabrane zostały nieco rozładowane baterie, a lampka była bardziej pozycyjna, niż oświetlająca. Powoli przejechało się przez wydmy i zjechało na chodnik wzdłuż DW 630. Przeturlało się nim na Skierdy, ale jadąc czuć było jak zasypiam na rowerze i ten odcinek to jedna wielka plama z jednym okiem otwartym, albo obom zamykanymi na trochę dłużej niż tylko mgnienie oka. Aby się nieco ogarnąć, skręciło się na Trzciany. Zburzyło to monotonię i zwiększyło poziom koncentracji. Droga oświetlona lampami ukazała mi grubą warstwę podnoszącej się mgły. Tuż za lasem można było zerkać też na księżyc, którego blask wraz z mgłą tworzyły niemal baśniowy efekt niebieskiej (lub granatowej) nocy, bardzo zbliżony do tego, jaki widać w filmach, na obrazach lub w kreskówkach.


20:21. Legionowo. DK 61 przy Osiedlu Piaski


20:33Pojazd maratoński

W Janówku przejazd pod torami, po raz pierwszy odkąd zakończono przebudowę skrzyżowania z drogą, którą teraz puszczono dołem. Nim wyjechało się na asfalt, z Dworcowej przejechało się przy peronach na drugą stronę drogi. Po drugiej stronie krótka przerwa. Zadzwoniono z domu. Z mojej strony padło, by podjechać do NDM, bo nadal senność, bo żołądkowe (które utrzymały się i na drugi dzień do końca pisania tego tekstu), bo kolano, bo zmęczenie, bo to druga doba jazdy bez dobrego snu, poprzedzona zbyt krótkim snem przed pierwszą dobą. Przytelepanie przez Górę i całe miasto, kończąc na uliczce w pobliżu jeszcze budowanego centrum handlowego. Ponownie się udało rozpisać, jak rzadko ostatnimi czasy...
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 168.00 km (44.00 km teren), czas: 11:00 h, avg:15.27 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Poniedziałek, 9 maja 2016 | dodano: 09.05.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią, Samotnie

Wieczorem na luzie. W duecie do Chociszewa (do DK62), samotnie nad Wisłę.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 7.61 km (0.00 km teren), czas: 00:29 h, avg:15.74 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Niedziela, 8 maja 2016 | dodano: 09.05.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Nad Wisłę przed wieczorem, a po opadach. Tam trochę czasu na miejscu i powrót.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 1.51 km (0.00 km teren), czas: 00:06 h, avg:15.10 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Sobota, 7 maja 2016 | dodano: 07.05.2016Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią

Znajomi z legionowa nad Wisłą. Deszczowy wieczór. Powrót z wiatrem.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 1.46 km (0.00 km teren), czas: 00:04 h, avg:21.90 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wąwozy z Księgowym

Wtorek, 3 maja 2016 | dodano: 15.05.2016Kategoria 2 Osoby, 3-4 Osoby, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z Księgowym Uczestnicy

W ciągu tygodnia, poprzez forum odezwał się do mnie Księgowy, proponując wspólny wyjazd majowy, poprzedzony pytaniem, co w tym czasie robię (czy gdzieś wyjeżdżam, czy jestem na miejscu). Początkowo, wraz z Kasią, były plany na wyjazd w tereny między Wrocławiem i Łodzią. Prognozy nie były zbyt optymistyczne, zapowiadając deszcze i zbyt niskie temperatury, jak dla dwójki osób, które dopiero co wyszły z choroby, o osłabionych organizmach, i wciąż smarkających, i pokasłujących. (Choroba przyszła ~1 tydzień po powrocie z wyprawy).

Jako że plany się zmieniły, z czym nie było problemów, bo (prawie) zawsze można (a czasem trzeba) zrobić coś w zamian. W niedzielę autem na działkę, z powrotem jeszcze przed wieczorem (który na szczęście był coraz późniejszy). Po powrocie udało się spostrzec, że Księgowy również nie próżnował i zaliczył terenowy wyścig pod Legionowem. Zastanawiało mnie, czy taki rajd nie wyczerpie sił z przejazdu, jaki chciało mi się mu zafundować, a o jaki niejako sam się prosił.

Poniedziałek minął pracująco przy pięknej pogodzie. Byłby to dobry dzień na wspomniany wyjazd, ale istotna była jednak kwestia potrzeby regeneracji (czy potrzebną była czy nie) po jeździe na piaskach. Po swoim wysiłku, sen nadszedł niemal od razu. Kilka minut po obudzeniu przyszłą pora włączyć forum, gdzie dosłownie przed chwilą zjawił się i Księgowy. Przez (jeszcze działające) GG domówiliśmy szczegóły:
- start 8:10 Modlin (pierwotnie proponował 10. Lekko tylko mnie zdziwiło, że skróci dojazd pociągiem)
- spotkanie w Zakroczymiu
- bierze tylko plecak i jego zawartość
- trasa do Czerwińska i z powrotem (pierwotnie miał być Wyszogród, a w razie dobrej pogody i tempa, w głowie wisiała aktywna trasę i w tym wariancie)

Jako że swoje udało mi się przespać, to przed kompem przeciągnęło mi się do rana (możliwe, że tylko z krótką drzemkę - bezpośrednio po rozmowie, a z pobudką tuż przed północą. Niejasne wrażenie, którego stan faktyczny uleciał z pamięci). Maszyna liczącą zasnęła przed 6, maszyna piekąca poszła w ruch, ogrzewając kilka tostów (z których dwa zostały zjedzone przed podróżą), a maszyna jeżdżąca czekała na przygodę, której nie zaznała od prawie miesiąca. Zabrane dwa czekoladowe wafle, zostały zjedzone dopiero po powrocie, po obudzeniu się), oraz butelkę wody (dręczyła wątpliwość, czy nie zabrać drugiej, a i tak zniknęło tylko pół). Na krótkie spodenki powędrowały stare już, długie, a na rowerową koszulkę - bluzę.

