Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(36)

Moje rowery

Czarny 12754 km
Zielony 31509 km
Unibike 23955 km
Czerwony 17565 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

.Wyprawy po Polsce

Dystans całkowity:44242.40 km (w terenie 2094.60 km; 4.73%)
Czas w ruchu:2771:12
Średnia prędkość:15.96 km/h
Maksymalna prędkość:75.46 km/h
Suma kalorii:36586 kcal
Liczba aktywności:347
Średnio na aktywność:127.50 km i 8h 01m
Więcej statystyk

Chłodnik majowy II - Bezchlebie

Poniedziałek, 1 maja 2017 | dodano: 10.05.2017Kategoria .Pół nocne, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2017 Łódzkie W

Kilkukrotne budzenie w nocy. Za zimno. Za chłodno. Aczkolwiek w śpiworze było całkiem, całkiem. Ostatecznie wylegiwanie trwało do około 12. Wydawało się, że jest ciepło, ale jednak nie aż tak. Co prawda było mi w tych warstwach już za gorąco, ale bez nich było za zimno. Bardzo silny wiatr ze wschodu początkowo dał mi popalić. Nic to, że słońce dogrzewało. Po godzinie ukazał się Brudzew. Myśli zaprzątane były chęcią na jakieś pieczywo, bo moje zapasy już się prawie wyczerpały. Były jeszcze cukierki, ale one nie syciły. W sklepie oczywiście pieczywa brak. W to miejsce zakupione dwa lody i ciastko z bitą śmietaną, która zniknęła na miejscu. W dalszą drogę kilka parówek. Potem pętla koło liceum z wielką halą sportową. Następnie jazda pod kościół, gdzie trwała kolejna przerwa, a po niej jeszcze jedna wizyta w kolejnym sklepie. Pieczywa nie było - czipsy miały służyć jako ekwiwalent.


11:06. Władysławów. Rzut oka z mojego nocleg ku SW


12:22. Brudzew. Kościół pw. św. Mikołaja z XV w. Organy wykonany przez warszawską firmę "Adolf Homan" w 1900 r.

Kurs wprost na południe. Niby można udać się było od razu na wojewódzką, ale zachciało mi się odwiedzić pobliską kopalnię węgla, albo chociaż przejechać przez tereny, które wkrótce mogłaby pochłonąć. Tuż za ostatnimi zabudowaniami wsi Bogdałów-Kolonia asfalt się skończył. Droga gruntowa miała szerokie dziury, gdzieniegdzie z wodą. Przejazd po bardziej płaskich i suchych terenach - wężykiem. Przy kanałku, stworzonym z wody wypompowywanej z kopalni, droga odbijała w prawo. Tam skręt, gdy już zrobiło się dostateczną liczbę zdjęć odkrywki i napatrzyło na ów krajobraz. Potem przejazd przez las do asfaltu, wyjeżdżając przy głównych budynkach kopalni, skąd przez głośniki na cały plac nadawano audycję jakiejś stacji radiowej. Tam też zniknęły ostatnie kanapki.


13:11. Droga za Bogdałowem, w kierunku kopalni węgla brunatnego. Widok ku S


13:20. Panorama KWB Adamów. Widok kilometr ku S od ostatniego domu w Bogdałowie. Widok ku SE


13:20. KWB Adamów.
 
13:20. KWB Adamów.


13:20. KWB Adamów.


13:21. KWB Adamów.


13:21. KWB Adamów. Hałdy piasku w południowej części odkrywki


13:21. KWB Adamów. 


13:26. Z odkrywki do Bogdałowa-Kolonii ku N


13:26. Wschodni kanał odwadniający do jeziora Bogdałów

13:30. Południowy kanał odwadniający do jeziora Bogdałów


13:48. Warenka. Budynki przy kopalni węgla brunatnego "Adamów"


13:54. Warenka. 50-lecie minęło w 2009 roku

Z wiatrem przemknięcie przez Turek. Tym razem Korytkowską, Jałowcową, Nową, przez park ze stawem, Kruszyńskiego, a z Gorzelnianej na chodnik przy głównej. Od zachodniego ronda przejazd Konopnickiej, Słowackiego, Zieloną i Południową. Za miastem teren się wznosił. Kilka przerw na tej trasie trzeba było zrobić. DW 470 nie znużyła, choć widoki były miejscami niezłe. Przez Malanów zjazd, na którym wpadła prędkość maksymalną tego dnia. Za Szadkiem ostatni przystanek na tej trasie. W Morawinie małe zakupy - lód i sucharki. Pieczywa brak. Skręt na wschód i zaczęła się walka z wiatrem. W Emilinowie skręt na Koźminek, w drogę na samym początku wsi. Przejazd Ciasną i Szkolną na rynek. Już bez szukania sklepów. Przerwa tuż za miasteczkiem.


14:13. Turek. Kominy Elektrowni Adamów


14:25. Turek. Ul. Polskiej Organizacji Wojskowej 7


15:34. DW 470. Grąbków. Jasna plama po prawej to okolice kościoła w Obrzębinie (7 km). Widok ku N


15:35. DW 470. Grąbków. Turek (9 km). Widok ku NNE


15:35. DW 470. Grąbków. Kościół w Turku


15:36. DW 470. Grąbków. Widok ku NE


15:43. Malanów. DW 470 ku SW


15:54. DW 470 na granicy powiatów


17:07. Młynisko. Mosty na Żabiance. Po lewej nowy most, z 2012, powstały w miejsce od lat nieistniejącego młyna


17:38. Koźminek. Opuszczony kościół ewangelicki z początku XX w.


17:38. Koźminek. Zachodnie resztki zabytkowego domu z XIX w. przy ulicy Ciasnej. Pożar zaczął trawić go 29.11.2015


17:41. Koźminek. Plac Wolności. Widok ku NE


17:42. Koźminek. Kościół pw. śś Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty z XV w.

Z wolna do Liskowa. Tam przejazd północną uliczkę, równoległą do głównej, która skręcała koło samotnego komina. Potem jeszcze odbicie w kierunku remizy. Droga za miejscowością świeżo po asfaltowaniu, ale jeszcze z jakimiś pracami wykończeniowymi. Zaczynało się chmurzyć. Jazda do Goszczanowa tak trochę na ślepo. Tam krótka przerwa. Powoli zbliżała się noc. Znów trochę na ślepo zmierzając do Warty. Kamizelka na plecy, uzupełnianie bidonów i przy okazji ocena - już niewiele zostało tej wody. Warta nie wywarła zbyt pozytywnego wrażenia. Może wiele w tej kwestii miały do powiedzenia kamienie ulic w centrum. Przejazd Kaszyńskiego, Świętojańską, Klasztorną, Górną, Parkową, Ogrodową. Jeszcze w międzyczasie zaczęła się niepotrzebna jazda na Sieradz, ale z niej nawrót, niedługo po wjechaniu do Dusznik. Wyjazd ulicą Tarnowskiego, która była w trakcie prac. Nie wiem czy asfaltowych, czy kamiennych. Jeszcze wiele było rozgrzebane. Przynajmniej oszczędziło mi to jazdy główną.


18:08. DW 471. Tuż przed Liskowem. Widok ku NE


18:15. Lisków. Komin na zachodnim krańcu Ul. Rzemieślniczej


18:19. Lisków. Kościół pw. Wszystkich Świętych z XIX w.


20:27. Warta. Kościół św. Mikołaja Biskupa z XIV w.

Fragment DW 710 nie był zbyt oblegany. Ot kilka aut zdążyło przejechać. Tu też jakieś prace. Obok mostu był postawiony drugi, ale nie udało mi się dostrzec, czy tymczasowy, czy już na stałe. Na północ skręt w Dzierżązni. W Brzegu leżenie na poboczu i obserwowanie światła księżyca, odbijające się w wodzie Jeziorska. Ponowna jazda rozpoczęła się, bo zaczynał się do mnie dobierać zimno, choć wiatr ucichł. Tuż przed Pęczniewem podobna sceneria, lecz wiele czasu tam nie minęła. Droga wiodła po grobli między dużymi stawami. W samej miejscowości długie kręcenie się po bocznych uliczkach. Do Zadzimia droga mi się dłużyła. Również księżyc obniżył swe położenie na tyle, że zrobiło się zbyt ciemno. Do tego wyraźna wilgoć w powietrzu. Na rynku wykończenie ostatnich słodyczami, a następnie kurs na południe po DW 479. Dłużyło mi się to, więc zaczęło się rozglądanie za noclegiem, ale nic ciekawego nie było widać. Zniechęcały mnie też obszary, gdzie wyraźnie ciągnęło chłodem od ziemi. W Rożdżałach naszła nawet myśl, czy aby nie przenocować w pobliskiej ruinie, kiedyś będącą chyba szkołą. Ostatecznie skończyło się na nocowaniu tuż za Czartkami.


