- Kategorie:
- >10 osób.67
- >200.48
- >300.13
- >400.1
- 2 Osoby.315
- 2007 Gdynia.5
- 2007 Pielgrzymka do Wilna.13
- 2007 Powiśle Puławskie.3
- 2008 Kraków.1
- 2008 Kraków 360.2
- 2008 Mazowieckie S.3
- 2008 Mazowsze W.2
- 2008 Murzynowo.3
- 2008 Suwalszczyzna.6
- 2008 Świętokrzyskie.6
- 2008 Świętokrzyskie 2.7
- 2008 Toruń.1
- 2009 Bieszczady.6
- 2009 Mazowsze NW.1
- 2009 Mazury.7
- 2009 Murzynowo.5
- 2009 Podlasie.3
- 2009 Skandynawia.40
- 2009 Tallin, Helsinki, Sztokholm.1
- 2009 Trójmiasto.4
- 2010 Pieniny.6
- 2010 Pińczów.23
- 2010 Podlasie.5
- 2010 Siedlecczyzna N.5
- 2010 Środek Polski.2
- 2010 Świętokrzyskie.5
- 2010 Wyżyna Małopolska W.2
- 2011 Kotlina Żywiecka.4
- 2011 Lubelskie W.4
- 2011 Lubuskie E.4
- 2011 Mazowsze SE.2
- 2011 Powiśle Gdańskie.4
- 2011 Wielkopolska E.4
- 2011 Włochy.39
- 2012 Bawaria.13
- 2012 Brevet Mazurski.3
- 2012 Kujawy, Pałuki, Krajna.4
- 2012 Małopolska.9
- 2012 Maraton BB.4
- 2012 Południowopolskie.10
- 2012 Pomorze Nadwiślańskie.5
- 2012 Prusy Górne.3
- 2012 Siedlecczyzna S.3
- 2012 Śląsk.3
- 2013 Gąsocin.2
- 2013 Górny Śląsk.3
- 2013 Mazury.4
- 2013 Pogórze Beskidzkie.9
- 2013 Pomorze.14
- 2013 Samoklęski.9
- 2013 Wielkopolska S.5
- 2014 Dolny Śląsk.7
- 2014 Gdynia.5
- 2014 Mazowsze NE.3
- 2014 Podlasie.5
- 2014 Pojezierze Pomorskie.9
- 2014 Wielkopolska.12
- 2014 Wyżyny Polskie W.7
- 2014 Ziemia Lubelska W.2
- 2015 Beskid Wyspowy.5
- 2015 Lubuskie.4
- 2015 Polesie.9
- 2015 Pomezania.2
- 2015 Roztocze.3
- 2015 Siedlecczyzna N.2
- 2015 Wyżyny Polskie W.6
- 2015 Zamojszczyzna.4
- 2015 Ziemia Dobrzyńska.1
- 2016 Beskidy.7
- 2016 Dolny Śląsk.7
- 2016 Górny Śląsk.11
- 2016 Podkarpacie.4
- 2016 Pomorze Nadwiślańskie.3
- 2016 Roztocze.1
- 2016 Warmia.2
- 2017 Alpy.6
- 2017 Dolny Śląsk.9
- 2017 Łódzkie S.4
- 2017 Łódzkie W.3
- 2017 Mazowieckie S, Kraków.4
- 2017 Świętokrzyskie.2
- 2017 Żuławy.6
- 2018 Radom.2
- 2024 Płaskowyż Kolbuszowski.0
- 3-4 Osoby.66
- 5-10 Osób.35
- Gminy.319
- LSTR.122
- Maratony.17
- Nocne.33
- Podróżerowerowe.info.32
- Pół nocne.220
- Samotnie.810
- Seniūnija.5
- Warszawa.129
- Wyprawki w regionie.157
- Wyprawy po Polsce.374
- Z Kasią.334
- Z Księgowym.95
- Z rodziną.181
- Zwykłe przejażdżki.520
Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawy po Polsce
Dystans całkowity: | 44196.44 km (w terenie 2091.10 km; 4.73%) |
Czas w ruchu: | 2766:19 |
Średnia prędkość: | 15.98 km/h |
Maksymalna prędkość: | 75.46 km/h |
Suma kalorii: | 36586 kcal |
Liczba aktywności: | 341 |
Średnio na aktywność: | 129.61 km i 8h 09m |
Więcej statystyk |
Pół-maraton Północ-Południe II - Po rezygnacji z maratonu
Poniedziałek, 19 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Pomorze Nadwiślańskie
2016.09.18 - 19 Pół-maraton Północ-Południe - cała trasa
Sen był dość trudny, ze względu na zimny wiatr (który przeszkadzał przez dzień cały, nawet w lesie), który trochę się do mnie przedzierał. Źle to podziałało na gardło. Ból łydki trochę zelżał, a ciągu dnia prawie zniknął (zapewne ze względu na samoistnie opadającą sztycę), ale zamiast tego bolał achilles lewy, gdy stopa szła w górę, a prawy (lżej) gdy druga szła w dół. Po powrocie do domu boli jeszcze lewy. No i z lewej strony szyi, przez co głową przez pewien czas poruszając się tak, jakby zmieniało się biegi w aucie, aby uniknąć bólu. Reszta w zasadzie bezproblemowo. Uda klasycznie zmęczone, odczuwane przy napinaniu, ale chodzę praktycznie bez problemów.
08:25. DK 91. Kończewice. "Hostel Bałda Słomy". Widoku NE
Do Torunia dojazd przed 10. Przeturlanie się przez Mokre, koło terenu wojskowego do Winnicy, tym razem omijając centrum. Ulica Winnica w kamieniach, płytach i gruncie wyrzeźbiona. Przyszła pora zdjąć nadmiar ubrań. Wjazd na DW654, lecz zniknęła mi z oczu i rower wpadł na ul. Ligii Polskiej, po przejechaniu przez pobliskie osiedle. Potem powrót na wojewódzką, która doprowadziła mnie do Osieka nad Wisłą. Tam dłuższa przerwa na posiłek, podczas której zniknęły prawie wszystkie kanapki. Nieco wcześniej nadeszła informacja od Księgowego, że również skończył i wraca z Włocławka.
10:03. Toruń. Ul. Winnica. W tle most Gen. Zawadzkiej. Widok u E
10:06. Toruń. Ul. Winnica w okolicy Targowej. Widok ku NE
10:45. Złotoria. Drwęca. Widok ku NW
10:47. Złotoria. Most ul. Warszawskiej na Drwęcy. Widok ku NE
11:10. Silno. Pozostałości kurzej fermy funkcjonującej w latach 1960-90. Widok ku NE
Stamtąd kurs Leśną. Mapy nie było. Przy krzyżu stała tablica ogłoszeń z jakaś drukowana mapą, z której pojawiał się wniosek, ze muszę przedostać się przez las ku wsi Łęk-Osiek. Las w większości pokonany z buta, bo piach. We wsi płyty betonowe. potem gruntówka. Tereny puste, domów raptem kilka, daleko oddalone od siebie. Jadąc tam i później, zastanawiało mnie, jak oni sobie radzą z pracą, szkołą itp. i czemu właściwie tam mieszkają, bo drogi okropne. Raz piach, raz szuter, raz kamienie. Jakby usunąć 3/4 bruku przedwojennego, a resztę porozbijać na spore kawałki. Bez grubych opon nie zalecam. Za czerwonym szlakiem skręt w prawo i dojazd do Nowogródka. Tam konsternacja, bo czerwony zawijał na "rondzie". Telefon do Kasi i długa próba ustalenia, jak stamtąd wyjechać, tak by się nie namordować. Wystarczyło nie skręcać na czerwony szlak. Wracając, ukazał się kolejny znak Nadwiślańskiego Szlaku Rowerowego (jeden z wielu, ale na tym skrzyżowaniu nie widać go było z zachodu na wschód).
12:59. Włęcz. Opuszczone gospodarstwo ~400 metrów ku SE od południowego krańca wału
13:07. Włęcz. Droga do Zabłocia przed skrzyżowaniem z drogą na Pokrzywno. Widok ku SE
14:08. Nowogródek. Widok na centrum ku N
Parę kilometrów dalej ukazała się rowerowa tabliczka rozjazdu dróg "Bobrowniki 10km". Lepiej było za nią nie jechać. Skręt w prawo. Fajny zjazd do Mienia, a tam dom. Nagle wyskakuje pies, droga skręca w prawo i prowadzi... W sumie to do Nowogródka. Na szczęście tak daleko mnie nie cofnęło. Jechał ktoś na skuterze, po zagadnięciu poinformował co i jak, po czym nawrót. Po raz kolejny koło domu. Pies po raz kolejny. Jest droga koło zrujnowanego młyna, ale nieoznaczona. Za młynem mostek, ale taki że pożal się boże. Wiele nie trwało wahanie, bo nie było ochoty nadrabiać kolejnych kilometrów. Większość pewnie by zrezygnowała. Po drugiej stornie mnóstwo pokrzyw i kolejny dom, i kolejne psy. Jeden warczał, a drugi radośnie merdał ogonem i mnie obwąchał. Było mi wszystko jedno. Zaraz był asfalt i z wolna przejazd jedną z ostatnich gmin tego województwa.
15:20. Mień. Ruina ~200 m na E od leśniczówki Nowogródek w pobliżu rowu melioracyjnego
15:30. Mień. Most przy dawnym młynie. Fragment szlaku rowerowego. Widok ku S
16:04. Bobrowniki. UG
Z Nowego Bógpomóża skręt na Polichnowo. W zasadzie bez uważnego zapamiętania trasy, dojazd do Włocławka, uprzednio dzwoniąc po Kasię i odbierając telefon z METY. W mieście skręt w Plażową, ale bez schodzenia do samej rzeki. Potem podjazd i kierunek ku Tamie. Jakoś wcześniej wydawało mi się, że zapora jest dużo wyższa. Rowerem był to mój pierwszy przejazd. Wyjazd na DK62 i wnet przerwa na Orlenie. Oczekiwanie z pół godziny, po czym można było wstawić maszynę do auta. W Płocku mijało się jakiś wypadek z udziałem motocyklisty/skutera przed mostem. Przyjazd do domu koło 10. Najpierw było mi zimno po umyciu się, a potem nie można było zasnąć, więc rozpoczęło się pisanie, aż mnie sen w końcu nie zmorzył.
17:42. Włocławek. Widok na centrum z okolic Plażowej ku S
18:18. Włocławek. DK 67 na tamie. Widok ku S
18:18. Włocławek. DK 67 na tamie. Widok ku S
18:20. Włocławek. Wisła poniżej tamy. Widok ku W
Bardzo podobała mi się możliwość pędzenia w sporej grupie, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Niestety nie udało się wyciągnąć z niej tyle, ile by można, przez brak dużego blatu. W te dwa dni pokonane zostało ~414km, więc w zasadzie tak jakby połowa trasy. Jedyne co udało mi się polepszyć w jeździe, to średnią z całego pierwszego dnia (chyba pierwsza prawie 23 km/h, poprzednia, podobna była na Brevecie).
Zaliczone gminy
- BobrownikiRower:Czarny
Dane wycieczki:
106.59 km (27.00 km teren), czas: 07:54 h, avg:13.49 km/h,
prędkość maks: 51.61 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pół-maraton Północ-Południe I - Podczas maratonu
Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 19.09.2016Kategoria >10 osób, >300, 3-4 Osoby, Maratony, Podróżerowerowe.info, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, Z Księgowym, 2016 Pomorze Nadwiślańskie, Z rodziną
Pisząc świeżo po powrocie z maratonu, z którego nastąpiło moje wycofanie, przypominam sobie ostatni wyjazd na Roztocze, gdzie nachodziły mnie wątpliwości, czy aby jednak się nie wycofać zawczasu. Wtedy, w odczuciu moim, dominowało wrażenie, że w zasadzie to większość sił na tegoroczne długie dystanse, zniknęła podczas maratonu w Kórniku. Nic to. Pojadę. Spotkam się z ludźmi, odwiedzę nowe trasy, ponownie doświadczę szybkiej jazdy w grupie. Na drogę wycinki mapy (raz tylko użyte), przepatrzenie prognozy, szacowanie sił na zamiary, oglądanie kluczowych skrzyżowań, tak by mieć ich obraz przed oczami, gdy ujrzę je w rzeczywistości.
