Podróże Weroniki - pamiętnik z początku XXI wieku

avatar Weronika
okolice Czerwińska

Szukaj

Informacje o podróżach do końca 2019.07

Znajomi na bikestats

wszyscy znajomi(35)

Moje rowery

Zielony 31509 km
Czerwony 17565 km
Czarny 12569 km
Unibike 23955 km
Agat
Delta 6046 km
Reksio
Veturilo 69 km
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

2011 Włochy

Dystans całkowity:4025.55 km (w terenie 12.00 km; 0.30%)
Czas w ruchu:293:40
Średnia prędkość:13.71 km/h
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:103.22 km i 7h 31m
Więcej statystyk

Do Rzymu i przez Alpy XXIX - Kanton Valais

Środa, 3 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 29

Bas-Valais

Przebiedowało się do 8:15 rano. Na szczęście nikt nam nie przeszkadzał, pomimo obecności kilku pobliskich domów. Jedynie sporadyczne auta nieco przeszkadzał, gdyż przystanek znajdował się po wewnętrznej stronie zakrętu głównej trasy.


8:20. Serpentyny przed Fontaine Dessous. Najniższy punkt - w Orsières w tle, na wysokości o ~300 m niższej. W tle Le Catogne (2598 m n.p.m.). Widok ku NW

Było chłodno. Opatuliwszy się trzeba było zjechać 20 kilometrów. W Orsières po raz pierwszy zagroziły nam deszczowe chmury, z których trochę pokropiło. Gdy przyszły opad był dla nas pewny, tym bardziej pospieszyło nas na dół, im bardziej nie chciało się używać hamulców na ostrych zjazdach po opadach. Na szczęście udało się dotrzeć do Sembrancher, a chmura została za nami i skierowała się w inną stronę.


8:27. Orsières. Masyw Le Catogne (2598 m n.p.m.). Widok ku NW

Teren tu był dość płaski, co było nieco mylące, lecz tuż za miasteczkiem zjeżdżało się ponownie. Ta nazbyt swobodna jazda skończyła tuż za Martigny w Dolinie Rodanu. Odtąd jechało się w terenie bardzo płaskim i nieznacznie, prawie niezauważalnie wznoszącym się, z niewielką tylko ilością podjazdów, rosnącą wraz z postępem podróży. Dość częste i charakterystyczne były ronda z rzeźbami lub instalacjami powiedzmy że artystycznymi. Były to tak przedstawienia humanoidalne, jak i najzwyklejsze, wielkie winogrona.


9:27. Plantacje winorośli w okolicy Martigny. Widok ku NNW

Początkowo jechało się dość szybko, w czym pomagał nam wiejący na wschód wiatr. Dodatkowym czynnikiem była kolejna chmura opadowa, wędrująca ślad w ślad za nami. Przerwa w Saxon pod wiaduktem, ale miejsce mało wygodne, a deszcz jeszcze nie nadchodził. Raz jeszcze się ruszyło, walcząc z czasem, zatrzymując się 1,5 km dalej, tuż za miasteczkiem. Tam nas dopadła ulewa i nie było sensu jechać dalej. Udało się schronić pod wiaduktem ulicy prostopadłej do kierunku jazdy. Ledwie na chwilę, nim przeszła największa ulewa. Przerwę wykorzystało się na ugotowanie makaronu. Niestety - skończyła się sól i z trudem przełykało się obrzydliwie smakujący posiłek. Nawet nie dokańczało się resztek, jak to bywało do tej pory. Przerwa trwała do 12 i pozwoliła zebrać siły, których nie można było uzupełnić na "noclegu". Droga była mokra, a na stokach gór formowały się chmury, powstające ze świeżych opadów. Będąc prawie pół kilometra nad poziomem morza, podstawy chmur zdawały się bardzo nisko zawieszone.


12:19. Wjazd na most nad Rodanem w pobliżu Riddes. Po lewej L'Ardève (1501m n.p.m.). Po prawej masyw Haut de Cry (2969 m n.p.m.). Widok ku N


12:40. W pobliżu granicy między Leytron i Saint-Pierre-de-Clages. La Routia (1314 m n.p.m.) w masywie Haut de Cry (2969 m n.p.m.). Widok ku N

Wraz z upływem czasu nawierzchnia schła, powietrze stawało się coraz cieplejsze, a pogoda ładniejsza i przyjemniejsza, aż do dość gorącej. Kurtki zdjęło się przed Ardon. W oczy rzucały się uprawy winorośli, rosnących w systemie tarasowym tak na stokach gór, jak i w sąsiedztwie płaskiej drogi. Od Sion trasa trzymała się blisko rzeki, która po ostatnich opadach była wezbrana i niosła dużą ilość zawieszonego w niej materiału.


12:40. Przed Ardon. Z lewej stoki masywu Mont Gond (2710 m n.p.m.). W tle po prawej, odległe o ~5km wzgórze Crêtes des Maladaires (569 m n.p.m.) w Pont-de-la-Morge. Widok ku NE


13:18. Sion. Château de Tourbillon (658 m n.p.m.) i Basilique Notre-Dame deValère (611 m n.p.m.) z XIII w. Widok ku NEE


13:30. Sion. Basilique Notre-Dame deValère (611 m n.p.m.) z XIII w. Widok ku NNW


13:31. Sion. Château de Tourbillon (658 m n.p.m.) z XIII w. Widok ku NW

Haut-Valais

Przy niewielkim dworcu w Les Crêtes przerwa w jego cieniu. Kilometr dalej wjechało się na drogę równoległą do trasy nr 9. Podążało się nią 1,5 km, a sama trasa zapewniła nam podjazd o 20 metrów jazdy ponad pobliskim tunelem.


14:55. Noës przed Sierre. Od lewej masywy Wildstrubel (3243 m n.p.m.), Balmhorn (3698 m n.p.m.) i odległy o ~20km Bietschhorn (3934 m n.p.m.) w pobliżu Raron. Z prawej masyw Illhorn (2717 m n.p.m.). Widok ku NEE

W Noës przejazd na południową stronę torów kolejowych. Dzięki temu ominęło się centrum Sierre, jadąc przez tereny przemysłowe. Wróciwszy na trasę 9, przejechało się w pobliżu amfiteatru i Lac de Géronde, po prawej stronie mając strome ściany niewielkiego wzgórza, a w międzyczasie zabawiając nas niewysokim podjazdem. Kilka kilometrów za miastem, naszła nas by spróbować przejechania tunelem, ale z tego pomysłu lepiej było wycofać się przed samym wjazdem. Problemem był zakaz wjazdu dla rowerów. Nie znające długości podziemnej drogi, wybrało się bezpieczniejszą, dłuższą trasę, prowadzącą przez położone ~40 m wyżej Salgesch. Na właściwą trasę wróciło się po skręceniu z Varenstrasse w Tschütrigstrasse. 15 metrów wyżej, niż było nam trzeba, gdy udało się zorientować, że droga dalej prowadzi tylko w górę.


16:51. Agarn. Stoki masywu Balmhorn (3698 m n.p.m.) widoczne z Agarn. Widok ku NNW


17:06. W pobliżu granicy między Turtmann i Steg-Hohtenn. Po lewej szczyt Chistehorn (2785 m n.p.m.) w masywie Bietschhorn (3934 m n.p.m.). Widok ku NE


18:01. Rzeka Vispa w Visp. Końcowy odcinek dolin Saastal i Mattertal. W tle Balfrin (3796 m n.p.m.) w masywie Dom (4545 m n.p.m.). Widok ku S

Dolina była bardzo szeroka lecz powoli, powoli zwężała się aż do Brig. Tam przy braku odpowiedniej nawigacji, zakończonej ślepą drogą, trzeba było cofać się z terenu kolejowego. Nim się zawróciło, dojechało się najdalej jak tylko można bez zsiadania z rowerów. Później udało się znaleźć przejazd pod torami, a kolejny nad rzeką. Trzymając się głównej trasy, dojechało się do ostatniego ronda przed Bish, około godziny 20 spoczywają na ławeczce.

Nie udało się odpocząć. Co kilkanaście minut powtarzał się model troskliwego przechodnia z okolic Genuy. Po przejeździe równie troskliwej policji, lepiej było dać sobie spokój i ruszyć dalej, by ukojenie znaleźć prawie 3 kilometry dalej, przy starej, opuszczonej kapliczce. Była już pewnie 21-21:30, gdy w nocnych ciemnościach wprowadzało się rowery przez dziurę w kamiennym murku i rozkładało namiot. Noc spędziło się prawdopodobnie na starym cmentarzu, bowiem cały czas niesamowicie przeszkadzało nam zarośnięte, trochę kamieniste podłoże. Był to najłagodniejszy z alpejskich dni.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 120.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:15.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXVIII - Przełęcz Św. Bernarda

Wtorek, 2 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 28

Włochy

W skrócie - wyruszyło się wcześnie, skończyło późno. Podróż do przełęczy zajęła cały dzień, a reszta wieczór i część nocy. Noc na przystanku był chłodna. Podobnie jak przy San Marino, nie udało się dobrze wypocząć, a od rana tylko pod górę. Start o 7. Po godzinie przerw przy markecie przed Aostą. Tam ostatnie duże zakupy przed udaniem się do Szwajcarii (nie było franków, by robić tam zakupy). Przerwa ta, wraz ze śniadaniem, potrwała prawie 1,5 godziny.


06:55. Nocleg na przystanku w Champagne. Widok ku NWW

W Aoście skręt na północ tak, by podążać trasą SS27. Praktycznie od razu zeszło się z rowerów. Stromizna podjazdu była ponad nasze siły w nogach. Przez resztę drogi do przełęczy tylko się szło, z krótkimi może momentami, gdy droga chwilowo była bardziej płaska lub akurat pozwalała bez wysiłku zjechać kilkaset metrów. Przed Gignod ścięło się trasę, idąc ulicą wśród zabudowań, zamiast wić się serpentyną. Około 11:30 uzupełniło się zapasy wody odpoczywając przy fontannie.