Start miał wypaść o 6, lecz kwadrans minął, nim udało się znaleźć kask. Kolejny kwadrans na dojazd do DK 62. Tam pustki niesamowite. Wreszcie można było sobie zdrowo użyć na tej trasie. Żwawo, ale bez spinania, aż pod las na Ostrzykowiznie. W trakcie tej jazdy nastała jedynie krótka przerwa postojowa na przystanku w Emolinku, choć już za podjazdem kusiło mnie na kolejną. Przed samym lasem udało się dostrzec pieszą, zarośniętą ścieżynkę między drzewami, która mogła wyglądać też jak szlak zwierzęcy. Wypatrzona już ładnych kilka lat temu, ale dopiero teraz udało mi się o niej przypomnieć ponownie. Myśląc, że mam jeszcze sporo czasu do przyjazdu i zdążę, zachciało mi się w las zagłębić, by potem do dworca w Modlinie dotrzeć, nim wieloletni towarzysz podróży tam wysiądzie.


06:32. DK 62. Miączyn. Widok ku NE

O! Jakie było moje zdziwienie, gdy ledwie wjechawszy do lasu, przejechało się sto metrów, by zatrzymać, się napić po raz drugi czy też trzeci. Tchnęło mnie, coby na komórkę zerknąć, może zapytać jak przygotowania, czy nie będzie opóźnienia. SMS przed minut czterema dostarczony został, iże o godzinę wcześniej Księgowy przybędzie, czy za kolejnych minut kilkanaście. W te pędy odpowiedź o położeniu udzielona, w sakwę komórka wrzucona i po leśnej drodze naprzód ruszając.

Dróżka raczej wąska, niezbyt trudna.
Nie przypominała ulic Bródna.
Tu z prawej dwa wyrębiska,
gdzie nowe nasadzono młodniska.
Rozorane były przez dziki fragmenty,
za nimi w lewo, na szerszą dróżkę skręty.
Wyjazd tak wiosenny, tak bardzo poranny,
przypomniał mi niejeden licealny.
Tam już tempo szybko wzrosło
I na asfalt wnet wyniosło.

Dostawczym autem wyprzedził mnie prawie-sąsiad. Nim wyjechało się na DK62, skręt na gruntową niby-dróżkę, koło świeżo budowanych dwóch domów, przy niewielkiej stacji z paliwem. To koło nich wyjazd na kontrapas, gdzie od roku nachodziły myśli, by tam przejechać, a później mogło nie być okazji. Po szacowaniu tempa mojego, przypuszczalnego Księgowego, udało mi się ustalić, że miejsce spotkania powinno wypaść koło znanej z innych wyjazdów dziury w ogrodzeniu nad trasie pod Cytadelą. Rozważany skręt na Gałachy i oczekiwanie w tamtym miejscu zostało wykreślone (co pociągnęłoby również brak podjazdu z doliny Wisły i być może  pętlę na mapie z odstającym, niezbyt ładnie wyglądającą kikutem trasy w tejże wsi). Kurs przez wiadukt koło Statoilu, a przy lotnisku trafiło się zielone. Skręt koło cmentarza do centrum Modlina.

Bez przejeżdżania za mury twierdzy, ostrożnie, na hamulcach zjechało się stromą ścieżynką sprowadzającą mnie z poziomu szosy na poziom ogródków działkowych. Początkowo było wąsko, lecz wnet pożegnane zostały liche zabudowania, koło których walały się masy śmieci. Niedawno przebiegała tędy trasa maratonu, na pewno w kategorii FUN, jak głosiła nie zdjęta jeszcze plansza ze strzałką. Zjazd tą samą drogą, którą ongiś podjeżdżaliśmy (po błocie i lodzi) zimą, gdy (aglomeracyjne) Mazowsze odwiedzała Ma..fa. Teraz jechało mi się tedy co najmniej po raz trzeci, po raz pierwszy zaś chyba całość z górki. Sporo hamowania, Raz przyblokowało mi się przednie koło, o mało nie wylatując z roweru, gdy na drodze sytuacja się lekko skomplikowała, a na sam jej koniec zaatakowała mnie hopka i mulda, tuż przed ogrodzeniem małej oczyszczalni. Obyło się bez strat w ludziach i sprzęcie oraz nie ucierpiało żadne zwierzę czy roślina.

Przerwa przy barierce nad Wisłą. Napiwszy się, do dłoni powędrowała komórka, a z tej telefonowanie do Księgowego, który czekał już pod mostem S7, tak więc różnica czasu, między przybyciem na skrzyżowanie przy oczyszczalni, a jego samego, wynosiła może kilka sekund. Jeszcze wyprzedziło się dwójkę wędkarzy, którzy w czasie postoju odeszli od Wisły i również zmierzali pod most, gdzie oczekiwały ich dwa auta. Była ~7:40, gdy nastąpiło rowerowe spotkanie*. Powitanie nie trwało długo. Księgowy wcześniej sugerował, by zjechać na Kępę Gałaską, lecz według mojej opinii, lepiej ją odwiedzić na innym wyjeździe, w innym terminie i poświęcając czas na jazdę tylko w okolicy Zakroczymia, pamiętając zmęczenie, jakie towarzyszyło mi w czasie wizyty tam latem 2008, a także korzystając z doświadczeń innych wyjazdów czy spacerów na łachy w bliższej okolicy.


07:41.Zakroczym (Utrata). Kilkadziesiąt metrów ku W od przejazdu pod mostu S7. Widok ku W

Tak czy siak, z ruszyliśmy gruntówką do asfaltu, którym zaczął się zwodniczy podjazd. Nie raz już nim zdarzało mi się jeździć, lecz nigdy specjalnie się do jego opisu nie przykładając, więc kilka słów napomknę. Po raz pierwszy przyszło mi nim zjechać na początku 2008, podczas poznawania pierwszych trasa dojazdowych (i powrotnych), łączących dom i Warszawę. Położony tam asfalt sugerował, że wylano go niemal bezpośrednio na betonowych płytach, leżących na prostopadle do osi jezdni. I to już całkiem sporo lat temu, sądząc po jego jakości (nową nawierzchnię położono jakoś w latach 2011/2). W tamtym czasie uwaga nie kierowała się u mnie na ten aspekt, lecz w całości pochłaniał ją pierwszy, zarejestrowany przeze mnie na liczniku, zjazd z prędkością ponad 60 km/h. Odcinek zapamiętany na przyszłość, czasem wykorzystywany, podczas omijania centrum Modlina, aby przejechać (tak jak Księgowy na dzisiejszym wyjeździe) dróżką pod Cytadelą. Lub częściej - na odwrót.