22:52. Brzeg. Nocny widok na Jeziorsko i światła wsi Tomisławice


23:29. Pęczniew. Widok z grobli na staw


23:30. Pęczniew. Widok z grobli na staw


01:25. Rossoszyca. Staw na rzeczce Jadwichnie

Zaliczone gminy

- Brudzew
- Malanów
- Ceków-Kolonia
- Koźminek
- Lisków
- Goszczanów
- Warta
- Pęczniew
- Zadzim
Rower:Czarny Dane wycieczki: 147.78 km (7.00 km teren), czas: 09:43 h, avg:15.21 km/h, prędkość maks: 51.75 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Chłodnik majowy I - Czy czyste trzysta?

Niedziela, 30 kwietnia 2017 | dodano: 10.05.2017Kategoria >300, .Nocne, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, 2017 Łódzkie W

Trochę się wahania czy w ogóle ruszać. Już spakowane 9,5l wody w sakwach + dwa bidony zapasu, z osiem kanapek i sporo cukierków, których nadmiar zalegał w spiżarni. Ubrań to tylko drugi zestaw na zmianę/duże zimno. Start z namiotem, aby być gotowości na ewentualny dłuższy wyjazd. Rzeczywistość trochę ten zamysł wyklarowała. Wieczorem jeszcze bolała mnie łydka, tak jakbym ją nieco naciągnął za bardzo, ale w sumie to przeszło i może z raz były co do niej wątpliwości w czasie wyjazdu.

Start mniej niż półtorej godziny przed północą. Tylko oczekiwanie, aż przejdzie wieczorny deszcz. Przez niego było trochę mokro i błotniście. Już za lasem się z tego powodu przytrafiło przewrócenie, które spowodowało zgubienie tylnej lampki. Chyba tam, ale inna do tego okazja mi nie przychodzi do głowy. Przejazd przez Czerwińsk, wjazd do Wyszogrodu. Zjazd na most błotnistą ścieżką, gdzie znów niewiele mnie dzieliło od wywalenia. Po drugiej stronie rzeki udałe się do Iłowa. Droga mi się tam dłużyła. Jak zwykle. Nie przepadam za tą trasą, ale jest dość spokojna. W lesie przed Iłowem krótka przerwa. Potem na moment jazda pod cmentarz licząc, że będzie tam jakaś alternatywna droga do centrum tej miejscowości, ale za bardzo oddalała mnie od trasy, a innej ulicy jeszcze widać nie było. Nawrót i bez wydziwiania kurs do Sannik. Tam przejazd Wiejską i Parkową z kawałkiem placu przy sklepach. Coś mi się pomyliło i zaczęła się jazda na Gąbin. Po cofnięciu, wjazd na poprawny kurs DW 583.

Od Lwówka trasa była dla mnie nowa. Ciemno, chłodno, ale śpiewnie. Zaczynało się rozjaśniać, rozśpiewywały się też ptaki. Niby przejazd przez Pacynę, ale tak jakby z boku. Tuż za nią Model, gdzie oczy przykuły pozostałości murów zespołu dworskiego. Droga dziwnie skręcała, przez co odnosiło się wrażanie, że jadę w zupełnie złą stronę. O pochmurnym poranku ukazał się Żychlin. Tu zaczęło się większe niż do tej pory, kręcenie po miejscowości. Była to kolejna wizyta w miasteczku, praktycznie wcale nie poznanym. Krótka pętelka przez Jaśminową, 3 Maja na południe, między blokami na osiedlu Traugutta. Na Narutowicza powrót dróżką między dwoma starymi domami. Później miał być skręt na Bedlno, ale droga wywiodła mnie przez Pniewo. Wyjazd na DK92 i nią udało się dotrzeć do celu. Tam trochę kręcenia przy parku, przejeżdżając drewnianym mostem przerzuconym na wskroś stawu. Za wsią krótka przerwa.

Teraz trudniejszy etap, bo strony nieznane, nowe gminy, drogi słabo oznaczone na mapie i wiele skrętów. Początkowo jeszcze łatwo. Dojazd do Krzyżanowa po przekroczeniu wiaduktu nad A1. Był to pierwszy tak wysoki punkt w tej monotonnej okolicy. Tam powstało pierwsze zdjęcie i już trzeba było zmienić baterie, choć niby naładowały się przed wyjazdem. Stamtąd już trzeba było kombinować i zaglądać w mapę. Przejazd ponad rzeczką Ochnią, nad którą hasała para bażantów. Zaczęło się rozpogadzać, ale wiatr silnie dął ze wschodu. Odtąd teren był bardziej różnorodny. Przejazd fragment DW702, skręt na Malewo, a potem wjazd w o jeden skręt za daleko. W rezultacie kilometr gruntowej dróżki przez pola i kanałek. Przez Strzegocin do Witoni, gdzie chwila zastanowienia - wpierw w lewo, potem w prawo. Jazda do Osędowic była poniekąd trudna, głównie ze względu na spore odcinki starego asfaltu.


6:00. Wiosna w Rustowie


06:23. DW 702. Wały B. Widok ku NW


06:59. Strzegocin. Dom Formacyjny Diecezji Łódzkiej w budynku dworskim z XIX


07:01. Strzegocin. Droga do Witoni. W tle widoczny dom w Anusinie


07:16. Witonia. Przed firmą ZOLA


07:16. Oj prawda...


07:30. Witonia. Tuż za torami. Ostatni dom tej miejscowości.


07:35. Gozdków. Kapliczka przydrożna


07:47. Osędowice. Ciekawa piwnica.

W pobliżu była Daszyna, więc skręt na południe, tylko po to by przejechać się koło kilku bloków i wrócić na kurs ku północy. Poza tym jeszcze krótka przerwa przy niewielkiej odkrywce, gdzie było mnóstwo błota. W Jarochowie leżąca przerwa na przystankowej ławce. Tego mi było trzeba. Gdy słońce znikało za chmurami, momentalnie robiło mi się zimno. Po przerwie dalsza jazda DK 91, na której było bardzo mało aut. Wkrótce wjazd do Krośniewic. Tam Kwiatowa, Plac Wolności, Kolejowa i długa droga do Dąbrowicy. Nie bardzo mi przychodziło do głowy, jak stamtąd wyjechać, więc wpierw jazda do Zbawiciela, po czym powrót przez park na południe. Udało się trafić na właściwe skrzyżowanie i odbić na zachód. W którejś Kaleni uciekał przede mną szczeniak. Długo pędził przed siebie, nawet gdy odległość wynosiła kilkaset metrów. Dopiero jak opadł z sił i odległość się zmniejszyła, wreszcie uciekł w lewo. Czemu tego nie zrobił wcześniej?


08:01. Walew. Kopalnia kruszywa.

Znów zrobiło się pochmurnie. Kłodawa przejechana szybko, ale za miastem już się tempo spadło. Uszły ze mnie siły i przeszkadzał mi wiatr. Z DW263 skręt na Olszówkę. Mała pętla z przerwą na przystanku, tuż przed powrotem na wojewódzką. W Dąbiu również małą pętla, z powrotem przez 3 Maja. Kolejna przerwa w Kupininie. Tam skręt w prawo, następnie wypatrując kolejnego, który miał mnie przeprowadzić przez Ner. W ogóle, to źle mi się pojechało, bo rzeka miała zostać przecięta w Dąbiu, a potem trzeba było skręcić na wschód za autostradą. W Świnicach Warckich krótkie rozpogodzenie. Naszła ochota na jakieś zakupy, ale wszystko zamknięte. W poszukiwaniu sklepu, kurs na zachód, nawrót, a potem w Świętej Faustyny. Nic nie było. Za Głogowcem kurs na wschód, po pasie technicznym wzdłuż A2. Przed Sakowem był to już tylko grunt. W Dzierżawach niemiła przygoda, bo trafiła mi się jakaś ścieżka wzdłuż stawu, prowadząca koło czyjegoś, nieogrodzonego domu, którego starszy lokator nie był zadowolony.


09:19. Krośniewice. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z XIX w.


09:23. Krośniewice. Montownia Krośniewickiej Kolei Dojazdowej


09:23. Krośniewice. Montownia Krośniewickiej Kolei Dojazdowej


09:58. Dąbrowice. Ratusz z 1967r.


10:00. Dąbrowice. Kościół pw. śś. Wojciecha i Stanisława z XIX w.


10:01. Dąbrowice. Stary Rynek 6


11:27. Głębokie. Spichlerz w zespole dworskim z XIX w.


12:43. DW 263. Dąbie nad Nerem (N skraj miejscowości). Cmentarz ewangelicki z XIX w.


12:50. Dąbie. Gminny Ośrodek Kultury w budynku remizy strażackiej z początku XX w.