11:18. Kościół pw. Sant' Ilario w Gignod. W tle masyw Grand Combin (4314 m n.p.m.). Widok ku N


12:11. Gignod. Dolina Valpelline. Po lewej Masyw Mont Rion (3487 m n.p.m.). Widok ku NNE


14:08. Etroubles. Grań Grand Créton (3071 m n.p.m.). Widok ku W


15:26. Serpentyny w pobliżu Saint-Léonard. W centrum Mont Mort (2867 m n.p.m.). Widok ku NNW

Między 16 i 17 przerwa na obiad i ponowne uzupełnienie zapasu wody. Tym razem w Saint Rhemy, do którego trochę się zboczyło z trasy. Gdy się opuszczało, właśnie zawitała tam jakaś grupa wycieczkowa. Za 40 kilometrem trasy był ruch wahadłowy na serpentynie. Ustawiło się kilkanaście aut, które pieszo się ominęło. Ciekawym incydentem był przyjazd kogoś w super luksusowym sportowym samochodzie, który wepchnął się na sam początek, został strąbiony przez wszystkich, a przy zielonym świetle ruszył i tyle go widziano, pozostawiając za sobą zniesmaczonych i mocno wkurzonych kierowców.


18:08. Droga do przełęczy Św. Bernarda. Po lewej Mont Fourchon (2902 m n.p.m.). W centrum po lewej Pain de Sucre (2919 m n.p.m.). Po prawej Pointe de Drône (2949 m n.p.m.). Przy prawej krawędzi stoki Mont Mort (2867 m n.p.m.). Widok ku NNW


18:36. Droga do przełęczy Św. Bernarda. W centrum Mont Mort (2867 m n.p.m.). Widok ku NEE


18:55. Droga do przełęczy Św. Bernarda. Pain de Sucre (2919 m n.p.m.). Widok ku NNW


19:00. Dolina Świętego Bernarda. Po lewej Mont Mort (2867 m n.p.m.). W tle odległy o prawie 30 km Monte Emilius (3559 m n.p.m.). Widok ku SEE


19:20. Droga do przełęczy Św. Bernarda. La Cantine u podnóży Petit Mont Mort (2809 m n.p.m.) i Wielkiej Przełęczy Św. Bernarda. Od lewej: Tête de Fonteinte (2775 m n.p.m.), Pointe de Drône (2949m n.p.m.) oraz Grande Chenalette (2900 m n.p.m.) i Petit (2664 m n.p.m.) z galerią na drodze. Widok ku NNE


19:54. Droga do przełęczy Św. Bernarda. Po lewej Mont Mort (dalszy) (2867 m n.p.m.) i Petit Mont Mort (2809 m n.p.m.). W tle Tête Crévacol (2610 m n.p.m.). Widok ku SSE

Szwajcaria

Po 20:20 przekroczyło się 50 kilometr. Osiągnięta została przełęcz Św. Bernarda i weszło się na 2473 m n.p.m. czyli najwyżej w naszym życiu. Z rowerami. Na przełęczy spędziło się około pół godziny. Tam można już było doprowadzić się do ładu i przygotować do zjazdu.


20:20. Lago di Gran San Bernardo i schronisko na Wielkiej Przełęczy Św. Bernarda. W tle nieco z lewej Mont Velàn (2727 m n.p.m.); z prawej Bec Noir (2797 m n.p.m.). Widok ku NEE

Powoli zbliżała się noc. W miarę możliwości utrzymywało się bezpieczna prędkość. Zjazd był bardzo stromy, a droga często kręta. Okolica pusta, trawiasta, skalista. Bardzo łatwo można było wypaść z zakrętu, także przy deszczowej pogodzie trudno byłoby nam nawet schodzić z całym bagażem.


20:28. Początek zjazdu przy schronisku na Wielkiej Przełęczy Św. Bernarda. Z lewej Mont Velàn (2727 m n.p.m.). Z prawej Bec Noir (2797 m n.p.m.). Widok ku E


20:43. Zjazd w dolinę Dranse d'Entremont. Po prawej masyw Mont Velàn (3727 m n.p.m.). W tle po lewej masywy Grand Combin (4314 m n.p.m.). Widok ku NEE


20:47. Zjazd w dolinę Dranse d'Entremont. Po prawej masyw Mont Vélan (3727 m n.p.m.). W centrum masyw Grand Combin (4314 m n.p.m.). Po lewej masyw Grande Aiguille (3682 m n.p.m.) w grani Les Maisons Blanches. Widok ku NE

Po 7 km nasza trasa połączyła się z głównym szlakiem samochodowym. Przez ponad 5km jechało się w tunelu z galeriami, przez które widać było dolinę i zaporę wodną. Widać było coraz gorzej, przy coraz większych ciemnościach. Na zewnątrz była już noc i chwilę trzeba było odpocząć na pierwszym skrzyżowaniu. Po kolejnych 8 kilometrach powolnej jazdy na hamulcach, zatrzymując się, gdy przejeżdżało jakieś auto, udało się wypatrzyć skromne schronienie w Liddes. Był to bardzo mały i wąski przystanek. Nocleg był niezmiernie ciężki, ale w tych warunkach nie liczyło się na więcej.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 73.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:9.12 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXVII - Dolina Aosty

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 27

Canavese

Na drogę wyszło się przed 10, ale sporo trwało, nim się udało zebrać. Co nas zaskoczyło, to ślimaki. Dziesiątki ślimaków, które postanowiły poprzyczepiać się do naszego namiotu w czasie nocy. Zniesmaczyło nas to, tym bardziej, że nie był to ostatni raz na tej wyprawie.

Po kilku kilometrach na drodze pojawiła ścieżka rowerowa odgrodzona słupkami, kończąca się dopiero w pobliżu centrum Brandizzo. Minęło się dwie rzeczki wpadające do Padu i dojechało do Chiavaso. Tam odbicie od głównej trasy i jazda Via Orti, Lungi Piazza D'Armi, brukowaną Via Caduti per la Libertà (z której zjechało się na drugiej przecznicy) do szerokiej, dwupasmowej Viale Giacomo Matteotti z brukowanym chodnikiem i dwoma rzędami drzew pośrodku. Skręt na północ w Viale Camillo Benso Cavour, od tej pory trzymając się głównej trasy. Przejechało się wiaduktem ponad torami, nieco później nad trasą E64 i tak się wyjechało z miasta. Cała ta zabawa ze skrętami spowodowana była przez poszukiwanie sklepu, by uzupełnić część zapasów i zjeść tam śniadanie.


10:27. Most na Torrente Malone w pobliżu granicy Brandizzo i Chivasso. W tle wzgórza masywu Bric del Vaj (583 m n.p.m.). Widok ku SE

Przez około 15 kilometrów jechało się trasą jednostajnie wznoszącą, lecz poza zwiększonym wysiłkiem, jaki trzeba było włożyć w dalszą jazdę, nie było to nazbyt widoczne. Teren był równinny, a droga przez 10 kilometrów prosta jak rysowana od linijki. Dodatkowo prawie nie było zabudowań, miejscowości i drzew, a słońce prażyło niesamowicie. Z wielką radością zrobiło się przerwę na ocienionej ławeczce przy kościele di San Michele w Arè. Przy okazji zjadło się śniadanie i ruszyło po prawie godzinie.


11:39. Arè. Kościół pw. San Michele. Wśród drzew po lewej przystanek z godzinną przerwą. Widok ku NE

Od Caudano teren powoli zaczął się różnicować i pojawiały się pierwsze nieśmiałe pagórki. Główną trasą, objeżdżając centrum Candia Cavanese, wjechało się na około 340 m n.p.m., skąd roztaczał się widok na wąski pasek, schowanego za drzewami i miastem jeziora Lago di Candia oraz pagórki po drugiej stronie rzeki Dora Baltea. Przed nami intensywny zjazd do Mercenasco, gdzie mijało się sporą grupę rowerzystów na wycieczce (być może jakaś pielgrzymka), wzajemnie się pozdrawiając. Nico później łagodny zjazd do Strombino. Pod koniec miasta pyszne, schładzające zakupy w Lidlu i krótka przerwa.


13:01. Zamek Castelfiorito w Candia Canavese. Widok ku SE

Przed nami coraz wyraźniejsze, choć nadal odległe szczyty alpejskie. W pewnym miejscu ktoś postawił znak zakazu jazdy rowerom, ale nie widziało się dla nas innej alternatywy. Na szczęście droga była szeroka i mało kto nią jechał. Na kilka kilometrów przed Ivrea, za mostem, minął nas jadący z naprzeciwka samochód Google, robiący zdjęcia trasie.


13:56. Wjazd do Ivrea mostem nad Dora Baltea. W tle masyw Colma di Mombarone (2371 m n.p.m.). Po lewej Dolina Aosty z widocznym masywem Croix Courma (1966 m n.p.m.). Widok ku N


14:48. Wjazd do Ivrea mostem nad Dora Baltea. Widok ku SEE

W mieście przejazd obrzeżami w kierunku północnym. Przejechało się koło Lago San Michele, a później południowym skrajem Lago Sirio. Odcinek obfitował w podjazdy w otoczeniu zadbanych, majętnych posesji i urokliwych krajobrazów. Mocno nas zmordowało, nim wyjechało się na trasę SS26. Około 16 nastąpiła przerwa pod koniec Motalto Dora, gdzie zakupiło się lody.


15:15. Lago Sirio. W tle Castello di Montalto na zboczach Monte di Maggio (~400 m n.p.m.). Widok ku NNW

Valle d'Aosta

Po przerwie przejechało się jeszcze pięć kilometrów. Dotarło się do dość szerokiej Dolinie Aosty, gdzie niejedna masywna góra przekraczała 2000 m n.p.m. na obrzeżach Pont-Saint-Martin, mój rower złapał kapcia. Naprawa trwała długo. Walczyć trzeba było z dętkami, z których schodziło powietrze oraz słońcem, które paliło skórę, gdy tylko wystawało się z wąskiego cienia, na wąskim chodniku. Zaznaczyć trzeba, że jechało się przez wiele kilometrów, wciąż równomiernie wznoszącą się drogą, której poziom trudności gwałtownie wzrósł tuż za Montjovet, czasem przymuszając nas, by zejść z roweru. Od Saint-Vincent pojawiło się nawet kilka dłuższych zjazdów.


