Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(36)

Moje rowery

Czarny 12754 km
Zielony 31509 km
Unibike 23955 km
Czerwony 17565 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Przejażdżka

Poniedziałek, 9 maja 2016 | dodano: 09.05.2016Kategoria .2 Osoby, .Zwykłe przejażdżki, .Z Kasią, .Samotnie

Wieczorem na luzie. W duecie do Chociszewa (do DK62), samotnie nad Wisłę.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 7.61 km (0.00 km teren), czas: 00:29 h, avg:15.74 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Niedziela, 8 maja 2016 | dodano: 09.05.2016Kategoria .2 Osoby, .Zwykłe przejażdżki, .Z Kasią

Nad Wisłę przed wieczorem, a po opadach. Tam trochę czasu na miejscu i powrót.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 1.51 km (0.00 km teren), czas: 00:06 h, avg:15.10 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Przejażdżka

Sobota, 7 maja 2016 | dodano: 07.05.2016Kategoria .2 Osoby, .Zwykłe przejażdżki, .Z Kasią

Znajomi z legionowa nad Wisłą. Deszczowy wieczór. Powrót z wiatrem.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 1.46 km (0.00 km teren), czas: 00:04 h, avg:21.90 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Wąwozy z Księgowym

Wtorek, 3 maja 2016 | dodano: 15.05.2016Kategoria .2 Osoby, .3-4 Osoby, .Wyprawki w regionie, .Z Kasią, .Z Księgowym Uczestnicy

W ciągu tygodnia, poprzez forum odezwał się do mnie Księgowy, proponując wspólny wyjazd majowy, poprzedzony pytaniem, co w tym czasie robię (czy gdzieś wyjeżdżam, czy jestem na miejscu). Początkowo, wraz z Kasią, były plany na wyjazd w tereny między Wrocławiem i Łodzią. Prognozy nie były zbyt optymistyczne, zapowiadając deszcze i zbyt niskie temperatury, jak dla dwójki osób, które dopiero co wyszły z choroby, o osłabionych organizmach, i wciąż smarkających, i pokasłujących. (Choroba przyszła ~1 tydzień po powrocie z wyprawy).

Jako że plany się zmieniły, z czym nie było problemów, bo (prawie) zawsze można (a czasem trzeba) zrobić coś w zamian. W niedzielę autem na działkę, z powrotem jeszcze przed wieczorem (który na szczęście był coraz późniejszy). Po powrocie udało się spostrzec, że Księgowy również nie próżnował i zaliczył terenowy wyścig pod Legionowem. Zastanawiało mnie, czy taki rajd nie wyczerpie sił z przejazdu, jaki chciało mi się mu zafundować, a o jaki niejako sam się prosił.

Poniedziałek minął pracująco przy pięknej pogodzie. Byłby to dobry dzień na wspomniany wyjazd, ale istotna była jednak kwestia potrzeby regeneracji (czy potrzebną była czy nie) po jeździe na piaskach. Po swoim wysiłku, sen nadszedł niemal od razu. Kilka minut po obudzeniu przyszłą pora włączyć forum, gdzie dosłownie przed chwilą zjawił się i Księgowy. Przez (jeszcze działające) GG domówiliśmy szczegóły:
- start 8:10 Modlin (pierwotnie proponował 10. Lekko tylko mnie zdziwiło, że skróci dojazd pociągiem)
- spotkanie w Zakroczymiu
- bierze tylko plecak i jego zawartość
- trasa do Czerwińska i z powrotem (pierwotnie miał być Wyszogród, a w razie dobrej pogody i tempa, w głowie wisiała aktywna trasę i w tym wariancie)

Jako że swoje udało mi się przespać, to przed kompem przeciągnęło mi się do rana (możliwe, że tylko z krótką drzemkę - bezpośrednio po rozmowie, a z pobudką tuż przed północą. Niejasne wrażenie, którego stan faktyczny uleciał z pamięci). Maszyna liczącą zasnęła przed 6, maszyna piekąca poszła w ruch, ogrzewając kilka tostów (z których dwa zostały zjedzone przed podróżą), a maszyna jeżdżąca czekała na przygodę, której nie zaznała od prawie miesiąca. Zabrane dwa czekoladowe wafle, zostały zjedzone dopiero po powrocie, po obudzeniu się), oraz butelkę wody (dręczyła wątpliwość, czy nie zabrać drugiej, a i tak zniknęło tylko pół). Na krótkie spodenki powędrowały stare już, długie, a na rowerową koszulkę - bluzę.

Start miał wypaść o 6, lecz kwadrans minął, nim udało się znaleźć kask. Kolejny kwadrans na dojazd do DK 62. Tam pustki niesamowite. Wreszcie można było sobie zdrowo użyć na tej trasie. Żwawo, ale bez spinania, aż pod las na Ostrzykowiznie. W trakcie tej jazdy nastała jedynie krótka przerwa postojowa na przystanku w Emolinku, choć już za podjazdem kusiło mnie na kolejną. Przed samym lasem udało się dostrzec pieszą, zarośniętą ścieżynkę między drzewami, która mogła wyglądać też jak szlak zwierzęcy. Wypatrzona już ładnych kilka lat temu, ale dopiero teraz udało mi się o niej przypomnieć ponownie. Myśląc, że mam jeszcze sporo czasu do przyjazdu i zdążę, zachciało mi się w las zagłębić, by potem do dworca w Modlinie dotrzeć, nim wieloletni towarzysz podróży tam wysiądzie.


06:32. DK 62. Miączyn. Widok ku NE

O! Jakie było moje zdziwienie, gdy ledwie wjechawszy do lasu, przejechało się sto metrów, by zatrzymać, się napić po raz drugi czy też trzeci. Tchnęło mnie, coby na komórkę zerknąć, może zapytać jak przygotowania, czy nie będzie opóźnienia. SMS przed minut czterema dostarczony został, iże o godzinę wcześniej Księgowy przybędzie, czy za kolejnych minut kilkanaście. W te pędy odpowiedź o położeniu udzielona, w sakwę komórka wrzucona i po leśnej drodze naprzód ruszając.

Dróżka raczej wąska, niezbyt trudna.
Nie przypominała ulic Bródna.
Tu z prawej dwa wyrębiska,
gdzie nowe nasadzono młodniska.
Rozorane były przez dziki fragmenty,
za nimi w lewo, na szerszą dróżkę skręty.
Wyjazd tak wiosenny, tak bardzo poranny,
przypomniał mi niejeden licealny.
Tam już tempo szybko wzrosło
I na asfalt wnet wyniosło.

Dostawczym autem wyprzedził mnie prawie-sąsiad. Nim wyjechało się na DK62, skręt na gruntową niby-dróżkę, koło świeżo budowanych dwóch domów, przy niewielkiej stacji z paliwem. To koło nich wyjazd na kontrapas, gdzie od roku nachodziły myśli, by tam przejechać, a później mogło nie być okazji. Po szacowaniu tempa mojego, przypuszczalnego Księgowego, udało mi się ustalić, że miejsce spotkania powinno wypaść koło znanej z innych wyjazdów dziury w ogrodzeniu nad trasie pod Cytadelą. Rozważany skręt na Gałachy i oczekiwanie w tamtym miejscu zostało wykreślone (co pociągnęłoby również brak podjazdu z doliny Wisły i być może  pętlę na mapie z odstającym, niezbyt ładnie wyglądającą kikutem trasy w tejże wsi). Kurs przez wiadukt koło Statoilu, a przy lotnisku trafiło się zielone. Skręt koło cmentarza do centrum Modlina.

Bez przejeżdżania za mury twierdzy, ostrożnie, na hamulcach zjechało się stromą ścieżynką sprowadzającą mnie z poziomu szosy na poziom ogródków działkowych. Początkowo było wąsko, lecz wnet pożegnane zostały liche zabudowania, koło których walały się masy śmieci. Niedawno przebiegała tędy trasa maratonu, na pewno w kategorii FUN, jak głosiła nie zdjęta jeszcze plansza ze strzałką. Zjazd tą samą drogą, którą ongiś podjeżdżaliśmy (po błocie i lodzi) zimą, gdy (aglomeracyjne) Mazowsze odwiedzała Ma..fa. Teraz jechało mi się tedy co najmniej po raz trzeci, po raz pierwszy zaś chyba całość z górki. Sporo hamowania, Raz przyblokowało mi się przednie koło, o mało nie wylatując z roweru, gdy na drodze sytuacja się lekko skomplikowała, a na sam jej koniec zaatakowała mnie hopka i mulda, tuż przed ogrodzeniem małej oczyszczalni. Obyło się bez strat w ludziach i sprzęcie oraz nie ucierpiało żadne zwierzę czy roślina.

Przerwa przy barierce nad Wisłą. Napiwszy się, do dłoni powędrowała komórka, a z tej telefonowanie do Księgowego, który czekał już pod mostem S7, tak więc różnica czasu, między przybyciem na skrzyżowanie przy oczyszczalni, a jego samego, wynosiła może kilka sekund. Jeszcze wyprzedziło się dwójkę wędkarzy, którzy w czasie postoju odeszli od Wisły i również zmierzali pod most, gdzie oczekiwały ich dwa auta. Była ~7:40, gdy nastąpiło rowerowe spotkanie*. Powitanie nie trwało długo. Księgowy wcześniej sugerował, by zjechać na Kępę Gałaską, lecz według mojej opinii, lepiej ją odwiedzić na innym wyjeździe, w innym terminie i poświęcając czas na jazdę tylko w okolicy Zakroczymia, pamiętając zmęczenie, jakie towarzyszyło mi w czasie wizyty tam latem 2008, a także korzystając z doświadczeń innych wyjazdów czy spacerów na łachy w bliższej okolicy.


07:41.Zakroczym (Utrata). Kilkadziesiąt metrów ku W od przejazdu pod mostu S7. Widok ku W

Tak czy siak, z ruszyliśmy gruntówką do asfaltu, którym zaczął się zwodniczy podjazd. Nie raz już nim zdarzało mi się jeździć, lecz nigdy specjalnie się do jego opisu nie przykładając, więc kilka słów napomknę. Po raz pierwszy przyszło mi nim zjechać na początku 2008, podczas poznawania pierwszych trasa dojazdowych (i powrotnych), łączących dom i Warszawę. Położony tam asfalt sugerował, że wylano go niemal bezpośrednio na betonowych płytach, leżących na prostopadle do osi jezdni. I to już całkiem sporo lat temu, sądząc po jego jakości (nową nawierzchnię położono jakoś w latach 2011/2). W tamtym czasie uwaga nie kierowała się u mnie na ten aspekt, lecz w całości pochłaniał ją pierwszy, zarejestrowany przeze mnie na liczniku, zjazd z prędkością ponad 60 km/h. Odcinek zapamiętany na przyszłość, czasem wykorzystywany, podczas omijania centrum Modlina, aby przejechać (tak jak Księgowy na dzisiejszym wyjeździe) dróżką pod Cytadelą. Lub częściej - na odwrót.