07:43. Podjazd przez Utratę. Widok ku W

Wtedy to szybki zjazd, stawał się męczącym podjazdem, który zawsze podjeżdżało się na najniższych biegach, czasem wężykiem, a czasem i zsiadając. Regułą już było, że ostanie metry pokonywane były tak, jakby ze mnie uleciała cała siła, łapiąc przy tym wielkie hausty powietrza. Wspominania "zwodniczość" - w dolnej części znajduje się niewielkie zagłębienie, które przełamuje ciągłość zjazdu/podjazdu, optycznie zwiększając jego nachylenie i długość. Zwodnicze jest też fizycznie, gdyż operując na tych cięższych przełożeniach (a przynajmniej umiarkowanych) w czasie jazdy zachodnim, krótkim "zjazdkiem", można łatwo się zapomnieć i nie zredukować w porę biegów. Zmiana między wygodnymi na danym odcinku biegami jest tam dość nagła. W drugą stronę nie stanowi to takiego problemu, bo "zjazdek" da radę się pokonać z rozpędu, aczkolwiek redukcja i tak winna zajść, gdyż do nierównej gruntówki też niedaleko.

Tyle z wynurzeń o podjeździe. Rozmawiając przejechaliśmy południowymi trasami Gałach (zachowując ciągłość jazdy drogą). Wracając na główną przez wieś, ominęliśmy tym samym jedną z mniejszych parowów, po czym skręciliśmy w kolejną drogę po lewej, już po drugiej stornie parowy. Przejechaliśmy koło ciągu kilku domostw i pola sałaty pod folią. Wróciliśmy na główną. Zjechaliśmy do obniżenia, by zatrzymać się przy barierce, a następnie zejść do parowy, która była przeze mnie przejechana prawie pół roku temu, by spotkać się z Damianem. Zjazd był dokładnie w drugą stronę. Potem podjazd Parową Płocką (nieznanym do tej pory dla mnie, a planowanym głównym odcinkiem), w trakcie którego przypowieść "O nieogarniętych lokatorach" przerywana była moimi wstawkami "lewo-prawo". Tuż za zabudowaniami odcinek piaszczysty i mnóstwo gałęzi. Praktycznie pieszo przeszliśmy resztę parowy, raz jeszcze tylko wsiadając na rowery. Spostrzegłszy, że licznik nie zarejestrował jakiegoś odcinka, od nie wiem którego miejsca (po raz drugi), więc w irytacji został wyjęty i wrzucony do sakwy.


08:11. Duchowizna. Zjazd do skrzyżowania z drogą nad Wisłę


08:13. Duchowizna. W pobliżu wyjazdu z parowy przy terenach letniskowych widok ku W

Przecięliśmy drogę dojazdową do gospodarstwa na skarpie, jadąc prawie tuż przed nosem powoli zjeżdżającego dostawczaka. Dalej był zjazd przez wąwozy koło ogródków działkowych, gdzie przypowieść była przerywana zwiększającymi się odległościami na zjazdach. Przez Wólkę Smoszewską jechało się wygodniej niż dotychczas, gdyż droga została pokryta szutrem. Ciemnym, dość zbitym. Dotarliśmy do wsi północnej części wsi Mochty. Mochtami nazywano malutką, nadwiślańską wieś odgrodzoną (z grubsza) parowami od Smoszewa i Wólki Smoszewskiej, w XIX zamieszkiwaną przez ludność pochodzenia olenderskiego, choć nazwa jest dużo starsza. Raczej powstała dość późno, możliwe że XIX lub nawet XX w.


08:24. Mochty. Południowa strona cegielni

Krótką przerwę zrobiliśmy przy skarpie nad brzegiem Wisły, koło dawnej cegielni. Stamtąd wyjechaliśmy singlową ścieżynką miedzy ogrodzeniami, która biegła ku północy. Był to nie przejechany do tej pory fragment dróżki, nie tak dawno odkrytej. Następnie odwiedziliśmy ruiny PGR i zjechaliśmy/podjechaliśmy koło stawu. Tym razem chciało mi się zrobić, jakieś porządniejsze niż ostatnio zdjęcia, a także poznać kontynuację dróżki na wprost. Tak też zrobiliśmy, a wkrótce wychynęliśmy na fragment DK62, kończąc "Zakroczymski etap terenowy". Skończyła się też przypowieść, zniechęcająca mnie do wynajmowania komuś mieszkania, gdyby takowe było przeze mnie posiadane i naszła mnie na to chęć.


08:28. Ścieżka z centrum Mocht, po E stronie ogrodzenia dawnego PGR. Widok ku SW


08:31. Mochty N. Budynek PGR


08:33. Mochty N. Jezioro na Strudze. Widok ku W

Z asfaltu zjechaliśmy na Jaworowo-Trębki Stare. Była to pierwszy skręt w lewo, opatrzony zieloną tabliczką, a wieś jeszcze na początku XIX w. była porośnięta lasem, którego szczątki zachowały się przy parowach tudzież wąwozach, (dużym i zwartym) reliktem którego pozostał las koło Złotopolic. Po lewej mijaliśmy boisko w zagłębieniu terenu. Zagłębienie to (o powierzchni ~300x300 m w kształcie trapezu) było najprawdopodobniej miejscem wydobycia surowca dla odwiedzonej już cegielni. Na skrzyżowaniu obraliśmy kurs na zachód, przejeżdżając przez wieś. Gdy za zabudowaniami, dróżka łukiem skręcała na NE do szosy, rzutem na taśmę orzekając, by skręcić w lewo i tak zjechaliśmy do parowy, do której droga nie chciała nas wprowadzić,bo wolała ukazać nam ją od góry. Zjechaliśmy dopiero w kolejną, większą, o przebiegu NW-SE. Skręt w prawo i we w miarę oczyszczanym miejscu przeszliśmy na jej drugą stronę. nie dało rady podjechać.