16:33. Settimo Vittone. Z lewej stoki Bec Renon (2266 m n.p.m.). Z prawej stoki Bec di Nona (2085 m n.p.m.). W tle Croix Courma (1966 m n.p.m.). Widok ku NNW


17:00. Pont-Saint-Martin. Masyw Croix Courma (1966 m n.p.m.). Widok ku NNW


17:28. Pont-Saint-Martin. Po prawej ruiny zamku Castellaccio z XV w. W tle grań Lose Bianche (2435 m n.p.m.). Widok ku NNE


18:40. Między Bard i Arnad. W centrum, nieco z prawej Forte di Bard, pomiędzy górami: Z lewej Cime Coudrey (1295 m n.p.m.). Z prawej zbocza Mont Charvatton (1786 m n.p.m.), Bec Cormoney (2142 m n.p.m.), Bec Renon (2266 m n.p.m.) wraz z Cima Battaglia (2298 m n.p.m.). Widok ku SSE


18:40. Między Bard i Arnad. Forte di Bard z XIX w. Widok ku SSE


20:13. Saint-Vincent. Widok ku W


20:27. Saint-Vincent. Po lewej zachmurzona Becca di Vlou (3032 m n.p.m.). Po prawej masyw Corno del Lago (2747 m n.p.m.). Widok ku SE

W Chatillon, między dwoma tunelami, nad strumieniem Marmore, spotkanie Łotysza Leontis'a Romanovskis'a w wieku emeryckim, który po Europie od kilku lat jeździł rowerem ze specyficznym wózkiem upstrzonym różnymi naklejkami. Komunikując się polsko-rosyjskim, pogadało się co najmniej dobre pół godziny. On jechał od strony Mont Blanc zmierzając w stronę Maroka. Ze względu na niezbyt bezpieczne miejsce rozmowy (przy wjeździe do tunelu) i zbliżającą się noc, przyszło pożegnać się nam, jadąc w swoje strony. Noclegu szukało się co prawda dużo wcześniej, ale nic nie wyglądało wystarczająco bezpiecznie. 7 km po rozmowie z podróżnikiem, grubo po zapadnięciu nocnych ciemności, udało się zatrzymać na drewnianym przystanku, o niespotykanych przez nas wcześniej rozmiarach. W gruncie rzeczy wyglądał jak mały domek.


21:17. Przypadkowe spotkanie w Chatillon
Rower:Zielony Dane wycieczki: 103.00 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.71 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXVI - Turyn

Niedziela, 31 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 26

Alpi Maritimes

Nocleg w krzakach, ale wystarczająco wygodny i ukryty, pozwolił wreszcie odetchnąć po kilku dniach męki. Nawet nocleg poprzedni, choć też wygodny, powodował pewien lekki niepokój. Poranek pochmurny, ale jasny. W nocy było trochę chłodno. Na rowerach było się po 9:40. Od początku niosło mnie bardziej z przodu, często kilka skrętów dalej. Nawierzchnia nieco spękana. W górę wędrowało kilku ludzi. O 10 dojazd do pierwszej miejscowości, położonego ponad 200 metrów niżej, całkowicie turystycznej Panice Soprana. Tam odpoczywało się przez kilka minut.


9:44. Zjazd do Panice Soprana. Z lewej Monte Vecchio (1919 m n.p.m.), z prawej zachmurzone pasmo Bric Costa Rossa (2403 m n.p.m.). Widok ku N


9:46. Bec Matlas (2148 m n.p.m.) i Bec Baral (2130 m n.p.m.) na zachód od Limonetto. Widok ku NW

Nawierzchnia była nowa, asfalt porządny i szeroki. Przerwa po pięciu kilometrach w Tetti Mecci, tuż po serpentynie o pięciu skrętach, na których prawie się nie hamowało, jadąc z szaleńczą prędkością i nisko pochylając się przy zakrętach. Do Limone Piemonte droga była prosta, lecz nadal stroma. Miasteczko omijało się i nieco łagodniejszym zjazdem dojeżdżało do Vernante, gdzie nastąpił skręt do centrum. Jak się okazało, mimo niedzieli sklepy był tu otwarte (co do tej pory było dość rzadkie). Zrobiło się zakupy i spacerowało w poszukiwaniu miejsca, gdzie można by zjeść śniadanie.


12:01. Vernante. Fontanna przy kościele pw. San Nicolao. Widok ku NW

Co ważne, w Vernante znajdowały się rzeźby, obrazki, malowidła, tablice poświęcone Pinokio. Pinokio był dosłownie wszędzie. Przerwę zrobiło się na ławeczce pod kościołem pw. San Nicolao. Do miasta dojechało się w godzinę po opuszczeniu noclegu, a spędziło tam prawie 1,5 godziny.


12:01. Vernante. Kościół pw. San Nicolao. Widok ku SE

Pianura padana

Dość swobodna jazda skończyła się w Borgo San Dalmazzo. Tam przyszło natknąć się na sakwiarza, z którym zamieniło się dosłownie kilka słów, z których wynikało, że jedzie w kierunku zachodniego pogranicza Francji i Włoch. My zaś dalej na północ, a teren powoli, niemal niezauważalnie opadał w kierunku Padu. Region był niesamowicie równinny, płaski i jednorodny. Urozmaiceniem były widoczne na horyzoncie szczyty gór, dające się zauważyć tak na wschodzie, jak i zachodzie. Góry na południu powoli malały i znikały, lecz nasz wzrok kierował się ku północy.

Jadąc tak z coraz większym, jednostajnym wysiłkiem, minęło się kilka miasteczek, które w jakiś sposób starały się zapaść nam w pamięć:
- Martinetto del Rame - straciło się kilka minut pod marketem, który okazał się zamknięty. Przynajmniej trochę się odpoczęło.
- Pobliskie Cuneo wyglądało na strasznie opustoszałe, podobnie jak wiele kolejnych innych miejscowości. Było położone kilkadziesiąt metrów ponad poziom doliny rzeki Stura di Demonte, co czyniło nawet ładne.


13:47. Cuneo. Widok znad rzeki Stura di Demonte ku SEE


14:13. Cascina Cartignano. W tle Alpy Kotyjskie. Widok ku SW


15:07. Levalidigi. Kościół pw. Spirito Santo. Widok ku NNW


15:12. Levalidigi. Specyficzne rondo do zawracania. Widok ku NNW

- Genola - Mała miejscowości z centrum handlowym. Tam około godziny 16 przerwa na większe zakupy i posiłek niż o poranku. Można powiedzieć, że rowery zostały wtedy bardzo obładowane. Było to na 64 kilometrze pokonanym tego dnia.


16:35. Rowerowe ozdoby przed marketem w Genola

- Savigilano - Pierwszy tego dnia, porządny przejazd przez duże miasto. Przejazd przez centrum, w którym pełno było starej kostki brukowej.


16:59. Savigilano. Kościół pw. Sant'Andrea. Widok ku NNW

- Cavallermaggiore i Racconigi - Miasteczka odległe o 3-4 kilometry od siebie. Oba łączy to, że objechało się je ich obwodnicami, przy czym przy drugiej była znacznie dłuższa.
- Carmagnolla - Sporo nowego budownictwa. W innych miejscowościach przeważała raczej architektura sprzed co najmniej kilkudziesięciu lat. Tu było wyraźnie więcej mniejszych lub większych osiedli.

Turyn

Tuż po przekroczeniu 100km przejechało się pod autostradą A6 na jej na wschodnią stronę. Około godzinę później udało nam się dotrzeć do Turynu. Była 20:20 i powoli zbliżała się noc. Początkowo trzymało się głównej trasy, która biegła w pobliżu Padu. Obserwując znaki drogowe dało się zauważyć kilka, które kierowały do stadionu Juventusu. W sumie, skoro było się tak blisko, czemu by nie zajechać. Jedziemy, jedziemy i nagle tablice prowadzą w innym kierunku, niż do tej pory. Zaczepiamy jakieś młode małżeństwo, które po krótkiej rozmowie informuje nas, że znajdujemy się w innym miejscu, w terenie podmiejskim. Z tego co udało mi się zrozumieć, miał się ona znajdować kilkanaście kilometrów na południe od centrum (w rzeczywistości w kierunku NW, co mogło być nam po drodze). Zrezygnowało się z tego, bo i nie był to punkt obowiązkowy, ani w planach.


20:10. W centrum Moncalieri. Widok ku E


20:11. Moncalieri. Widok z Ponte dei Cavalieri Templari na Pad ku NE


20:20. Turyn przed wieczorem. Widok ku N

Z braku jakichś większych zapasów sił, jechało się głównie chodnikami i ścieżkami. Decyzję te motywowało duże podobieństwo południowej części trasy, do jazdy przez Warszawę w rejonie nadwiślańskim, głównie w okolicy Czerniakowa. Przejechało się w pobliżu muzeum Teatro Nuovo, które od południa bardziej przypominało areszt albo zakład produkcyjny. Niedaleko mijało się Castello del Valentino, z grubsza przypominający pałac w Wilanowie (jeśli już trzymamy się porównywania Turynu do Warszawy).


21:18. Castello del Valentino w Turynie. Widok ku E

Z ścieżek w pobliżu Corso Massimo d'Azegilo skręciło się w Corso Vittorio Emanuele II i przejechało przy Arco di Trionfo. Dalej jechało się bardzo blisko rzeki. Obserwując drugi brzeg rzeki, w oczy rzucała się wieża kościoła pw. Santa Maria na wzgórzu Monte del Cappuccini (284 m n.p.m.), a nieco dalej kolejny Chiesa del Gran Madre di Dio, z kopulastym dachem, przypominająca współczesny Panteon w Rzymie.