Założeniem było, że przez pół godziny będę jak zwykle jechać z grupą, potem opadnę z sił na podjazdach i zacznę samotny etap. Była jakaś nadzieja pokonać przynajmniej 400km/24h i spróbować pobić swój wynik z Brevetu. Ewentualnie powalczyć o 500 km, choć była to dość płonna myśl. Przespać się podczas deszczu koło Skierniewic lub Rawy, by drugiego dnia jechać na spokojnie z Księgowym. A potem mozolić się na podjazdach Jury i dalszych. Część odcinków znanych, część łatwo sobie wyobrazić, porównując sąsiednie, już odwiedzone obszary. Prawie wszystko potoczyło się inaczej.
Przybyliśmy z rodzinnie, autem koło 5 rano. Część trasy przespana, część przedrzemana już na miejscu. Nie był to może super wypoczynek, ale jeśli porównać go z niektórymi na przystankach, czy tym przed Radlinem - różnica kolosalna. Po obudzeniu spacer na camping, przywitanie z częścią osób, dopełnienie formalności i jeszcze trochę przekąsek przed startem. Zebraliśmy się pod latarnią. Krótkie przemówienie i w drogę.
Kolumna wypadła na ulicę, eskortowana przez policję na motocyklach. Ktoś zgubił bidon, co mogło się skończyć karambolem na samym początku. Gdy opuszczaliśmy zabudowania Helu, zaczęła się moja jazda do przodu, aż do grupy kilku rowerzystów na czele, większość czasu trzymając się koło Hipków. Tempo wynosiło 31km/h, okresowo wzrastając. Próby wrzucenia dużego blatu z przodu, nie powiodły się, coś było nie tak i poprzestało mi mielić na środkowym. Nie było źle, ale nie jest to mój ulubiony rytm. Za Jastarnią policja nas puściła, rozpoczął się start ostry, a pierwsza grupa wysunęła się z prędkością przeciętną 36-37km/h. Trzymając się z nimi do Kuźnicy, wciąż były przeze mnie podejmowane próby wrzucenia wyższego biegu, ale nie wiedząc czemu, nie dało rady, choć jeszcze nie tak dawno nie było z tym problemów. Od mielenia skoczyło mi tętno, tak że aż bolało mnie pod prawym obojczykiem. Pora odpuścić, zatrzymując się na poboczu, by sprawdzić śrubkę, podejrzewaną o sprawstwo tego problemu. Naciąganie linki uskuteczniane było przeze mnie jeszcze w trakcie jazdy - bez efektu. Koniec prób, gdy akurat dojechała druga grupa, w której utrzymywana była średnia z odcinka honorowego. W końcu udało mi się wrzucić wyższy blat, ręcznie podciągając linkę, ale dobywał się wtedy dźwięk szorowania łańcucha o przerzutkę. Na końcu półwyspu zrzut z powrotem na środkowy blat, bo zaczynały się podjazdy
09:59. Hel. Tuż przed startem spod latarni morskiej
10:30. Jastarnia. DW 216. Po lewej port. Za statkami widoczny dach ratusza
W Wejherowie widzieliśmy policję po raz ostatni, stojącą w dwóch punktach i powstrzymującą ruch aut, abyśmy nie mieli problemu z przejazdem. Tuż przed końcem miasta, Hipkom trafił się kapeć i wypadli z pierwszej grupy. Do Łebcza spore zjazdy i pierwsze sikustopy. Na drogę dla rowerów wjazd wraz z Turystą, Wąskim, Wikim i (chyba) Pirzu. Stopniowo dołączali się ludzie, którzy pozostali z tyłu. Przez nieuwagę zdarzyło mi się zahaczyć o słupek (raz były, dwa, po bokach, czasem trzy, z jednym w środku drogi). Klamka lekko zbliżyła się do środka roweru (choć nie przyniosło to żadnych powikłań), a przez kolejne pół godziny, bolały mnie i piekły dwa palce. Od Krokowej kilka podjazdów, dzięki którym można było rzucić oko na resztę grupy, która zdążyła się na powrót skonsolidować i mnie wyprzedzić. W Sobieńczycach udało mi się jeszcze rzutem na taśmę (i zbyt wysokim tętnem, tak jak przy pierwszej grupie) wrócić do środka i jechać za kimś, kto nie zdążył zdjąć kurtki, a było już ciepło i od słońca, i od wysiłku.
Naszły mnie myśli, że dzięki masie uda mi się dogonić reszta na zjeździe, ale na jednym z zakrętów zniosło mnie na lewy pas i dalsze próby były bez sensu. Wypadliśmy do Kartoszyna. Czołówka zdążyła już trochę odjechać, ale po zjeździe tętno wróciło do normy, udało się odzyskać spokój i nabrać sił by bez problemów wyprzedzić większość na niewielkim podjeździe przed skrętem koło jeziora. Nawierzchnia była tam co najmniej słaba. Do Czymanowa jazda za Wikim i kimś jeszcze, lecz oto zaczął się mozolny podjazd do górnego zbiornika Elektrowni Żarnowiec. Oczywiście ja najwolniej i wnet cała grupa druga zniknęła mi z oczu. Poza Turystą, który jechał w sporej odległości przede mną, ale wyraźnie wolniej niż reszta, oraz Wąskim, który miał za nisko siodełko. Udało mi się zrównać z nim na końcowym etapie jazdy przez las, a z Turystą (na moment) przy rondzie. Tam rozpoczęła się samotna walka z wiatrem.
11:37. Kłanino. Ścieżka rowerowa Swarzewo-Krokowa w biegu dawnej linii kolejowej. Widok ku NW
12:25. Gniewino. Pierwszy punkt kontrolny. Z lewej zbiornik "Oko Kaszubskie"
Za Rybnem udało się zrównać z Wąskim i Turystą oraz raz jeszcze wrzucić ręcznie trzeci bieg. Za skrętem we wsi Zamostne ponownie zrzut, bo droga była kiepska, a poza tym pojawiło się dziwne drapanie na udzie. Przed lasem na granicy gmin, zatrzymaliśmy się na postój, gdzie szybko nastąpiło uzupełnienie wody w bidonach i zerkniecie na pancerz przedniej przerzutki przy siodełku. Popękał i nic dziwnego, że nie można było normalnie zmieniać biegów. Westchnąwszy w duchu i szybko udało się znaleźć odpowiedni kamień, który odtąd przejechał ze mną resztę trasy. Można było już tylko jechać na środkowym blacie (albo innych, ale wymagałoby to albo wiele wysiłku na nieodpowiednim dla nich terenie, albo częstego zmieniania kamieni - bez sensu). Podczas pisania sms do relacji online, Turysta, Wąski oraz kolejny, który dogonił nas podczas przerwy, zdążyli odjechać na kilkaset metrów. Dogonić ich udało się dopiero w Kębłowie. Jeden został tam pod sklepem, a pozostała dwójka odchodziła mi na kolejnych podjazdach, aż zniknęli mi z oczu za Luzinem (chyba zdążyliśmy wyrobić się tuż po przejeździe pociągu).
Na podjeździe w środku lasu przed Wyszecinem wyprzedzili mnie Hipki. Jechało mi się dość ciężko, ale sama ich obecność trochę dodała mi sił. Nie na długo. Potem ktoś jeszcze mnie wyprzedził. Skręt na SW. Jazda tam trochę mnie wyczerpywała. Przerwa na przystanku przy zjeździe na Lewinko. Uzupełnienie wody, przegląd mapy i dosłownie z pół minuty leżenia na ławce. Niby krótko, a nogi bardzo wypoczęły i znów dało radę jechać powyżej 25km/h (ponad 30 już raczej nie dawało rady). Akurat pojawiło się dwóch rowerzystów (w sporej odległości miedzy sobą). Ja zaraz za pierwszym. Odjechał mi przed Strzepczem, ale źle pojechał na łuku (przez mostek) i wnet musiał się cofać. Za daleko był, by móc go ostrzec, a swoim manewrem zasiał wątpliwość, czy faktycznie to ten skręt. Drugi rowerzysta rozwiał moje obawy.
Krajobrazy były malownicze, ale podjazdy wysysały siły jak szalone. Wyprzedziło mnie kilka osób. W lesie za Mirachowem dogonił mnie Piórkowski (zrazu nie udało mi się rozpoznać w nim maratończyka, z powodu zmęczenia podjazdem, ale szybko udało mi się dojść do właściwych wniosków). Chwile pogadaliśmy (on też z mazowieckiej (choć zachodniej) krainy równin i dolinek rzecznych). Przejechaliśmy około 8km, dopóki nie trafiło mi się odpaść na jednym z kolejnych podjazdów. Potem widać go przy sklepie w Borzestowie, wraz z innym zawodnikiem, a potem na skrętach Borucinie (tam również podjazd zostawił mnie z tyłu). Tempo odrobinę mi spadło podczas jazdy ku Stężycy. Tam znów wzrosło, mając nadzieję na znalezienie czynnego jeszcze sklepu rowerowego w Kościerzynie (chociaż dochodziła już 16 i nie było sensu).
W lesie dogonili mnie Wilk z Kotem. Przejechaliśmy wspólnie do miasta, choć w Skórzewie Wilk zjechał na stację po wodę, ale dogonił nas koło kościoła, gdzie to z kolei o sklep rowerowy zagadnięta została przez mnie tamtejsza tubylka , a Kot była zainteresowana jakimś lokalem gastronomicznym, bo przymierała głodem. Tubylka niewiele mogła pomóc. Tu nastąpiło moje odłączenie się w celu poszukiwania sklepu rowerowego, bo każda chwila zdawała się być cenna. No, właściwie byłaby, gdyby zdarzyło się to trzy godziny wcześniej, bo jedyny rowerowy jaki udało się znaleźć, był w sobotę otwarty do 13. Nastąpiło pogodzenie się z sytuacją, mając świadomość dalszej jazdę na jednym blacie przez cały następny dzień, mając nadzieję na ewentualną naprawę w poniedziałek. Zjazd na rynek, bo choć nie było we mnie odczuwalnie wielkiego i wyraźnego głodu, to na pewno lepiej było zjeść ciepły posiłek przed jazdą w nocy. Potem mogło być różnie. Ponadto Księgowy również zamierzał się tu stołować, więc lepiej było na niego zaczekać i odpocząć przy okazji, niż samotnie gnać etapem wieczorno-nocnym.
15:56. DK 214. Z Wilkiem i Kotem przez Skorzewo
Lokal był odwiedzany przez sporą liczbę klientów, a wśród nich również ~5 naszych. Przybyli pół godziny wcześniej i właśnie kończyli obiadować. Zamówienie: kotlet z kurczaka zapiekany z boczkiem, serem i ziołami (pycha), na dużej liczbie frytek (raczej słabe, ale przynajmniej dużo) z surówką (niby grecka). Czas oczekiwania ~30 minut. Przy okazji spacer do sklepu po 3 butelki wody, z czego jedna prawie w całości znalazła się w bidonach. Do tego jeszcze wycentrowanie koła (kupione tuż przed maratonem, wiec nie zdążyło się przystosować i poluzowały się trzy szprychy. Udało się z nimi rozprawić i dociągnąć wszystkie). Grupka ruszyła, ja na miejscy jeszcze przez kilkanaście minut, nim zjawił się Księgowy. Był szybciej, niż mi się wydawało. Chciał zajrzeć do poleconego mu wcześniej baru, ale ten był już zamknięty od 16. Zjadł tam gdzie reszta. W tym czasie zdarzyło mi się zamienić kilka słów z przypadkiem spotkanym, kimś rowerowym, trochę gadając o tym maratonie, trochę o innych.
