Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:2703.50 km (w terenie 10.00 km; 0.37%)
Czas w ruchu:199:00
Średnia prędkość:13.59 km/h
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:103.98 km i 7h 39m
Więcej statystyk

Do Rzymu i przez Alpy XVI - Watykan

Czwartek, 21 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 16

Poranek

Trzeba było wynieść się z chatki, a bagaże zostawione zostały w przechowalni campingu. Start po 9, wracając tą samą drogą, którą tu się dojechało. Droga była zakorkowana, było dość ciasno, ale niewiele się to różniło od sytuacji jakie można spotkać w Polsce. W sumie bezproblemowo udało się przebić w pobliże Watykanu. Rowery przypięte zostały do przydrożnego znaku, ulicę dalej niż mury okalające dzisiejszy cel. Trzeba było stanąć na końcu kolejki, która liczyła sobie przeszło 200 metrów długości, szerokiej na 3-4 osoby.


8:33. Rzym (zachodni). Nocleg w Camping Villagi Roma przy Via Aurelia. Widok ku SE


9:24. Rzym. Wiadukty ponad Via Baldo degli Ubaldi. Widok ku NEE

Żółwim tempem, do wejścia Muzeum Watykańskiego udało się dobrnąć po blisko godzinie. W międzyczasie dało się zaobserwować tablicowych, którzy oferowali możliwość wejścia niemal od razu (grupy zorganizowane maiły pierwszeństwo) za dwukrotnie wyższą kwotę pieniędzy. Jeśli dodać, do tego przysługującą nam wtedy zniżkę studencką, cena urastała do czterokrotnej. Zamiast tego minęło nam na spokojnie trochę czasu na świeżym powietrzu. Nie tylko my zresztą. Do grup włączało się może 10-15% wszystkich stojących.


10:28. Północna granica Rzymu i Watykanu przy Viale Vaticano. Kolejka do Muzeum Watykańskiego. Widok ku SW

Po wejściu trzeba było pozostawić bagaż - jedną małą sakwę z rzeczami najpotrzebniejszymi na krótki wyjazd rowerem. Z początku szło się za tłumem - sale starożytne zawierające mumie, tablice z pismem klinowym, sarkofagi i inne. Chwile później udało się wyodrębnić. Zaczęło się indywidualne łażenie tu i ówdzie. Kolejnym, pobliskim celem były zabytki okresu greckiego i rzymskiego. Później na południe. Najciekawszym doświadczeniem było przejście salą map. Długi korytarz z wymalowanymi na ścianach mapami, w którym spędziło się trochę więcej czasu. Dalej Sala Sobieski, w której zawisł Matejki obraz zwycięstwa pod Wiedniem.


11:36. Watykan. Cortile della Pigna. Widok ku SSW


11:46. Watykan. Galleria delle carte geografiche

Później wypadła nam przerwa na przekąskę (drogą i lichą, a jakże). Ruszyło się po niej na drugą turę, tym razem w kierunku Kaplicy Sykstyńskiej, a potem wschodnią częścią zawierającą m.in zbiory etnograficzne i kilka arkuszy map z okresu wielkich odkryć geograficznych. Na sam koniec zajrzało się do Pinakoteki, po czym padło postanowienie, by się zbierać. Była 14:00. Po wyjściu zjadło się ciepły obiad w jednej z pobliskich restauracji. Przerwa ta pozwoliła trochę odpocząć po trzech kilometrach zwiedzania prawie bez przerwy. Porcja, jak dla nas, mała.

Popołudnie

Odpięło się rowery, którymi na szczęście nikt się nie zaopiekował, choć ciągle siedziała we mnie taka obawa. Przejechało się wzdłuż kolejki, która w międzyczasie wydłużyła się o kolejne ~100 metrów. Kurs na plac Św Piotra, gdzie zgromadziła się kolejka o porównywalnej długości, co ta do muzeum. Zajrzało się tylko na nieoblegana wystawę dotyczącą JPII, ulokowaną w południowym skrzydle budowli. Po stwierdzeniu, że nie ma sensu tracić kolejne cenne minuty, wyjechało się w kierunku Zamku Sant'Angelo. Tam przekroczony został Tybr.


15:49. Zamek Sant'Angelo w Rzymie. Widok ku NEE


15:51. Rzym. Widok z Ponte Sant'Angelo ku W

W Rzymie jest taki ogrom zabytków, iż na jednodniowy wyjazd po mieście wybrane zostało tylko kilka, bardziej charakterystycznych obiektów, wraz z przestrzeniami pomiędzy nimi. Bardzo pomogła nam rysunkowa mapa, przedstawiająca wygląd zabytków, którą otrzymało się przy rejestrowaniu się na kampingu. Przejechało się w pobliżu kościoła pw. San Salvatore in Lauro, później przy Chiesa Nuova (Santa Maria in Vallicella), ulicą Corso Vittorio Emanuele II do Panteonu, który obejrzany został od środka. Dalej na wschód do Fontanny Di Trevi, uprzednio objeżdżając plac, pałac i ogrody Kwirynału.


16:28. Panteon w Rzymie. Widok ku SSE

Kurs na południe. W małym spożywczaku zakup czegoś do przekąszenia. Przejazd w pobliżu forum Trajana, w kierunku Koloseum i dalej, pod Circus Maximus. Powrót na Plac Wenecki, skąd już się wracało. Zajrzało się raz jeszcze na Watykan. Zbliżała się godzina zamykania obiektów do zwiedzania i na placu były praktycznie pustki. Udało się skorzystać. Rowery przypięte, a my raz dwa na pieszo do Bazyliki.


17:35. Rzym. Piazza Venezia. Monumento Nazionale a Vittorio Emanuele II. Widok ku S


17:37. Rzym. Kolumna Trajana. Widok ku SE


18:26. Rzym. Via della Conciliazione. W tle kopuła Bazyliki Świętego Piotra w Watykanie. Widok ku W

Był to ostatni nasz punkt zwiedzania. Była 19:00. Jechało się Via Aurelia na kamping. Skorzystało się z okazji, by zrobić "drobne" zakupy w pobliskim markecie. Za ich przyczyną, pozostałe kilkaset metrów (w tym przejście kładką nad SS1) trzeba było iść, aby nic nie wypadło i nie rozleciało się po ziemi. Na kampingu zabrało się bagaże, rozbiło namiot na placyku okalającym łazienki i gruntownie się udało się umyć z całodniowego wysiłku, spędzonego wśród rzesz turystów i zabytków. Rowery spięte zostały przy namiocie.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 25.00 km (0.00 km teren), czas: 02:00 h, avg:12.50 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XV - Do Rzymu

Środa, 20 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 15

Umbria

Nocleg skończył się tragedią. Przechodząca w nocy burza zalała nam namiot, który w środku nocy trzeba było odwadniać na ile się dało. Nie udało się wygarnąć wszystkiego i przemoczona karimata dała nam w kość. Rankiem, odczuwając zniesmaczenie i zmęczenie, zapakowało się cały mokry barłóg do sakw. Pewnym pocieszeniem było, że nie zbaczając z trasy, był to jedyny sensowny nocleg bez ryzyka wjazdu do miasta i przejeżdżania przez nie w środku nocy i burzy. Pogoda zrobiła się dość przyjemna. Poranek dość rześki. Po kilku kilometrach zjazdu doliną strumienia Torrente Tescino w górach Monti Martani, wjechało się do Terni w kotlinie Conca Ternana.


8:14. Dolina Torrente Tescino. Po burzy


9:08. Terni. Południowe stoki masywu Monti Martani. Widok ku NNW

Miasto przejechane zostało w pobliżu centrum. Rzekę Nera przebyło się na moście przy Via Carrara. Tam udało się dostrzec spore centrum handlowe. W pobliżu przerwa w celu zrobienia zakupów. Potem rozwiesiło się namiot na jakichś barierkach, by wyschło. Przymusową tę przerwę, wykorzystało się na zjedzenie śniadania. Cała przerwa trwała prawie godzinę.


11:11. Terni. Piazzale Girolamo Bianchini Riccardi. Czas na suszenie i zakupy w pobliskim hipermarkecie. Widok ku NW

Za miastem wyjechało się za niezmiernie nudny i płaski odcinek do Narni. Sytuację ratowały krajobrazy pobliskich wzgórz i gór. Tablica w Narni poinformowała nas, że znajdujemy się w geograficznym centrum Włoch. Samo miasto położone na zboczu. Tak więc nogi w ruch i napieramy na kierownicę. Zbyt stromo, by w tamtym czasie można było podjechać. Trzeba było się zatrzymywać kilkukrotnie, a to by przyjrzeć się jakiemuś zabytkowi, a to popatrzeć na Monti Martani. W międzyczasie zagadnął nas starszy jegomość, ale udało nam się jakoś wykręcić. Podejście nas zmęczyło, nie było wystarczająco sił, by wydatkować energię na tłumaczenia.


11:57. Przejazd przez Kotlinę Ternana w kierunku Nerni. Widok ku W


12:40. Narni. Widok ku NNW


12:40. Narni. Widok ku NW


12:41. Narni. Masyw Monti Martani. Widok ku NNE


12:46. Narni. Widok ku NNW


12:46. Narni. Monumento ai Caduti. Widok ku NNE

Ostatecznie, kwadrans przerwy minął na ławeczce, położonej kilka metrów ponad 200 m n.p.m. Kotlina Ternana u stóp Narni, położona była nieco poniżej 100 m n.p.m. Z miejsca postoju rozciągał się piękny widok na dolinę (przełom?) Nery w kierunku SW oraz jej wapienne zbocza. Po przerwie czekało nas wejście do poziomu prawie 350 m n.p.m, choć przez większość dystansu można było dość swobodnie jechać.


13:07. Narni. Widok ku NNW


13:14. Rocca Albornoziana w Narni. Widok ku NNE

Za Testaccio zaczął się ~3-kilometrowy łagodny zjazd. Przy zbiegu dwóch wariantów SS3, rowery zostały oparte o barierki i zaczęło się przygotowywanie obiadu. Przerwa trwała przeszło godzinę, a upał zabierał siły do jazdy. Gdy w końcu się ruszyło dalej, przed nami otworzył się wysoko położony odcinek drogi z widocznością na daleki horyzont. Po lewej ciągnęła się dalsza część pasma, przez które aktualnie się przejeżdżąło, z największym szczytem Monte Cosce (1121 m n.p.m.). Po prawej rozległa dolina Tybru oraz odległe wzgórza i góry w prowincji Viterbo.


