Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

2009 Skandynawia

Dystans całkowity:5754.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:369:13
Średnia prędkość:15.59 km/h
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:143.87 km i 9h 13m
Więcej statystyk

W 40 dni dookoła Bałtyku X - Chmury nad jeziorem Vättern

Czwartek, 23 lipca 2009 | dodano: 12.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Pół nocne, Z Księgowym

Poranek dokładnie taki, o jakim myśleliśmy, że będzie. Cały dzień dokładnie taki jak poranek. Podróż dokładnie tak samo przyjemna jak wczoraj, tylko w innych warunkach... Przez prawie CAŁY, z krótkimi przerwami, dzień padał deszcz. Smutny, rzęsisty, albo spokojny, ale przede wszystkim rozmiękczający nasze morale i chęć podróż. Obudziliśmy się około 12:00, ale w stodole przesiedzieliśmy do 14:30!!! Szczególnie mi się nie chciało opuszczać ciepłego śpiwora i dużo później nastąpiło wylezienie z namiotu. Przynajmniej można było długo i w spokoju regenerować się po dwóch poprzednich dniach.


13:16. Kortebo. W stodole, przed wyjazdem

Z wolna zjedliśmy śniadanie. Wypatrywaliśmy jakiegoś okienka bez opadów. W Bankeryd krótka pętla przy sklepie w ulicy Sjöåkravägen. Kilka minut postoju na stacji przy wyjeździe z miasta. Trzymając się głównej trasy przez miasto dojechaliśmy do ważniejszej trasy, prowadzącej wzdłuż brzegu jeziora. W Fiskebäck krótka przerwa nawigacyjna, zakończona deszczem. Opuścić miejsce chcieliśmy ścieżką, ale w skutek tej nadgorliwości przejechaliśmy wiaduktem na drugą stronę, aby dosłownie chwilę później, już dołem, wjechać z powrotem na główną trasę.

Kolejnym istotnym punktem był postój na stacji przy pierwszym rondzie obwodnicy Hjo. Rozłożyliśmy się z rzeczami na ławeczce. Mieliśmy się zabrać za jedzenie, ale wynikły dwie rzeczy. W budynku stacji była normalna pizzeria, a po chwili zaczął padać deszcz. Spakowaliśmy się więc, doprowadziliśmy rowery pod ścianę i spędziliśmy w środku czas od 19 do 21. W tym czasie zdążyliśmy wchłonąć pizzę i dwie kawy. Udało mi się naładować telefon i wysłać komunikat z trasy. Gdy sięgnęło się po komórkę jakiś czas później, okazało się, że pomimo przebywania w stanie wyłączonym, sama rozładowała baterię już po jednej dobie...


19:08. Hjo. Przerwa na posiłek

W Hjo przekroczyliśmy 60 kilometr tego dnia. Po smacznym posiłku, rozgrzaniu ubrań i zwiększeniu temperatury ciała w pizzerii, nieco się ożywiliśmy i wzrosła chęć na przejechanie jeszcze kilkunastu kilometrów. Oby do zachodu słońca. Noc dopadła nas na długo przed okolicami Mölltorp. Jechało się już po ciemku, ale jeszcze zdołaliśmy dojechać do Karlsborg. Objechaliśmy twierdzę od zachodu i rozbiliśmy namiot w lesie, schowani około 300 metrów od obwałowań fortu. Byliśmy przekonani, że jest to najlepsza dostępna miejscówka, ale było tak ciemno, że trudno było nawet namiot rozłożyć. Zasnęliśmy około północy.

W kilku słowach podsumowując ten dzień. Początkowo trasa układała się dość pagórkowato, później raczej równinne, ale ze względu na pogodę było nam to serdecznie obojętne. Przed nocą było już nawet dość sucho. Z powodu pogody, niespecjalnie nawet mogliśmy podziwiać jedno z największych skandynawskich jezior. Mimo wszystko, udało się przekroczyć 100km, co niezmiernie nas zdziwiło, biorąc pod uwagę okoliczności.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 100.82 km (0.00 km teren), czas: 05:10 h, avg:19.51 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku IX - Do Jönköping

Środa, 22 lipca 2009 | dodano: 12.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Z Księgowym

Jakież było moje zdziwienie, gdy po męczącej jeździe poprzedniego dnia i nocy, po obudzeniu się przyszło spojrzeć na czas w aparacie. Udało się obudzić wcześniej niż dnia poprzedniego. Inna sprawa, że nocleg opuściliśmy pół godziny później niż wczorajszy.


10:37. Ranek


10:49. Po noclegu

Moje wylezienie z namiotu było pierwsze. To dobre słowo, w pełni oddające stan ciała po wczorajszej podróży. Zachciało mi się rozprostować. Kolano znacznie odpoczęło, ale dużo brakowało do standardowej sprawności z poprzednich dni. Udało mi się dostrzec, że w okolicy rośnie pełno najróżniejszej flory, której nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się widzieć. Zabrało się aparat, korzystając z porannego rozleniwienia, by jakoś jednak ten czas zagospodarować. Chyba pół godziny po mnie, legowisko opuścił i Księgowy. Po nim również widać było zmęczenie. Trochę w mimice twarzy, trochę w ruchach. Gdy się ruszyło, było po 11:40. Dla dobra kolana lepiej było jednak jeszcze nie jechać i do szosy dobrnąć pieszo. Na asfalcie okazało się, że tego dnia, to jakoś specjalnie dobrze mi się nie będzie jechało.


10:53.Wierzbówka kiprzyca


10:53


10:54


10:57. Po noclegu


11:03. Naparstnica


11:05. Dzwonek


11:44. Owad strangalia

Początkowe tempo to takie zacne emeryckie. Mimo to, w kwadrans przejechaliśmy około 5 kilometrów. Wtedy to naszym oczom ukazał się kolejny na trasie parking dla kierowców. Zjechaliśmy, zjedliśmy lekkie śniadanie i przez blisko pół godziny doprowadzaliśmy się do stanu używalności na dalszą trasę. Parking był niewielki, ale rowerzystom wiele nie trzeba. No i tuż obok znajdowało się niewielkie jezioro Fräjen.


11:59. Trasa 23. Jezioro Fräjen na S od Lammhult. Widok ku NEE

O 14:30 dotarliśmy do Vrigstad. Odwiedziliśmy dwie stacje, z czego tylko jedna spełniała nasze wymagania. Tuż za miastem zatrzymaliśmy się na przystanku. Rozsiedliśmy się i powoli sobie zdychaliśmy. Dotychczasowa jazda może nie była zbyt intensywna, ale w naszym stanie dość wymagająca. Ciężko, chłodno i pochmurnie. Wręcz słabo. W ramach dłuższej przerwy ugotowaliśmy obiad. Nawet niespecjalnie chciało się rozmawiać. Tak bardzo nie chcieliśmy dalej ruszać, że spędziliśmy tam 1,5 godziny. Uogólniając każdy, nawet najkrótszy postój, był dłuższy niż dotychczasowe. Do dalszej jazdy bardziej się zmusiliśmy, niż chcieliśmy. Ostatecznie, trasa się sama nie przejedzie. Pocieszaliśmy się, że 1/3 zakładanego dystansu już zrobiliśmy. Była 16:00. Ruszyliśmy, odliczając kolejne kilometry do jeziora.


13:52.


13:53. Gdzieś między Lammhult a Vrigstad przy trasie 30.

W Svenarum krótki postój. Później z trasy na chwilę zjechaliśmy w Hok. Na rondzie skręciliśmy na zachód. Dojechaliśmy pod sklep, po czym zawróciliśmy. Mniej więcej na 2/3 zakładanego dystansu, skręciliśmy w trasę 835 do Ödestugu. Jechaliśmy wzdłuż jeziora Hökasjön, a okolica niebawem zrobiła się trochę bardziej malownicza, niż tylko widok lasu z głównej trasy.


19:02. Przerwa przy skrzyżowaniu F 826 i F 837. W centrum Sjöbergs säteri. W tle jezioro Tenhultasjön. Widok ku N

Tuż za Ödestugu Księgowy złapał kapcia. Naprawa długo nie trwała. Chwilę potem czekała nas seria podjazdów o 70 metrów wyżej. Niebawem dotarliśmy do rozjazdu z widokiem na jezioro Tenhultasjön. Po 19 dojechaliśmy do Tenhult. Tuż za miastem przerwa z powodu wykończenia. Razem - fizycznie. Sam Księgowy mentalnie, a mi wciąż dokuczało, choć już słabiej, kolano. Po przerwie 30 metrów w górę i chwila przerwy na zjeździe do 200 metra n.p.m. we wsi Bogla.


19:47. Trasa F 931 między Tenhult Jönköping. W tle masyw wzniesienia Lönneberg (292 m n.p.m.). Widok ku N


20:05. Trasa 40. Zjazd do Jönköping. W tle jezioro Vättern. Widok ku N


20:06. Trasa 40. Zjazd do Jönköping. W tle jezioro Vättern. Widok ku NNW

Stamtąd zaczęła się najlepsza zabawa. ~70 metrów w górę przez ~1km. Wrzuciliśmy najniższe biegi i ciągnęliśmy pod górkę. Ledwo, ledwo daliśmy to przejechać bez konieczności podprowadzania. Nagrodą był wspaniały widok na jezioro Vättern i ostry zjazd na wysokość 170 m n.p.m., gdzie przy tablicy powitalnej zrobiliśmy sobie 20 minut przerwy. Potem już łagodniejszy zjazd przez całe Jönköping nad brzeg jeziora przy ~80 m n.p.m.


20:28. Wjazd do Jönköping. Widok ku N

Jechaliśmy blisko wybrzeża w kierunku zachodnim. Powoli zaczynało zmierzchać, choć do nocy jeszcze zostało trochę czasu. Odbiliśmy w ulicę Kapellgatan. Polowaliśmy na otwarty market, który udało się znaleźć przy Åsenvägen. Po sowitych zakupach wyjechaliśmy ulicą Kortebovägen w kierunku północnym. Tuz za rondem skręciliśmy w boczną przez las, szukając noclegu, ale ten znaleźliśmy w niedalekiej, krzywej stodole przy Gamla Kortebovägen. Trochę się obawialiśmy o jej wytrzymałość, bo niezbyt miłym byłoby obudzić się z belką albo przynajmniej dachówką na nogach.

Padło na to miejsce, bo na niebie widać było oznaki deszczu w nocy. Zwijanie do sakw mokrego namiot o poranku to niezbyt przyjemna rzecz. Poza tym było późno, dystans zakładany pokonaliśmy i mieliśmy już serdecznie dość, kulturalnymi słowy opisując nasz ówczesny stan emocjonalny.