17:09. Kościerzyna. Start z Księgowym
Kościerzynę opuściliśmy przed 18. Tuż za nią trwała budowa obwodnicy, ale pokonaliśmy ją bez problemów. Potem sporo postojów, głownie w celu dobierania ubrań, wymianę baterii. Dały się odczuwać pierwsze problemy w łydce, a modyfikując siłę nacisku, by cierpiała mniej, pojawiły się jeszcze uszkodzenia na lewym achillesie. Od Agnieszki wiedzieliśmy, że za nami jedzie jeszcze jedna osoba (Norbert z RowerowyLublin, który też się wycofał jeszcze przed PK4). Mieliśmy nadzieję że nas dogoni, ale w sumie jechał sam i to pogłębiało różnicę czasu.
Przed 19 przejechaliśmy przez Wdzydze. Za Olpuchem była już noc. W Wielu zmiana kierunku jazdy. Odtąd dręczył nas wiatr. Aby było raźniej znosić tę trudność, w Karsinie dogoniliśmy Darkab. Do Czerska było nieco ponad 10km, ale wydawało się, że zrobiliśmy więcej. Tam zatrzymaliśmy się przy stacji i dokonaliśmy szybkich zakupów, na kilka minut przed zamknięciem sklepu o 19. Z ulgą przyszło mi siedzenie, leżenie, dając odpocząć nogom. Miasto opuściliśmy, żegnani rozentuzjazmowanymi okrzykami trójki ludzi, których żarty ledwie osiągały poziom arbuza.
60 km do Świecia było już sporym wysiłkiem. Na szczęście jechało bardzo mało aut, a księżyc był tak jasny, że wyłączaliśmy lampki (ja szczególnie często). Część nawierzchni była okropna, część wspaniała. Oczywiście, większość krajobrazu stanowiły lasy, a gdzieniegdzie poruszaliśmy się przez wsie, dość głośno rozmawiając na najróżniejsze tematy. Szczególnie utkwił mi temat, dotyczący przypadkowych spotkań, które potem okazują się spotkaniami ze znajomym znajomego, ale z tego samego regionu itp. Na podjeździe za Tleniem każdy jechał swoim tempem i znacznie się rozdzieliliśmy, choć nie na długo. W Wałkowiskach przerwa na przystanku przed północą. Księgowy chciał zjeść kiełbasę nieco wcześniej, nim to miejsce znaleźliśmy i został z tyłu przez kilka minut naszego odpoczynku. Prawa noga prawie się powłóczyła, podczas wychodzenia na drogę, wypatrując jego światła.
Przed Laskowicami przejazd koło śmierdzącego zakładu. Przed pierwszą zjazd-przejazd przez Świecie. Na dole zatrzymaliśmy się na zamkniętej stacji. W rozchełstanej koszuli na krótki rękaw był tam też działkowicz, który krótką, acz zabawną rozmowę przeprowadził z nami. Urazy dawały znać już wyraźnie i odpoczynek niewiele, jeśli w ogóle, pomagał. Do tego odezwały się kolana, ale nie na tyle mocno, jak to dawniej bywało. Ruszając, było mi już sporo zimno, ale szybko udało się wrócić do w miarę komfortowej temperatury. Jeszcze przejazd przez Wisłę, stromy podjazd w Chełmnie, zostając na nim mocno z tyłu, a wnet dostrzegliśmy stację otwartą po stronie lewej, gdzie mogliśmy się ogrzać.
Siedzieliśmy tam gdzieś do drugiej. Długie zastanawianie, zwlekanie aż udało mi się podjąć decyzję o rezygnacji. Myśli nachodziły wcześniej, ale były odwlekane, aby przesunąć ją na Płock, skąd byłby już rzut kamieniem do domu. W Świeciu myśl o dojeździe choćby tam, została porzucona. Nie było ze mną jeszcze tak źle. Zmuszając się do poważniejszej kontuzji można by dojechać do Łowicza, może nawet pod Świętokrzyskie. No, ale mam już trochę doświadczeń w tej materii, więc woląc uniknąć tego, co się stało w 2009 r. Gdyby jeszcze to było tylko ostanie 200-300 km przed metą, to pewnie warto by było zaryzykować. Zapadła decyzja - jechać na Toruń i przy okazji zaliczyć dwie gminy, ewentualnie skorzystać z pociągu, gdyby kontuzja jakoś poważnie się rozwinęła. Chłopaki ruszyli wcześniej. Mi pozostało założyć słuchawki i jechać już samotnie, tej nocy docierając w okolice Chełmży. Tam oczom mym ukazała się słoma, wiec wzorem pierwszego wspólnego "maratonu" do Krakowa, przyszło mi się nieco w niej zagrzebać i w skulonej pozycji przespać do ósmej.
Zaliczone gminy
- Papowo BiskupieRower:Czarny
Dane wycieczki:
307.34 km (0.00 km teren), czas: 13:29 h, avg:22.79 km/h,
prędkość maks: 65.75 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Czterodniowa Dwudniówka IV - Hulajnoga trzech miast
Sobota, 3 września 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria Samotnie, Zwykłe przejażdżki, 2016 Podkarpacie, Warszawa, Wyprawy po Polsce, Z rodziną
2016.08.31 - 09.03 Czterodniowa Dwudniówka - cała trasa
Poranek w Zamościu
Budzik ustawiony na około 4 rano. Obudziwszy się, na horyzoncie widoczny był wschód słońca. Wnet znów sen. Tak przegapiony został pierwszy pociąg. Po obudzeniu ok. 6:30, złapał mnie lekki nerw, że oto zaraz przegapię kolejny. Pospieszne pakowanie noclegowni (dobrze, że stelaż nie został rozłożony), a chcąc zrobić zdjęcie, coś się uszkodziło w aparacie. Na szczęście niegroźnie, najwidoczniej nadmiar wilgoci w porannym powietrzu, bo w domu był już sprawny. Szybki spacer do drogi, zawiązanie buta, którego rozwiązały chaszcze. No i hulajnoga na dworzec. Udało się w kwadrans. Zostało jeszcze kilka minut i oto już nadjechał szynobus. Pociągi jak w PR powinny być bardziej wykorzystywane, bo w nich nie ma problemów z napchaniem rowerów. Bilet kupiony o 7:12, z Zamościa do Lublina (przez Rejowiec) - podobnie jak rok wcześniej na tej trasie, acz o innej porze dnia.06:32. Zamość. Poranek na łąkach dawnego koryta Topornicy w pobliżu torów
Zmęczenie i wspomnienia
Drzemka. Bolała od rana głowa i ogarniało mnie zmęczenie nadmiarem-nadmiarem informacji. Oczy mi się męczyły, gdy natykając się na tekst, od razu go czytały. Skupienie gdzieś prysło. Intensywne zmęczenie oczu podczas dowolnego, zwykłego czytania, od wielu lat pojawiało się w tylko w czasie osłabienia (typu migrena, przeziębienie), a w miarę rozwoju depresji czytanie to coraz większa trudność (trudność w skupieniu się na tekstach dłuższych niż newsy, albo kilkuminutowe filmiki), natomiast lekkie zjawisko mimowolnego od-razu-czytania, niemal wszystkiego jak leci, przez krótki czas występowało w dzieciństwie. Najbardziej pamiętam, że jak za szybą auta pojawiała się jakaś reklama, czy tabliczka, to od razu była przez mnie czytana, nawet jeśli znana była mi treść. Przez zdecydowaną większość życia coś takiego się nie zdarzało. Ot, zdarzało częste czytanie, głównie motywowane ciekawością, chęcią poznawania świata i zdobywania wiedzy dotyczącym wielu różnych tematów - zdecydowanie bardziej rozlegle, niż wnikliwie. Oczywiście, nie na każdy temat - wiele jest takich spraw, które mnie w sposób oczywisty nudzą jak np. piłka nożna, a wiele jest też takich tematów, których wolę nie tykać ze względów moralnych. Wiele razy spotkałam się z sytuacjami, w których inni przypisywali mi wiedzę czy umiejętności dużo większe niż w rzeczywistości. Czasem wzbudzały we mnie takie sytuację konsternację. Czasem rodzaj wstydu (ot, egzamin z gleboznawstwa wypadł mi na dobrą ocenę, natomiast zakres przeczytanego materiału to może z 10% rodzajów gleb (egzamin ten był jednym z bardziej wymagających na wydziale) - starałam się tego nauczyć, padły pytania akurat z jako tako ogarniętego materiału, ale poczucie otrzymania zbyt wysokiej oceny w stosunku to mojej wiedzy pozostało).W pociągu z Lublina do Warszawy
W Lublinie przesiadka, ale na szczęście w pół godziny i z bez potrzeby przechodzenia schodami w dół. Zakup w kasie na dworcu kolejnego kolejowego biletu - o 9:30 do Warszawy Centralnej (przez Dęblin), a także zakup dwóch książek z jakiegoś stoiska czy kiermaszu. Do Puław albo Pilawy krótka drzemka, bo nie dało rady wiele przeczytać. Z ciekawostek - jeden z pasażerów w pobliżu najwidoczniej miał głód nikotynowy, bo co chwila gadał, jak to pójdzie i zapali, albo rozmyślał jak to zrobić na dworcu, ile te przerwy itp. Do Warszawy nie dotrzymał. Co z nim dalej to nie wiem. Samego zaś smrodu papierosów nie lubię bardziej niż gorzkiej czekolady (od gorzkiego się źle czuję, ale taką czekoladę można przetworzyć do bardziej jadalnej postaci). Koniec przejażdżki pociągiem na Dworcu Centralnym.Warszawa
Z rowerem wjazd ruchomymi schodami. Pod Złotymi Tarasami trwała jakieś bokserskie zawody na wolnym powietrzu. Dalej w metro, a tam się okazało, że już stało pięć innych rowerów w przedziale. Wysiedli jak i ja na Młocinach, poza jednym, który opuścił pojazd stację wcześniej. Dalsza jazda do Rokokowej, jakimiś nieużytkami do Akcentu, Wólczyńską i dalej na północ do Auchan w Łomiankach, gdzie oczekiwanie na samochód z mamą i bratem. Potem pakowanie roweru, obiad, zakupy i moje ogólne zmęczenie.Epilog wyprawy
Po wszystkim powrót tylko z lekkim bólem mięśnia dłoni (pewnie coś podobnego, jak miała Kasia z achillesem, ale nie tak dotkliwie, skutek silnego hamowania bardzo startymi klockami w pagórkowatym terenie), trochę przemęczoną prawą łydką, która tego dnia częściej służyła do odbijania od ziemi, no i wspomnianym głowy. Dnia poprzedniego, w czasie ciśnięcia do Zamościa, trochę kolana się upominały, jakby miały wylecieć z zawiasów, ale w zasadzie nic poza tym. I tyle. Tak skończyło się zaliczanie gmin wschodniej flanki.Rower:Czarny
Dane wycieczki:
12.65 km (2.00 km teren), czas: 01:30 h, avg:8.43 km/h,
prędkość maks: 31.54 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Czterodniowa Dwudniówka III - Po Zamościu
Piątek, 2 września 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria Samotnie, Wyprawy po Polsce, Zwykłe przejażdżki, 2016 Podkarpacie
Była 16:40 podczas mojego przybycia na peron. Według rozkładu można by liczyć na pociąg za pół godziny, ale ten nigdy nie nadszedł. Na wszelki wypadek lepiej było sprawdzić, czy tak faktycznie będzie, więc nastała półgodzinna drzemka. Potem przyszła rodzinka i jakiś starszy człowiek, którzy długo rozprawiali o pociągach, o tym się działo itp. aż w końcu poszli. Ja zaś na rynek, by kupić coś do jedzenia i ruszyć na nocną pętlę koło Zamościa, w oczekiwaniu na poranny pociąg. Przejazd zachodnimi podcieniami rynku i gdy już się miało ruszać w stronę ratusza - łańcuch pękł po raz czwarty. Od razu trzeba było przystąpić do naprawy, dwóch facetów najwyraźniej zainteresowało to zdarzenie, zamienili ze mną kilka słów, po czym zniknęli w budynku.
