- Kategorie:
- >10 osób.67
- >200.48
- >300.13
- >400.1
- 2 Osoby.315
- 2007 Gdynia.5
- 2007 Pielgrzymka do Wilna.13
- 2007 Powiśle Puławskie.3
- 2008 Kraków.1
- 2008 Kraków 360.2
- 2008 Mazowieckie S.3
- 2008 Mazowsze W.2
- 2008 Murzynowo.3
- 2008 Suwalszczyzna.6
- 2008 Świętokrzyskie.6
- 2008 Świętokrzyskie 2.7
- 2008 Toruń.1
- 2009 Bieszczady.6
- 2009 Mazowsze NW.1
- 2009 Mazury.7
- 2009 Murzynowo.5
- 2009 Podlasie.3
- 2009 Skandynawia.40
- 2009 Tallin, Helsinki, Sztokholm.1
- 2009 Trójmiasto.4
- 2010 Pieniny.6
- 2010 Pińczów.23
- 2010 Podlasie.5
- 2010 Siedlecczyzna N.5
- 2010 Środek Polski.2
- 2010 Świętokrzyskie.5
- 2010 Wyżyna Małopolska W.2
- 2011 Kotlina Żywiecka.4
- 2011 Lubelskie W.4
- 2011 Lubuskie E.4
- 2011 Mazowsze SE.2
- 2011 Powiśle Gdańskie.4
- 2011 Wielkopolska E.4
- 2011 Włochy.39
- 2012 Bawaria.13
- 2012 Brevet Mazurski.3
- 2012 Kujawy, Pałuki, Krajna.4
- 2012 Małopolska.9
- 2012 Maraton BB.4
- 2012 Południowopolskie.10
- 2012 Pomorze Nadwiślańskie.5
- 2012 Prusy Górne.3
- 2012 Siedlecczyzna S.3
- 2012 Śląsk.3
- 2013 Gąsocin.2
- 2013 Górny Śląsk.3
- 2013 Mazury.4
- 2013 Pogórze Beskidzkie.9
- 2013 Pomorze.14
- 2013 Samoklęski.9
- 2013 Wielkopolska S.5
- 2014 Dolny Śląsk.7
- 2014 Gdynia.5
- 2014 Mazowsze NE.3
- 2014 Podlasie.5
- 2014 Pojezierze Pomorskie.9
- 2014 Wielkopolska.12
- 2014 Wyżyny Polskie W.7
- 2014 Ziemia Lubelska W.2
- 2015 Beskid Wyspowy.5
- 2015 Lubuskie.4
- 2015 Polesie.9
- 2015 Pomezania.2
- 2015 Roztocze.3
- 2015 Siedlecczyzna N.2
- 2015 Wyżyny Polskie W.6
- 2015 Zamojszczyzna.4
- 2015 Ziemia Dobrzyńska.1
- 2016 Beskidy.7
- 2016 Dolny Śląsk.7
- 2016 Górny Śląsk.11
- 2016 Podkarpacie.4
- 2016 Pomorze Nadwiślańskie.3
- 2016 Roztocze.1
- 2016 Warmia.2
- 2017 Alpy.6
- 2017 Dolny Śląsk.9
- 2017 Łódzkie S.4
- 2017 Łódzkie W.3
- 2017 Mazowieckie S, Kraków.4
- 2017 Świętokrzyskie.2
- 2017 Żuławy.6
- 2018 Radom.2
- 2024 Płaskowyż Kolbuszowski.6
- 3-4 Osoby.66
- 5-10 Osób.35
- Gminy.319
- LSTR.122
- Maratony.17
- Nocne.33
- Podróżerowerowe.info.32
- Pół nocne.220
- Samotnie.815
- Seniūnija.5
- Warszawa.129
- Wyprawki w regionie.157
- Wyprawy po Polsce.380
- Z Kasią.334
- Z Księgowym.95
- Z rodziną.183
- Zwykłe przejażdżki.520
Wpisy archiwalne w kategorii
2 Osoby
Dystans całkowity: | 26525.91 km (w terenie 1765.95 km; 6.66%) |
Czas w ruchu: | 1738:50 |
Średnia prędkość: | 15.25 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.46 km/h |
Suma kalorii: | 15203 kcal |
Liczba aktywności: | 301 |
Średnio na aktywność: | 88.13 km i 5h 47m |
Więcej statystyk |
Środek Polski II - Przez Włocławek
Piątek, 24 września 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria 2 Osoby, LSTR, Wyprawy po Polsce, >200, Gminy, Z Księgowym, 2010 Środek Polski
2010.09.23 - 24 Środek Polski - cała trasa
Nocleg
Bezchmurnie. Wiatr z południa i nieco od wschodu, wieczorem słabszy. Ciepło. Noc była zimna, jednak ubrania i śpiwory zapewniły dostateczne, choć nie najlepsze warunki snu. Długo nie zasypialiśmy gadając, przy czym moje wypowiedzi co chwila były podkreślane kolejnymi smarknięciami. Kilka razy zdawało nam się, że słyszeliśmy psy i jakieś maszyny. Do głowy przychodziły mi pomysły, że może za drzewami zaraz był jakiś dom, a my śpimy prawie pod ogrodzeniem, którego nie zauważyliśmy rozbijają się tam o zmierzchu. Szczęśliwie, domy były wystarczająco daleko i w końcu zapadliśmy w sen, w tę świetliście księżycową noc. Mój był przerywany rozwijającą się chorobą oraz szukaniem jak najlepszej i najcieplejszej kompozycji mojego ciała z ubraniami i śpiworem. Pogoda tego dnia była podobna do czwartkowej. Noc powrotna z początku cieplejsza, zimno zrobiło się pod koniec podróży.Nocleg w Orszewicach. Widok ku NW
Góra Świętej Małgorzaty
Zebraliśmy się stosunkowo sprawnie, jednak rekordów prędkości tu nie biliśmy. W oddali, w pobliżu wczorajszej trasy, znajdowało się gospodarstwo, na zapleczu którego ludzie ładowali coś na tira. Byłoby jak dla mnie wszystko w porządku, gdyby odległość była trochę większa. W mojej opinii mogliśmy być łatwo zauważeni, co motywowało mnie do jak szybszego zwijania się stamtąd. Ruszyliśmy polną drogą, co z rana nie było takie proste. Droga dochodziła do innego gospodarstwa, więc kilkanaście metrów przed nim, czmychnęliśmy w pole i tak doszliśmy do asfaltu. Stamtąd powoli wtoczyliśmy się do Góry Św. Małgorzaty, jak zwała się miejscowość. Przybyliśmy dokładnie w chwili, kiedy dzwonił pierwszy dzwonek na lekcje. Nie nasze. Zatrzymaliśmy się w tamtejszym barze, gdzie Księgowy zamówił sobie herbatę i hamburgera. Po chwili zastanowienia również i mnie poniosło do środka, ale po herbatę i zapiekankę. Jedliśmy na dworzu. To znaczy Księgowy jadł. Gdy zapiekanka była gotowa, to w ciągu minuty, może pół, bardzo szybko w każdym razie zniknęła. Herbata znikała wolniej. Cieszył mnie ten zakup, zdrowie moje bowiem pogarszało się i dało się odczuć to wyraźnie.Wzgórze kościelne w Górze Świętej Małgorzaty
Po posiłku spacer na wzgórze czy raczej pagórek, utworzony wieki temu, na którym wznosił się kościół. Podeszliśmy z rowerami po stromym zboczu. Księgowy próbował podjechać, lecz pokonały go krawędzie, jakby po schodach i dołączył do mnie w powolnym, pieszym szturmie. Na górze wiało szczególnie silnie i gdyby nie drzewa, które otaczały teren kościoła, to zupełnie by nas przewiało. Minusem było to, że jedyne miejsce z którego rozciągał się wspaniały widok na rozległe połacie równin, oczywiście był zasłonięty. Może gdyby wejść na wieżę, to by był lepszy. W celu zrobienia panoramy, poszukaliśmy innego miejsca i weszliśmy na „zaplecze” terenu kościelnego, od południowej strony, zaraz za pomieszczeniami księdza. Zajrzeliśmy jeszcze do wnętrza kościoła - tylko przedsionek był otwarty. Po tych atrakcjach zjechaliśmy utwardzonym podjazdem o dużej stromiźnie.Góra Świętej Małgorzaty. Widok ku NW
Góra Świętej Małgorzaty. Widok ku SW
Góra Świętej Małgorzaty. Widok ku SSE
Kolegiata w Tumie
Płaską, prostą drogą mijaliśmy kolejne domu z czerwonej cegły. Dojechaliśmy do tak znanej z polskiej historii (czy raczej podręczników) wsi Tum. Rozpoznaliśmy ją przede wszystkim po zagęszczeniu domostw wspomnianych wyżej. Sprawiała wrażenie bardzo niewielkiej. Naszym celem oczywiście była kolegiata, więc podjechaliśmy pod nią niemal na sam koniec wsi. Wyjazd na przód. Objechało si tyle, ile się dało cały zabytek. Czasem trzeba było iść, bo od zachodu było wąskie przejście między murem i ogrodzeniem domu, a od południa pola. Od strony drogi teren pokrywała łąka z licznymi kopcami kretów. Budowla została obficie obfotografowana, jednak przybyliśmy za wcześnie, gdyż dla zwiedzających była otwierana od 11. Przyjechała tam również wycieczka autobusem, ale im też się nie udało. W odległości kilku metrów stał mniejszy i nowszy od tamtego kościół. Wyjazd na krajówkę był krótki, może około kilometra od kolegiaty. Przed naszymi oczami widoczne były zabudowania Łęczycy. Widać ją było również z terenu koło kolegiaty i tam było to milsze dla oka niż z głównej drogi do miasta. Tam zamiast drogi i drzew w jezdni, przed miastem widać było pola i lasy.Tum. Po lewej kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej i św. Aleksego. Widok ku W
Tum. Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej i św. Aleksego. Widok ku SWW
Tum. Kościół pw. św. Mikołaja. Widok ku NNW
Tum. Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej i św. Aleksego. Widok ku NW
Dziwny ktoś w Łęczycy
Zatrzymaliśmy się pod zamkiem, który leżał niedaleko od pierwszych zabudowań. Akurat wychodziła stamtąd wycieczka z podstawówki. Przeczekaliśmy i podjechaliśmy do wjazdu, gdzie uwieczniliśmy nasz pobyt w tym miejscu. Ruszyliśmy w poszukiwaniu bankomatu dla Księgowego, apteki dla mnie i sklepu z jedzeniem dla nas. Bankomat znalazł się przy rynku, ale innego banku, niż on potrzebował, więc gdy znaleźliśmy sklep, w pobliżu którego stał ten właściwy bankomat, Księgowy nieco się zirytował. Zrobiliśmy małe zapasy, głównie picia, zjedliśmy po jakimś wypieku, pączku, drożdżówce czy innym jakimś (mi się trafiło chyba coś z białym serem). Wcześniej udało się kupić w aptece gripex, a podczas pakowania podeszła do mnie jakaś starsza kobieta i się pytała czy pale papierosy. Totalnie nie było mi wiadome o co jej chodziło. W życiu zdarzyło mi się spróbować zapalić 2-3 razy i to na długo przed tą wyprawą. Smród wydostający się z papierosów mnie odrzuca, wywołuje rodzaj nerwowego duszenia. Miejsca nasycone dymem papierosowym wywołują chęć natychmiastowego opuszczenia takiego miejsca, a ewentualny pobyt na siłę w takich miejscach, najczęściej wymaga zakrywania się ciuchem czy czymś, by choć w ten sposób odfiltrować część tego okropieństwa. Niestety, nie z własnej woli zdarzało mi się przebywać w pomieszczeniach, nasyconych dymem papierosowym, i nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Na moją przeczącą odpowiedź zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, pozostawiając mnie w zmieszaniu (dziwny ktoś, kto zadaje dziwne i głupie pytania ni tąd ni z owąd...), podczas zbliżania się w stronę sklepu.Zamek w Łęczycy. Widok ku NEE