13:47. Zbylczyce. Nadmiar wody na łąkach nad Nerem. Widok ku NEE


14:24. Głogowiec. Dom narodzin św. Faustyny Kowalskiej

W Starym Gostkowie raz jeszcze trzeba było mi przysiąść na ławce. Rozpogodziło się już dziś na dobre, ale sił do jazdy wiele nie było, choć mentalnie jak najbardziej w porządku. Ścieżką rowerową do Poddębic (z udziwnień - tylko przejazd przez Przyszłości i wcześniejsze osiedle). Odtąd jechało mi się lepiej, bo i wiatr zaczął sprzyjać. Zmęczenia jednak to nie rozwiało. Wpierw długa jazda przez las. Za Dominikowicami dłuższa przerwa koło ruin chyba dworku. Stamtąd jeszcze moment i oto ukazał się Uniejów. Miasteczko zrobiło wrażenie chyba najbardziej pozytywne ze wszystkich na tej wyprawie. Przejazd przez rynek za kościół, przecinając mały park koło kościoła, większy park koło rynku, zjeżdżając Kościelnicką do mostu dla niezmotoryzowanych. Na drugim brzegu zamek, basen, termy, boisko, skansen, gastronomia. Nęciło mnie, by zjeść, ale nie było zatrzymywania. Od razu poniosło mnie na DK 72.


15:53. Tur. DW703. Ścieżka rowerowa Stary Gostków - Poddębice. Widok ku SEE


16:22. Poddębice. Plac Tadeusza Kościuszki. Kościół pw. św. Katarzyny z XVII w.


16:32. Rodrysin. Budynki Nadleśnictwa Poddębice


17:08. Balin. Ruiny domu? Szkoły?


17:54. Uniejów. Widok na most DK72 z kładki nad Wartą ku SE


17:54. Uniejów. Fontanna


17:55. Uniejów. Widok na centrum z kładki nad Wartą ku N

Znów las, ale krócej. Za nim ścieżka rowerowa, już na tyle leciwa, że słabo się nią jechało. A to tylko kostka właśnie. Skończyła się w Przykonie. Przerwa, a po niej jazda na południe. Do Dobrej wjazd tuż po zachodzie słońca. W Kawęczynie była już noc. Kurs do DK 83 i przerwa na przystanku niedaleko ronda. Zastanawiała mnie kwestia znalezienia noclegu. Co prawda jeszcze nie męczyła mnie zbyt silna senność, jak to już się zdarzało, ale potrzeba ta dawała o sobie znać. Przejazd do Turka odbył się z trudem. Za każdym zakrętem rosła płonna nadzieja, że oto ukaże się miasto. W Turkowicach nawet na moment udało się zjechać w bok licząc, że trafi się jakaś boczna trasa dojazdowa. Dobrską wjazd do centrum. Plac został ominięty od zachodu, drugi od wschodu. Od 3 Maja, pod koniec ulicy, przejazd na drogę, przecinającą osiedle do Browarnej. Dalej Piłsudskiego na północ i pętla przez Torową. Niewiadomą dla mnie było, jak wyjechać z miasta w kierunku, który został przez mnie obrany na mapie. Na szczęście skręt był już blisko. Od Chopina skręt kilkukrotny, w dróżki po lewej stronie. Stała tam masa jednorodzinnych domów, całkiem świeżych. Na główną powrót po przejechaniu całej Lutosławskiego.


19:37. Dobra. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny z początku XX w.


21:14. Turek. pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z początku XX w.


21:36. Turek. Przy cmentarzu na Chopina

Teraz las. Las i podjazd w ciemnościach. Największy i najbardziej stromy jak do tej pory. Długi. Na przystanku w Międzylesiu obowiązkowa przerwa. Jeszcze odrobinę i udało mi się dotrzeć do Władysławowa. Tam wjazd przez osiedle przy Orlej i Łokietka. Pętlę przy Górniczej. Za remizą trzeba już było odczytać mapę, bo trudno mi szło z nawigacją. Wyjazd na główną ku wschodowi. Asfalt zerwany, ale chodnik już gotowy. Koło cmentarza strasznie wiele na nim ziemi z budowy. Za torami skręt w prawo, gdzie zapadło postanowienie, że już pora skończyć na dzisiaj. Pojawił się bowiem zagajnik, a droga wyglądała na mało uczęszczaną.

Zaliczone gminy

- Witonia
- Dąbrowica
- Olszówka
- Dąbie
- Świnice Warckie
- Wartkowice
- Poddębice
- Uniejów
- Przykona
- Dobra
- Kawęczyn
- Turek (W+M)
- Władysławów
Rower:Czarny Dane wycieczki: 304.58 km (24.00 km teren), czas: 19:36 h, avg:15.54 km/h, prędkość maks: 42.63 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Góry Deszczokrzyskie II

Czwartek, 23 lutego 2017 | dodano: 11.12.2022Kategoria 2017 Świętokrzyskie, .Wyprawy po Polsce, .Z Kasią, .2 Osoby
Obie noce bardzo wietrzne, druga też deszczowa. Szybko się pozbierałyśmy z rana i ponownie zaatakowałyśmy Opatów. Tym razem się udało przejść podziemiami. Do tego niewielkie zakupy i powrót do domu. Trasa wiodła przez Bałtów i Radom, a zakończyła się grubo po zachodzie słońca.


10:09. DP 0603T. Zjazd w dolinę Pokrzywianki. Widok ku E


11:28.Opatów. Zejście do podziemi miasta


12:29. Opatów. Ratusz z XVI/XVII w.


12:56. Ostrowiec Świętokrzyski. Sandomierska. Biedronka, która spłonęła w lipcu ubiegłego roku


13:18. Bałtów. Podjazd przez Rezerwat Modrzewie. Widok ku N
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Góry Deszczokrzyskie I

Środa, 22 lutego 2017 | dodano: 24.02.2017Kategoria .Wyprawy po Polsce, .2 Osoby, .Z Kasią, 2017 Świętokrzyskie
Wyruszyłyśmy we wtorek. Autem przez Sochaczew, Radom. Bez rowerów. Słońce wyjrzało zza chmur i była piękna, jakby wiosenna pogoda. Już długo po zmroku, przez Jabłonnę wjechałyśmy do Pawłowa, gdzie mieściła się nasza skromna, lecz tania baza wypadowa. Herbatka przed snem i wnet zaczął się kolejny dzień. Miałyśmy wstać rankiem i wykorzystać bezdeszczową pogodę. Nie udało się. Wstałyśmy dość późno i śniadanie trochę się rozwlekło. Przez Stary Bostów do Bodzentyna. Tuż za nim zaczęło padać. Zaparkowałyśmy w Św. Katarzynie. W budce z biletami nikogo. W końcu zima. Tabliczka po bilety kierowała do wsi. Podjechałyśmy do centrum i nie zakupiłyśmy, bo ponoć zimą ich nie rozprowadzano ‑ wstęp wolny.


10:49. DW 756. Chybice. W tle Góry Świętokrzyskie ze Świętym Krzyżem. Widok ku S


10:50. Łysa Góra. Z prawej Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze Święty Krzyż. W centrum kościół z XVIII wchodzący w skład bazyliki mniejszej pw. Trójcy Świętej i sanktuarium pw. Relikwii Drzewa Krzyża Świętego. Widok ku S

Wróciłyśmy i w drogę. Deszcz padał niezbyt intensywnie. Na ziemi śnieg a na szlaku sporo lodu. Na kładkach nie szło iść ‑ trzeba było bokiem. Przy barierkach na najbardziej stromym odcinku powoli, ale z asekuracją. Były to nowe elementy, których nie pamiętam z wyjazdu w 2008. Przed skrętem wiatka z ławeczkami. schroniłyśmy się przed zimnym i silnym wiatrem. Przerwa krótka ‑ tyle by w spokoju się napić i ruszać dalej. Kolejny etap bardziej kamienisty, również z fragmentami zlodowaciałymi. Później już tylko śnieg aż do szczytu. Seria zdjęć i chodu w dół. Było szybciej i łatwiej, choć przy barierkach podobnie kłopotliwie. Pogadałyśmy chwilę z wędrującym jegomościem, który uraczył nas wieścią od znajomego, że w stolicy ulewa.


12:09. Świętokrzyski Park Narodowy. Kapliczka i źródełko Świętego Franciszka z XIX w.


12:24. Świętokrzyski Park Narodowy. Schody na Łysicę. 9 lat temu te barierki nie istniały. Widok ku N


13:01. Świętokrzyski Park Narodowy. Na Łysicę. Górna partia szlaku. Widok ku NE


13:01. Świętokrzyski Park Narodowy. Tuż przed szczytem Łysicy


14:01. Świętokrzyski Park Narodowy. Źródło Świętego Franciszka

Z powrotem w aucie ‑ ciepła i posiłku. Zjechałyśmy do Rzechty na DK 74, po drodze wspominając wyprawę w 2010. Deszcz poszedł dalej, ale pasmo Łysogór wciąż było skryte w niskich chmurach. Popędziłyśmy do Opatowa, by zwiedzić tamtejsze podziemia, które już kilkukrotnie były odkładane na później. Tym razem również się nie udało. Głodne udałyśmy się wpierw do Restauracji Żmigród, która ponownie nie zawiodła. Niestety. Po posiłku ujrzałyśmy grupę wychodzącą z podziemi, która była grupą ostatnią. Trochę zmartwienie, postanowiłyśmy wracać, bo było już późno. Będąc blisko noclegu, zadzwoniłyśmy jeszcze do Klasztoru w Wąchocku, dzięki czemu dowiedziałyśmy się, że jeszcze możemy je odwiedzić. Dotarłyśmy tam w jakieś pół godziny i w sam raz. Grupa była częściowo angielska, niewielka. Zwiedzania też wiele nie było, a plan budowli od razu nasunął wspomnienia z Tyńca. Po powrocie dużo herbaty, ale bez kolacji ‑ posiłek "na wynos" z Opatowa, jeszcze został na śniadanie.