Kręcę skuwaczem i kręcę, i coś nie idzie. Próbuję wte i we wte, a tu nic. Spojrzenie na skuwacz - ten był już nadpęknięty. Jeszcze jedna próba, aby coś zrobić, ale nie było szans, ani na naprawę, ani na wycieczkę. Pora dać spokój, bo i tak udało się zrobić to, co planowane. Spacer na kolację, odpoczywając tam spokojnie, tak posiedziawszy do wieczora, relaksując się samym po prostu pobytem. Potem jeszcze krótka trasa - rowerem jak hulajnogą, by przedostać się na błonia, gdzie można było w spokoju zanurzyć się w śpiworze, przykryć go płachtą i tak dospać dnia następnego.
17:53. Ostatnia praca skuwacza
18:25. Zamość. Pierwszy i ostatni ciepły posiłek na wyprawie. Pizzeria Plaza Pizza przy Solnej
Rower:Czarny
Dane wycieczki:
5.38 km (0.50 km teren), czas: 00:45 h, avg:7.17 km/h,
prędkość maks: 18.87 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Czterodniowa Dwudniówka II - podkarpackie i lubelskie zakończone
Czwartek, 1 września 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria >300, Nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, Gminy, 2016 Podkarpacie
Pobudka przyszła trochę później, niż mi się chciało, ale i tak trzeba odespać. Szutrówką wyjazd w Duńkowicach. Skręt w lewo, za rzeką w prawo. W Laszkach rozpoczęcie roku szkolnego, dzieci właśnie szły na teren szkoły w odświętnych ciuchach. W Miękiszu Starym zerknięcie do ruin cerkwi. Trasa przyjemna, asfalt dość nowy. Raczej przyjemnie dojechało się do Wielkich Oczu, gdzie w sklepie była duża kolejka, przez co wpierw przyszło mi odpoczywać na zewnątrz, póki się nie uluźniło. Były to drugie zakupy (pierwsze w Jarosławiu, gdzie zakupami było picie i lód). Tu również uzupełnić trzeba było zapas wody (przypadkiem - wodę smakową, które od dawna mi nie smakują), kolejny lód, cztery bułki i paczka czipsów (te skończyły się dopiero pod koniec kolejnego dnia). Ogólnie nie było wielkiego apetytu, 6 kanapek zabranych z domu, schodziło powoli, paczka sera, się nie skończyła, a zaczęła znikać dopiero przy okazji tych zakupów, no i jedna czekolada, spożyta ostatniej nocy. Woda schodziła też dość oszczędnie, małymi łykami.
09:19. Rzeka Szkło w Łazach.
09:44. Wietlin Trzeci. Widok na Laszki ku NE
10:05. Wola Laszkowska. Pierwszy budynek od zachodu, leżący po południowej stronie drogi. Jeden z wielu opuszczonych domów w tym rejonie
10:21. Miękisz Stary. Opuszczona cerkiew pw. Opieki Matki Bożej z XIX w.
O ile do Wielkich Oczu jechało się przyjemnie, o tyle na północ już nie tak bardzo. Droga miejscami była połatana, często spękana. Po prostu stara. Na szczęście było to do przełknięcia, bo zdarzały się dużo gorsze odcinki. We wsi Łukawiec stał na środku drogi pojazd techniczny, roboczy. Z naprzeciwka inne auto. Rower był znacznie rozpędzony, nie dałoby rady ominąć go na czas i z piskiem hamowania, prędkość spadła do zera, by od nowa nabrać prędkości. Wnet pojawił się w Lubaczów, gdzie z wolna nastąpiło obejrzenie rynku i kilku uliczek. Pobliskie Oleszyce mijane nawet nie wiem kiedy. Skręt w gminną drogę i redukcja tempa. Przerwa w Starym Dzikowie, gdzie zagadało mnie kilka osób, głownie na tematy rowerowe.
11:19. Wielkie Oczy. Wjazd od zachodu
11:59. Wielkie Oczy. Cerkiew Mikołaja Cudotwórcy z XXw. Kolejna opuszczona, ale w trakcie remontu
12:00. Wielkie Oczy. Północny kraniec Cerkiewnej. Tu nawet faraon musi pracować jako bramkarz przed sklepem
13:16. Lubaczów. Stawy w dawnym korycie Sołotwy i budynek przedwojennego młyna wodnego. Widok ku W
13:20. Lubaczów. Płk Dąbka między Polną i Zbożową. Widok ku W
15:13. Stary Dzików. Cerkiew Dymitra z XX w.
Okolica przypominała mi Mazowsze. Część terenów jak z okolic Płocka, część jak z Siedlec. Z Woli Obszańskiej na północ. Słońce grzało mocno. Rower aż parzył, gdy się go chwyciło po przerwie na przystanku. Fragment nowego asfaltu od Woli Obszańskiej wyglądał nieźle, ale była to ułuda, bo chwilę potem była łatanka na całego. Zjazd do Łukowej. Widok ze zjazdu ku Roztoczu był niezły. Wpierw był zamysł, by udać się do Aleksandrowa, ale na razie mi się odechciało. Skusiło mnie skrócenie trasy, przyspieszenie powrotu i nie ryzykowanie kolejnego zerwania łańcucha. Powrót inną trasą. We wsi skręt w prawo, aż asfalt się urwał, przechodząc w polną drogę. Tak jak do tej pory szło nieźle, od tego momentu zaczęło się moje umęczenia. Nie, żeby przypominało wysiłek z BBT. Po prostu wcześniej tego dnia nie było problemów, nawet na łatance.
16:12. DW 849. Wola Obszańska. Fragment nowego, a dalej już stary asfalt. Widok ku N
Dróżka prowadziła między polami tytoniu. Koło kapliczki skręcała na zachód, tworzyła nadzieję, że wnet odbije ku wsi. W jednym miejscu ukazała się dróżka wygnieciona ciągnikiem, lecz kończyła się kanałkiem. Nawrót. Potem był rozjazd, ale przezornie kurs na wprost, choć można było w lewo. Bywa. Pomyłka wyszła na jaw już na asfalcie, gdy widać było ścieżkę odchodzącą w lewo. Błąd przynajmniej nie był wielki. W Dorbozach do Obszy, gdzie zagadnęła mnie starszą kobitka - o cenę roweru, jakiej marki itp. Planowała zakup nowszego. Co można było powiedzieć, to się dowiedziała - niewiele, bo się na tym nie znam. Była miłośniczką św. Faustyny i kupowania polskich produktów.
16:45. Babice. Platforma do zbierania tytoniu w polu na N od głównej osi wsi
Do Zamchu przejazd przez wsie, zamiast wojewódzką. Stamtąd znów głównymi trasami, tym razem do Cieszanowa. Przy rynku sklep, gdzie była długa kolejka. Przeczekana przez mnie na zewnątrz, obserwując jak młoda matka droczyła się z zasypiającym kilkuletnim synkiem, przez co oberwała od niego z liścia. Zakupy tym razem przybrały formę picia, loda, bagietki (połowę trzeba było zjeść na miejscu, by reszta się zmieściła w sakwie) i cebularza. Przy okazji na grzbiet powędrowały ciuchy się na noc. Stamtąd trasa przez Chotylub. Przy tamtejszym kościele, w świetle latarni widoczne było, jak od rzeki wiatr przysuwał mgłę w moją stronę. Nie było to przyjemne, tym bardziej, gdy wjeżdżało się w chłodniejsze obniżenie na drewnianym moście za wsią.
18:28. Stary Lubliniec. Cerkiew Przemienienia Pańskiego z międzywojnia. Widok ku E
Jechało mi się długo, ale to głównie efekt psychiczny, zwykłej jazdy w nocy. Obserwowanie gwieździstego nieba, pracę lampki, spokój na drodze - minęły mnie może 2-3 auta. Trochę podjazdów i zjazdów w lesie. Przez muzykę zaczęły do mnie docierać inne dźwięki. Wyłączone mp3 - do uszu dotarła swoista kakofonia nakładających się dźwięków, jakby znaleźć się pomiędzy kilkoma koncertami, nie wiedząc którego słuchać. Las się skończył. Wjazd do Horyńca-Zdrój. Nie przyszło mi do głowy spodziewać się tylu ludzi, tylu dźwięków na "krańcu świata". Drugi człon nazwy niczego mi uprzednio nie podpowiedział. Pierwsze było ognisko po prawej, gdzie ludzie śpiewali tak bardziej z siebie dla siebie. Niżej było discopolo, ale też tak jakby odtwórcze, stali na placu, dwa głośniki na słupkach i małe efekty wizualne. Osób na obu było może po kilkadziesiąt. Dalej ośrodek rehabilitacyjny rolników, tory kolejowe, plac pełen świateł. W sumie jeszcze ze 3-4 wesela, z czego muzyka jednego dochodziła aż do ulicy Polnej, gdzie gwiazda która lśni...
21:12. Horyniec-Zdrój. Ul. Sanatoryjna
Znów droga się ciągnęła, długa droga przez las. Teren był zróżnicowany, a zjazdy ciągnęły się hen, hen... Utrzymywała się obawa przed sarnami, bo gdzieś jedna z nich się ukazała tej czy innej nocy wyjazdu. Z ulga powitać można było światła Werchratej. przerwa na przystanku, coś na ząb i zmiana plan jazdy. Miała być jazda na Susiec, ale okazało się, że z powodzeniem można skręcić na Hrebenne, a potem już się nie cofać. Trasa ta przed paroma laty jeszcze nie istniała, więc dobrze było skorzystać. Potem wyjazd na DK 17. Z niej skręt w DW 865 i kolejne ciekawe miejsce, jakim jest Narol. Rynek oświetlony. Tylko boczne dróżki jakieś dziwne. Wnet wycofanie i jazda Partyzantów.
23:11. Hrebenne. Przejście graniczne. Widok ku E
01:55. Narol. Rynek. W centrum UMiG
Z wolna prowadziła w górę, wyprowadziła na główną, a potem był zjazdu przez wieś Paary. Za wsią stary i wysoki las. Drzewa pięły się niczym w katedrze, sklepione gwiazdami. Mimo nocy, było widać ich ogrom. Aż żal, że tak mało takich drzew. Głos sowy niósł się w przestrzeni. Susiec z pętlą przez centrum. W czasie przerwy, dookoła mnie skakał i krążył lis. Miał chętkę dorwać się do zawartości sakwy, choć nie było tam czegoś, co by było dla niego szczególnie kuszące. Kurs do Tomaszowa Lubelskiego. Tu mnie złapał kryzys. Jazda taka, że tyle o ile, nawet nie wiem, jak i kiedy minął ten umęczony odcinek, bo senność nachodziła mnie taka, że raz o mało nie wyrzuciła mnie do rowu, co mnie na chwilę otrzeźwiło. Potem jednak przyszło mi na moment zjechać, nie do rowu jednak, ale w piasek pobocza. Było to tuż przed miastem. Ulga, że to już.
05:36. Tomaszów Lubelski. Przedwojenny budynek Państwowej Szkoły muzycznej i Cerkiew Mikołaja z XIX w.