Łęczyca. Ratusz. Widok ku NWW
Łęczyca. Rynek. Widok ku NW
Łęczyca. Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku NW
Od Łęczycy ku NW
Wyjechaliśmy z miasteczka, choć z trudem, ze względu na sporą liczbę aut jadących główną. Gdy nam się to udało, ruszyliśmy drogą, która była położona dość wysoko ponad powierzchnię otaczających ją pól. Odcinek ten, do następnego skrzyżowania wydawał się podróżą przez pustkowia na rubieżach cywilizacji. W Topoli wmanewrowaliśmy się na pas do skrętu w lewo i po pojawieniu się zielonego światła ruszyliśmy tamże. Zaraz potem skręciliśmy w prawo na Kłodawę. Zrobiło się nieco ciężej. Odczuliśmy siłę wiatru z południa. Niedługo po skręcie w prawo, zatrzymała się jakaś kobita pytająca nas o drogę do D... Udzieliliśmy wskazówek utwierdzając ją, że dobrze myślała, którą trasa jechać. Przejechaliśmy przez Siedlec, gdzie wpierw pojawiły się drzewa po lewej, sugerujące mi myśl, że za nimi stać musiał dworek, którego nie ujrzeliśmy. Dalej stał budynek, kiedyś będący chyba młynem, a jeszcze dalej kościół po prawej. Niedaleko czekał nas podjazd, którym ostatecznie opuściliśmy płaską równinę. Co prawda wyjechaliśmy nieco wyżej, ale krajobraz nadal nie był nazbyt wyraźnie zarysowany. W zasadzie było widać tylko było brak totalnej płaskości obszaru. Później gdzieniegdzie także pagórki i doliny.Między Dąbiem i Siedlecem. Widok ku NNW
Między Jackowem i Jaworowem. Widok ku NW
Granica województw między Radzyniem i Rycerzewem. Widok ku NW
Okolice Kłodawy
Przejechaliśmy jeszcze kilka wiosek, jeden większy las, gdzie człowiek z naprzeciwka idący poboczem, zapytał mnie czy idzie w stronę parkingu. Szczęśliwie 50-100 metrów wcześniej udało mi się kątem oka zarejestrować obecność takiego, więc uzyskał potwierdzenie. Za lasem ukazała się wreszcie wyraźniejsza rzeźba terenu, dużo pól, dużo zbóż i czasem domy. Przecięliśmy tory. Po lewej stronie drogi zobaczyliśmy w oddali napis. Nie byliśmy w stanie go odczytać, ale jak się słusznie domyślaliśmy, okazał się on należeć do budowli zakładu wydobyci soli w Kłodawie. Wkrótce po tym dogoniliśmy ciągnik, a że jakoś tak się nabrało rozpędu, to i przyszło go wyprzedzić. Przerwa na rozjeździe, czekając na Księgowego, który został za maszyną. Ciągnik wyprzedził moje stanowisko oczekiwania, a Księgowy nieco później.Kłodawa. Kopalnia Soli. Widok ku SWW
Razem przejechaliśmy na drugą stronę DK 92, skąd z łatwością dotarliśmy na rynek. Odpoczęliśmy na ławce, posilając się po raz pierwszy od Łęczycy. Stamtąd skierowaliśmy się do wyjazdu ku NE. Jechaliśmy urokliwymi wioskami z niezłą drogą i ładnymi widokami. Raz mieliśmy incydent, że robotników samochody stały na całej szerokości drogi, z czego jeden zatrzymał się "na moment" i przed chwilą musiał nas wyprzedzić. Musieliśmy jakoś sobie poradzić i ominąć przeszkodę. Później droga nas prowadziła kolo piaskowni, gdzie stały wielkie kopce wydobytego surowca, wyglądające niemal jak piramidy, a wrażenie to potęgowały jasne barwy, silnie odbijające promienie słońca. Przejechaliśmy przez szutry w lesie i po kilku kilometrach dojechaliśmy do Przedeczy, miejscowości ze starym, zalatującym gotykiem kościołem i jeziorem o ~2km długości. W tym czasie trwały jakieś roboty drogowe w mieście, a przed kościołem ustawiał się konwój pogrzebowy. Na rynku skręciliśmy ku północy, przy czym ja trochę później, by jeszcze zrobić zdjęcia. Księgowego udało się dogonić na lekkim podjeździe u wylotu z miejscowości. Potem jechaliśmy długo i monotonnie, ledwo rejestrując otoczenie.
Zbójno. Widok ku W
Przedecz. Kościół pw. Świętej Rodziny. Widok ku W
Na północ do Włocławka
Zatrzymaliśmy się przy sklepie Cettach i zrobiliśmy krótki-dłuższy odpoczynek na zjedzenie kilku słodkich przekąsek. Zmęczenie się z nas wydostawało. Dalej zauważaliśmy bardziej czerwone płaty ziemi na niewielkich pagórkach, wszystkie mniej więcej na tej samej wysokości, niżej których była jaśniejsza ziemia. Nasze umysły pobudził zjazd w dolinę jeziora Kromszewickiego i uciążliwy podjazd do Chodeczy. Gdy tylko wydostaliśmy się na płaskie, od razu pojechaliśmy dalej nie oglądając się za siebie. Przez 20km jechaliśmy praktycznie bez zatrzymywania, skupiając się na samej jeździe po bardzo równinnym, ale wysoko położonym obszarze. Zatrzymaliśmy się dopiero w Kruszynie i odpoczywaliśmy na przystanku. Z wioski czekał nas zjazd do przedmieść Włocławka i postanowiliśmy jechać główną drogą.DW 269. Granica województw między Chrustowem i Cettami. Widok ku NEE
Przerwa we Włocławku
Do miasta wjechaliśmy główną trasą. Skręciliśmy w prawo i dalej jechaliśmy ścieżką, która nagle zamieniła się w chodnik i to taki niezbyt fajny. Skończyło się to przejazdem na lewą stronę, gdy dokładnie na ukos wypatrzyliśmy pizzerię DaGrasso. Oczywistą rzeczą – zmęczeni po tak długiej podróży posililiśmy się tam, pół na pół, dużą hawajską z frutti di mare. Wykorzystaliśmy tamtejsze WC i nieco wypoczęliśmy , a w każdym razie najedliśmy. Po przerwie przemieszczaliśmy się ulicami: Zbiegniewskiej, Robotnicza, Kapitulna (która pod koniec była potwornie rozkopana), skręciliśmy w Kilińskiego przejeżdżając nad małą rzeczką i wjeżdżając w Toruńską, którą jechaliśmy rzecz jasna w stronę Torunia. Po kilometrze upewniliśmy się, że to nie tędy droga. Dowiedzieliśmy się tego u tubylca, po czym wróciliśmy do miejsca, gdzie mogliśmy odbić, by wciąż widząc Wisłę, dobrnąć do mostu Rydza-Śmigłego. Jakoś tak wyszło, że jazda tymi drogami omijała całe stare miasto, które samo w sobie pozostało mi nieznane. Zasugerowało mi to powrót, gdy będę w okolicy. Przejechaliśmy most. Księgowy podsumował, że lepiej to wygląda niż z zapory, po której już kiedyś jechał. Faktycznie, widok był ładny, zwłaszcza w stronę, gdzie Wisła zmierzała.Włocławek. Przebudowa Kapitulnej. Widok ku NE
Włocławek. Wyszyńskiego. Ujście Zgłowiączki do Wisły. Widok ku N
Włocławek. Most Marszałka Rydza-Śmigłego. Widok ku SE
DK67 do Lipna
Po drugiej stronie czekał nas podjazd rodem z gór. Najniższe biegi i do przodu. Udało się jechać cały czas, aż zrobiło się na tyle płasko, by nie musieć się znów męczyć. Księgowy został nieco z tyłu. Jechaliśmy dalej w stronę Lipna, a po słońcu już było widać, że zbliża się zmrok. Obszar był nieco pagórkowaty, ale poza jednym jeziorem Ostrowite, nie udało mi się zarejestrować ich więcej. Pod względem psychicznym, jechało się nam niemal tak, jak do samego Włocławka, kiedy to znużeni jechaliśmy i jechaliśmy.Bogucin. DK 67. Widok ku N
Fabianki. DK 67. Widok ku NNE
Krzyżówki. DK 67. W centrum Jezioro Ostrowite. Widok ku SSE
Okolice Lipna
Lipno osiągnęliśmy przed zmrokiem. Miasteczko w sporej i rozległej dolinie Do centrum same zjazdy, tylko rynek i obrzeża na wzniesieniach. Zajechaliśmy na jeden z placyków, gdzie było dużo ludzi, ale gdy Księgowy zwęszył naciągacza, wnet ruszyliśmy. Przejechaliśmy rzeczką Mień i zatrzymaliśmy się pod sklepem, gdzie chciało mi się po prostu usiąść na chodniku i zacząć odpoczywać, wpatrując się w mapę. Trwało to kilka minut. Ruszyliśmy w górę, z mi zachciało się nieco rozruszać nogi i dostać się na pieszo. Górą biegła krajówka, której trzymaliśmy się przez kilka kolejnych godzin nocnych. Przed wyjazdem z miasta zajechaliśmy na stację, gdzie Księgowy zaopatrzył się w Tigera – jego ulubiony wtedy napój na nocną jazdę. Po zakupie Tigera ruszyliśmy na jazdę przez ponad pół nocy.Różne pomysły na tę wyprawę