Znów na "równinie" przedzieraliśmy się pieszo z rowerami przez krzaki, nieco klucząc, nim wyszliśmy na polną dróżkę. Dobrze że rośliny jeszcze nie były zbyt bujne, bo zeszłoby tam dużo więcej czasu. Z pola zjechaliśmy na standardową dróżkę między Smoszewem a Mochtami. Gdy pojawiły się zabudowania po lewej skręciliśmy w lewo przez nieużytek, by zjechać na dawne osiedle domków fińskich (gdzie mieszkali niemieccy lotnicy). Tuż za nimi pętla obiadowa (tfu) przez ogrodzone ogródki działkowe (druga wizyta) i zjazd (na końcówce sprowadzając) nad Wisłę koło pałacu (co nie zostało zrobione poprzednim razem, ze względu na krzaczory). Około 9 trochę odpoczęliśmy tam na ziemi, a Księgowy uzupełniał kalorie (mi już nie trzeba było :P ). Powrót w górę był trudny, niemal przełajowy. Nim opuściliśmy Smoszewo, na moment zatrzymaliśmy się przy dawnym ośrodku dla uchodźców, a potem (jadąc przez północną krawędź boiska) pod kościół.


08:59. Smoszewo. Ścieżka miedzy dworkiem (po prawej) i domami letniskowymi. Widok ku S


09:00. Smoszewo. Brzeg Wisły między dworkiem i domami letniskowymi. Widok ku E

Zjazd na granicy gmin pozytywnie mnie zaskoczył, bo onegdaj była to tragiczna, betonowowo-kamienisto-dziurowa droga. Teraz nawieziono szutrową warstwę, która powinna trochę wytrzymać, nim stanie się jak poprzedniczka. Może do tej pory gmina Zakroczym znajdzie środki, by wyłożyć tam asfalt, który były w sam raz dla pobliskich mieszkańców (wszak do Smoszewskiej parafii należą, mimo przynależności do różnych UG), a i na rower mógłby tędy prowadzić porządny szlak turystyczny wzdłuż Wisły (byle nie jakaś śmieszka rowerowa, bo na tutejszych, spokojnych, wiejskich drogach to byłby zbędny wydatek).

Szutrówką do Miączynka, zjazd pod betonach i szutrówka przez wieś na zachód. Podjazd wzdłuż parowy na północ i za laskiem wzdłuż niego na wschód, a potem spacer po miedzy, omijając wielkie psisko z pobliskiego domostwa. Wyjechaliśmy na dróżkę, na skrzyżowaniach dwa skręty w lewo i ściana lasu przy wąwozie. Musieliśmy przejść spory kawałek na wschód, by dojść do zjazdu, raz przeze mnie odwiedzonego. Wtedy trafiło się bezpośrednio po dróżce polnej, teraz rosło na niej zboże więc nie wypadało, stąd nadłożenie drogi.


09:39. Parowa Plebańska, graniczna między Miączynem (po prawej) i Miączynkiem (po lewej). Widok w stronę Wisły ku SE


09:46. SE kraniec Miączyna (-Bank). W centrum widoczne zwężenie Wisły tam, gdzie rozdzielają się fragmenty DW 565. Widok ku SW

Grunt był bardziej mokry niż poprzednio, w jednym miejscu z zalegająca cienką warstwą wody. Zniknęły badyle, które utrudniały jazdę w połowie zjazdu, a całość wystrojona była w majowe zielenie, zamiast grudniowych brązów. Po pewnym czasie dotarliśmy na brzeg Wisły i rozpoczął wzdłuż niego się spacer na 3/4 km. Był męczący jak zwykle,ale łatwiejszy, bo i roślinność jeszcze nie wybujała. Trafiło się natknąć na węża, prawdopodobnie zaskrońca (tych żyje tu masa. Raz jeden wszedł nam do garażu, innych gatunków nie stwierdzono). Gdy trafiła się okazja, skręciliśmy w prawo i jeszcze trochę pojeździliśmy po parowach, by wydostać się na nowe (choć już swoje lata ma) osiedle Miączyna od strony NE. Przejazd i przemarsz przez nieużytek i wyjazd szutrówką koło dworku. Raz dwa popędziliśmy do domu, gdzie wkrótce czekał na nas kotletowy posiłek.

Po przerwie dołączyła Kasia. Odtąd jechało mi się w lekkim ubraniu, choć bluza do sakwy powędrowała. Podjazd DW 565, skręt na Borek, zjazd przez żwirownię i wychynięcie na drogę przez Wilkówiec. Na rondzie kapliczka w prawo pod górkę i za lasem skręt w lewo, wzdłuż jego północnej granicy. Poszczekiwania psów z sąsiedniego gospodarstwa ("on się bawić tylko chce") i zjazd "Wąwozem Dużym". Będąc już na dole skręt na zachód wzdłuż "Alejki Obserwowanych Kłód". Pod koniec przejazdu przez las natrafiliśmy na kolejnego zaskrońca (niewiele brakowało, a by udało się zdążyć zrobić zdjęcie). Dalsza podróż wzdłuż Wisły potoczyła się lekko i szybko.


11:22. Wychódźc. Nieczynna kopalnia żwiru, która rozpoczęła wydobycie w PRL. Widok ku NE


11:38. Droga przez parowe graniczną między Wychódźcem (po lewej) i Wilkówcem (po prawej). Dnem okresowo płynie rzeczka z Chociszewa. Widok ku SW


11:40. Ostatni odcinek drogi przez Wilkówiec. Za lasem zaczyna się Zdziarka. Po prawej zaledwie odrobina wyciętych z tego lasu drzew, które przez pewien czas składowano w tym rejonie. Widok ku W


11:48. Zdziarka przy stadninie koni. Widok ku SWW


11:52. Zdziarka SW. Drewniany dom i kapliczka z figurką Chrystusa Frasobliwego. Widok ku NNW

Na drewnianej kładce w Czerwińsku okazało się, że brakuje jej paru desek, ale nadal jest przejezdna na spokojnie (woląc rower przeprowadzić). Wzdłuż Wisły przejechaliśmy aż po betoniarnię, a potem nawrót na klasztor. Księgowy wykorzystał do podjazdu chodnik wzdłuż klasztoru, przez co na górze był nieco później niż my. Krótka przerwa na tarasie widokowym i chodu, bo czas uciekał nieubłaganie. Od cmentarza skręt w lewo przez szutrówkę, na której każdy jechał sobie, bo każdy w swoim tempie walczył z wiatrem, do tej pory nieodczuwanym, bo w plecy. Przecięliśmy DK62, by pojechać przez Sielec.