17:53. Wąchock. Wnętrze kościoła przy klasztorze cysterskim z XIII w.
.

18:00. Wąchock. Klasztor Cysterski z XIII w.

Rower: Dane wycieczki: 4.00 km (4.00 km teren), czas: 02:00 h, avg:2.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Warmia Grudniowa II - Od Or.(nety) do Ol.(sztyna)

Czwartek, 8 grudnia 2016 | dodano: 08.12.2016Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, .Pół nocne, 2016 Warmia, .Z rodziną

2016.12.07 - 08 Warmia Grudniowa - cała trasa


Po noclegu

Decyzja o przenocowaniu była słuszna. Leżąc pod wyjątkowo ciepłą kołdrą, przed snem można było się wsłuchiwać w szaleńczy wicher i strumienie deszczu, które uderzały w dach i ściany budynku. Rzecz jasna, nie było porównania z burzami letnimi. Było znacznie spokojniej niż wtedy, ale jednak gorzej, niż w czasie ostatniej godziny. Pobudka jeszcze przed świtem, o ile tak nazwać można bezbrzeżną szarość za oknem, która trwała dzień cały. Nie spieszyło mi się. W TV jak zwykle nic ciekawego nie było, a poziom kreskówek na jednym z kanałów po prostu żenujący. Ubrania wyschły wystarczająco. Z wolna wdziewane były kolejne elementy stroju bojowego. Pogoda nie zapowiadała się wspaniała, ale największe opady przeszły. Zdawało się, że trwało akurat kilkugodzinne okno 0,1mm mżawki, albo wszystko już się skończyło. Faktem jest, że do końca wyjazdu, deszcz już mi nie przeszkadzał. Tylko opony były wilgotne, a wiatr nadal robił swoje.

Orneta

Wjazd do centrum Ornety. Dopiero na starówce zjazd ze ścieżki rowerowej (asfaltowej, ale przerywanej). Koło ratusza zagadał do mnie pewien kierowca większego samochodu, który wskazał kilka ciekawych miejsc w okolicy (sam zaś rowerem zjeździł województwo). Po pogawędce jazda Kościelną, Litewską i Zamkową. Na podjeździe znów problem z kolanem. Wyjazd DW 528. Droga pusta, bo trasa remoncie - od września stawiano od nowa most nad Pasłęką. Przed wyjazdem zdarzyło mi się czytać o tym i urosła ciekawość, jak to wyglądało. W wyobraźni - ot niski most, niskie brzegi, mała rzeczka, pewnie będzie jakieś przejście dla pieszych obok niego albo tylko zerwany asfalt, itp. W razie czego można by też poszukać innej trasy przez rzekę, choć z niechęcią i oporem. Nie. Rzeczywistość była inna, nie doceniona przez mnie. Przejazd przez las, mijając ściany rozebranego wiaduktu kolejowego. Drogą przejechały może ze trzy auta, jeden rowerzysta i pieszy. Dało mi to złudną nadzieję na bliski koniec remontu. Oczywiście była to pomyłka.


10:34. Orneta. Ścieżka przy 1 Maja koło Zielonej. Widok ku W


10:57. DW 528. Nieczynna od 1945 r. linia kolejowa Orneta - Morąg w pobliżu dawnej stacji Kolonia Orneta (w lewo). Widok ku S

Przez rzekę Pasłękę

Dolina była głęboka. Zasadnicza część konstrukcji już istniała, poza jedna czy dwoma ostatnimi podporami. Przedostać górą można było, tylko po drugiej stronie trzeba by zejść po drabinie. Nie było mi wiadome, jak wysokiej, więc pozostało mi przemieścić się dołem, albo zawrócić. Był jeszcze nieodległy stary most kolejowy, ale lepiej było nie ryzykować aż tak. Po stromych, niby schodkach zejście na dno doliny. W niższej partii sporo błota, więc trzeba było trochę hamować. Przez wartką rzekę były przełożone betonowe płyty. Tylko tego mi było trzeba. Gdyby była zamulona, nieutwardzona, lepiej byłoby się wycofać. Z brzegu rower został wprowadzony, ustawiony jak trzeba i w kilka sekundy później przewiózł mnie na drugą stronę. Buty oczywiście mokre, ale nie raczej powierzchownie. A może to dzięki czterem warstwom skarpetek i jednej z folii? W każdym razie nie były przez mnie odczuwane z tej strony problemy, tak jak to było w Bieszczadach.


11:13. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Widok ku SW


11:14. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Widok ku SW


11:18. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Po południowej stronie mostu


11:19:DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Po południowej stronie mostu


11:20. Pozostałości nieczynnej linii kolejowej po północnej stronie mostu. Widok ku NW


11:20. DW 528. Przebudowa mostu nad rzeką Pasłęką. Po południowej stronie mostu. Widok ku NE

Błotniste wyjście z doliny rzeki Pasłęki

Pozostało jeszcze podejść co nie było takie łatwe. Betonowe płyty z jednej strony dawały oparcie i nie pozwalały nurzać się w błocie, ale z drugiej strony był pod takim kątem, że niewiele mnie dzieliło od poślizgu. Udało mi się przemierzać je na dwa takty. Wpierw wysuwając rower przed siebie, zaciskając hamulce (dawało to niewiele, ale zawsze coś) i wysuwając prawą stopę mniej więcej do połowy płyty, po czym przenosząc na nią część ciężaru, jak najszybciej sięgając lewą do stabilnego, bo nierównego styku dwóch płyt. Gdy stromizna się skończyła, trzeba było odpocząć, bo serce waliło niespokojnie. Na koniec głębokie, błotniste, ale dość płaskie podejście do szosy. Tam na siodełko i z trudem rozpoczęła się dalsza jazda przed siebie. Z lewej widoczni byli trzej ludzie na polu, którzy zajmowali się młodą sarenką.


11:23. Tymczasowy bród z betonowych płyt po południowej stronie mostu

Bez sił do Jonkowa

Kolejny etap trasy niemiłosiernie się dłużył. Odliczanie kilometrów do celu szło powoli. Przed Głodówką, po prawej stronie ukazał się stary, zaniedbany cmentarz. Wpadły zdjęcia tych nielicznych, kamiennych elementów. Przejazd nad Miłakówką. Za nią spory podjazd o 50m i już zjazd do Miłakówka. Zjazd na parking przy rondzie. krótkie czytanie słabej mapy, przez co poprowadziło mnie na drogę do cmentarza, zamiast na Olsztyn. Teren był tu intensywnie pagórkowaty z widokami na mniejsze lub większe jeziora. Dojazd do DW 530. Najbardziej stromą część za Dąbrówką trzeba było iść. Zabrakło mi już sił i atakował głód. Gryz i 2 kroki. Gryz i 3 kroki. Tak to szło, ale dalej już obyło się bez takich sytuacji. W Świątkach skręt na południe. Za Łomną dwustopniowy podjazd, z przejazdem przez ładny las (widać tam było więcej śniegu niż gdziekolwiek na trasie). Przyjemny zjazd do Jonkowa, krótka przerwa.


11:47. Głodówko. Zapomniany cmentarz po zachodniej stronie drogi


12:12. Miłakowo. Kościół pw. św. Elżbiety i Wojciecha z XIV w. Widok ku NE


12:15. Miłakowo. Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z XIX w. Widok ku W


12:24. Droga z Miłakowa do wsi Bieniasze ku SE


12:45. Bieniasze. Bieniaskie Jezioro. Widok ku S


12:47. Bieniasze. Trochę uszkodzony budynek gospodarczy pod koniec wsi


13:20. Dąbrówka. Most na Pasłęce. Widok ku SE


15:17. Olsztyn Gutkowo. Kościół pw. św. Wawrzyńca z XIV w.

Dojazd do stacji Olsztyn Zachodni

Z Jonkowa jeszcze 5 km do znanej trasy. Aby nie była identyczna, skręt w Słowiczą (przejazd pomiędzy autobusami i słaba końcówka). Przy jeziorze jazda po ścieżce kostkowej. Trasa z podjazdami o najgroźniejszym skrzyżowaniu przy Bałtyckiej 64. Od torów pojawił się asfalt na ścieżce. Za skwerem zmieniła bieg na północną stronę drogi. Pod torami wjazd na teren dworca Olsztyn Zachodni. Ten był remontowany i peron drugi od strony zachodniej był wyłączony z użytkowania. podobnie sam budynek dworca - kasa mieściła się w niewielkim baraku. Zakup biletu o 14:44 na pociąg ze stacji Olsztyn Zachodni do stacji Modlin (przez Nidzicę, Działdowo, Nasielsk). Planowy przejazd między 17:45 a 19:38. Dobrze, że był jeszcze spory zapas czasu, w razie niespodziewany przygód, ale pozostało jeszcze jego zagospodarowanie. Zbliżał się zmierzch, a warto było jeszcze trochę poznać okolicę.