Teraz kilka słów odnośnie planów wyprawy. Przedwczoraj, w czasie rozmowy wpierw ustalaliśmy, że pojedziemy byle gdzie. Potem trwało precyzowanie, że od nas możemy pojechać, albo na SWW, albo NW, a potem się zobaczy, jak będziemy jechać i którędy wracać, ważne żeby dotrzeć jak najdalej w oznaczonym czasie. Gdy tak się dalej dyskutowało, przyszło mi na myśl, że można by oba warianty połączyć i tak wyszedł szkic pętli przez Włocławek. Na Google Earth i innych serwisach można było przejrzeć sposoby dojazdu do miasta i z grubsza udało się to zrealizować. Modyfikacje nastąpiły od lasu za Wyszogrodem do Piątku, ale mniej więcej się pokrywały. We Włocławku zupełnie schrzaniliśmy, ale dzięki temu poznaliśmy inne obszary, których być może byśmy nigdy nie zobaczyli. Do Lipna szkic zakładał jazdę bardziej przez wioski, a z Kłodawy powinniśmy skręcić w inną drogę tak, żeby nie trafiać na główną. Mimo tych incydentów, wciąż było dobrze. Z Lipna chciało mi się jechać dalej na północ, nawet do Działdowa, tak, żeby po raz pierwszy jednego dnia odwiedzić cztery województwa, ale skończyło się na trzech, z czego po raz pierwszy poniosło mnie rowerem do wielkopolskiego i na Kujawy. Pierwszy nocleg wypadł pomyślnie, mniej więcej tak jak w szacunkach. Jeśli chodzi o noc drugiego dnia, to sprawa wyglądała tak: Księgowy chciał nazajutrz być już u A.. Oznaczało to, że rozważał powrót szynobusem z Sierpca. Gdybyśmy przenocowali po drodze, wsiadłby na tory, a mi pozostało wracać samotnie. Pasowało mi to, ale też było stratne, bo mogliśmy zamiast tego udać się jeszcze trochę w kierunku północnym i tam przenocować. Księgowy przejechałby do Sierpca ze 30km następnego dnia, a przeze mnie zostałyby odwiedzone jeszcze rejony Działdowa, dopiero wtedy wracając. Ten plan był wykonalny, jednak padło na wariant alternatywny. Zamiast nocować, moglibyśmy od razu ruszyć nocą. W ostateczności i tak gdzieś byśmy rozbili obóz. W ten sposób osiągnęliśmy swoje cele o własnych siłach, z czego mnie przywiało do domu w stanie osłabienia, chorując w następne dni.DK10 od Lipna do Góry
Szczęśliwie przyświecał nam księżyc, ale dopiero po północy bardziej to zauważyliśmy. Z Lipna wyjechaliśmy o zmroku i przez kilkanaście kilometrów było nawet dobrze. Na jakimś przystanku krzyczały jakieś dziewczyny, którym Księgowy coś odkrzyknął. Gdy w lesie zobaczyliśmy po prawej coś w rodzaju postoju z ławeczką i daszkiem, zjechaliśmy tam i przygotowaliśmy się do dalszej drogi, zakładając odblaski, lampki i rozruszaliśmy się przed nocą. Z początku jechaliśmy przed siebie tak jak do Lipna i Włocławka, ale w miarę zbliżania do domu, postępu nocy i zmęczenia, coraz bardziej rozwiązywały się nam języki. Przynajmniej ustępowało znużenie. W międzyczasie zatrzymaliśmy się na przystanku, żeby odpocząć. Dość szybko dotarliśmy do Sierpca, gdzie staliśmy koło cmentarza. Gdy zobaczyliśmy zbliżających się ludzi, mimo wszystko postanowiliśmy ruszyć i ewentualnie zatrzymać w innym miejscu. W ten sposób Sierpc pożegnaliśmy i ku Drobinowi zdążaliśmy. Ten etap odbył się w pobliżu już przejechanej przeze mnie trasy, leżącej nieco na północ. Sam Drobin ominęliśmy bardzo szybko.Przerwa w Górze i w Dzierzążni
Kolejnym punktem była stacja paliw przed lasem, o tej porze zamknięta, położona jakiś kilometr od Góry. Nieco się rozprostowywaliśmy i wkrótce znów pędziliśmy. Podjechaliśmy pod Górę i znaleźliśmy się na odcinku do Płońska, który już był mi znany, choć jeszcze nie o tej porze. Wpierw było pusto i bezludnie, lecz wnet zaczęło się pojawiać więcej domów, aż powstał niemal pełen ich ciąg wzdłuż szosy. Tak powitaliśmy Dzierzążnię, gdzie mieszkała znajoma, u której kiedyś przyszło mi być na dwóch ogniskach w liceum. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, która podczas licealnych ognisk była punktem zaopatrzenia. Księgowy chciał kupić coś do picia. Nie podobało mu się otoczenie i przebywający tam o tej porze ludzie, którzy niemile kojarzyli mu się z miastami.Kurs na Nacpolsk
Wnet ruszyliśmy dalej, skręcając na Nacpolsk. Nie włączaliśmy świateł, poza krótkimi momentami. Było naprawdę jasno. Ten odcinek toczył się stosunkowo szybko, ale bardziej z powodu naszego zaangażowania w gadanie i wspominanie rożnych historii z życia, niż w skutek tempa jazdy. Przez to niemal nie zauważyliśmy kilku dużych i szybkich psów. Wpierw były to odległe odgłosy z prawej strony, tak psa, jak i łańcucha. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie lokalizacja, jaką przypisywaliśmy tym odgłosom. Najbliżej położone nam gospodarstwo leżało jakieś sto metrów przed nami, tuż koło drogi, kolejne widoczne było z pół kilometra w głębi pól. Odgłosy pochodziły właśnie od strony pól i mieliśmy pewność, że ani nie z pierwszego podwórka, ani nie z tych odległych, bo na to był zbyt donośne.Nocny atak psów
Z początku zbagatelizowany został ten problem, mając swoje doświadczenia z psami i rowerem. Księgowy miał swoje, więc traktował to zdarzenie odmiennie. Wyszło na jego, gdy okazało się, że dźwięk kieruje się w naszą stronę, pobrzękując ciągnącym się łańcuchem niczym pies Baskervillów. Urwane bydle goniło nas. Wnet ukazało swą masywną budowę, która jawiła się naszym oczom w półmroku lekko zadrzewionej drogi. Księgowy zaczął się oddalać gwałtownie. Ja bardziej powoli, zależnie od tempa pościgu. Bestia goniła wytrwale i zajadle dotrzymywało mi kroku. W pewnym momencie, nieco mnie już wkurzyło. Wydarł się ze mnie zachrypnięty ryk, który miał nieco zmieszać paskudę, a zarazem udało mi się w ten sposób poznać kiepski stan mojego zdrowia. Wkrótce potem udało mi się dogonić Księgowego. Byliśmy porządnie zmęczeni ucieczką, choć mi udało się zachować nieco więcej sił, nie zrywając się tak nagle. Mimo wszystko, dało się odczuć tę przygodę na późniejszym etapie. Przebrnęliśmy do Nacpolska, a tempo wyraźnie spadło.Nocny powrót
Minęliśmy Żukowo i skręciliśmy na Srebrną. Jazda w tę stronę, pod względem zmęczenia kojarzyła mi się z powrotem z Jury, tuż przed Księgowego praktykami we wrześniu 2008, gdy jechaliśmy ledwo, ledwo. Można by rzec, że teraz było podobnie. Zatrzymaliśmy się na poboczu niedaleko wsi i odpoczywaliśmy, ostatni raz wspólnie w tej podróży. Usiedliśmy i zbieraliśmy siły do ostatniego etapu. Przez Srebrną przemknęliśmy szybko, bo pamiętany był przez mnie jeden z dawniejszy pościg psów z tej okolicy, a mieliśmy już dosyć ich na tę noc. Wjechaliśmy w las i powoli doczłapaliśmy się do skrzyżowania, gdzie po kolejnych kilku chwilach się pożegnaliśmy i udaliśmy w swoje strony. Księgowy turlał się do Naruszewa, a stamtąd przez Przyborowice i Goławice do A., gdzie dojechał okrutnie wymęczony. Ja na południe, obserwując mgłę płożąca się w lesie i gdzieniegdzie na polach. Warstwa jej cienka, wprowadzać mogła w nastrój tajemniczości. Rozważane było, którą drogę obrać, tak żeby się już bardziej nie męczyć, aby skrócić resztę trasy. Skończyło się tak jak wtedy, gdy pierwszy raz przekroczyło się 200km jednego dnia. Za Radzikowem, przed wyrobiskami piasku, skręt w pola w stronę lasku, a za nim pagórkiem z piachem od południowej strony. Przeturlanie przez polne drogi do Chociszewa i przejazd przez wieś, by ominąć DK 62. Ostatnie chwile spędzone zjeżdżając w dolinę Wisły, docierając pod bramy domu. Następne kilka dni trwało chorowanie.Zaliczone gminy
- Łęczyca (M+W)- Daszyna
- Grabów
- Kłodawa
- Przedecz
- Chodecz
- Choceń
- Włocławek (W+M)
- Fabianki
- Lipno (W+M)
- Skępe
- Szczutowo
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
255.00 km (0.00 km teren), czas: 14:00 h, avg:18.21 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Środek Polski I - Do Piątku
Czwartek, 23 września 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria 2 Osoby, LSTR, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Księgowym, 2010 Środek Polski
Preludium wyprawy
Dzień był chłodny, jednak cieplejszy niż poprzednie. Zachmurzenie 1/8. Dzięki słonecznemu ciepłu, nawet pomimo wiatru, przyjemnie jechało się na krótki rękaw. Sam wiatr był mocny, ale niewiele zwalnialiśmy, nawet gdy wiał w twarz. Poprzedniego dnia zaczęła się choroba. Udało mi się o tym dowiedzieć dopiero na trasie, ale dopiero po powrocie dopadło mnie skutecznie.Księgowy napisał po południu dzień wcześniej, że potrzebuje kogoś, aby zrobić wypad rowerowy na 2-3 dni, nie wiadomo gdzie. Tylko się spakować i wsiąść na rower. Tego dnia trzeba było pomóc przy robieniu fundamentów do ogrodzenia, więc rozmowa toczyła się z dłuższymi przerwami. Chciało mi się coś jeszcze porobić przy tej robocie nazajutrz, ale okazało się, że nic z tego. Tak więc można było poświęcić czwartek na rozpoczęcie podróży, choć lepiej jednak, aby wyruszyć w piątek. Ten termin odpadał z powodu niedzielnego maratonu, na którym Księgowi mieli wydać 100zł bon, jaki dostali jakiś czas temu na objeździe trasy. Ustaliliśmy więc, że jedziemy tak jak ruszyliśmy.