21:22. Arco di Trionfo w Turynie. Widok ku NNE


21:29. Chiesa del Gran Madre di Dio w Turynie. Widok ku SEE

Odbicie w Via Giovanni Francesco Napione, później skręcając w Corso Belgio (obie z torami tramwajowymi), jadąc na wschodni brzeg Padu. Tamten odcinek zszedł nam trochę dłużej, tak pod względem nawierzchni, sił, jak i nawigacyjnie, by nie nadkładać drogi. Po wschodnim brzegu przejechało się ~2km, po czy powrót na brzeg poprzedni, lecz dopiero w miejscu, gdzie wpadała do Padu rzeka Sture di Lanzo. Dalej jechało się przez strefę z małą ilością zabudowań i wielkich obszarów przemysłowych. Przerwę na przystanku, pożywiając się trochę i odpoczywając. Od pewnego czasu szukało się noclegu, ale z powodu miejskiej zabudowy przypominało to raczej szukanie noclegu w Genui.

Przejechało się przez Settimo Torinese, które wtedy przypominało przejazd przez Ponte San Giovanni pod Perugią. Dopiero prawie dwa kilometry za miasteczkiem udało się wypatrzyć przydrożny, niewielki, zakrzaczony teren. Ostatecznie przyszło się położyć 10 minut przed północą.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 144.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:18.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXV - Massif du Mercantour-Argentera

Sobota, 30 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 25

Dolina rzeki La Roya

O 7:30 wyległo się z namiotów, ale obozowisko, już po zwinięciu bagażu, opuściło się godzinę później. Wcześniejsze rozpoczęcie podróży oznaczało przyjemnie chłodniejsze pierwsze kilometry. Na śniadanie 8 kilometrów przyjemnego zjazdu do Breil-sur-Roya, choć właściwa część miejscowości została na południe od nas. W dolinie La Roya, przejazd przez dwa tunele o łącznej długości ponad kilometra. Pomiędzy nimi znajdowała się kilkusetmetrowa wolna przestrzeń, skąd widać było Saorge, niewielką, położoną na prawym brzegu rzeki miejscowość, której zabudowa ułożona półkoliście na zboczu przypominała amfiteatr


10:13. Saorge w dolinie La Roya. Widok ku NE


10:18. Wiadukt kolejowy w dolinie La Roya. W tle stoki Cime de Pesourbe (1002 m n.p.m.). Widok ku N

Kolejne kilometry to głównie podróż doliną tak wąską, że miejsca było tylko na drogę i płynąca obok rzekę. Ściany strome i wysokie, tym bardziej, że okoliczne szczyty wybijały się grubo ponad 1000 m n.p.m. a czasem i ponad 2000 m n.p.m. Szersze tereny wypełnione były przeważnie przez nieliczne miasteczka, których i tak było mało.


10:56. Hydroelektrownia przy ujściu Valon de Paganin do doliny La Roya przed Saint-Dalmas-de-Tende. Widok ku N


10:57. Skromne dzieło w pobliżu hydroelektrowni nad rzeką La Roya przed Saint-Dalmas-de-Tende. Widok ku SSE


11:22. Saint-Dalmas-de-Tende. W tle stoki Cime de Riodore (1371 m n.p.m.) tuż obok L'Arpette (1611 m n.p.m.). Widok ku NE

W Saint-Dalmas-de-Tende urządziło się przerwę przy fontannie, uzupełniając zapas wody i odpowiednio się schładzając. Do Tende przybyło się po 12:40. Chciało się znaleźć jakimś sklep spożywczy, ale nic nie rzuciło się nam w oczy. Do tego miasteczka większość trasy jechało się, z niewielkimi tylko etapami marszu, jak np. w Saint-Dalmas-de-Tende.


12:45. Centrum Tende w dolinie La Roya. Widok ku NNW


12:53. Kino w Tende. Widok ku N

Col de Tende

O 15:20 dojechało się do krańca Viévola. Znajdował się tam tunel graniczny, prowadzący do Włoch. Ciekawostką było to, że posiadał stróżówkę i odbywał się tam ruch wahadłowy. Przemieszczenie na początek kolejki do miejsca, skąd możnaby spokojnie ruszyć dalej. Na przejazd oczekiwało kilkadziesiąt aut, a zmiana świateł sygnalizacyjnych też swoje trwała. Po około pół godziny, ze stróżówki wyszedł jegomość, informujący nas, że rowerem nie wolno nam tam jechać, a na pytanie, którędy mamy się wydostać z tego miejsca, wskazał dróżkę prowadzącą na przełęcz. Po tym poszedł, a nam przyszło cofnąć się 300 metrów do tyłu.


15:10. Col de Tende (1871 m n.p.m) z widocznym Fort Central w centrum na szczycie, ruinami domu przy La Ça Canelle po lewej i sznurem aut przed wjazdem do tunelu. Widok z wysokości 1200 m n.p.m. ku N


Roślinność alpejska w okolicy Vievola. Rosnące na poziomie drogi do tunelu (czas wykonania zdjęć, od góry, od lewej): 14:42; 14:41; 14:40; 14:41. Rosnąca przy drodze do przełęczy: 16:08 Dziewięścił. Zdjęcie z okolic Breil-sur-Roya, rośliny co prawda nie zaobserwowanej przez mnie w tym rejonie, lecz dodany do kompozycji jako zdjęcie kwiatów z tego dnia: 8:34 Ostrożeń.


Serpentyny La Ça Canelle prowadząca z Viévola do Col de Tende. W centrum, nieco po lewej, widoczna ruina, przy której zastała nas burza. W tle po prawej SW grzbiet odchodząc od Cima de Marta (2138 m n.p.m). Widok ku SEE

Dzięki temu, kolejny etap podróży pozwolił nam na marsz w kierunku przełęczy Col de Tende. Pozwoliło nam to pierwszy raz zobaczyć na własne oczy dziewięćsił; piękną serpentynę o 47 zakrętach, w pierwszym, asfaltowym etapie przypominającą tarasy ryżowe; zjeść budyń w pobliżu ruin domostwa na zboczu, z pięknym widokiem na przebytą dolinę; zobaczyć z odległości kilkuset metrów umocnienia bojowe w postaci twierdzy Fort Central; podziwiać malowniczy krajobraz alpejski po włoskiej stronie przełęczy w porze zmierzchu; po raz pierwszy w życiu przekroczyć wysokość 1871 m n.p.m.; zjechać z tejże wysokości świetną asfaltową drogą (po stronie francuskiej, około połowa trasy od strony przełęczy była szutrowa); na koniec dnia przenocować na wysokości około 1610 m n.p.m.


Ostatnie metry do Col de Tende (1871 m n.p.m). Widok ku NWW


Zjazd z Col de Tende (1871 m n.p.m). Po lewej szczyt kryjący Fort Pernant (2089 m n.p.m). Po prawej Rocca dell'Abisso (2755 m n.p.m). Widok ku W

Prawda, że duże są zalety tegoż górskiego etapu podróży, poznane widoki, krajobrazy i miejsca. Prawda... Tylko czemu w sytuacji, gdy kończyło nam się jedzenie (obiad z budyniu), następnego dnia była niedziela (prawdopodobnie zamknięte sklepy), nad naszymi głowami przechodziła burza (dwie godziny przerwy koło ruin na wysokości ~1450 m n.p.m.), a informacja z zakazem jazdy przez tunel na rowerze, znajdowała się dopiero 15 metrów PRZED wjazdem do tunelu i 15 metrów ZA szlabanem, który uprzednio trzeba było przekroczyć, by móc przeczytać informacje o tym miłym fakcie...
Rower:Zielony Dane wycieczki: 49.00 km (4.50 km teren), czas: 07:00 h, avg:7.00 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXIV - Préalpes de Nice

Piątek, 29 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 24

Doliny rzeki La Paillon

Wiele tego dnia się nie pokonało. Dwa pełne podejścia, rozdzielone jednym szybkim zjazdem i kilkoma krótszymi jazdami, gdy było to możliwe. Przeważnie na początku dnia. Na szczęście było pogodnie. Około 10 skończyło się śniadanie i ogrzewanie się na słońcu. Nim się rozpoczęła jazda po 10:30, udało się nieco ogarnąć z bagażami przy pomocy pobliskiego, przydrożnego murku. Wczoraj odbijało się w dolinę dopływu - La Paillon de Contes. Tego dnia, po zaledwie kilometrze jazdy, nastąpił skręt w dolinę niewielkiego strumienia Ruisseau de la Garde.


11:00. Ścieżka z La Pointe de Contes do L'Escarène. Widok ku N

W La Pointe de Contes podjazd nieco przybrał na sile i jechało się powoli. Tuż za ostatnimi zabudowaniami pojawiła się ścieżka rowerowa, wyróżniająca się żółtą barwą. Co odróżniało wszystkie do tej pory odwiedzone doliny, to mnóstwo jasnych, nieraz białych osadowych skał oraz widoczne w (prostopadłych do poziomu doliny) odsłonięciach kilkustopniowych warstw, występujące wraz z wpół stożkowatymi, niewielkimi, ale licznymi piargami.


11:07. W dolinie Ruisseau de la Garde. Widok ku NEE

Na murku urządziło się przerwę po około 5 kilometrach i zaledwie godzinie podróży. Zebrało się siły i pokonało kolejne 4 zakręty serpentyn przy sporym nachyleniu, ale tuż za nimi nie było wcale lepiej. Dużą część pokonało się na rowerach. Dotarło się do Col de Nice na 416 m n.p.m., skąd nastąpił zjazd do L'Escarène. Niewielki, krótki zjazd do doliny Le Paillon. Tej samej co dnia poprzedniego, lecz w innym miejscu.


11:30. Jaszczurka z doliny rzeki Ruisseau de la Garde


12:13. L'Escarène. Rocca Tailla nad trasą do Col de Braus. Widok ku NNE


12:14. L'Escarène. Rue du Château. W tle Rocca Tailla. Widok ku NNE


12:17. L'Escarène w dolinie Le Paillon. Po lewej Cime de Baudon (1265 m n.p.m.). Widok ku SE

Przejechało się mostem, potem pod wiaduktem. Niosło nas doliną Ruisseau de Redebraus. Przejazd przez kilometr do Touët-de-l'Escarène, a po kilkuset metrach zejście z rowerów. Pojawiła się pierwsza serpentyna. Tuż za nią nieco łagodniejsza, w miarę prosta droga, prowadząca do kolejnej, trochę dłuższej serpentyny, położonej prawie 100 metrów wyżej. Przy drugiej zatrzymała się trochę starsza od nas Francuzka z rodzicami. Pogadało się z nią co nieco, streszczona została wyprawa i dalsze zamiary, a potem znów się szło. My przed siebie w górę, a oni w dół ku rzece.