15:19. Mallione. Góry Sabińskie. Po lewej Monte San Pancrazio (1027 m n.p.m.). Nieco w prawo Monte Cosce (ok. 1110 m n.p.m.). W centrum pasmo z Monte Pizzuto (1288 m n.p.m.), za którym skrywa się najwyższy szczyt owych gór - (Monte Tancia 1292 m n.p.m.). Po prawej w tle pasmo Monti Lucretili. Widok ku SE


15:22. Dolina Tybru w pobliżu Otricoli. W centrum Monte Soratte (691 m n.p.m.; 21 km). Widok ku S


15:24. W tle po lewej Monte Soratte (691 m n.p.m.; 21 km). W tle po prawej góry otaczające Lago Di Bracciano, z najwyższym szczytem Monte di Rocca Romana (612 m n.p.m.; 25 km). Widok na dolinę Tybru z okolic Otricoli (w centrum) ku SSW

Lazio

Między 16:00 i 16:30 przekraczało się płaski odcinek doliny Tybru. Po drugiej stronie teren stopniowo się wznosił, ale niewiele było odcinków, na których trzeba było podprowadzać w górę rowery. Przeważnie jechało się całkiem przyjemnie. Dodatkową atrakcją był widoki gór na wschodzie oraz plamy miast porozsiewanych tu i ówdzie.


17:21. Między Civita Castellana i Capannacce. Monte Soratte (691 m n.p.m.). Widok ku SEE


19:28. Monti Lucretili widoczne z Castelnuovo di Porto. Widok ku W

O 19:40 wreszcie widoczny stał się Rzym z wyraźnie zarysowującymi się murami i kopułą Watykanu. Czas podróży: 14dni 7 godzin od przekroczenia granicy Polski w Zwardoniu.


19:39. Cappuccini di Riano. Widok na Rzym i Watykan ku SSW


19:39. Cappuccini di Riano. Widok na Rzym i Watykan ku SSW

Od tego momentu pozostało kilkanaście kilometrów zjazdu wieczorową porą. Na drodze do stolicy Włoch jednak nadal czaiły się niedogodności: kilka (zaśmieconych) tuneli na przedmieściach; nieznajomość terenu; długa kładka dla pieszych i rowerzystów w pobliżu autostrady; zbliżająca się noc; konieczność pośpiechu.

Po 14d 8h 22 min. od opuszczenia Polski, o godzinie 21:02 przekroczona został ścisła granica miasta Rzym.

Dalej poszło stosunkowo łatwo. W miarę możliwości cały czas jechało się po ścieżkach rowerowych. Via Flamina doprowadziła nas do Tybru, od którego odbiło się w ulicę Circonvallazione Clodia. Kontynuowało się do wiaduktu kolejowego, pod którym udało się zebrać informacje od miejscowych na przystanku o dalszym kierunku jazdy. Ulicą Via Baldo degli Ubaldi przejechało się ponad 5 kilometrów w kierunku zachodnim. Na wiadukcie przed autostradą nawrót z powrotem w kierunku centrum (dodatkowe 1.5 km). Koło wiaduktu trwała rozmowa kierowcy z pewną stojącą przy drodze kobietą. Podczas nawrotu obojga już nie było.

Było po 23, gdy udało się dotrzeć do "Camping Villagi Roma". Od razu kurs do kas/informacji, gdzie po kilku minutach dało radę wynająć jedyny i jedynie na tą noc, wolny dwuosobowy domek. Gdyby dotrzeć po północy, prawdopodobnie już nie byłoby możliwości zarejestrowania się. Dali nam kilka drobiazgów m.in mapę Rzymu, uiściło się opłatę, po czym spacerem rozpoczęło się poszukiwanie naszego noclegu. Ludzi było dużo, dużo się bawiło, imprezowało do współczesnej muzyki. W końcu udało się załadować do naszej jednonocnej chatynki (~3x4m) z łazienką. Jakim wspaniałym uczuciem było móc wreszcie umyć się w cywilizowany sposób...


23:46. Nocleg w Camping Villagi Roma
Rower:Zielony Dane wycieczki: 128.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:16.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XIV - Umbria

Wtorek, 19 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 14

Do Asyżu

Miejsce na sen równie oryginalne, co przed Wenecją. Niestety nie udało się porządnie wyspać, lecz sen, choć krótki, pozwolił przynajmniej trochę odpocząć. Pobudka przed 7 rano, tuż po wschodzie słońca. Dzięki temu można było w miarę bezproblemowo opuścić miejsce noclegu, nie zwracając niczyjej uwagi. Kilka minut jazdy później nastała przerwa w połowie niewielkiego wzniesienia, gdzie można było nieco bardziej ogarnąć nasz bagaż i siebie. 7:30 z powrotem w drodze.


5:44. Pseudo nocleg między Perugią i Collestradą. Widok ku S


5:56. Między Perugią i Collestradą. Widok ku NNE

Podjazd był niewielki, ale droga biegła przez ocieniony teren z zabudową. Niestety zaraz potem był zjazd, a poranne zimne powietrze go nie umilało. Wkrótce potem, na równinie przejeżdżało się pod trasą szybkiego ruchu. Na rondzie, które chwilę potem się ukazało, nastąpił skręt na wschód. Przecięło się małe miasteczko Ospedaletto, które jeszcze nie obudziło się ze snu. Zaraz za nim droga zmierzała prosto ku Asyżowi, który leżał na zboczu góry.


6:02. Podjazd przed Collestradą. Widok na Perugię ku SWW


7:17. Asyż o poranku. Widok ku SEE

O 8:20 przerwa na śniadanie - chleb z serem, sosem i salami. Siedziało się na skraju pola, tuż przy drodze. Odgradzał nas niewielki rów. Po półgodzinnym śniadanie, połączonym z leżeniem, można było ruszyć dalej. W ciągu godziny poniosło nas ponad miasto, kierując się w stronę sanktuarium. O 10:30 przerwa w miejscu, skąd rozpościerał się wspaniały widok na dolinę rzeki Topino. Przerwa trwała około 20 minut.


9:36. Dolina rzeki Topino. Widok ku SSW


9:50. Dolina rzeki Topino. Widok ku SSW

Po pół godziny mijało się spychacz, oczyszczający drogę z gdzieniegdzie leżących na drodze odłamków skalnych. Kwadrans później ukazał się parking, skąd rozpościerała się kolejna panorama. Tam Kasia zagadnęła jedną z turystek przy autach, która poinformowała nas, że to już blisko i że jesteśmy dzielnymi osobami. Ostatecznie o 11:40 osiągnęło się bramę klasztoru. Około 6 minut trwało ogarnianie się przed wejściem, po czym zaczęła się moja rundka z aparatem w gotowości. Tuż za bramą ścieżka wznosiła się w górę. Po lewej witał nas metalowy odlew, na kształt św. Franciszka. Po prawej znajdował się wyryty w drewnie plan terenu.


10:47. Pustelnia Carceri ponad Asyżem. Widok ku NE

Wpierw kurs się ku toaletom położonym nieco wyżej niż ścieżka. Następnie można było zwiedzać teren, wędrując po nieco dzikich szlakach, aż zeszło się w okolice kapliczki, gdzie zdaje się, trwały przygotowania do lokalnej mszy, urządzonej dla małej grupki osób. O 12:12 dojście do trzech figur, przedstawiających trzy sposoby podejścia do wiary. Potem rozpoczęła się eksploracja części murowanej. Cały budynek składał się z bardzo wąskich korytarzy i stromych schodów, co sprawiało wrażenie bardziej jaskini, niż dzieł ludzkiej ręki. W niektórych miejscach ściany pokrywały freski. Jedno pomieszczenie zawierało krzyż S. Bernardino de Siena.
Eksploracja zakończyła się o 12:25, po czym od razu ruszyła Kasia. Wyszła przed 12:50. Nim się stamtąd pojechało, jeszcze podeszło się do stojącego przed bramą straganu, gdzie można było zaopatrzyć się w "mappę" regionu z zabytkami.


11:12. Pustelnia Carceri ponad Asyżem. Widok ku NEE


11:13. Pustelnia Carceri ponad Asyżem. Widok ku NWW

Sprawnie udało się ogarnąć. O 12:53 znów na parkingu, a o 13 już w miejscu poprzedniego odpoczynku. Kolejne 10-15 minut trwał zjazd do górnej granicy miasta, przed którą zachciało się nam zrobić obiad. Składał się na niego jak zwykle makaron oraz proszkowany sos carbonara, obficie zaprawiony resztką sosu pomidorowego z dużej szklanej butli. Dzięki temu drugiemu, danie smakowało niesamowicie wspaniale, przez co po posiłku wciąż chciało się go więcej. Przerwa obiadowa trwała ponad godzinę.

O 14:10 znów na rowerach. Przejazd przez miasto w dół. W ruchu podziwiało się dawną zabudowę miejską oraz zamek na wzgórzu, do którego już nie było sił i czasu podjeżdżać. Będąc niżej, udało się dostrzec kran, gdzie można było zaopatrzyć się w brakującą wodę. Napełniane pustych butelek zajęło około 10-15 minut.


13:11. Zamek Rocca Maggiore w Asyżu. Widok ku NW

Ku Spoleto

O 14:35 jechało się już po drodze za miastem, skąd rozpoczęła się drugą część podróży tego dnia, która polegała na omijaniu lub przejeżdżaniu przez charakterystyczne dla tego obszaru, niewielkie miasteczka. Te omijane, w większości znajdowały się na niewielkich wzgórzach. W Foligno przerwa pod marketem, gdzie wpadły zakupy oraz można było się skryć przed słonecznym żarem.


14:38. Spello. W tle Monte Pietrolungo (914 m n.p.m.). Po lewej La Sermolla (1191 m n.p.m.). Widok ku NNE


15:44. Foligno. Basilica Cattedrale di San Feliciano z XIX w. Widok ku NNW


16:25. Trevi. Jedno z wielu miast na wzgórzach. Widok ku SE


16:38. Trevi. Jedno z wielu miast na wzgórzach. Widok ku NNE


17:04. Pissignano. Tempietto del Clitunno. Widok ku NNW

Po 18 zjazd z dotychczasowej trasy, urywała się ona bowiem wpadając w SS3, gdzie panował zakaz jazdy rowerem. Zabrakło ledwie 1,5 kilometra, a już byłoby się w Spoleto. Pokonanie tej odległości zajęło na ponad pół godziny. Udało się znaleźć dróżkę (szlak św. Franciszka) poprowadzoną nieco na wschód od ekspresówki, upstrzoną licznymi podjazdami i zjazdami o sporych stromiznach. Trzeba było pchać rowery, a Kasi pomógł wędrujący tą samą trasą piechur. W Spoleto praktycznie same podjazdy, ale sporo dawało radę przejeżdżać. Zabudowa gęsta. Za miastem przerwa przed wjazdem na SS3. Przy drodze porozwieszano różne flagi świata, w tym polską. Po lewej widoczna była forteca Rocca Albornoziana i prowadzący do niej akwedukt.