20:42. Jönköping. Jezioro Vättern. Widok ku NE


20:45. Jönköping. Jezioro Vättern. Widok ku NE

Na koniec w skrócie, o nie w pełni umiejscowionych zdarzeniach z tego dnia. Przed Vrigstad mijaliśmy coś w rodzaju biblijnego parku miniatur. Za Vrigstad mijał nas cały łańcuch pojazdów wojskowych. Tego dnia po raz pierwszy udało mi się zwrócić po angielsku z prośbą o wodę. Było mi już tak źle, że wszystko jedno. Na szczęście ją dostaliśmy, a gospodarz otrzymał krótką opowieść o naszej wyprawie. Przez Jönköping przemieszczaliśmy się ścieżkami/chodnikami. Całą poprzednią trasę głównie po drodze.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 106.80 km (0.00 km teren), czas: 06:00 h, avg:17.80 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku VIII - W Szwecji dzień pierwszy

Wtorek, 21 lipca 2009 | dodano: 09.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, >200, Nocne, Z Księgowym

Poranek pogodny. Niebo pełen cumulusów. Silny wiatr. Opuściliśmy nocleg w sadzie w miarę niepostrzeżenie. Wnet wyjechaliśmy na trasę 111. Po kilometrze skręciliśmy w Välavägen. Po kilkunastu minutach ujrzeliśmy centra handlowe przy Djurhagshusvägen.


12:26. Centrum handlowe Väla, na S od Ödåkra. Fastfood MAX. Pierwszy zakupiony ciepły posiłek na wyprawie. Widok ku NNW

Byliśmy niesamowicie głodni i zmęczeni. Podążając bardziej za instynktem, niż za rozsądkiem, wstąpiliśmy do jakiejś sieciowej jadłodajni w stylu McD, o nazwie MAX. Zamówiliśmy coś niewielkiego i ciepłego na pierwszy głód oraz picie. Wykorzystaliśmy możliwość dolewki, by uzupełnić zasoby cukru. Odchodząc, przyszło mi na myśl, że ta dolewka to jednak mogła nie była taka darmowa jak w KFC, ale nie znaliśmy szwedzkiego, a nikt się nie dopominał od nas żadnej dodatkowej należności.


12:29. Ulica Djurhagshusvägen. Trasa M 1379 na E od centrum handlowe Väla. Widok ku NE

Początkowo było trochę chłodno ze względu na wiatr, wyziębienie z powodu deszczów i nocnej jazdy oraz brak świeżych kalorii w organizmie. Po posiłku trwającym pół godziny, zrobiło się cieplej, słońce bardziej przygrzewało, ale z kolei silny, chłodzący wiatr zniechęcał do zdjęcia kurtek. Pojechaliśmy na wschód, w kierunku Hyllinge. Przejechaliśmy wiaduktem nad autostradą E6, skąd roztaczał się rozległy widok, pełen pagórków pokrytych zbożem i lasami.

Pół godziny po posiłku wystarczająco rozgrzaliśmy się jazdą na rowerze, tak że zdjęliśmy kurtki. Mi zachciało się spróbować swoją przekształcić na żagiel, rozpięty na przedniej kierownicy. Próżny trud. Cała moja powierzchnia lepiej łapał ów wiatr, niż ten "wynalazek" przez który tylko zniknęło trochę czasu. Kilka minut później dogoniło się Księgowego, który w tym czasie robił zdjęcia i kręcił relację filmową.

Z Hyllinge na Bjuv, ale dalsza trasa zbyt oddalała się od naszego celu, wiec odbiliśmy na północ. Przejechaliśmy przez Åstorp. Pobliskie Kvidinge przejechaliśmy boczna ulicą Boulevarden. Tuż za Klippan krótka przerwa na uzupełnienie płynów. Zaraz też skończył się etap jazdy wśród terenów uprawnych, a zaczęły lasy. Do Perstorp wjechaliśmy całkiem boczną, wąską dróżką w malowniczej okolicy. Wyjechaliśmy na ulicę Järnvägsgatan, którą wróciliśmy na główną trasę.


14:08. Trasa M 1815 między Sönnarslöv a Klippan. Przejazd pod torami kolejowymi. Widok ku NNE

Później mijaliśmy jeszcze jakieś mniejsze miejscowości. Do Tyringe prawie ciągły podjazd na wysokość ~130 metrów. Od Tyringe, w Finja zjechaliśmy z trasy 21 na lokalną asfaltowa dróżkę. Skrót, ale też i jedyna droga dla rowerzystów, omijająca węzeł drogowy, jaki prowadził na obwodnicę Hässleholm. Na samym początku dróżki zrobiliśmy pierwszą, dłuższą (ponad pół godziny) przerwę. Wcześniej zatrzymywaliśmy się właściwie tylko po to, by nawigować o kolejnego punkty i w ramach kultury/potrzeb ruchu drogowego.


16:27. Wąska ulica Saxabäcksvägen, odbiegająca od trasy 21 do Finja. Zabawy piłką na wietrze. Po lewej tablica na trasie 21. Widok ku E

Przerwa po 70 kilometrach od noclegu była jak najbardziej potrzebna. Tam też zdemontowało się "żagiel", który na nic mi się nie przydał poza doświadczeniem, że w tej formie jest nieprzydatny. Księgowy pobawił się piłką z MAXa, toczoną przez wiatr. Gdy już się zbieraliśmy, przejechaliśmy kilkaset metrów, okazało się, że mój rower złapał kapcia. Problem został rozwiązany bardzo szybko i sprawnie. Przez Hässleholm przejechaliśmy nieco wolniej niż dotychczas. Miasto było spore. Pod koniec miasta, przy skrzyżowaniu z Kringelvägen, zrobiliśmy pierwsze w Szwecji zakupy na dalszą drogę. Miasto opuściliśmy trasą 23, po 17:30.


17:45. Trasa 23. Obwodnica Hässleholm. 56° 8'40.2"N 13°48'13.8"E (GE). Widok ku N


18:12. Trasa 23. Most przez rzekę Almaån. 56°12'45"N 13°52'24.48"E (GE). Widok ku N


18:14. Trasa 23. Rzeka Almaån. 56°12'48"N 13°52'27.4"E (GE). Widok ku E


18:39. Trasa 23 na E od Hästveda. 56°16'32"N 13°57'48"E (GE). Widok ku NNE

O 18 na bardzo krótko zatrzymaliśmy się nad rzeką Almaån. W pobliżu Osby odbiliśmy od głównej trasy, wjeżdżając w Radiatorvägen. Wróciliśmy na główną i tuż za ostatnim skrętem do centrum miasta, zjechaliśmy na duży teren ze stacją benzynową. Znajdował się tam plac, gdzie podróżujący kierowcy mogli się zatrzymać i odpocząć. My też tak zrobiliśmy. Była 19:30, gdy zatrzymaliśmy się przy Lars Dufwa.


19:41. Lars Dufwa. Obszar przygotowania się do nocnej jazdy. Widok ku W

Usiedliśmy na ławeczce przy tablicy z mapą i fotografiami atrakcji w okolicy. Było to o tyle korzystne, że tablica zapewniała wiedzę o dalszym kierunku podróży i osłaniała od wiatru. Mniej więcej po pół godziny od przybycia i rozłożenia się ze sprzętem, zaczęliśmy gotować obiad. Tradycyjny makaron, zakąszany szwedzkimi słodkościami na deser. Około 21 w zasadzie już odpoczęliśmy, zjedliśmy i częściowo spakowaliśmy, ale jeszcze wychodziło z nas zmęczenie. Podjęliśmy decyzję, by wciąż dalej jechać, byliśmy bowiem mimo wszystko w dobrej formie. Założyliśmy nocny ekwipunek i jeszcze, jeszcze chwilę odpoczywaliśmy, nim z wolna ruszyliśmy o 21:30. W nogach mieliśmy już ~115km. Z wolna zbliżała się noc

O dalszej jeździe już niewiele zostało do powiedzenia. Od poprzedniego etapu, krajobrazowo różniła ją tylko ciemność nocna. Zamiast ściany lasu złożonej z drzew, widzieliśmy ścianę lasu jako jednolitą czarną masę. Ciekawostką była jasnoniebieska łuna, która utrzymywała się nawet w późnych godzinach nocnych. Nie była może zbyt wielka, ani jasna, ale w jakiś sposób wzrastało dzięki niej morale.

Naszym celem było dotrzeć w okolice Växjö, którym się sugerowaliśmy patrząc na znaki, wpierw omijając gdzieś z boku Älmhult. Jak to nocą bywa, trasa była dość jednorodna, wiec nawet niespecjalnie się zatrzymywaliśmy. Po 60 kilometrach, a więc do godziny po północy, zjechaliśmy z głównej trasy, zamieniając dotychczasowy cel na Alvesta. Gdzieś, sporo za Vislanda, zauważyliśmy rowerzystę, jak i my jadącego późną, nocną porą. Nie odezwaliśmy się doń, ani on tego nie zrobił. Zatrzymaliśmy się na krótką przerwę, póki nas nie minął i odjechał dość sporo. Mogliśmy wrócić do swobodnej rozmowy, którą od czasu do czasu zabijaliśmy nocną ciszę. Kilka minut później ujrzeliśmy go raz jeszcze, jak stojąc na poboczu ćmił lekko żarzący się papieros. Minęliśmy go i chwilę potem zdwoiliśmy wysiłki, by jak najbardziej oddalić się od nieznajomego. Potem przejechaliśmy przez Alvesta i już nikogo nie zobaczyliśmy tej nocy.

W okolicach Moheda zaczął mi silniej dokuczać ból kolana. Do tej pory albo go się nie czuło, albo prawie wcale. Na tym etapie jednak, przy blisko 200 km z ciężkim bagażem, dość gwałtownie dał o sobie znać. Zatrzymaliśmy się o 3:40 na terenach wsi Ölsåkra, tuż przy drodze, z dala od zabudowań. Z wolna zaczynało świtać. Było już bardzo jasno. Trochę rozciągania, rozmasowanie kolana i generalne odpoczęcie. Ból zmniejszył się mniej więcej o połowę na pierwszym kilometrze, ale wnet wrócił do poprzedniego stanu. Była to już w oparciu o siłę lewej nogi, prawą starając się jak najsłabiej naciskać na pedał i nie zmieniać jej pozycji zbyt drastycznie. Ból był okropny i przypominał trochę ten sprzed pięciu lat, gdy po raz pierwszy, boleśnie uszkodziło mi się kolano.


3:41. O świcie w okolicy Ölsåkra.

Nie dało rady. Mimo zachęcającego poranka, świetnych warunków i dużego dystansu, nie udało się pobić żadnego rekordu. Jedynie tylko ustaliliśmy nowy - ~215 km z pełnym sakwiarskim obciążeniem. Wyjechaliśmy na trasę nr 30. Do Jönköping  zostało raptem 90 kilometrów. Gdyby nie awaria kolana, może około południa byśmy tam dojechali. Po pół kilometra jazdy nową trasą skręciliśmy w lewo do lasu i rozłożyliśmy namiot na leśnej drodze, zostawiając trochę miejsca dla ewentualnych, raczej wątpliwych pojazdów. Była godzina 4:30 i nastała poranna szarówka. Wleźliśmy do namiotu, gdzie w pełni odczuliśmy wyczerpanie po takiej trasie, intensywnie wspomaganej wiatrem.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 215.00 km (0.00 km teren), czas: 11:00 h, avg:19.55 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku VII - Przez Kopenhagę na prom

Poniedziałek, 20 lipca 2009 | dodano: 08.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Pół nocne, Z Księgowym

Zwinęliśmy się w pół godziny. Dużo wcześniej, bo już kwadrans po 10, byliśmy z powrotem na kolach. Wjechaliśmy miedzy domy na osiedlu w pobliskim mieście, przybliżając się do ulicy Skovledsvej. Po przejechaniu całej, wyjechaliśmy na główną.