DK62 do Wyszogrodu
Księgowy ruszał z Zaborza, dużo wcześniej niż ja. Ja po śniadaniu i po przygotowaniu kanapek na drogę. Była 9:30, a tuż po 10 udało się dotrzeć na miejsce spotkania, docierając tam trasą wzdłuż Wisły. Do Czerwińska dotarliśmy w podobnym czasie. Podjechaliśmy pod sklep blisko przychodni, gdzie zachciało mi się kupić picie, z czego dwa to soki jabłkowe. O ile na początku jeszcze jakoś dało rade je pić, o tyle w dalszej podróży powalał mnie zapach i smak chemii. Jakoś udało się to wypić, ale z trudem i niechęcią. Gdy staliśmy i zajadaliśmy się świeżo kupionymi wafelkami, ktoś rzucił do mnie zawołał. Po odwróceniu się, okazało się, że był to znajomy z czasów gimnazjum oraz liceum. Zamieniło się kilka słów i poszedł w swoją stronę. Kilka minut później jazda DK 62 na zachód. Mimo zwykle dużego ruchu na tym odcinku, w związku z remontem w okolicach Zakroczymia, tym razem było odrobinę spokojniej.DK 62. Zjazd ku granicy gmin Czerwińsk i Wyszogród. Widok ku SWW
Przez Wisłę w Wyszogrodzie
Dość sprawnie przemknęliśmy przez Wyszogród, jadąc mniejszymi uliczkami, by zjechać na most po wydeptanej ścieżce. Jazda niezbyt bezpieczna, jeśli nie zna się tego zjazdu albo po prostu nie uważa, zwłaszcza gdyby tam było okropne błoto. Na moście wyminęliśmy jakąś osobę na rowerze, choć ciężko jest tam zmieścić dwóch rowerzystów obok siebie. Po drugiej stronie, skręciliśmy w prawo na pierwszym skrzyżowaniu i szukaliśmy jakiejkolwiek drogi w las. Wkrótce ją dostrzegliśmy i rozpoczęła się podróż przez leśne ostępy.Leśne piachy
Początkowo trasa nie przyniosła żadnych trudności. Po lewej zarośnięta drzewami wydma, środkiem nieco zabłocona droga, a po prawej zalane i zabagnione obszary, z nieco zazielenioną wodą. Gdy nadarzyła się okazja w postaci ścieżki przez wydmę, skorzystaliśmy z niej i przespacerowaliśmy się przez nią z rowerami. Na drugim zboczu chwilę odpoczęliśmy. Wszędobylski piach przeszkadzał nam w dalszej jeździe, więc trochę jadąc, trochę maszerując, spacerowaliśmy, obserwując grzyby różnego rodzaju. Trochę dalej zauważyliśmy ludzi, którzy na owe grzyby się wybrali. Pospiesznie trwało przemieszczanie się się po leśnym poszyciu, by jak najszybciej ich wyminąć. Księgowy oddalony o jakieś 100 metrów, został w tym czasie zagadany przez jedną z grzybiarek, która zapytała go, co mamy w sakwach. Na odpowiedź iż, jest to sprzęt podróżniczy, odrzekła "to dobrze, że nie grzyby". Powiało grozą...Spędziliśmy tam 1,5 km nim wydostaliśmy się na skraj lasu i ujrzeliśmy łąki wraz z zaroślami o jasnobrązowych barwach. Skręciliśmy ku zachodowi, tak jak prowadziła droga. Przejechaliśmy skrawek lasu z komarami i znów znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni. Droga prowadziła koło dwóch gospodarstw, więc zastanawialiśmy się czy, nie okaże się to ślepa. Mimo to postanowiliśmy i tak tam ruszyć. Szczęśliwie nie trzeba się było wysilać i dalsza droga rzeczywiście istniała. Zaraz doprowadziła nas do lasu i ponownie się w nim skryliśmy, pomykając na zachód. W miejscu, gdzie widoczna była zmianę w struktury lasu, pojawiło się rozjazd. Tam udaliśmy się ku południu i tak dotarliśmy do Nowej Wsi – osady bardzo skromnej, która liczyła nie więcej niż 30 osób. Znajdowały się tam stawy z hałdami ziemi odsypanymi dookoła.
W bezliku wsi
Jeszcze chwilę nam zeszło nim wyjechaliśmy na asfaltową drogę w Łaziskach. Rozpoznawana była przez mnie trasa, jedna z poprzednich, tak rzadkich w tym rejonie podróży. Odpoczęliśmy na przystanku, przypominając sobie pewne zdarzenia i osoby z przeszłości, które gdzieś znikły zmieniając się nie do poznania. Wszamaliśmy małe co nieco (ja trochę większe) i powoli ruszyliśmy asfaltem na zachód. Za wsią zjechaliśmy w pola, docierając do lasu, w którym się pokręciliśmy, nim z niego znaleźliśmy wyjście. Przez pola dotarliśmy do Lubatki, zjeżdżając w dół po uformowanej ścieżce. Dotarliśmy do rozjazdu i po krótkim namyśle wybraliśmy prawo. W ten sposób dojechaliśmy do większej drogi – asfalt z Iłowa na Sochaczew. Nie ujechaliśmy wiele. Prawie natychmiast przejechaliśmy na drugą stronę.Ruinka w Łaziskach. Widok ku SW
Kolejny odcinek był ze świeżo położonego asfaltu. Było go akurat tyle by starczyło do ostatniego domu, a że chat niewiele, to i zaraz się skończył. Tam znów ruszyliśmy na ścieżkę polną. Powoli dotarliśmy do wsi Piskorzec, gdzie na asfalt wróciliśmy koło sadu. Nim tak się stało, mieliśmy opcję, aby pojechać wśród owocowych drzew, ale droga wydała się podejrzana – tak, jakby urywała się niedługo potem. Wybraliśmy więc bezpieczniejszy wariant i po kilku metrach znów pojawił się upragniony asfalt. Dojechaliśmy do skrzyżowania kolejnej trasy - z Iłowa na południe. W Brzozowa Starego przejechaliśmy za DW 577 i udaliśmy się do Brzozówka. W tym czasie jechało nam się ciężej. Powoli odczuwaliśmy trudy podróży z silnym wiatrem wiejącym z południa i południowego wschodu. Ciągła jazda w takich warunkach sprawiła, że mimo pozornie dobrej jazdy, upływ sił był znaczniejszy i nie od razu widoczny. Co i rusz zmienialiśmy kierunek, podziwiając przy tym czerwieniejące się jabłka w sadach, a także prowadząc rozmowy dotyczące poprzedniego roku, wydarzeń od wyprawy bałtyckiej.
Między Brzozowem i Brzozowem Starym. Widok ku S
Maurzyce. DK 92. Międzywojenny, zabytkowy most. Widok ku NNW
W pewnym momencie wydawało mi się, że dotarliśmy do już znanego mi miejsca. Nie było we mnie jednak pewności, aż do momentu, gdy udało się zerknąć w mapę. Faktycznie – przyszło mi być tam dwa lata wcześniej, wracając z odwiedzin dworku w Studzieńcu (aktualnie odnawianego). Jadąc przez Osiek i wsie okoliczne wsie, walczyliśmy z wiatrem dmącym centralnie na twarz. Naprawdę mocno dmuchało. Zatrzymaliśmy się pod wiejskim sklepem, gdzie Księgowy zrobił drobne zakupy, a niedługo potem wypadła 13stka. Oczekując, zachciało mi się poleżeć na ziemi i odpoczywać. Wnet skręciliśmy w prawo do Chąśna Drugiego. Z początku droga wyglądała tak, jakby się kończyła na czyimś podwórku, lecz po krótkim rekonesansie okazało się, że można nią dalej jechać. Była to wąska asfaltowa dróżka koło domów, która wyglądała jak asfaltowy chodnik w mieście. Dalej przejechaliśmy do Niedźwiady, w której przecinaliśmy linię kolejową i wyjechaliśmy na DK 2. Łowicz postanowiliśmy zostawić z boku.
Sadowo (Ostrowce). Widok ku NNW
Podróże w czasie
Przed nami, jakby na wzgórzu, w oddali zamajaczył kościół i zabudowania. Wiadomym było, że Łowicz zostawiliśmy z boku, ale nie było mi wiadomo co to może być za miejscowość. Ostatecznie, nie było dla mnie wiadome, czy to my jakimś dziwnym cudem jedziemy do Łowicza, czy gdzieś indziej. Wiele nie ujechaliśmy krajówką, gdyż niebawem odpoczęliśmy na skrzyżowaniu, z którego chwilę potem zjechaliśmy w kierunku Maurzyc, a potem przemieszczaliśmy się wzdłuż doliny Bzury, co było nużące.
W końcu dotarliśmy do Soboty, a Księgowy zaczął się bawić w kamerzystę. W wiosce jakieś dzieci pod sklepem nam dzieńdobrzyły, a my pojechaliśmy przez rynek, a potem rzeczkę, jadąc w stronę Walewic. Nie wjeżdżaliśmy tam jednak i przekroczyliśmy kolejną, małą rzeczkę z równie małym mostkiem. Zaraz potem ukazała się mała dróżkę poprowadzona przez Marywil. Za wioską, tuż pod lasem skręciliśmy w lewo. Urokliwa trasa, która przypominała nieco niemieckie ścieżki rowerowe, wiodła przez Helin. Po prawej zagajniek, nieco dalej, po lewej las. Droga była mokra, co mnie zdziwiło, bo nie padało. Na kolejnym skrzyżowaniu zdecydowaliśmy się pojechać w lewo i ominęliśmy skręt o gorszej nawierzchni, w prawo pośród domów. Padło na nią podejrzenie, że może się kończyć w gospodarstwie lub inny ślepy sposób. W prawo skręciliśmy na kolejnym skrzyżowaniu i po krótkiej jeździe okazało się, że drogą o gorszej nawierzchni też byśmy tu dotarli, tylko przez inne wsie. Było to w okolicach Emilianowa. Kolejna droga pod lasem, którą jechaliśmy, również miała mokre ślady.
Sobota. Kościół pw. św. apostołów Piotra i Pawła. Widok ku NNE
Ostatni etap błądzenia to przejazd przez las w miarę porządną drogą, wyjazd wśród pól i spokojne zwieńczenie manewrów na DW 703. Tą ruszyliśmy na zachód, nim jedna to nastąpiło, zjechaliśmy do sklepu, jaki się po drodze trafił. Nie było mi wiadome, jak daleko jeszcze do Piątku, ale wiadomo było, że już niedaleko. Zmęczeni, odsapnęliśmy na ławeczkach i wszamaliśmy małą kolacyjkę. Mi zachciało się kupić wielki bochenek okrągłego chleba, który i tak wrócił ze mną do domu. Po posiłku wstaliśmy do dalszej jazdy i zrobiło nam się zdecydowanie chłodno. Wnet rozgrzała nas jazda, a monotonia kolejnych kilometrów zaskoczyła nagłym pojawieniem się tablicy „PIĄTEK”. Chwila wahania, w która teraz stronę mamy się udać. W mig rozwiał ją atlas i intuicja. Wnet zajechaliśmy na ryneczek i przyszła pora na zdjęcia przy pomniku geometrycznego środka Polski. Pora była już późna, bo wieczorna, więc nie mitrężyliśmy czasu resztek dnia i od razu ruszyliśmy w dalszą drogę ku Łęczycy.
Sobota. Bzura. Widok ku W
Piątek. Geometryczny Środek Polski. Widok ku N
Na talerzu
Z początku czuć było się właśnie tak. Zrobiło się widocznie, totalnie płasko. Tylko w oddali gospodarstwa i pustki pól. Chwilę potem wjechaliśmy w szpaler drzew, a dalsza jazda ukazała niezmierną płaskość, równinność, monotonię przestrzeni. Pól zbożowych nie było, a przynajmniej nie rzucały się w oczy. Przytłaczały za to areały upraw warzywnych. Nie pamiętam, by po drodze pojawiły się jakiekolwiek podjazdy.
Ujechaliśmy dobre 10 kilometrów i zastanawialiśmy się nad noclegiem, ale wymienione wyżej właściwości regionu, kryły też jedną zasadniczą komplikację – drzewa były nieliczne i nie było żadnego lasu w zasięgu wzroku. Powoli, po lewej, na horyzoncie ukazała się dziwna wypukłość w rzeźbie. Coś, co wyglądało jak spore wzgórze, w naszych oczach urosło niemalże do ogromnego szczytu pośród morza, zdumiewało swoją obecnością w tak dennym obszarze. Przede wszystkim rodziło pytanie - skąd się tu wzięło? Tymczasem koła sunęły dalej i naszym bystrym oczom ukazała się spora kępa drzew po lewej. Na pierwszym skrzyżowaniu ruszyliśmy w ich stronę i zatrzymaliśmy się na poboczu. Tam podziwiając zachód słońca, w czasie Księgowego rozmowy przez telefon, wyczekiwaliśmy na moment, w którym moglibyśmy spokojnie przejść przez pole ku drzewom.