15:19. Olsztyn. Ścieżka przy Bałtyckiej nad jeziorem Ukiel.

Wieczorem po Olszynie

Chodnikami przejazd na Stare Miasto. Obawiając się płaskich kamieni ulicy Prostej. Przy tamtejszym spadku i gołoledzi już by był problem z jakąkolwiek jazdą. Wyjazd za Wysoką Bramę. Prosto? Lepiej nie. W prawo, przez skwer do Lelewela, koło kościoła, zachodnia i południowa część rynku. Przerwa w hinduskim barze na Prostej. W zamówieniu jakiś rodzaj zupy curry z krewetkami, której aromat odczuwany był przez mnie jeszcze po powrocie do domu. Po przerwie przejazd zapleczami domów przy Prostej do Św. Barbary. Miasto zdążyło włączyć oświetlenie zabytków. Kurs w stronę Zamku, zjazd kocimi łbami Okopowej na aleję Gelsenkirchen. Podświetlanym mostkiem przejazd przez Łynę do Górnej.


15:58. Olsztyn. Wjazd na Zamek Kapituły Warmińskiej.


16:30. Olsztyn. Ul. Staromiejska i Wysoka Brama


16:34. Olsztyn. Mostek na Łynie przy Chrobrego

Nocą po Olszynie

Wyjazd na skrzyżowaniu przy Mochnackiego, przedostanie się na przeciwległy kąt, następnie ruszając ku E. Skręt w Kacprzaka, ścieżka przy DK 16, mostek pieszy na Łynie, grunt do Gotowca. Jazda przez osiedle bloków przy Korczaka do Profesorskiej miedzy 15 i 13. Skrzyżowanie DK16 i DK 51. Nieopatrzny skręt na południe, dostając się pod UWM. Na parkingu udało mi się zorientować, że zanadto się oddalam, a czasu może nie wystarczyć na przemierzanie praktycznie nieznanego miasta w zimową noc. Przy Saperskiej przez pasy, dostając się do Bażyńskiego. Tu osiedla jednorodzinne. Przez Zawiszy Czarnego i Szarych Szeregów powrót w kierunku dworca. Skręt w Grunwaldzką. Z Kromera prawie wjazd na zamknięte osiedle. Brama była otwarta, ale właśnie się zamykała, a jak się potem wydostać? Lepiej się cofnąć, okrążyć je od południa. Za szkołą wyjazd na drogę i powrót do DZ. Oczekiwanie trwało jeszcze godzinę, ale sił już na jeżdżenie nie było. I tak udało mi się skorzystać z okazji, aby poznać sporą część Olsztyna.

Powrót pociągiem

W pociągu zanurzenie w muzykę. Z ciekawostek - jakiś typek robił selfie na fb. Narcystyczne i pozowane bardzo. Przyjazd do Modlina o ~19:40 do Modlina. Z ogromnym trudem udało mi się przejechać do ronda przy moście i rozłożyć rower przy przystanku. Przyszło jeszcze poczekać kilkanaście minut na rodzinne auto. Potem jeszcze zakupy w Zakroczymiu i dwutygodniowe problemy ze wstawaniem z krzesła jako bezpośrednie przypomnienie wyprawy.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 71.68 km (4.00 km teren), czas: 05:52 h, avg:12.22 km/h, prędkość maks: 45.15 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Warmia Grudniowa I - Z północy do północy

Środa, 7 grudnia 2016 | dodano: 08.12.2016Kategoria .Pół nocne, .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, .Z Kasią, 2016 Warmia

Przygotowania

Już dłuższy czas ciągnęło mnie do odwiedzin północy Polski. Mimo planów odwiedzenia tych stron, na ten rok już konkretnych, zostały one odłożone z powodu serii wypraw na południu. Rozważany był jeszcze jeden, jesienny wyjazd, plany pokrzyżowała seria chorób. Ostatecznie odbył się tego grudniowego dnia, czując zimną determinację i potrzebę jazdy. Przygotowania odbyły się poprzedniego dnia, zapakowując sporo ciuchów do sakwy.

Zaopatrzenie wyglądało w ten sposób: 4 pary skarpetek, w połowie przedzielone torebką foliową (mimo to palce trochę marzły); 2 jeansy, z okresu największego mojego obwodu; spodenki BBT i zwykłe, z nieco grubszego materiału (założone po kilku kilometrach); nogawki (które i tak się ściągały, ale rzadziej niż poprzednimi razami); kurtka gruba i lekka; rowerowe koszulki - zwykła, forumowa, zwykła, z długim rękawem (zepsuty suwak); bluza (suwak zaczynał się psuć); 3 kominiarki; 2 pary rękawiczek. Ten zestaw pozwalał mi jechać i praktycznie nie odczuwać skutków niskiej temperatury. Wieczorem doszedł jeszcze szalik, a późno w nocy, również luzem wrzuconą koszulkę, jako dodatkową obronę przed wiatrem. W sakwie były jeszcze 3 nadmiarowe ciuchy, które okazały się zbędne, ale mogły się przydać, gdyby wyjazd potrwał dłużej. Do tego mp3, aparat (który się zepsuł), kilka baterii, telefon, 10 tostów (+2 tuż przed wyjazdem), kilka wafli, ~5l wody (wróciło ~1,5, z powodu uzupełnienia zapasu o kranówkę) i standardowe zaopatrzenie rowerowe.

Podróż pociągami

Wyjazd autem z Kasią z rana. Wypakowanie w Modlinie, na początku Orzeszkowej. Zjazd do Dworca w Modlinie, przy Źródlanej zapinając hamulce, o których dopiero mi się przypomniało. Bilet do Korsz, z przesiadką w Olsztynie (całość przez Nasielsk, Nidzicę, Czerwonkę). Planowy przejazd między 8:30 a 11:55. Z powodu problemów w systemie, wydruk trochę potrwał, niecierpliwiąc dwóch klientów czekających za mną (przyszli w połowie procesu zakupu biletów). Ostatni z tych biletów został wydrukowany o 8:25. Na pociąg czekało się mniej niż 10 minut od wydruku. Miejsce od okna i obserwując mijające krajobrazy. Nie było to łatwe. Było mgliście, więc od Nasielska mi się nie chciał, odtąd zerkając tylko co jakiś czas. Tak jak na początku śniegu nie było widać, lub tylko cienką warstwę, tak w okolicach Olsztynka było go już całkiem sporo. Również na drogach. W co mi się zachciało wciągać. Tam może być jeszcze grubsza warstwa śniegu, drogi rzadziej używane, więc może też nie rozjeżdżonego. Na szczęście koło Olsztyna śnieg zaczął zanikać praktycznie do zera. Wysiadłszy, spacer na sąsiedni peron. Uprzednio pasażerkę zapytała mnie o odczytanie, z którego miał odjechać jej transport. Nie było wiele osób. Do Korsz jechało się jeszcze godzinę, a zza chmur wyłoniło się słońce.


09:09. Modlin. Ul. Elizy Orzeszkowej. Widok ku SE

Z Korsz do Sępopola

Dodatkowa odzież zaczęła być zakładana na 30-20km przed stacją. Podczas zjazdu z peronu, nikogo innego już tam nie było. Tory przedzielały szosę bardzo szeroko jak na tak niewielką miejscowość. Spowodowało to umieszczenie większej liczby szlabanów niż zazwyczaj się widuje. Dość szybki zjazd na asfaltową ścieżkę rowerową - fragment Green Velo. Przejazd nią do pobliskich Glitajn, skąd skręt w lewo. Trasa do Sępopola również była oznaczona jako GV, ale poza znakami nic przy niej z tego tytułu nie powstało. Zamiast tego ogólnodostępna droga z okropną, połataną nawierzchnią. W Bykowie przerwa na pierwszą przekąskę i założenie spodenek. W Sątocznie zwrócił moją uwagę stary kościół, a w Prośnie most i ruiny dworku widoczne z szosy. We wsi trwały jakieś roboty przy drodze. Tuż za wsią niewielki zagajnik osłaniał drogę przed słońcem, dzięki czemu był to najniebezpieczniejszy i najbardziej zimowy odcinek tej wyprawy - nawierzchnia, która wyglądała na oblodzoną, ale przejechana bez problemów, choć ostrożnie.


12:59. Start z peronu w Korszach


13:02. Korsze. DW 590. Parowóz Ol49-27, który zajmuje to miejsce od 2006r.