10:45. Trasa 151. Køge. Po prawej ulica Gyvelvej. Widok ku NNE


11:39. Południowe KarlslundeH.C.Andersensvej

O dalszej podróży można powiedzieć niewiele. Trzymaliśmy się świetnej, rowerowej drogi przy głównej trasie. Wiodła przez szereg miast i miasteczek otaczających Kopenhagę. Gdyby nie znaleziony nocleg, zwiedzalibyśmy ja w nocy, nie mogąc nigdzie się przespać. Jazda byłą niesamowicie przyjemna i odświeżająca. Większość trasy przejechaliśmy w cieniu domów i drzew, gdyż podążaliśmy prawie dokładnie na północ. Z biegiem czasu coraz bardziej zmienialiśmy kierunek na wschodni. Tak to bowiem biegła trasa, naśladując kształt wybrzeża.


11:50.  Mosede Strand. Fort Mosede

Jedynym miejscem, gdzie odbiliśmy od głównej trasy, była droga przelotowa przez centrum Køge. Po 1,5 godziny jazdy, zatrzymaliśmy się na turystycznym parkingu między Karlslunde i Mosede. Śniadanie skończyliśmy w pół godziny. Obejrzeliśmy z daleka, dość pobieżnie pobliski fort nabrzeżny. Kilka minut później dogonił nas jadący na rowerze Holender. Wiózł ze sobą tylko wór podróżny. Chwila rozmowy w trakcie jazdy, po czym odjechał dużo wyższym tempem, niż nasze objuczone rowery mogły wyciągnąć.


13:32. Kopenhaga. Borgmester Christiansens Gade. Za drzewami skrzyżowanie z Louis Pios Gade. Widok ku E

O 13:30 wjechaliśmy między pierwsze zabudowania stolicy. Z głównej trasy dojazdowej zjechaliśmy w przyjemną ulicę Borgmester Christiansens Gade. Przejechaliśmy przez most Sjællandsbroen i w lewo, w Artillerivej. Oczywiście ścieżkami rowerowymi, jeśli tylko takie były. Zarówno wcześniej, jak i później, co nie było szczególnym problemem. Często stanowiły jedną całość z drogami samochodowymi, z rzadka tylko odbijając gdzieś w bok lub biegnąc równolegle do nich. W owym czasie droga skręcała przed marketem Rema 1000 przy Rundholtsvej. Zatrzymaliśmy się tam po 14, kryjąc w cieniu. Księgowy jako jedyny posiadał duńską walutę i euro, więc udał się na obfite zakupy. Wciągnęliśmy po litrze mleka z czekoladowymi kulkami, skryci w cieniu sklepu. Nie będę przypominać o temperaturze, gdyż zasadniczo nie zmieniła się od początku wyprawy. Dalej ruszyliśmy Vilhelm Buhls Gade (w 2017, po kilku latach reorganizacji przestrzeni, powstał tam mały kanałek, przepoławiając tę ulicę).


Ulica Karen Blixen vej. Widok z Njalsgade ku S


14:53. Ulica Njalsgade. Emil Holms Kanal. Widok ku S

Po ponad półgodzinnej przerwie pojechaliśmy dalej ku północy. Skręciliśmy w Njalsgade, zatrzymując się chwilę przy Københavns Universitet. Księgowy odbił na chwilę w prawo, przejeżdżając mostkiem nad niewielkim Emil Holms Kanal. Wkrótce skręciliśmy w ulicę Amagerfælledvej, zmierzając w kierunku Torvegade. Krótkim mostem wjechaliśmy do dzielnicy Christianshavn, poprzecinanej licznymi kanałami i prostokątną siecią ulic.


15:01. Ulica Torvegade (na wprost) i Prinsessegade (w poprzek). Widok ku NW

Zabraliśmy się za zwiedzanie. W tej dzielnicy przejechaliśmy ulicami Wildersgade i Sankt Annæ Gade do Prinsessegade. Tam skręciliśmy na północ, przejeżdżając przez obszary dużych, długich i zabytkowych już budynków. Dotarliśmy do ulicy Forlandet , wyjeżdżając z obszaru dawnej twierdzy. Stwierdziliśmy, że tak się nie da i wróciliśmy tą samą trasą. Skręciliśmy dopiero w Bådsmandsstræde, docierając do jej końca. Wzdłuż kanału znów dojechaliśmy do głównej i wjechaliśmy do dzielnicy Indre By. Próbując w ludzki sposób zjechać z mostu, okrążyliśmy budynek Nationalbank Kopenhagen i przejechaliśmy pod mostem na południe. Trzymając się wybrzeży kanałów, dojechaliśmy do ulicy Tøjhusgade i udaliśmy się pod budynek Folketinget - siedzibę parlamentu owego kraju. W pobliżu znajdowało się mnóstwo innych istotnych budynków, lecz pominę ich wyliczanie, nazywając tylko te istotniejsze, które zwróciły uwagę.


15:08. Kościół Vor Frelsers przy Sankt Annæ Gade i Prinsessegade. Widok ku SEE


15:08. Kościół Vor Frelsers przy Sankt Annæ GadePrinsessegade. Widok ku SEE


Ulica Børsgade. Børsen. Dawna giełda. Widok ku W

15:41. Ulica Holmens Kanal. Statua admirała Nielsa Juela. W tle budynki przy Holbergsgade. Widok ku NNE

W każdym razie wjechaliśmy na teren parku Det Kongelige Biblioteks Have, gdzie przez kwadrans odpoczywaliśmy, planując kolejne atrakcje od obejrzenia. Wciąż jeszcze myśleliśmy, o przejechaniu przez mosty do Malmo, ale nie będąc pewni możliwości przejechania przez nie rowerem, wkrótce zrezygnowaliśmy. Wróciliśmy nad kanał. Skręciliśmy w Vester Voldgade do Niels Brocks Gade. Stamtąd ruszyliśmy Bernstorffsgade mijając Ogrody Tivoli. Wkrótce dotarliśmy do Placu Ratuszowego, gdzie ponownie spędziliśmy ponad kwadrans. W międzyczasie zaobserwowaliśmy pewną grupę rowerzystów, na takich samych rowerach i w identycznych kaskach. Nie była to żadna sportowa grupa na manewrach. Tak tu organizuje się wycieczki turystyczne dla aktywnych.


15:49. Det Kongelige Biblioteks Have. Widok ku SSE


15:56. Det Kongelige Biblioteks Have. Widok ku E


16:27. Rådhuspladsen. Ratusz. Widok ku SE


16:38. Frederiksberggade przy skrzyżowaniu z Mikkel Bryggers Gade w deszczu. Widok ku SW

Plac opuściliśmy niezwykle zatłoczoną ulicą Frederiksberggade. Nie dało rady jechać, więc przeciskaliśmy się z rowerami w nurcie ludzi. Wnet jednak wszyscy zniknęli, gdyż zerwał się silny, porywisty wiatr i lunął deszcz. Przeczekaliśmy go pod ścianą jednego z domów. Bo opadach ulica z powrotem wróciła do poprzedniej gęstości, lecz my zdążyliśmy ją wcześniej opuścić. Wyjechaliśmy na placu Gammeltorv i tuż za pobliską katedrą Vor Frue Kirke, objechaliśmy budynek Københavns Universitet od wschodu. Ulicą Nørregade dojechaliśmy do brzegu jeziora Peblinge Sø. Jadąc wzdłuż brzegu ku północy, skręciliśmy w Gammeltoftsgade i wróciliśmy na południe, przejeżdżając przez tereny Syddansk Universitet København. Ulicą Gothersgade mijaliśmy Botanisk Have. Wzdłuż wschodniej jego krawędzi, ulicą Øster Voldgade, ponownie jechaliśmy na północ. Dojechaliśmy prawie do jej końca, w pobliżu wiaduktu nad torami kolejowymi, ale zawróciliśmy. Minęliśmy nasz cel, jakim był budynek wydziału duńskiego odpowiednika naszych studiów. Zrobiliśmy kilka zdjęć, ale drzwi były zamknięte, otwierane przy pomocy legitymacji. Trochę odpoczęliśmy i już się zamierzaliśmy zbierać, gdy wychodzący student, po krótkim, nieskładnym wytłumaczeniu po angielsku, otworzył dla nas drzwi.


17:16. Statens Museum for Kunst. Widok ze skrzyżowania Øster Voldgade z Sølvgade ku NNW


17:32. Wahadło Foucaulta na wydziale geo.

Ponad pół godziny spacerowaliśmy po prawie opustoszałym wnętrzu. Nie trafiliśmy w porę zajęć, a przynajmniej niezbyt wielu. Pomieszczenia, do których można było zajrzeć przez okno w drzwiach, zawierały tylko wyposażenie sal i zgaszone oświetlenie. Z pozostałych sal nie dobiegał nawet szmer. Nim wyszliśmy, nad Kopnehagą przechodziła jeszcze jedna deszczowa chmura. Przeczekaliśmy ją obserwując Wahadło Foucaulta w pomieszczeniu centralnym i pooglądaliśmy wystawę wyników praca magisterskich czy doktorskich. Od północy minęliśmy Kongens Have i ulicą Dronningens Tværgade dojechaliśmy na plac Amalienborg Slotsplads, skąd dobrze widoczna była, mijana uprzednio kopuła Frederiks Kirke i budynki Det Gule Palæ. Z placu udaliśmy się prosto na północ do Pomnika Syrenki, zatrzymując się na chwilę przy fontannie Gefionspringvandet. Po kilku zdjęciach wróciliśmy się przez środek fortu Kastellet.

18:16. Frederiksgade. W centrum Marmorkirken. Widok ku NWW




18:47. Kastellet


18:51. SE fosa Kastellet. W centrum kościół Den Engelske. Widok ku SEE

Dojechaliśmy do ulicy Grønningen i przejechaliśmy przez centralną ulicę dzielnicy Østerbro . W pewnym momencie natknęliśmy się na mieszkającego w Danii Polaka na rowerze, o wygórowanym ego i nietrafnym osądzie, patrzącym płytko i powierzchownie. Z kategorii takich, co to wszystko wiedzą najlepiej i co to to oni nie są. Ocenił mianowicie, że Księgowy bez problemu dojedzie do Sztokholmu, a ja najpewniej wsiądę w pierwszy lepszy samolot do kraju. Przez długi czas wspominaliśmy tego dziwnego, mało sympatycznego człowieka. Rzadko kogo zapamiętuje w tak negatywnym świetle. W czasie rozmowy czuć było, że niepotrzebnie tracimy czas.


21:05. Trasa 152. Gdzieś między Kopenhagą Helsingør

Niedługo potem przez miasto przechodziła jeszcze jedna partia opadów. Bardzo duży, ciężki deszcz przeczekaliśmy pod rozkładanym daszkiem sklepu Irma, w pobliżu skrzyżowania z Tåsingegade. Po ich przejściu, dalsza jazda nie sprawiała problemu. Zrobiło się co prawda zimno, ale wystarczyło założyć odpowiednie elementy ekwipunku. Raz przyszło mi zostać nieco z tyłu, by obejrzeć przygodne ruiny. Z biegiem czasu trochę się rozpogodziło, trochę ociepliło, ale wciąż widać było interesujące, niemiłe chmury. Cały czas jechaliśmy trasą wzdłuż morza i naprawdę bardzo rzadko traciliśmy je z oczu, bo jakiś las, bo jakaś zabudowa. Tuż przed zmrokiem, po 22 dojechaliśmy do przystani promowej w Helsingør. Tym razem poszło sprawniej. Kwadrans oczekiwania, nim wjechaliśmy na kolejny środek transportu. Do przepłynięcia około 5 kilometrów. Większość tego czasu spędziliśmy przy rowerach, niespecjalnie wędrując po promie. Zapadła noc, a trzeba było znaleźć nocleg na drugim brzegu.