DW 703 na W od Piątku. Widok ku W
Gdy tak się stało i przyglądał się im, wydały mi się podejrzane. Czemu zachowano taką sporą kępę drzew, w obszarze tak rolniczym? Wygląd drzew nasunął mi tylko jedną myśl – tam musi być bardzo mokro. Podeszliśmy bliżej i okazało się, że szerokość drzewostanu jest stosunkowo cienka i zaraz nim znajdował się obrośnięty krzewami staw. Drzewa i krzewy wewnątrz tej masy pozostały niezbadane. Zaraz za stawem znaleźliśmy płaską przestrzeń, osłoniętą w 70% przed dostępem z zewnątrz, a tym bardziej przed oczami innych. Tam też rozbiliśmy namiot.
Orszewice przed noclegiem. Widok ku W
Zaliczone gminy
- Chąśno- Zduny
- Bielawy
- Piątek
- Góra Świętej Małgorzaty
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
118.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:14.75 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przejażdżka - Na autobus
Środa, 15 września 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Zwykłe przejażdżki, 2 Osoby, Z Kasią
Pochmurno, mżawka, zimno. Zachmurzenie 8/8
Wyjazd na kilkanaście minut przed planowanym, przedpołudniowym odjazdem autobusu. Jechało się dość żwawo. Po dotarciu na tereny wiejskie Chociszewa, nastąpił skręt w lewo. Pomysł nie do końca dobry. W najniższym punkcie było okropne błoto. Dojechało się do celu od południa, a następnie w drogę na przystanek. Autobusu nie było. Dopiero pojawił się jakiś busik pół godziny później. Powrót samotny, prowadząc oba rowery. Z początku jechało się swoim, ale przed zjazdem lepiej mi jednak było usiąść na niższy i ze sprawniejszymi hamulcami. Tak wróciło się z obydwoma. Przesiedziało się w domu do 14, następnie ruszając jeszcze raz tą samą trasą, by sprawdzić, czy coś się nie zgubiło. Następnego dnia rozpoczął się wyjazd wydziałowy w Góry Świętokrzyskie. A tamten autobus istniał tylko na rozkładzie.
Rower:
Dane wycieczki:
7.50 km (0.00 km teren), czas: 00:30 h, avg:15.00 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Do Płońska przez Kobylniki
Poniedziałek, 13 września 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria 2 Osoby, Wyprawki w regionie, Z Kasią, Z rodziną
Pochmurnie, ale jasno, nieco chłodno.
Zaczęło się dość późno, bo koło 13. Kurs do Chociszewa. Przez Wilkowuje przejazd do DW 570 koło wyrobisk piasku i prosto do Garwolewa. Zdziwiło mnie, gdyż większa część trasy wyłożona była nowym asfaltem. Dalej z Garwolewa do Raszewa, a tam na skrzyżowaniu w lewo. Na końcu wsi udało się wybrać drogę, która prowadziła przez błota. Zupełnie tak, jakby nie było tam drogi, a równocześnie była. Duże kałuże przebyte zostały z trudem, a na lewo widać było staw. Dalej droga wyglądała, jakby prowadziła do gospodarstwa. Znam ja sytuacje, gdzie tak jest faktycznie, jednak tym razem było szczęście i bez kolizji udało się ominąć je z boku. Ten rejon sprawiał wrażenie, jakby jechało się w okolicy prawie bez cywilizacji.
Droga z Chociszewa do Kolonii Wilkowuje., tuż za granicą wsi. Widok ku NW
Purchawki na morenie komsińskiej
Wyjazd na DK 50. Było to jakiś kilometr przed Kobylnikami. Kurs w ich stronę i przerwa pod kościołem, wcześniej omijając roboty drogowe. Skręt na zachód, w drogę koło cmentarza. Koło lasu pokusiło nas, aby skręcić w prawo, drogą prowadzącą w pola. Zejście z maszyn, by ciągnąć je pod górkę. Niebawem udało się dotrzeć do skraju lasu i rozpocząć polowanie na maślaki, których udało się znaleźć całkiem sporo. Ponadto zachciało mi się wejść na ambonę (choć była w kiepskim stanie) i podziwiać okolicę. Potem jeszcze przerwa na chwilę, gdy udało się dostrzec jeżyny. No i potem zniknąć w lesie.
Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Widok ku E
Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Widok ku SE
Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Czubajka kania
Las moreny kobylnickiej miedzy Kobylnikami NW i Słominem. Lakówka ametystowa
Po jego północnej stronie, oblepieni pajęczynami i z elementami lasu gustownie wkomponowanymi w nasze uczesanie, ucieszył nas widok pól. Jechało się więc tam dostępnymi drogami, aż udało nam się osiągnąć asfalt, a chwilę potem i sklep, w którym sprzedawczyni coś do nas zagadywała - skąd jedziemy i tego typu rzeczy. Zakupy udało się zrobić, wnet zatrzymując na najbliższym przystanku, by skonsumować posiłek. Na pierwszy rzut poszły chipsy i coś słodkiego (m.in. "jeżynki”). W międzyczasie łaził tam sobie drogą jakiś facet, kilka razy w obie strony i tak spoglądał na nas co chwila. W końcu ruszył dalej, a i my zaraz potem w drogę. Skręt w prawo, a ów również tam stał swoim autem i znów łaził.
Droga przecinała kanałek, będący dopływem Mołtawy, tu płynący jakby między dwoma pagórkami. Było na niej sporo dziur. Dojechało się do Osieka - wioski z kilkoma blokami, gdzie przejeżdżało się m.in. przy okazji podróży LSTR do Płocka, a i w okresie licealnym się zdarzało. Teraz skręt na północ, do centrum wsi nie zajeżdżając. Przed kolejną (Krubice Stare), już mi nieznaną, czuć było, jakby w okolicy znajdowało się wysypisko. Dalej prawie same pola - mijało się zbiory (chyba) buraków, usypanych w pokaźne stosy. Droga doprowadziła nas do szosy w Worowicach, leżących niedaleko Kucic, oddzielone granicą powiatów. Kucice zostały z boku i zamiast zjechać na dół ku północy, pojechało się na wschód do Starego Gumina. Nie był to dla mnie znany odcinek i nie było mi wiadomo jak tam jechać oraz dokąd się dojedzie.
Na drodze w kierunki Przemkowa trzeba było zawrócić przez psy i była to ślepa droga. Skręt w pole, niebawem przechodząc przez mostek nad kanałem. Szło się polami do drogi, a na niej już prosto do Skrzynek. Niebawem dojechało się do Płońska. Gdy była możliwość, to zjechało się na chodnik. Dalej w pobliże dworca PKS, zaglądając do pamiętnego mi kebabu, gdzie jednym posiłkiem udało się najeść wspólnie, na całą dalszą część podróży. Minęło tam może z pół godziny. Na ławkach przed budynkiem siedziała lokalna paczka, w środku jeszcze z dwóch mężczyzn. Przycupnęło się zaraz za schodami na dworzu. Kebab z oliwkami i fetą jako dodatkami, zasmakował Kasi.
Na trasę powrotną kurs na Krysk. Były małe kłopoty z wydostaniem się z miasta. Była już ciemna noc, a przejazd przez DK 10 do łatwych nie należał. W rezultacie czekało się kilka minut, nim nadarzyła się okazja. Dalej jechało się przeważnie w totalnych ciemnościach, przerywanych przez sporadycznie ukazujące się lampy lub światła domów. Przerwa pod kościołem w Krysku, oświetlała nas tam stojąca lampa, podczas oczekiwania na na przyjazd samochodu. Tam też skończył się wyjazd. Tylko Kasia miała lampkę. Baterie w aparacie były słabe. Nazajutrz w końcu udało się odkopać wielki głaz z pola, z pomocą ciągnika go wyciągając.
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
68.00 km (23.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:13.60 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przejażdżka - Z awarią
Niedziela, 12 września 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria 2 Osoby, Zwykłe przejażdżki, Z Kasią
Zachmurzenie 8/8, ale jasno. Chłodno.
Trasa przez Borek, przejazd przez strumyk z Chociszewa. Mijało się "tam gdzie nas kiedyś psy goniły" i dojeżdżało do lasu. Tam skręt na południe, jadąc wzdłuż jego granicy. Przejazd przez pole. Na drodze skręt w stronę DK 62, ale jak już się dojechało w stronę zabudowań, to znów skręt, tym razem lewo. Gdy droga zmieniała bieg na południowy, kontynuowana była jazda na zachód przez pole, gdzie zebrano zboże. Właściwie to się szło. Okrążało się mały las, przeszło koło wykopanego dołu gdzie znajdowała się woda na dnie. Niebawem dojechało się do głównego wjazdu do Zdziarki. Kurs na południe, wjeżdżając w drogę zachodnią, docierając do wzgórza, gdy od roweru odkręcił się pedał. Nie można go było przykręcić, więc wracało się prawie najkrótszą droga. Raz idąc, raz jadąc, pedałując tylko jedną stroną, to zamieniając się rowerami.
Co do zmiany trasy, to zjechało się w drogę, która prowadziła jak najbliżej skarpy, a od strony Wisły była zabudowana. Była ślepa, więc do drogi przeszło się przez pola. Później, przed gospodarstwem z wielkimi psami, skręt w stronę lasu i zejście na dół, potwornie zarośniętym wąwozem. Końcówka już błaha.
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
14.70 km (0.00 km teren), czas: 01:00 h, avg:14.70 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dwudniowa z Krakowa I - Do Radomska
Piątek, 30 lipca 2010 | dodano: 08.02.2017Kategoria >200, 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2010 Wyżyna Małopolska W, Pół nocne, Warszawa
Do Warszawy i Kraków
Była to pierwsza wyprawa ułożona pod gminy. Trasę sklejona tak, by zapełnić luki między wyprawami z 2008. No nie przespana nocy. W jej trakcie trwało pakowanie i przygotowywanie jedzenia. O 4 rano wyjazd z domu, tuż przed wschodem słońca. Było chłodnawo, lecz dość ciepło jak na ostatnie noce. Jazda trwała prawie bez zatrzymywania. Przejazd przez Zakroczym, obwodnicą Modlina docierając do NDM, gdzie udało się poznać kilka nowych ulic. Po jakimś czasie udało się dotrzeć do Jabłonny. Spieszyło mi się, bo pociąg do Krakowa (na stację Kraków Główny) miał ruszyć o 7:48. Ekspresowy czyli droższy (bilety były chyba zamówione przez tatę Kasi dzień wcześniej).Do Warszawy udało mi się dotrzeć około 6:30. Trochę odpoczynku, ale nie można było się rozleniwiać. Prawie cały czas udało się trafiać na zielone światło. Mijało się wielkie doły, jakie wykopano na ulicach, lecz nie wiem w jakim celu. Zerwany pas jezdni, pod którym odsłaniała się stara, wybrukowana kamieniami droga. O 7:00 przy elektrociepłowni na Żeraniu. 7:20 między mostem Gdańskim i cerkwią. Na Wschodnim 10-15 minut przed odjazdem. Prawie od razu do maszyny. Były problemy z włożeniem roweru przez drzwi, ale jakoś dało radę i po jakimś czasie udało się nam zasnąć.