11:52. Wjazd do Czerwińska nad Wisłą od strony Zdziarki. Widok ku W


12:03. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą. Widok ku NW


12:15. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą widziany z placu przy Muzeum Etnograficznym na terenie klasztoru. W oczy rzuca się czerwony dach domu przy Klasztornej 5. Na horyzoncie Czerwińskie Góry. Widok ku SE

Na niebie panoszyło się coraz więcej, coraz większych chmur, które trochę poburkiwały. Droga była ciężka do jazdy (zmiana nawierzchni i szuter musi tam swoje odleżeć). Wręcz (i wnóż) umordowana. Może to tylko wrażenie, więc sprawdzę to za czas jakiś, gdy nie będzie błędu pomiarowego ze strony wiatru. Przy kapliczce na granicy Komsin/Wilkowuje Kasia odłączyła się, by przez Chociszewo dotrzeć do domu (zdążyła tuż przed deszczem). Już we dwójkę ujechało się 1,5km na północ, podjazd na "Pagórek" w Kolonii Wilkowuje, Roguszyński szuter (też umordowanie) i przed kapliczką skręt na północ, by od razu wyjechać w Nowym Przybojewie. Tam się pożegnaliśmy. Księgowy popędził na wprost do DK62, a ja przez Goworowo, za którym zaczęło kropić (jadąc, bluza powędrowała na grzbiet), od Chociszewa padało, a ostatnie kilometry lało (choć nie tak bardzo, jak podczas wielu innych burz, gdy faktycznie LAŁO ). O 13:22 dojazd do domu na mokro, choć na szczęście ani trochę nie ociekając.


13:03. Nowe Przybojewo. Droga do Goławina koło gorzelni. Widok ku SEE


*Pierwsze od prawie dwóch lat. Poprzednio, razem jeździliśmy w czasie Maratonu Podróżnika w 2014, które i tak nie było miejscem do rozmów i wspólnej wycieczki "tak naprawdę", jak to drzewiej bywało. Ostatnią "wycieczkę" taką mieliśmy w trakcie IV Maratonu w Radlinie w 2013, gdzie wspólnie wykręciliśmy (w przybliżeniu i sumując) nieco ponad jedno okrążenie. Do tego doliczę ze swojej strony, przytłaczające wręcz skupienie się (w kontekście wyjazdów rowerowych) przez ostatnie lata, niemal tylko i wyłącznie na odwiedzaniu gmin, do tej pory nie odwiedzanych (czy to w solo czy w duecie). Jako że w zaliczaniu gmin jestem u kresu, a jazda tak "zdobywcza", niemal bez kontaktów (na rowerze) z bliższymi i dalszymi znajomymi jest niesamowicie (pod tym względem) męcząca, wreszcie mogę zacząć częściej "skupiać się" na tutejszych okolicach, ponownym poznawaniu terenów w promieniu 100km od domu.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 80.00 km (50.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:16.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie XI - Epilog Warszawski

Piątek, 8 kwietnia 2016 | dodano: 13.04.2016Kategoria Samotnie, Warszawa, Z Kasią, 2016 Górny Śląsk, Wyprawy po Polsce

2016.03.29 - 04.08 Śląskie oczyszczenie - cała trasa


Pociąg był około 9:25. Peron po drugiej stronie torów. Przejście z poziomu kas było łatwe (były na 1 piętrze, ale rower już było trzeba ściągać na dół). Przybyła pesa. Rower powędrował na hak (trochę zbyt głęboki, bo były problemy z wyjęciem roweru). Była jakaś nadzieję obserwować trasę, przejeżdżaną po raz pierwszy, ale okna były jakoś nisko osadzone, mniejsze, a mnie doskwierała senność, budząc się co jakiś czas, głównie w okolicach przystanków, gdzie pociąg się zatrzymywał. Około 12:10 Wschodnim (przez Warszawę jechało się około pół godziny).

Kijowską i przez parking na Jagiellońską. Stamtąd wałem do Wrzesińskiego, Okrzei do wybrzeża Helskiego. Dalej chodnikiem przy Zoo. Od Mostu Gdańskiego jazda ścieżką wzdłuż wybrzeża. Na poziom ponadzalewowy wyjazd przed mostem Grota. Jadąc ścieżką udało się dostrzec szutrową ścieżynkę w lewo. Co prawda było tam sporo śmieci, ale sama w sobie była przejezdna i wyprowadziła mnie przy południowym ogrodzeniu EC Żerań. Zaciekawiła. Kurs ku rzece, a tam okazało się, że można pojechać wałem po płytach betonowych.


13:06. Droga na wale za EC Żerań, prowadząca do kładki


13:08. Ujście Kanału Żerańskiego do Wisły (po lewej). Widok ku NW


13:09. Kładka w pobliżu ujścia Kanału Żerańskiego do Wisły. Kilka lat później przystosowana do ruchu pieszo-rowerowego.

Droga urywała się przy ujściu Kanału Żerańskiego do Wisły. Była tam również sławetna kładka, ongiś punkt do zdobycia w waypointgame, przy którym nie tak dawno przejeżdżał Księgowy. Niestety, dla postronnych, kładka jest chyba jedyną możliwością przedostania się na drugą stronę nie wpław i dobrze by powstał tam pomost dla pieszych i rowerów. Teraz wszakże brak było jakiejkolwiek możliwości przejazdu przez niego. Powrót do Modlińskiej. Po drugiej stornie kanału, gdzie skręt w Kowalczyka i dojazd na ścieżki wzdłuż niego. Przejazd do Płochocińskiej, gdzie rower został rozłożony i kilkanaście minut trwało czekanie na Kasię.


13:41. Nad Kanałem Żerańskim


13:45. Kanał Żerański. Chodnik prowadzący do Płochocińskiej

Jechało mi się z trudem, choć nie tak źle, jak już się zdarzało. Usiąść na siodełku już nie można było, a kolana zaczęły odzywać się wyraźnie dopiero w Warszawie (wcześniej dawały niezbyt silne oznaki), lecz w porównaniu do problemów w poprzednich latach, były one zbyt słabe, by nieść bardziej przykre konsekwencje. W rowerze poszła dętka i dwie szprychy (jedna pochodząca z wymiany w Lublinie w 2013). Dzięki tej wyprawie, pozostało mi mniej niż 10% gmin do odwiedzenia. Przesunęła się  również, o ponad miesiąc, najwcześniejsza datę wyjazdu wielodniowej wyprawy, z noclegami pod namiotem.