Uliczkami na oślep, byle do centrum, ale nie wiedząc gdzie i jak, myląc drogę, która wprowadziła mnie do miasta, z główniejszą, prowadzącą z Józefowa, co też namąciło mi w głowie. W każdym razie, od rynku problemu nie było, poza wiadomą sennością. Z wolna jazda do Jarczowa, dalej Wierszczyca i Wola Gródecka... Tak miało być, ale wypadł skręt do Gródka. Miała to być jazda przez wieś, z niej pojechać prosto do góry i skręcić do lasu, na drogę przezeń prowadzącą. Tak być miało...
08:12. Droga z Wierszczycy do Gródka Kolonii. Mnóstwo wiatraków. Widok ku E
08:16. Rzeźba niezwykle urozmaicona. Na horyzoncie las Bukowiec, porastający wzgórza ciągnące się ponad Wolą Gródecką. Widok ku N
Przynajmniej im cieplej i mniej nadmiarowych ubrań na grzbiecie, tym lepiej i senność tak się nie dawała we znaki. Wyjazd na główną, gdzie intuicja mi podpowiadała, że coś jest nie tak. Mimo to, na mapie las dochodził do tej drogi, a i mi się udało spostrzec drogę do niego prowadzącą. Złudzenie, że doprowadzi mnie do drogi planowanej. Trudny podjazd po płytach betonowych z oczkami, ale się udało. Na zakręcie skręt w lewo - taki miało być, ale to nie to rozwidlenie. Wraz z przerwami, bo upał, bo krzaki, bo zastanawianie, bo niepotrzebna przerwa w lesie, przejście ~1,5 km zajęło mi ~2,5h. Powalające tempo. Jeszcze trochę pokrzyw zdecydowało, by mnie pogłaskać, a gałęzie nukać. Witaj przygodo, gdy jedziesz z bagażem, dużymi sakwami, robi się niepotrzebne przerwy, a spieszy się na pociąg. Nie było ze mną mapy innej, niż atlas polski, więc nic mi by nie pomógł w tym przypadku.
08:53. Wola Gródecka. W lesie Bukowiec. Górna zachodnia część lasu
Udało się wyjść na pole. Koło ambony znalazła się dróżkę polna. Potem lepszą gruntówką zjazd ku zachodowi. Prawie wjazd do Typina, ale pojawiła się lepsza szutrówka ku północy. Naszła myśl - pewnie to ta właściwa, bo na co tu liczyć lepszego mogę. Zjazd tragiczną płytobetonówką do domów po drugiej stronie wzniesienia. Przejazd na wschód, licząc na dojazd do planowanej wcześniej trasy, ale naszło zwątpienie i przyszło mi zawrócić. Wzdłuż podmokłego terenu jechało się ku zachodowi. Droga dość głęboko werżnięta w teren, a ona sama jeszcze porżnięta miejscami przez wody opadowe. Czasem fajnie tak popatrzeć na hydrologiczne procesy kształtowania terenu, ale może nie podczas długiego, męczącego wyjazdu, jak owego dnia. Jazda na granicy cierpliwości, z własnej przyczyny (patrząc z poziomu komputera, trasy czasem wydają się prostsze niż w rzeczywistości). Wprost nie można było uwierzyć uwierzyć, gdy wreszcie pojawił się asfalt. Była to wieś Pawłówka, a gorszego odcinka terenowego do tej pory nie chyba nie zdarzyło mi się pokonać.
11:39. Typin. Za lasem Bukowiec (po prawej). W tle las Sojnica. Widok ku N
11:39. Typin. Las Sojnica. Tam wg planu miała wieść moja trasa. Na horyzoncie, po lewej widoczny las Wożuczyński (10 km)
11:41. Typin. Jakieś prace budowlane pod lasem
12:01. Płyty betonowe prowadzące do Paramy w dolinie Siklawy ku NE
12:17. Erozja dróg gruntowych między Paramą i resztą Typina. Widok ku SW
Nie było siły na podjazdach. Zjazd do Józefówki, zahaczając o zachodni fragment Rachania. Z wolna toczenie do Tarnawatki. Jeszcze wolniej na podjeździe, gdzie zamienił ze mną kilka słów ktoś, kto tam złapał kapcia i kończył naprawę. W cieniu trochę wzrosło tempo, a za lasem była już wieś i zjazd. Drobne zakupy w wiosce, a potem długa powolna jazda do Krasnobrodu. Powolna, ale nie tak jak zwykle, bo jednak gnało mnie na pociąg. Gdy wyjechało się na DW 849, tempo wzrosło, tak jak i chęć powrotu. Podjazd do Adamowa trudny, ale potem głównie zjazdy, gdzie osiągnięta została najwyższą prędkość wyjazdu. Na bardziej równinnym odcinku, od Lipska, z kolei była to chyba jazda z najwyższą kadencją w życiu. W Zamościu oszukali mnie ścieżką rowerową, która była nią chyba tylko w planach. Tak nierównej to dawno nie zdarzało mi się widzieć. Potem siebie o mało by mi przyszło się oszukać. Tuż za kanałkiem skręt w lewo, choć o mały włos pognałoby mnie dalej prosto. Na nic trud i wysiłek - zabrakło 20 minut. Lepsze to, niż gdyby zabrakło pięciu. Albo widzieć odjeżdżający skład...
12:41. Zjazd do Józefówki (reprezentowanej przez linią drzew w środku zdjęcia). W tle Rachania i ponad nimi Michałów-Kolonia. Na horyzoncie lasy rosnące w pobliżu wsi Soból, a na S od wsi Przewale, a nieco na prawo od centrum widoczna wieża BTS przy DW850 (ok, 0,7 km ku SSW od skrzyżowania DW850 z drogą do wsi Soból). Widok ku NE
15:13. Krasnobród. Okolice rynku
16:30. DW 849. U celu, lecz za późno na pociąg (z mojej winy - gdyby nie długa leśna przerwa, byłoby się może nawet ok. 1 godzinę przed przyjazdem pociągu).
Zaliczone gminy
- Laszki- Wielkie Oczy
- Lubaczów (W+M)
- Oleszyce
- Stary Dzików
- Obsza
- Łukowa
- Cieszanów
- Horyniec-Zdrój
- Lubycza Królewska
- Bełżec
- Narol
- Susiec
- Tomaszów Lubelski (W+M)
- Jarczów
- Rachanie
- Tarnawatka
- Adamów
Rower:Czarny
Dane wycieczki:
341.08 km (15.00 km teren), czas: 22:07 h, avg:15.42 km/h,
prędkość maks: 54.01 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Czterodniowa Dwudniówka I - Doba podkarpacka
Środa, 31 sierpnia 2016 | dodano: 04.09.2016Kategoria Pół nocne, Samotnie, Wyprawy po Polsce, >200, Gminy, 2016 Podkarpacie, Z rodziną
Streszczenie
Przyszła pora na zakończenie odcinka, który kilka razy wymykał mi się z rąk w poprzednich latach, jak również i w tym. Sama wyprawa wyszła dziwnie, jeśli trzymać się sztywnego podziału na dni, godziny itp., stąd taki, a nie inny tytuł. Mianowicie, przygotowania odbywały się 2016.08.30; drzemało się w pociągu nocnym; jechało przez niemal cały 2016.08.31 jako jeden dzień jazdy (wraz z jazdą nocną od pociągu do namiotu); 2016.09.01-02 jako drugi dzień jazdy - od rana jednego dnia, do wieczora dnia kolejnego; powrót zaś odbył się 2016.09.03. W sumie więc wyjazd ten jest opisany pięcioma datami, zawarł się w 4 doby, 3 dni zwykłe były rowerowe, przy czym należy je traktować jako dwa dni jezdne (czyli takie, które mogą trwać dłużej niż doba) rowerowo, oddzielone jednym noclegiem bez istotnych drzemek w międzyczasie, a ostatni dzień, to kilka godzin podróży rowerem w trybie hulajnogi, głównie spędzony w pociągach.Przygotowania
Od paru dni zbierało się na wyjazd. Tak wołało ciało, które było jakby w ciągłej gotowości i wzmożony apetyt, nad którym ciężko było zapanować. Pogoda zapowiadała się dobra jak na koniec lata - słoneczny ciepły wyż, choć noce chłodne, później okazało się, że i mgliste. Za cel obrany został SE kraniec Polski, który wymagał (by było efektywnie) przedostania się tam pociągiem. Wpierw na Dworzec Wschodni. Tam bilet o 17:47, dnia 30 sierpnia, do stacji Rzeszów Główny (przez Dęblin, Lublin, Turbia, Grębów, Tarnobrzeg, Kolbuszowa). Planowy przejazd między 17:59 a 23:00. Sam wyjazd obfitował w sporą, jak na tak krótki okres czasu, ilość zdarzeń.Pociąg nocny
W przedziale jechało prócz mnie, czworo ludzi z rowerami, którzy najwidoczniej wrócili z Trójmiasta, a ściślej ze Szwedzkiego Potopu. Wysiedli parami w okolicach Tarnobrzega, na dwóch kolejnych stacjach. Gdy już nie było nikogo poza mną, przyszła pora przygotować się do nocnej jazdy. Koniec przejazdu za mniej niż godzinę. Trochę jeszcze siedzenia, trochę odpoczywania, póki był na to czas, bo noc i dzień czekały mnie męczące. W Kolbuszowej jeden facet trochę spóźnił się z opuszczeniem pociągu. Gdy dochodził do drzwi (ale jeszcze trochę brakowało), akurat były sygnał do odjazdu i maszyna ruszyła. Trochę spanikował, nie wiedział co począć i wyglądał tak, jakby rozważał, czy nie wyskoczyć, bo prędkość była jeszcze stosunkowo mała. Wskazany przez mnie guzik hamowania, pomógł mu uniknąć przykrych konsekwencji. Pojazd na szczęście nie wyjechał poza peron, więc skończyło się bezproblemowo.Rzeszów
W Rzeszowie, start pół godziny przed północą. Po pierwsze, kurs na zachód, aby przeciąć trasy BBT i Samoklęsk, do tej pory biegnące równolegle tą samą ulicą, ale bez przecinania się - aż do Brzozowa. Nie było pewności, która ulica jest tą właściwą, więc przyszło liczyć na szczęście. Gdy wydawało mi się, że to już, przyszła pora zawrócić na wschód. Mijało się kebab, w którym się kiedyś przyszło się stołować. Mimo późnej pory, ulicami wciąż kręciło się sporo osób, choć ubogo, jeśli porównać z Wrocławiem czy Warszawą. Wyjazd na DK 4, aby odwiedzić Krasne, którego nie wiem jakim cudem nie udało się odwiedzić, mimo poprzedniej wizyty. Teraz z kolei wyszło za bardzo, bo jechało się i jechał, aż pojawiła się tablica kończącą. No i po co tyle się tłuczenia? Nawrót i przejazd z powrotem przez osiedle na św. Kingi, potem koło krajówki i różnymi innymi uliczkami, aż do wyjazdu w Budziwoju, gdzie narosły krótkie wątpliwości, w którą stronę się udać.23:25.Rzeszów. Dworzec Główny. Początek jazdy
23:59. Krasne. Samotna plamka na mapie
Do świtu na SE od Rzeszowa
Od Tyczyna DW 878. Zrazu wątpliwości, bo była nadzieja na przejazd przez rynek, ale z drugiej strony nie było ochoty na tamtejszy podjazd. Cóż z tego, gdy na wojewódzkiej czekało mnie ich kilka i do tego dłuższych? Było ciemno, zimno, miejscami mgła. Aut jechało mało, lecz najwięcej w Dylągówce, gdzie trwał remont mostu i ruch puszczano wahadłowo. Nie było tam też już widać nikogo niezmotoryzowanego poza mną, nie tak jak w mieście, gdzie kręciło się takich wciąż sporo. Fragment DW 877, którym już ongiś zdarzyło się jechać. Ładny kawałek trasy, czy w dzień, czy w nocy. Niestety droga przez Jawornik już taka ładna nie była, ale przynajmniej szybko się nią przemknęło.04:17. DW835. Granica gmin Hyżne i Jawornik Polski
Poranek w okolicach Kańczugi
W Kańczudze nad ranem. Ludzie już przebudzeni, okolica się ożywiła. W świetle dnia bardziej można się było przyjrzeć okolicy oraz ogrzać w słońcu, choć wciąż było jeszcze chłodno. Trochę dało się odczuć zmęczenie podjazdami, choć spać mi się nie chciało. Okolica między wsiami była bezludna, rolnicza. Wjazd do Markowej, a chwilę później Gaci.05:59. DW 881. Kańczuga na W od miasta. Mgły poranne w dolinie Średniego Potoku. Widok ku NW
06:40. DW881. Granica gmin Kańczuga i Markowa.