22:11. Coraz bliżej promu w Helsingør (miejscowość w tle)


22:46. Helsingborg widziany z promu


23:01. Zjazd z promu do Helsingborg

Do Helsingborg dobiliśmy o 23:00. Obyło się bez emocji jak przy pierwszym promie. Przed nami czerń nocy, rozjaśniana światłami nieznanego miasta. I deszcz. Dosłownie chwilę przed przybiciem do brzegu, nieprzyjemnie się rozpadało. Bardzo uradowani z tego faktu, zjechaliśmy na ląd. Oh! Jak bardzo byliśmy szczęśliwi... I tak mieliśmy dużego farta. Przestało padać w kilka czy też kilkanaście minut po opuszczeniu suchego schronienia na pokładzie. Druga trudność, to wydostać się z przystani. Tu pomagały nam auta, których śladu się trzymaliśmy. Korzystając ze ścieżek rowerowych jechaliśmy Bredgatan do Furutorpsgatan. Wyjechaliśmy ze ścisłego centrum w obszar domów jednorodzinnych i szeregowych. Korzystając z Södertäljegatan wyjechaliśmy na Växjögatan, kolejny skręt w Mästaregatan do Decembergatan. Przejechaliśmy krótki odcinek przez łąki do Ragnvallagatan, gdzie zatrzymaliśmy się na krótką przerwę i gruntowne rozpatrzenie kierunku dalszej jazdy.  Byliśmy już bardzo zmęczeni i sfrustrowani. Sytuacji nie poprawiał chłód po opadach deszczu. Na szczęście nasz trud nie trwał już długo. Wyjechaliśmy na Filbornavägen i przy Norra Hunnetorpsvägen wypatrzyliśmy niewielki las, który okazał się sadem. Skręciliśmy w szutrową drogę i zatrzymaliśmy się przy wjeździe. Przez kilka chwil wypatrywaliśmy, czy aby ktoś nas nie widzi. Kto miał nas widzieć, jeśli nawet w centrum miasta nie było śladu żywego ducha. Była północ, a my padliśmy niesamowicie wykończeni.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 123.30 km (0.00 km teren), czas: 07:28 h, avg:16.51 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku VI - Dzień przez Danię

Niedziela, 19 lipca 2009 | dodano: 24.09.2009Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Z Księgowym

Tego dnia regenerowaliśmy się po wysiłku w drodze na prom. Po 10 wyszliśmy z namiotu i zbieraliśmy się około godzinę. Wyszliśmy na wspomniany szlak, o czym dowiedzieliśmy się już po starcie, gdy natknęliśmy się na stosowną informację. W międzyczasie ktoś chyba jeszcze korzystał z niego, zdaje się że konno. Cały dzień towarzyszył nam silny wiatr, szczególnie mocno odczuwany w pobliżu morza.


10:29. Holeby. Po nocleg przy turystycznym szlaku Jernbanestien, którym następnie podążaliśmy ok. pół kilometra. Widok ku SW


10:30. Holeby. Po nocleg przy turystycznym szlaku Jernbanestien, którym następnie podążaliśmy ok. pół kilometra. Widok ku SEE

Pół kilometra dalej wyjechaliśmy na trasę 297. Nie wjeżdżaliśmy do miasteczka. Od razu skierowaliśmy się na wschód. Przejeżdżaliśmy przez malownicze tereny, równinne lecz nie tak płaskie. Zdarzały się mniejsze czy większe podjazdy. Oczywiście nie można wymagać, by ich skala była podobna do górskich podjazdów. Były za to przyjemne i urokliwe. Prawie nie przejeżdżaliśmy przez miejscowości. Głównie zdarzały się pojedyncze albo zbite w kilka sztuk zabudowania. Większe skupiska budynków sąsiadowały z trasą w odległości kilkuset metrów.


11:27. Fuglse. Kościół po W stronie wsi. Widok z trasy 297 ku NNE


12:07. Zachodnia część Kettinge. Trasa 297. 54°41'58"N 11°42'17"E (GE). Widok ku E

Po przeszło godzinie tej dość lekkiej jazdy, zatrzymaliśmy się na parkingu turystycznym, zaopatrzonym w ławki ze stołami oraz toalety. Przesiedzieliśmy tam dwie godziny, spędzając czas na gruntownym przepraniu ciuchów i sporządzeniu strawy. Akurat dogrzewało silne słońce, więc ubrania schły szybko. W międzyczasie parking odwiedzało kilkoro innych, różnych ludzi zjeżdżających z trasy. Takie miejsca i w naszym kraju by się przydały, ale stosunkowo szybko stałyby się obiektem zwandalizowanym.

Była godzina 14:30, gdy w końcu się zebraliśmy w dalszą trasę. Po kwadransie dojechaliśmy do Nykøbing Falster. Wjechaliśmy doń przez pierwszy most nad Cieśninami Duńskimi. Od bagażnika odpadła mi jedna ze śrubek. Zgubiona nie wiadomo gdzie. W skutek napraw, całość została efektownie zzipowana. Powodem była śrubka zastępcza, pochodzącą z miejsca od bidonu. Załatwiła ona gwint w nowym siedzisku. Nim jednak to się stało, przejeździliśmy przez miasto w poszukiwaniu nowej śrubki.

Tuż za mostem skręciliśmy w lewo, do centrum miasta. Pojechaliśmy ulicami Fejøgade, skręcając w Færgestræde przez parking przed marketem. Zawróciliśmy ulicą Langgade na południe. Objechaliśmy wszystkie budynki i tym razem skierowaliśmy się ku północy, wjeżdżając w ulicę Klosterstræde. Przejechaliśmy przez centrum korzystając z Østergågade i dojechaliśmy do ronda. Tam skręciliśmy w Rosenvænget, potem w Skolegade.

Przecięliśmy trasę nr 9, docierając do lasu u krańca ulicy Østre Alle. Znajdowało się tam zoo, ale dla nas była to ślepa uliczka. Chcieliśmy wyjechać na jakąś lokalną trasę, ale przeliczyliśmy się z jazdą bez mapy. Zawróciliśmy do trasy nr 9 i prawie się już pogodziliśmy z podróżowaniem wśród aut, ale znów zjechaliśmy - tym razem w ulicę Energivej. Kontynuując jej następcami, ponad kilometr przejechaliśmy leśną, asfaltową ścieżką. Po tym przybliżyła się do głównej trasy i tak sobie jechaliśmy nią na takiej zasadzie, jak ścieżkami w Niemczech.

Korzystając z niej, jechaliśmy przez bardzo długi czas. Tuż za Ønslev ścieżka przerzuciła nas na wschodnią stronę drogi. Zatrzymaliśmy się tam na krótką przerwę, głównie nawigacyjną. Potem wpierw przejechaliśmy krótkim tunelem, a potem wiaduktem nad kontynuacją wczorajszej autostrady, w tym miejscu częściowo remontowanej. Pół kilometra dalej wróciliśmy na właściwą stronę. Przyjemna ta jazda skończyła się w Norre Alslev. Na szczęście do naszej dyspozycji pozostał jeszcze pas serwisowy, oddzielony grubą, białą linią.


17:38. Masnedø. Trasa 153. Widok ku S na most Ny Storstrømsbro.

O 17:30 przejeżdżaliśmy przez kolejny most nad cieśninami. Ten był już sporo dłuższy i pokonanie go zajęło kilkanaście minut, wraz z przerwą na zachwyty i zdjęcia. Po drugiej stronie czekało miasteczko Vordingborg. Postanowiliśmy zrobić zakupy, ale z powodu niedzieli, mogliśmy tylko pomarzyć. Zajechaliśmy na parking pod lidlem, uprzednio przejechawszy pod wiaduktem kolejowym. Krótką przerwę pod marketem spędziliśmy nad dobieraniem kolejnego odcinka trasy.

Ulicą Færgegaardsvej zaczęliśmy wyjeżdżać z miasteczka. Skorzystaliśmy z krótkiego odcinek nad wybrzeżem. Od wschodu minęliśmy ruiny tamtejszego zamku. Ulicą Riddergade dobrnęliśmy do Københavnsvej i tą wyjechaliśmy ku północnemu wschodowi. Z głównej trasy zjechaliśmy w Ørslev. Kierując się na Præstø, wjechaliśmy w ulicę Ugledigevej, tym samym omijając ścisłą zabudowę miasteczka i przejeżdżając przez jeden z poważniejszych podjazdów na trasie. Z lewej pola. Z prawej las. Przejechaliśmy pod autostradą. Wjechaliśmy w przyjemny las, z nieco wijącą się drogą.


19:06. Kościół Beldringe. 55° 6'21"N 11°59'57"E (GE). Widok ku NW


19:10 Frontowy budynek z bramą dworu Beldringe. 55° 6'27.4"N 11°59'28"E (GE). Widok ku SE

Trasa ta zakończyła się w Ugledige nad jeziorem Mern Å. Drogą Ronesbanke dojechaliśmy pod Skibinege, gdzie odbiliśmy na zachód w Bellevuevej. Minęliśmy zabudowania dworku w Beldringe i nieodległego gotyckiego lub neogotyckiego kościoła. Wyjechaliśmy na trasę 151. 10 minut później zatrzymaliśmy się na poboczu drogi i rozłożyliśmy z miskami. Zmęczenie i głód dały o sobie znać. Przerwa trwała około pół godziny. Wiatr silny - utrudniał gotowanie, więc zasłanialiśmy palnik miskami i własnymi ciałami, by płomień bezproblemowo dogrzewał wodę na budyń z czekoladowymi kulkami.


19:18. Gishale. Wjazd na trasę 151. 55° 6'17.50"N 11°57'55.30"E (GE). Widok ku W

Wkrótce po posiłku, gdy już jechaliśmy, minęła godzina 20:00. Zaczęliśmy rozglądać się za jakimś miejscem na nocleg. Pół godziny później słońce znajdowało się w fazie zmierzchu. Droga przed nami była prosta jak strzała, ale teren nie zachęcał do bezpiecznego nocowania. Od Tappernøje przez siedem kilometrów jechaliśmy do najwyższego wzniesienia w czasie przejazdu przez Danię. Było to około 110 metrów n.p.m., osiągnięte na granicy regionów, jeszcze przed Rønnede.