07:43. Podjazd przez Utratę. Widok ku W

Wtedy to szybki zjazd, stawał się męczącym podjazdem, który zawsze podjeżdżało się na najniższych biegach, czasem wężykiem, a czasem i zsiadając. Regułą już było, że ostanie metry pokonywane były tak, jakby ze mnie uleciała cała siła, łapiąc przy tym wielkie hausty powietrza. Wspominania "zwodniczość" - w dolnej części znajduje się niewielkie zagłębienie, które przełamuje ciągłość zjazdu/podjazdu, optycznie zwiększając jego nachylenie i długość. Zwodnicze jest też fizycznie, gdyż operując na tych cięższych przełożeniach (a przynajmniej umiarkowanych) w czasie jazdy zachodnim, krótkim "zjazdkiem", można łatwo się zapomnieć i nie zredukować w porę biegów. Zmiana między wygodnymi na danym odcinku biegami jest tam dość nagła. W drugą stronę nie stanowi to takiego problemu, bo "zjazdek" da radę się pokonać z rozpędu, aczkolwiek redukcja i tak winna zajść, gdyż do nierównej gruntówki też niedaleko.

Tyle z wynurzeń o podjeździe. Rozmawiając przejechaliśmy południowymi trasami Gałach (zachowując ciągłość jazdy drogą). Wracając na główną przez wieś, ominęliśmy tym samym jedną z mniejszych parowów, po czym skręciliśmy w kolejną drogę po lewej, już po drugiej stornie parowy. Przejechaliśmy koło ciągu kilku domostw i pola sałaty pod folią. Wróciliśmy na główną. Zjechaliśmy do obniżenia, by zatrzymać się przy barierce, a następnie zejść do parowy, która była przeze mnie przejechana prawie pół roku temu, by spotkać się z Damianem. Zjazd był dokładnie w drugą stronę. Potem podjazd Parową Płocką (nieznanym do tej pory dla mnie, a planowanym głównym odcinkiem), w trakcie którego przypowieść "O nieogarniętych lokatorach" przerywana była moimi wstawkami "lewo-prawo". Tuż za zabudowaniami odcinek piaszczysty i mnóstwo gałęzi. Praktycznie pieszo przeszliśmy resztę parowy, raz jeszcze tylko wsiadając na rowery. Spostrzegłszy, że licznik nie zarejestrował jakiegoś odcinka, od nie wiem którego miejsca (po raz drugi), więc w irytacji został wyjęty i wrzucony do sakwy.


08:11. Duchowizna. Zjazd do skrzyżowania z drogą nad Wisłę


08:13. Duchowizna. W pobliżu wyjazdu z parowy przy terenach letniskowych widok ku W

Przecięliśmy drogę dojazdową do gospodarstwa na skarpie, jadąc prawie tuż przed nosem powoli zjeżdżającego dostawczaka. Dalej był zjazd przez wąwozy koło ogródków działkowych, gdzie przypowieść była przerywana zwiększającymi się odległościami na zjazdach. Przez Wólkę Smoszewską jechało się wygodniej niż dotychczas, gdyż droga została pokryta szutrem. Ciemnym, dość zbitym. Dotarliśmy do wsi północnej części wsi Mochty. Mochtami nazywano malutką, nadwiślańską wieś odgrodzoną (z grubsza) parowami od Smoszewa i Wólki Smoszewskiej, w XIX zamieszkiwaną przez ludność pochodzenia olenderskiego, choć nazwa jest dużo starsza. Raczej powstała dość późno, możliwe że XIX lub nawet XX w.


08:24. Mochty. Południowa strona cegielni

Krótką przerwę zrobiliśmy przy skarpie nad brzegiem Wisły, koło dawnej cegielni. Stamtąd wyjechaliśmy singlową ścieżynką miedzy ogrodzeniami, która biegła ku północy. Był to nie przejechany do tej pory fragment dróżki, nie tak dawno odkrytej. Następnie odwiedziliśmy ruiny PGR i zjechaliśmy/podjechaliśmy koło stawu. Tym razem chciało mi się zrobić, jakieś porządniejsze niż ostatnio zdjęcia, a także poznać kontynuację dróżki na wprost. Tak też zrobiliśmy, a wkrótce wychynęliśmy na fragment DK62, kończąc "Zakroczymski etap terenowy". Skończyła się też przypowieść, zniechęcająca mnie do wynajmowania komuś mieszkania, gdyby takowe było przeze mnie posiadane i naszła mnie na to chęć.


08:28. Ścieżka z centrum Mocht, po E stronie ogrodzenia dawnego PGR. Widok ku SW


08:31. Mochty N. Budynek PGR


08:33. Mochty N. Jezioro na Strudze. Widok ku W

Z asfaltu zjechaliśmy na Jaworowo-Trębki Stare. Była to pierwszy skręt w lewo, opatrzony zieloną tabliczką, a wieś jeszcze na początku XIX w. była porośnięta lasem, którego szczątki zachowały się przy parowach tudzież wąwozach, (dużym i zwartym) reliktem którego pozostał las koło Złotopolic. Po lewej mijaliśmy boisko w zagłębieniu terenu. Zagłębienie to (o powierzchni ~300x300 m w kształcie trapezu) było najprawdopodobniej miejscem wydobycia surowca dla odwiedzonej już cegielni. Na skrzyżowaniu obraliśmy kurs na zachód, przejeżdżając przez wieś. Gdy za zabudowaniami, dróżka łukiem skręcała na NE do szosy, rzutem na taśmę orzekając, by skręcić w lewo i tak zjechaliśmy do parowy, do której droga nie chciała nas wprowadzić,bo wolała ukazać nam ją od góry. Zjechaliśmy dopiero w kolejną, większą, o przebiegu NW-SE. Skręt w prawo i we w miarę oczyszczanym miejscu przeszliśmy na jej drugą stronę. nie dało rady podjechać.

Znów na "równinie" przedzieraliśmy się pieszo z rowerami przez krzaki, nieco klucząc, nim wyszliśmy na polną dróżkę. Dobrze że rośliny jeszcze nie były zbyt bujne, bo zeszłoby tam dużo więcej czasu. Z pola zjechaliśmy na standardową dróżkę między Smoszewem a Mochtami. Gdy pojawiły się zabudowania po lewej skręciliśmy w lewo przez nieużytek, by zjechać na dawne osiedle domków fińskich (gdzie mieszkali niemieccy lotnicy). Tuż za nimi pętla obiadowa (tfu) przez ogrodzone ogródki działkowe (druga wizyta) i zjazd (na końcówce sprowadzając) nad Wisłę koło pałacu (co nie zostało zrobione poprzednim razem, ze względu na krzaczory). Około 9 trochę odpoczęliśmy tam na ziemi, a Księgowy uzupełniał kalorie (mi już nie trzeba było :P ). Powrót w górę był trudny, niemal przełajowy. Nim opuściliśmy Smoszewo, na moment zatrzymaliśmy się przy dawnym ośrodku dla uchodźców, a potem (jadąc przez północną krawędź boiska) pod kościół.


08:59. Smoszewo. Ścieżka miedzy dworkiem (po prawej) i domami letniskowymi. Widok ku S


09:00. Smoszewo. Brzeg Wisły między dworkiem i domami letniskowymi. Widok ku E

Zjazd na granicy gmin pozytywnie mnie zaskoczył, bo onegdaj była to tragiczna, betonowowo-kamienisto-dziurowa droga. Teraz nawieziono szutrową warstwę, która powinna trochę wytrzymać, nim stanie się jak poprzedniczka. Może do tej pory gmina Zakroczym znajdzie środki, by wyłożyć tam asfalt, który były w sam raz dla pobliskich mieszkańców (wszak do Smoszewskiej parafii należą, mimo przynależności do różnych UG), a i na rower mógłby tędy prowadzić porządny szlak turystyczny wzdłuż Wisły (byle nie jakaś śmieszka rowerowa, bo na tutejszych, spokojnych, wiejskich drogach to byłby zbędny wydatek).

Szutrówką do Miączynka, zjazd pod betonach i szutrówka przez wieś na zachód. Podjazd wzdłuż parowy na północ i za laskiem wzdłuż niego na wschód, a potem spacer po miedzy, omijając wielkie psisko z pobliskiego domostwa. Wyjechaliśmy na dróżkę, na skrzyżowaniach dwa skręty w lewo i ściana lasu przy wąwozie. Musieliśmy przejść spory kawałek na wschód, by dojść do zjazdu, raz przeze mnie odwiedzonego. Wtedy trafiło się bezpośrednio po dróżce polnej, teraz rosło na niej zboże więc nie wypadało, stąd nadłożenie drogi.


09:39. Parowa Plebańska, graniczna między Miączynem (po prawej) i Miączynkiem (po lewej). Widok w stronę Wisły ku SE


09:46. SE kraniec Miączyna (-Bank). W centrum widoczne zwężenie Wisły tam, gdzie rozdzielają się fragmenty DW 565. Widok ku SW

Grunt był bardziej mokry niż poprzednio, w jednym miejscu z zalegająca cienką warstwą wody. Zniknęły badyle, które utrudniały jazdę w połowie zjazdu, a całość wystrojona była w majowe zielenie, zamiast grudniowych brązów. Po pewnym czasie dotarliśmy na brzeg Wisły i rozpoczął wzdłuż niego się spacer na 3/4 km. Był męczący jak zwykle,ale łatwiejszy, bo i roślinność jeszcze nie wybujała. Trafiło się natknąć na węża, prawdopodobnie zaskrońca (tych żyje tu masa. Raz jeden wszedł nam do garażu, innych gatunków nie stwierdzono). Gdy trafiła się okazja, skręciliśmy w prawo i jeszcze trochę pojeździliśmy po parowach, by wydostać się na nowe (choć już swoje lata ma) osiedle Miączyna od strony NE. Przejazd i przemarsz przez nieużytek i wyjazd szutrówką koło dworku. Raz dwa popędziliśmy do domu, gdzie wkrótce czekał na nas kotletowy posiłek.