13:06. Korsze. Ścieżka rowerowa GV przy DW 590, biegnąca ku NE nad Korszynianką. W tle Glitajny z widocznymi budynkami PGR-u


13:32. Sątoczno. Tędy wytyczono fragment GV. Po prawej kościół pw. św. Chrystusa Króla z XIX w. Widok ku NW


13:32. Dawna zabudowa w Sątocznie


13:35. Most na rzece Guber. Dalej zabudowa Prosny. Widok ku W

Od Sępopola do Bartoszyc

Dojazd do Sępopola z trudem i był to pierwszy znak, że wyprawa będzie krótsza niż to było w planach. Miejscowość jakby idealnie wpasowana między rzeki, które w tym miejscu się łączyły. Przez moment zastanawiało mnie, czy od południa nie ma jakiegoś kanału, który tworzyłby z miasteczka wyspę. Długi rynek zakończony kościołem z pozostałościami murów miejskich. Drugi most i skręt koło cmentarza. Do Bartoszyc jazda trasą wzdłuż głęboko wciętej Łyny. Przeważnie nieznacznie pięła się w górę. Było ledwie kilka, ale zauważalnych obniżeń, m.in. na granicy gmin. Przerwa już w mieście, jeszcze przed kościołem i torami. Trochę podjadania i zerknięcie w mapę. W okolicy krajówki zjazd z asfaltu, wracając na niego na zjeździe za szkołą. Odtąd jazda DW 512.


13:57. Sępopol. Guber wpadający do Łyny. W tle kościół pw. św. Michała Archanioła z XVI w.


14:01. Sępopol. Wschodni przyczółek mostu, zniszczonego podczas IIWŚ


14:01. Sępopol. Kościół pw. św. Michała Archanioła z XVI w. i mury miejskie z XVI w.


14:21. Rusajny. Widok ku W


14:26. Obniżenie terenu na granicy gmin, pomiędzy wsiami Rusajny i Szylina Wielka


14:56. Bartoszyce. Kościół pw. św. Jana Chrzciciela z XV w.

Od Bartoszyc do Górowa Iławieckiego

Na podjeździe za miastem zaczęło dokuczać kolano. Prędkość zmalała, a odległości miedzy wsiami wydawały się rosnąć w nieskończoność. Przerwa przed dworkiem w Tolku. Wieś z zakrętami i podjazdem. Znów jedzenie. Trwała nadzieja, że to już połowa DW do Górowa Iławeckiego. Koło lasu raz jeszcze przerwa. Przy wsi Piasek był las, rosnący tylko do brzegu niewielkiego, wijącego się dopływu Elmy. Przyjemny widok na koniec dnia. Zbliżał się zmierzch, więc już za wsią, po pokonaniu długiego podjazdu i walcząc z bardzo silnym wiatrem na twarz, nastąpiła przerwa pod lasem. Na szyję powędrował szalik, do tego mp3, przerwa na posiłek i odpoczynek. Przerwa trwała kilkanaście minut. Wciąż trzymała mnie nadzieja na rychłe dotarcie do Górowa Iławeckiego, a tu jeszcze 1/3 wojewódzkiej.


15:26. DW 512. Droga prowadząca na SW od wsi Spytajny


15:35. DW 512. Pół kilometra na NE od wsi Tolko. Droga do wsi Borki, nieco w lewo od lasu w centrum. Widok ku N


15:42. Tolko. Pałac rodu von Tettau z XVII w.


15:43. Tolko. Mural, na trzech budynkach po północnej stronie drogi, razem tworzący napis "PGR"


15:51. DW 512. Schron linii Trójkąta Lidzbarskiego, położony na NW od zabudowań wsi Tolko

Od Górowa Iławieckiego do Lelkowa nocą

Wjazd już w nocy. Na skrzyżowaniu konsternacja, bo wojewódzkie objeżdżały miejscowość. W centrum też nie lepiej więc zjazd na chodnik okalający staw. Pod jego koniec przyglądanie się mapie i wyjazd na Sikorskiego. Tam znak drogowy jasno wskazał kurs na Lelkowo. Długa ciemna trasa. Wsie najczęściej znajdowały się gdzieś obok, ale przynajmniej był jeszcze mniejszy ruch. W Kandytach skręt pod górkę i nawrót koło kościoła. W Stedze Małej krótka przerwa na posiłek. Z ulgą wjechało się do Lelkowa. Pół godziny straty przy telefonie, bo wyjazd odbył się bez doładowania i można było tylko odbierać rozmowy oraz nadawać pośredni sygnał z potrzebą o skomunikowanie. Nadeszła informacja, że od Bałtyku w istocie sunęło sporo chmur z opadami, jak było zapowiedziane. Tylko przyszły wcześniej. ICM wskazywał opady na godziny przedświtu, jednak przygnało je kilka godzin wcześniej.


17:32. Górowo Iławeckie. Ul. Nadbrzeżna. Widok ku NW


17:39. Górowo Iławeckie. Kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z XIX w.


19:10. Lelkowo od E. Jak zwykle, pora zwolnić

Pieniężno nocą

Przez prawie bezludne obszary dojazd do Pieniężna. Mimo trudu ciała i wietrznych komplikacji, droga przynajmniej nieznacznie prowadziła w dół. Przed miastem znów wojewódzka zamierzała wywieść mnie z dala od zabudowy. Spodziewając się deszczu, rozważany był przez mnie jakiś posiłek, tak by przeczekać pierwsze silniejsze uderzenie. Rozważane też poszukanie noclegu. Te myśli były rozwiewane, mając nadzieję na szybsze ukończenie trasy, mając w perspektywie kolejny dzień w pełni deszczowy (wg prognoz). Po bruku podjazd na rynek, który był niesamowicie pusty. Trochę jak wiejskie, samodzielnie powstające na klepiskach boiska. Po wydeptanej ścieżce zjazd do Szkolnej, ruszając w Lidzbarską. Widać, że mój umysł już zamroczyło, bo nie skojarzył, że planowana trasa w ogóle na Lidzbark się nie kieruje. Licha mapa miejska też nie była zbyt pomocna. Jak to się stało, że zrodziła się myśl "przeciąć DW i dalej prosto", nie mam pojęcia. A DW właśnie na powrót miał być trzymany.

Nocna konsternacja

Wiatr trochę złagodniał ze względu na zmianę kierunku jazdy, ale tak miało być, bo trasa (właściwa) tak się wyginała. A może zaczął zmieniać kierunek? Miała być minięta jakaś wieś - och, tak. Właśnie mijało się kilka domów. Niebawem również druga - w połowie trasy. Była, ale nie o tej nazwie, jaka widniała na mapie. Wydawało się, że to może dwie wsie obok siebie, jedna za drugą, jak się zdarza. Podejrzliwy przejazd przez wieś, widząc asfaltowy skręt w prawo, pod górkę koło kościoła. Już za wsią, główna trasa skręcała łukiem do kąta prostego w lewo. Do tej pory wydawało mi się, że w tej wsi następuje rozjazd w kierunku przez mnie pożądanym oraz na Lidzbark. Według mapy, trasa miała wieść generalnie na południe, a nie ostro na wschód. W pobliżu, po prawej widoczne były światła odchodzące od Radziejewa. Kolejna wieś? Szosa przed Ornetą? Stop. Czytanie mapy nie pomogło, bo nie każda miejscowość na niej widnieje. Telefon. Powrót pod kościół. Telefon. Nie można było dojść do ładu, ale droga, która niby była oświetlona, wyglądała na brukowaną lub szutrową, więc uciekła spod rozważań, powrót na asfalt i dalej kontynuacja jazdy, uznając szosę za właściwy do tego kierunek.

Rozważanie dalszej trasy

Uspokoiło się. Wiatr pchał, choć we mnie siły nie było. Sporadycznie zawiewał nieco z boku. Przejeżdżając przez Lechowo, siedziała we mnie nadzieja, że jeszcze ta wieś i oto zaraz będzie Orneta. Jeszcze trochę kilometrów. Rondo. Znaki drogowe. Obawa, która narastała w związku z podejrzaną słabością wiatru wyszła z opozycji i przejęła ster myśli. Przerwa na przystanku. Przez moment rozważany sen, ale był to miejsce było za słabo odizolowane od zimna. Przepatrzywszy mapę, udało mi się zrozumieć błąd i ogarnęło mnie zwątpienie. Do tego miejsca, jeszcze rozważany był przeze mnie wariant jazdy z Ornety, jak np. skierowanie się do Pasłęka i łapanie pociągu z tamtych okolic. Zbłądzenie, pogoda, kondycja oraz niechęć do licznych przesiadek przeważyły decyzję na korzyść Olsztyna. Pozostawało jeszcze wybrać trasę - Orneta czy Lidzbark. Odległość porównywalna. Ostatnie ~20km nieznacznie bardziej z wiatrem przez Ornetę, ale za to ~15km TERAZ, albo Z wiatrem do Lidzbarka, albo przeciwnie. Do tego już był przeze mnie poznany odcinek Olsztyn - Dobre Miasto. Poznanie większej część nowego terenu było ważniejsze, niż dłuższy komfort jazdy z wiatrem.