20:55. Rønnede. Trasa 151. 55°14'51.57"N 12° 0'53.45"E (GE)

Na noc zjechaliśmy do lasu przed Herfølge. Zjechaliśmy na pół kilometra od głównej szosy i 150 metrów od głównych zabudowań miasteczka. Jedynym minusem był dom pod samym lasem, dlatego przed rozbiciem namiotu wjechaliśmy kolejne 150 metrów, po czym zboczyliśmy do północnej granicy lasu. Wszystkiemu winna była dość duża przejrzystość lasu, ubogość w maskujące krzewy i po prostu spory prześwit miedzy drzewami, nie tylko przy głównych ścieżkach. Było to po 22 i rozłożyliśmy się błyskawicznie, równie szybko zasypiając.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 126.50 km (0.00 km teren), czas: 06:36 h, avg:19.17 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku V - Niemieckie wybrzeże. Ku Danii

Sobota, 18 lipca 2009 | dodano: 07.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Pół nocne, Z Księgowym

Poranek niezbyt sympatyczny. Przez niebo przetaczały się ponure, szare chmur. O słońcu mogliśmy pomarzyć, albo powspominać. Ruszyliśmy dopiero o 10:30. Jechaliśmy jak najkrótszą trasą do Danii. Zrezygnowaliśmy z wizyty w centrum Lubeki. W Neuenhagen skręciliśmy na podrzędną drogę prowadzącą do Harkensee. Po raz pierwszy, na polach zamiast zbóż, rosło pełno kapusty.

W pobliżu Pötenitzer Wiek skręciliśmy w prawo, objeżdżając ów zbiornik od północy. Wjechaliśmy do Priwall i skręciliśmy na północ w ulicę Am Priwallhafen. Jechaliśmy wzdłuż nabrzeża portowego do promowego przejścia dla pieszych. Tam się okazało, że musimy jechać do samochodowego. Wróciliśmy do głównej o skrzyżowanie wcześniej, uprzednio robiąc przerwę przy kampingu. Musieliśmy trochę poczekać na przewóz, więc wykorzystaliśmy go z pożytkiem.


12:33. Nabrzeże w Priwall. Widok ku NE


12:35.Nabrzeże w Priwall. Widok ku W.


13:21. Na promie przez kanał Trave. W tle Travemünde.

Przeprawa trwałą niespełna pięć minut. Byliśmy na przedzie promu, więc wyjechaliśmy jako pierwsi. Już w Travemünde, na drugim brzegu, byliśmy nieco zdezorientowani. Skorzystaliśmy z tamtejszej mapy. Po ogarnięciu dalszego kierunku jazdy, przejechaliśmy ulicą Kurgartenstraße do parku i zorientowaliśmy się, że ponad torami kolejowymi, o których nie wiedzieliśmy, gdzie się kończą. trochę się cofnęliśmy do ulicy Rose - tam gdzie najbliższy przejazd. Po drugiej stronie wjechaliśmy w Mühlenberg do Fallreep. Tuż za parkiem ze jeziorkiem, dojechaliśmy do promenad nadmorskiej. Pojechaliśmy nią na północ.


14:47. Brodten. Stromy brzeg w Obszarze Ochrony Krajobrazu (LSGBrodtener Winkel. 

Droga wyłożona różnokolorową kostka, tworzącą geometryczne wzory, w pewnym momencie odbiła od wybrzeża i zmieniła się w zwykłą szutrówkę. Wyjechaliśmy na wierzch wybrzeża klifowego, skąd roztaczały się odległe, przyjemne widoki. Tuż za miejscowością, w czasie robienia zdjęcia, zagadała do nas pewna para ze Śląska, będąca na wczasach. W czasie pogawędki przejeżdżał jakiś Niemiec na rowerku, pytający czy nie pomoglibyśmy mu z jego rowerem. Przerwa trwała ponad pół godziny.


14:55. Brodten. Stromy brzeg w Obszarze Ochrony Krajobrazu (LSGBrodtener Winkel. Po prawej w tle Niendorf. Widok ku W


14:55. Brodten.
Stromy brzeg w Obszarze Ochrony Krajobrazu (LSG) Brodtener Winkel. W centrum w tle Niendorf. Widok ku W
 
O 15 wjechaliśmy do Niendorf. Szutrowy szlak przeszedł w deski nadbrzeżnego chodnika. Końcówkę opuściliśmy schodząc grzecznie po niewysokich schodach, by wkrótce jechać Strandstraße. Przez ponad 10 kilometrów podróżowaliśmy przez szereg nadmorskich miejscowości, trzymając się dróg blisko wybrzeża. Zdumiewając, większość mogliśmy podróżować po szerokiej, nieco wijącej się, asfaltowej ścieżce rowerowej. Była położona miedzy wydmami i główną ulicą. Jechało się tak przyjemnie, jak nigdy wcześniej od początku wyprawy. Obserwowaliśmy ludzi na wakacjach, nowoczesne i zadbane budynki tak mieszkalne, jak i zwykłe obiekty turystyczne. Spacerujących, jadących i leżących ludzi była po prostu rzesza.


15:00. Niendorf. Plaża w pobliżu uliczki Osseeallee Widok ku E

Z wybrzeżem pożegnaliśmy się przed Sierksdorf, które przemierzyliśmy już ulicą Pohnsdorfer. Ponownie ujrzeliśmy morze, gdy znaleźliśmy się w Neustadt in Holstein, tuż po przekroczeniu mostu. Odpoczęliśmy tam kwadrans. Tym razem jazda wybrzeżem trwało krócej. W Pelzerhaken zatrzymaliśmy się, by raz jeszcze odpocząć i zastanowić, jak wrócić na główniejszą trasę. Po kwadransie pojechaliśmy ulicami Mastkobener Weg i Sonnenblumenweg, którymi wróciliśmy do lokalnej przelotówki przez miasteczka, biegnącej z dala od wybrzeża.


16:42. Ograniczenie prędkości gdzieś między Sierksdorf Neustadt in Holstein.


16:55. Neustadt in Holstein. Lienaustraße.  W centrum widoczna wieża kościoła Stadtkirche. Widok ku E


16:58. Nadmorska dróżka w S części Neustadt in Holstein.


17:01. Port w S części Neustadt in Holstein. Widok ku NNW


17:24. Schody po w SE części Neustadt in Holstein. Na horyzoncie wybrzeże w okolicy Niendorf

Gdy tylko oddaliliśmy się od morza, prędkość znacznie wzrosła. Minęliśmy wiele nieistotnych wtedy miejscowości. Gdy tylko się pojawiały ścieżki rowerowe, od razu na nie wjeżdżaliśmy. Zaliczyliśmy kilka krótkich przerw na nabranie oddechu, a gdy tylko dotarliśmy do Heiligenhafen, skończyło się wszelkie pobłażanie. Wyjechaliśmy na trasę nr 207. O 21 przejechaliśmy przez most na wyspę Fehrman. Trzymaliśmy tempo w okolicach 35-40 km/h. Nie wiedząc o której odpływa ostatni prom, gnaliśmy na złamanie karku. Najważniejsze było dotrzeć TAM i dowiedzieć się na czym stoimy. Awaria nawet nie wchodziła w grę. Nocleg na wyspie także. Później długo wspominaliśmy ten szaleńczy pęd na prom.


19:46. Augustehof. Tu prosto, zamiast na zachód, bo krócej. Widok ku N


20:01. Silosy w Heringsdorf po E stronie szosy. Widok ku NE


21:02. Most Fehmarnsund.Widok ku NNE


21:05 Już na wyspie, a za mostem. Widok ku NW


21:05. Już na wyspie, a za mostem. Widok ku E

Pół godziny po wjechaniu na wyspę, dotarliśmy do bramek w porcie. Po kwadransie trzymaliśmy już kartoniki z przepustką na prom do Danii. Kolejne kilka minut oczekiwania w kolejce aut i dostaliśmy sygnał do pakowania się na prom. Wjechaliśmy na pokład, przypięliśmy rowery za pomocą specjalnego pasa i udaliśmy się na górny pokład, by obserwować morze, wyspę i zachodzące słońce.


21:34. Bramki przed wjazdem na prom Widok ku N

Była 22:00 gdy odbiliśmy od brzegu. Po zlustrowaniu pokładu i wiszącej na ścianie mapy, zasiedliśmy przy stoliku, dając odpocząć tak bardzo dziś wymęczonym nogom. Przerwa na promie trwała około trzy kwadranse. Wybrzeże Danii oglądaliśmy już w nocy. Wyjazd z promu przypominał start w jakimś wyścigu czy maratonie.


21:57. Na promie

Oczywiście, nie znaliśmy tego miejsca, zasad, skrzyżowań, rozjazdów, objazdów i było zbyt ciemno, by cokolwiek kombinować. Założyliśmy, że droga, którą jechaliśmy, była analogiczna do tej po niemieckiej stronie. Nie była. Pędząc dość znacznie, choć już nie tak intensywnie jak do promu, zauważyliśmy samochód, którego kierowca zechciał nas poinformować, iż jechaliśmy po autostradzie. Zdążyliśmy zorientować się, że trasa nie jest tym, czym byśmy chcieli, ale nie znaliśmy żadnej alternatywy. Tuż po opuszczeniu promu chcieliśmy wjechać do Rødbyhavn. No i wyszło... W to miejsce przemierzyliśmy 4 kilometry autostrady Sydmotorvejen.


22:51. W Danii po raz pierwszy

Lekko sfrustrowani opuściliśmy pas autostrady, przy wiadukcie ponad poziomem drogi. Przerzucaliśmy rowery przez barierkę, leźliśmy przez krzaki, a wszystko po ciemku. Nie był to koniec dnia, gdyż trzeba było znaleźć nocleg. Pierwsze kilometry po lokalnych drogach - wsie, pola i drzewa rosnące prawie zawsze tylko przy domach.

Od autostrady ujechaliśmy ~10 kilometrów, nieco klucząc. W akcie desperacji, nocleg rozłożyliśmy tuż przy Holeby. Ściślej - pomiędzy drogami Højbygårdvej i Nystedvej. Jeszcze dokładniej - tuż za ścianą krzewów, które posadzono przy turystycznym szlaku pomiędzy tymi dwiema drogami. Wreszcie z radością zasnęliśmy.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 141.60 km (0.00 km teren), czas: 08:16 h, avg:17.13 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku IV - Do Wismar

Piątek, 17 lipca 2009 | dodano: 04.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Z Księgowym

Obudziliśmy się około 10 rano i ruszyliśmy pół godziny później. Przez kolejne dnie w zasadzie powtarzaliśmy ten schemat, czasem zbierając się trochę krócej, czasem dłużej, ale mniej więcej w tym przedziale czasowym. Poza dwoma wyjątkami, o których później.

Zasugerowaliśmy się mapą przed Karow, która wskazywała szlak czerwony przecinający las prawie prosto na zachód. Początkowo wydawało się to nawet w porządku. Mogliśmy bardzo łatwo i szybko ściąć trasę do Sternberg. Tak nam się przynajmniej wydawało. Głównie z mojej strony pochodziły namowy na przejazd tą trasą.

Przez 5 kilometrów przemierzaliśmy las. Było bardzo upalnie. Droga była nieco pofalowana. Zdarzyło się kilka niewielkich podjazdów i zjazdów. Część trasy to dość mocny szuter, śmiało stawiający oporów dla naszych rowerów. Niestety, tylko część. Całą resztę "części" trasy stanowił piasek. Na tyle uprzykrzał trasę, że ten niewielki odcinek przejechaliśmy w pół godziny, częściowo tracąc dobry humor. Cóż. Było męcząco, ale od nadmiaru asfaltu dobrze było zrobić sobie taką odskocznię od codzienności. Choćby i kosztem sił i nerwów...