19:20. Forteca Rocca Albornoziana w Spoleto. Widok ku NE

O 19:20 z pewnym wahaniem wkroczyło się na SS3, nie mając pewności, czy faktycznie od tego momentu można nią jechać rowerem, ale innej alternatywy nie było. Powoli zbliżał się wieczór. Rozpoczęła się jazda trasą, która przez 8 kilometrów pięła się wyżej i wyżej, choć dość łagodnie. W najwyższym punkcie udało się osiągnąć ponad 670 m n.p.m. O ponad 300 m więcej niż wysokość Spoleto. Po drodze przejeżdżało się przez kilka tuneli. Trasa znajdowała się wysoko ponad poziomem dolin rzecznych, przez które prowadziła.

Powoli zapadał zmrok, któremu towarzyszył napływ chmur z zachodu. Z niecierpliwością trwało wypatrywanie jakiegokolwiek noclegu, ale po prostu nie było to możliwe. Dopiero gdy ujechało się 15 kilometrów od Spoleto, udało się znaleźć byle co, gdzieś pomiędzy drogą i strumieniem. Teren niesamowicie nierówny, pełno nieprzyjemnych chwastów. Przynajmniej jakoś tam skrywały nas krzaki, ale i tak trzeba było się kryć się przed autami, dopóki nie udało się narzucić barw maskujących. Do namiotu udało się wejść tuż przed burzą, która swe oznaki dawała nam jeszcze w czasie jazdy.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 88.00 km (0.00 km teren), czas: 06:00 h, avg:14.67 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XIII - Perugia

Poniedziałek, 18 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 13

Appennino umbro-marchigiano

Start przed ósmą. Przybyło się do pobliskiego Mercatello Sul Metauro, gdzie kwadrans minął na zakupach. Przy okazji zgadało się z tamtejszym kasjerem, który popytał o wyprawę i orzekł, że jeździł po Polsce. Na dłuższą rozmowę ani my, ani on, czasu jednak nie mieliśmy.


7:51. Palazzi. W dolinie rzeki Metauro. W tle masyw Monte Spicchio (1656 m n.p.m.). Widok ku SWW


8:01. Mercatello Sul Metauro. W tle kościół pw. La Pieve Collegiata. Widok ku W

Przerwa nastała kilka minut za miasteczkiem, mijając na jedzeniu śniadania. Kolejne 3 godziny spędzone zostały na pokonaniu 15 kilometrów podjazdu. W siodełku udało się utrzymać do Lamoli i jeszcze kilkaset metrów od zabudowy. Od tamtej pory nachylenie drogi było dla nas zbyt duże.


10:25. Zabezpieczenia przeciwosuwiskowe przy drodze do przełęczy Bocca Trabaria (1049 m n.p.m.). Widok ku NNE

Na początku etapu spacerowego, w pobliżu jednego z zakrętów, dał się słyszeć niezbyt donośny, ale wyraźny śpiew. Kilka sekund później wychynęła się zza niego rowerzystka i wkrótce nas dostrzegła. Śpiew momentalnie ucichł. Okolica była pusta, bardzo lesista. Widok ludzi o tej porze, w takim miejscu z pewnością zmieszał jej nastrój. W późniejszym etapie mijało się kilka, jak się wydaje, opuszczonych domostw przed wioseczką Fonte Abeti, które liczyło kilkanaście domów, w dość znacznej odległości między sobą. Tam po raz pierwszy w życiu udało się zobaczyć czarną pszczołę. Miejscami widoczne był gołe skałki, stalowymi siatkami zabezpieczone przed osypywaniem.


11:00. Ostrożeń w dolinie Torrente Meta


11:06. Czarna pszczoła na groszku w dolinie Torrente Meta.

Ostatecznie, kilka minut przed 12 dotarło się do przełęczy Bocca Trabaria (1049 m n.p.m.), pomiędzy szczytami Poggio del Romito (1196 m n.p.m.) i Sant Antonio (1169 m n.p.m.). Znajdowała się tam pamiątkowa tablica upamiętniająca wędrówkę Garibaldiego w 1849 r. z Rzymu ku Wenecji. Chwilę się odpoczęło przed dalszą trasą i można było rozejrzeć się po dolinie Tybru, leżącej przed nami. Cały zjazd trwał około z 1,5 godziny. Wliczając oczywiście liczne krótsze lub dłuższe postoje, wprowadzone po to tylko, by nie mieć żalu straty niezaobserwowanych widoków.


11:53. Przełęczy Bocca Trabaria (1049 m n.p.m.). "Giuseppe Garibaldi la sua fedele anita ciceruacchio ed i figli ugo bassi e tanti tanti generosi italici spiriti di qui transitarono il 27 luglio 1849 recando nel cuore la palpitante certezza di portare a Veneziao il loro decisivo aiuto _ destino no volle ma del loro irrefrenabile anelito queste contra de sentono ancora leco diffordersi di valle in calle il comune di San Giustino nel centena rio della morte 28. 7. 1982". Widok ku SWW


11:59. Zjazd z przełęczy Bocca Trabaria (1049 m n.p.m.) w dolinę Tybru. Widok ku W


12:01. Zjazd z przełęczy Bocca Trabaria. Dolina Tybru. Najwyższy punkt terenu na zdjęciu to Monte Amiata (1738 m n.p.m.; 90 km). Widok ku SSW

Nawierzchnia była świetna, a rower sam z łatwością się rozpędzał. Na pierwsze danie poszło sześć łuków serpentyny, położonych bardzo blisko siebie. Momentalnie zjechało się o 100 metrów wysokości. Odcinek ten był najbardziej widowiskowy i zapewniał szerokie pole widzenia. Kolejny, dłuższy etap pokonywany był z rzadszymi przerwami. Droga była bardziej prosta, choć nadal zaopatrzona w liczne zakręty, gdyż jechało się wzdłuż linii grzbietu, prowadzącej do niewielkiego w tym miejscu szczytu Colle di Raso (836m n.p.m.). Spod niego zaś, teren tu był bardziej płaski(jak na ten etap podróży), aż do Monte Giove (713m n.p.m). Odtąd pozostało zjechać serpentyną, składającą się z dwóch odległych i pięciu bliskich łuków drogi.


12:51. Zjazd z przełęczy Bocca Trabaria. Dolina Tybru. San Giustino. Widok ku SWW

Dolina Tybru

Przerwa pod znakiem, witającym nas w mieście San Giustino. Blisko kwadrans minął, nim udało się pozbierać po solidnym wycisku, jakim było żmudne podejście do przełęczy, oraz długim zjeździe, wymagającym zaangażowania w kontrolę pojazdu. Niosło nas w upalne popołudnie. Jazda doliną była długa i żmudna, choć pozwalała nam odpocząć i jeździć, zamiast spacerować jak rankiem i poprzedniego dnia.

Droga była niesamowicie prostolinijna. Nawierzchnia raczej w porządku, a ruch umiarkowany. Zabudowania pojawiały się raczej często, lecz w dużej mierze były do rożnego rodzaju miejsca pracy, zajmującymi sporą przestrzeń. Wpadły drobne zakupy w Riosecco. Po godzinie płaskiej podróży, wjechało się do Città di Castello. Miasto to, podobnie jak Ravenna, trąciło wiekami, choć nie było tam, aż tak istotnych obiektów zabytkowych. Ulicami Via XI Settembre i Via Plinio il Giovanne wyjechało się do Corso Cavour. Tam (przypadkiem jak to zazwyczaj) natrafiło się na jedną z ważniejszych zabytkowych budowli, zwaną Il Palazzo dei Priori, pełniącą funkcję ratusza. Nie wiedząc co robić, wlazło się do wtedy całkiem opustoszałego budynku, zawędrowało do, zdaje się, sali obrad, porobiło kilka zdjęć i znacznie obniżyło temperaturę ciała, dzięki panującemu miłemu chłodowi.


14:24. Città di Castello. Palazzo dei Priori przy Piazza Venanzio Gabriotti. Widok ku S

Ruszyło się do pobliskiego Piazza Matteotti, a następnie skręciło się w Corso Vittorio Emanuele, pełniącą funkcje deptaka, po to tylko, by najkrótszą drogą wydostać się w dalszą trasę. Było po godzinie 15, a przebyło się nawet nie połowę średniego, dziennego dystansu.


14:40. Città di Castello. Cassa Di Risparmio przy Piazza Gildoni. Widok ku NNE

Przejeżdżało się przez jedno miasteczko za drugim. Kilkaset metrów po naszej prawej, biegła trasa ekspresowa, odciążająca naszą drogę. Z biegiem czasu zauważalne stało się, że dolina staje się węższa, a my jechało się prawie przy krawędzi zboczy doliny. Tuż za Promano, przejechało się na drugą stronę ekspresówki, dalej trzymając się SR3. W Montecastelli przejazd nad Tybrem, ponownie robiąc to w Umbertide, mieście, które ledwo odnotowało się w pamięci. W Ponte Pattoli dokonało się kolejne przekroczenie rzeki.


16:56. Promano. Kościół pw. Santa Maria. Widok ku NEE


17:19. Cioccolanti. Po lewej Monte Corona (ok. 710 m n.p.m.). Po prawej Monte Acuto (926 m n.p.m.). Widok ku SSE

Tymczasem wypadało uzupełnić zapas wody. Trwało rozglądanie się za potencjalnym punktem wodopoju, lecz nic w oczy się nie rzucało, a ludzi nie było w pobliżu. W Villa Pitignano udało się kogoś zagadnąć, a po krótkiej rozmowie poinformowano nas, o nieodległym kraniku przy drodze. Wnet ją się odnalazło i zapełniło butelki w sakwach.


20:25. Asyż u stóp Monte Subasio (1290 m n.p.m.). Widok ku SEE

Było po 20. Powoli nadchodziła noc. Wyniosło nas poziom około 200 m n.p.m. Z jakiegoś powodu, zachciało się nam odwiedzić Perugię. No i zaczął się "spacer". Szło się Strada Eugubina do zmroku. W oddali widać był Asyż u stóp Monte Subasio. W zmęczeniu przyszło zatrzymać się na ~350 m n.p.m., na przystanku autobusowym z małym parkingiem. Tam przerwa na przekąszenie kolacji. Po posiłku dalej w górę. Była już ciemna noc. Od tej pory wędrowało się w dużej mierze po chodniku.


21:31. Asyż (z lewej) i miejscowości wzdłuż SS75 widoczne z Perugii. Widok ku SE

Przeszło się całą ulicę, kończąc przy kościele pw. Santa Maria di Monteluce. Znów nas wyniosło, tym razem ponad poziomicę 450 m.n.p.m. Po co??? Skręt w Via del Giochetto. Od teraz wracało się na dół. Można było wsiąść na rowery i zjeżdżać. Skręt w Via Enrico dal Pozzo, którą również przejechało się w całości. Rozumie się, że droga prowadząca w dół, w nocy, nie jest taka sama jak w dzień, toteż ciągle zwalniało się do rozsądnych prędkości, nie zawsze polegając na przydrożnych lampach i oczach. W dziurę jakąś, nagle i niespodziewanie wpaść nam nie zależało.