W nocnym, grudniowym deszczu do Ornety 

No i się zaczął ostatni etap przygód tego dnia. Powoli zaczynało padać. Trochę deszcz, a trochę jakby śnieg w stosunku 8:1. W Miłakowie skręt na osiedle, przejazd za zabudową i o mało się nie zdarzyło mi się przewrócić przez to. Tamtejszy przystanek kusił. Znów mrok, znów pustki i niemrawy deszcz. Oto jakaś wieś, jak się okazało Mingajny. Przystanek i ostatnie dłuższa przerwa. Zawinięcie się folią NRC ile można, podczas przeczekania większego deszczu, jaki właśnie przechodził. Start ponowny, gdy się uspokoiło (ICM wieszczył ~1-2mm opady/h nad ranem, ~0,1mm przez kilka godzin i powtórka większych opadów wieczorem) mając nadzieję, że teraz będzie spokojniej. Oczywiście nie było. Ledwie udało się dotrzeć do lasu, gdy znów zaczęło mnie kąsać. Ten odcinek był wyjątkowo trudny, ze sporą dawką podjazdów, szybkich zjazdów, zakrętów i chyba śniegu na poboczu. Ewentualna gołoledź wzbudzała moje obawy. Las w końcu został za mną i pojawiła się tabliczka "Orneta". Na tym deszczu nawet nie było chęci wyjmować aparatu, który i tak zaczął odmawiać posłuszeństwa tuż po zmroku (problemy z wysuwaniem obiektyw i nie zamykanie się osłony obiektywu, w czym pomagało tylko mniej lub bardziej delikatne uderzanie całością - po wielu latach ostatecznie został spisany na straty). Ledwie pojawiły się domy, a tu nagle pojawił się szyld - noclegi. Namyślanie trwało może z minutę. Skręt, zapłata, umycie, wysuszenie i sen bez deszczu padającego na mnie.


00:23. Tak najlepiej spędzać deszczowe noce

Zaliczone gminy

- Korsze
- Sępopol
- Bartoszyce (W+M)
- Górowo Iławeckie (W+M)
- Lelkowo
- Pieniężno
- Orneta
Rower:Czarny Dane wycieczki: 127.00 km (1.00 km teren), czas: 09:08 h, avg:13.91 km/h, prędkość maks: 35.21 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe II - Po rezygnacji z maratonu

Poniedziałek, 19 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, .Z Kasią, 2016 Pomorze Nadwiślańskie

2016.09.18 - 19 Pół-maraton Północ-Południe - cała trasa


Sen był dość trudny, ze względu na zimny wiatr (który przeszkadzał przez dzień cały, nawet w lesie), który trochę się do mnie przedzierał. Źle to podziałało na gardło. Ból łydki trochę zelżał, a ciągu dnia prawie zniknął (zapewne ze względu na samoistnie opadającą sztycę), ale zamiast tego bolał achilles lewy, gdy stopa szła w górę, a prawy (lżej) gdy druga szła w dół. Po powrocie do domu boli jeszcze lewy. No i z lewej strony szyi, przez co głową przez pewien czas poruszając się tak, jakby zmieniało się biegi w aucie, aby uniknąć bólu. Reszta w zasadzie bezproblemowo. Uda klasycznie zmęczone, odczuwane przy napinaniu, ale chodzę praktycznie bez problemów.


08:25. DK 91. Kończewice. "Hostel Bałda Słomy". Widoku NE

Do Torunia dojazd przed 10. Przeturlanie się przez Mokre, koło terenu wojskowego do Winnicy, tym razem omijając centrum. Ulica Winnica w kamieniach, płytach i gruncie wyrzeźbiona. Przyszła pora zdjąć nadmiar ubrań. Wjazd na DW654, lecz zniknęła mi z oczu i rower wpadł na ul. Ligii Polskiej, po przejechaniu przez pobliskie osiedle. Potem powrót na wojewódzką, która doprowadziła mnie do Osieka nad Wisłą. Tam dłuższa przerwa na posiłek, podczas której zniknęły prawie wszystkie kanapki. Nieco wcześniej nadeszła informacja od Księgowego, że również skończył i wraca z Włocławka.


10:03. Toruń. Ul. Winnica. W tle most Gen. Zawadzkiej. Widok u E


10:06. Toruń. Ul. Winnica w okolicy Targowej. Widok ku NE


10:45. Złotoria. Drwęca. Widok ku NW


10:47. Złotoria. Most ul. Warszawskiej na Drwęcy. Widok ku NE


11:10. Silno. Pozostałości kurzej fermy funkcjonującej w latach 1960-90. Widok ku NE

Stamtąd kurs Leśną. Mapy nie było. Przy krzyżu stała tablica ogłoszeń z jakaś drukowana mapą, z której pojawiał się wniosek, ze muszę przedostać się przez las ku wsi Łęk-Osiek. Las w większości pokonany z buta, bo piach. We wsi płyty betonowe. potem gruntówka. Tereny puste, domów raptem kilka, daleko oddalone od siebie. Jadąc tam i później, zastanawiało mnie, jak oni sobie radzą z pracą, szkołą itp. i czemu właściwie tam mieszkają, bo drogi okropne. Raz piach, raz szuter, raz kamienie. Jakby usunąć 3/4 bruku przedwojennego, a resztę porozbijać na spore kawałki. Bez grubych opon nie zalecam. Za czerwonym szlakiem skręt w prawo i dojazd do Nowogródka. Tam konsternacja, bo czerwony zawijał na "rondzie". Telefon do Kasi i długa próba ustalenia, jak stamtąd wyjechać, tak by się nie namordować. Wystarczyło nie skręcać na czerwony szlak. Wracając, ukazał się kolejny znak Nadwiślańskiego Szlaku Rowerowego (jeden z wielu, ale na tym skrzyżowaniu nie widać go było z zachodu na wschód).


12:59. Włęcz. Opuszczone gospodarstwo ~400 metrów ku SE od południowego krańca wału


13:07. Włęcz. Droga do Zabłocia przed skrzyżowaniem z drogą na Pokrzywno. Widok ku SE


14:08. Nowogródek. Widok na centrum ku N

Parę kilometrów dalej ukazała się rowerowa tabliczka rozjazdu dróg "Bobrowniki 10km". Lepiej było za nią nie jechać. Skręt w prawo. Fajny zjazd do Mienia, a tam dom. Nagle wyskakuje pies, droga skręca w prawo i prowadzi... W sumie to do Nowogródka. Na szczęście tak daleko mnie nie cofnęło. Jechał ktoś na skuterze, po zagadnięciu poinformował co i jak, po czym nawrót. Po raz kolejny koło domu. Pies po raz kolejny. Jest droga koło zrujnowanego młyna, ale nieoznaczona. Za młynem mostek, ale taki że pożal się boże. Wiele nie trwało wahanie, bo nie było ochoty nadrabiać kolejnych kilometrów. Większość pewnie by zrezygnowała. Po drugiej stornie mnóstwo pokrzyw i kolejny dom, i kolejne psy. Jeden warczał, a drugi radośnie merdał ogonem i mnie obwąchał. Było mi wszystko jedno. Zaraz był asfalt i z wolna przejazd jedną z ostatnich gmin tego województwa.


15:20. Mień. Ruina ~200 m na E od leśniczówki Nowogródek w pobliżu rowu melioracyjnego


15:30. Mień. Most przy dawnym młynie. Fragment szlaku rowerowego. Widok ku S


16:04. Bobrowniki. UG

Z Nowego Bógpomóża skręt na Polichnowo. W zasadzie bez uważnego zapamiętania trasy, dojazd do Włocławka, uprzednio dzwoniąc po Kasię i odbierając telefon z METY. W mieście skręt w Plażową, ale bez schodzenia do samej rzeki. Potem podjazd i kierunek ku Tamie. Jakoś wcześniej wydawało mi się, że zapora jest dużo wyższa. Rowerem był to mój pierwszy przejazd. Wyjazd na DK62 i wnet przerwa na Orlenie. Oczekiwanie z pół godziny, po czym można było wstawić maszynę do auta. W Płocku mijało się jakiś wypadek z udziałem motocyklisty/skutera przed mostem. Przyjazd do domu koło 10. Najpierw było mi zimno po umyciu się, a potem nie można było zasnąć, więc rozpoczęło się pisanie, aż mnie sen w końcu nie zmorzył.


17:42. Włocławek. Widok na centrum z okolic Plażowej ku S


18:18. Włocławek. DK 67 na tamie. Widok ku S


18:18. Włocławek. DK 67 na tamie. Widok ku S


18:20. Włocławek. Wisła poniżej tamy. Widok ku W

Bardzo podobała mi się możliwość pędzenia w sporej grupie, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Niestety nie udało się wyciągnąć z niej tyle, ile by można, przez brak dużego blatu. W te dwa dni pokonane zostało ~414km, więc w zasadzie tak jakby połowa trasy. Jedyne co udało mi się polepszyć w jeździe, to średnią z całego pierwszego dnia (chyba pierwsza prawie 23 km/h, poprzednia, podobna była na Brevecie).