Gdy dobrnęliśmy do normalnej drogi, z radością powitaliśmy asfalt. Przejechaliśmy przez leśną wieś Wooster Teerofen, gdzie przez kwadrans odpoczywaliśmy przed kolejnym odcinkiem podróży. Ostatecznie - las znacznie nas wyczerpał. Po przerwie, przez 4 kilometry jechaliśmy w kierunku NE, a potem skręciliśmy w lewo - prawie prosto na zachód. Mijaliśmy tereny wojskowe, które też mogły stanąć nam na drodze, gdybyśmy kontynuowali jazdę przez las.


13:24. Na  SE od SternbergDorfstrasse. Na rozstaju dróg.

Skończył się las i wyjechaliśmy na trasę 192. Przejechaliśmy przez Dobbertin, za którym czekał nas przyjemny odcinek leśny. W tamtym czasie, człowiekowi mało obeznanemu z krajobrazami widzianymi z roweru, na myśl nasuwały się skojarzenia z przejazdem przez tereny górskie lub przynajmniej zalesione wyżynne. O 12:30 odpoczywaliśmy na poboczu w Borkow. Do godziny 13. Kolejne pół godziny pozwoliło dotrzeć nam do Sternberg. Dojechaliśmy do centrum i zatrzymaliśmy się przy ścianach kościoła. W międzyczasie w okolicy przechodziła chmura burzowa, która nawet do nas nie zajrzała. Księgowy postanowił wreszcie wykorzystać do czegoś statyw. Był to jeden z niewielu momentów, kiedy przedmiot ten został wyciągnięty z bagażnika. Przed kościołem krótka sesja fotograficzna. Później druga wewnątrz kościoła, ale już z ręki. Wchodziliśmy na zmiany, by pilnować rowerów. W środku panowało tak przyjemne zimno, że spokojnie można było dostać szoku termicznego.


13:34. Sternberg. Stadtkirche St. Maria & St. Nikolaus. Widok ku NE


13:34. Sternberg. Rynek. Po prawej ratusz. Widok ku NW 


13:38.  Sternberg. Stadtkirche St. Maria & St. Nikolaus.


13:40.  Sternberg. Stadtkirche St. Maria & St. Nikolaus.


13:37.  Sternberg. Stadtkirche St. Maria & St. Nikolaus.

Niebo przesłoniły cienkie warstwy chmur, które nieco ułatwiły nam regulację termiczną. Słońce już tak nie grzało. Tradycyjnie, poruszaliśmy się drogą rowerową w krajobrazie pagórków pokrytych zbożem. W Blankenberg musieliśmy poczekać przed szlabanem na przejazd pociągu. W międzyczasie mijała nas duża kolumna motocyklistów, jadących w przeciwną stronę. Tuż za lasem, w którym traciliśmy już siły po intensywnej jeździe, zatrzymaliśmy się pod lidlem na samym początku Warin. Księgowy zaopatrzony w lokalną walutę poszedł na zakupy, wracając z chlebem. Naprawdę miło było posmakować świeżego pieczywa.


14:58. Warin. Przerwa pod Lidlem.

Posileni pojechaliśmy dalej. Znów nabraliśmy tempa. Zrobiło się chłodnawo. Było już wiadomym, że będzie nieprzyjemnie. Burza dopadła nas w okolicach Reinstorf. Całkowicie zmoczeni dotarliśmy pod pawilon przy jakimś budynku. Tam Księgowy w kilku słowach wyjaśnił naszą sytuację, dzięki czemu najgorszy czas przesiedzieliśmy na ławeczce w otoczeniu kilku "cioć". Silna burza pobrzmiała, pobłyskała i wylała hektolitry wody. Przymusowa przerwa trwała zbyt długo. Rozpogodziło się. O 18 dobrnęliśmy do Kritzow. Po burzy było chłodno i zbliżał się wieczór, więc założyliśmy warstwę izolacyjną. Przejechaliśmy nad autostradą A20. Dojechaliśmy do końca drogi, która została ucięta wskutek zmian w topografii terenu. Zawróciliśmy, okrążyliśmy stację benzynową i wjechaliśmy na trasę wprost do miasta.

W Wismar przejechaliśmy ponad torami i okrążyliśmy stację przy Dr.-Leber-Straße. Tam już udało się zatrzymać w słusznym celu. Po prawie pół godziny wróciliśmy na drogę. Skręciliśmy w pierwszą w prawo między parkingami. Następnie w ulicę Schatterau do Mecklenburger, którą wyjechaliśmy na główny rynek, gdzie w oczy uderzała ilość kamienic i zabytków.


19:01. Wismar. Rynek. Wasserkunst. Po prawej ratusz. Widok ku NW


19:11. Wismar. Rynek. Po prawej Wasserkunst. Widok ku SEE


19:03. Wismar. Rynek. Widok ku E

Przejechaliśmy przy południowej stronie pozostałości Katedry pw. św. Marii, a chwilę potem minęliśmy równie okazały Kościół pw. św. Jerzego. Wyjechaliśmy w kierunku Lubeki. Raz tylko, jeszcze przed opuszczeniem miasta, niepotrzebnie skręciliśmy w prawo, w kierunku ogródków działkowych z drogą po betonowych płytach. Księgowy zapędził się odrobinę dalej. Przynajmniej roztaczał się stamtąd ładny widok w kierunku portu. Kolejne kilometry spędziliśmy głośno podśpiewując, w treści zawierając wszelkie przemyślenia, obserwacje i emocje dotychczasowej wyprawy. Głównym jej tematem były wszechobecne pola.


19:22. Wismar. Kościół St.-Georgen-Kirchhof. Widok ku NE


19:37. Ulica Werftangente w W części Wismar. W tle morze i port. Widok ku NE

W Gägelow skręciliśmy i zjechaliśmy z głównej trasy, utrzymując stały kierunek. Powoli zbliżał się wieczór. Po 20 dotarliśmy do wybrzeża Bałtyku w okolicy Niendorf. Zeszliśmy na brzeg i łaziliśmy, fotografowaliśmy i odpoczywaliśmy, oświetlani ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Zapuszczaliśmy się po kolana w morze, przy okazji obserwując masy chełbi. O 21:30 zebraliśmy się i pojechaliśmy szukać noclegu. Ten znaleźliśmy pod lasem, ukryci nad rzeczką Tarnewitzer Bach, tuż za wsią Oberhof.


20:20. Plaża na NE od Niendorf, tuż obok trasy L 01. Chełbie we... morzu


20:26. Plaża na NE od Niendorf, tuż obok trasy L 01.


20:59. Plaża na NE od Niendorf, tuż obok trasy L 01.


21:19. Plaża na NE od Niendorf, tuż obok trasy L 01. Napis ułożony przez Księgowego
Rower:Zielony Dane wycieczki: 107.00 km (0.00 km teren), czas: 06:16 h, avg:17.07 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku III - Neusterlitz, Müritz, Karow

Czwartek, 16 lipca 2009 | dodano: 04.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Z Księgowym

Ogarnięcie namiotu trochę potrwało. W końcu to pierwsza noc na wyprawie. Wyruszyliśmy przed 9:00. Wpierw pieszo dotarliśmy do drogi, a potem wjechaliśmy na ścieżkę rowerową, która biegła po jej południowej stronie, miejscami w pewnym oddaleniu. Większość tego odcinka poprowadzono przez las.

Na właściwą stronę przejechaliśmy już w Neustrelitz. Z Woldegker Chaussee skręciliśmy w Strelitzer Chaussee. Na pierwszym, niezbyt odległym skrzyżowaniu z An der Fasanerie zawróciliśmy do stacji paliw po drugiej stronie ulicy. Uzupełniliśmy tam wodę i nieco się ogarnęliśmy. Przerwa trwała prawie pół godziny, nim ruszyliśmy do centrum, wykorzystując zachodnią ścieżkę rowerową. Spędziliśmy kilka minut na głównym placu przy ratuszu i kościele.

Ruszyliśmy kontynuując poprzednio obrany kierunek. Wkrótce skręciliśmy w ulicę Zierker Seegang, a potem skręt docierając do drogi okrążającej jezioro Zierker od południowego wschodu. Minęliśmy nabrzeże, gdzie cumowały statki, ogródki działkowe/letniskowe, a tuż za nimi ogrodzenie skansenu wioski słowiańskiej. Przejechaliśmy drogą przez las i zatrzymaliśmy się tuż za kanałem Kammerkanal. Tuż przed 11 wypakowaliśmy sprzęt kuchenny i zabraliśmy się za sporządzenie pierwszego, ciepłego posiłku na wyprawie, skromnie okraszonego mięsem z konserwy. Po posiłku jeszcze poleżeliśmy w cieniu, spokojnie trawiąc makaron. Ruszyliśmy kwadrans po 12. Przejechaliśmy przez Userin i Zwenzow, mijając wpierw jezioro Useriner z prawej, a potem Großer Labussee z lewej.



Po posiłku przy Kammerkanal.

Roggentin odbiliśmy na południe. W Mirow znów na zachód, przejeżdżając nad dwoma kanałami z widokiem na jezioro Mirower. Wkrótce, przy lotnisku tuż za Lärz, spinka się poddała. Kwadrans zleciał na skleceniu łańcucha w całość przy pomocy tradycyjnych środków. Gorzej, że akurat trafiło się to na obszarze bezleśnym, przez co byliśmy wystawieni na smażące działanie słońca. Chwilę potem, około 15, krótka przerwa związana z telefonem z/do Polski, przez Księgowego. Udało się skorzystać z okazji i również wyjąć swój, ale z jakiegoś powodu nie chciał się włączyć. Zrzuciło się tę dysfunkcję na rozładowaną baterię i wrzuciło komórkę gdzieś na dno sakwy. Przyczyna była inna. Zrobiło się jakieś zwarcie czy coś, przez co bateria naładowana nawet do pełna, szybko się rozładowywała nawet przy braku aktywności komórką.


13:39. Mirow. Wjazd od północy.


13:48. Mirow. Sprawdzanie mapy w centrum wsi


13:55. Mirow. Po lewej śluza Mirower Kanal w SW części wsi.


13:53. Mirow. Mirow See. Widok ku N


14:22. Lärz. Hangary lotniska Müritz Airpark. Widok ku N


14:57. Vietzen. Budowa mostu. Widok ku W

W Vipperow odbiliśmy na północ. Zatrzymaliśmy się na chwilę przed domem jakichś starszych ludzi, skąd pozyskaliśmy wodę. Całą rozmowę prowadził (i przez kilka kolejnych dni) wyłącznie Księgowy, który liznął trochę niemieckiego. Dyskusja, nalewanie wody i okazyjna zabawa z ichnim psem, rasy przypominającej szpica, trwały kwadrans. Kolejny kwadrans - dojazd do Ludorf. Ulicą Kirchenstraße, mijając stare przyrządy rolnicze, dojechaliśmy nad jezioro Müritz. Tam przesiedzieliśmy ponad godzinę. Księgowego taplał się w wodzie, a mi chciało się po prostu poleżeć pod drzewem z książką. Było tak ciepło i przyjemnie, że zdrzemnęło mi się na kilkanaście minut.