22:04. Kościół pw. Santa Maria di Monteluce w Peruigii. Widok ku SSE

Przejechało się wzdłuż murów nekropoli. Na rozwidleniu dróg ostatecznie zsiadło się z maszyn. Brak światła i nie najlepsza nawierzchnia, a także co kilka-naście minut przejeżdżający samochód, nie pozwalały na podjecie ryzyka. Ruszyło się, już na pieszo, w prawo. Choć nie wiem, jak bardzo się chciało znaleźć nocleg pod namiotem, nic znaleźć się nie dało. Co chwila dom. Z pewną radością powitana została tabliczka, oznajmiającą, że miasto to się opuściło.

W pewnym momencie, po prawej, z otaczającego nas mroku, który zatracał w nas poczucie wysokości, wynurzyło się morze świateł. U naszych stóp rozciągało się miasto Ponte San Giovanni i otwarto ku południu dolina Tybru. Gdzieś tam daleko uciekała jasno oświetlona nitka trasy E45. Nieco węższe nitki mniejszych dróg tworzyły świetlną siatkę. Gdzieś z lewej plama Asyżu. Mnóstwo świateł, których nie można było zidentyfikować. Tylko tak się stało i podziwiało wszytko przez dłuższy czas. I wszystko byłoby wspaniałe, gdyby można było tam rozbić namiot.

Niejako walcząc ze zbliżającą się sennością, ale wciąż wystarczająco odległą, trzeba było wlec się dalej, walcząc z grawitacją, nadmiernie ciągnącą rowery. Kolejnym zbędnym pomysłem, było skręcenie w prawo w Via Pitagora, a potem w Via Antonio Stoppani. Jadąc prosto, raz dwa by się wyjechało z miasta, a tymczasem poniosło nas do jego centrum. Ścieżką wzdłuż Via San Girolomo przejechało się pod torami kolejowymi, ale po drugiej stronie zbytnio nas zapędziło i już by się ruszało na południe, lecz w porę udało się zmienić kurs na wschodni. Dalej Via Alessandro Manzoni, którą to opuszczone zostało miasto. Po nadłożeniu dodatkowych 2 kilometrów...

Wyjechało się na drogę biegnącą wzdłuż E45. Była to strefa wielkopowierzchniowych zakładów pracy. Ujechało się ~2 kilometry i po krótkiej walce z obawami, wlazło się za trochę ulistniony krzak, obok rozdzielnicy elektrycznej, których szerokość wystarczała nam za osłonę. Poległo się na położonym bez stelaża namiocie, ze śpiworami, częściowo na położonych rowerach. Przykryło się zieloną, maskującą płacht namiotu i wnet nadszedł sen. Udało się zdążyć przed północą.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 112.00 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:16.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XII - San Marino

Niedziela, 17 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 12

Monte Titano

Pobudkę trudno w rzeczywistości tak nazwać. Sen bardzo przerywany i niespokojny, co chwila poprawiając siedzące "legowisko" na ławeczce. Trudno nazwać tę przerwę odpoczynkiem. Niemniej udało się zregenerować spory zapas sił na kolejny dzień. Koniec odpoczywania przed 7, wcześniej obserwując kilka grup szosowych jadących na trening. Początek dnia zaczął się dość łatwym podjazdem do granicy San Marino w Acquaviva. Ujechało się w sumie kilka kilometrów, po czym trzeba było zsiąść. Uogólniając, tam gdzie droga wynosił 5-6% podjazdu, po prostu się szło. Kilka razy zachciało mi się spróbować jechać, lecz po nieprzespanej w pełni nocy i wciąż jeszcze ciężkim bagażu, nie było to dla nas łatwą sprawą.


6:57. Dogana di Verucchio I. Dolina rzeki Marecchia. Widok ku NNW


6:57. Dogana di Verucchio I. Zamek Montebello na wysokości 437 m n.p.m. Widok ku W


6:57. Dogana di Verucchio I. Torriana (452 m n.p.m.). Widok ku NW


6:57. Dogana di Verucchio I. Monte di Pietracuta. Widok ku SWW


7:07. Wjazd do San Marino w Gualdicciolo. Widok ku SSE

Pierwsza przerwa na przystanku położonym powyżej 370 m n.p.m., po zaledwie 2 godzinach podróży i prawie 5 km odległości. Zjadło się krótkie i skromne kanapkowe śniadanie. Siedząc na ławce, można było podziwiać przebytą do tej pory odległość i co jakiś czas oglądać kolejne przejeżdżające grupy kolarzy. Odsapnąwszy, można było ruszyć dalej, tym razem przemieszczając się przez ścisłą 1-3 piętrową zabudowę Borgo Maggiore. Skręt w Via 28 Luglio i Via Piana.


9:49. W San Marino. Borgo Maggiore. Wzniesienia w tle już we Włoszech. Widok ku SE


9:56. W San Marino. Borgo Maggiore. Widok ku S


9:59. W San Marino. Borgo Maggiore. Po lewej kolejka linowa. Widok ku N

Przy 8.5 km trasie, po kolejnej godzinie spędzonej na marszu w górę, nastąpiła przerwa na skrzyżowaniu z Via Montalbo. Utworzono tam bardzo przyjemny punkt widokowy, od drogi odgrodzony niewielkim murkiem (remont przeprowadzono około rok przed naszym przybyciem). Roztaczał się stamtąd wspaniały widok w kierunku zachodnim i pólnocno-zachodnim.


10:14. Città di San Marino. Skrzyżowanie przy wjeździe do centrum i drodze do Murata. Przy prawej krawędzi Torriana (452 m n.p.m.). Widok ku NWW

Dłuższa przerwa nastąpiła na Piazzale Marino Calcigini przy drobnej restauracyjce. Po chwili namysłu zamówiło się pierwszy ciepły posiłek, jakim była pizza. W trakcie oczekiwania, warto było udać się na pobieżne zwiedzanie miasteczka. Wpierw ja na warcie, pilnując bagażu. Po kilkunastu minutach zmiana ról i to mi teraz przyszło ruszyć na zwiad. Przeszło się kilka metrów na wschód, by skorzystać z windy, przemieszczając się dzięki niej do góry o 3-4 piętra. Następnie odbyło się spacer wznoszącymi serpentynami Via Paolo III do prostej i dość płaskiej Via Donna Felicissima, która doprowadziła mnie do Piazza della Libertà, gdzie znajdował się ratusz. Przerwa przy barierce, by po kilku zdjęciach ruszyć najkrótszą drogą ku górze.


10:54. Città di San Marino. Piazza della Libertà. W centrum Palazzo Pubblico z końca XIX w. Widok ku NNW

Wkrótce poniosło mnie pod La Rocca o Guaita. Z braku czasu/funduszy nie wchodziło się do zamku, lecz od razu na taras przed nim. W otwartej przestrzeni dało się słyszeć głosy kilku polskich wycieczek lub pielgrzymek. przemieszane z innymi językami. Nie chciało mi się wnikać, ani szukać znajomości. Wystarczyło pozachwycać się panoramą, jaka roztaczała się z wysokości ponad 700 m n.p.m. Morze Adriatyckie również było widoczne.


10:59. Città di San Marino. W tle Adriatyk. Widok w kierunku NE z poziomu tarasu widokowego przy Twierdzy Guaita

Wracając na dół przechodziło się koło Basilica di St Marino i niewielką uliczką zmierzając w kierunku kolejki górskiej. Nieco poniżej mijało się strzelnicę kuszniczą Cava dei Balestrieri.


11:03. Città di San Marino. Basilica di San Marino. Widok ku N


11:07. Città di San Marino. Po prawej kolejka linowa do Borgo Maggiore poniżej. Widok ku N

Trochę dalej minęło się muzeum tortur i doszło na poziom windy. Po około pół godziny szybkiego marszu przez stolicę San Marino, można było wrócić, lecz okazało się, że pizza jeszcze nie została podana. Na szczęście, nie udało mi się nawet wyjąć mapy w celu obmyślenia dalszej trasy, gdy oto podali to co trzeba. Ku naszemu niezadowoleniu, był to posiłek mały, niezbyt obfity w składniki i dość twardy. Trochę nas zawiódł, ale dobre i to. 20 minut po 12 znów na rowerach w dalszej drodze.


12:12. Città di San Marino. Widok z parking w pobliżu lokalu, w którym przyszła pora na obiad ku NW


12:32. Città di San Marino. Skrzyżowanie przy wjeździe do centrum i drodze do Murata. W centrum Torriana (452 m n.p.m.). Widok ku NW

Zjeżdżając dość ostrożnie, wróciło się do Via Montalbo. Opuszczenie miasta nastąpiło lesistą Via Gamella z podjazdem przed samą dzielnicą Murata. Wyjechało się z niej takim samym zjazdem do Fiorentino, ale by je opuścić, ponownie trzeba było się wysilić. Było strasznie gorąco przy słabym wietrze.


13:12. San Marino. Fiorentino. Po prawej Monte Titiano (739 m n.p.m.). Widok ku NNW

Z doliny rzeki Conca do Metauro

Od granicy do Mercatino Conca przez blisko 5 km praktycznie się nie wysilając. Droga obdarzona licznymi zakrętami opadała z 560 do 300 m n.p.m. Była miłą odmianą po męczącym poranku, nawet jeśli krótkim. Krajobrazy w czasie zjazdu ku dolinie rzeki Conca z grubsza przypominały te w Beskidach.

Druga połowa dnia upłynęła na kolejnym podążaniu w górę, do punktu położonego o ~100m wyżej niż ten w czasie przerwy w San Marino. Tyle tylko że na odcinku prawie dwukrotnie dłuższym. Dzięki temu poszło nam to znacznie szybciej. Duże odcinki pokonywane były jadąc, co prawda powoli, ale wytrwale. Wraz z przebytymi kilometrami, krajobraz wzgórz i zboczy stawał się bardziej suchy oraz słabiej zalesiony. Liczba wzniesień była tak duża, że przypominały mi archipelag mniejszych lub większych szczytów.

Z głównej trasy zboczyło się do Monte Cerignone, licząc na przerwę pod jakimś sklepikiem. Niespecjalnie się go jednak szukało, i też nie udało się znaleźć. W to miejsce można było obejrzeć starówkę z perspektywy pieszego z rowerem. Ulice były tam dość strome i nie było sensu dodatkowo obciążać siebie i roweru. Przyszło nam się schronić na kilka minut w chłodzie cieni, ale nasz "spacer" przypominał bardziej ich pochód. W tamtych chwilach upał najbardziej dawał się nam we znaki.