12:18. Wyjazd z L'Escarène w stronę Col de Braus. Widok ku NNE

Wiodło nas w silnie zerodowanym przez wodę miejscu, tak bardzo, że wygalało to jakby strumień zabrał ze sobą kawałek pasma górskiego, dzieląc go na dwie części. Od Touët-de-l'Escarène dolina rozszerzyła się w niewielką kotlinę z bardzo stromymi zboczami. W czasie marszu doskonale widać było całą przeszłość geologiczną tego obszaru, ukazaną w przydrożnych skałach. Wtedy dopiero udało nam się zrozumieć, jak bardzo skomplikowaną budowę mają Alpy.


12:44. Touët-de-l'Escarène. Efekty fałdowania alpejskiego. Widok ku NW


13:25. Przejazd pod Rocca Tailla między Touët-de-l'Escarène i Les Faiscia. Po lewej zachodnie stoki doliny rzeki Ruisseau de Redebraus la Garde. W centrum w tle Mont Rissandrous (566 m n.p.m.), a dalej pasmo Mont Macaron (806 m n.p.m.). Widok ku SW

O 13:20 mijało się bramę wąwozu potoku Redebraus, gdzie widać było górną część ok. 40 metrowego wodospadu. Korzystając z chwilowego wypłaszczenia, przejechało się do Saint-Laurent. Od tej małej osady dopiero się zaczęła męczarnia. W sumie 16 zakrętów na serpentynach przeszło się w godzinę. Były to tylko trzy kilometry trasy i 230 m w górę.


13:29. Między Touët-de-l'Escarène i Les Faiscia. Wodospad rzeki Ruisseau de Redebraus. Widok ku E


14:37. Saint-Laurent w dolinie potoku Redebraus. W centrum przebyta droga. Widok ku SSW


14:37. Serpentyny wiodące do Col de Braus (po prawej poza kadrem). Widok ku NNE

Szło się wyżej i wyżej, w coraz bardziej suchy krajobraz. Obserwowało się drogę przed nami i pod nami. Co chwilę się odwracało, by obejrzeć to co zostało za nami. Przy uważnym wpatrywaniu, widoczne stawało się odległe o zaledwie kilkanaście kilometrów Morze Śródziemne.


15:25. Dolina potoku Redebraus. Rzut oka na południową część Préalpes de Nice. Po prawej przebyte serpentyny. Widok ku SW

Wiele postoi się zrobiło, z czego jedną trochę dłuższą przerwę. Przełęcz Col de Braus (1002 m n.p.m.) osiągnięta przed 16. Bardzo nas to wymęczyło, tym bardziej, że słońce paliło z zewnątrz, a wewnątrz organizm wciąż wracał do siebie po chorobie. Było to ciekawe, ponieważ z jednej strony odczuwało się upał, ale równocześnie także swego rodzaju niedogrzanie. Na przełęczy ujrzało się na pomnik postawiony zmarłemu kolarzowi René Vietto oraz ruiny budynku, po południowej stronie drogi. Odpoczęło się chwilę, tuż po 16 ruszając w dół.

Doliny rzeki La Bévéra

Całość trwała przez 10 kilometrów do poziomu 350 m n.pm. w czasie krótszym niż godzina. 21 zakrętów w kilku serpentynach Jechało się rozdzielnie z kilkoma przystankami po drodze, przy czym mi zachciało się zdecydowanie szarżować, zwalniając głównie przy zakrętach lub nie chcąc oddalić się zbyt daleko.


16:09. Sospel w dolinie rzeki La Bévéra. Z lewej masyw Pointe de Ventabren (1977 m n.p.m.). Z prawej Cima di Basavina (1095 m n.p.m.). W tle obszar Forêt domaniale de la Tête-D'Alpe na granicy z Włochami. Widok ku NE

Początkowy etap to długie proste odcinki z małą serpentyną w pierwszej połowie. Po lewej stronie widziało się dolinę rzeki La Bévéra z miastem Sospel. Początkowo wydawało się nam, że jest to tylko jakieś miasteczko, które zostawiamy z boku, za plecami. Jechało się w kierunku z grubsza południowym, zbliżając się w stronę góry Mont Barbonnet z położoną na jej szczycie twierdzą Fort Suchet z Małej Linii Maginota.


16:24. Fort Suchet na Mont Barbonnet (845 m n.p.m.). Widok ku SEE

Stopniowo okrążało się ową górę. O 17 wjazd do Sospel. Uprzednio obejrzało się z rowerów przydrożny bunkier. Miasto przejechane dość żwawo, drogą poprowadzoną wzdłuż rzeki. Wyprowadziło nas w dolinę ze stosunkowo szerokim, równinnym dnem. Dzięki temu podjazd był łatwy i szybko się oddalało z miasta w kierunku wschodnim. Jak łatwo się domyślić, po trzech kilometrach wygoda się skończyła, a rozpoczął kolejny, żmudny marsz przez serpentyny. Zakrętów było już tylko 11.


17:15. Sospel. Pasmo Mont Grammont (1378 m n.p.m.). Widok od NNE do S ku SE


18:26. Droga z Sospel do Col de Brouis (879 m n.p.m.). W centrum Mont Gros (1272 m n,p.m.). Widok ku N

Po 7 kilometrach od Sosepl mijało sięCol du Pérrus. Takie jakby siodło, dzięki któremu można było przejść na wschodnią stronę jednej z odnóg masywu Mont Gros (1272 m n.p.m.). Pewne odcinki w okolicach tego siodła z powodzeniem się przejeżdżało. Teren był odrobinę bardziej zielony, niż przy części nadmorskiej, ale nadal ubogi w roślinność. W miarę upływu czasu góry nabierały bardziej szarych i błękitnych, wieczorowych barw.


19:08. Droga z Sospel do Col de Brouis (879 m n.p.m.). W centrum francuski fragment Alp Liguryjskich, reprezentowany przez S grzbiet odbiegający od Cima de Marta (2138 m n.p.m), przez który biegnie granica państw. Widok ku NEE

O 20, po kolejnym etapie morderczego podejścia, osiągnęło się przełęcz Col de Brouis (879 m n.p.m.). Opuściło się dolinę potoku Brouis i oczom naszym ukazała się dolina Valle da la Lavina. Powoli zbliżała się noc, więc nie chcąc ryzykować kolejnej trudnej nocy, od razu ruszyło się w dół na poszukiwanie noclegu. Szczęśliwie, po zaledwie kilometrze i 80 metrach wysokości udało się dostrzec dróżkę czy też szlak w las, który zaspokoił nasze (już i tak niskie) wymagania dotyczące jakości noclegów.


20:10. Valle da la Lavina. Po prawej L'Arpette (1611 m n.p.m.). W centrum Cima de Marta (2138 m n.p.m). W tle graniczne pasmo Monte Bertrand (2482 m n.p.m.). Widok ze zjazdu z Col de Brouis (879 m n.p.m.) ku NE
Rower:Zielony Dane wycieczki: 45.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:5.62 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXIII - Riviera di Ponente (Riviera dei Fiori)

Czwartek, 28 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 23

Liguria Imperiese

Pobudka wczesna, ale mimo niespecjalnie dogodnych warunków, wylegiwanie się trwało do 7 rano. W tym czasie minął nas co najmniej jeden biegający o poranku facet, który musiał przeskoczyć przez barierkę, by bezpiecznie nas ominąć. Dzień słoneczny, choć jeszcze chłodno, gdy wiatr omiatał nas po wychynięciu spod śpiwora. Mimo to ruszyło się już bez bluz, choć w cieniu na zjeździe nieco nas wychładzało. W porównaniu z dniem poprzednim było mi dużo lepiej, ale katar towarzyszył nam praktycznie do końca wyprawy.


7:28. Od prawej: Capo Noli (~33km), wyspa Gellinara w pobliżu Albenga, Capo Santa Croce w centrum oraz miasteczka Alassio i Laigueglia. Widok ku N


7:43. Galerie przymorskie. Jeden z noclegów na wyprawie. Widok ku S

Podróż tego dnia, w większym jeszcze stopniu polegała na pokonywaniu kilkudziesięciometrowych wzniesień, oddzielający od siebie kolejna miasta. W gruncie rzeczy odwiedzało się kolejne, liczne, nadbrzeżne doliny. Nie było zbyt istotne jak się nazywają kolejne miejscowości. Każda z nich do siebie podobna, ale w pozytywnym znaczeniu. Z każdego praktycznie zjazdu roztaczał się widok na kolejne, wciąż jeszcze odległe miejscowości, zatoki i przylądki.

Liguria Sanremese i Ventimigliese

W Bussana zjechało się na ścieżką podobną do wczorajszej. Różnica zasadnicza - dwa pasy ruchu dla rowerów i jeden dla pieszych. Trasa zaczynała się wcześniej, ale nieszczęśliwie, zbyt późno udało nam się w tym zorientować. Wygodnie, z dala od aut, wyprzedzali nas szosowcy. Tak dojechało się do San Remo, gdzie na powrót udało się włączyć do ruchu ulicznego. Przed tunelem prowadzącym do miasta uzupełniło się zapasy wody, a korzystając z tej okazji, również zjadło się obiad.


8:16. Cervo. W tle Capo Berta i zabudowa Diano Marina. Widok ku SW


8:18. Cervo. Kościół pw. San Giovanni Battista. Widok ku NWW


11:30. Arma di Taggia. Dolina Torrente Argentina. W tle Gruppo del Monte Saccarello. Widok ku N


11:51. Ścieżka pieszo-rowerowa między Bussana i San Remo (w tle). Po lewej Capo Nero. Widok ku W


13:29. Ścieżka pieszo-rowerowa w San Remo. Widok ku W

W Ventimiglia najładniejsza, spośród do tej pory mijanych dolin - dolina rzeki Roia. Stamtąd tylko ~5km do granicy z Francją, którą przekroczyło się po 15:40.