Krakowskie dworce
Zanim wjechało się do Krakowa, pociąg stał trochę czasu w szczerym polu, ale w końcu się ruszył i udało się go opuścić na Dworcu Głównym. Zjazd windą, mijając miejsce na podłodze, gdzie swego czasu drzemało się po katorżniczym wyjeździe do Krakowa. Pieszo na PKS, a kiedy Kasia kupowała bilet, mi pozostało wypakować jej rzeczy i gruntownie przepakować sakwy. Aby nie obcierać nogi, tak jak na początku lipca - na prawą stronę powędrowała sakwa mniejsza. Trzeba było jeszcze poszukać właściwego przystanku. Okazało się, że dworzec PKS był dwupoziomowy i trzeba było zjechać windą. Tam bus już stał i zbierał bagaże do środka. Jacyś ludzie chcieli przetransportować rower, co im się udało. Kierowca tylko poinformował groźnym głosem, że do bagażnika wkłada się tylnym kołem do środka pojazdu, a więc prostopadle do kierunku jazdy, po to żeby można było włożyć więcej bagażu. Kasia pojechała do Krościenka, a ja na rowerze przez Kraków.Przez Kraków
Najpierw trzeba było przedostać się na drugą stronę torów (tj. na zachód). Pieszo przez galerię handlową, rozważając, czy aby czegoś nie zjeść, ale pomimo dużego głodu udało się powstrzymać. Najpierw trzeba było się wydostać. Udało się znaleźć windę. Omijało się Barbakan i pomnik na placu Matejki. Kręcenie rożnymi uliczkami, gdzie trwały remonty, aż dojechało się do wypatrzonego wcześniej w necie sklepu rowerowego "mbike". Szybko udało się kupić lampkę. Sam sklep jest ciekawie zrobiony, bo wyglądał jak na jakimś straganie w zaułku, z jednym wejściem przez bramę na korytarz-dziedziniec. Kolejny punkt wycieczki to szukanie baterii, bo te które zostały zabrane, wnet mi padły. I tak to trwało, aż zaczęło padać, a gdy się udało kupić akumulatorki, to też się okazały padnięte (mogło chodzić o coś w ustawieniach aparatu, albo po prostu były to padnięte baterie). W końcu mi się udało kupić sprawne. Nim tak się stało, udało mi się posilić bardzo tanio, bo w sumie za 9,80 - dwie porcje naleśników (razem 6 sztuk) ze śmietaną i serem w jakimś barze mlecznym przy ul. Wybickiego. O dziwo, mimo wcześniej odczuwanego głodu, ostatni z nich ledwo udało się wcisnąć. Smakowało i zapełniło żołądek. Ciepłe jedzenie odtąd nie było przez mnie jedzone, aż do samego domu. Ostatni punkt podczas pobytu w Krakowie, to zakupy w Żabce, gdzie zostały zrobione ostatnie zakupy. 6 czekolad i tyleż samo misio-żelek, duża Mirindę, która dopełniła zasobów picia wraz z napojem, 3Cytryny oraz i trzema butelkami wody z domu (2 gazowane). Była też jakaś kartka na którą się zbierały punkty za zakupy (chyba z kilka miesięcy później wymienione na maskotkę, o ile mnie pamięć nie myli).Kraków. Barbakan. Widok ku SWW
Szlak przez miasto: DG - Worcella - Zacisze - plac Matejki - św. Filipa - Słowiańska - Krowoderska - Szlak - Łobzowska (chodnikiem, mbike) - Axentowicza - Kujawska - Mazowiecka - Aleja Kijowska (chodnikiem) - Wrocławska - Wybickiego (Jadłodajnia, chodnikiem) - Łokietka (przy blokach i chodnikiem) - Wyki (baterie i trochę chodnika) - Pachońskiego (Żabka)
Od Krakowa do przeprawy przez las
Na granicy Krakowa ostatnie poprawki przy rowerze, rozgrzewka i w długą. Pierwsze 20km prowadziło do Skały. Może ze 2-3 razy zjechało się krótko w dół, a tak to cały czas raczej łagodny podjazd. Na początku szło mi dobrze, nachylenie takie, że nawet się pędziło. Potem zrobiło się stromiej, gdy tylko stromizna robiła się okropna, zaczynało tworzyć się tyle potu, że trzeba było zdjąć kurtkę. Przewieszona została przez kierownicę, bo nie chciało mi się przerywać jazdy. Gdzieś po drodze mijało się malucha, którego kierowca, starszy jegomość, zbierał złom z pobocza. Po lewej widać było głęboko ukrytą dolina Prądnika. Na asfalcie znajdowały się pozostałości po deszczu, jaki przechodził tutaj w czasie mojego krakowskiego posiłku. Zjeżdżając do Skały, ochlapały mi się nogawki.DW 794. Wyjazd z Krakowa do gminy Zielonki. Widok ku NNW
DW 794. Januszowice S przy granicy gmin. Widok ku NEE
Nawet nie chciało mi się zatrzymywać. Od rynku natychmiast na wschód. Trzy kilometry zjazdu minęły błyskawicznie. W jego trakcie przyszło mi otworzyć lewą sakwę, gdzie znajdowała się mapa - trzeba było szukać drogi, w którą należało skręcić na północ. Pojawił się skręt na Minogę. Jadąc powoli, mapę wędrowała z powrotem, ale zamknąć sakwy już mi się nie udało, bo zaczął się spadek, a asfalt sugerował pełne skupienie na omijaniu dziur i garbów. Do tego na dole ostre zakręty i jeszcze jeden zjazd, na którym już trzeba było hamować – najbardziej stromy i z solidnym zakrętem. Jak się można spodziewać, zaraz potem czekał mnie podjazd. Gdy go się udało pokonać można było już podziwiać okoliczne pagórki i żałować, że jadę samotnie. Warto zjechać z krajówek, zboczyć między wsie i pola, gdzie wszystko wygląda tak malowniczo. Nawet asfalt o tysiącach barw, nawierzchnia niczym tort.
DW 794. N kraniec wsi Cianowice. Widok ku W
Minoga. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Widok ku N
Podróż tam polegała na prawie ciągłym trzymaniu mapy i analizie, gdzie to ja mam skręcić. Do tego kilka zjazdów i podjazdów (na jednym z nich, na chwilę trzeba było podeprzeć się nogą przy zmianie biegu, a innym razem, gdy spadł mi łańcuch, udało się założyć go, wrzucając wyższy bieg – dziw ten zaskoczył mnie niezmierne, pierwszy raz bowiem mi się taka akcja zrobiła). Tak dojechało się do Charsznicy. W jej rejonach, gdy podjazd się zdarzał, to był łagodniejszy i krótszy niż poprzednie, a później było raczej płasko. Od jakiegoś czasu widać było, że jest straszne zamglenie w powietrzu i słabo widać miejsca znacznie oddalone. Stan ten utrzymywał się również następnego dnia, aż do wieczora. Kilka kilometrów dalej zaczęło padać i choć trwało to tylko kilka kilometrów, to przyszło mi odziać się w kurtkę.
Minoga N. Podjazd do Barbarki. Widok ku NNE
Gołyszyn S. Podjazd z Barbarki. W tle Dolina Dłubni. Na horyzoncie, po lewej wzgórze na którym leży Koniusza, po prawej lesiste wzgórza po SW stronie Słomnik. Widok ku SE
Podjazd z Gołczy do Cieplic. Widok ku NNW
Zjazd z DW 783 do Witowic. Dolina Szreniawy. Widok ku NNE
Miechów-Charsznica. Kościół pw. Matki Bożej Różańcowej. Widok ku NWW
Przeprawa przez las
Wg planu, we wsi Kępie trzeba było skręcić na Żarnowiec. Miała to być szutrowa droga koło lasu. Rzeczywistość była gorsza. Skręt na tę drogę był jeszcze we wsi, ale mi zachciało się jednak trzymać asfaltu, który bliżej lasu zaczął skręcać na południe. Po prawej pojawił się polny zjazd na prawo, ale nie przypominał mi tego ze zdjęć, no i ukazały się mokradła. Do głowy przyszła mi myśl, że tamta droga może przez nie prowadzić i w rezultacie ugrzęzłoby się w błocie. Tak wiec przyszło mi się dalej trzyać dalej asfaltu, który wnet przeszedł w szuter z obfitością kamieni. Po minięciu ostatnich, samotnych stojących domów, wsiąkało się w las. Droga była taką tylko z nazwy. Zarośnięta trawą, dalej pojawiła się woda. Wydawało mi się, że pochodziła z ostatnich opadów i po prostu sobie zalegała. Nie zaniepokoiło mnie to, ale trudno było przez to przebrnąć. Drogę zagrodziły mi drzewa i trzeba było z roweru zsiąść, by móc się dalej przemieszczać. Gdyby tylko można to było zrobić tak łatwo, jak to powiedzieć. Nade mną krążyło ze 20 końskich much. Tych bestii paskudniejszych od much i komarów, których nie da się po prostu przepłoszyć. Jak się nie zabije, to nie dadzą spokoju. Latały tak, że nie dawało się rady nawet ich walnąć. Wymęczyły mnie przeokropnie. Żeby zrobiło się weselej, nagle pojawiły się szerokie kałuże, które trzeba było omijać. Przejście nad rzeczką, w której leżało różowe wiaderko, brnąc dalej. Miejscami woda przybierała pomarańczową, czy wręcz czerwonawą barwę, będąc przy tym niesamowicie klarowną i przejrzystą.Kałuże w lesie Staszyn. Widok ku W
W końcu przyszło załamanie. Gdy do tej pory rower był pchany poprzez wodę, w zagłębieniach po kołach cięższych pojazdów, idąc po względnie suchym brzegu, nieraz skacząc i biegnąc. Kilka razy rower o mało mi się nie przewrócił, a to z oczywistych względów było jak najmniej pożądane. Buty mi się trochę zamoczyły. "To nic, zaraz przeschną, jak tylko znów wsiądę”. Roje much nie dawały spokoju. Komarów w porównaniu z nimi było ledwie kilka. W pewnym momencie to już nie były kałuże, ale bajorka. Stało się to, czego lepiej było uniknąć i przyszło mi biegnąć poprzez wodę, szukając co bardziej suchych fragmentów oraz kęp roślin. Niewiele to dało, ale przynajmniej kostki były suche. Po głowie przelatywały obawy, czy to była faktycznie woda, a nie bagna. W końcu jakoś udało się wyjść z tego piekielnego lasu. Przedarcie się przez niego zajęło mi około 15 - 20 minut, które się dłużyły okropnie. Wszystko w pośpiechu. Nie było czasu na zastanowienie, ledwo tylko 3 zdjęcia udało się zrobić, raz przystając na łyk wody. Nie była to jednak jeszcze pora na odpoczynek. Woda co prawda za mną, ale i w butach, a na dodatek jeszcze ścigały mnie bestie. Szybko na rower, uciekając prawie kilometr, nim przestało się je widzieć. Wtedy można było zdjąć buty, skarpetki, wszystko wyżąć, poczekać aż trochę to przeschnie, a przy okazji wreszcie odpocząć i podjeść.