13:51. Kanał Żerański przy Płochocińskiej. Koniec wyjazdu
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 12.56 km (10.00 km teren), czas: 01:10 h, avg:10.77 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie X - Do Częstochowy

Czwartek, 7 kwietnia 2016 | dodano: 08.04.2016Kategoria >300, Nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2016 Górny Śląsk

Nocleg opuszczony przed 9. Udało się dobrze wyspać, choć było zimno, jak na całej wyprawie. Udało się zregenerować po maratonie, podjazdach górskich i wyżynnych. Pogoda też była niezła, bo wiatr na NE i słonecznie, poza drobnym deszczem w plecy i silnym bocznym wiatrem około 15. O tej to porze całe niebo spochmurniało i było bardzo nieciekawie.


08:49. Wspaniały poranek na S od Leśnicy. Widok ku SE


09:09. Granica między Leśnicą i Krasową. Klasztor na Górze Św. Anny (~5 km). Widok ku N


09:14. Granica między Leśnicą i Krasową. Arcellor Mittal w Zdzieszowicach. Widok ku W

Kurs do Leśnicy, po czym cofnięcie do Januszkowic, z kilkoma przerwami. Z DW 423 w pewnym miejscu odchodziła pod górkę ścieżka rowerowa, ale po nauczce z kędzierzyńskiego przykładu, zabrakło zaufania jej. Nie było informacji gdzie prowadzi, a utknąć w polach nie było ochoty. Docierając do Krępnej nie widać było ani jej, ani innej ścieżki, która mogła by za nią uchodzić. Około 10:30 wjazd do Krapkowic i przerwę na słodkie śniadanie w cukierni przy Prudnickiej. Chwila się wahania, czy jechać pod wiatr do Korfantowa, czy wpierw na północ. Ostatecznie padło na wariant drugi, przewidując, że w trasę powrotną z Korfantowa lepiej poprowadzić równoleżnikowo, by łatwiej wykorzystać wiatr.

W związku z opadami, niższymi temperaturami, ogólnym zmęczeniem wyprawą i zasadniczym wykonaniem praktycznie całego planu podróży (w kilku miejscach skrót: Cieszyn i Zebrzydowice przed maratonem, zamiast po nim; przecięcie Czerwionki-Leszczyny, zamiast objazdu po wszystkich dzielnicach/sołectwach; Krzanowice tylko jako teren gminy zamiast jej centrum; Z Branic na Głogówek, zamiast na Prudnik przez Czechy, przez co pętla przez Korfantów wypadła na ten dzień, lub na przyszłość) zamiast do Kluczborka, gdzie padła decyzję o powrocie koło Łodzi lub kontynuacji w stronę Wrocławia, wpadła opcja dojazdu do Opola lub Częstochowy, jako miejsca, gdzie trzeba było łapać pociąg. Zastanawiało mnie, czy atakować Korfantów, czy zostawić go na przyszłość, ale po obudzeniu po 8, padł wniosek, że na ostatni pociąg z Częstochowy tego dnia nie zdążę, więc mam dodatkowy czas, który mogę wykorzystać na dodatkową ~75km pętlę.


11:34. Dąbrówka Górna - Wybłyszczów. Choć na mapie była w tym miejscu oznaczona wojewódzka wzdłuż autostrady, to i tak dobrze się jechało. Widok ku NW

Po DK 45 jazda grubo ponad 30km/h często korzystając z dolnych chwytów, które do tej pory były używane głownie na zjazdach, by redukować opór powietrza i siłą rozpędu pokonywać 1/3-2/3 części podjazdów. W Dąbrówce Górniczej skręt w lewo i przejazd drogą przez las. Wiatr mnie tam nie wspomagała, a pomimo drzew nawet częściowo przeszkadzał. Wyjazd w Wybłyszczowie, skąd już tylko krok był do Próchnika. Krótka przerwa nawigacyjna pod UG, z której jasno wynikało, że dojazd do Tułowic jest w zasadzie jeden i do tego niepewny. Jazda DW 429 bardzo mi się dłużyła, aż doprowadziła do Komprachcic. Tam skręt w lewom, a jak się okazało, krótsza trasa istniała i była stosunkowo świeża, tylko wiatr bardzo wszystko utrudniał. Nim wjechało się w lesie, zdarzyło mi się minąć 4 rowerzystów w bocznej dróżce, odpoczywających, na kogoś czekających, lub zastanawiających się nad dalsza trasą. W każdym razie, po machnięciu w ich stronę, już nie zdarzyło mi się ich więcej spotkać.


13:00. Szydłów. Cegielnia przy torach kolejowych

Podjazdy były niewielkie, ale koło Szydłowa jakoś szczególnie odczuwalne. Na szczęście trasa była tego dnia dość płaska, bo na tych wzniesieniach, które mimo to były napotykane, prędkość gwałtownie malała, jakby w tym roku dopiero przejechał 100km, zamiast 1000km. W Tułowicach moja uwagę przykuło technikum leśne, zlokalizowane przy i w tamtejszym pałacu, w bardzo dobrym stanie i o ciekawym wyglądzie. Mijając je, między budynkami widać było kręcących się uczniów w mundurach, zapewne w czasie przerwy. Po DW 405 jazd z wysiłkiem, pod wiatr i nie zwracając zbytniej uwagi na okolicę. Dopadło mnie znużenie. Podobnie było na DW 407 za Korfantowem, ale było to wynikiem wiatru bocznego i wspomnianych opadów deszczu. W terenie rozglądanie raczej po to, by dosięgnąć wzrokiem jakiś sklep. Ten udało się nawiedzić w Pogórzu. Uzupełnienie płynów i w dalszą trasę. Deszcz, choć mały, skończył się, a wiatr pomagał trochę bardziej, gdy trasa wiodła jeszcze bardziej na wschód.