Po przerwie dołączyła Kasia. Odtąd jechało mi się w lekkim ubraniu, choć bluza do sakwy powędrowała. Podjazd DW 565, skręt na Borek, zjazd przez żwirownię i wychynięcie na drogę przez Wilkówiec. Na rondzie kapliczka w prawo pod górkę i za lasem skręt w lewo, wzdłuż jego północnej granicy. Poszczekiwania psów z sąsiedniego gospodarstwa ("on się bawić tylko chce") i zjazd "Wąwozem Dużym". Będąc już na dole skręt na zachód wzdłuż "Alejki Obserwowanych Kłód". Pod koniec przejazdu przez las natrafiliśmy na kolejnego zaskrońca (niewiele brakowało, a by udało się zdążyć zrobić zdjęcie). Dalsza podróż wzdłuż Wisły potoczyła się lekko i szybko.


11:22. Wychódźc. Nieczynna kopalnia żwiru, która rozpoczęła wydobycie w PRL. Widok ku NE


11:38. Droga przez parowe graniczną między Wychódźcem (po lewej) i Wilkówcem (po prawej). Dnem okresowo płynie rzeczka z Chociszewa. Widok ku SW


11:40. Ostatni odcinek drogi przez Wilkówiec. Za lasem zaczyna się Zdziarka. Po prawej zaledwie odrobina wyciętych z tego lasu drzew, które przez pewien czas składowano w tym rejonie. Widok ku W


11:48. Zdziarka przy stadninie koni. Widok ku SWW


11:52. Zdziarka SW. Drewniany dom i kapliczka z figurką Chrystusa Frasobliwego. Widok ku NNW

Na drewnianej kładce w Czerwińsku okazało się, że brakuje jej paru desek, ale nadal jest przejezdna na spokojnie (woląc rower przeprowadzić). Wzdłuż Wisły przejechaliśmy aż po betoniarnię, a potem nawrót na klasztor. Księgowy wykorzystał do podjazdu chodnik wzdłuż klasztoru, przez co na górze był nieco później niż my. Krótka przerwa na tarasie widokowym i chodu, bo czas uciekał nieubłaganie. Od cmentarza skręt w lewo przez szutrówkę, na której każdy jechał sobie, bo każdy w swoim tempie walczył z wiatrem, do tej pory nieodczuwanym, bo w plecy. Przecięliśmy DK62, by pojechać przez Sielec.


11:52. Wjazd do Czerwińska nad Wisłą od strony Zdziarki. Widok ku W


12:03. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą. Widok ku NW


12:15. Rynek w Czerwińsku nad Wisłą widziany z placu przy Muzeum Etnograficznym na terenie klasztoru. W oczy rzuca się czerwony dach domu przy Klasztornej 5. Na horyzoncie Czerwińskie Góry. Widok ku SE

Na niebie panoszyło się coraz więcej, coraz większych chmur, które trochę poburkiwały. Droga była ciężka do jazdy (zmiana nawierzchni i szuter musi tam swoje odleżeć). Wręcz (i wnóż) umordowana. Może to tylko wrażenie, więc sprawdzę to za czas jakiś, gdy nie będzie błędu pomiarowego ze strony wiatru. Przy kapliczce na granicy Komsin/Wilkowuje Kasia odłączyła się, by przez Chociszewo dotrzeć do domu (zdążyła tuż przed deszczem). Już we dwójkę ujechało się 1,5km na północ, podjazd na "Pagórek" w Kolonii Wilkowuje, Roguszyński szuter (też umordowanie) i przed kapliczką skręt na północ, by od razu wyjechać w Nowym Przybojewie. Tam się pożegnaliśmy. Księgowy popędził na wprost do DK62, a ja przez Goworowo, za którym zaczęło kropić (jadąc, bluza powędrowała na grzbiet), od Chociszewa padało, a ostatnie kilometry lało (choć nie tak bardzo, jak podczas wielu innych burz, gdy faktycznie LAŁO ). O 13:22 dojazd do domu na mokro, choć na szczęście ani trochę nie ociekając.


13:03. Nowe Przybojewo. Droga do Goławina koło gorzelni. Widok ku SEE


*Pierwsze od prawie dwóch lat. Poprzednio, razem jeździliśmy w czasie Maratonu Podróżnika w 2014, które i tak nie było miejscem do rozmów i wspólnej wycieczki "tak naprawdę", jak to drzewiej bywało. Ostatnią "wycieczkę" taką mieliśmy w trakcie IV Maratonu w Radlinie w 2013, gdzie wspólnie wykręciliśmy (w przybliżeniu i sumując) nieco ponad jedno okrążenie. Do tego doliczę ze swojej strony, przytłaczające wręcz skupienie się (w kontekście wyjazdów rowerowych) przez ostatnie lata, niemal tylko i wyłącznie na odwiedzaniu gmin, do tej pory nie odwiedzanych (czy to w solo czy w duecie). Jako że w zaliczaniu gmin jestem u kresu, a jazda tak "zdobywcza", niemal bez kontaktów (na rowerze) z bliższymi i dalszymi znajomymi jest niesamowicie (pod tym względem) męcząca, wreszcie mogę zacząć częściej "skupiać się" na tutejszych okolicach, ponownym poznawaniu terenów w promieniu 100km od domu.
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 80.00 km (50.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:16.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie XI - Epilog Warszawski

Piątek, 8 kwietnia 2016 | dodano: 13.04.2016Kategoria .Samotnie, .Warszawa, .Z Kasią, 2016 Górny Śląsk, .Wyprawy po Polsce

2016.03.29 - 04.08 Śląskie oczyszczenie - cała trasa


Pociąg był około 9:25. Peron po drugiej stronie torów. Przejście z poziomu kas było łatwe (były na 1 piętrze, ale rower już było trzeba ściągać na dół). Przybyła pesa. Rower powędrował na hak (trochę zbyt głęboki, bo były problemy z wyjęciem roweru). Była jakaś nadzieję obserwować trasę, przejeżdżaną po raz pierwszy, ale okna były jakoś nisko osadzone, mniejsze, a mnie doskwierała senność, budząc się co jakiś czas, głównie w okolicach przystanków, gdzie pociąg się zatrzymywał. Około 12:10 Wschodnim (przez Warszawę jechało się około pół godziny).

Kijowską i przez parking na Jagiellońską. Stamtąd wałem do Wrzesińskiego, Okrzei do wybrzeża Helskiego. Dalej chodnikiem przy Zoo. Od Mostu Gdańskiego jazda ścieżką wzdłuż wybrzeża. Na poziom ponadzalewowy wyjazd przed mostem Grota. Jadąc ścieżką udało się dostrzec szutrową ścieżynkę w lewo. Co prawda było tam sporo śmieci, ale sama w sobie była przejezdna i wyprowadziła mnie przy południowym ogrodzeniu EC Żerań. Zaciekawiła. Kurs ku rzece, a tam okazało się, że można pojechać wałem po płytach betonowych.


13:06. Droga na wale za EC Żerań, prowadząca do kładki


13:08. Ujście Kanału Żerańskiego do Wisły (po lewej). Widok ku NW


13:09. Kładka w pobliżu ujścia Kanału Żerańskiego do Wisły. Kilka lat później przystosowana do ruchu pieszo-rowerowego.

Droga urywała się przy ujściu Kanału Żerańskiego do Wisły. Była tam również sławetna kładka, ongiś punkt do zdobycia w waypointgame, przy którym nie tak dawno przejeżdżał Księgowy. Niestety, dla postronnych, kładka jest chyba jedyną możliwością przedostania się na drugą stronę nie wpław i dobrze by powstał tam pomost dla pieszych i rowerów. Teraz wszakże brak było jakiejkolwiek możliwości przejazdu przez niego. Powrót do Modlińskiej. Po drugiej stornie kanału, gdzie skręt w Kowalczyka i dojazd na ścieżki wzdłuż niego. Przejazd do Płochocińskiej, gdzie rower został rozłożony i kilkanaście minut trwało czekanie na Kasię.


13:41. Nad Kanałem Żerańskim


13:45. Kanał Żerański. Chodnik prowadzący do Płochocińskiej

Jechało mi się z trudem, choć nie tak źle, jak już się zdarzało. Usiąść na siodełku już nie można było, a kolana zaczęły odzywać się wyraźnie dopiero w Warszawie (wcześniej dawały niezbyt silne oznaki), lecz w porównaniu do problemów w poprzednich latach, były one zbyt słabe, by nieść bardziej przykre konsekwencje. W rowerze poszła dętka i dwie szprychy (jedna pochodząca z wymiany w Lublinie w 2013). Dzięki tej wyprawie, pozostało mi mniej niż 10% gmin do odwiedzenia. Przesunęła się  również, o ponad miesiąc, najwcześniejsza datę wyjazdu wielodniowej wyprawy, z noclegami pod namiotem.


13:51. Kanał Żerański przy Płochocińskiej. Koniec wyjazdu
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 12.56 km (10.00 km teren), czas: 01:10 h, avg:10.77 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie X - Do Częstochowy

Czwartek, 7 kwietnia 2016 | dodano: 08.04.2016Kategoria >300, .Nocne, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2016 Górny Śląsk

Nocleg opuszczony przed 9. Udało się dobrze wyspać, choć było zimno, jak na całej wyprawie. Udało się zregenerować po maratonie, podjazdach górskich i wyżynnych. Pogoda też była niezła, bo wiatr na NE i słonecznie, poza drobnym deszczem w plecy i silnym bocznym wiatrem około 15. O tej to porze całe niebo spochmurniało i było bardzo nieciekawie.


08:49. Wspaniały poranek na S od Leśnicy. Widok ku SE


09:09. Granica między Leśnicą i Krasową. Klasztor na Górze Św. Anny (~5 km). Widok ku N


09:14. Granica między Leśnicą i Krasową. Arcellor Mittal w Zdzieszowicach. Widok ku W

Kurs do Leśnicy, po czym cofnięcie do Januszkowic, z kilkoma przerwami. Z DW 423 w pewnym miejscu odchodziła pod górkę ścieżka rowerowa, ale po nauczce z kędzierzyńskiego przykładu, zabrakło zaufania jej. Nie było informacji gdzie prowadzi, a utknąć w polach nie było ochoty. Docierając do Krępnej nie widać było ani jej, ani innej ścieżki, która mogła by za nią uchodzić. Około 10:30 wjazd do Krapkowic i przerwę na słodkie śniadanie w cukierni przy Prudnickiej. Chwila się wahania, czy jechać pod wiatr do Korfantowa, czy wpierw na północ. Ostatecznie padło na wariant drugi, przewidując, że w trasę powrotną z Korfantowa lepiej poprowadzić równoleżnikowo, by łatwiej wykorzystać wiatr.