15:44. Monte Cerignone. W centrum Monte della Valle (835 m n.p.m.) i Monte San Paolo (860 m n.p.m.). Widok ku NNE


15:48. Monte Cerignone. Po prawej Monte Faggiola (818 m n.p.m). Widok ku SE


16:04. Monte Cerignone. Widok ze stoku Monte Faggiola ku NW

W wyniku zmęczenia, zjechało się na powrót do głównej drogi, kontynuując pieszo (z przestojami) przez około 2-3 km. Potem teren nadal się wznosił, ale łagodniej. Na tyle, by ślamazarnie przeć do przodu. Dłuższe odcinki jazdy, z rzadka przerywane, by pewne momenty przejść pieszo. Pomimo przebytego dystansu, jechało się lżej.


16:42. Alpe della Luna. W pół drogi między Monte Cerignone i Serra Nanni. Dolina Torrente Apsa i Foglia, do której wpada w Lago di Mercatale. Widok ku SSE


16:45. Alpe della Luna. W pół drogi między Monte Cerignone i Serra Nanni. Dolina Torrente Apsa i Foglia, do której wpada w Lago di Mercatale. Widok ku SE


17:02. W pobliżu Serra Nanni. W centrum strome zbocza Monte Carpegna (1415 m n.p.m.). Widok ku SWW

Kolejny dłuższy spacer (poprzedzony zjazdem) w Ponte Cappuccini, położonym obniżeniu, pomiędzy dwoma najwyższymi punktami na przebywanej tego dnia trasie. Krajobraz, w tych najwyższych partiach, przedstawiał się bardziej niż do tej pory opustoszały, z widocznymi masywniejszymi formami terenu. Był też najciekawszy dzięki rozległości widocznego obszaru.


17:46. Ponte Cappuccini. Po lewej Castello di Pietra Rubbia (757 m n.p.m.). Po prawej skała Pietrafagnana (798 m n.p.m.). Widok ku SEE


17:50. Między Ponte Cappuccini i Carpegna. Dolina Torrente Mutino, wpadającego do Foglia w Cupa. W tle masyw Monte Nerone (1525 m n.p.m.; 30km). Widok ku SSE

Od okolic Carpegny jechało się praktycznie ciągle w dół. Najciekawsze były dość ostre slalomy w Torrito. Dalej dość nudny, zjazd do Lunano, wśród mało ciekawego krajobrazu. Miasteczko omijało się z boku, przejeżdżając tunelem o ponad 2,5 km długości. Pierwszy na trasie taki etap powodował nerwową atmosferę, za każdym razem, gdy zbliżał się jakiś pojazd. Dzięki temu, przejazd pod wzgórzami odbył się w podwyższonym tempie jazdy.

Druga strona była niezmiernie płaską, choć dość wąską doliną. Słońce powoli znikało za wierzchołkami, więc rozpoczęło się poszukiwanie miejsca, które nadawałoby się na porządny nocleg. Po ponad 5 km udało się zatrzymać we wsi Palazzi, gdzie przyszło nam poprosić o możliwość zatrzymania się na terenie podwórka jakiejś miejscowej rodziny, u której akurat chyba trwał zjazd rodzinny z bliżej nam nieznanego powodu. Po naradzeniu w swoim gronie udzielili nam pozwolenia i można było rozbić się na nieogrodzonym podwórku. Dali nam po plastrze arbuza, trochę się udało obmyć z potu i soli, z trudnościami wymienić parę zdań i ostatecznie legnąć w namiocie przed 21.


19:28. Zjazd w dolinę rzeki Metauro, po wyjechaniu z tunelu od strony Lunano. Widok ku SSW


20:05. Sant'Angelo in Vado. Widok ku SSE


20:10. Sant'Angelo in Vado. Widok ku NNW


20:17. Palazzi. Dolinę Metauro. Widok ku SWW
Rower:Zielony Dane wycieczki: 68.00 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:9.71 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XI - Rawenna

Sobota, 16 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 11

Zabytki Rawenny

Pobudka dość wczesna, gdy jeszcze świeciło czyste poranne słońce. Niespieszne spakowanie i start przed ósmą. Przed opuszczeniem noclegu zamieniło się jeszcze parę słów z gospodarzami. Po pół godzinie dojechało się do Rawenny. Wjazd do centrum od zachodu. Przerwa pod ścianami Basilica di San Vitale i siedząc na murku, grzejąc porannym ciepłem, jedząc proste śniadanie. W pobliżu udało się dostrzec tablicę z mapą miasta i wyróżnionymi na niej zabytkami. W ciągu ponad 10 km, jakie przebyło się po mieście, widząc 6 z 7 zabytków na liście UNESCO. Nie udało się zobaczyć tylko Capella di San Andrea, do której się nie weszło. Obejrzało się natomiast wnętrze mauzoleum Teodoryka, które jednak było dość puste i trwała tam częściowa renowacja. Kasia ponadto weszła do dwóch kościołów, podczas gdy mi przyszło pilnować rowerów. Raz lokalny młodzieniec, stojący pod kościołem, wypytywał mnie o naszą podróż. Rozmowa była trudna, gdyż ciężko było się porozumieć po angielsku, przy dość słabym poziomie znajomości go z obu stron.


9:36. Rawenna. Kościół pw. Santi Giovanni e Paolo. Widok ku W


10:26. Rawenna. Basilica di Sant’Apollinare Nuovo. Widok ku NE


10:34. Rawenna. Baptysterium Arian. Widok ku W


10:42. Rawenna. Basilica di San Vitale. Widok ku NWW


11:14. Rawenna. Zamek Rocca Brancaleone zbudowana przez Wenecjan w 1457 r. Widok ku NNE


11:21. Rawenna. Mauzoleum Teodoryka. Widok ku NNE

Oprócz tego warto było pokręcić się po mieście, od którego wręcz biło przetrwanymi wiekami. Z Rawenny wyjechało się na południowy wschód. Prowadziła nas ścieżka rowerowa. Wyprowadziła nas do Classe, gdzie na spokojnie weszło się do wnętrza Basilica Sant'Apollinare. Ponadto krótki odpoczynek na posiłek i okrążenie całego kompleksu.


12:36. Równoległa do Via Romea, ścieżka rowerowa nad rzeką Uniti w Ravennie. Widok ku N


12:36. Via Romea, widziana ze ścieżki rowerowej nad rzeką Uniti w Ravennie. Widok ku W


13:07. Basilica Sant'Apollinare w Classe


13:09. Prazbiterium z absydą w Basilica Sant'Apollinare w Classe


13:25. Basilica Sant'Apollinare w Classe. Widok ku NW

Wyjechało się na trasę SS16. Minęło się wesołe miasteczko, zajmujące bardzo dużo powierzchni. Dużo dalej z kolei przejeżdżało się obok sporego pola, zajętego przez panele słoneczne. Z szosy zjazd tuż za Savio, skręcając ku wschodowi. Przejechało się przez niewielki obszar bez zabudowań. Przed jego końcem przerwa na krótki posiłek.

Riviera romagnola

Wjechało się co Cervia. Po kilku skrzyżowaniach, skręt nad morze. Było tam niestety taka masa ludzi, że od samego patrzenia robiło się słabo. Doszło się z rowerami w pobliże morza, gdzie zagadnął nas ktoś dość leciwy. Po krótkiej wymianie zdań powrót na asfalt, odjeżdżając w dalszą podróż. Ulicami jeździło sporo aut. Wszędzie było mnóstwo pieszych. Czasem mijało się innych rowerzystów. Praktycznie wszyscy w letnich nastrojach, ubraniach i z ekwipunkiem plażowicza. W Cesanatico zakupy, w tym lody, które jak każdego dnia, ratowały nas swym smakiem.


17:17. Ścieżka rowerowa w Cesenatico przy ulicy Viale Roma. Widok ku NEE

W całym kompleksie miast nadmorskich sporo było ścieżek rowerowych i często z nich się korzystało. Niemniej, cieszyło mnie, gdy odbijało się od wybrzeża w głąb kraju. Stało się to w Bellaria. Wjazd na lokalną drogę biegnącą na południe. Początkowo jechało się przez rejony pojedynczych domów jednorodzinnych. Droga była dobrej jakości, choć należała do tych podrzędnych. Przejechało się przez San Mauro Pascoli oraz Savignano Sul Rubicone, w których trochę przyszło nam zabłądzić. Trasą SS9 do Santarcangelo di Romagna, a tam skręt na południowy zachód w trasę SS14. Celem było San Marino, którego wzgórze od pewnego czasu widać było z oddali.


17:58. Końcowy odcinek Rubikonu, między Gatteo a Mare i Savignano Mare. Widok ku S


19:50. San'andrea. Po prawej Torriana (452 m n.p.m.). Widok ku SSW

Powoli zaczynało się ściemniać. Ujechało się ponad 10km. Przejechany został most nad rzeką Marecchia. Przebyło się jeszcze kilka kilometrów, ostatecznie zatrzymując się pod koniec Dogana di Verucchio w pobliżu ronda. Tam zakończyła się podróż tego dnia. Przed nami San Marino i długie podejście. Nie chciało nam się uskuteczniać nocnego spaceru. Przerwa na przystanku. Jeszcze przed zachodem słońca udało się ugotować kolację, lecz zjedzona została już po ciemku. Wyjęło się śpiwory i po opatuleniu nimi, można było przespać się, choć z przerwami, aż do wschodu słońca. Nocleg nie najwygodniejszy, ale spokojny.


20:16. Ponte Verucchio. Monte Titiano (739 m n.p.m.) i San Marino. Widok ku SE


20:24. Ponte Verucchio. San Marino tuż przed zachodem słońca. Widok ku E


20:27. Ponte Verucchio. Marecchia. Widok ku NNE
Rower:Zielony Dane wycieczki: 97.00 km (0.00 km teren), czas: 06:00 h, avg:16.17 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy X - Nizina Padańska

Piątek, 15 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 10


Start po 9. Cały dzień był bardzo jednolity. Było bardzo pusto. Przejeżdżało się przez tereny rolnicze, co jakiś czas mijając ludzkie osady, raz mniejsze, a raz większe. Płasko niesamowicie. Aut prawie żadnych.


10:23. Droga między Cavarzere i Passetto. Widok ku S

Pierwszą większą miejscowością było Cavarzere. Przemknęło się tam bez zatrzymywania. Kolejnym była Adria. Tam przerwa pod sklepem. Kasia poszła na zakupy, a mi przyszło pilnować rowerów i oczekiwać na nową parę spodenek. Dotychczasowe porwały mi się doszczętnie, a wszelkie próby naprawiania nie trwały dłużej niż kilka godzin. Szczęście, że nie zniszczyły się w samej Wenecji. Nowa para spodenek wytrwała do końca wyprawy i wiele lat po niej samej. Z miejscowości tej wyjechało się małą, lokalną dróżką, dzięki czemu w ustronnym miejscu można było się przebrać. Chwilę potem, z naprzeciwka podjechał jakiś lokalny rowerzysta i nas wypytywał o podróż, co i rusz się dziwiąc, że nam się tak chce, nie dowierzając i produkując tego typu jęczenie.