06:51. Granica gmin Markowa i Gać. Widok ku E.
Gać. Tablica informacyjna
Okolice Przeworska
W Przeworsku skręt na Zarzecze, choć trochę się mi zajęło szukanie wyjazdu. Było sporo przerw. W samym centrum Zarzecza - trach! Zerwał się łańcuch i zakręcił na zębatce. Spacer na ławkę i rozpoczęcie napraw. Ręce zrobiły się okropnie brudne i trochę minęło czasu, na jako takie ich ogarnięcie.07.40. Wjazd do Przeworska z terenu gminy wiejskiej Przeworsk. Widok ku NNE
0742. Przeworsk. Kasztanowa 1E. Ruina. Widok ku SW
07:44. Przeworsk. Most im. majora Jana Gryczmana. Rzeczka pełna... Widok ku S
07:46. Przeworsk. Bazylika kolegiacka pw. Ducha Świętego
07:47. Przeworsk. Bazylika kolegiacka pw. Ducha Świętego
Granica gminy Zarzecze i miejskiej gminy Przeworsk. Widok ku SSE
08:20. Żurawiczki. Na horyzoncie wiatraki, ciągnące się przez wsie Wysoka, Sonina i Kosina, położonych w pobliżu Łańcuta. Widok ku W
08:25. Żurawiczki. Północny kraniec wsi. W tle Przeworsk. Widok ku N
Zarzecze. Widok ku S
Granica gminy Zarzecze i Pawłosiów
Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. Widok ku SE.
Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. Widok ku SW.
Cieszacin Wielki. Widok z przejazdu nad A4. W centrum kościół pw. Wszystkich Świętych w Siennowie. W tle wzniesienia w okolicy Pantalowic Widok ku SWW.
Ruina cegielni w Jarosławiu
Przy wiadukcie ponad A4 przerwa na zrzucenie wszystkiego co nocne. Wjeżdżając do Jarosławia widoczny stał się interesujący komin. Gdyby zmęczenie było większe, zostałby zignorowany, ale tym razem udał się skręt w jego stronę. Minąwszy teren budowy cmentarza, przejeżdżało się przez pole koło wypasanych krów, po czym lądowało na dużym nieużytku. Sporo było tam gruzu, jakichś gałęzi, trochę kompostu i gratów. Zjazd w pobliże komina, stojącego blisko dwóch zrujnowanych budynków. Nie było ochoty włazić do środka, więc tylko przejażdżka i dalej w drogę.10:23. Jarosław. Pozostałości dawnej cegielni w pobliżu torów, położone po S stronie Krakowskiej. Widok ku N
10:23. Jarosław. Pozostałości dawnej cegielni w pobliżu torów, położone po S stronie Krakowskiej. Widok ku N
Przez Jarosław
Zjazd dawną DK 94. Niestety na dołku były światła, zatrzymały się pojazdy, a ja wraz z nimi. Świetnie. Akurat przed męczącym podjazdem koło Klasztoru. Poprzednio Jarosław ledwie został przez mnie zahaczony. Tym razem udało się udać na rynek, który zaskoczył mnie swoimi otwartymi przestrzeniami i masą ludzi, jacy odwiedzali miasto w ten ostatni dzień ich wakacji. Z pewnością będzie mi się chciało wrócić tam jeszcze, aby jeszcze lepiej się rozejrzeć.10:39. Jarosław. Ul. Krakowska. Po prawej kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.
10:40. Jarosław. Ul. Krakowska. Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.
10:40. Jarosław. Ul. Krakowska. Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej z XV w.
10:47. Jarosław. Mapa starówki.
10:50. Jarosław. Ratusz z XVII w.
10:51. Jarosław. Cerkiew Przemienienia Pańskiego z XVIII w.
Ruina przy centrum Piekarskiej. Rozebrana w ciągu 2016-2018. Następnie w m.in. jej miejsce postała rozległa galeria handlowa. Widok ku NE
Miasto opuszczane w kierunku Widnej Góry, a potem skręt na Chłopice (bez wjazdu do centrum miejscowości), potem odbijając pod A4 ku Jankowicom. Drogą polną skrót do Rudołowic, choć były to trudne, szutrowe podjazdy, zjazd po płytach i dłuższa przerwa na polu, za krzakami, m.in. na ochłonięcie w cieniu. Temperatura powietrza była dość znaczna.
11:28. Widna Góra. Pogoda wyjątkowo dobra, jak na ostatni czas. Widok ku SW
Długa jazda do Przemyśla
Roźwienicę mijało się szybko, ale przerwy się zagęściły. Było wyraźnie trudno. W Bystrowicach szybki zjazd. Za Tyniowicami podjazd polną drogą w pobliże ruin wieży zamkowej w Węgierce. Potem do Pruchnika z ładnym, stromym rynkiem. Przejazd na drugą stronę rzeki, skąd wracało się na DW 881. Ta trasa miała wyjątkowo ładne krajobrazy, dużą część prowadziła jakby grzbietem wzgórz. Tylko co z tego, jeśli nie było sił ich podziwiać... Styrały mnie podjazdy, w Żurawicy stromy zjazd ze schodami jak do Jeleniej Góry. Niebezpiecznie. Dalej miała być jazda na Bolestraszyce, ale w to miejsce wpadł skręt na Buszkowice. Na głównej trwał remont i pękł mi łańcuch. Wpadły różne uliczki, tu i tam, przejazd koło Dworca Głównego w Przemyślu, a z miasto wyjazd ścieżkami wzdłuż DK 28. W końcu się skończyły, a mi pozostało zjechać na asfalt.13:58. Roźwienica. Widok na Cząstkowice ku W. Na horyzoncie las Gaj, wzdłuż którego biegnie granica powiatów. W oddali po lewej, widoczne wzniesienia Pogórza Dynowskiego w okolicy Manasterza
14:24. Widok na lewą stronę zdjęcia
14:24. Widok na prawą stronę zdjęcia
14:25. Roźwienica. Na horyzoncie Pogórze Dynowskie, w centrum zdjęcia reprezentowane przez Górę Iwa (406 m n.p.m., 7 km) wznoszącą się nad Pruchnikiem. Widok ku SW
14:42. Węgierka. Basteja z XV w.
14:54. DW881. UM Pruchnik. Widok ku SW
14:56. Pruchnik. Budynek na NE od ratusza
14:56. Pruchnik. Rynek. Widok z DW881 ku SSW
15:00. Pruchnik. Rynek. Widok ku N
15:29. Granica gminy Roźwienica z gminą Rokietnica
15:31. Granica gminy Roźwienica z gminą Rokietnica
16:01. Rokietnica (z przystanku w rejonie Żarkówki). Z lewej południowe zabudowania (Parcelacja; 4 km) i las w Boratyniu (5 km). Na horyzoncie po lewej trochę ukryty las (8km) przy północnej granicy Chłopowic. W centrum widoczna kapliczka (5 km) na cmentarzu komunalnym przy wsi Dobkowice (schowane po prawej) wraz z wieżą telekomunikacyjną PLAYa (na tej samej działce). Nieco na prawo las Garby (7 km). Bardziej w oddali ledwo dostrzegalne kominy Huty Szkła Jarosław z 1974r., od lat '90 w posiadaniu koncernu Owens-Illinois. Po prawej Las Okrągły (7 km). Widok ku NE
16:54. Żurawica. Niebezpiecznie schodkowana droga. z której łatwo wypaść. W tle Płaskowyż Chyrowski
17:26. Buszkowice. Cmentarz wraz z kościołem pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej.
18:06. 22 Stycznia. Widok na południowy brzeg Przemyśla, widoczny z północnego brzegu Sanu. Widok ku SE
18:22. Przemyśl. DK 28. Wiadukt z 1897r. położony nad torami. Po lewej przedwojenny kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Nieustającej Pomocy
Problemy z łańcuchem za Przemyślem
Początkowa jazda z przeciętną prędkością. Na trasie znajdowało się jeszcze dwóch rowerzystów, z czego jeden pędził koło 30km/h. Przybyło mi sił i udało się wyprzedzić pierwszego, by potem utrzymywać ~200m do szybszego, ale bliżej nie było ochoty się zbliżać. W Medyce skręt na północ. Mijało się Leszno, potem Nakło. Ponownie zerwał się łańcuch. Nie było we mnie pomysłu, co o tym myśleć, tym bardziej, że na poprzedniej wyprawie zastanawiało mnie, czemu dawno żaden łańcuch mi nie pękł. A tu nie dość, że pękł, to i kilka razy. Tym razem okazało się, że przed Przemyślem tak jakby wyrobił się gwint ośki jednego z oczek. Teraz było już ciemno i przez przypadek zostało go mniej o cztery ogniwa. Mało tego - wydawało mi się, że został przeplecony przez przerzutkę przednią, a nic takiego nie miało miejsca. Nie chciało już mi się tego poprawiać, bo a nuż będzie za krótki łańcuch, albo znów coś pójdzie nie tak. W końcu, nie udało mi się zaznać snu już od ponad 36h, z czego prawie doba minęła w podróży rowerem.18:38. DK 28. Wschodni kraniec Przemyśla. Z lewej widoczny ten wolniejszy ze wspomnianych rowerzystów
Nocleg
19:13. Leszo. Kościół pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Widok ku W
19:54. Stubno. Wjazd od południa.
Start po awarii zaczął się na najmniejszej z zębatek. Przerzutka trochę o nią ocierała, ale wystarczyło ją naciągnąć maksymalnie, by był spokój. Z tyłu wszystko działało, wiec nie było większych problemów z dalszą jazdą. Przejazd ponad A4 i skręt do Nienowic. Teoretycznie niepotrzebnie i niezgodnie z zamysłem, ale ostatecznie było w porządku. Raz tylko wjechało się w ślepą uliczkę, prowadzącą ku łąkom nad rzekę, a potem z powodzeniem można było rozłożyć się z namiotem.
Zaliczone gminy
- Krasne- Jawornik Polski
- Kańczuga
- Markowa
- Gać
- Przeworsk (W+M)
- Zarzecze
- Pawłosiów
- Chłopice
- Roźwienica
- Pruchnik
- Rokietnica
- Medyka
- Stubno
Rower:Czarny
Dane wycieczki:
223.85 km (5.00 km teren), czas: 14:43 h, avg:15.21 km/h,
prędkość maks: 52.27 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wschodni Wał Trzebnicki VII - Powrót przezwarszawski
Środa, 24 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną
2016.08.18 - 24 Wschodni Wał Trzebnicki - cała trasa
Do stolicy udało się przybyć koło południa. Napadł nas głód, więc pomiędzy osiedlami trzeba się było przedostać do znanego nam baru na posiłek. W drugą stronę również tak się jechało, ale nieco bardziej na północ położoną trasą. Do Kasprzaka ścieżką, a potem osiedle, Park Sowińskiego, osiedla do Górczewskiej, osiedle do Powstańców Śląskich, kolejne obok tej ulicy przed lotniskiem i za nim ku Młocinom. Dalej Encyklopedyczna, Woycickiego, las i Łomianki. Kasia pojechała Rolniczą do Zakroczymia. Ja w ulice nieznane ale tragiczne. Pierwsza była Chopina, potem Cienista, pętla okrążająca Klonowy Park.