14:37. Ventimiglia w pobliżu granicy z Vallecrosia. W centrum południowy kraniec pasma, rozdzielającego doliny Torrente Nervia i La Roya. Widok ku NW


15:05. Ventimiglia. Dolina rzeki La Roya. Granica między Alpami Nadmorskimi i Alpami Liguryjskimi. Widok ku NNW

Côte d'Azur

Coś mnie tak naszło i założyło się kurtki. Co prawda wciąż było słonecznie i ciepło, ale nadal w stanie osłabienia po chorobach i odczuwanie temperatury przebiegało inaczej. Jak się okazało pomysł był naprawdę świetny. Praktycznie zaraz po wjeździe do centrum miasta Mentona, dwóch młodzieniaszków na skuterze, jadących z naprzeciwka, postanowiło oblać nas wodą z wiaderka. Jeśli wziąć pod uwagę to, że sumaryczna prędkość w chwili zderzenia z wodą wynosiła około do 60-70km/h (my ma rowerach ok. 20km/h), a w wiadrze niekoniecznie musiała znajdować się woda (choć na szczęście, była to prawdopodobnie tylko ona), to wcale nie było nam do śmiechu z tego powitalnego żartu. Wkurzyło nas to zdarzenie i niemocy zrobienia czegokolwiek, poza kontynuacją podróży. Dość nam było jazdy po Francji, choć ledwie się ją odwiedziło. Próbując się przedostać dalej na zachód, przejechało się przez Roquebrune-Cap-Martin. Pechowo, zamiast na wprost, odbijało się na południe, w kierunku krańca półwyspu Martin. Wracając na główną trasę, trzeba było jeszcze pokonać strome podjazdy. Oczywiście już pieszo.


15:43. Granica między Włochami i Francją na SE stokach La Gardieura (625 m n.p.m.). Widok ku N


15:52. Mentona we Francji. Widok ku SSW

Monaco

Wtem widoczne stało się nieodległe już miasto-państwo, pełne wieżowców, tuż za którym wznosiła się Tête de Chien 550 (m n.p.m.). Do granicy Monako pozostały około cztery kilometry. Dojechało się tam o 17:30, lecz opuszczone zostało po blisko godzinie.


17:02. Roquebrune-Cap-Martin we Francji. Rzut oka na Księstwo Monako. Widok ku SWW

Początkowo jechało się przez dzielnicę o stosunkowo wąskiej ulicy w otoczeniu wieżowców, lub może ich bliskość optycznie ją zwężała. Trzeba było zrobić przerwę nawigacyjną, a ta wypadła w pobliżu pomnika rajdu Monte Carlo. Następnie zjechało się w pobliże portu Hercule. Przejechało się przez rejon niższej zabudowy, tak docierając pod Skałę, na której położona była część najstarsza, wraz z pałacem książęcym. Dalej do granicy droga prowadziła nas przez nieciekawe, puste tereny, gdzie trwały budowy lub przebudowy terenu i znajdował się szeroki pas drogowy. Przez całe państwo przejechało się główną trasą, z jednym tylko odbiciem przez Avenue Saint-Laurent w okolicach Kasyna.


17:47. Monako. Kasyno w Monte Carlo. Widok ku SE


17:56. Pałac książęcy w Monako. Widok ku SW


17:56. Dzielnica Jardin Exotique. W tle Tête de Chien (550 m n.p.m.). Widok ku SWW

Po 10 kilometrach jazdy nastąpił przejazd przez Villefranche-sur-Mer, miasto, które malowniczo ulokowało się pomiędzy wschodnim przylądkiem Ferrat i zachodnim de Nice. Przejeżdżając, obserwowało się wypływający w morze luksusowy prom oraz mnóstwo jachtów i żaglówek zakotwiczonych na redzie Villefranche.


19:33. Reda w Villefranche-sur-Mer. Widok ku S

Nicea

Za miastem ostatni podjazd na Lazurowym wybrzeżu, zakupy Carrefourze (w czasie pakowania bagażu zagadywał jakiś francuz, ostrzegając przed problematycznością szukania noclegu w głębi lądu, ale równocześnie stwierdzając, że sobie poradzimy) i oto roztaczał się widok na Niceę o zachodzie słońca. Była 20.33


20:34. Nicea wieczorową porą. Widok ku NWW

W praktyce tylko widok. Zjazd na dół i skręt w Via Emmanuel Philibert. Początkowo jechało się wśród czteropiętrowych kamienic, które kilometr dalej ustąpiły miejsca dużym osiedlom. Minęło się kilka stacji rowerowych, które w Warszawie miały dopiero się pojawić. Później, po lewej mijało się długi i duży obszar kolejowy. Przy jego krańcu przejechało się wiaduktem na stronę zachodnią i dotarło do lokalnej drogi.Tylko na początku, z niewielką liczbą domów w stylu ulicówki, trwały starania, by na kolejnych rozwidleniach i rondach nie wjechać na autostradę. Zapadał już zmrok. Przejechało się przez następujące dzielnice Nicei: Mont Boron, Le Porte, Riquier, Saint-Roch, Roquebillière, Ariane.

Jechało się w bliskiej odległości rzeki Le Paillon. Początkowo odgradzała nas od niej bardziej przelotowa trasa prowadząca na północ, później głównie zabudowania. Z rzadka jechało się blisko niej, lecz tak jak prowadziła nas droga. W La Trinité skręt w Boulevard François-Suarez, bo wyglądał zachęcająco. Szeroka, jasno oświetlona, dwujezdniowa ulica. Za budynkiem (chyba) szkoły, dojechało się do ronda i usiadło na przystanku. Przerwa. Odpoczynek. Analiza mapy. Droga wyglądała zachęcająco, ale... Wróciłoby się do Monako. Po odpoczynku pieszo na ulicę po lewej. Z ciężkim sercem, powiekami i nogami. Naszym jedynym marzeniem w tamtym czasie, było znalezienie noclegu. Miejsca pod namiot, z dala od potencjalnych oczu, gdzie można by się rozłożyć i wyspać. Zapadła trzecia noc, podczas której z trudem takiego miejsca się wypatrywało.

Męcząc się, z coraz większym wysiłkiem odczuwanym przez prawie całe ciało, jakoś jechało się przed siebie, lekko wznoszącą się drogą. Były nawet momenty, gdy wydawało się, że uda nam się jechać długo jak przez Genuę. Od przerwy udało się nam przebyć ~4,5 km, które zdawały się ciągnąć kilkukrotnie dłużej. Szczęśliwie, tuż za Cantaron pojawiła się przestrzeń bardziej odludna. Należy przez to rozumieć - 200 metrów wolnej przestrzeni między budynkami. Przez pewien czas się stało, zastanawiając się czy ryzykować, lecz zmęczenie wzięło górę. Dosłownie wlazło się za krzaki i tam rozłożyło namiot tuż nad suchym, górskim kanałem odpływowym. Mimo braku widoczności ze wszech stron, najbliższy dom znajdował się 15 metrów od nas...
Rower:Zielony Dane wycieczki: 115.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:14.38 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXII - Riviera di Ponente (Riviera delle Palme)

Środa, 27 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 22

Riviera del Beigua

Noc minęło ciężko. Czego innego się można spodziewać, po spaniu na ławce przez 4,5 godziny z przerwami. Rankiem przechodzili koło nas ludzie zmierzający do zaparkowanych samochodów, lub uprawiających poranne sporty. Niebo było pochmurne z przeświecającym słońcem. Oprócz wątpliwego, ale zawsze jakiegoś odpoczynku, jedynymi korzyściami były: nocny i poranny widok na miasto oraz świadomość noclegu nad samym morzem.


7:59. Genua o poranku. Widok ku E


9:03. Riviera Savonese zakończona Capo Noli (~35km), między Noli i Varigotti. Z prawej Punta San Martino w Arenzano. Widok ku SW

Start po 9:00. Jazda szosą powolna. Przejechało się przez kilka krótkich tuneli. Za Arenzano długa piesza wędrówka do ~90m n.p.m. Za nią łatwy zjazd do Cogeleto. Tam wjazd na ścieżkę pieszo-rowerową. Prawdopodobnie najciekawszą, jaką w ogóle do tej pory się jechało i zapewne jaką jeszcze będzie nam dane kiedykolwiek jeździć. Jej długość wynosiła tylko, ale nieprzerwane, 4 kilometry. Położona tuż nad morzem, w oddaleniu od aut, poniżej poziomu zabudowań i ogólnodostępnych dróg. Kilkukrotnie przecinana tunelami dochodzące do wybrzeża skały. Czasem mijało się pieszych na spacerze.


10:09. Cogoleto. Ruiny zakładów chemicznych Luigi Stoppani SpA. W tle grzbiet Monte Reixa (1183 m n.p.m), której szczyt znajduje się poza prawym kadrem. Widok ku NNW


10:25. San Giacomo. Jeden z licznych tuneli ścieżki pieszo-rowerowej Lungomare Europa. Widok ku SSW


10:46. Ścieżka pieszo-rowerowa Lungomare Europa między Invrea i Cogoleto. Po lewej Punta della Mola. Widok ku SW

Tuż przed zakończeniem ścieżki zrobiło się przerwę na kamiennej ławce. Spokojna jazda skończyła się w Varazze, gdzie dopadł nas deszcz. Deszcz przeczekało się w pobliskim tunelu, przechodzącym pod trasą SS1. Gdy się uspokoiło, przejechało się mokrym asfaltem przez miasto i zatrzymało na przystanku w okolicy zbiegu SS1 z ulicą Carlo Nocelli. W pobliżu stał dyskont EKOM, gdzie uzupełnione zostały zapasy. Szczególnie zapadł nam tam w pamięć sok o smaku gruszek. Zachwytów nie było końca, aż się cały nie wyczerpał. W międzyczasie przeszła burza, a nam się zachciało podjeść co nieco. Gdy ta przeszła, udało się dostrzec grupkę rowerzystów z sakwami, którzy jechali w przeciwnym kierunku.