Okolice Vipperow. Uzupełnienie zapasów wody


15:47. Ludorf. Octogonkirche w centrum wsi


15:51. Ludorf. Południowo-zachodni obszar jeziora Müritz

Nim ruszyliśmy w dalszą trasę, obsiadły nas dziesiątki biedronek. Prawdziwy zmasowany atak. Do miejscowości wróciliśmy przez park. Kilkanaście minut później dojechaliśmy do Röbel/Müritz. W zasadzie trzymaliśmy się głównej trasy, z jednym tylko odstąpieniem w uliczkę Predigerstraße, w którą wjechaliśmy za kościołem. Za miastem trzymaliśmy się wijącej, asfaltowej drogi rowerowej. Po obu stronach przyjemnie złociły się hektary zbóż. Kilkukrotnie mijaliśmy rolników w swych wielkich maszynach. Tych którzy już zaczynali zbiory albo je kończyli.


17:39. Röbel/Müritz. Ulica Mühlentor. W centrum dach kościoła pw. św. Nikolai


17:49. Röbel/Müritz. Ulica Strasse der Deutschen Einheit. W centrum kościół Sankt-Marien-Kirche w północnej części miejscowości


17:57. Na NW od Röbel/Müritz. Droga rowerowa wzdłuż trasy L24. Po lewej kościół Sankt-Marien-Kirche w północnej części miejscowości


17:59. Na NW od Röbel/Müritz. Droga rowerowa wzdłuż trasy L24. Widok ku NNW


19:01. Widok na Malchower See chyba z ulicy Stämmenberg po E stronie Malchow

O 19 wjechaliśmy do Malchow. Tam przejazd przez wysepkę i krótka przerwa przy moście obrotowym Drehbrücke Malchow. Akurat nie zdążyliśmy i zostaliśmy zmuszeni obserwować proces przepuszczania statku. Gdy już mogliśmy ruszyć i skierowaliśmy się do wyjazdu, okazało się, że na dużym rondzie w pobliżu kościoła pomyliliśmy kierunek. Nieznacznie, ale konkretnie. Pojechaliśmy ulicą Biestorfer Weg. Pół godziny później dojechaliśmy do Lenz, położonego przy kanale, łączącym jeziora Petersdorfer See i dużo większe Plauer See.


19:09. Malchow. Drehbrücke Malchow. Widok ku SW


19:45. LenzPlauer See. Widok ku NW


19:45.Lenz. Plauer See. Widok ku SW

Ujechaliśmy kilkanaście metrów na drugą stronę kanału, po czym zawróciliśmy. Mimo wszystko, dopisywało nam szczęście. Nie musieliśmy się wracać do Malchow. Z Lenz wiódł szlak turystyczny, biegnący wzdłuż jeziora. Dróżka była szutrowa, z licznymi łagodnymi hopkami i dołami. Jazda w takim terenie, po twardym szutrze sprawiała wiele radości. Sam las był bardzo przejrzysty, dodatkowo oświetlany promieniami z wolna zachodzącego słońca. Jako bonus objechaliśmy malutkie jezioro Aalsee, wyjeżdżając tym samym na główna trasę, ale wnet kontynuowaliśmy terenowy szlak, aż do Jürgenshof.


20:03 Wzdłuż NE części Plauer See, między Lenz Alt Schwerin


20:06. Wzdłuż NE części Plauer See, między Lenz a Alt Schwerin


20:26. Okolice Aalsee

Po łącznie około ośmiu kilometrach od Lenz, dojechaliśmy do głównej trasy, spokojnie, lecz szybko przemieszczając się drogą rowerową przez Alt Schwerin i dalej na zachód. Zatrzymaliśmy się dopiero na skrzyżowaniu tras 192 i 103 w pobliżu Karow. Po słońcu schowanym za horyzontem pozostała wciąż jasna łuna, a my dywagowaliśmy nad kolejnym etapem podróży, roztrząsając gdzie szukać noclegu.


20:56. Droga rowerowa między Alt Schwerin a Karow. Widok ku NW

Wybraliśmy podróż na północ, wzdłuż trasy 103. Przejechaliśmy przez fragment Karow i prawie dwa kilometry od zabudowań, skręciliśmy w las na zachód od szosy. O zmierzchu ruszyliśmy leśną drogą i skręciliśmy w jedną z dróg w lewo. Namiot rozłożyliśmy w pobliżu torów kolejowych, około 300 metrów od zabudowań. Pół godziny spędziliśmy na przygotowaniu i pochłonięciu torebkowego "mlecznego ryżu" z 2-3 opakowań. Zasnęliśmy niemal od razu po kolacji, obawiając się tylko głośnych jęków pociągów.


21:21. Droga rowerowa na wschodnim skraju Karow


21:51. Pierwsza kolacja


21:52. Miłe kolory płomienia
Rower:Zielony Dane wycieczki: 114.80 km (0.00 km teren), czas: 07:06 h, avg:16.17 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku II - Szczecin, Pasewalk, Woldegk

Środa, 15 lipca 2009 | dodano: 03.04.2015Kategoria 2009 Skandynawia, 2 Osoby, LSTR, Gminy, Z Księgowym

Pociąg sunął przez Polskę do Szczecina. Obudziliśmy się na długo przed przyjazdem, dzięki czemu mogliśmy obserwować nieznane, mijane tereny. Nie udało mi się wyspać. Wszystko mnie bolało i czuć było, że w takim stanie nie mam ochoty na wielki wysiłek.


7:43.Szczecin Główny

Szczecin powitaliśmy po 7 rano. Przemierzając obszary zabudowane, pociąg jechał dużo wolniej, niż do tej pory. Chyba pół godziny tej nużącej jazdy minęło, a my wyglądaliśmy za okno i z niepokojem szukaliśmy tablicy z napisem "Szczecin Główny". Przegapienie jej byłoby męczące i woleliśmy nie ponosić takich konsekwencji. Szczęśliwie dostrzegliśmy ją w porę i zabraliśmy się za wypakowanie rowerów oraz bagaży na korytarz. Zaczekaliśmy, aż pociąg stanie po czym powoli, ale żwawo zabraliśmy wszystko na peron.

Ku naszemu zmartwieniu, pierwszym zadaniem było wnieść wszystko po schodkach kilka metrów w górę. Zmęczeni tym wysiłkiem, odpoczęliśmy na górze i zastanawialiśmy się, w którą stronę powinniśmy ruszać. Niedaleko nas stała dwójka Niemców, również na rowerach i chyba również nie wiedzących dokąd się udać.

Zeszliśmy na stały ląd i musieliśmy jeszcze się trochę pomęczyć, podjeżdżając małą, stromą uliczką, którą dojechaliśmy do ulicy 3 Maja. Powoli zmierzaliśmy na północ, cały czas prosto. W obcym mieście, toczyliśmy się z bagażami, nieprzyzwyczajeni do takiej wagi rowerów. Za Placem Rodla napotkaliśmy galerie handlową. Weszliśmy, na zmiany, do środka. Skończyło się tak, że przyszło mi czekać na Księgowego na dworzu, gdy on tymczasem zrobił jeszcze trochę uzupełniających zakupów, a w tym przy okazji nowe opony do mojego roweru. Poprzednie, choć jeszcze dobre, lepiej było wymienić. W końcu rozpoczynała się długa podróż w obce strony i nie wiadomo, co mogło się zdarzyć. Kolejnym punktem była poczta i konieczność opłaty mandatu w terminie 7 dni. Udało się ją znaleźć niebawem, bo na Placu Witosa w dużym budynku, skupiającym również wiele sklepów. Wykonawszy misję, udaliśmy się do Niemiec.


11:23. Urząd Miasta w Szczecinie


11:30. Pomnik Czynu Polaków

Nie było to takie proste. Wpierw ruszyliśmy między blokami na Podhalańskiej i dotarliśmy do Placu Grunwaldzkiego. Stamtąd szeroką ulicą prosto pod Urząd Miasta. Tam kilka zdjęć, nim przejechaliśmy do pobliskiego parku Jasne Błonia. Jechaliśmy zachodnią uliczką, ostatecznie docierając do Teatru Letniego. Korzystając z tamtejszej informacji, w postaci tablicy z mapami, zawróciliśmy pod Pomnik Czynu Polaków. Chcieliśmy dotrzeć do przejścia w Lubieszynie, lecz zanadto oddalaliśmy się na północ.


11:34.Teatr Letni

Główną trasą dojechaliśmy do Alei Piastów, gdzie skręciliśmy w ulicę 26 kwietnia. Trzymając się jej, nieświadomie oddalaliśmy się od planowanego przejścia granicznego. Ostatecznie skręciliśmy w Modrą ku Bezrzeczu i dalej na Wołczkowo. W lesie za ową wsią dwie krótkie przerwy techniczne. We wsi gminnej Dobra spotkaliśmy dwóch rowerzystów, którzy zaoferowali się odeskortować nas do jednego z przejść granicznych. Wspólnie przejechaliśmy przez Buk i na przejściu się rozdzieliśmy.

Pierwszą miejscowością było Blankensee. Do Mewegen przejechaliśmy asfaltową ścieżką, prowadzącą przez dwa lasy. Podobny, choć krótszy odcinek prowadził do Rothenklempenow. Stamtąd kontynuowaliśmy jazdę na zachód, z dala od głównych szlaków. Ścieżką, już częściowo z kostki, przejechaliśmy nad rzeczką Randow, w terenie rozlegle pokrytym polami. W Koblenz wyjechaliśmy na drogę już uczęszczaną przez auta. W lesie za Krugsdorf musieliśmy zrobić wreszcie przerwę. Odpoczywaliśmy chwilę w cieniu drzew, żar bowiem po prostu nas spalał.

Po przerwie wjechaliśmy do Pasewalk. Skręciliśmy w ulicę wyjazdową Torgelower, ale spostrzegliśmy się dość późno, że to nie ten kierunek. Zjechaliśmy w lewo w Gemeindewiesenweg, którą udało się nam zawrócić do centrum przez ulicę Lindenstraße. Od południa objechaliśmy kościół Nikolaikirche, gdzie zrobiliśmy krótką przerwę, by z zewnątrz przyjrzeć się kościołowi i mapom. Ulicą Marktstraße dotarliśmy do wyjazdowej Bahnhofstraße. Na rozwidleniu ujechaliśmy niepotrzebne pół kilometra na północ i tyleż samo musieliśmy się cofać, by wjechać na trasę 104.

Przejechaliśmy wiaduktem nad autostradą. O 17:30 zatrzymaliśmy się na początku Strasburga, by odpocząć na pomoście nad niewielkim jeziorem Stadtsee. Była okazje by przynajmniej częściowo spłukać gorąco z ciała. Tuż za Woldegk trochę się rozpadało. Przeczekaliśmy to w garażu pewnego mieszkańca, który przy okazji podarował nam trochę wody na dalszą trasę.

Dalsza jazda od razu świeższa i chłodniejsza po opadach. Jechaliśmy jeszcze godzinę, nim postanowiliśmy rozłożyć namiot w lesie. Trochę tam pochodziliśmy, nim znaleźliśmy optymalne, choć pełne komarów, miejsce z dala od drogi. Do wieczora jeszcze trochę czasu zostało, ale niezbyt przespana noc, trudy dnia poprzedniego i wyjazd ze Szczecina skutecznie zachęcały do wcześniejszego snu. Tym bardziej, że teren sprzyjał. I tak, jak na pierwszy dzień podróży, sporo ujechaliśmy.