Po przeprawie przez las
Była to moja pierwsza przerwa po czterech godzinach podróży i przejechanych od Krakowa 50km. Nim dojechało się do lasu, nie nastąpiła żadna przerwa, a tylko raz przyszło mi się podeprzeć. Po przerwie pora na Żarnowiec, małe miasteczko i mało w nim czasu. Od razu kurs na Koryczany. Było dosyć jasno, bo to co miało padać, to już spadło i się nieco rozpogodziło. Nadal jednak było widoczne zamglenie, które nasiliło się po kolejnych kilkunastu kilometrach, gdy we wsi Krzelów mijało się duże stawy na Mierzawie, prawym dopływie Nidy, który w tych stronach miał swe źródła. Odbywało się tu tak intensywne parowanie, że nawet asfalt zawilgotniał. Przejeżdżało się między nimi ku północy. Wpierw asfaltem, później szutrówką "tysiąca i jednej kałuży".Droga między Jelczą i Żarnowcem. Las Staszyn i przebyta przezeń droga. Widok ku E
Żarnowiec. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Widok ku SE
Droga z Karczowica do Mstyczowa, tuż za granicą województw. Widok ku NNW
Droga przez las w okolicy Bugaja
Podjazd z Raszkowa do Wielopola. Po lewej las Borki. Nieco w prawo - las Celiny. Widok ku W
Jazda nocna do noclegu przystankowego w Wygodzie
O zachodzie słońca mijało się Słupię, a o zmroku, tuż przed zapadnięciem ciemności, dojeżdżało do Szczekocin. Przed miastem, nim wyjechało na krajówkę, trwała przerwa na odpoczynek i posiłek przed nocną jazdą oraz przygotowanie roweru do boju. Żwawo udało się przemieścić po raz drugi przez to miasteczko (poprzednio we wrześniu 2008), gdzie nastąpił skręt na Częstochowę. Nocna dłużyła mi się droga. Z mp3 w uszach. Wszędzie mgła, która sprawiała, że co chwila trzeba było przecierać twarz i nogi, na których osadzała się woda. Mgła widzialna była nawet pomimo mroku, który przez nią stawał się jeszcze większy, gęstszy, potężniejszy. Co jakiś czas mijały mnie samochody, obszczekiwały psy, chyba raz nawet goniły. Jeden chyba oberwał z buta. Szybkie przemieszczenie przez Lelów i późnej czekało mnie 6-7 km jazdy wśród lasów. Tam przeszył mnie dziwny, potężny lęk. Lasy razem z mgłą, sprawiały ponure wrażenie, a jedyne światło pochodziło z lampki. Jej światło mnie utrzymywało. Z radością przyszło powitać światła Janowa, w którym nastąpiło przystanięcie na kilka minut, by zjeść czekoladę i przeczytać mapę. Zmiana kierunku na północny. Jeszce raz trzeba było przejechać przez las, mówiąc sobie, że w dzień wyglądałby lepiej. Przejazd przez Przyrów i Dąbrowę Zieloną. Chyba po pierwszej udało się wjechać do łódzkiego województwa ustalając, że szukam już jakiegoś przystanku. Udało się znaleźć – 3 km przed Radomskiem, na granicy z lasem, pod koniec wsi Wygoda. Nazwa zachęcająca, więc sen trwał do 6:30.Janów. DK 46 przy Kościuszki. Widok ku SSW
Odległość: 232,5 24h
- do Dworca Wschodniego: 59,1
- od Krakowa do Radomska: 172,5
Jazda: 14:40
- Warszawa: 3:10
- Kraków: 40 min
- Z Krakowa: 12:50
Przerwy: 70 min od Krakowa
Do Warszawy: 4:xx - 07:30
W Krakowie: 11:30 - 14:00
Do lasu z wodą: 14:00 - 17:40
Wyjście z lasu: 17:55 + przerwa 20min do 18:20
Przerwa Szczekociny: 20:32 - 20:51
Przerwa Janów: 23:00 - 23:07
Przerwa gdzieś po drodze: 1:02 - 1:18
Nocleg przed Radomskiem: 02:07
Zaliczone gminy
- Gołcza- Charsznica
- Kozłów
- Żarnowiec
- Sędziszów
- Słupia
- Janów
- Przyrów
- Dąbrowa Zielona
- Żytno
- Gidle
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
239.00 km (4.00 km teren), czas: 14:40 h, avg:16.30 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przejażdżka
Wtorek, 27 lipca 2010 | dodano: 01.01.2017Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, 2 Osoby, Z Kasią
Wycieczka na Miączyn. Za piaskami przy kapliczce, wjazd w wąwóz. Na wysoczyźnie jechało się na zachód. Na południe skręt koło pola, gdzie był sad i truskawki. Przejazd drogą, która w dołku jest piaszczysta, przez osadzanie materiału wypłukanego. Dojazd do asfaltu i powrót do domu. Na obszarach wyżej położonych zaczęło na nas padać lekko, ale w dole był spokój.
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
5.10 km (0.00 km teren), czas: 00:30 h, avg:10.20 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyprawa na praktyki XXIII - Powrót
Poniedziałek, 19 lipca 2010 | dodano: 01.04.2017Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2010 Pińczów, Z rodziną
2010.06.27 - 07.19 Wyprawa na praktyki - cała trasa
Spakowanie, po czym start o 9. Trochę jeszcze mżyło, ale z wolna przechodziło. Dzięki uprzejmości gospodyni można było skorzystać z klucza i dokręcić nieszczęsny pedał, co pozwoliło spokojnie dojechać do oddalonej kilka kilometrów dalej Pieskowej Skały. Tuż przed nią przerwa na sesję fotograficzną. Podróż skończyła się na przystanku pod zamkiem, oczekując samochodu z rodzinką. Gdy przyjechali, wszystko zostało zapakowane do bagażnika. Następnie pod górę na zwiedzanie. Niestety był poniedziałek i oglądać można było tylko dziedziniec z restauracją i ogrodem. Po pół godzinie powrót do auta i kurs przez Skałę do Krakowa. Tam odwiedziny na rynku i Wawelu (moja druga wizyta ze zwiedzaniem od 2002). Droga powrotna przez Krzeszowice i Olkusz, a potem do Ogrodzieńca, gdzie nastąpiła krótka przerwa. Kolejnym punktem wycieczki była Częstochowa (poprzednia wizyta w Sanktuarium w liceum). Po wszystkim wjazd na DK8. Już późno w nocy skręt na Żyrardów. Do domu dojechaliśmy około pierwszej w nocy. Następne dni to odpoczynek fizyczny i psychiczny, co poskutkowało odwleczeniom powstania opisu o tydzień.
Dolina Prądnika. Skały Wernyhory. Widok ku NW
Dolina Prądnika. Maczuga Herkulesa i zamek w Pieskowej Skale. Widok ku NWW
Dolina Prądnika. Zamek w Pieskowej Skale. Widok ku NW
Dolina Prądnika. Zamek w Pieskowej Skale. Widok ku N
Zamek w Pieskowej Skale. Widok ku NW
Zamek w Pieskowej Skale. Widok ku E
Bazylika Mariacka. Widok ku SE
Wawel. Widok ku N
Zamek Ogrodzieniec. Widok ku S
Częstochowa. Klasztor na Jasnej Górze. Widok ku NW
Częstochowa. Pielgrzymi zmierzający na Jasną Górę. Widok ku E
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
3.10 km (0.00 km teren), czas: 00:15 h, avg:12.40 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyprawa na praktyki XXII - Ojcowski PN
Niedziela, 18 lipca 2010 | dodano: 01.04.2017Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2010 Pińczów
Pobudka zmęczonych ludzi. Po opuszczeniu Krakowa, pognało nas do Balic. Nie mając pojęcia jak i kiedy, wjechało się po prostu za znakami - na ekspresówkę bez alternatyw. 500m przed zjazdem na lotnisko zatrzymała nas policja. Pouczyli nas i odprowadzili kawałek, pilnując czy idziemy, a nie jedziemy po czym powiedzieli, że spieszą się do wypadku. Podjechało się pod terminal, wzbudzając ciekawość i zdziwienie widoczne w oczach ludzi. Po pobieżnym obejrzeniu wnętrza kurs na północ ulicą Kmity. W Zabierzowie przerwa na (zbyt duże) zakupy przy Willowej (uprzednio zjeżdżając pod zamknięty w market przy Topolowej). Po pierwszych promieniach słońca niewiele się ostało. Pogoda ewidentnie zmieniała się na deszczową, póki co tylko nadciągnęły szare chmury i chłód.
Terminal T1 lotniska w Balicach. Widok ku NNE
Balice. Na Lotnisko. Pas startowy. Widok ku NW
Szkolną pod torami, nawrotka koło dworca i dalej głównymi przez Brzezie, Ujazd i Tomaszowice do Modlnicy. Tam przerwa na przystanku naprzeciwko dworu, gdzie przesiedziało się z godzinę. Ominęło się dzięki temu pierwszą ulewę, potem jeszcze dwie fale, ale jak padało tak z lekka to w końcu zachciało nam się ruszyć. DK94. Skręt w Wesołą. Zjazd drogą o mokrej nawierzchni i ogromnym spadku. Hamulce nie dawały rady i naszło zwątpienie, więc trzeba było zejść z rowerów, resztę stromizny schodząc. Na dole skręt w lewo (Swawola), znajdując się na drodze do Ojcowa.
DW 774. Granica między Szczyglicami i Zabierzowem. Dolina Rudawy. Skała Kmity. Widok ku NNE
Prądnik Korzkiewski. Ojcowska w okolicy uliczki Kliny. Dolina Prądnika. Początek Ojcowskiego PN. Widok ku NNW
Trasa ta wiodła wpierw po asfalcie, potem szutrze i przed Ojcowem znów asfalcie. Mijało się mnóstwo skał wapiennych, a w międzyczasie przestało padać. Przed celem, od roweru Kasi odkręcił się pedał. Nie było do niego odpowiedniego klucza, więc po kilku próbach wkręcania (problem z gwintem) z powrotem, trzeba było się poddać i po prostu iść dalej pieszo. Mijało się Kaplicę na Wodzie, która powstała w okresie zaborów, pomimo zakazu budowania świątyń na ziemiach polskich. Z tego powodu powstała "na wodzie", obchodząc prawo, podobnie jak w historii z wozem Drzymały.