W związku z opadami, niższymi temperaturami, ogólnym zmęczeniem wyprawą i zasadniczym wykonaniem praktycznie całego planu podróży (w kilku miejscach skrót: Cieszyn i Zebrzydowice przed maratonem, zamiast po nim; przecięcie Czerwionki-Leszczyny, zamiast objazdu po wszystkich dzielnicach/sołectwach; Krzanowice tylko jako teren gminy zamiast jej centrum; Z Branic na Głogówek, zamiast na Prudnik przez Czechy, przez co pętla przez Korfantów wypadła na ten dzień, lub na przyszłość) zamiast do Kluczborka, gdzie padła decyzję o powrocie koło Łodzi lub kontynuacji w stronę Wrocławia, wpadła opcja dojazdu do Opola lub Częstochowy, jako miejsca, gdzie trzeba było łapać pociąg. Zastanawiało mnie, czy atakować Korfantów, czy zostawić go na przyszłość, ale po obudzeniu po 8, padł wniosek, że na ostatni pociąg z Częstochowy tego dnia nie zdążę, więc mam dodatkowy czas, który mogę wykorzystać na dodatkową ~75km pętlę.


11:34. Dąbrówka Górna - Wybłyszczów. Choć na mapie była w tym miejscu oznaczona wojewódzka wzdłuż autostrady, to i tak dobrze się jechało. Widok ku NW

Po DK 45 jazda grubo ponad 30km/h często korzystając z dolnych chwytów, które do tej pory były używane głownie na zjazdach, by redukować opór powietrza i siłą rozpędu pokonywać 1/3-2/3 części podjazdów. W Dąbrówce Górniczej skręt w lewo i przejazd drogą przez las. Wiatr mnie tam nie wspomagała, a pomimo drzew nawet częściowo przeszkadzał. Wyjazd w Wybłyszczowie, skąd już tylko krok był do Próchnika. Krótka przerwa nawigacyjna pod UG, z której jasno wynikało, że dojazd do Tułowic jest w zasadzie jeden i do tego niepewny. Jazda DW 429 bardzo mi się dłużyła, aż doprowadziła do Komprachcic. Tam skręt w lewom, a jak się okazało, krótsza trasa istniała i była stosunkowo świeża, tylko wiatr bardzo wszystko utrudniał. Nim wjechało się w lesie, zdarzyło mi się minąć 4 rowerzystów w bocznej dróżce, odpoczywających, na kogoś czekających, lub zastanawiających się nad dalsza trasą. W każdym razie, po machnięciu w ich stronę, już nie zdarzyło mi się ich więcej spotkać.


13:00. Szydłów. Cegielnia przy torach kolejowych

Podjazdy były niewielkie, ale koło Szydłowa jakoś szczególnie odczuwalne. Na szczęście trasa była tego dnia dość płaska, bo na tych wzniesieniach, które mimo to były napotykane, prędkość gwałtownie malała, jakby w tym roku dopiero przejechał 100km, zamiast 1000km. W Tułowicach moja uwagę przykuło technikum leśne, zlokalizowane przy i w tamtejszym pałacu, w bardzo dobrym stanie i o ciekawym wyglądzie. Mijając je, między budynkami widać było kręcących się uczniów w mundurach, zapewne w czasie przerwy. Po DW 405 jazd z wysiłkiem, pod wiatr i nie zwracając zbytniej uwagi na okolicę. Dopadło mnie znużenie. Podobnie było na DW 407 za Korfantowem, ale było to wynikiem wiatru bocznego i wspomnianych opadów deszczu. W terenie rozglądanie raczej po to, by dosięgnąć wzrokiem jakiś sklep. Ten udało się nawiedzić w Pogórzu. Uzupełnienie płynów i w dalszą trasę. Deszcz, choć mały, skończył się, a wiatr pomagał trochę bardziej, gdy trasa wiodła jeszcze bardziej na wschód.


13:11. Skarbiszowice. W tle komin ruin cegielni


14:08. DW 405. Jeszcze kilka kilometrów pod wiatr ku SSW

W Chrzelicach zwróciły moją uwagę na ruiny zamku, otoczonego fosą, wokół którego biegła szosa. Niestety, nie było czasu, ani chęci, by akurat tego dnia zaglądać tam, czy do innych zabytków. To akurat wolę w duecie lub większej grupie. Za wsią znów wróciło mi śpiewanie, które porywał wiatr. Spokojnymi drogami przez Racławiczki wyjazd w Strzeliczkach na DW 409. Przed Dobrą kolejny ciekawy pałacyk. W Steblowie zmęczenie jazdą i zjazd na ścieżkę, która akurat się pojawiła. Dalej na Rynek w Krapkowicach, który opuszczony został Rybacką. Ponowny wjazd na chodniki i ścieżki, by tak wyjechać z miasteczka. W Gogolinie skręt w Ligonia. Za wysypiskiem w prawo, znów z wiatrem, znów z pieśnią.


15:19. Chrzelice. Zabudowania na południe od ruin zamku


15:33. Chrzelice - Racławiczki. Ostatni rzut oka na góry. Tu widoczne Opawskie (~26 km) ku SW


16:12. Dobra. Pałac rodu von Seherr-Thoss z XVIII w.


16:35. Rynek w Krapkowicach widziane z Sądowej ku NE


16:38. Krapkowice. Most DW 409. Po prawej ujście Osobłogi. Widok na Odrę ku SE


16:56. DW 409. W Gogolinie, co z piosenki słynie. Po zachodniej stronie torów. Widok ku SE

Wedle mapy, przez Kamionek i Kamień Śląski trzeba się było dostać do Tarnowa Opolskiego. Przez pierwszą wieś, droga wróciła mnie na główny asfalt, bez podawania informacji o skręcie na kolejną wieś (droga wiodła albo przez, albo wzdłuż lotniska). W drugiej miejscowości również przejazd przez jej centrum, a wyjazd ulicą Ligonia, zmierzającą do lasu po ścieżce turystycznej. Obie wsie był bardzo zadbane, zrewitalizowane i takie że "łał". W lesie skręt w prawo, potem w lewo i wyjazd na terenie kamieniołomu wapieni. Przy bramie minął mnie kierowca ciężarówki, z którym na migi porozumieliśmy się, że dalej drogi nie ma i mam się cofnąć. Powrót na szlak - droga była trochę zabłocona po opadach, jakie przetaczały się gąsienicowym, frontem pełznącym ku NE, który mnie ledwie skropił, a tereny bardziej wschodnie już trochę zlał. I mnie by to spotkało, gdyby nie pętla przez Korfantów.


17:22. Kamionek. Głaz powitalny. Widok ku NE


17:25. Kamionek. Szkolna. Efekty rewitalizacji. Widok ku E


17:35. Wiosna w Kamieniu Śląskim. Parkowa. Widok ku E

Polną drogą, a wcześniej zakładową, pokrytą żółtobiałym błotem, przejazd do Skalnej w Tarnowie Opolskim. Trochę jazdy po płytach, a tuż za torami do sklepu po wodę i jakiś posiłek (wcześniej tego dnia skończyły się wszystkie zapasy pokarmu, jakie wiezione były nawet od domu (paczka rodzynek)), co było trafną decyzją. Było już po 18. Skręt w Nakielską, układając trasę w głowie i przez telefon, zmodyfikowaną o dwie gminy na północ od Dobrodzienia. Szacując, że powinno dać radę dosięgnąć je w czasie dzisiejszej podróży, równocześnie oszczędzając sobie zbaczania z trasy na przyszłej wyprawie. W Nakle wyjazd na DK 94. Zwiększyły się obroty, do czasu aż skończyła mi się bateria w mp3. W Suchej zjazd na przystanek, wymiana jej i pora na lekką kolację. Około 19:20 wjazd do Strzelec Opolskich. Przejazd przez miasto potrwał 20 minut, a za nim wjazd na ścieżkę do Jemielnicy (przy lesie za Szczepankiem).


17:56. Południowa granica Tarnowa Opolskiego. NE Droga do kamieniołomu


17:58. Tarnów Opolski. Zakłady wapiennicze Lhoist Opolwap.


18:10. Tarnów Opolski. Dworcowa. Ostatnie zakupy. Widok ku W


19:33. Strzelce Opolskie. Ratusz z XIX w.

Zapadała noc, gdy rower skręcał w Szkolną. Przejazd do Łazisk. Na polach płożyła się delikatna mgła. Według lokalnych tablic z mapami, ze wsi tej prowadził szlak rowerowy wprost do Kolonowskich. Przez las i raczej nie asfaltowy. Gdyby przybyć godzinę wcześniej, zapewne by się tam wjechało, ale po dotarciu do wsi, ani nie było wiadomo, z której ulicy się zaczyna, ani czy nie stracę więcej czasu niż mi pozostało. Zamiast tego, przez Bokowe dojazd do Osieka (długa telefoniczna rozmowa o tym, dokąd prowadzą drogi na rozwidleniu i którą lepiej dotrzeć na miejsce). Można było pojechać przez wieś, przez Kadłub, skutkiem czego skręciło się w prawo, po czym długo, niemożebnie długo, jechało się po wijącej, wznoszącej i opadającej drodze przez las, gdzie mijało się raptem z jednym samochodem i przejeżdżało kilka mostków. Niemal cały czas wpatrując się w światło lampki, droga bowiem niedawno przechodziła drobny retusz, przez co pokryta była jeszcze śmierdzącym żużlem i smołą.


21:21.Kolonowskie od strony Staniszcza Wielkiego. Przerwa na dołożenie kolejnej warstwy ubrań

Z ulgą (i śpiewem) wyjechało się w Staniszczach Wielkich. Przy moście przerwa, by założyć na siebie koszulkę. Były już cztery warstwy ubrań i wreszcie było mi ciepło. Pod torami przejazd brukowaną Dzierżonia i dojazd do DW 463. Dłuższa komunikacja telefoniczna, dotycząc odmierzania kolejnych odcinków, przez pozostałe do odwiedzenia gminy bez pudła. Kilka kilometrów przez ciemny las. Skręt w prawo. Nadala las. Myślina. Fragment DK 46. Za torami skręt na północ. W Makowczycach skrót do Szemrowic. Droga pod górkę. Światełka po miejscu wypadku. Las. Zębowice...