Zaliczone gminy

- Szczecin
- Dobra
Rower:Zielony Dane wycieczki: 121.00 km (0.00 km teren), czas: 07:30 h, avg:16.13 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

W 40 dni dookoła Bałtyku I - Przygotowania do wyprawy

Wtorek, 14 lipca 2009 | dodano: 03.04.2015Kategoria 2 Osoby, 2009 Skandynawia, LSTR, Pół nocne, Samotnie, Wyprawki w regionie, Z Księgowym, Warszawa, Z rodziną

Przygotowania przed wyprawą trwały kilka dni, przy czym dopiero ostatniego z wykorzystaniem roweru.

3-5 Lipca
Piątek- Niedziela


Zakończyły się praktyki w Olecku i nastąpił powrót do domu. Przez te trzy dni nie pamiętam niczego konkretnego oprócz odpoczywania. Przez internet trwały konsultacje z P. co do wybory ramy. Mój wybór padł na ramę Accent Shannon w kolorze czarno-zielonym. Został zamówiony, a następnego dnia rano rodzice podwieźli mnie na drugą część praktyk – w Murzynowie.

11 i 12 Lipca
Sobota, Niedziela


Nie powiem żeby te dni przyniosły coś przebojowego. Rozpoczęły się „ostatnie przygotowania”, których i tak główna część została wykonana nazajutrz. Zapakowane zostały:

  • mapy
    • Finlandii - ogólna, w której tak naprawdę były zaznaczone tylko znaczniejsze drogi
    • szczegółowe Estonii, Łotwy i mini-atlasik Litwy z Mazurami i północnym Mazowszem
    • mało szczegółowa Sztokholmu i okolic
  • gramatyka języka hiszpańskiego (duży format - duża waga), by zabić czas, gdyby naszła mnie nuda
  • aparat (2 karty po 2 Gb; 2 pary akumulatorków i jedna zwykłych baterii) w pokrowcu
  • kilka lekarstw, bardziej zapobiegawczych i wzmacniających niż realnie leczących
  • śpiwór (nieco wysłużony i z dolnej półki cenowej)
  • tygodniowy zapas bielizny
  • 4 koszulki
  • krótkie spodenki
  • długie spodnie
  • bluza z kapturem
  • windstoper (chroniący od wiatru)
  • kurtka lekka (z wywietrznikami)
  • kilka zupek chińskich (częściowo wróciły do Polski)
  • komórka z ładowarką
  • mała kuchenka i gaz (kupione kilkanaście dni wcześniej)
  • mały komplet przyrządów:
    • do higieny
    • do napraw
    • do jedzenia
  • ok. 3000zł z czego (szacunkowo):
Przed wyprawą ~1350 zł
    • rama ok. 300 zł
    • 5 sakw typu Crosso Expert, pomniejszonych o 2 najmniejsze woreczki ok. 500 zł
    • 250 – 300 zł stracone w serwisie
    • 200 zł stracone na zakupy w Polsce
    • 50 zł na bilet do szczecina
    • 20 zł mandatu
W Podróży ~1350 zł
    • 1200 zł wymienione na 3000 koron Szwedzkich
    • 30-40 zł obiadokolacja po powrocie do kraju
    • 80-100 zł jedzenie na trasie po powrocie, z czego wiele wróciło do domu
Tak więc całość wyniosła ok. 2700 zł, przy czym realny koszt samego wyjazdu to nieco ponad 1500zł

13 lipca
Poniedziałek


Obudzono mnie wcześnie rano. Zjedzone zostało śniadanie (chyba jajecznica) i zabrane do auta ostatnie rzeczy. Tata odwiózł mnie do Nowego Dworu, pod serwis rowerowy w dużym budynku przy targu. W tamtym miejscu, po krótkiej rozmowie z serwisantami, założyli mi nowy suport, a dodatkowo zakupione zostały stery. Stare nie nadawały się już do nowego roweru. Co do samej rozmowy, nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni nagłym zdarzeniem. W końcu sezon i mieli dużo roboty, ale mimo to się zgodzili. Nieco lepszy mieli humor, gdy okazało się, że to nowa rama i nie muszą się urabiać po łokcie z moją maszyną.

Podziękowawszy, na blacie metalowego „stołu” na targowisku zostały rozłożone moje podręczne narzędzia i nowe stery. Rozkręcone zostało to, co było trzeba, a więc: poodkręcane zostały koła, przerzutka, wyjęty został widelec, a także, omijając zaplątujące się linki, wyjęte w końcu zostały stare i założone nowe stery. Były przy tym pewne problemy z dopasowywaniem ich elementów w odpowiedniej kolejności. Przykręciło się to, co było można z powrotem i rower wreszcie nadawał się do jazdy. Lecz nie do podróży... Nie było możliwości wyregulowywania całego osprzętu. Poza tym łańcuch spięty został nadwyrężoną już spinką, której jakość była fatalna. Wiadomym już było, że niewiele ujadę nim mi pęknie.

W czasie mojej pracy z nieba lał się żar, a po placu opustoszałego targowiska, jeden z serwisantów jeździł skuterem. Czy to o testował, czy też się bawił nie obchodziło mnie. Przeszkadzało się skupić na składaniu roweru. Po kilku godzinach spędzonych w tamtym miejscu, wreszcie można było ruszyć na prawie-ostatecznie-gotowej maszynie. Powróciło się do Modlina, skąd zabrane zostały z samochodu, do tej pory zbędne, sakwy wypełnione bagażem. Następnie ruszyło się do mostu i przejechało na drugą stronę. Ostrożnie jechało się przez miasto, a nieco spokojniej już za nim, na trasie do Wieliszewa. Dało się znać Księgowemu o tym, że się zbliżam.


14:59. Remont mostu kolejowego w Nowym Dworze Mazowieckim. Widok ku SSW

Mój nie-do-końca sprawny rower z dużym oporem toczył się do Legionowa. Skręt na Olszewnicę, wjeżdżając od ulicy Kolejowej. Tam rozmowa z Księgowym przez telefon i wkrótce potem spotkaliśmy się pod jego blokiem. Zanieśliśmy bagaże do mieszkania i pojechaliśmy do pobliskiego sklepu rowerowego po linki oraz inne drobiazgi. Po powrocie zjedliśmy mięsny obiad i udaliśmy się do piwnicy, gdzie Księgowy zajął się szczegółami remontu roweru tzn. regulacją przerzutki, hamulców, wymiana linek i naoliwienie tego, co naoliwienia wymagało. W każdym razie zajęło to wszystko dużo czasu.

Zaraz po skończeniu niezbędnych poprawek, poszliśmy na górę by podzielić bagaże, które znajdowały się u Księgowego. Do mojej sakwy na bagażnik dodatkowo trafił śpiwór Księgowego i stelaż jego namiotu. Reszta owinięta w karimatę trafiła później na drugi bagażnik. Wszystko załadowaliśmy do samochodu ojca Księgowego. Chwilę potem wraz z rowerami zapakowaliśmy się do autobusu i korzystając z dwóch biletów 20 minutowych na głowę, dotarliśmy w okolice Placu Zamkowego z jedną przesiadką na Konwaliowej. Przesiadłszy się na rowery, skierowaliśmy się do metra Świętokrzyska. Tam krótkie (chyba pierwsze) spotkanie z kuzynką Kasusa, którym wtedy pożyczone zostały dwie sakwy (zwrócone jakoś niebawem w kolejnym semestrze). Obie (w tym samym czasie co i my) również udawały się do Szwecji, ale podróżowały inną trasą i krócej (z ich opowieści pamiętam, że trafił im się przynajmniej jeden nocleg pod dachem).

Z dostarczeniem było trochę problemów, gdyż z powodu napraw roweru "trochę" przyszło się spóźnić, tym samym niecierpliwiąc ową kuzynkę. Po opuszczeniu podziemi metra ruszyliśmy przez most Świętokrzyski na Dworzec Wschodni, gdzie po krótkich poszukiwaniach zakupiony został bilet do stacji Szczecin Główny (przez Kutno, Poznań, Krzyż Wielkopolski) o 22:23. Sprawdziliśmy jeszcze godzinę odjazdu i pojechaliśmy przez most Poniatowskiego, Alejami Jerozolimskimi do Dworca Centralnego. W Złotych Tarasach zaopatrzyliśmy się w tymbarka. Przyszło mi pójść po niego na dół, by stać w długiej kolejce, ale niewątpliwie przydał się – nie wiem czy butelka po nim nie wróciła wraz ze mną.

Przed Złotymi, na placu w dole, trwał mały koncercik. Trochę posłuchaliśmy skracając czas potrzebny do odjazdu. Dotarliśmy do Świętokrzyskiej i Krakowskim ruszyliśmy na Plac Zamkowy. Kilka minut później, którąś trasą do Świętokrzyskiego mostu i znów wjechaliśmy na Dworzec Wschodni, gdzie czekał już tata Księgowego. Z nieba zaczął padać drobny deszcz. Doczepiliśmy sakwy na rowery i wraz z ojcem Księgowego, weszliśmy do wnętrza Dworca Wschodniego. Po uzyskaniu dalszych informacji o pociągach, wspięliśmy się na peron. Oczywiście PKP nas nie zawiodło. Nawet jeślibyśmy się spóźnili, to i tak nie pozwoliliby na to, aby dwójka rowerzystów do niego nie wsiadła - pociąg spóźnił się tradycyjnie.

Chwilę trwało nim wnieśliśmy sakwy i rowery do wnętrza. Ustawiliśmy rowery w ostatnim wagonie przy drzwiach, Księgowy związał je zipami. Ojciec Księgowego pożegnał nas uściskiem dłoni i ruszyliśmy. W czasie przejazdu przez Warszawę ustawialiśmy sakwy w przedziale, który na szczęście był pusty przed naszym przybyciem. Na Zachodnim do wagonu wtoczyła się jeszcze jakaś rowerowa para, tak więc rowery przestawiliśmy do naszego przedziału, uprzednio rozwalając zipy. Później dołączano dodatkowe wagony.

Tamta dwójka usiadła w wagonie obok. My tymczasem rozpanoszyliśmy się w naszym przedziale. Sakwy na górę, rowery między nas. Na chwile zachciało mi się rozłożyć, opierając nogi o siedzenie naprzeciwko. Chwile potem usłyszeliśmy urocze „dobry wieczór” i dwóch facetów w zielonych kamizelkach. Rozpoczęła się krótka pogawędka. Nie wiadomo mi było o co chodzi, ani do kogo mowa, dopóki nie powiedział, iż nie wolno trzymać nóg w butach na siedzeniu. Długo trwało szukanie dowodu osobistego po wszystkich sakwach, bo nie było zamiaru używać go w podróży. Wypisali mi mandat na 20zł i ostrzegli, że mogli wystawić nawet na 40zł, więc łagodnie mnie potraktowali. Dodali także, że jakby trzymało się nogi bez butów, to nie byłoby wykroczenia. Cóż było zrobić - mandat przyjęty. Nie zmartwiło, a raczej rozbawiło mnie to zajście. Gdy się uspokoiło, sakwy powędrowały z powrotem na górę. Trochę się poczytało, po czym mi się przysnęło. Początkowo mieliśmy spać na zmiany, żeby nas ktoś nie okradł, ale posnęliśmy naraz. Z drugiej strony, rowery blokowały przejście, a bez powodowania hałasu raczej nikt by ich nie ruszył.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 46.00 km (0.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:15.33 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)