12:16. Ochota. Wydział fizyki (z lewej) i matematyki (z prawej) UW przy ul.Pasteura. Widok ku S
12:59. Ochota. Zaplecze Grójeckiej 53/57. Widok ku NNE
13:51. Bemowo. Pasaż przy Lencewicza. Widok ku NE
14:14. Młociny. Nowe osiedle przy Sokratesa i Rokokowej. Widok ku NE
W Łomnie skręt na poszukiwanie dworku. Był łatwo dostępny, ale zagracony. Trochę chodzenia, trochę zerkania, ale bez badania wnętrza. Potem raz jeszcze wizyta na terenie dawnego PGR, dostając się innym wjazdem niż poprzednio. Przed kościołem skręt w Baczyńskiego, ale zbyt wielka była obawa, że tylko mnie wyprowadzi na wał, na co nie było już sił, więc nawrót. Czosnów przejechany Rolniczą. Za miejscowością jazda wzdłuż S7, po czym skręt w Grunwaldzką. Była co prawda gruntowa i mnie męczyła bardzo, ale od dawna kusiło mnie sprawdzić, dokąd prowadzi. No i doprowadziła do Dębiny. Na rondzie w tejże wsi, o mało nie stratował mnie motor, który postanowił skrócić trasę pod prąd. Potem kurs się ku Warszawie i na światłach nawrót do centrum Czosnowa. Objazd parku i zakup czegoś do jedzenia. Potem tylko oczekiwanie na auto i wyczerpanie przez kilka dni.
Rower:Czarny
Dane wycieczki:
52.68 km (10.00 km teren), czas: 03:56 h, avg:13.39 km/h,
prędkość maks: 28.52 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wschodni Wał Trzebnicki VI - Do Wrocławia
Wtorek, 23 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk
Budząc się rano i zwijając namiot, za ogrodzeniem koło nas przejechało auto. Dwukrotnie. Mimo to pakowanie odbyło się bez pośpiechu. W Ozorkowicach przejazd koło dworku, ale choć miał zachowane ściany, to był słabo widoczny poprzez rośliny. Nie poświęcając mu czasu więcej, niż zdjęcia z drogi. W Pegowie przerwa na śniadanie. Przedtem też kilka postojów, m. in., by zerknąć na tamtejszy dworek, też opuszczony, ale nadal w dobrym stanie. Do kolejnego miasta przejazd szybki i wnet udało się zakupić, tak pożądany smar. Do tego krótkie zakupy, podczas których w spokoju ów smar moglem nanieść przed sklepem.
09:04. Ozorkowice. Ruiny pałacu z XVIII w.
09:25. Fragment Zajączkowa
09:35. Pęgów. Pałac z początku XX w.
Od razu lżej i lepiej się jechało. Z Obornik Śląskich spory podjazd, a potem teren zróżnicowany, głównie w dół. Od wsi Wilkowa zjazd był bardziej intensywny, a jazda przez lasy na tych odcinkach przyjemna. Za Golą, po prawej widoczna była kopalnia kruszywa. Zapewne na potrzeby S5, która wkrótce została przez nas przecięta po tymczasowej drodze wzdłuż przyszłego wiaduktu. Wjazd do Prusic. Zerknięcie do kościoła w remoncie, przejazd przez rynek, a do kolejnego kościoła już wejść się nie dało. Przyszło nam przebyć całą alejkę Lipową z kamieniem św. Jadwigi i zrobić przerwę przy wyjeździe z miasta. Było mi jakoś gorąco, słabo i pojawiła się potrzeba zatrzymywania na każdym przystanku jaki się pojawiał (na szczęście nie robiąc tego). Trudno stwierdzić jednoznacznie, o co chodziło, gdyż gorączki chyba nie było (o ile termometr działał właściwie), a choroba po powrocie się nie pojawiła. Może to kwestia zmęczenia po wyjeździe do Oleśnicy i jazdy na suchym łańcuchu? W każdym razie nie było we mnie siłach do dalszej jazdy, co widać było przez cały dzień.
11:21. Krościna Mała. Budowa S5 między Prusicami i Golą. Widok ku SE
11:31. Prusice. Rynek. Widok ku NE
11:39.Prusice. Kamień św. Jadwigi (ten w środku) w alei Lipowej
Po długiej jeździe "gdzieś" udało się osiągnąć wieś Skokową, gdzie trwał remont nawierzchni. W Strupinie przerwa w pobliskim parku. Może coś od bólu by mi pomogło, choć bólu jako takiego nie było. Odpoczynek trwał, aż udało mi się jakoś dojść do siebie, choć najchętniej byłoby zasnąć. Dalej był plany, aby jechać przez Sławocice, ale ostatecznie skończyło się na trzymaniu DW 339. Przed Warzęgowie stojący posiłek z rozległym widokiem ku NW. Chwilę potem zjazd. Kolejna przerwa w Straszowicach i ostateczne podjecie decyzji o zakończeniu wyprawy, przebiegu trasy itp. Pierwotnie miało to być objechanie reszty gmin na Dolnym Śląsku. Wczoraj plan się zachwiał, ze względu na wieści z Mazowsza, więc trzeba było to skrócić do Kłodzka. Tego dnia miała pozostać jazda do Wałbrzycha, skąd ewentualnie trzeba by złapać pociąg najpóźniej w ciągu 24 godzin. Jazda do Wołowa ukazała, że byłaby to trudna sztuka.
14:17. DW 339. Warzęgowo. Po prawej odległe Chwałkowice przy DW 338 i Wzgórza Wińskie. Widok ku W
14:17. DW 339. Warzęgowo. Kościół w Wińsku (11 km). Widok ku NW
14.18. DW 339. Warzęgowo. Po lewej Wińsko (11 km). Na horyzoncie po lewej linia pojedynczych drzew, rosnących wzdłuż drogi przez Kleszczowice. Widok ku NW
Tuż za lasem zjazd na teren opuszczonego gospodarstwa (folwark? PGR?), gdzie trochę nam zeszło na spacer. Kasia ruszyła w dół pierwsza, a ja kilka minut później. Trochę mi się poprawiło, ale tempo nadal było bez zmian. W Wołowie zerknięcie tylko na rynek (kręcił się tam też jakiś sakwiarz). Dalej jazda na Brzeg Dolny (prawie cały czas jadąć po ścieżce lub chodniku). Chwila szukania mostu na mapie i wnet wjazd na niego po szerokiej, asfaltowej ścieżce rowerowej. Doprowadziła nas spokojnie i wygodnie do Klęki, gdzie przyszło nam znów odpocząć. W Miękini skręt na Mrozów, dalej Krępice i długa jazda DK 94. Na szczęście za Leśnicą pojawiła się ścieżka, którą udało się dostać do centrum. Czasem zmieniały się strony jazdy, dwa razy przejazdy pod ulicami i raz pokropił drobny deszcz, ale udało się dotrzeć na główny rynek już wieczorem. Krótkie rowerowe kręcenie po nim, zakupie dwóch książek na drogę (jedną udało mi się skończyć pociągu, a drugą doczytać do połowy), znów pokręcenie rowerami (koło katedry), zakupy na drogę, a potem kolacja.
15:30. Wołów (Gródek) na E od Wołowskiej Góry (142 m n.p.m.). Ruiny dawnego PGR. Widok ku NE
16:16. Wołów. Zamek. Widok ku SE
17:46.Droga rowerowa z Brzegu Dolnego do Klęki. Skrzyżowanie ze zjazdem do tej wsi 1 km dalej. Widok ku S
17:47. Droga rowerowa z Brzegu Dolnego do Klęki. Na horyzoncie Ślęża
Ponowna jazda, wpierw Świdnicką, potem Oławską, Kołłątaja, Kościuszki, Piłsudskiego i na dworzec. Podróż była praktycznie skończona. Co do biletów - teoretycznie moglibyśmy spróbować pojechać za niecałe dwie godziny, ale na nie ani biletów z rowerami nie można było dostać, ani oświadczenia, że nie możemy ich kupić. Kolejny, koło 4 rano był z tych drogich, a nasz, ruszający przed 7, na szczęście miejsca na rower posiadał. Noc była trudna, bo trzeba było pilnować rowerów podczas czytania książki, a i tak kilka razy zdarzyło mi się przysnąć. Koło 3 "poproszono nas" o zabranie rowerów, bo ponoć jakiś zakaz (nie gwałtownie, ani jakoś szczególnie uparcie). Niby, że są na nie gdzieś stojaki, ale co mi po nich, gdy od lat nie wożę zapięcia i było na nich mnóstwo bagażu, którego się nie przypina do stojaka. Ktoś się odezwał i skomentował zaistniałą sytuację, porównując do wózków inwalidzkich, które mają takie same koła, tylko inaczej ułożone, a mogą się poruszać na terenie dworca. Jakiś czas później, do poczekalni przybyło dwóch głośnych, młodych i naprutych, poszukujących towarzystwa do rozmowy, lecz nie w nas, a że wszyscy zaspani, to szybko poszli. Było, nie było (kolejny przykład, gdy ustalający zasady nie mają styczności z życiem, a poszkodowani są wykonawcy i owych zasad ofiary) resztę nocy tak przyszło nam spędzić w tym samym miejscu. Na peron spacerem dopiero na ~20 minut przed przyjazdem pociągu. Wjazd windą, która z powodzeniem pomieścił osakwiony rower bez kombinowania. Na dworzu było zimno i całe szczęście, że długo nie trzeba było czekać.
19:25. Wrocław. Warciańska przy A8. Niespodziewane zgromadzenie rowerzystów. Z lewej Stadion Miejski, wybudowany rok przed EURO'12. Widok ku NE
20:43. Wrocław. Nocą na rynku
21:14 Wrocław. Kolacja z Dominium na drogę.
22:08. Wrocław. Główny
22:14. Wrocław. Kasy biletowe na dworcu PKP
22:13. Wrocław. Hala dworca PKP. Widok ku SEE
Zaliczone gminy
- Oborniki Śląskie- Prusice
- Wołów
- Brzeg Dolny
- Miękinia
- Wrocław
Rower:Czarny
Dane wycieczki:
102.42 km (1.00 km teren), czas: 06:54 h, avg:14.84 km/h,
prędkość maks: 41.71 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wschodni Wał Trzebnicki V - Wzgórza Trzebnickie
Poniedziałek, 22 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Pół nocne, Wyprawy po Polsce, Gminy, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk
Trochę się wyjeżdżać nie chciało, bo jeszcze było pochmurno, a z drugiej strony chciało, bo takie nic-nie-robienie męczyło. Książki niestety musiały wrócić autem, bo bez sensu wozić je ze sobą przez kilka dni na rowerze. Kurs do Sycowa. Zaraz za wiaduktem skręt w lewo, wjeżdżając do parku, co można było zrobić dwa dni temu. Dojazd prawie do zabudowań, cofnięcie, ominięcie stawu od południa. Z Leśnej ku północy i dalej skręt w Daszyńskiego, a następnie Kossaka. Kurs do Twardogóry.