Nawrót przy ul. Osiny. Las. Światełka. Szemrowice. Warłów. Dobrodzień. Długa droga do centrum, przerwa na posiłek i odmierzenie odległości przez telefon. Na przystanku we wschodniej części wsi, na mnie znalazły się pozostałe dwie koszulki, z czego jedna rowerowa, co znów nieco mnie ociepliło. Krajówką do Gosławic, a z nich ścieżką do skrętu na Ciasną. Kolejny odcinek przejechany nieco jak w transie. Na DK 11 krótka przerwa i ocena mapy. Długa prosta przez Lubliniec i potem w prawo. I tak było. Miasto przecięte bardzo szybko, choć w centrum jeszcze kręciło się trochę osób, a było koło 1 w nocy. Sam wjazd odrobinę kłopotliwy, bo sporo zakrętów na bezkolizyjnym skrzyżowaniu krajówek, będących obwodnicami Lublińca.

Skręt na Krupski Młyn. Stojąc, przykrywając się śpiworem, równocześnie opierając o rower, zastanawiało mnie, czy aby tę gminę da radę odwiedzić jadąc po prostu krajówką, albo wjeżdżając na 1km od niej. Telefoniczne informacje trochę potrwały, ale gmina nie ułatwiała sprawy, bo jej granica niemal pokrywała się z granicą miejscowości, skrytej głęboko w lesie. Nie pozostało mi nic innego, niż przekąsić prawie ostatni posiłek, a potem ruszyć przez owy Młyn. Nic innego się nie opłacało. Dodatkowo droga była pełna dziur, a lampka już trochę straciła na mocy. Nie było ochoty wymieniać baterii i co chwila wpadało się w jakąś dziurę. Na szczęście więcej, niż wspomniane wcześniej dwie szprychy (stracone od zbyt częstego stawania na pedały w trakcie podjazdów, za mocno obciążając przednie koło), już nie spotkał tragiczny koniec.

Do Krupskiego Młyna wjazd około 3. Czuć było nieco styranie, ale wciąż nie bez potrzeby snu śpiący i nadal pozostając z zapasem sił. Jadąc doń, rozważane było rozłożenie namiotu, ale myśl ta została odrzucona myśli, bo koniec wyjazdu był już zbyt blisko Częstochowy>pociągu>domu, wiec nie było warto. Zapowiadane były również opady, biorące się ze stacjonarnych komórek konwekcyjnych znad małopolskiego i podkarpackiego. ICM prognozował opady na godzinę 2 i około kolejną dobę. Istotnie. Po rozmowie telefonicznej, jadrąc dziurawą drogą, dało się odczuć trochę kropel, ale trudno było mi stwierdzić, czy to deszcz, czy woda z drzew, czy może woda nagle skraplała się kilka metrów nad głową. Dużo bardziej widoczne były wodne mokre osady, czy to na otoczeniu, czy na rowerze. Ani mi to nie przeszkadzało, ani nie było specjalnie zauważalne. Dało wszakże motywację do dalszej jazdy. Nawet jeśli drobne i przesunięte o godzinę w przód, wciąż mogły być zapowiedzią większej ulewy. Na szczęście nie były.


02:54. Krupski Młyn. Ok. 3 w nocy

Mijało się kilka wsi przedzielonych lasami i przy każdej łudząc się, że to już Tworóg. Tam skręt w DW 907 odkąd włączył mi się tryb autopilota. Śpiewać to już od dawna nie było sił. Wzrok rozpływał się na jaśniejszej plamie światła, a rower gonił ją jak przysłowiową marchewkę. Droga wiodła w górę. Z niewielkimi, zimnymi przerwami na zjazdy, to właściwie aż do rana. Autopilot, czy chyba raczej rodzaj autohipnozy (oczy otwarte, sztywno wpatrując się jakby "za" plamę światła, ciało porusza bez udziału świadomości, a każda próba przeniesienia wzroku gdzie indziej jest trudna, tak jak próba rozwarcia powiek przed wybudzeniem się z przyjemnego snu i powrotu do rzeczywistości), potrwał do Brusieka. Przerwa przed mostkiem, znów narzucając śpiwór i dokańczając ostatnią połowę drugiej z pizzarynek. Do tego reszta magnezu z tabletki, rozpuszczonej w wodzie, którą powędrowała do butelki po resztkach soku.

Przy każdej z kolejnych miejscowości odliczanie odległości do Częstochowy. Na pierwszy pociąg po 5 rano nie było szans, na drugi zbyt wcześnie. O ile nic się nie zdarzy niespodziewanego. Nie zdarzyło się. W Konopiskach wjazd na już przejechaną w poprzednim roku trasę. Tym razem jadąc w drugą stronę i mając wyraźny obraz tego, ile mi pozostało do centrum. Jakby w odpowiedzi, ciało zaczęło ograniczać straty energii i ograniczać sprawność. Zjazd na chodniki, którymi reszta trasy mijała mi praktycznie do końca. Z wojewódzkiej zjazd w Sabinowską i Piastowską. Za torami skręt do końca Gnaszyńskiej, po czym nawrót. Wzdłuż św. Barbary dojazd pod Jasna Górę, a pasażem Bareły przejazd na Aleję NMP. Trzymając się jej południowej strony, dojazd do wiaduktu nad torami, gdzie udało się zorientować, że Dworzec Główny znajduje się trochę bardziej na południe. Cofnięcie do Aleji Wolności, by wzdłuż niej dotrzeć na miejsce. Zakup bilet, chwila spacerowania po wnętrzu, lecz nie było ono ani wielkie, ani ciekawe. Ubrania przemokły od potu, więc by się rozgrzać, wypite został dwie kawy i czekolada z automatu, po czym przysnęło mi się na chłodnej ławce. Do tej pory licznik wykazał już ponad 300km.


07.08. Częstochowa. Kordeckiego. Ok. 7 przy Jasnej Górze. Widok ku N

Zaliczone gminy

- Zdzieszowice
- Gogolin
- Krapkowice
- Prószków
- Tułowice
- Korfantów
- Strzeleczki
- Tarnów Opolski
- Izbicko
- Strzelce Opolskie
- Jemielnica
- Zębowice
- Ciasna
- Krupski Młyn
- Tworóg
- Koszęcin
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 300.19 km (15.00 km teren), czas: 17:38 h, avg:17.02 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Śląskie oczyszczenie IX - Płaskowyż Głubczycki

Środa, 6 kwietnia 2016 | dodano: 12.04.2016Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2016 Górny Śląsk

Wyjazd po 8. Pogoda była nieprzyjemna. Niebo zachmurzone, zanosiło się na deszcz, a wiatr z zachodu i południa nie ułatwiał jazdy. Przez większość wyprawy wiatr nie był mi zbyt przychylny, lecz tego dnia był wyjątkowo złośliwy. Widząc Księże Pole, pojawiła się nadzieja, że jest już Kietrz, jednak była to pomyłka, a do siedziby gminy dojechało się po jeszcze półgodzinnej jeździe. Trwał tam dzień targowy. Przerwa na ławce w parku, w centrum i czas na śniadanie. Po niej, wiatr był porywisty i tworzył niewielkie zawirowania z piasku. Gdyby to było lato, zapewne już dawno przechodziłaby tu burza.
.
08:55. Park w Kietrzu. Widok ku N


09:37. Nowa Cerekwia. Wiadukt kolejowy z 1909 r. na E od wsi

Przez Nową Cerekiew do Nasiedla. Na przystanku przed centrum wsi dłuższa posiłkowa przerwa na przystanku, w czasie której udało się uzbroić w dodatkową podkoszulkę i spodenki. Od razu cieplej. Włączenie muzyki miała pomóc na oklapłą motywację. Ponura pogoda nie sprzyjała psychicznemu zaangażowaniu. W Branicach spory podjazd, w czasie którego w oczy rzucił mi się kompleks budynków szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych. W części, najbliższej centrum miejscowości, trwała przerwa na wolnym powietrzu, oddzielonym od świata ogrodzeniem z drutem kolczastym.


11:47. Branice. Ostatnia gmina przy granicy kraju, zdobyta na tej wyprawie. Widok ku W


12:15. Michałkowice

Im dalej jechało się na północ i z wolna mijał czas, tym pogoda stawała się przyjaźniejsza, mniej pochmurna. W Głubczycach ostatni raz tego dnia, udało mi się dostrzec niebo w całości nimi spowite. Przejazd Warszawską, koło kościoła, a na wyjeździe z miasta, tuż koło cmentarza, wjazd na ścieżkę. Poprawiając tam hamulce, zapomniało mi się przywrócić magnes do właściwej pozycji, o czym udało się zorientować dopiero przy końcu ścieżki w Głubczycach-Sadach. ~1,7km powolnej jazdy. Od założenia nowych klocków było trochę problemów z ich wyregulowaniem. Sprężynka i śrubki mają już swoje lata, choć jeszcze w dobrym stanie. Gorzej było z przednim kołem. W tych dniach strzeliła mi jedna szprycha, a druga na początku ostatniego dnia. Na szczęście obie po lewej stronie, więc trzeba było jedynie pilnować, by przedni hamulec zanadto nie spoufalał się z obręczą po stronie prawej, odkręcając trochę śrubkę i prowizorycznie obserwując naciąg.


12:39. Droga pomiędzy wsiami Lewice i Zubrzyce. Najmniej przyjazne chmury już przeszły. Widok ku SE


13:46. Głubczyce. Ratusz z XVI w.


14:18. DW 416 za Lasem Marysieńka. Aleja drzew w stylu "ctrl+c, +v". Widok ku N

Głogówek przejechany bardzo szybko i uciekły już trochę siły do śpiewania. Pogoda za to była już wystarczająco słoneczna, by zdjąć nadmiar ciuchów na przystanku w Nowych Kotkowicach. Nim tak się stało, przez centrum deptał mi po piętach TIR. Przy tym też skręciło mi się w DK 40, a o złym tym kierunku dało się przekonać blisko torów. Na właściwy kurs powrót po betonowych płytach Konopnickiej. Damrota na asfalt, lecz miasteczko opuszczone już ścieżką rowerową. Do końca dnia jechało się przy pewnym wsparciu ze strony wiatru i wreszcie przyjemnej pogody.


Głogówek. Ścieżka przy Wiejskiej ku NE


16:06. Nowe Kotkowice. W centrum kapliczka z 1913 r.