Zaliczone gminy

- Bobrowniki
Rower:Czarny Dane wycieczki: 106.59 km (27.00 km teren), czas: 07:54 h, avg:13.49 km/h, prędkość maks: 51.61 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu

Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria .>10 osób, >300, .3-4 Osoby, .Maratony, .Podróżerowerowe.info, .Pół nocne, .Wyprawy po Polsce, ..Gminy Polska, .Z Kasią, .Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, .Z rodziną

Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.

Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.

Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.

Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy


09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej


10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza

W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.

Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.


11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW


12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"

Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).

Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.

Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).

W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.


15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo

Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.


17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym

Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.

Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.

60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.

Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.

Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.

Zaliczone gminy

- Papowo Biskupie
Rower:Czarny Dane wycieczki: 307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h, prędkość maks: 65.75 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Czterodniowa Dwudniówka IV - Hulajnoga trzech miast

Sobota, 3 września 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria .Samotnie, .Zwykłe przejażdżki, 2016 Podkarpacie, .Warszawa, .Wyprawy po Polsce, .Z rodziną

2016.08.31 - 09.03 Czterodniowa Dwudniówka - cała trasa


Poranek w Zamościu

Budzik ustawiony na około 4 rano. Obudziwszy się, na horyzoncie widoczny był wschód słońca. Wnet znów sen. Tak przegapiony został pierwszy pociąg. Po obudzeniu ok. 6:30, złapał mnie lekki nerw, że oto zaraz przegapię kolejny. Pospieszne pakowanie noclegowni (dobrze, że stelaż nie został rozłożony), a chcąc zrobić zdjęcie, coś się uszkodziło w aparacie. Na szczęście niegroźnie, najwidoczniej nadmiar wilgoci w porannym powietrzu, bo w domu był już sprawny. Szybki spacer do drogi, zawiązanie buta, którego rozwiązały chaszcze. No i hulajnoga na dworzec. Udało się w kwadrans. Zostało jeszcze kilka minut i oto już nadjechał szynobus. Pociągi jak w PR powinny być bardziej wykorzystywane, bo w nich nie ma problemów z napchaniem rowerów. Bilet kupiony o 7:12, z Zamościa do Lublina (przez Rejowiec) - podobnie jak rok wcześniej na tej trasie, acz o innej porze dnia.


06:32. Zamość. Poranek na łąkach dawnego koryta Topornicy w pobliżu torów

Zmęczenie i wspomnienia

Drzemka. Bolała od rana głowa i ogarniało mnie zmęczenie nadmiarem-nadmiarem informacji. Oczy mi się męczyły, gdy natykając się na tekst, od razu go czytały. Skupienie gdzieś prysło. Intensywne zmęczenie oczu podczas dowolnego, zwykłego czytania, od wielu lat pojawiało się w tylko w czasie osłabienia (typu migrena, przeziębienie), a w miarę rozwoju depresji czytanie to coraz większa trudność  (trudność w skupieniu się na tekstach dłuższych niż newsy, albo kilkuminutowe filmiki), natomiast lekkie zjawisko mimowolnego od-razu-czytania, niemal wszystkiego jak leci, przez krótki czas występowało w dzieciństwie. Najbardziej pamiętam, że jak za szybą auta pojawiała się jakaś reklama, czy tabliczka, to od razu była przez mnie czytana, nawet jeśli znana była mi treść. Przez zdecydowaną większość życia coś takiego się nie zdarzało. Ot, zdarzało częste czytanie, głównie motywowane ciekawością, chęcią poznawania świata i zdobywania wiedzy dotyczącym wielu różnych tematów - zdecydowanie bardziej rozlegle, niż wnikliwie. Oczywiście, nie na każdy temat - wiele jest takich spraw, które mnie w sposób oczywisty nudzą jak np. piłka nożna, a wiele jest też takich tematów, których wolę nie tykać ze względów moralnych. Wiele razy spotkałam się z sytuacjami, w których inni przypisywali mi wiedzę czy umiejętności dużo większe niż w rzeczywistości. Czasem wzbudzały we mnie takie sytuację konsternację. Czasem rodzaj wstydu (ot, egzamin z gleboznawstwa wypadł mi na dobrą ocenę, natomiast zakres przeczytanego materiału to może z 10% rodzajów gleb (egzamin ten był jednym z bardziej wymagających na wydziale) - starałam się tego nauczyć, padły pytania akurat z jako tako ogarniętego materiału, ale poczucie otrzymania zbyt wysokiej oceny w stosunku to mojej wiedzy pozostało).

W pociągu z Lublina do Warszawy

W Lublinie przesiadka, ale na szczęście w pół godziny i z bez potrzeby przechodzenia schodami w dół. Zakup w kasie na dworcu kolejnego kolejowego biletu - o 9:30 do Warszawy Centralnej (przez Dęblin), a także zakup dwóch książek z jakiegoś stoiska czy kiermaszu. Do Puław albo Pilawy krótka drzemka, bo nie dało rady wiele przeczytać. Z ciekawostek - jeden z pasażerów w pobliżu najwidoczniej miał głód nikotynowy, bo co chwila gadał, jak to pójdzie i zapali, albo rozmyślał jak to zrobić na dworcu, ile te przerwy itp. Do Warszawy nie dotrzymał. Co z nim dalej to nie wiem. Samego zaś smrodu papierosów nie lubię bardziej niż gorzkiej czekolady (od gorzkiego się źle czuję, ale taką czekoladę można przetworzyć do bardziej jadalnej postaci). Koniec przejażdżki pociągiem na Dworcu Centralnym.

Warszawa

Z rowerem wjazd ruchomymi schodami. Pod Złotymi Tarasami trwała jakieś bokserskie zawody na wolnym powietrzu. Dalej w metro, a tam się okazało, że już stało pięć innych rowerów w przedziale. Wysiedli jak i ja na Młocinach, poza jednym, który opuścił pojazd stację wcześniej. Dalsza jazda do Rokokowej, jakimiś nieużytkami do Akcentu, Wólczyńską i dalej na północ do Auchan w Łomiankach, gdzie oczekiwanie na samochód z mamą i bratem. Potem pakowanie roweru, obiad, zakupy i moje ogólne zmęczenie.

Epilog wyprawy

Po wszystkim powrót tylko z lekkim bólem mięśnia dłoni (pewnie coś podobnego, jak miała Kasia z achillesem, ale nie tak dotkliwie, skutek silnego hamowania bardzo startymi klockami w pagórkowatym terenie), trochę przemęczoną prawą łydką, która tego dnia częściej służyła do odbijania od ziemi, no i wspomnianym głowy. Dnia poprzedniego, w czasie ciśnięcia do Zamościa, trochę kolana się upominały, jakby miały wylecieć z zawiasów, ale w zasadzie nic poza tym. I tyle. Tak skończyło się zaliczanie gmin wschodniej flanki.
Rower:Czarny Dane wycieczki: 12.65 km (2.00 km teren), czas: 01:30 h, avg:8.43 km/h, prędkość maks: 31.54 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Czterodniowa Dwudniówka III - Po Zamościu

Piątek, 2 września 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria .Samotnie, .Wyprawy po Polsce, .Zwykłe przejażdżki, 2016 Podkarpacie

Była 16:40 podczas mojego przybycia na peron. Według rozkładu można by liczyć na pociąg za pół godziny, ale ten nigdy nie nadszedł. Na wszelki wypadek lepiej było sprawdzić, czy tak faktycznie będzie, więc nastała półgodzinna drzemka. Potem przyszła rodzinka i jakiś starszy człowiek, którzy długo rozprawiali o pociągach, o tym się działo itp. aż w końcu poszli. Ja zaś na rynek, by kupić coś do jedzenia i ruszyć na nocną pętlę koło Zamościa, w oczekiwaniu na poranny pociąg. Przejazd zachodnimi podcieniami rynku i gdy już się miało ruszać w stronę ratusza - łańcuch pękł po raz czwarty. Od razu trzeba było przystąpić do naprawy, dwóch facetów najwyraźniej zainteresowało to zdarzenie, zamienili ze mną kilka słów, po czym zniknęli w budynku.

Kręcę skuwaczem i kręcę, i coś nie idzie. Próbuję wte i we wte, a tu nic. Spojrzenie na skuwacz - ten był już nadpęknięty. Jeszcze jedna próba, aby coś zrobić, ale nie było szans, ani na naprawę, ani na wycieczkę. Pora dać spokój, bo i tak udało się zrobić to, co planowane. Spacer na kolację, odpoczywając tam spokojnie, tak posiedziawszy do wieczora, relaksując się samym po prostu pobytem. Potem jeszcze krótka trasa - rowerem jak hulajnogą, by przedostać się na błonia, gdzie można było w spokoju zanurzyć się w śpiworze, przykryć go płachtą i tak dospać dnia następnego.


17:53. Ostatnia praca skuwacza


18:25. Zamość. Pierwszy i ostatni ciepły posiłek na wyprawie. Pizzeria Plaza Pizza przy Solnej
Rower:Czarny Dane wycieczki: 5.38 km (0.50 km teren), czas: 00:45 h, avg:7.17 km/h, prędkość maks: 18.87 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)