11:18. Adria. Po lewej Canalbianco. Widok ku NW

Kilka kilometrów dalej wjazd do Bottrighe. Z daleka widać było most. Zachciało nam się pojechać do niego przez miasteczko. Dojechało się więc do rzeki, dalej ruszając do mostu. Tu zdziwienie. Na most prowadziły tylko dwie drogi. Jedna prosto z północy i druga, którą się jechało, lecz jedno skrzyżowanie wcześniej nastąpił zjazd do miasteczka. Nie chcąc wracać tą samą trasą, pojechało się ścieżką po wale, okrążona została strefa przemysłowa. Obrzeżną ulicą z domami jednorodzinnymi wróciło się do drogi wjazdowej. Cofnięcie się, ostatecznie wjeżdżając na most. Wtedy to przekroczyło się Pad, po włosku zwany Po.


11:42. Bottrighe. W centrum wieża kościoła pw. San Francesco. Widok ku S


11:44. Bottrighe. Wieża kościoła pw. San Francesco. Widok ku N


12:02. Pad w pobliżu Bottrighe. Widok ku SW


12:02. Curicchi. Widok ku NNW


12:32. Pad w pobliżu Bottrighe. Widok ku NWW

Zmęczyło nas popołudniowe słońce. Szukało się jakiegoś otwartego sklepu. Skręt do Ariano i po objechaniu kilku uliczek naszła nas rezygnacja. Ponownie się okazało, że na most prowadzi bardzo mała ilość dróg dojazdowych i trzeba się cofnąć w to samo miejsce, z którego do miasteczka się wjeżdżało. Po godzinie, jadąc wzdłuż kanałku, dostrzegło sie ławeczki. W cieniu. Będąc w stanie zmęczenia i głodu, z tym większą chęcią naszła nas chęć się zatrzymać. Przygotowało się makaron z pomidorowym sosem. Było to w miejscowości Torbiera. Tuż obok znajdował się pomnik.


13:32. Ariano Ferrarese. Widok ku NW


14:06. Mezzogoro. Widok ku SSE


15:01. Torbiera. Kolejny obiad na wyprawie


15:16. W Torbiera po obiedzie

Po 10 km, już bez problemów, przejeżdżało się przez Codigoro. Po kolejnych dojechało się do Lagosanto. Tam, nim się wjechało pomiędzy zabudowania mieszkalne, odwiedziło się wpierw wielkopowierzchniowy market. Zdziwiło mnie trochę, bo okolica nie wyglądała na taką, która by go potrzebowała, czy raczej, by firma lokowała się właśnie tam. Pomijając ten temat, uzupełniło się zapasy cukru w ciele i ponownie się odetchnęło w cieniu budynku.


19:04. Kolczasta roślina w okolicy Laguna Valli di Comacchio.


19:13. Laguna Valli di Comacchio. Widok ku SE


19:22. Laguna Valli di Comacchio. Widok ku NE


20:19. Nad rzeką Reno w Madonna del Bosco. Widok ku W

Dalsza część dnia była odrobinę chłodniejsza. Nie przyszło nam się natknąć już na żadne większe, czy mniejsze miejscowości. Co najwyżej pojedyncze domy. Było rolniczo i pusto. Objechało się od zachodu lagunę Valli di Comacchio. Niespecjalnie wytężając wzrok dało się zobaczyć drugi brzeg. Nad wodą unosiły się stada ptaków. Przy drodze udało się dostrzec niespotkane przez nas wcześniej rośliny.


21:18. Mezzano. Widok ku SE

Przed wieczorem, niedługo przed samym zachodem słońca, obwodnicą ominęło się Alfonsine. Trasą SS16 po zmroku dojechało się do Mezzano i po kilku próbach udało nam się znaleźć nocleg na podwórku. Było to u pewnej rodziny, z dużą ilością drzew odgradzających dom od szosy. Na spokojnie można się było obmyć korzystając z ogrodowego węża. Podarowano nam też brzoskwinie. Tak czy siak, była to prawdopodobnie ostatnia szansa, by znaleźć jakiś nocleg i nie wjeżdżać do Rawenny nocą, tym bardziej, że chciało nam się to miasto obejrzeć za dnia. Tymczasem, w pobliżu ~1km dało się słyszeć koncert rockowy.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 113.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:14.12 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy IX - Wenecja

Czwartek, 14 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 9

Poranek

Pierwsza noc we Włoszech za nami. Z kolejnymi było różnie. Dużo im brakowało do swobodnych noclegów w Skandynawii, czy nawet po kilku kilometrach szukania w Polsce. Śpiąc na poboczu, udało się wypocząć tak, by móc przetrwać kolejny dzień. Start około pory wschodu słońca. Było chłodniej niż w nocy, ale wciąż ciepło.


4:49. Caposile W. Widok ku NE


6:01. Poranek w Ca' Noghera. Widok ku E

Drogą co jakiś czas, z rzadka mijało nas jakieś auto. Trasa przypominała przejazd lokalnymi wiejskimi asfaltami. Nie było żadnych wsi, ale co jakiś czas, z prawej mijało się domy położone poniżej poziomu drogi. Piętrowe, a mimo to w większości opuszczone i zrujnowane. Wybudowane były w stylu, którego nigdzie indziej nie przyszło mi spotkać. Po kilkunastu minutach przejechało się wiadukt i ruszyło trasą SS14. W pobliżu lotniska zamieszanie. Znak autostrady i wątpliwości jak jechać dalej. Po kilku minutach dezorientacji, udało się przekroczyć niewielki rów i ruszyć dróżką koło terenu lotniska. Wkrótce okazało się, że prowadzi do SS14, na którą z powrotem się wjechało. Jak się teraz i później okazało, oznaczenia znaków drogowych, są miejscami równie właściwe i poprawne, jak i u nas.

Wenecja

Po kolejnych kilometrach, spędzonych w przedmieściach Wenecji, udało się dotrzeć do pokrętnej serii skrzyżowań w okolicy fortu Marghera. Aut było już sporo i nastręczyły nam nieco kłopotu. Ostatecznie jednak wjechało się na most prowadzący do Wenecji. Tam krótki postój i zdjęcia. Jazda mostem dłużyła się nam, aczkolwiek było to interesujące doświadczenie. Udało się dotrzeć do pierwszego włoskiego celu.


6:59. Wenecja o poranku. Widok ku SE


7:30. Kurier w Wenecji. Widok ku S

Tuż przy wjeździe nawiązało się rozmowę z pewną amerykanką, która właśnie opuszczała miasto na rowerze. Po rozmowie i zebraniu kilku informacji - poszukiwania. Pokręcenie po placu, a potem mój spacer na rozeznanie, w stronę dworca kolejowego. W końcu przypięło się rowery bliżej, a bagaże zostawione zostały w przechowalni... Drogiej... Okoliczni ludzie nie wzbudzali naszego zaufania, tak jak przypadek jegomościa, który chciał "pomóc" ponieść bagaż jednego małżeństwa. Z nerwowym uczuciem niepokoju szło się szybko, by obejść jak najwięcej i jak najprędzej. Uliczki, jakimi się wędrowało, były wybierane losowo, sugerując się tylko położeniem kolejnych celów na mapie.


9:15. Skrzyżowanie: w lewo Rio dei Tolentini, prosto Rio del Malcanton, w prawo rio de Ca' Foscari, za plecami Rio di Santa Margherita. Widok ku N

Szło się ku południowym ulicom i przemieszczało się na wschód, aż do Ponte dell' Accademia. Tam poobserwowało się Canal Grande wraz z poruszającymi się po niej łodziami i wodnymi taksówkami wycieczkowymi. Więcej uwagi przykuła Basilica di Santa Maria della Salute, ulokowana przy wschodnim krańcu kanału. Z powodu upału, trzeba było odpocząć kilka minut w cieniu, nim ruszyło się na północ. Ponownie przebyło się na drugą stronę Canal Grande dopiero przez most Rialto.


9:31. Sklep z lokalnymi pamiątkami w dzielnicy Dorsudoro


9:38. Canal Grande. W centrum Basilica di Santa Maria della Salute. Widok ku SEE


9:38. Canal Grande. W centrum Basilica di Santa Maria della Salute. Widok ku SEE


9:38. Canal Grande. Widok ku NW


9:56. Canal Grande. Most Rialto. Widok ku N


10:11. Calle del Tentor. Błądząc po Wenecji. Widok ku NW

Po kilku minutach udało się znaleźć mały market, gdzie wpadły niewielkie zakupy spożywcze. Po zjedzeniu lodów, zastanawiało nas, czy aby nie wejść do San Giacomo dell'Orio, ale koszt biletu skutecznie nas odstraszył. Tak samo jak reakcja kasjerki, która z góry nam "podziękowała" za nie odwiedzenie wnętrza. Wędrówka zakończyła się przy dworcu kolejowym. Stąd pędem, jak najprędzej ku rowerom, które na szczęście wciąż stały przypięte. Jeszcze trochę odpoczynku w cieniu, w zmęczeniu miastem i z motywacją, by jak najprędzej je opuścić. Pomyśleć, że wcześniej chciało mi się tu spędzić z pół dnia. Hahaha... Po dwóch godzinach było go powyżej uszu.


10:45. Kościół pw. Santa Maria di Nazareth. Widok ku NWW

A jakie wrażenia? W tym wypadku reklamy są tak przereklamowane, że szkoda gadać. Niewątpliwie miasto ma ciekawą historię i układ architektoniczny. Również zabytki wewnątrz są zapewne interesujące, mimo że się do nich wchodziło - nasz cel leżał gdzie indziej, a Wenecja miała być jeno ciekawostką, o jaką warto zahaczyć przy okazji. Z mniej przyjemnych rzeczy - śmieci, brud, tłok, straganiarstwo i podejrzani ludzi. No cóż. Miasto samo podjęło decyzję by wabić turystów i jako takie ponosi tego konsekwencje. Szkoda że nie można tam było jechać rowerem. Uwinęłoby się 2-3 razy szybciej...