Jadąc do centrum gminy Walce, obserwować można było wzrastające w silę chmury na południu, które zaczynały wyglądać groźnie, lecz ostatecznie nic im z tego nie wyszło, a pogoda tylko na chwilę się pogorszyła. W Walcach kurs do Kędzierzyn-Koźle i choć droga kierowała się w dziwne strony, ostatecznie bezproblemowo wydostała mnie przez Dobieszowice i Serwatków do DK 45 w Komornie. Niedaleko za wsią krótka przerwa w polach i spokojna jazda do pobliskiego miasta. Tamtędy na rynek przez Targową i Poniatowskiego, do tych ulic docierając częściowo chodnikiem. Sądową wyjazd na oba mosty nad Odrą, a na w wschodnim brzegu zjazd na szutrową ścieżkę rowerową poprowadzoną po wale. W pewnym momencie zaczęła ona uciekać od drogi bez możliwości zjazdu, więc po ~150m zjazd ostrożnie po zboczu. Weź tu zaufaj urzędnikom i korzystaj ze ścieżki "wyznaczonej dla kierunku jazdy w którym się porusza", która bez informacji wyprowadza w pole, zupełnie nie tam, gdzie się jedzie i na pewno nie w stronę, w którą się porusza.


16:20. Rozkochów - Walce. Chmury za plecami. Widok ku SW


17:21. Kędzierzyn-Koźle. Widok z Komorna ku SE


17:41. Kędzierzyn-Koźle. Ul. Bolesława Chrobrego


17:44. Kędzierzyn-Koźle. Ul. Piastowska i ul. Pamięci Sybiraków. W centrum widoczny kościół pw. św. Zygmunta i św. Jadwigi Śląskiej


17:50. Kędzierzyn-Koźle. Zespół zamkowy widziany ze zbiegu ul. Piastowskiej i ul. Pamięci Sybiraków ku SW.


18:00. Kędzierzyn-Koźle. Dunikowskiego po E stronie Odry. Zwodnicza ścieżka, wiodąca na wał. Widok ku NE

Powrót na asfalt, potem skręt w DW 423. Przed wiaduktem kolejowym do uszu dotarł dziwny dźwięk, rower jechał coraz trudniej, aż w końcu z tylnego koła zeszło. Chciało mi się już zacząć zmieniać dętkę przy Grottgera, lecz lepiej było się jeszcze chwilę przejść, znaleźć jakiś sklep, by uzupełnić trochę zapasy. A nuż by jechało się jeszcze nocą? Przy następnej ulicy udało się dostrzec zamknięty sklep, lecz również otwartą jadłodajnię, więc niewiele myśląc, przyszło mi tam zamówić kolację, w czasie przyrządzania której udało mi się załatwić 2/3 problemów z kołem. Jak się okazało, koło przebił mi gwóźdź, a tubylec, który również siedział w tym czasie na zewnątrz, poinformował mnie, że na tej ulicy co chwila ktoś łapie kapcia, ze względu na pobliski zakład, który zajmuje się złomem. Po posiłku można było spokojnie dopompować resztę powietrza, po czym zamówić jeszcze loda i przed 19 ruszyć dalej. Za miastem skręt na Leśnicę. Przejazd przez las. Namiot udało się rozłożyć za Raszową. Czuć było, że nadal potrzebują odpocząć, tak jak i poprzedniej nocy, ponownie więc jazda zakończyła się przed zachodem słońca.


18:28. Kędzierzyn-Koźle. Kłodnicka w pobliżu torów. Pierwszy mój przypadek gwoździa w oponie


18:37. Kędzierzyn-Koźle. U Freda przy ul. Sportowej. Ostatni tego dnia posiłek

Zaliczone gminy

- Kietrz
- Branice
- Głogówek
- Walce
- Leśnica
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 108.43 km (2.00 km teren), czas: 07:12 h, avg:15.06 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie VIII - Okolice Raciborza

Wtorek, 5 kwietnia 2016 | dodano: 12.04.2016Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2016 Górny Śląsk

Opuszczenie namiotu koło 9. Długo trwało zbieranie się z pakowaniem bagażu i jeszcze obicie mi poszła farba z nosa, wraz z resztkami śląskich osadów, tamże zgromadzonych. Gdy już się udało ruszyć, wpierw kurs obejrzeć wnętrze kościoła. Później na tereny ogródków działkowych, by obejrzeć już opuszczone domki hotelowe. Następnie jazda leśną dróżką na NW, która urywała się ograniczona jeziorkami. Zastanawiało mnie, czy udałoby się przebyć głęboki rów z wodą, na której znajdował się prowizoryczny, betonowy niby-mostek, lecz brzeg był zbyt stromy, by wtarabaniać się z rowerem, tym bardziej, że po drugiej stornie widać było ogrodzenia i brak możliwości wydostania się na asfalt. Przedarłszy się przez krzaki, udało się wrócić do punktu wyjścia.


09:04. Jedyny nocleg w Nieboczowach (przy północnej granicy wsi). W przyszłości miejsce pochłonie woda. 


09.35. Nieboczowy. Ul. Brzeska. Widoczny kościół pw. św. Józefa Robotnika. Widok ku SE


09:40. Nieboczowy. Wnętrze kościoła


09:41. Nieboczowy. Kościół wciąż czynny i otwarty


09:42. Nieboczowy. Organy już zostały przeniesione


09:53. Nieboczowy. Skrzyżowanie ul. Rzecznej i ul.Wiejskiej. Na lewo od zdjęcia stał drewniany kościół, w 1971 przeniesiony do Dórnośląskiego (albo Górnośląskiego) Parku Etnograficznego w Chorzowie


10:08. Nieboczowy. Zabudowania wzdłuż ul. Rzecznej. Widok ku NW


10:09. Nieboczowy. Akwen 601 PZW nr 50 Rydułtowy. Widok ku E przy wjeździe do opuszczonego ORW Raj


10:11. Nieboczowy. Ośrodek Rekreacyjno-Wypoczynkowy Raj. Na samym końcu (niewidoczny na zdjęciu) znajdował się budynek do spędzania czasu wspólnego


10:11. Nieboczowy. Stokrotka, a także Tulipan, Storczyk, Bratek i Krokus. Pierwszy i piąty już straciły swe nazwy


10:17. Nieboczowy. Kontuar na piętrze w dawnym hotelu


10:32. Nieboczowy. Ul. Wiejska widoczna z dawnego hotelu


10:50. Nieboczowy. Mostek do zachodniej części ul. Rzecznej, za którym było zbyt wiele ogrodzeń


10:57. Nieboczowy. Stodoła przy ul. Rzecznej 10 (lub 8)


10:58. Nieboczowy. Nieczynna Szkoła Podstawowa


10:58. Nieboczowy. Kapliczka przy ul. Rzecznej 5


11:00. Nieboczowy. Dawny lokal przy ul. Rzecznej (zapewne "Kwarc") w pobliżu kościoła i szkoły


11:07. Wyjazd ze wsi Nieboczowy ku NW. Wędkarze

Leśną ku NE, by już się wydostać ze wsi. Minęło mi w niej zbyt wiele czasu, jak na ten dzień. Mijało się spaloną w środku szkołę podstawową i już opuszczony budynek jakiegoś lokalu. Wyjazd na Wiejską przy cmentarzu i skręt w jedyną drogę do Raciborza. Przy jeziorkach czas spędzały masy wędkarzy z rozstawionymi namiotami, przyczepami kempingowymi, grillem itp. Może nie było ich tylu, co w szczycie sezonu na Mazurach, lecz ich ilość wyraźnie zwracała uwagę. Dróżka była nierówna, szutrowa, ale doprowadziła mnie do mostku nad kanałem Ulgi, za którym wjechało się na Sudecką. Skręt w Piaskową, przejazd nad Odrą i pod torami. Wnet ukazał się rynek. Długą przejazd na początek Rzeźniczej, powrót na rynek w kierunku kościoła, po czym przez Skwer im. Pieczki przejazd do wcześniej zauważonego DaGrasso, gdzie nastąpiła dłuższa przerwa na śniadanie i inne sprawy.


11:41. Racibórz. Ul. Długa widziana z rynku


11:42. Racibórz. Rynek widziany z Długiej ku NE


12:10. Racibórz. Śniadanie z DaGrasso przy Szewskiej

Było tego nieco za dużo, choć był to tylko średni rozmiar pizzy. Szewską powrót pod kościół przy rynku, by skręcić w Chopina, a potem Kozielska opuścić miasto ku północy. Z krajówki zjazd do centrum Rudnika. Nie chciało mi się zaliczać podjazdu na DK 45, ale powrót na nią z wioski był bardziej ciężki. Już na bardziej płaskim obszarze przerwa, przy skręcie na Folwark. Słońce grzało bardzo mocno, więc trzeba było się ukryć choćby za drewnianym słupem energetycznym. Jedynym miejscu w pobliżu, który dawał wystarczająco szeroki obszar cienia. Kolejną przerwę, już siedzącą, udało się odbyć na nieco dalszym przystanku, przy skręcie na Czerwięcice. Trasa była ładna krajobrazowo, a droga często wyginała się w łuk. Jechało się po niej bardzo przyjemnie, odkąd udało się pokonać podjazd koło Rudnika. Ruch aut nie był zbyt intensywny, choć pośród jadących, TIRy nie były czymś rzadkim. Przy granicy gmin znajdował się parking postojowy, gdzie wpadła mi kolejna przerwa. W okolicznych lasach kwitło wiele białych kwiatów, a poza nimi w ściółce nie było widać wiele więcej innych gatunków. Las był bardzo przejrzysty.


13:20. DK45. Panorama Raciborza. Z lewej Widok (281 m n.p.m.; 11 km). Widok ze wzniesienia na N od Rudnika ku SE


13:32. DK45. Brzeźnica (11 km). Widok ze wzniesienia na N od Rudnika ku NE


14:22. Widok z DK 45 w lesie Kadłubiec na granicy województw. Krocie zawilca gajowego. Widok ku E

Jakiś czas za lasem, nastąpił skręt w szutrówkę po prawej, docierając do ruin budynku mieszkalnego, położonego na terenie przysiółka Długie Pole. Ostał się tam w zasadzie tylko ten budynek, bo po pozostałych budynkach gospodarczych PGR, widocznych na zdjęciach satelitarnych jeszcze z 2014r., pozostały jedynie cegły złożone na kilku wałach. Przejazd wzdłuż wschodniej kępy krzaków, a potem wzdłuż dawnego budynku północnego, skierowawszy się do dróżki po stronie zachodniej owej lokacji, wyjeżdżając koło transformatora. Na asfalt powrót przy skrzyżowaniu krajówki z drogą na Błażejowice.