Riviera Savonese

Po przerwie, kolejną godzinę zajęło nam przebycie około 10 km dzielących nas od Savony. Jechało się główną trasą, tylko raz przebywając dłuższy tunel. Tuż przed miastem zaczęło ponownie padać. Osłaniały nas kurtki kurtkami od Varazze. Minęło się twierdzę La fortezza del Priàmar i trzeba było zatrzymać się na pobliskim przystanku. Lało bardzo mocno. Ponownie ruszyło się około 15:00.


15:43. L'Isola di Sant'Eugenio w Bergeggi. Widok ku SSE


15:47. Po lewej Capo Noli (5km). Nieco na prawo Noli. W centrum Torbola. Po prawej Spotorno. Widok ku SW

Od przejścia burzy, z wolna było mi coraz gorzej. W Savonie jeszcze w miarę w porządku, ale za miastem przez dłuższy czas udawało mi się jechać tylko dlatego, że nogi kręciły się same i jakoś udawało się utrzymywać równowagę. Na szczęście już nie padało. Po drodze naszą uwagę zwróciła niewielka, przybrzeżna wyspa zwana di Bergeggi lub di Sant'Eugenio. Poza nią, w oko wpadały malownicze, strome, skalne ściany. Nie udało mi się z tego czerpać pełnej satysfakcji. Tak jadąc, mijało się kilka miast i kilka tuneli, z czego zapamiętać udało się tyle, ile zostało na zdjęciach.


16:05. Noli. W centrum Concattedrale di San Pietro.Po prawej wieża ratusza. Widok ku SSW


16:19. Między Noli i Virigotti. Z prawej zbocza Monte di Capo Noli (276 m n.p.m.). W tle Punta Crena. Widok ku SW

Liguria Finalese


16:44. Capo Castelletto przy wjeździe do Finale Ligure. Widok ku SWW

Przerwa w Finale Ligure, na przystanku od strony morza, przy wjeździe do miasta. Kasia zajęła się gotowaniem, a przeze mnie przechodził najgorszy etap gorączkowania. Siedziało się na ławce, po wspomożeniu polopiryną, starając się odpocząć na tyle, by móc kontynuować dalsza trasę. Kasia swoje odchorowała w dość przyjaznym noclegu, a mnie dopadło w środku dnia. Próby odrobiny przedrzemania przyniosły mizerne tego efekty. Termometru nie było, lecz na oko, wnioskując po przednich przejściach chorobowych, moja temperatura wynosiła około 38,5°C,a prawdopodobnie więcej. Przerwa trwała przez dwie godziny do 19:00.

W miarę udało mi się pozbierać. Przez miasto przejechało się, zbierając siły i koncentrację, co trwało przez kolejne 5-10 kilometrów. Po tym czasie jechało się znośnie. Lek robił swoje. Jazda przez Loano była już przyjemna, przede wszystkim pod względem poruszania się po tamtejszych ulicach.

Liguria Albenganese

W Ceriale trasa odbiła od wybrzeża. Przejechało się rozległą, jak na te okolice, równinną dolinę rzeki Arroscia. Przyszła pora rozejrzeć się za jakimś noclegiem, ale było to dla nas nie do zrealizowania. Teren przypominała jedna wielką wieś rozproszona, gdzie prawie każdy gospodarza posiada ćwierć ziemi uprawianej normalnie, a resztę w szklarniach. Omijało się miasto Albenga i przejechało przez tunel. Po drugiej stronie wiać było wjazd na kamping, ale nie widniało to w naszym budżecie. Kawałek dalej, po prawej zaciekawił nas teoretycznie dziki teren. Ba! Weszło się tam nawet z rowerami i już, już by przyszło nam się tam rozłożyć, ale bliskość kempingu, szosy i niepewność - czemu ten teren tak wygląda i co znajduje się wyżej sprawiło, że po zaniepokojeniu się, po prostu pojechało się dalej.


19:09. W pobliżu granicy między Albenga i Alassio. Liguria Albenganese. Od lewej: wyspa Gellinara w pobliżu Albenga, Capo Mele (nocleg), Poggio Scotteri (589 m n.p.m.), comune Albenga, Monte Picaro (281 m n.p.m.) oraz okolice Loano. Widok ku SSW


21:03. Światła Alassio i odległa Laigueglia tuż przed nocą. Widok ku SW

Wieczorem przejazd przez Alassio, a ciemna nocą przez Laigueglia. Wyjeżdżając z tego ostatniego, w kącie desperacji ruszyło się pasażem odbijającym od SS1. Dojście do końca, pragnąć znaleźć miejsce do rozbicia namiotu, albo ławki, ale nie dość, że nie było takiej okazji, to co jakiś kręcili się tam ludzie. Mocno ciążyło nam zmęczenie, zirytowanie. Powróciło się do szosy. Całość zajęła nam blisko 1 kilometr.

Dalej pieszo. Przez 1,5 kilometra szło się pod górkę. Przeszło się przez jeden tunel, przed którym trzeba było odpocząć i zastanowić się co dalej. Doszło się do drugiego. Przeszło przez prawie cały i na wysokości prawie 80 m n.p.m., na poboczu galerii już nie było więcej sił, więc po prostu legło się tam wraz z rowerami. Namiot został położony bez stelaża, na płasko od strony morza, na to gorszy śpiwór, a lepszym się przykryło. Rowery ułożone obok nas, wzajemnie zablokowane, tak by maksymalnie utrudnić ewentualne zabranie ich przez postronną osobę. Było po 22:30. Dokładniejszej godziny się nie odnotowało ze względu na przejścia z tego dnia.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 85.00 km (0.00 km teren), czas: 08:00 h, avg:10.62 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XXI - Riviera di Levante

Wtorek, 26 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 21

Provincia della Spezia

W nocy Kasię dopadła gorączka, która tłumaczyła jej osłabienie od dwóch dni. Temperatura była wysoka, ale pomógł gripex. Do rana się poprawiło i prawie przeszło. O 8:30 wyszło się z namiotu, ale odpoczynek i dochodzenie do porządku trwało prawie do 11:00. Przez 9 pierwszych kilometrów w większości jechało się pod górkę. Minęło się Borghetto di Vara, za którym kilka kilometrów dalej widać było pakującego swój namiot rowerzystę, kilka lat od nas starszego. Co ciekawe, obozował prawie przy samej drodze, tyle tylko, że kilka metrów ponad nią. Widoczny był za to niemal dla każdego.


11:11. Borghetto di Vara. Widok ku SWW


12:03. Granica między Borghetto di Vara i Carrodano. Kaplica w Termine di Roverano. Widok ku N


12:05. Zjazd z Borghetto di Vara do Carrodano. W centrum zabudowania w Bergassana. Na horyzoncie pasmo, grzbietem którego przebiega granica między Ligurią i Toskanią. Widok ku NNE


12:10. Carrodano. Kościół pw. Santa Felicita. Widok ku N


13:35. Ruiny domu w Mattarana. Widok ku SW

Z Termine szybkim zjazdem przejechało się nad schowaną w tunelu trasą E80, lecz od Carrodano, teren był dla nas zbyt stromy. Tak rozpoczął się dziesięciokilometrowy, powolny marsz pod górę, w czasie którego weszło się ze ~170 do ~650 m n.p.m. Było gorąco i co chwila trzeba było uzupełniać płyny. W międzyczasie, za Mattarana, podczas próby podjeżdżania na łagodniejszym odcinku w górnej partii, minął nas ów rowerzysta, którego widziało się wcześniej. Chwilę jechało się wspólnie, wymieniając kilka zdań w czasie podjazdu, w czasie których wynikła, iż jest Węgrem. Nie trwało to dłużej niż 1-2 minuty.


13:59. Comune Deiva Marina. Widok ze stoków Monte San Nicolao (810 m n.p.m). W centrum Apicchi (400 m n.p.m). Po prawej w tle Deiva Marina. Widok ku SSW


14:00. Comune Deiva Marina. Widok ze stoków Monte San Nicolao (810 m n.p.m). W centrum Deiva Marina. Widok ku SW

Im wyżej, tym teren stawał się łagodniejszy, a jazda mniej problemowa. Kilkukrotnie warto było się zatrzymać, by podziwiać krajobrazy. Najłagodniejszy etap, w czasie którego mijało się liczne skały i odsłonięcia geologiczne, odbył się na południowych stokach gór Monte San Nicolao (810 m n.p.m) i Pietra di Vasca (801 m n.p.m). Odkąd zaczął się zjazd, kilkukrotnie można było rzucić okiem na sąsiadującą od północy dolinę rzeki Pietronio. W pobliżu Monte Salto del Cavallo (~615 m n.p.m) zjazd stał się nieco bardziej agresywny. W ten sposób przejechało się w dolinę miasta Moneglia. Droga biegła po lub pod łagodną granią. W Ca'Bianca wraz z nią zjechało się na północne stoki Monte Moneglia (521 m n.p.m.).


14:32. Comune Moneglia. Widok z Bracco ku SW


14:38. Comune Moneglia. Widok z Crova ku SSE


14:53. Po prawej Casarza Ligure. W tle po lewej półwysep Portofino. Widok ku NW

Golfo del Tigullio

O 15:15 zjechało się do Sestri Levante, miasteczka przy ujściu niewielkiej rzeki Pietronio. Ponowne spotkanie z Węgrem, ale tylko sobie machnęliśmy. Przejazd przez prawie całe miasto, w pobliżu czarnej plaży zatrzymując się, by wreszcie coś podjeść i odpocząć.