Popołudnie

Z radością przejechało się z powrotem mostem w drugą stronę. Z nieba lał się żar, a wyjazd ze strefy miejskiej stanowił niemały kłopot bez dokładnych map. Margherę opuściło się jadąc w dużej mierze przez dzielnicę portową i przemysłową. Dojazd do E55. Jazda, która wcale a wcale nas nie zachwycała. Ruch aut obfity wzmożony i znacznie ciężarówkowo-TIRowy. W pewnym momencie droga skręciła prosto na południe. Z naszej lewej ukazał się las, a po kilku kilometrach - ścieżka z prawej strony. Bez wahania opuściło się groźną krajówkę, odtąd widząc ją po drugiej stronie wąskiego kanałku


11:52. Podróż przez Margherę. Widok ku NW


12:10. Marghera. Ścieżka rowerowa przy rondzie łączącym Via delle Macchine i Via Elettricità. Widok ku NE


16:40. Ścieżka wzdłuż E55 w okolicy Lova. Widok ku S

W Polato na zachód. Dalszą trasę pokonywało się, jadąc pomiędzy najróżniejszymi wioskami. W Rosara uzupełniło się zapasy wody u tamtejszych mieszkańców, choć dogadać się było niezmiernie ciężko. W Codevigo udało się znaleźć sklep, pod którym urządziło się popołudniową przerwę na odpoczynek i zajadanie lodami. Słońce nie było już prażące. Powietrze wciąż gorące, ale w przyjemny letni sposób. Okoliczne miejscowości składały się z dość zadbanych domostw, ale poza Wenecją, widać było bardzo mało ludzi na ulicach.


17:35. Rosarad. Droga do Codevigo wzdłuż rzeki Brenta. Widok ku SEE


17:47. Codevigo. Kościół pw. San Zaccaria. Widok ku SE


18:57. Kościółek w Castelcaro. Widok ku SW

Dzień zakończył się na długo przed zachodem słońca, po południowej stronie Canale dei Cuori. Schronić udało się na skraju pola kukurydzy, ale były problemy z dogodnym rozstawieniem namiotu. W połowie nocy jeden z członów stelaża pękł, czyniąc dalszą podróż, czy raczej noclegi, nieco mniej przyjemnymi.

Chciało się ratować stelaż jak i czym tylko można, jednak próżny był to trud i ostatecznie trzeba było się pozbyć zawadzającego elementu, a namiot rozpostarty został na skróconym stelażu, z rurkami składanymi ręcznie. Nie pamiętam już, czy stało się to wszystko od razu, w ciągu kilku dni czy całej wyprawy. Faktem jest, że po kilku dniach wynikła z tego duża nieprzyjemność.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 95.50 km (1.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:13.64 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy VIII - Akwilea

Środa, 13 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 8

Pogranicze

Poranek był niezwykle rześki i ciepły. Pakowanie zeszło nam dłużej niż zazwyczaj, zapewne z powodu względnego komfortu tego położenia. Wróciło się na szosę, mknąc ku zachodowi. Teren był dość falisty, podjazdy i zjazdy rozciągnięte. Tempo było znaczne, a jazda przyjemna. Z prawej mijało się góry i zbocza płaskowyżu. Powietrze było przejrzyste. Aż chciało się jechać.


7:59. Po lewej kościół pw. Vida. W tle po prawej Čaven (1185 m n.p.m.). Widok ku NNW


8:24. Pola wsi Šmihel SW. Po lewej Škabrijel (646 m n.p.m.). Po prawej Štanjel (553 m n.p.m.). Widok ku NW

Po około godzinie dojechało się do przejścia granicznego, tak lądując w Gorizia. Zrazu ciężko było nam się połapać, gdzie i jak jechać. W pobliżu placu Battisti, który był w istocie parkingiem, udało się natrafić na mały "market", gdzie uzupełniło się zapasy treściwego jedzenia, które zdążyło nam wyparować przez poprzednie dwa dni. Sklep wyglądał dość obskurnie, było sporo "promocji". Sprawiał wrażenie, jakby miał wkrótce zostać zamknięty. Kupiło się co trzeba oraz litrowe lody cytrynowe - zaczynało bowiem być gorąco, a była ochota na coś słodkiego. Od tej pory stał się to obowiązkowy punkt programu, podczas jakichkolwiek zakupów we Włoszech. O ile to było możliwe, zawsze kupowało się ten sam smak, a nieliczne przypadki, gdy do rąk wpadały inne, kończyły się poczuciem niespełnionej misji.


8:53. Około 9 rano wjazd do Włoch, między miejscowościami Rožna Dolina i Goriza. Widok ku W

Śniadanie spożyte zostało na małym skwerku koło fontanny. Od razu też udało się opróżnić paczkę lodów. Zaraz potem uzupełniło się zapasy wody, by ruszyć dalej. Mostem "8 Sierpnia" przejechało się ponad rzeką Isonzo, za nią skręcając w lewo. Jadąc drogą biegnącą mniej więcej wzdłuż A34, przejechało się przez kilka mniejszych miejscowości.


8:57. Goriza. Piazza Sant'Antonio. Po prawej katedra pw. Santi Ilario e Taziano. Widok ku W


10:17. Goriza. Most kolejowy nad rzeką Isonzo. W tle w centrum Škabrijel (646 m n.p.m.). Widok ku NNE

Równina


11:59. Między Villesse i Ruda. Pasmo Alp Julijskich w okolicy Ajdovščiny. Widok ku NNE

Tuż przed miejscowością Ruda, zachciało nam się rozszerzyć nasza trasę o Akwileję. Po prawdzie zamysł ten zrodził się jeszcze w czasie śniadania, ale dopiero tu został wprowadzony w życie. Drogami 8 i 68 przejeżdżało się poprzez miasteczka o stylu zabudowie, który pierwszy raz na oczy przyszło nam widzieć. Co jaki czas pojawiały się palmy. Dużo budynków było białych, a okiennice w większości zamknięte.


12:03. Ruda. Kaczka, co królem być chciała. Widok ku NEE


12:03. Ruda. Kościół pw. Santo Stefano z XVI w. Widok ku W

W Fiumicello skręt na zachód i po kilkunastu kolejnych minutach prażenia, udało się osiągnąć cel. Przeszło się przez ruiny portu, teraz będącego ogrodem, obeszło katedrę, ostatecznie weszło do środka. Wewnątrz panował wspaniały chłód. Obeszło się całe pomieszczenie, przyglądając się zabytkom z przeszłości i porównując z opisami, z lekcji historii. Gdy się to skończyło, ponownie tego dnia uzupełniło się wodę, nieco się nią schładzając.


12:52. Akwilea. Ruiny rzymskiego portu rzecznego. Widok ku SSW


13:10. Wnętrze bazyliki pw. Santa Maria Assunta w Akwilei. Największa mozaika wczesnochrześcijańska, która dotrwała do naszych czasów


13:19. Wnętrze bazyliki pw. Santa Maria Assunta w Akwilei


13:23. Bazylika pw. Santa Maria Assunta z XI w. w Akwilei. Widok ku E

Płaskie popołudnie

Po prawdzie ciężko jest cokolwiek napisać o kolejnej części dnia. Do wieczora zdarzyły się dwie rzeczy. Ugotowany został normalny, porządny obiad na kuchence, a godzinę później, w skutek nieuwagi, wjechało się na siebie. Niegroźnie, ale przez dłuższy czas utrzymywał się u mnie siniak na brzuchu. Trasa była płaska, nudna, męcząca psychicznie, płaska, co jakiś czas jechały tiry lub ciężarówki. Co jakiś czas mijało się kanał lub rzeczkę. Było płasko... Po prostu nie jedźcie tamtędy, jeśli wam umysł miły...


13:51. Terzo D'aquileia. Rowerowa kładka wzdłuż rzeki Terzo, prowadząca na most przy Via 2 Giugno. Widok ku NW


15:18. Torviscosa NE. Szyszka pinii

18:36. Rzeka Tagliamento między miejscowościami Latisana i San Michele Al Tagliamento. Widok ku NNE

Gorący wieczór

Przed wieczorem rozpoczęło się poszukiwanie noclegu. Niestety, tereny były dość ludne, lasów praktycznie brak lub na tyle skąpe i blisko drogi, że nie było ochoty tam spać. Dodatkowo, gdy tylko trzeba było się zatrzymać, zaraz zaczynały nas kąsać komary. Chmary niesamowicie namolnych komarów. W Polsce mamy dość leniwych przedstawicieli tego rodzaju. Tutejsze niestety charakterem przypominały bardziej gzy czy końskie muchy. Jedynym wyjściem była dalsza jazda i jak najkrótsze postoje.


20:06. Marengo. Po lewej Canał Postumia, po prawej rzeka Lemene, za plecami Canałe Maranghetto. Widok ku NNW

W czasie szarówki doszło do przerwy we wsi Stretti. Zagadało się do stojącego w ogrodzie mężczyzny (30 - 40 lat), ale nie zgodził się udzielić nam schronienia na podwórku. Po zapytaniu o możliwość noclegu gdzieś w okolicy, wskazał kierunek do boiska. Pojechało się w tamtą stronę, ale teren nie wzbudzał mojego zaufania, więc trzeba było szukać dalej - już po zapadnięciu zmroku. Po 20:00 dojechało się do przedmieścia San Donà di Piave. Przerwa na przystanku w Calnova-Fiorentina. Zjadło się skromną, kanapkową kolację i zdrzemnęło się tam.


00:46. Caposile. Już dawno po północy, a tu nadal upał. Widok ku W

Po godzinie (sen płytki, przerywany), w okolicy zaczęła się szwendać grupka kilku osób. Łazili kilka minut to tu, to tam. Po jakimś czasie dało się słyszeć nieco głośniejsze odgłosy. Na spokojnie, lecz pospiesznie trzeba było się spakować i ruszyć. Skręt w SP51. Droga ta prowadziła przez przemysłowe obrzeża San Donà di Piave. Lampy, swym ciemnym, pomarańczowym światłem, pozwalały nam bez przeszkód kontynuować. Mimo naszego zmęczenia, wciąż się jechało w poszukiwaniu noclegu. Co jakiś czas się przystawało, by odpocząć na stojąco, w znużeniu, z rosnącą potrzebą snu.

Przejechało się wiaduktem - na mapie tej drogi nie było oznaczonej. Tuż za nim dojazd do dużego ronda. Przerwa w jego centralnej części, zastanawiając się nad dalszą trasą. Skręt w prawo. Lampy się skończyły. Jechało się w totalnych ciemnościach. Lampka włączana z rzadka - gdy coś nadjeżdżało. Minęło się kilka pojedynczo stojących domów i kilka zagajników. Nagle powitało się światła kolejnej miejscowości - Caposile. Kilka kilometrów za nią przerwa na poboczu. Po lewej ciągnął się wysoki wał, a po prawej, położona parę metrów poniżej drogi, nizina. Odgradzała nas od niej barierka, która w pewnym miejscu oddalała się od szosy, tworząc trawiasty "parking" o długości dwóch rowerów i o szerokości pół długości roweru.