14:27. DK 45 przed skrzyżowaniem z DW 421. Zjazd do Ciężkowic (zabudowania po lewej). Widok ku N


14:27. DK 45 przed skrzyżowaniem z DW 421. Polska Cerekiew. Widok ku NNE

Droga przez Ciężkowice przemknęła bardzo szybko. Zjazdy był tam dynamiczny. Trochę bardziej uważać trzeba było koło cukrowni, ale tam teren był już bardziej płaski, a jechało się tylko dzięki pędowi, jakiego wcześniej się nabrało. W Polskiej Cerekwi w oczy rzucały się zabytki, które jednak były dość zaniedbane, a miejscowość też zdawała się niewiele lepszą. Przez park przejazd koło restauracji do bramy zamkowej, po czym pod górkę do kościoła. Nawrót przy cmentarzu, wahając się, czy zjechać przez łąkę do drogi, którą powinno się wyjechać, lecz zamiast tego wpierw nastąpiło okrążenie kościoła, a potem zjazd trasą, którą tam się wjechało. Znaczne zmęczenie nastąpiło podczas jazdy do Wronina, gdzie nastąpiła przerwa na niewielkie zakupy i posiłek. Akurat gdy przyszło mi się rozsiąść na przystanku około 16, gospodarz z naprzeciwka wyjeżdżał ciągnikiem pod górkę podwórka, ale był tak obciążony sprzętem, że puścił bardzo gęste kłęby spalin. Czuć było, że silnik ma swoje lata, a paliwo nie było najlepszej jakości.


14:59. DK45. Ciężkowice. Cukrownia Cerekiew. Widok ku NNW


15:05. Polska Cerekiew. Zamek z XVII w. Widok ku NE


15:13. Nowa Cerekiew. Wnętrze kościoła z XVII w.


15:17. Nowa Cerekiew. Brama wjazdowa do zamku.


15:17. Nowa Cerekiew. Ul. Rynek. Widok ku N


15:44. DW 421 między wsiami Dzielawy i Wronin. Widok na Grzędzin ku SE

Kolejna przerwa, spędzona na pobliskim przystanku przy skręcie na Mierzęcice, potrwała do 18:30. Zmienione zostały tylne klocki hamulcowe i trochę poprawiało się ciśnienie w przednim kole. Ciężko mi było dalej jechać, więc lepiej było zrobić zakupy w kolejnym sklepie, a potem wnet rozejrzeć się za noclegiem, pomimo żałośnie niskiego dystansu. Z tego też względu, ze Szczytów do Baborowa udało mi się zebrać więcej sił i zwiększyć tempo, czemu sprzyjał też opadający teren. Po zakupach przy rynku, jedna z butelek spadła mi na ziemię i tak wyparowała przez to 1/3 wody w niej zawartej. Szczęśliwie, była jeszcze inna butelka, do której można było przelać jej resztę. W sfrustrowanym nastroju, udało się opuścić Baborów ulicą Moniuszki i Powstańców, kierując się na Kietrz. Przenocować wypadło w obniżeniu przed wsią Czerwonków, ukrywszy się przed wiatrem między niskimi krzakami i stogiem słomy. Dzień był bardzo gorący i złapała mnie lekka opalenizna, a wypromieniowujące z ramion ciepło, szybciej ogrzało wnętrze śpiwora. Co z tego, że rankiem i tak było zimno...


18:52. Widok na Baborów z wjazdu do ul. Krakowskiej


19:15. Baborów. Rower nie wytrzymał tempa.

Zaliczone gminy

- Rudnik
- Polska Cerekiew
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 57.52 km (7.00 km teren), czas: 04:44 h, avg:12.15 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Śląskie oczyszczenie VII - Płaskowyż Rybnicki

Poniedziałek, 4 kwietnia 2016 | dodano: 12.04.2016Kategoria .Pół nocne, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2016 Górny Śląsk

Start o 8:30. Zjazd do Pilchowic. W powietrzu nadal unosił się swoisty aromat, choć już słabszy. Wydzieliną z nosa z powodzeniem można by palić w piecu. Mimo, że było ciepło, co kilka domów i tak znajdował się taki, który sowicie kurzył w piecu. Tak bardzo się cieszę, że nie mieszkam w tych stronach. Przejazd przez Wilczę do Knurowa. Skręt za biedronkę i przejazd Parkową, Kołłątaja oraz w pobliżu hali sportowej, po to, by jak najbardziej ominąć przejechaną w 2013 Aleję Piastów, wówczas w remoncie. Wyjazd na DW 924 i kurs do Czerwionki-Leszczyny. Skręt w Furgoła, skąd udało się dostrzec sklep rowerowy. Chwilę przyszło mi poczekać, nim sprzedawca wrócił do sklepu i udało się dokupić klocki hamulcowe. W międzyczasie trochę podjadania, konstruktywnie wykorzystując ten czas. Potem podjazd do Aldi, gdzie wpadły większe zakupy spożywcze. Nieco dalej przerwa na przystanku, gdzie można było się przebrać w lekkie ciuchy.


09:09. Knurów. Zbieg ul. Książenickiej i Alei Piastów. Najbardziej stereotypowo śląskie miasto (wg mnie). Po prawej szyb III KWK Szczygłowice. Widok ku NE


10:02. Czerwionka-Leszczyny. Ul. 3 Maja. Widok z wiaduktu na dolinę Bierawki ku W


10:03. Czerwionka-Leszczyny. 3 Maja. KWK Dębieńsko. Szyb Jan III. Widok ku E


10:03. Czerwionka-Leszczyny. 3 Maja. Zakład Odsalania Dębieńsko. Widok ku W

Droga do Żor dłużyła się, lecz na szczęście nie było zbyt wiele aut. Na granicy miast zjazd do bunkru po prawej stronie drogi. Niewielka to rzecz, więc i czasu niewiele minęło. Skręt w DW 935 na obwodnicę Żor, która strasznie była przeciążona autami i zdecydowanie nie polecam. Jadać na wschód również wyprzedzało mnie sporo samochodów. Skrzyżowanie w Suszcu powitane z radością, udając się na południe. Do tej pory trochę mnie wspierał wiatr. Przerwa na przystanku w Kyrach i kontrola czystości napędu, gdyż coś dziwnie ciężko mi się jechało. Z Mizerowa wyjazd na DW 933. Trwały tam zabiegi pielęgnacyjne na drzewach, skutkiem czego powstał ruch wahadłowy w miejscu ścinki gałęzi. Pawłowice przejechane po chodniku, od Mickiewicza do końca miasta. W lesie gruntowa ścieżka rowerowa. Bez sensu, po potem się kończyła, a i tak trzeba było wyjechać na główną.


11:58. Żory. Północna granica miasta przy DW924. Bunkier "Na Żwace", wybudowany w przeddzień IIWŚ


13:46. DW 933. NE teren Studzionki. Pielęgnacja drzew.

Jastrzębie-Zdrój opuszczone podjazdem Połomskiej. Doprowadziła mnie do Połomii, dalej zamierzając dotrzeć do Marklowic. Wjazd doń, nawrót przy Krakusa i skręt w Folwark. Droga wiodła po wzniesieniu między polami. Zjazd z niej w pobliżu Centralnej na drogę równoległą do A1. Podjazdy na niej były bardzo strome, a na jednym o mało nie został rozjechany dziwnego owada, gdy jeszcze rower pędził ze zjazdu. Przerwa, by ów obejrzeć, a resztę podjazdu pokonana pieszo. Przejazd wiaduktem nad autostradą i zjazd Wolności do Dolanka. Przejazd na drugą stronę Wodzisławskiej, po czym udało się zwiększyć wysiłki, by jak najprędzej przejechać przez Gołkowice, Godów i Gorzyce do Olzy. Tam bawiły się małe dzieci, a dziewczynka, chcąc kopnąć piłkę, zamiast tego wyrzuciła swój kapeć w powietrze, a piłka odskoczyła raptem o kilka metrów. Za Odrą udało się zwolnić. Skręt na Poddębinę, by skrócić przejazd. Pora na ubrania na noc.


15:43. Jastrzębie Zdrój. Górna część Połomskiej, tuż przed zjazdem do DW 933


15:44. Połomska/Podgórna. Granica Jastrzębia Zdroju. Widok na Połomię. przysiółek Dwór na pierwszym planie, za nią przysiółek Wielodroga w osi ulicy Szkolnej, wiaduktem przecinającej A1. Widok ku N


15:45. Połomska/Podgórna. Granica Jastrzębia Zdroju. Hałda Pochwacice stanowiąca fragment północnych granic Jastrzębia-Zdroju. Widok ku NE


16:20. Połomia. Ul. Przyległa. Widok ku SE


16:35. Połomia. Droga techniczna przy A1. Oleica fioletowa szukająca miejsca na założenie gniazda


17:42. Łaziska przy A1. Elektrownia węglowa Dětmarovice (4 km). Z prawej Pasmo Ropicy z wybijającym się szczytem Ostrý (1044 m n.p.m., 40 km). Widok ku SE

Przez Krzyżanowice i Tworków przejazd do Bolesławia. Jadąc do Borucina przerwa przy stacji uzdatniania wody, przy której nawrót. Podjazd Społeczną, zjazd koło kościoła i Główną na południe. Była nadzieja, że we wsi trafi mi się jakiś sklep, ale był otwarty tylko bar. Przejazd po czeskiej stronie do wsi Píšť. Po naszej stronie był to asfalt, po drugiej asfalt pokrywał w zasadzie tylko ścieżkę rowerową i pieszą. We wsi Owsiszcze udało mi się znaleźć otwarty sklep i zrobić niewielkie zakupy. Nie było już ochoty podjeżdżać, wiec do końca wsi pieszo. Naszła mnie ochota, by już zasnąć, ale nie można było dostrzec nic korzystnego. Za dużo pól. W Krzyżanowicach przy Lompy zatrzymał mnie ktoś, kto okazał się rowerzystą, który w 40 dni udał się do Portugalii (częściowo z wykorzystaniem pociągów). Pogadaliśmy dosłownie chwilę, gdyż jechał właśnie do pracy.