13:11. Skarbiszowice. W tle komin ruin cegielni


14:08. DW 405. Jeszcze kilka kilometrów pod wiatr ku SSW

W Chrzelicach zwróciły moją uwagę na ruiny zamku, otoczonego fosą, wokół którego biegła szosa. Niestety, nie było czasu, ani chęci, by akurat tego dnia zaglądać tam, czy do innych zabytków. To akurat wolę w duecie lub większej grupie. Za wsią znów wróciło mi śpiewanie, które porywał wiatr. Spokojnymi drogami przez Racławiczki wyjazd w Strzeliczkach na DW 409. Przed Dobrą kolejny ciekawy pałacyk. W Steblowie zmęczenie jazdą i zjazd na ścieżkę, która akurat się pojawiła. Dalej na Rynek w Krapkowicach, który opuszczony został Rybacką. Ponowny wjazd na chodniki i ścieżki, by tak wyjechać z miasteczka. W Gogolinie skręt w Ligonia. Za wysypiskiem w prawo, znów z wiatrem, znów z pieśnią.


15:19. Chrzelice. Zabudowania na południe od ruin zamku


15:33. Chrzelice - Racławiczki. Ostatni rzut oka na góry. Tu widoczne Opawskie (~26 km) ku SW


16:12. Dobra. Pałac rodu von Seherr-Thoss z XVIII w.


16:35. Rynek w Krapkowicach widziane z Sądowej ku NE


16:38. Krapkowice. Most DW 409. Po prawej ujście Osobłogi. Widok na Odrę ku SE


16:56. DW 409. W Gogolinie, co z piosenki słynie. Po zachodniej stronie torów. Widok ku SE

Wedle mapy, przez Kamionek i Kamień Śląski trzeba się było dostać do Tarnowa Opolskiego. Przez pierwszą wieś, droga wróciła mnie na główny asfalt, bez podawania informacji o skręcie na kolejną wieś (droga wiodła albo przez, albo wzdłuż lotniska). W drugiej miejscowości również przejazd przez jej centrum, a wyjazd ulicą Ligonia, zmierzającą do lasu po ścieżce turystycznej. Obie wsie był bardzo zadbane, zrewitalizowane i takie że "łał". W lesie skręt w prawo, potem w lewo i wyjazd na terenie kamieniołomu wapieni. Przy bramie minął mnie kierowca ciężarówki, z którym na migi porozumieliśmy się, że dalej drogi nie ma i mam się cofnąć. Powrót na szlak - droga była trochę zabłocona po opadach, jakie przetaczały się gąsienicowym, frontem pełznącym ku NE, który mnie ledwie skropił, a tereny bardziej wschodnie już trochę zlał. I mnie by to spotkało, gdyby nie pętla przez Korfantów.


17:22. Kamionek. Głaz powitalny. Widok ku NE


17:25. Kamionek. Szkolna. Efekty rewitalizacji. Widok ku E


17:35. Wiosna w Kamieniu Śląskim. Parkowa. Widok ku E

Polną drogą, a wcześniej zakładową, pokrytą żółtobiałym błotem, przejazd do Skalnej w Tarnowie Opolskim. Trochę jazdy po płytach, a tuż za torami do sklepu po wodę i jakiś posiłek (wcześniej tego dnia skończyły się wszystkie zapasy pokarmu, jakie wiezione były nawet od domu (paczka rodzynek)), co było trafną decyzją. Było już po 18. Skręt w Nakielską, układając trasę w głowie i przez telefon, zmodyfikowaną o dwie gminy na północ od Dobrodzienia. Szacując, że powinno dać radę dosięgnąć je w czasie dzisiejszej podróży, równocześnie oszczędzając sobie zbaczania z trasy na przyszłej wyprawie. W Nakle wyjazd na DK 94. Zwiększyły się obroty, do czasu aż skończyła mi się bateria w mp3. W Suchej zjazd na przystanek, wymiana jej i pora na lekką kolację. Około 19:20 wjazd do Strzelec Opolskich. Przejazd przez miasto potrwał 20 minut, a za nim wjazd na ścieżkę do Jemielnicy (przy lesie za Szczepankiem).


17:56. Południowa granica Tarnowa Opolskiego. NE Droga do kamieniołomu


17:58. Tarnów Opolski. Zakłady wapiennicze Lhoist Opolwap.


18:10. Tarnów Opolski. Dworcowa. Ostatnie zakupy. Widok ku W


19:33. Strzelce Opolskie. Ratusz z XIX w.

Zapadała noc, gdy rower skręcał w Szkolną. Przejazd do Łazisk. Na polach płożyła się delikatna mgła. Według lokalnych tablic z mapami, ze wsi tej prowadził szlak rowerowy wprost do Kolonowskich. Przez las i raczej nie asfaltowy. Gdyby przybyć godzinę wcześniej, zapewne by się tam wjechało, ale po dotarciu do wsi, ani nie było wiadomo, z której ulicy się zaczyna, ani czy nie stracę więcej czasu niż mi pozostało. Zamiast tego, przez Bokowe dojazd do Osieka (długa telefoniczna rozmowa o tym, dokąd prowadzą drogi na rozwidleniu i którą lepiej dotrzeć na miejsce). Można było pojechać przez wieś, przez Kadłub, skutkiem czego skręciło się w prawo, po czym długo, niemożebnie długo, jechało się po wijącej, wznoszącej i opadającej drodze przez las, gdzie mijało się raptem z jednym samochodem i przejeżdżało kilka mostków. Niemal cały czas wpatrując się w światło lampki, droga bowiem niedawno przechodziła drobny retusz, przez co pokryta była jeszcze śmierdzącym żużlem i smołą.


21:21.Kolonowskie od strony Staniszcza Wielkiego. Przerwa na dołożenie kolejnej warstwy ubrań

Z ulgą (i śpiewem) wyjechało się w Staniszczach Wielkich. Przy moście przerwa, by założyć na siebie koszulkę. Były już cztery warstwy ubrań i wreszcie było mi ciepło. Pod torami przejazd brukowaną Dzierżonia i dojazd do DW 463. Dłuższa komunikacja telefoniczna, dotycząc odmierzania kolejnych odcinków, przez pozostałe do odwiedzenia gminy bez pudła. Kilka kilometrów przez ciemny las. Skręt w prawo. Nadala las. Myślina. Fragment DK 46. Za torami skręt na północ. W Makowczycach skrót do Szemrowic. Droga pod górkę. Światełka po miejscu wypadku. Las. Zębowice...