09:14. Z pokoju widok ku E
10:00. Altanka raz jeszcze
10:09. Syców. Przedłużenie Granicznej. Droga do parku
Pierwszy był długi podjazd przez Święty Marek z kościołem na szczycie. Potem zjazd przez las i przerwa w Biskupicach. Stąd miała być jazda na wprost, lecz wyszedł nam skręt na Dziesławice, aby przeciąć gminę Międzybór. We wsi Węgrowa, przerwa na przystanku, w czasie której można było trochę naciągnąć szprychy. Przejazd do Bukowiny Sycowskiej i zaraz skręt w lewo. Droga poprowadził nas w las i tak miało być. Na jednym zjeździe Kasia trochę zakopała się w piasek i przewróciła. Chwilę potem wcinała pobliskie jeżyny (mi nie smakują). Koło leśniczówki skręt w lewo. Kawałek normalnej szutrówki, a potem prowadzenie w górę po jeszcze mokrym piasku, jaki spłynął po ostatnich deszczach. Niepotrzebnie minęło nam tam mnóstwo czasu, ale wreszcie udało się ujrzeć świeży asfalt w Goli Wielkiej. Jeszcze chwila i powrót na szlak, zaplanowany jeszcze w domu.
10:34. Święty mocny. Widok ku NWW
11:18. Dziesławice. Kościół z XVII w.
Droga prowadziła trochę w górę, trochę w dół. Urokliwie wiodła nas przez buczynę. Łańcuch nieprzyjemnie rzęził, domagając się swojej porcji smaru, który przez nieuwagę pozostał w aucie. Miał tak się dopominać przez dzień cały. W miasteczku okrążenie zamkniętego kościoła, przejazd większość Ogrodowej, zjeżdżając z niej, by dostać się w okolice ratusza, a potem małego kościółka na zboczu. Podjazd do pałacu, a potem, z wolna, główną trasą na północ. Zaczynało się rozpogadzać. Zaraz za Twardogórą przerwa na posiłek. Przystanek bez kosza, ale przynajmniej ławki były. W Goszczu kręcenie po terenie pałacu, którego 1/4 była w ruinie (akurat część główna i najładniejsza), odgrodzona betonowymi płytami od przypadkowych turystów. Reszta służyła jako mieszkania i była w przyzwoitym stanie.
11:57. Z Bukowiny Sycowskiej do Goli Wielkiej. Widok ku NE
13:11. Twardogóra. Ratusz z początku XX w.
13:20. Twardogóra. Pałac z XVIII w.
13:56. Goszcz. Brama wjazdowa do pałacu.
13:58. Goszcz. Najgorzej zachowana, główna część pałacu
14:01. Goszcz. Herb Reichenbachów (hrabiowski) w zrujnowanej oficynie pałacu
Jazda po DW 448 ciągnęła się niemiłosiernie. Za Brzostowem ciekawe stawy i lasy. W Krośnicach przerwa w sklepie. W Wierzchowicach zerknięcie do kościoła, choć już miał zostać pominięty, ale warto było się zatrzymać. Za wsią dłuższa przerwa na trawie, by konsumować posiłek po podjeździe. Stamtąd gruntówką (początkowo po betonowych płytach) zjazd do drogi, w którą wypadało nam skręcić koło kościoła lub nieco wcześniej. Dalej był Świebodów, fragment DK 15 i skręt na Łazy Wielkie. W Krzyszkowie skręt w prawo po kostkobrukowej drodze, która ciągnęła się przez cały las. Tam przepatrzenie mapy i uświadomienie, jak blisko mamy do Trzebnicy, gdzie może tam dałoby radę znaleźć serwis. Z tego powodu od Czeszowa do Zawoni pędząc na ile pozwalało zmęczenie i suchy łańcuch. Trzeba było się dostać się w zasięg internetu, aby odnaleźć adres serwisu. Było na wszystko niestety za późno. Z Zawoni zostało jeszcze przynajmniej pół godziny po pagórkach. Ładny był z nich widok. Jazda dość pospieszna, ale już nie tak, jak wcześniej. Skrzypienie brzmiało koszmarnie. Kurs na rynek, gdzie w pobliskim lokalu przyszła pora na obiadokolację, jednocześnie szukając informacji i położenia innych serwisów, które mogły się znaleźć wzdłuż zaplanowanej na następny dzień trasy. Począwszy od Obornik Śląskich, już tam udało się znaleźć jeden. Mając świadomość rychłego zakończenia problemu z napędem, z radością znikał nasz głód, zaspokajany przez jedną z najlepszych pizz jakie udało nam się do tej pory spróbować.
16:08. Wierzchowice. Kościół pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny z XVIII w. Niepozorny z zewnątrz, ale...
16:08. Wierzchowice. ...kościół z całkiem efektownym wnętrzem.
19:17. DK 430. Między Zawonią i Trzebnicą. Z lewej widoczny kościół w Masłowie. Za wsią (tylko), na skraju widoczności, odległe Wzniesienia Sułowskie (na lewo od wieży kościoła; ~24 km), koło Miłosławic, oraz Wzgórza Cieszkowskie (na prawo od wieży kościoła; 30 km) rozpoczynające się ponad Miliczem. Zabudowania Masłowa kończą się odrębnym przysiółkiem w centrum zdjęcia, ulokowanym na wschodnim brzegu rzeki Mleczna. Dokładnie ponad nimi dostrzec można odległe Wzgórze Joanny (230 m n.p.m.; 20 km). Po prawej Kałowice. Ponad nimi, wyraźnie zarysowane szczyty (z lewej) Łaźniki (235 m n.p.m) i (z prawej) Gęślica (241 m n.p.m; 19 km), która jest najwyższym szczyt Wzgórz Krośnickich, zamykających 2/3 widocznego od prawej horyzontu. Nieco na prawo od szczytów widoczna "polana", zajmowana przez pola wsi Łazy Wielkie. Na prawo od owej wsi rosną Lasy Kubryckie. Poniżej, aż do Masłowa, Lasy Złotowskie. Na lewo od "polany", aż do granicy zdjęcia i dalej rosą Lasy Milickie. Za wzgórzami rozpościera się Kotlina Milicka. Widok ku NE
20:11.Trzebnica. Pizza On The Way
Z miasta wyjazd Chrobrego. Długi podjazd i długi zjazd do DK 5. Było już ciemno, ale widać było budowany równolegle odcinek S5. Tegoroczne plany o odwiedzeniu budowanych tras szybkiego ruchu zawiodły. Wpierw zjazd dość łagodny, lecz wnet stromizna i długość zjazdu rozdzieliła nas. Prędkość spadła dopiero przed Wisznią Małą. Gdzie nie wiem, bo ciemność i liczne światła aut jadących z naprzeciwka, skutecznie uniemożliwiały rozglądanie się gdzie indziej, niż na nawierzchnię, tudzież w kierunku przyszłej S5.
Pierwszy skręt był właściwy, choć trzeba było się jeszcze upewnić na mapie. Zmęczenie wychodziło. Jeszcze Strzeszów. Jeszcze kilka obrotów korbą i oto pojawiła się kępa drzew, którą w Trzebnicy udało się wypatrzyć przez internet. Koło drzew się nie dało, bo był tam wał ziemny, ale za nim już z powodzeniem się udało. Trzeba było tylko przedrzeć się przez prawie dwumetrowe chwasty, wydeptać miejsce na obóz i uważać by nie wpaść na ogrodzenie, które było obok. W czasie rozkładania namiotu, na sąsiednie pole przyjechał ciągnik, tak więc ostrożnie, by nie hałasować zbytnio.
Zaliczone gminy
- Twardogóra- Krośnice
- Zawonia
- Trzebnica
- Wisznia Mała
Rower:Czarny
Dane wycieczki:
105.79 km (9.00 km teren), czas: 06:56 h, avg:15.26 km/h,
prędkość maks: 48.82 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wschodni Wał Trzebnicki IV - Syców
Niedziela, 21 sierpnia 2016 | dodano: 09.09.2016Kategoria 2 Osoby, Wyprawy po Polsce, Z Kasią, 2016 Dolny Śląsk, Z rodziną
Po południu reszta odjechała. Zostało trochę zapasów, ale i tak trzeba się było ruszyć po zakupy. Potwornie nie było we mnie ochoty się ruszać z łóżka. Rankiem trochę czytania, a przez resztę dnia z komórki zerkanie na postępy BBT1008. Pogoda była parszywa, choć to za mało powiedziane. SW Polska pierwsza obrywała deszczem, ale to środkowy pas kraju obrywał najgorszymi opadami i burzami. Chmura zjadała odcinek na Kujawach, by następnie wciągnąć w swą gardziel ostatnich ludzi na Mazowszu. Chmura była długa na całą Polskę, szeroka na połowę, a z południa wędrowały kolejne jej części, jakby jednym sznurem ku północy i nieznacznie tylko sunąc ku wschodowi. Nieznaczność ta wystarczyła jednak, aby spuścić zasłonę milczenia na kolejnych zawodników, którzy dzielnie stawiali jej opór, z rzadka tylko odpoczywając na postojach. Dopiero wieczorny etap deszczów trzymał ich wspólnie w kilku miejscach, tworząc lokalne, tymczasowe plemiona, sennie obozujące do czasu ustąpienia, lub zmniejszenia nacisku ze strony wody. Z czasem pas robił się coraz węższy, coraz chudszy, lecz długość jego nie topniała. Nazajutrz jeszcze się pofragmentował. Ci którzy osiągnęli półmetek przed opadami, w większości dojechali bez walki z deszczem.
Tymczasem u nas, deszcz praktycznie ustąpił dopiero koło 16. Jazda w pobliską, polną drogą, zmierzając do ruin kościoła w Pierzchowicach. Prowadziła ona w górę, wiodła po błotnistej szutrówce, w drugiej części bardziej trawiastej, widać, że rzadziej użytkowanej. W pobliżu S8 wyjazd na asfalt, lecz nie było nam wiele lepiej z powodu zalegającej wody, braku błotników i dwóch szybkich zjazdów. Wysiłek pod górkę wytworzył pot, a zjazd skutecznie oziębiał, aczkolwiek bywało gorzej. Przypomniało mi to o BBT'12, gdzie o tej samej porze roku też nie było różowo.
16:32. Polna droga z Kozy Wielkiej do Słupi pod Bralinem. Widoczny komin przy torach w Gęsiej Górce. Widok ku SW
17:05. Ślepa polna droga w SW Pisarzowicach. Widok ku NW
Do kościoła już bez wchodzenia, tylko pilnowanie rowerów. Potem, zamiast od razu jechać na Syców, skręt w polną boczną. Byłoby w miarę w porządku, gdyby nie psy pilnujące nieodległego gospodarstwa, przebywając na samej drodze. Prowizoryczny skręt w drogę polną, zarośniętą tak niemożebnie, że tylko iść nam pozostało. Buty, nogi trochę zawilgotniały, ale tak było bezpieczniej. Na końcu drogi przecinającej pole kukurydzy, znajdowało się kolejne gospodarstwo, ale z psem na łańcuchu. Już zaczynało się kombinowanie, po której stornie ogrodzenia się przeciskać, gdy udało się dostrzec staruszkę tam mieszkającą. Szybkie zapytanie o pozwolenie na przejście przez podwórze i już pojawił się asfalt po drugiej stronie.
W Sycowie skręt w Szarych Szeregów i Obrońców Westerplatte, po to by poznać nowe ulice. Raz jeszcze wizyta w pobliskim markecie, gdzie przyszła pora na zakupy. Następnie boczną uliczką, między garażami, jazda do Alei Nad Wałem. Potem wnętrze kościoła, już otwartego, Środkowa, Okrężna, Kasztanowa, zaplecza osiedli przy skrzyżowaniu Kaliskiej i Kępińskiej i prosta droga do bazy. Potem ciepły posiłek i TV, aż do zaśnięcia.
Rower:Czarny
Dane wycieczki:
16.57 km (3.00 km teren), czas: 01:13 h, avg:13.62 km/h,
prędkość maks: 37.81 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)