Prądnik Korzkiewski. Ojcowska w okolicy uliczki Smolikowskiego. Dolina Prądnika. Ojcowski PN. Skały Sukiennice. Widok ku NNE
Prądnik Korzkiewski. Ojcowska przed skrzyżowaniem z ulicą Skalską. Dolina Prądnika. Ojcowski PN. Bukowa Skała. Widok ku NWW
Prądnik Korzkiewski. Ojcowska przy skrzyżowaniu z ulicą Skalską. Dolina Prądnika. Ojcowski PN. Bukowa Skała. Po lewej zbocza ze skałami Sukiennice. Widok ku SE
Prądnik Korzkiewski. Ojcowska. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Skała Golanka. Widok ku NW
Prądnik Korzkiewski. Ojcowska. Dolina Prądnika. Tabliczka oznajmująca wjazd do Ojcowskiego PN, w którym już się jakiś czas się jechało. Widok ku NWW
Prądnik Korzkiewski. Ojcowska w pobliżu granicy z Prądnikiem Ojcowskim, w pobliżu Skały Wójtowej. Ojcowski PN. Dolina Prądnika, płynącego z prawej. Po prawej DPS im. Brata Alberta. Widok ku N
Granica między Prądnikiem Ojcowskim i Prądnikiem Korzkiewskim. Ojcowska. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. DPS im. Brata Alberta. W tle Skała Kopcowa. Widok ku E
Granica między Prądnikiem Ojcowskim i Prądnikiem Korzkiewskim. Ojcowska przy moście do DPS im. Brata Alberta. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Skała Wójtowa. Widok ku SSW
Prądnik Ojcowski. Ojcowska. Ojcowski PN. Dolina Prądnika.Po lewej Sobótka. Widok ku NWW
Prądnik Czajowski. Ojcowska. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Skała Koźniowa. Widok ku NWW
Prądnik Czajowski w pobliżu mostu. Ojcowska. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Skały Okopy. Widok ku E
Prądnik Czajowski. Ojcowska w pobliżu skrzyżowaniu z drogą do Osiedla Murownia. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Rękawica. Widok ku NE
Prądnik Czajowski. Ojcowska przy skrzyżowaniu z drogą do Osiedla Murownia. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Brama Krakowska. Widok ku W
Prądnik Czajowski. Ojcowska przy skrzyżowaniu z drogą do Osiedla Murownia. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Po lewej Rękawica. Widok ku SEE
Ojcowska. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Widok ku NWW
Ojcowska. Ojcowski PN. Dolina Prądnika. Kaplica pw. św. Józefa Robotnika "Na Wodzie"
Przejście jeszcze kilku km, mijając skręt na Skałę i zmierzając dalej na północ. Niebawem udało się znaleźć nocleg za 30zł za osobę. Zaraz po zakwaterowaniu i schowaniu maszyn do garażu, ponownie zaczęło padać. Udało się dostać ostatni, wolny dwuosobowy pokój, więc było to podwójne szczęście - deszcz okazał się ulewą, przez którą Prądnik wylał na pobliskie łąki. Gdyby nie to, być może na nich by przyszło rozłożyć się z namiotem, nie znając lokalnych warunków przyrody i byłoby to co najmniej niewesołe. Telefon do domu, po rodzinę, bo z powodu awarii wyprawa skończyła się przed czasem (być może o 2-3 dni). Bardzo nas ten dzień wymęczył, głównie z powodu ochłodzenia i licznych podjazdów.
Wola Kalinowska NE (Młynik). Dolina Prądnika. Burza przed nocowaniem. Widok ku SSW
Zaliczone gminy
- Wielka Wieś- Skała
- Sułoszowa
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
40.50 km (2.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:13.50 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyprawa na praktyki XXI - Kraków
Sobota, 17 lipca 2010 | dodano: 01.04.2017Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2010 Pińczów
6 była gdy zaczęła się jazda. Chłodny poranek, ale udało się rozgrzać podjazdem do sklepu. Na ławeczce przy stoliku od razu nastało śniadanie. Dalsza droga ku kulminacji wzniesienia cięższa, ale pomyślna. Wystająca z ziemi skałka posłużyła mi za punkt widokowy do zrobienia zdjęcia. Zjazd do Frydmanu – osady ochranianej wałami, które zabezpieczały ją przed wodami z sztucznego jeziora. Zjazd niesamowity. Przed nami tylko droga w dół, a najbliższe wzniesienia kilka kilometrów dalej. Widok zupełnie niecodzienny. Nic w pobliżu nie zasłaniało horyzontu.
Nidzica-Zamek NW w pobliżu granicy z Falsztynem (w tle). Widok ku NWW
Falsztyn W i pola Frydmanu SE. W tle Gorce i Jezioro Czorsztyńskie. Widok ku NW
Zjazd z Falsztyna. Frydman i Jezioro Czorsztyńskie. Widok na Gorce w okolicy Przełęczy Knurowskiej (846 m n.p.m.) ku NNW
Granica między Frydmanem i Dębnem. Szerokie koryto Białki. Widok ku SW
Wyjazd na DW969 do Nowego Targu. Zmęczyła nas ta trasa i jechało się mało przyjemnie. Po drodze remont mostu. Auta stały – my nie. W mieście obiadośniadanie, w lokalu schowanym na dziedzińcu kamienicy blisko rynku. Dzięki temu udało się zebrać siły i ogarnąć przed dalszą trasą po DK 47, która w skrócie wygląda tak: wielki podjazd, małe wypłaszczenie, mały zjazd, duży zjazd, wielki podjazd i znów wypłaszczenie. Potem długa droga w dół o zmiennym nachyleniu, momentami tak jakby po grzbietach wzgórz. Widoki niesamowite. Kilka przerw na podziwianie, i odpoczynek. Finał to wspaniały, zapierający powietrze w uszach zjazd z serpentynami, prawie do samej Rabki. Do niej trzeba było zjechać w bok. Drogą tą warto było przejechać się na rowerze, choć z dużym trudem. Autem nie bardzo. Co prawda była szeroka, ale przed Nowym Targiem potwornie zakorkowana. Powoli żegnało się cień Tatr na horyzoncie. Trwała ucieczka przed ewentualnymi burzami i opadami, których oznaki się pojawiały.
Nowy Targ. Rynek i zasłonięty drzewami Ratusz z XIX w. Widok ku NE
DK 47. Rdzawka S. Podjazd na Kulakowy Wierch (814 m n.p.m.). W tel ledwo widoczne Pasmo Policy. Widok ku NW
DK 47. Rdzawka W. W centrum jej centrum. W tle ponad nią masyw Lubonia Wielkiego (1022 m n.p.m.). Po prawej NW grzbiet odchodzący z Turbacza (ok. 1310 m n.p.m.). Widok ku N
DK 47. Zjazd z Piątkowej Góry (714 m n.p.m.) do Chabówki. W tle Pasmo Policy (ok. 20 km). Widok ku NWW
DK 47. Zjazd z Piątkowej Góry (714 m n.p.m.) do Chabówki. Po lewej masyw Stołowej Góry (841 m n.p.m.). Po prawej masyw Lubonia Wielkiego (1022 m n.p.m.). Widok ku N
W Rabce kolejny dłuższy postój. Przed kościołem przy Orkana zniknęła część naszych zapasów. Po chwili zjawiła się starsza para podróżników, również wcinając swoje. Na tyle doskwierało nam zmęczenie, że nie chciało się nawiązywać znajomości. Styranie może nie tyle wynikało z trasy, bo był w nas jeszcze spory zapas siły, co raczej pogodą w Rabce. W czasie zjazdu, w pewnym miejscu dało się odczuć, jakbym wpadało się w gęstsze powietrze. Już na dole okazało się to być małym piekarnikiem, o ile nie przebywało się w cieniu. Po posiłku szybki wyjazd z miasta, byle tylko na rowerze chłodzić się wiatrem. Jechało się malowniczą doliną Raby. Przejazd przez Kasinkę Małą, gdzie okrążyło się kościół, w którym właśnie odbywał się ślub. Kilka minut potem zlał nas ciepły letni deszcz. Skończył się przed Lubieniem.
Rabka-Zdrój przy Orkana. Przerwa przy kościele pw. św. Marii Magdaleny. Widok ku SSE
Granica między Rabką-Zdrój i Kasinką Wielką. DK 28. W tle Potaczkowa (746 m n.p.m.). Widok ku E
Kasinka Wielka W (Marduszówka). DK 28. Ozdoba pod nr 9. Widok ku E
Kasinka Mała. DW 968. Kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku NW
Wjazd na DK7. Szeroka droga z pasem serwisowym, lecz niestety było na nim dużo szkła i to przez długie odcinki. Stwierdziło się, że mam to gdzieś – „Jak będzie kapeć, to załatam” i przestało się zwracać na nie uwagę. Na szczęście nic się nie przytrafiło. Jazda nią nasuwała mi skojarzenia z Modlińską, tylko rzadziej zabudowaną i z innym tłem. W pewien sposób monotonnie i nudno. Bywało płasko, zdarzały się podjazdami, czasem droga wiodła blisko rzeki, czasem z dala. Gdzieś przy drodze lądował helikopter. Pod wieczór zachciało się szukać noclegu, tym razem gdzieś pod dachem. Zajechało się pod jeden hotel blisko granicy powiatów, ale cena 70zł skutecznie nas odstraszyła. Lepiej było jednak rozbić namiot.
Myślenice S. Dolina Raby. Widok ku NE
I tak się jechało, i nic bezpiecznego nie było widać. A to domy za blisko, a to teren nie sprzyja. W końcu postój na jakiejś górce, z której już widać było pierwsze osiedla Krakowa. Tam dogonił nas niejaki Sławek z Myślenic, który wybrał się rowerem do Krakowa. Tę odległość pokonał w mniej niż godzinę i kilka minut wcześniej nas wyprzedzał (po czym zrobił przerwę). Chwilę pogadaliśmy, bo zainteresował się naszą wyprawą, a mi przyszło do głowy, że może mógłby znać tani nocleg w mieście. Wskazał nam drogę, a potem śmignął dalej. Nam minęło tam jeszcze kilka chwil, aby napawać się widokiem. Potem długą drogą w dół do Krakowa.
Słonecznik przy DK 7
Przed wjazdem korek, bo remont drogi. W mieście zjazd do Łagiewnik, łudząc się, że tam znajdziemy coś taniego do przenocowania. Aha... Żeby się nie zdziwić... Za dwójkę około 230zł. Dom Pielgrzyma. Na pewno. Szybko dalej, bo już wieczór się kończył. Cofnięcie ze Strumiennej. Potem Fredry przez tory i odtąd chodnikami Tischnera, Konopnickiej. Odbicie łukiem Sandomierskiej blisko Wawelu na drugiej stronie Wisły. Przejazd mostem. Szybko udało się znaleźć schronisko młodzieżowe przy Błoniach. Koszt 35zł, ale nie było wiadomo, co począć z rowerami, więc nic z tego. Była jeszcze jedna opcja do wykorzystania, prawdopodobnie tańsza, ale było już mało czasu. O 22 kończyło się kwaterowanie, czyli zostało ~20 minut. Tak więc ruszyło się, aby poszukać tego drugiego noclegu, lecz nie udawało nam się go znaleźć. Dopiero pomoc sklepikarki była konieczna, by powiedziała nam, że to ledwie 50 m od sklepu.
Kraków. Most Dębiński. Widok na Wawel ku E
Cena 40zł. I tyle było dla nas za dużo. Jeszcze jedna próba, aby znaleźć tańszą opcją, ale napłynęły wątpliwości i rezygnacja. Rozpoczął się etap błądzenia, próbując się wydostać z miasta. Przerwa w KFC. Po przekąszeniu, zasileniu w jakąś nową energię i jako takim ogarnięciu, udało się ruszyć, aby wreszcie gdzieś przenocować. Zmęczenie było duże. Ledwo przebierało się nogami, a w samym KFC siedziało prawie przysypiając. Namiot udało się rozłożyć w lesie, tuż przy granicy miasta. Około 2-3 pobudka, by zabezpieczyć go przed deszczem, bo akurat przechodziła burza, ale na szczęście ominęła nasz namiot. Samo "błądzenie" za noclegiem, to m.in. ulice Słowackiego, Krowodrza z nawrotem przy Biskupiej, Lubelska, Świętokrzyska, Wrocławska, Stachiewicza z nawrotem za połową, Radzikowskiego i krajówka.
Zaliczone gminy
- Nowy Targ (W+M)- Rabka Zdrój
- Mszana Dolna (W+M)
- Lubień
- Pcim
- Myślenice
- Mogilany
- Kraków (Smoszowice, Łagiewniki-Borek Falęcki, Podgórze, Krowodrza, Bronowice 8/18)
- Zabierzów
Rower:Zielony
Dane wycieczki:
129.00 km (0.00 km teren), czas: 09:00 h, avg:14.33 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)