Nawrót przy ul. Osiny. Las. Światełka. Szemrowice. Warłów. Dobrodzień. Długa droga do centrum, przerwa na posiłek i odmierzenie odległości przez telefon. Na przystanku we wschodniej części wsi, na mnie znalazły się pozostałe dwie koszulki, z czego jedna rowerowa, co znów nieco mnie ociepliło. Krajówką do Gosławic, a z nich ścieżką do skrętu na Ciasną. Kolejny odcinek przejechany nieco jak w transie. Na DK 11 krótka przerwa i ocena mapy. Długa prosta przez Lubliniec i potem w prawo. I tak było. Miasto przecięte bardzo szybko, choć w centrum jeszcze kręciło się trochę osób, a było koło 1 w nocy. Sam wjazd odrobinę kłopotliwy, bo sporo zakrętów na bezkolizyjnym skrzyżowaniu krajówek, będących obwodnicami Lublińca.

Skręt na Krupski Młyn. Stojąc, przykrywając się śpiworem, równocześnie opierając o rower, zastanawiało mnie, czy aby tę gminę da radę odwiedzić jadąc po prostu krajówką, albo wjeżdżając na 1km od niej. Telefoniczne informacje trochę potrwały, ale gmina nie ułatwiała sprawy, bo jej granica niemal pokrywała się z granicą miejscowości, skrytej głęboko w lesie. Nie pozostało mi nic innego, niż przekąsić prawie ostatni posiłek, a potem ruszyć przez owy Młyn. Nic innego się nie opłacało. Dodatkowo droga była pełna dziur, a lampka już trochę straciła na mocy. Nie było ochoty wymieniać baterii i co chwila wpadało się w jakąś dziurę. Na szczęście więcej, niż wspomniane wcześniej dwie szprychy (stracone od zbyt częstego stawania na pedały w trakcie podjazdów, za mocno obciążając przednie koło), już nie spotkał tragiczny koniec.

Do Krupskiego Młyna wjazd około 3. Czuć było nieco styranie, ale wciąż nie bez potrzeby snu śpiący i nadal pozostając z zapasem sił. Jadąc doń, rozważane było rozłożenie namiotu, ale myśl ta została odrzucona myśli, bo koniec wyjazdu był już zbyt blisko Częstochowy>pociągu>domu, wiec nie było warto. Zapowiadane były również opady, biorące się ze stacjonarnych komórek konwekcyjnych znad małopolskiego i podkarpackiego. ICM prognozował opady na godzinę 2 i około kolejną dobę. Istotnie. Po rozmowie telefonicznej, jadrąc dziurawą drogą, dało się odczuć trochę kropel, ale trudno było mi stwierdzić, czy to deszcz, czy woda z drzew, czy może woda nagle skraplała się kilka metrów nad głową. Dużo bardziej widoczne były wodne mokre osady, czy to na otoczeniu, czy na rowerze. Ani mi to nie przeszkadzało, ani nie było specjalnie zauważalne. Dało wszakże motywację do dalszej jazdy. Nawet jeśli drobne i przesunięte o godzinę w przód, wciąż mogły być zapowiedzią większej ulewy. Na szczęście nie były.


02:54. Krupski Młyn. Ok. 3 w nocy

Mijało się kilka wsi przedzielonych lasami i przy każdej łudząc się, że to już Tworóg. Tam skręt w DW 907 odkąd włączył mi się tryb autopilota. Śpiewać to już od dawna nie było sił. Wzrok rozpływał się na jaśniejszej plamie światła, a rower gonił ją jak przysłowiową marchewkę. Droga wiodła w górę. Z niewielkimi, zimnymi przerwami na zjazdy, to właściwie aż do rana. Autopilot, czy chyba raczej rodzaj autohipnozy (oczy otwarte, sztywno wpatrując się jakby "za" plamę światła, ciało porusza bez udziału świadomości, a każda próba przeniesienia wzroku gdzie indziej jest trudna, tak jak próba rozwarcia powiek przed wybudzeniem się z przyjemnego snu i powrotu do rzeczywistości), potrwał do Brusieka. Przerwa przed mostkiem, znów narzucając śpiwór i dokańczając ostatnią połowę drugiej z pizzarynek. Do tego reszta magnezu z tabletki, rozpuszczonej w wodzie, którą powędrowała do butelki po resztkach soku.

Przy każdej z kolejnych miejscowości odliczanie odległości do Częstochowy. Na pierwszy pociąg po 5 rano nie było szans, na drugi zbyt wcześnie. O ile nic się nie zdarzy niespodziewanego. Nie zdarzyło się. W Konopiskach wjazd na już przejechaną w poprzednim roku trasę. Tym razem jadąc w drugą stronę i mając wyraźny obraz tego, ile mi pozostało do centrum. Jakby w odpowiedzi, ciało zaczęło ograniczać straty energii i ograniczać sprawność. Zjazd na chodniki, którymi reszta trasy mijała mi praktycznie do końca. Z wojewódzkiej zjazd w Sabinowską i Piastowską. Za torami skręt do końca Gnaszyńskiej, po czym nawrót. Wzdłuż św. Barbary dojazd pod Jasna Górę, a pasażem Bareły przejazd na Aleję NMP. Trzymając się jej południowej strony, dojazd do wiaduktu nad torami, gdzie udało się zorientować, że Dworzec Główny znajduje się trochę bardziej na południe. Cofnięcie do Aleji Wolności, by wzdłuż niej dotrzeć na miejsce. Zakup bilet, chwila spacerowania po wnętrzu, lecz nie było ono ani wielkie, ani ciekawe. Ubrania przemokły od potu, więc by się rozgrzać, wypite został dwie kawy i czekolada z automatu, po czym przysnęło mi się na chłodnej ławce. Do tej pory licznik wykazał już ponad 300km.


07.08. Częstochowa. Kordeckiego. Ok. 7 przy Jasnej Górze. Widok ku N

Zaliczone gminy

- Zdzieszowice
- Gogolin
- Krapkowice
- Prószków
- Tułowice
- Korfantów
- Strzeleczki
- Tarnów Opolski
- Izbicko
- Strzelce Opolskie
- Jemielnica
- Zębowice
- Ciasna
- Krupski Młyn
- Tworóg
- Koszęcin
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 300.19 km (15.00 km teren), czas: 17:38 h, avg:17.02 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)