18:16. Odra za Olzą. Widok ku NW

Z DW 936 skręt do Bukowa. Już dawno zniknęły siły do szybkiej jazdy. Za wsią przejazd mostkiem w lewo, a potem na Ligotę Tworkowską. Na wprost był obszar roboczy i droga niejako zamknięta, wiec skręt w prawo. Na niskich prędkościach jechało się po szerokiej drodze budowlanej, tuż za koroną przyszłych wałów, których do tej pory powstała tylko część. Sporo czasu trwało nawigowanie przez telefon, czy raczej stacjonarna próba zorientowania w przestrzeni i ocena dalszej trasy. W ostatecznym rozrachunku wyjazd na Wiejską, po zachodniej stronie torów w Lubomi. Dalsza jazda nią, skręt w Kochanowskiego i objazd większości ulic wsi Nieboczowy. Przejazd do krańca Brzeskiej, potem Rzecznej i Wiejską do ostatniej tabliczki Ligoty Tworkowskiej. wracając się, skręt w Ligonia, Wiejską, uliczki w centrum i raz jeszcze w Brzeską, by na jej końcu rozłożyć się z namiotem przed 2.


22:10. Nieboczowy. Wjazd od Lubomi. Wieś, która zniknie pod wodą

Zaliczone gminy

- Czerwionka-Leszczyny
- Suszec
- Jastrzębie-Zdrój
- Mszana
- Marklowice
- Godów
- Gorzyce
- Krzyżanowice
- Krzanowice
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 158.00 km (6.00 km teren), czas: 11:04 h, avg:14.28 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Śląskie oczyszczenie VI - Aromaty Śląska

Niedziela, 3 kwietnia 2016 | dodano: 12.04.2016Kategoria .Pół nocne, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2016 Górny Śląsk

Wczesna pobudka. Śniadanie, trochę jeszcze pogadania z ludźmi i o 9 start. Przejazd przez Zawodzie w Żbika. Podjazd. Trzeba zdjąć bluzę. Zjazd i podjazd Mazańcowicką. Skręt w Kopernika i przerwa przy ruinach, tuż koło pałacu Kotulińskich. Przejazd do Legionów, na rondzie w lewo. Za stawami wjazd do Bestwiny, gdzie przerwa. Mozolny podjazd ku północy i skręt w Młyńską, gdzie wyminęło się parę rowerzystów. Oni wyminęli mnie na rozstaju, nim udało mi się zdecydować, aby skręcić w Grabowicką. Głowackiego na Topolową, biegnącą między blokami i działkami. Była to dla mnie podejrzana trasa, ale ślepą okazała się dopiero, gdy za torami skręciło się w Koniec nad Białką, która była jedną z kilku możliwych zakończeń podróży w te strony. Dalej była kopalnia węgla i jakieś firmy, więc pozostało mi się wycofać.


09:07. Ligota widziana z Zawodzia. Widok na kościół i halę szkoły, gdzie mieściła się baza maratonu, ku W


09:40. Czechowice Górne. Kapliczka przy Kopernika i Cichej.


09:49. Czechowice Górne. Ruiny zabudowań gospodarczych przy pałacu Kotulińskich.

Wzdłuż Węglowej jazda po ścieżce, tuż za ojcem z dzieckiem na rowerach. Nie było ochoty ich wyprzedzać, więc dopiero przed DK1 skręt w prawo, ale ścieżynka kończyła się między barierką krajówki i rowem więc powrót do skrzyżowania, by pojechać jeszcze trochę na zachód. Mostem nad Wisłą i wzdłuż brzegu zbiornika Maciek, dostając się do Goczałkowic-Zdroju. Brukowana dróżka przez tereny uzdrowiskowe niezbyt mi przypadła do gustu, a sama miejscowość była bardzo krótką w kierunku północnym. Do Pszczyny przejazd wzdłuż DK1, a droga częściowo była gruntową. Bednorza i Bogedaina do rynku, na którym znajdowały się tłumy ludzi. Dzień był słoneczny, ciepły i akurat była niedziela. Mniej więcej odtąd, aż do wieczora, mijało się dużo rowerzystów, którzy poczuli wiosnę. Na samym rynku udało się dostrzec też jakąś bardziej zorganizowaną grupę rowerzystów, a miasteczko oznaczone zostało przez mnie jako warte do kolejnych odwiedzin, przede wszystkim, by pojeździć po tamtejszym parku. Przy Placu Targowym przerwa na kebab (bardzo mało zawartości jak na rozmiar bułki i "duży" w opisie), po czym wyjazd DW 933.


11:30. Wisła z Mostu na ulicy Legionów między Czechowicami-Dziedzicami i Goczałkowicami-Zdrojem. Widok ku NE


12:03. Pszczyna. Rynek widziany od strony ul. Piekarskiej ku NW

Jazda do Miedźny monotonna i nużąca. Kilka podjazdów, lecz w większości dość płasko. Na miejscu zakupy i skręt na północ. Krótka przerwa pod koniec Gilowic i chęć przejechania do DW 931 drogą za lasem, ale zamiast tego jazda trwała przez całą Wolę. Tuż za zbiornikiem Wierznik skręt w lewo przez tory, pokręcenie się po opustoszałym, gruntowym terenie (po którym jednak ktoś się kręcił) i przerwa do 15. Potem przejazd nad Pszczynką i skręt w czerwony szlak na Bojszowy. Jazda nim przebiegała gruntem i płytami, a niewielka część była zalana, ale przejezdna z jego prawej strony. Przy zbiornikach wodnych czas zabijali wędkarze, choć zdecydowanie nie było tłoczno. Część trasy poprowadzona była wzdłuż lasu, na krańcu którego znajdowała się wiatka i tablica z mapą. Wyjazd na szosę, odkąd kurs na zachód przez Bojszowy.


13:13. Miedźna. Kościół pw. św. Klemensa Papieża z XVII w.


15:13. Wola - Bojszowy. Czerwony szlak rowerowy. Jeden z lepszych odcinków. Widok ku NW

Przejazd przez skręt na szlak i "powrót" na niego Domową oraz Myśliwską, z której kurs na zachód, skąd widać było jadących rowerzystów. Zasugerowawszy się tym, choć znaków nie było widać, wyjechało się  na dróżkę wzdłuż wschodnich brzegów stawów Poloczek, z których II był wysuszony. Przez łąkę wyjazd na Zakątek w Świerczyńcu. W Bieruniu zjazd w Łysinową, po krótkim wahaniu i jeździe na wschód. Oświęcimską dojazd na rynek, gdzie małe zakupy. Dalej Hejnałowa i Macierzyńskiego. Skręt w dróżkę wzdłuż wału i Wylotową na północ. O 16:30, jadąc ścieżką pod górkę, dojechało się się do Lędzin. Na przystanku krótki posiłek. Za zabudowaniami zainteresowały mnie ruiny, więc skręt ku nim, podjazd, po czym nawrót, gdy teren wyglądał jak poligon do zabaw typu ASG. Nie było we mnie ochoty, by bardziej się tam zagłębiać.


15:45. Świerczyniec. Staw Poloczek II. Widok ku N


16:11. Bieruń. Rynek. Widok spod sklepu ku NW

Tychy przejechane przez strefę przemysłową. Na Sikorskiego przejazd na drugą stronę DK1, po czym zjazd nad Jezioro Paprocańskie. Były tam masy ludzi, gdyż trwały zawody biegowe, zwane Perłą Paprocan. Na szczęście zbliżał się wieczór, więc i zasadnicza część imprezy dawno się skończyła. Im dalej od centrum miasta, tym mniej ludzi i tym większa swoboda w poruszaniu się. Jazda wzdłuż brzegu skończyła się za Zameczkiem Myśliwskim. Tam udało mi się dowiedzieć, jak trafić do Kobióru. Wjazd na aleję Książęcą, a wyjazd w Błękitna. Wróblewskiego przejazd na zachód, do torów, przez które przechodziło się pod wiaduktem.


17:06. EC Tychy. Widok ze wschodniej części Jaroszewic


17:52. Tychy. Jezioro Paprocańskie przy NE Parkowej


17:53. Tychy. Jezioro Paprocańskie w SE jego części. Widok na Paprocany ku NEE

Po DW 928 jechało się szybko, do Wyr, byle tylko zdążyć przed zmrokiem ujechać jak najdalej i uniknąć dłuższej jazdy drogą, o tak dużym natężeniu ruchu. Za torami skręt w Magazynową. Skręt w Graniczną przez tory i męczący podjazd w kierunku osiedla Kościuszki. Wyjazd na Wyrską. Długi podjazd Pstrowskiego. Pod koniec zabudowań przerwa na przygotowanie do nocnej jazdy, gdyż zdążyła zapaść noc. Kontynuacja podjazdu do Łazisk Górnych, przejeżdżając nad DK81. Na rynku krótka przerwa. Straż miejska zgarniała kogoś śpiącego na przystanku. Zjazd do Brady szybki, czasem z wykorzystaniem hamulców. Jeszcze jeden podjazd, las, kilka zakrętów i stromy zjazd do Orzesza. Miało się skręcić w Partyzantów, jadąc na skróty, ale wtedy nie znana była mi jej nazwa, więc zamiast tego zjechało się do centrum.


18:56. DW 928. Granica powiatów (biegnąca równolegle do drogi) ku NW

Z DW 925 skręt w Orzeską i z wolna przejazd przez Ornontowice, z ładnie wyglądającym w nocy parkiem, zmierzając do Bojkowa. Po drodze sporo dłuższych przerw i zjeżdżania w boczne uliczki. Bardzo długo jechało mi się do Sośniowic, gdzie skręt w DW 919. Przejazd przez granicę gminy Rudy (w której znajdował się punkt C, w czasie maratonu w 2013) i zaraz skręt w lewo. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, a jazdy nie ułatwiały owe aromaty. Im bliżej GOPu tym wyraźniejszy stawał się swąd jakby z kotłowni. W nocy było gorzej, bo śmierdziało, jakby z pieca buchnęło dymem, wypełniając nim całe pomieszczenie. Tu nie ważne - wieś, miasto czy las - nos wykręcało i trzeba było mi jechać, wciąż go zasłaniając. Na podjazdach było gorzej - większe zapotrzebowanie na tlen i większe hausty powietrza. Nawet kurtka mi przeszła zapachem lokalnego "powietrza". Z radością udało się w końcu rozłożyć się z namiotem o 1:30, dotarłszy do miejsca, które mniej więcej udało się wypatrzyć w necie, jako potencjalnie bezpieczne, jak na tak zurbanizowany obszar. Przynajmniej w środku można było jako tako, w miarę swobodnie odetchnąć


20:45. Orzesze. Kościół pw. Najświętszej Marii Panny z okresu międzywojennego.

Zaliczone gminy

- Bestwina
- Pszczyna
- Miedźna
- Bojszowy
- Bieruń
- Lędziny
- Tychy
- Kobiór
- Wyry
- Ornontowice
- Sośniowice
Rower:Czerwony Dane wycieczki: 162.30 km (14.00 km teren), czas: 11:32 h, avg:14.07 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)