15:39. Wybrzeże w Sestri Levante. Po lewej Monte Moneglia (521 m n.p.m.), z której prowadziła nasza trasa. W centrum Monte Castello (266 m n.p.m.). Widok ku SSE


16:00. Tunel za Sestri Levante. W tle półwysep Portofino. Widok ku NWW


17:19. Miasta Chiavari (pierwszy port) i Lavagna (drugi port) oraz Sestri Levante w centrum w tle. W tle w centrum Monte Moneglia (521 m n.p.m.); po prawej Monte Castello (266 m n.p.m.). Widok ku SE


17:23. Między Sant'Andrea di Rovereto i Zoagli. W centrum półwysep Portofino. Widok ku W


17:29. Tunel między Sant'Andrea di Rovereto i Zoagli. Widok ku NW

Dalsza jazda łatwa, przez płaskie miasta na wybrzeżu. Dopiero od Chiavari teren ponownie dał nam w kość. Przejeżdżało się przez mnóstwo mniejszych i większych tunelów i galerii położonych od strony morza. Przed nami wciąż widoczne było wybrzeże półwyspu Portofino. Po 18:00 wjazd do Rapallo. Prawie na samym jego początku nastąpiło ponowne spotkanie z Węgrem, z którym tym razem, po prawie całym dniu jazdy, udało się porozmawiać dłużej i dokładniej. Jego podróż z Budapesztu trwać miała do Cannes, skąd z wykorzystaniem pociągu miał wracać rowerem przez Szwajcarię. Trasa z grubsza podobna do naszej, ale wysunięta na zachód. Nie była to jego pierwsza i ostatnia wyprawa w rejon alpejski.


19:23. Santa Margherita Ligure. Po lewej półwysep z Sant'Andrea di Rovereto. Za nim Chiavari i Lavagna. W centrum Sestri Levante. Na horyzoncie Cinque Terre. Wszystkie skupione wokół Golfo del Tigullio. Widok ku SEE


19:24. Santa Margherita Ligure. Po lewej półwysep z Sant'Andrea di Rovereto. Za nim Chiavari i Lavagna. W centrum Sestri Levante. Na horyzoncie Cinque Terre. Wszystkie skupione wokół Golfo del Tigullio. Widok ku SE

Golfo Paradiso

Po 18:30 pojechało się dalej, męcząc na podjeździe za Rapallo w kierunku Genuy. Większość z buta. Całość trwała około 7 kilometrów a skończyła się w Ruta. Ponadto zaczął zapadać zmrok, a liczne chmury dodatkowo przyspieszyły zapadnięcie zmroku. Na pocieszenie, udało się jeszcze za dnia ujrzeć naszą dalszą trasę, zgadując położenie Genuy w postaci największego płaskiego terenu, wypełnionego po brzegi doliny przez zabudowania. Obszar podróży następnego dnia był odległy, ledwo już widoczny, ukryty za warstwami niewidocznej pary wodnej.


19:51. Od Camogli do Genuy. Ponad 25 kilometrów przestrzeni na jednym zdjęciu. Widok ku NW

Od Ruty jechało się lekko pagórkowatą trasą, przy czym droga, którą się jechało często wiodła ponad dnem doliny, wiaduktami powyżej dachów domów. O 21 przejazd przez Sori, gdzie jeszcze dało radę zrobić jako tako naświetlone zdjęcia. Zakupy wpadły nam cztery kilometry dalej w Bogliasco. Do zamknięcia sklepu zostało niewiele. Po raz ostatni minął nas Węgier i tyle go już się widziało.

Było już bardzo ciemno. Przerwa na pobliskim przystanku, w stanie solidnego zmęczenia. Zjadło się kolację. Chciało się szukać noclegu, ale region nie napawał nas pod tym względem optymizmem. Zachciało nam się wypróbować ponownie metodę spania na przystanku z okolic Wenecji i San Marino. Nie dało rady. Przesiedziało się tak do 23:30, próbując nawet drzemać, ale de facto tylko na próbowaniu się skończyło. Co kilka minut przechodzili ludzie, którzy oferowali nam pomoc, wskazując drogę do kempingu, albo po prostu pytając czy jakiejś pomocy (w tym stylu) nie potrzebujemy. Zbrakło cierpliwości. Wsiadło się na rowery i dokładnie siedem minut później przekroczona została granica Genuy.


20:51. Sori. Po prawej półwysep Portofino. Widok ku SEE

Genua


23:35. Z Bogliasco wjazd do Genuy przed północą. Widok ku NW

Granica administracyjna to nie wszystko, gdy przejechać trzeba któreś z większych miast Europy. Dojazd do właściwego centrum, zajął ponad 10 kilometrów przez godzinę czasu jazdy, wśród świateł przydrożnych latarni. Na Piazza Del Americhe skręt na południe, w kierunku morza. Podczas czytania przydrożnej mapy, która miała nam choć trochę pomóc wydostaniu się z miasta, jakaś piesza kobieta zapytała NAS o pomoc w zlokalizowaniu i informację związane z komunikacja miejską.

Poza tym miasto puste. Skręt w Via dei Pescatori. Dojechało się do jej końca, zagrodzonego żelazną bramą. Po prawej, ponad nami, wznosił się wiadukt trasy SS1. W pobliżu kręciło się tam kilka osób, być może pracownicy portu. Nawrót, po czym wjazd w drogę po stronie północnej trasy SS1. Jadąc nią, udało się dostrzec człowieka z rowerem, równie zmęczonego jak my, który leżał na najzwyklejszej płaskiej ławce w małym parku Leonardo Attilio Marguttii.

Starczy powiedzieć, że resztę trasy pokonało się w miarę prosto, ale za to do 3:30. Przejechało się przez praktycznie całe miasto. Prawie 35 kilometrów w trybie zombi. Koniec nastąpił przed galeriami w dzielnicy Voltri. Przeszło się przez krzaki na pobliski parking i tam można było spocząć na ławce, przykrywając się śpiworami.
Rower:Zielony Dane wycieczki: 116.00 km (0.00 km teren), czas: 10:00 h, avg:11.60 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Do Rzymu i przez Alpy XX - Versilia

Poniedziałek, 25 lipca 2011 | dodano: 29.06.2013Kategoria 2011 Włochy, 2 Osoby, Z Kasią

Dzień 20

Provincia di Lucca

Wyległo się o 7 rano. Powietrze rześkie. Udało nam się odpocząć po poprzednim, meczącym dniu. W świetle dnia wyszły na jaw różne szczegóły dotyczące lasu, jak porozstawiane tu i ówdzie sprzęty domowe typu krzesło itp.


7:43. Viareggio w pobliżu Lago di Massaciuccoli. W tle Południowe Alpy (Apeniny) Apuańskie. Widok ku N

Droga za dnia była dużo spokojniejsza. Po kilku kilometrach wyjechało się w zabudowanej strefie nadmorskich miasteczek. Co ważne, były one dużo spokojniejsze i ładniejsze niż te, po wschodniej stronie półwyspu Apenińskiego. W Viareggio jazda w kierunku morza i przerwa w parku przy ulicy Marco Polo.


9:21. Śniadanie w Viareggio i gruntowne porządki w sakwach. Widok ku

Rozłożony został sprzęt kuchenny na ławce, uzupełniło się wodę z nieodległego kranu, po czym nastąpiło gruntowne przepakowanie bagażu na oczach z rzadka spacerujący ludzi. Posiłek nas nasycił. Dalsza jazda po 1,5 godziny owej przerwy.


10:42. Ścieżka rowerowa w Lido di Camaiore. Widok ku NNW


10:53. Marina di Pietrasanta. Ujście Fosso Matrone do Morza Śródziemnego. Widok ku SW

Przez blisko 40 kilometrów jechało się w pobliżu morza. Przez większość czasu trwało przemieszczanie się po ścieżkach rowerowych, w nielicznych tylko miejscach zrobionych niezbyt trafnie, ale powiedzmy, że były to elementy pomijalne. Ogólne wrażenie - typowy egzotyczny kurort z filmów czy seriali, ale ten z lepszy nastrojem.


11:37. Montignoso. Fiume Versilia. W tle Alpy Apuańskie. W centrum po lewej Monte Carchio (1082 m n.p.m.); po prawej Monte Folgorito (912 m n.p.m.). Widok ku NE


11:40. Massa w pobliżu granicy z Montignoso. W tle Alpy Apuańskie. W centrum po lewej Monte Carchio (1082 m n.p.m.); po prawej Monte Folgorito (912 m n.p.m.). Po prawej obniżenie doliny Fiume Versilia. Widok ku NEE

Provincia di Massa e Carrara

W odległości zaledwie kilku kilometrów od wybrzeża wznosiły się Alpy Apuańskie, których główne szczyty wznoszą się ponad 1700-1900 m n.p.m. U ich podnóży znajduje się Carrara, znana w świecie od dawna ze swych kamieniołomów marmuru. Białe stoki sprawiały wrażenie ośnieżonych. Nas niosło tylko przez część nadmorską, lecz i stamtąd widok był przepiękny.


12:22. Carrara. Masyw Monte Sagro (1753 m n.p.m.). Widok ku NE

Przez miasto Dogana wjechało się ponownie na Via Aurelia. Droga powoli pięła się w górę. Miasto Sarzana odwiedzone w samym jego centrum, obserwując fortecę wybudowaną na pobliskim wzgórzu.


15:41. Sarzana tuż przed wjazdem na stare miasto. Fortezza di Sarzanello z X w. Widok ku N


15:44. Sarzana. Concattedrale di Santa Maria Assunta z XIII w. Widok ku N


15:44. Sarzana. Concattedrale di Santa Maria Assunta z XIII w. Widok ku NE

60 kilometr przypadł nam na moście nad rzeką Magra. Odtąd podróżowało się wzdłuż rzeki Vara, po jej wschodniej stronie. Na stronę zachodnią przejechało się po 15 kilometrach w Padivarma. Teren był górzystym. Droga po jednej stornie miała strome zbocza, po drugiej rzekę z kamienistym dnem, położoną kilkanaście metrów niżej. Nocleg po 19, na skalistej dróżce prowadzącej do owej rzeki, w pobliżu Boccapignone. By się do niej dostać, trzeba było zjechać z asfaltu w dół i przejechać pod trasą E80.


17:29. Granica między Ligurią i Toskanią w okolicy Podenzana. W centrum kościół pw. Sant Andrea Podenzana. Widok ku NNE


18:48. Rzeka Vara w pobliżu Stagredo. Po prawej zabudowa Rocchetta di Vara. Widok ku NW
Rower:Zielony Dane wycieczki: 82.00 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:11.71 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)