Tam też przyszło się położyć na ziemi, z przerzuconą przez barierki płachtą namiotową, odgradzając się od chłodzącego wiatru z niziny. Rowery odgradzały nas od szosy. Praktycznie spało się bez przykrycia. Tylko nieznacznie, z przyzwyczajenia. Temperatura wynosiła 26-27 stopni Celsjusza, a na niebie raźnie świecił księżyc i gwiazdy. Jazda nocą, pomimo zmęczenia, była najciekawszym etapem jazdy.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 151.00 km (1.00 km teren), czas: 10:00 h, avg:15.10 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy VII - Lublana

Wtorek, 12 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 7


Kotlina Lublańska

Nocleg niewygodny. Rano dało się słyszeć niepokojące dźwięki. Ktoś, akurat tego ranka, w tym niezamieszkałym miejscu, postanowił przyjechać autem, w pobliże naszego noclegu i wykonywać prace, polegające na koszeniu lub piłowaniu roślin. Hałas był donośny, ale co chwila przerywany, tak więc nie dało rady sugerować się jego częstością. Zachowując najwyższą ostrożność i produkując jak najmniej hałasu, powoli opuściło się namiot. Cały czas przebywało się za namiotem, by zachować niską widoczność z drogi. Ot, tak na wszelki wypadek. Sam namiot złożony został na końcu tak, by jego zielona barwa zapewniała nam kamuflaż. Potem odeszło się stamtąd z rowerami, wędrując pomiędzy drzewami, aż udało się znaleźć w bezpiecznej odległości. Wtedy kurs ku drodze, niezwłocznie ruszając w świat.

Po 10 kilometrach przerwa na przystanku, położonym w równinie z panoramą Alp za plecami. Na śniadanie budyń... Wydawało mi się, że interesującym pomysłem będzie, po ugotowaniu wody, a przed rozpuszczeniem zawartości torebki, wrzucić tabletkę rozpuszczalnego magnezu. Tak też się stało. Chwilę zabulgotało, posyczało, uspokoiło się. Dla pewności poleciała druga. Po ugotowaniu, naszła pora na degustację...


9:46. W pobliżu W granicy Brinje. Na horyzoncie Alpy Kamniško-Savinjske ~20 km na północ. Widok ku NNE

Budyń czekoladowy z posmakiem cytrynowym to nie jest coś, co chcielibyście spotkać w menu. Co najwyżej raz, by przekonać się, jak smakuje. Ewentualnie więcej razy, jeśli żołądek nie doświadczał posiłku, przez nazbyt długi okres czasu. To było okropne, ale jakoś się go (lub raczej siebie) wymęczyło. Po posiłku trzeba było zagryźć chlebem, żeby załagodzić specyficzny posmak. Chwilę po ruszeniu w dalszą drogę, ukazała się granica Lublany. W pobliżu biegła trasa A1. Przejechało się ponad nią. Póki co, tereny były słabo zabudowane. Domy raczej wiejskie. Okolica pusta. Po kolejnych 10 kilometrach od posiłku dało się ujrzeć pierwsze, poważniejsze zabudowania miasta. Naprawdę przypominało mi to wjazd do Warszawy od strony Bemowa.


10:04. Wjazd do centrum Lublany od NE. Widok ku SWW


10:04. Wjazd do centrum Lublany od NE. Widok na dzielnice Jarše ku N

Co mnie zaskoczyło, to rowerowe ścieżki. Co prawda nie wszędzie, ani nie zawsze najlepiej, ale to co udało się ujrzeć i przejechać, wydało się pozytywne. Przez miasto raczej nie chciało nam się kręcić, a tylko trzymać się drogi do centrum. Tam poniosło nas na stare miasto, przejeżdżając krótki odcinek trasą pod zamkiem. Fajerwerków nie było. Raz dwa wyszukało się drogę wyjazdową, choć nie bez drobnych, nieznacznych problemów. Na przedmieściach przerwa przy sklepie, posilając się tam lodami, było bowiem gorąco, choć nie tak bardzo, jak poprzednimi dniami.


10:15. Lublana. Skrzyżowanie z Pokopališka. Ścieżka rowerowa przy ulicy Šmartinska. Widok ku SW


10:29. Lublana. W centrum budynek zwany "Skakalnica". Widok ku NNW


10:37. Lublana. Ulica Slovenska w pobliżu Štefanovej. W centrum Ljubljanski grad. Nieco po lewej kościół pw. Marijinega oznanjenja. Widok ku SW


10:38. Lublana. Pošta Slovenije. Widok ku SSE


10:43. Lublana. Ulica Mestni Trg. Widok ku SSW


10:48. Lublana. Šentjakobski most nad Ljubljanicą. Widok ku NNE

Przez długi czas jechało się wzdłuż A1. Droga prowadziła przez przedmieścia. Część trasy przebyta została ścieżką rowerową, gdy tylko była okazja. Cieszyła nas każda okazja jazdy w cieniu, a słońce prażyło mocno. Zrobiło się kilka postojów, po to tylko, by schłodzić zgrzane głowy.


12:39. Granica między Log pri Brezovici i Lesno Brdo. Trasa w stronę Vrhnika. Po prawej Ulovka (802 m n.p.m.). Na horyzoncie w centrum Hrušica. Widok ku SW

We Vrhnika skończył się płaski etap jazdy kotliną. Następnie przez 5 kilometrów wjeżdżało się, a czasem szło, drogą, która początkowo ukazała nam panoramę na miasto oraz na przebytą trasę. Wkrótce potem skryła się w lesie. Zmęczył nas upał i przebyciem 200 metrów w górę, z radością więc powitało się pierwsze oznaki zjazdu.


14:10. Vrhnika. Ostatnie miejscowość w Kotlinie Lublańskiej, jaką odwiedzało się na naszej trasie. Widok ku NE

Gorenjska

Wychynięcie z lasu i dość raźny przejazd przez Logatec. Trasa tam byłą stosunkowo płaska. Przerwa dopiero w Kalce. Tam przez kilka minut zastawiania się nad dalszą trasą. Ostatecznie ruszyło się prosto, w trasę 621, choć nie wiadomo było jeszcze, co nas miało czekać. Początkowo droga przebiegała łagodnie, jednak po trzech kilometrach pojawiła się ostry zakręt i tak samo ostry podjazd. Zejście rowerów. Rozpoczęła się długa wędrówka ku górze. Po kilometrze udało się natknąć informację o pobliskich ruinach rzymskich, a że były blisko, tak wiec zaszło się do nich. Wewnątrz nie było nic interesującego, poza samymi murami.


16:30. Fort rzymski Ad Pirum w Kalce W. Widok ku NE


16:41. W centrum Režiše (595 m n.p.m.) koło Kalce. Z prawej Raskovec (655 m n.p.m.) między Vrhnika i Logatec. Widok ku NE

Po kolejnych dwóch kilometrach marszu, przerwa na poboczu, na skale. Głód. Padło na to, by zjeść salami zakupione w Szombathely. Mimo kilku dni spędzonych w nagrzewających się sakwach - smakowała wybornie. Była ochota je jeść i jeść, aż w końcu się skończyło. Sakwy zadziałały jak piekarnik, więc wnętrze było częściowo płynne (tzn nic nie pływało, ale rozpływało się w ustach) Chwilę jeszcze się posiedziało, aż wróciło więcej sił po męczącej wspinaczce.

Okazało się, że nie pozostało już wiele drogi do kulminacji, znajdującej się na wysokości 905 m.n.p.m. Wędrowało się jeszcze przez dwa kilometry, a potem dopiero na na rowery, jadąc po dość płaskim, sporym odcinku, który co jakiś czas nieznacznie wznosił się w górę, to opadał w dół. Wkrótce ukazały się pierwsze zabudowania, samochód-ul, pozostawiony dla wypasu roju, no i resztki rzymskiego fortu Ad Pirum w Hrušicy. Wpadło kilka zdjęć, ale nie traciło się czasu na przerwy.


17:55. Fort rzymski Ad Pirum w Podkraju (Hrušicy). Widok ku S

Dalsza droga to praktycznie ciągły zjazd. Najprzyjemniejsze co może być, po wejściu na taką wysokość z bagażem. Po naszej prawej mijało się zbocza porośnięte lasem, a po lewej roztaczał się malowniczy widok na dolinę oraz dalszą trasę. Minęło się kilka wiosek o niewielkiej liczbie zabudowań. Zjazd był tak długi i miejscami stromy, że często traciło się go z oczu wskutek narastającej odległości. Co jakiś czas następował postoj, by skonsumować kolejny widok, jaki prezentowały nam kolejne miejsca. Coraz bardziej i bardziej naszym oczom ukazywała się Vipavska dolina, w całej swej rozciągłości, a także odległe zbocza płaskowyżu Karst.


18:11. Podkraj. Między Hrušicą i zjazdem do wsi Bukovje. W tle Masyw Nanos. Widok ku SSE


18:21. Podkraj. Po prawej Krížna gora (1162 m n.p.m.). Po lewej Koronov vrch (981 m n.p.m.) i w tle Veliki Greben. Widok ku NW


18:44. Col E. W centrum Vipavska dolina i stoki płaskowyżu Karst. Po prawej Veliki Greben. Widok ku W


18:44. Col E. W centrum Vipavska dolina i stoki płaskowyżu Karst. Po prawej Veliki Greben. Widok ku W


19:04. Col W. Dolina rzeki Bela. Po lewej masyw Hrušicy. Po prawej masyw Nanosu. Widok ku SEE

Ostatni odcinek zjazdu to kilka serpentyn o dość ostrych zakrętach. Przy jednej z nich, jacyś ludzie zamalowywali widoczną na zdjęciu ścianę. Minęło się kilku rowerzystów, również jadących w tym rejonie, głównie jednak pędzących w drugą stronę. Koniec to długa prosta, dochodząca do skrzyżowania, przed którym dość gwałtownie się zahamował. Poczekało się tam na Kasię, w międzyczasie obserwując przebytą drogę oraz księżyc, który w międzyczasie pojawił się na niebie. Tak oto udało się dotrzeć do Ajdovščina.


19:30. Budanje NW. Stoki Reber. Widok ku NE


19:31. Budanje NW. Po lewej stoki masywu Nanos. Po prawej stoki płaskowyżu Karst. Widok ku SSE

Krążyło się przez kilkanaście minut po mieście, nim udało się natrafić na satysfakcjonującą nas drogę wyjazdową. Interesującym był widok asfaltowej nawierzchni, dochodzącej do samych fundamentów domów. Było już dość późno i pora było znaleźć nocleg. Odpowiednie miejsce znalazło się kilka kilometrów dalej, zasłonięci od drogi krzewami i wysoką, suchą trawą.


20:37. Widok na Čaven (1242 m n.p.m.) za Ajdovščiną ku NNW
Rower:Zielony Dane wycieczki: 96.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:12.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)